Konfistador
Member
- Dołączył
- 26.8.2005
- Posty
- 246
Przeczytajcie i oceńcie.
-Schodzimy w dół. Bądźcie ostrożni.-powiedział Garond do swojego odzdziału. Znajdowali się w miejscu w którym jeszcze za istnienia bariery więźniowie wymieniali jedzenie i inne towary ze świata zewnętrznego za drogocenną rudę. Zaczynało świtać. Garond wraz ze swoim oddziałem liczącym około 70 ludzi ruszyli w dół ścieżki. Oddział składał się głownie z paladynów, mniejszość stanowili knechci i skazańcy, których udało się złapać podczas ucieczki z ich dawnego więzienia. Garond sprawował funkcję dowódcy paladynów. Królowi slużył wiernie przez ponad 20 lat. W ciągu tego czasu przeżył niejedną bitwę z orkami i innymi wrogami królestwa Rhobara II. Dopóki król miał rudę, z której kowale wykuwali magiczne miecze, nie miał problemu z odpieraniem ataków orków. Pewnego dnia jednak bariera opadła. Garond wraz z Lordem Hagenem i pozostałymi wojownikami Innosa wyruszyli ostatnim statkiem do Khorinnis gdzie ów ruda była wydobywana. Na miejscu Lord Hagen nakazał mu wraz z przydzielonymi mu ludźmi zejść do górniczej doliny i zdobyć tego surowca jak najwięcej by później przetransportować go na kontynent.
-Patrzcie!!!-krzyknął Garond wskazując ręką na ogromną palisaę okalającą duży zamek. Nie był w górniczej dolinie zanim powstała nad nią magiczna bariera, nie znał okolicznych terenów.
-Biegiem!!-krzyknął dowódca poczym wszyscy pospiesznym krokiem ruszyli w stronę obozu. Był pusty, za palisadą znajdowało się mnóstwo chat, a w centrum obozu stał zamek.
-Tutaj osiądziemy, to pewnie jeden z obozów, w których mieszkali skazańcy.Tandor! Odpocznijcie, a jutro rano wraz ze swoimi ludźmi wyruszycie na zwiad-zwrócił się do wysokiego rycerza poczym wraz z kilkoma paladynami ruszył w stronę zamku.Rycerz przytaknąl tylko i poszedł w stronę jednej z chat by tam odpocząć. Skazańcy zajęli się rozładowywaniem zapasów, rozpalono ogniska, pozamykano bramy oraz wystawiono warty.
Ranek był dosyć chłodny, chmurzyło się, w powietrzu było czuć coś bardzo dziwnego. Tandor obudził się wcześnie, wyszedł z chaty i zwołał kilku ludzi, byli to:Luther, Carbon, Pares, Roberto, Kallen oraz Gressis. Podeszli do dogasającego ognia by się ogrzać.
-Paskudna pogoda na zwiad-zaczął rozmowę Roberto, wszyscy przytakując przyznali mu rację.
-No cóż już czas-powiedział Tandor po czym wszyscy wstali i podążyli w stronę bramy. Wartownik otworzył ją a grupa rycerzy ruszyła zbadać teren. Poszli w lewo i zeszli do niewielkiego kanionu. Po drodze widzieli walające się gdzieniegdzie ścierwo zwierząt. Tym, czasem deszcz zaczął padać coraz mocniej, musieli się schronić więc pobiegli do najbliższej jaskini.
-Ale tu ciemno-rzekł Pares poczym wyciągnął przed siebie kamień runiczny i wymówił jakąs formułę. Nagle w jaskini zrobiło się jasno, było tam trochę drewna a co najważniejsze było sucho. Przyjaciele rozpalili ognisko i zaczęli przypiekać nad nim mięso. Ciemne chmury spowiły całe niebo, Na zewnątrz stało się szaro a nad ziemią zaczęła się unosić mgła. Deszcz przestał już padać.Paladyni wyszli z jaskini i zaczęli wdychać świerze powietrze do ust. Mieli już ruszać, gdy uslyszęli dziwne odgłosy. Tandor dobrze wiedział co to za odgłosy. To było bicie w bębny, podczas niejednej wojny z orkami słyszał jak idąc do bitwy te potwory biły w bębny. Odgłosy zbliżały się, byli jednak tak zdekoncentrowani, że niewiedzieli z której strony one dochodzą. W końcu czuli jak drrzy ziemia pod ich stopami, we megle zobaczyli światła. Nie mieli juz szans na ucieczkę. Przed nimi zatrzymał się oddział ok 20 orków. Wiedzieli, że to ich koniec, chcieli jednak godnie zginąć-polec w walce. Było ich tylko siedmiu, zdecydowanie się w takiej sytuacji na walkę było bardzo heroicznym czynem. Tandor, Roberto i Carbon wyciągnęli miecze, Kallen oraz Gressis wymierzyli w nadchodzących orków z kusz a w ręce Paresa pojawił się niebieskawy płomyk. Orkowie przystanęli na chwile po czym rzucili się na rycerzy. W tym momencie dwóch kusznikó wystrzeliło z kusz, jeden z orków padł , ale drugi z bełtem wbitym w ramię, biegł dalej, jego zapał ostudziła jednak magiczna strzała Paresa. Wszyscy zdążyli oddać po jeszcze jednym strzale. W sumie padło 4 orków. Teraz wszyscy z wyjętymi mieczmi i ze słowami na ustach:''Śmierć w imię Innosa"ruszyli na nieprzyjaciół. Oba oddziały starły się ze sobą. Pierwszego orka zabił Roberto, podczas biegu nadział go na swój dwuręczny miecz. Orkowie zaczęli otaczać rycerzy, ci utworzyli krąg. Potężny ork zamchnął się mieczem nad głową Paresa, ten szybkim ruchem podciął mu gardło. Reszta radziła sobie dosyć dobrze, bronili się jak mogli, jednak orków było zbyt dużo. Po kolei ginęliares gdy jeden z orków wbił swój wielki topór w jego klatkę piersiową, jednak po tym szybko zabił go Roberto, ze wszystkich to on najlepiej władał dwuręczną bronią, mógł trzymać przeciwników na dystans. Później polegli Carbon i Luther, zaatakowani przez czterech orków naraz nie mieli szans. W tej samej chwili na ziemię poleciała orkowa głowa odcięta przez Tandora. Kallen został zabity przez dowódcę bandy. Na sobie miał płytową zbroję i długi miecz którym zabił jednego z przyjaciół. Gressis dostał kulą ognia od jednego z szamanów po czym osunął się martwy na ziemię. Został tylko Roberto i Tandor na ośmiu orków. Na chwilę orkowie zaprzestali ataku patrząc na dwóch paladynów.
-Weś tą runę, dzięki niej przeteleportujesz się do zamku-powiedział szeptem Roberto.
-Nie zrobię tego, nie zostawię cię samego-odrzekł drrzącym głosem Tandor.
-Zrób to dla mnie proszę cię,zawsze marzyłem o takiej śmierci, no już ktoś musi ostrzec Garonda!!!
Tandor wyjął przed siebie kamień z zaklęciemi po czym zniknął. Roberto był cały zakrwawiony, gniewnym wzrokiem popatrzył na stojących przed nim orków, ci bez namysłu żucili się na niego. Wojownik stojąc nieruchomo wyczekiwał chwilę gdy wrogowie będą dostatecznie blisko. Poleciały dwie orkowe głowy, paladyn zamachnął się mocno i oddzielił je od karczych bestyj. Poleciał na niego grad ciosów, odparował dwa z nich, topór jednego w przeciwników trafił go w ramię. Powoli Roberto osówał się na ziemię, zginął dokładnie tak jak sobie tego zyczył, z honorem i w ferrorze walki. Poczuł przenikliwe zimno, zobaczył światło, przymknął oczy i zasnął na wieki.
koniec czesci I jezeli sie zgodzicie napisze dalsza czesc opowiadania pozdrawiam
-Schodzimy w dół. Bądźcie ostrożni.-powiedział Garond do swojego odzdziału. Znajdowali się w miejscu w którym jeszcze za istnienia bariery więźniowie wymieniali jedzenie i inne towary ze świata zewnętrznego za drogocenną rudę. Zaczynało świtać. Garond wraz ze swoim oddziałem liczącym około 70 ludzi ruszyli w dół ścieżki. Oddział składał się głownie z paladynów, mniejszość stanowili knechci i skazańcy, których udało się złapać podczas ucieczki z ich dawnego więzienia. Garond sprawował funkcję dowódcy paladynów. Królowi slużył wiernie przez ponad 20 lat. W ciągu tego czasu przeżył niejedną bitwę z orkami i innymi wrogami królestwa Rhobara II. Dopóki król miał rudę, z której kowale wykuwali magiczne miecze, nie miał problemu z odpieraniem ataków orków. Pewnego dnia jednak bariera opadła. Garond wraz z Lordem Hagenem i pozostałymi wojownikami Innosa wyruszyli ostatnim statkiem do Khorinnis gdzie ów ruda była wydobywana. Na miejscu Lord Hagen nakazał mu wraz z przydzielonymi mu ludźmi zejść do górniczej doliny i zdobyć tego surowca jak najwięcej by później przetransportować go na kontynent.
-Patrzcie!!!-krzyknął Garond wskazując ręką na ogromną palisaę okalającą duży zamek. Nie był w górniczej dolinie zanim powstała nad nią magiczna bariera, nie znał okolicznych terenów.
-Biegiem!!-krzyknął dowódca poczym wszyscy pospiesznym krokiem ruszyli w stronę obozu. Był pusty, za palisadą znajdowało się mnóstwo chat, a w centrum obozu stał zamek.
-Tutaj osiądziemy, to pewnie jeden z obozów, w których mieszkali skazańcy.Tandor! Odpocznijcie, a jutro rano wraz ze swoimi ludźmi wyruszycie na zwiad-zwrócił się do wysokiego rycerza poczym wraz z kilkoma paladynami ruszył w stronę zamku.Rycerz przytaknąl tylko i poszedł w stronę jednej z chat by tam odpocząć. Skazańcy zajęli się rozładowywaniem zapasów, rozpalono ogniska, pozamykano bramy oraz wystawiono warty.
Ranek był dosyć chłodny, chmurzyło się, w powietrzu było czuć coś bardzo dziwnego. Tandor obudził się wcześnie, wyszedł z chaty i zwołał kilku ludzi, byli to:Luther, Carbon, Pares, Roberto, Kallen oraz Gressis. Podeszli do dogasającego ognia by się ogrzać.
-Paskudna pogoda na zwiad-zaczął rozmowę Roberto, wszyscy przytakując przyznali mu rację.
-No cóż już czas-powiedział Tandor po czym wszyscy wstali i podążyli w stronę bramy. Wartownik otworzył ją a grupa rycerzy ruszyła zbadać teren. Poszli w lewo i zeszli do niewielkiego kanionu. Po drodze widzieli walające się gdzieniegdzie ścierwo zwierząt. Tym, czasem deszcz zaczął padać coraz mocniej, musieli się schronić więc pobiegli do najbliższej jaskini.
-Ale tu ciemno-rzekł Pares poczym wyciągnął przed siebie kamień runiczny i wymówił jakąs formułę. Nagle w jaskini zrobiło się jasno, było tam trochę drewna a co najważniejsze było sucho. Przyjaciele rozpalili ognisko i zaczęli przypiekać nad nim mięso. Ciemne chmury spowiły całe niebo, Na zewnątrz stało się szaro a nad ziemią zaczęła się unosić mgła. Deszcz przestał już padać.Paladyni wyszli z jaskini i zaczęli wdychać świerze powietrze do ust. Mieli już ruszać, gdy uslyszęli dziwne odgłosy. Tandor dobrze wiedział co to za odgłosy. To było bicie w bębny, podczas niejednej wojny z orkami słyszał jak idąc do bitwy te potwory biły w bębny. Odgłosy zbliżały się, byli jednak tak zdekoncentrowani, że niewiedzieli z której strony one dochodzą. W końcu czuli jak drrzy ziemia pod ich stopami, we megle zobaczyli światła. Nie mieli juz szans na ucieczkę. Przed nimi zatrzymał się oddział ok 20 orków. Wiedzieli, że to ich koniec, chcieli jednak godnie zginąć-polec w walce. Było ich tylko siedmiu, zdecydowanie się w takiej sytuacji na walkę było bardzo heroicznym czynem. Tandor, Roberto i Carbon wyciągnęli miecze, Kallen oraz Gressis wymierzyli w nadchodzących orków z kusz a w ręce Paresa pojawił się niebieskawy płomyk. Orkowie przystanęli na chwile po czym rzucili się na rycerzy. W tym momencie dwóch kusznikó wystrzeliło z kusz, jeden z orków padł , ale drugi z bełtem wbitym w ramię, biegł dalej, jego zapał ostudziła jednak magiczna strzała Paresa. Wszyscy zdążyli oddać po jeszcze jednym strzale. W sumie padło 4 orków. Teraz wszyscy z wyjętymi mieczmi i ze słowami na ustach:''Śmierć w imię Innosa"ruszyli na nieprzyjaciół. Oba oddziały starły się ze sobą. Pierwszego orka zabił Roberto, podczas biegu nadział go na swój dwuręczny miecz. Orkowie zaczęli otaczać rycerzy, ci utworzyli krąg. Potężny ork zamchnął się mieczem nad głową Paresa, ten szybkim ruchem podciął mu gardło. Reszta radziła sobie dosyć dobrze, bronili się jak mogli, jednak orków było zbyt dużo. Po kolei ginęliares gdy jeden z orków wbił swój wielki topór w jego klatkę piersiową, jednak po tym szybko zabił go Roberto, ze wszystkich to on najlepiej władał dwuręczną bronią, mógł trzymać przeciwników na dystans. Później polegli Carbon i Luther, zaatakowani przez czterech orków naraz nie mieli szans. W tej samej chwili na ziemię poleciała orkowa głowa odcięta przez Tandora. Kallen został zabity przez dowódcę bandy. Na sobie miał płytową zbroję i długi miecz którym zabił jednego z przyjaciół. Gressis dostał kulą ognia od jednego z szamanów po czym osunął się martwy na ziemię. Został tylko Roberto i Tandor na ośmiu orków. Na chwilę orkowie zaprzestali ataku patrząc na dwóch paladynów.
-Weś tą runę, dzięki niej przeteleportujesz się do zamku-powiedział szeptem Roberto.
-Nie zrobię tego, nie zostawię cię samego-odrzekł drrzącym głosem Tandor.
-Zrób to dla mnie proszę cię,zawsze marzyłem o takiej śmierci, no już ktoś musi ostrzec Garonda!!!
Tandor wyjął przed siebie kamień z zaklęciemi po czym zniknął. Roberto był cały zakrwawiony, gniewnym wzrokiem popatrzył na stojących przed nim orków, ci bez namysłu żucili się na niego. Wojownik stojąc nieruchomo wyczekiwał chwilę gdy wrogowie będą dostatecznie blisko. Poleciały dwie orkowe głowy, paladyn zamachnął się mocno i oddzielił je od karczych bestyj. Poleciał na niego grad ciosów, odparował dwa z nich, topór jednego w przeciwników trafił go w ramię. Powoli Roberto osówał się na ziemię, zginął dokładnie tak jak sobie tego zyczył, z honorem i w ferrorze walki. Poczuł przenikliwe zimno, zobaczył światło, przymknął oczy i zasnął na wieki.
koniec czesci I jezeli sie zgodzicie napisze dalsza czesc opowiadania pozdrawiam