Pożegnanie

yeed

Trolololo Guy
Weteran
Moderator
Dołączył
10.1.2007
Posty
8223
-Cholera jasna, cóż to za czort- Nakrył głowę miękką poduszką Kastor, jednak dudnienie nie dawało żyć. Zerwał się więc na równe nogi i na wpół śpiąco podszedł do stolika, gdzie położył wczoraj swoja koszulę. Narzucił ją na siebie i zszedł po schodach wprost do drzwi. Poprawił włosy i uchylił drewniane wrota witając posłańca dziarskim głosem:
-Czego...- na dodatek serwując mu minę, która chciałaby mordować.

- Przesyłka, panie! - odwarknął tamten przymilnie, odwdzięczając mu się podobnym spojrzeniem. Dodatkowo otaksował go od góry na dół i kwaśno dodał:
- Pan to Kastor Raflin, jak mniemam. Poinformowano mnie, że może być pan... niechętny do odebrania i pokwitowania.
Mamrocząc coś jeszcze pod nosem (zapewne o tym, że czuje się niedoceniony, ciężko pracuje, i że nikt, ale to nikt, do jasnej cholery, nie docenia jego zawodu), wyszarpnął z kieszeni świstek, ogryzek jakiegoś węgielka i gestem podpisać nakazał.
Nie czekając jednak na zwrot papierka, rzucił na próg paczkę i odwrócił się na pięcie, do konia stojącego na ulicy idąc. Ujmujący człowiek, po prostu.

-Uważaj trochę gamoniu - warknął Kastor sprawdzając czy paczka nie jest uszkodzona, po czym zatrzasnął za sobą drzwi. W przedpokoju głośno ziewnął i przeciągnął się wyginając we wszystkie możliwe kierunki. Po tym skomplikowanym procesie podrapał się po głowie i zdecydował zabrać paczkę do sypialni. Usiadł na łóżku i przyjrzał się jej dokładnie.
-Żadnego nadawcy...nic- Mruknął rozwiązując pierwszy supeł. Nie zdążył jednak nic zrobić, gdyż spod warstwy pościeli wysunęła się Balbina, która nagle bez powodu oszalała i rzuciła się na paczkę.
-Znajomy zapach czy co?..Może kocimiętka- roześmiał się Kastor strzepując kota z paczki dłonią. Rozwinął drugi supeł z troszkę podartej paczki...a na jego kolana wysypały się koperty. Jedna z nich była oddzielona od pozostałych, związanych ciemną tasiemką. Na niej również nie było nadawcy. Tylko parę słów naskrobanych w jednym z rogów.
"To jest pierwsza".
Nic więcej. Nie pozostawało nic więcej, jak otworzyć. Co dziwne, koperta pachniała trawą, polnymi kwiatami, aż nienormalnie.
Razem z kartką, która była listem, wypadły najprawdziwsze stokrotki, parę źdźbeł i kilka małych kłosików polnych traw. Wszystkie były jak żywe - tylko przy mocniejszym dotknięciu kruszyły się łatwo.
Osoba, która za tym stała, stawiała małe, drobne i ostro zakończone literki, nieco pochyłe. Dłoń trzymająca zanurzone w czarnym atramencie pióro musiała być mała i początkowo niepewnie wodziła po pierwszej jakości czerpanym papierze.

"Nie umiem zacząć, nawet nie będę próbować. "
"Zawsze byłam bezpośrednia, mówiłam i robiłam rzeczy, na które miałam ochotę, lub które wydawały mi się w miarę właściwe. Napisałam to wszystko, co znajdziesz niżej, bo musiałam nauczyć się zaczynać. Już całkiem niedługo powinieneś mnie choć trochę zrozumieć i wiedzieć, o co mi chodzi. Doczytaj to do końca. Proszę.
Chyba wiesz, kto do Ciebie napisał. Różnie na mnie mówili, a ja nigdy nie przywiązywałam wagi do imienia. Jeśli już nie wiesz, zaraz się zorientujesz.
Naprawdę wyjechałam, co do tego nie ma wątpliwości. Wypadałoby, aby choć jedna osoba wiedziała, dlaczego. Nie udzielę żadnej prostej odpowiedzi, to musisz mi wybaczyć. Nie potrafię, nie teraz, nie tutaj.
Po tym liście jest kolejny, potem następny. Nie będą się ciągnąć w nieskończoność, ale proszę Cię, byś czytał je po kolei. Wystarczy już zamieszania. Starałam się to wszystko jakoś rozplanować, ale to Ty zdecydujesz, czy mi wyszło. Jednak po ostatnim liście.
Tutaj zamienia się w tam, ciągle idę. Tam było ciepło, tu już się ochładza. Zatrzymałam się na chwilę, by do Ciebie napisać, ale ciągle pcha mnie do przodu. To już prawie granica, może nigdy się tutaj nie pojawiłeś. Ale pięknie było. Tam.
Wybacz to wszystko, brak ścisłości, monotonię, moje pismo. I to, że napisałam te listy. Postarzałam się, jak już mi mówiłeś, nie czułam się sobą. Może choć cząstka mnie zostanie na tych kartkach. Chociaż może lepiej, by pokruszyły się jak zapewne stało się z kwiatami, bo to, co tworzyłam, jest nietrwałe.
Każdy list będzie się kończył opisem następnej koperty, a każda nowa będzie rozpoczynała nowy etap pewnej historii. Mam nadzieję, że Cię nie znudzi.
Znając życie, jest wcześnie rano, prosiłam, by szybko dostarczyli Ci to wszystko. Pójdź, proszę, do mojego domu. Nie zamknęłam furtki na klucz, ale i tak zapewne mógłbyś wejść. Drugą kopertę chciałabym, żebyś otworzył tam. Obwiązałam ją białą nitką, raczej się nie zsunęła.
Kiedy już tam będziesz, otwórz ją."

Nie było podpisu, ale czy był jeszcze konieczny?

-Wariatka-Syknął czytając wiadomość. Po chwili padł na łóżko o mało co nie przygniatając Balbiny, która prychnęła głośno uskakując w ostatniej chwili.
-Co mnie to obchodzi do cholery. Nigdzie nie idę- Mruknął niezadowolony i gapił się bezcelowo w sufit. Może i faktycznie nie chciał tam iść, jednak było w nim jakaś nieznana mu wcześniej moc. To ona sprawiła, że jednak wstał i ubrał się, a za klapę płaszcza wpiął jedną ze stokrotek. Poszedł do kuchni, gdzie w locie coś przekąsił i wypadł na zatłoczoną uliczkę. Ledwo pamiętał, gdzie mieszkała. Był wściekły sam na siebie, a może na cały świat. W końcu po godzinie kręcenia się po okolicy dotarł do znajomego mu miejsca. Przez chwile spoglądał na metalowa furtkę, jakby zastanawiał się czy wejść. W dłoni ściskał kopertę. Westchnął głośno i ruszył przed siebie uchylając furtę. Po chwili znalazł się przed drzwiami. Pierwszy raz zdał sobie sprawę z tego, że nigdy u niej nie był. Serce zabiło mu jak młot. Zachowywał się jak jak małe dziecko, które dopiero uczy się pierwszych kroków. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że przecież nikogo tam nie ma i wyciągnął mały wytrych uważnie rozglądając się czy nikt nie widzi jakie ma plany. Drzwi po kilku chwilach poległy uchylając się.

-Mieszkanie jak mieszkanie..- Sucho rzucił do siebie Kastor. Jednak z pewnością pachniało w nim czymś mu nieznanym. Słodkawy zapach wydał się bardzo miły. Przez chwile zdawało mu się nawet, że zaraz zza rogu ona wyskoczy i przyłoży mu wałkiem. na ta myśl roześmiał się i usiadł na wzorzystym dywanie po turecku. Odwinął druga kopertę.


Tym razem nie było stokrotek, a o wiele słodziej się zrobiło. Na jego dłoń wypadło kilka maluteńkich kwiatów białej jabłoni. Jakim cudem? Toż to nie ta pora roku! Tak, czy inaczej, nic poza nimi nie było.


"Witaj."
"Tak powinno się zaczynać listy? Nie wiem, chyba tak.
Nieważne, tak, czy inaczej, dopiero teraz mogę się przywitać naprawdę.
Bo wypada się przedstawić po napisaniu tego słowa, ale tak naprawdę. Ten pomysł nieco mnie przeraża, jednak uznałam go za najlepszy.
Abelline, miło mi przyznać, że tak się naprawdę nazywam. Jak na ironię, jestem trochę sentymentalna i jak narazie nie próbowałam zapominać, jak się nazywam, a to już coś.
Wiesz, wszystko to, co działo się w moim życiu możnaby podzielić na kilka etapów, a chciałam napomknąć choć częściowo o pierwszym z nich. Trwał on od dnia moich urodzin, prawie sto siedemdziesiąt lat temu, do momentu, w którym skończyłam dwadzieścia sześć lat.
Wywodzę, a może wywodziłam się z rodziny zarządców pewnej leśnej prowincji, do której żywię pewną urazę. Nigdy nie byłam typową przedstawicielką swojej rasy i reaguję na określenie "elfka" silną awersją.
Moi rodzice wymagali ode mnie wiedzy o moich przodkach, którzy rzekomo mieli mieć królewskie korzenie. To było kłamstwo, jak mniemam, ale czuli się ważni i za ważnych ich uważano.
Mając takich krewnych, jak możesz się domyślać, nie doświadczyłam pełni swobody. Kochano mnie, owszem, otaczano opieką jak moją starszą siostrę (mężatkę już, kiedy przyszłam na świat), ale ograniczano mnie. Nie byłam wolnym leśnym stworzeniem, a chciałam nim naprawdę być.
Rutyna - nią były te lata, spędzane na lekcjach szermierki, historii, dyplomacji, rachunków, astronomii. Czasem udawało mi się wyrwać wraz z ojcem do sąsiedniej prowincji, czasem nawet rodzice zabierali mnie ze sobą na delegacje i inne dalsze podróże.
Wyróżniono mnie spośród innych mi podobnych, dano mi pewne stanowisko, które zapewniało mi życie w biegu, w terenie - byłam oczami i uszami mojego ojca, jako zwierzchnika i na tygodnie mogłam prawie bezkarnie znikać. Jak możesz się domyślić, to już samo zwiastowało pewną katastrofę.
Podczas mojej wycieczki do stolicy, musiałam się w coś wpakować. O tym jednak za moment.
Jeśli nie znalazłeś klucza pod ławką stojącą przy schodach w ogrodzie (te prowadzą na balkon, a ten z kolei na piętro, w środku też jest klatka schodowa), zapewne i tak mogłeś wejść do domu, nie zabezpieczałam go specjalnie. Nic w nim wartego kradzieży. Wszystkie pokoje są prawie puste i były takie zawsze.
Dom zawsze przypominał mi te pierwsze lata mojego życia, więc nie dbałam o niego. Ograniczał mnie, choć sama go kupiłam i wprowadziłam się do niego. Młoda Abelline lubiła łudzić się, że nie krępują jej żadne bariery, że jest wolna. A kiedy stała się wolna, przestała być Abelline. Podobno, aby coś zyskać, trzeba coś utracić. Ja za każdym razem traciłam swoją tożsamość.
Trzecia koperta to ta z pieczęcią z laku. Chwilowo nie miałam pomysłu, ani nawet wstążki pod ręką, wszędzie ciemno, co nie nastraja tak optymistycznie."

To był koniec listu, tylko na dole strony znalazł się jeszcze dopisek:

"Dom może być Twój. Zrób z nim co chcesz."


Kastor położył się na dywanie. Słodki kojący zapach wciąż wdzierał się do jego nozdrzy. Przypomniał mu jak kiedyś znienacka ją pocałował. Smakowała prawie tak samo.
-Abelline...ładne- Uśmiechnął się. To, że udawała wcale go nie zdziwiło. Rozgryzł ją już dawno temu, ale wiedział ,że jeśli zapyta to i tak niczego się nie dowie. Maska, którą przyjęła była zbyt solidna. Podniósł się z podłogi i zaczął oglądać każdy kąt tego mieszkania. Nie było za duże, jednak wystarczająco przestronne jak dla takiej istoty jak ona.
-Przykro mi, ale mnie się ono nie przyda- rzekł w pustkę Kastor. Zmarszczył czoło i walną pięścią w ścianę.
-Do czego ty dążysz..bell...Abelline Co chcesz mi powiedzieć?-
Szukał drugiego dna. Bał się, że ona już nie wróci. Bał się nawet o tym myśleć. Nie robił tego, bo tak mu na niej zależało. Po prostu tchnęła trochę radości w jego marny żywot. Mimo swojej upartości i wrogości była i jest naprawdę wspaniałym kompanem. Kręcił się bezcelowo po mieszkaniu, a gdy już zwiedził wszystkie jego zakamarki wyszedł. Źle się czuł w tym miejscu wiedząc ,że jest już od dawna opustoszałe. W głowie piętrzyło mu się masę pytań. Wiedział ,że miała tajemnice, ale nie spodziewał się, że zechce mu uchylić swojego świata w taki sposób. To go przytłaczało bardziej niż wszystko inne. Wolnym krokiem dotarł nad staw rozmyślając o tym wszystkim. Z kieszeni wyciągnął zalakowana kopertę z nadzieją, że rozwieje jego wszystkie wątpliwości.

W laku odciśnięta była niedokładnie jakaś mała pieczątka, ale bez wyraźnych konturów. Tym razem mogło zapachnieć nieco gorzko, bo na dnie koperty spoczywał kwiat ciemnofioletowego powoju. On sam był bez wątpienia śliczny, ale pachniał nieco za odurzająco.

Tym razem od początku karta zapisana była gęsto jej pismem, najwyraźniej to wszystko przewidziała tak, że przeczyta listy jeden, po drugim.

"Znasz takie miejsce, którego ciemności nie można opisać słowami? Gdzie jedynym światłem jest to, które odbija się w oczach przypadkowo spotkanych istot? Wiem, że nie. Ja też nie chciałam poznać, aczkolwiek tak się stało.
Byłam wtedy bardziej, niż nieposłuszna. Chciałam pojechać sama do stolicy, żeby zobaczyć występy muzyków. Aż się tego po sobie nie spodziewałam.
Najważniejsze było to, że nigdy tam nie dotarłam - pamiętam, że zostawiłam konia przy rogatkach mostu, a potem przeszłam po raz pierwszy sama na drugą stronę. Skręciłam zbytnio i znalazłam się pod wzgórzami, które widziałam uprzednio tylko z daleka. W jednej chwili szłam, w drugiej już leciałam głową w dół ciemnym nasypem. Koniec, po prostu miałam się roztrzaskać gdzieś niżej. Zaczepiłam się jednak klamrą sakiewki o jakiś korzeń i zwolniłam na tyle, aby spowolnić ten lot próbując się złapać.
Leżałam długo na dole, bardzo długo. Było już ciemno, prawie nie widziałam zachodu słońca z tego pionowego korytarza. Pamiętam, że chciałam rzucić na siebie zaklęcie wzmacniające, jednak magia nie była nigdy moją mocną stroną. Moja skóra tylko pociemniała na chwilę.
A nie wiedziałam, że to mnie uratowało w pewien sposób. W jednej chwili coś mnie trafiło w ramię, w drugiej zasnęłam na stojąco, by się przewrócić.
Obudziłam się w całkowitej ciemności, leżąc na paru poduszkach na kamiennej posadzce. Ktoś nade mną rozmawiał w ostrym języku, którego nie znałam. Byłam w dalszym ciągu głęboko pod ziemią. Wtedy właśnie zaczęłam myśleć o śmierci.
Jak już być może się domyśliłeś, znaleźli mnie przedstawiciele tego ciemnego, złego ludu. Zabiliby mnie, gdyby nie coś, czego nie rozumiałam - jeden z nich zatrzymał to feralne zaklęcie, które na siebie próbowałam rzucić i wyglądałam prawie jak jedna z nich. Może byłam trochę bledsza.
Zastanawiałam się, czy to chaos, jaki miałam w sobie darował mi życie i sprawił, że nie zabili mnie na miejscu. To nie było jednak istotne.
Zabawne.
Nazywali mnie "Siostrą bez Imienia", po pewnym czasie nauczyłam się i tego języka. Następnie stałam się Aine.
To też było zabawne. Aine - to była też nazwa mojego tytułu, o czym nie mogli wiedzieć.

Tak więc odkąd skończyłam dwadzieścia sześć lat, przez kolejne czterdzieści osiem spędzałam pod ziemią. Tu się dobrze czułam, tu się odnalazłam. Nauczyli mnie jak bez mrugnięcia okiem trafić przeciwnika z ukrycia zatrutą śmiertelnie strzałką, jak w mgnieniu oka wsunąć sztylet między żebra i odszukać serce. To było coś, czego nie chcę opisywać. Nie znałam się od tej strony.
Nie chciałabym widzieć siebie, gdyby nie pożar, który wybuchnął w jednej części miasta.
Wtedy byłam już wysoko w ich hierarchii. Zabijałam dla każdego, kto mógł ofiarować mi w zamian coś lepszego od tego, co miałam. To kochałam, a przynajmniej tak myślę.
To była moja szansa, ale zawaliłabym i to, gdyby nie grupa banitów, uciekających ze skarbem z całej zbrojowni. Omijając spadające mi na głowę skały, wybiegłam cudem w noc, której szukałam tak długo.

Nie chciałabym, aby Twoje myśli o mnie się zmieniły, jeśli były kiedykolwiek pozytywne. Te zmiany dotknąć musiały każdego, a dotknęły między innymi mnie. Nie byłabym chyba sobą, gdyby to mnie nie ukształtowało.

Kolejna koperta jest obwiązana wstążką."

-Głupia- Burknął kastor.
-Czy tobie się wydaje, że tylko ty masz coś do ukrycia. Jak zwykle myślisz tylko o sobie-
Schował list z powrotem do koperty. Kiwał głową z niedowierzaniem. Jednak w środku była naprawdę strasznie tchórzliwa, a może to coś innego skłaniało ją do wyznań w taki sposób. Widocznie tak było łatwiej. Dopiero po chwili dotarło do niego ,że o takich rzeczach nie mówi się jednym tchem. Sam miał swoje niedokończone sprawy z którymi nigdy nie miał odwagi się zmierzyć.
-Do czego zmierzasz...- Spojrzał w niebo szukając odpowiedzi. Chmury przesłoniły całe niebo. Zbierało się na solidna ulewę, dlatego postanowił się przenieść z powrotem do swojego mieszkania. Przy drzwiach czatowała już Balbina, która wygłodniała czekała na swoja porcję. Kastor zlitował się nad kociakiem i wsypał jej jedzenia do uszykowanej michy. Sobie zrobił coś ciepłego i usiadł ciężko przy stole w kuchni. Odwijał kolejną kopertę.
-Jakby nie można było tego opisać w jednym liście- Kiwał głową.
-Jak zwykle musisz kombinować mała- Uśmiechnął się powoli skupiając na dalszej części wiadomości

W tamtej nie było "żywych" kwiatów, a jedynie normalnie zasuszone płatki róży. Kilka, ot, cztery chyba.

"Potem było już chłodniej, zaczynała się ta prawdziwa zima. Ze śniegiem, mrozem, samotnymi "świętami". Bardzo długo nie mogłam sobie znaleźć miejsca, ale podświadomie chyba nigdy nie chciałam nigdzie osiąść. Powinnam wrócić do domu, to powinna być pierwsza rzecz, jaką musiałam zrobić od razu. Ja jednak rzuciłam się instynktownie w drugą stronę. Przez moją głupotę zostawiłam to, co znałam, żeby odkryć coś jeszcze. To przekreśliło moje szanse na powrót do domu.
Razem z paroma przedstawicielami tego ludu opuściłam na dobre tę niegościnną krainę. Rozstaliśmy się w pośpiechu i złości w okolicy naszej granicy, żałuję tego, co tam zaszło.
Stałam przed paroma dniami w tym miejscu. Nie zmieniło się wiele, ale nie jest już takie samo, jak tyle lat temu, ja też nie byłam tą samą osobą. Opowiedziałam tak, jak Tobie opowiadam, o tym wszystkim, tylko jednej osobie, właśnie w tym czasie. Wtedy historia była krótsza.
Przez ponad trzy dekady nie zatrzymywałam się w jednym miejscu na dłużej, niż na kilka dni. Co jakiś czas znajdowali mnie starzy towarzysze i nasze spotkania odbywały się w coraz bardziej napiętej atmosferze. Ostatecznie stwierdziłam, że nie zaznam spokoju, jeśli się od nich nie uwolnię. Nie mogłam znieść ich obecności, miałam dosyć.
W tym niegościnnym świecie, jakim zdawał im się ten, szukali we mnie oparcia, którego nie potrafiłam im dać. Mieli o mnie dalej wyobrażenie jak o dowódcy, którym niegdyś byłam, zabójcy, czy nawet wojownika. A ja uznałam, że należy i to zostawić za sobą, żeby zacząć wszystko od nowa.
Bell narodziła się z determinacji i niepewności. Okrucieństwo nie było jej na rękę, nie wierzyła w bezinteresowność. Wiem, że może zostały w niej ślady Abelline, ale nawet jeśli, to zostały odsunięte wraz z Aine w cień. Kolejne zmiany wymagały ode mnie tego poświęcenia.
Wprowadziłam się do tego domu, jednak zawsze byłam gotowa do opuszczenia go w przeciągu paru chwil. Traktowałam to jako przystanek, przerwa w podróży, uznałam też, że jestem bezpieczna i moje poprzednie tożsamości mogą spokojnie odejść.
Coś musiało jednak mnie zatrzymać, prawda? Zostałam tu długo, bardzo długo, z sentymentu i z zazdrości do tych, którzy nie musieli ciągle się kontrolować. Mogli robić, co chcieli, często nie patrząc na konsekwencje, a mi wystarczało to, że mogłam ich obserwować.
Niespodziewanie stało się tak, że część mnie, której nie mogłam nazwać, chciała zostać. Właśnie po części dlatego musiałam wyjść, bo nie ufam sobie.

Kolejne dwie koperty możesz traktować jako jedną - to te większe."

Minęło kilka dni. Kastor pochłonięty swoimi obowiązkami zupełnie zapomniał o liście. Absorbowały go bez opamiętania bieżące sprawy. jednak urwanie głowy skończyło się i zapowiadał się całkiem miły, spokojny wieczór. Po sowitym posiłku spoczął na fotelu nieopodal kominka. Wyciągnął się wygodnie, gdy coś zwróciło jego uwagę. Długa czerwona wstążka zwisająca ze szpary w drzwiach komody. Wstał i szybkim krokiem podszedł do niej, po czym uchylił drzwiczki. jego oczom ukazała się rozerwana paczka i garść listów. Część przeczytanych, a część nietkniętych. Na ten widok zreflektował się i zabrał nietknięte. Nalał sobie mocnego koniaku i po tym jak spoczął bez wytchnienia zabrał się za czytanie.
-Cóż mi jeszcze powiesz...Ana...Nie. Co mi powiesz Bell- Poprawił się rozmyślając o tym co napisała wcześniej

Dwie koperty, jeśli położyć by je obok siebie, łączyłby rysunek wykonany piórem, przedstawiający gałązkę jakąś. Taki detal, aby nikt ich nie pomylił.

„Obojętne, którą otworzysz najpierw.
Ponieważ już przekazałam Ci dom i możesz z nim zrobić co tylko Ci się żywnie podoba, W tamtej kopercie znajdziesz wszystkie idiotyzmy, które mogą Ci się przydać. Kupiłam swego czasu to i owo, a więc akty własności, adresy skrytek i innych głupot. Wierzę, że potrafisz zrobić z tego dobry użytek, jeśli może to Ci pomóc, tym bardziej się cieszę.”

„Stanęłam na tym, jak osiadłam na górze. To było całkiem miłe, tak znowu znaleźć sobie miejsce, które można do siebie dostosować i w którym można przebywać bez obaw. Zawsze dążyłam do zamieszkania w podobnym miejscu, a przynajmniej na chwilę.
Co działo się ze mną później, mogłeś już widzieć sam. Trochę czasu trwało, zanim bez takiego dystansu zaczęłam podchodzić do wszystkiego i natknąłeś się na mnie w chyba najgorszym możliwym momencie. Pamięć rzadko mnie zawodzi i w miarę orientuję się, jak przebiegały nasze pierwsze spotkania, a raczej coś, co było ich zabawną parodią.
Nie będę się nad tym długo rozwodzić, nawiązywanie do tego cały czas, pisząc: „pamiętasz? Pamiętasz?” nie wyszłyby nikomu na dobre, jak mniemam, to trochę za bardzo boli.
Najważniejsze było i jest dla mnie to, że mam o czym pamiętać, to coś dla mnie bardzo emocjonalnego, czego nawet nie potrafię składnie opisać. Staram się naprawdę nie być taka zimna, z różnymi skutkami, jak może zauważyłeś.
Muszę teraz zagrać w inną grę, która prawdopodobnie ułatwi Ci zrozumienie tego i ostatniego z moich listów.
Zapytaj się w moim imieniu, co chciałbyś usłyszeć od osoby, która nie wie, co powiedzieć, a czuje, że nie może zostać, od osoby, dla której jesteś ważny i którą poznałeś w najbardziej kruchym okresie jej życia, od osoby, która nie wie, czy wróci, żeby Ci to powiedzieć.
A następnie wyobraź sobie, że potrafię to powiedzieć oraz, że mówię to bez problemu. Chciałabym, ale stchórzyłam, nie powiedziałam ani słowa tym, którzy coś dla mnie znaczyli, mogę ze spokojnym sercem powiedzieć sobie, że gardzę sobą za to. Nie naprawię tego, niestety.”

„Chciałabym znaleźć się w miejscu, w którym znowu mogę wszystko, w którym nie ma granic i w którym nigdy nic mnie nie zrani. Tam nie byłoby czasu, byłoby naprawdę wspaniale. Może trochę pusto, ale bezpiecznie. Mogłabym chyba poczuć się tam szczęśliwa.
Nigdy się nie żegnałam, bo chociaż często uciekałam, albo opuszczałam miejsce w gniewie, miałam nadzieję wrócić. Co prawda, wolałam też zamiast tragicznego „żegnaj”, powiedzieć „dziękuję”.
Tym razem powinnam się pożegnać, bo decyzja i tak jest dla mnie trudna. Między innymi dlatego prosiłabym Cię o jedną małą rzecz. Zrób to tylko, jeśli chcesz, nie jesteś mi nic winien, nigdy nie byłeś i nigdy nie będziesz. Ja zawdzięczam Ci wiele i nie potrafiłam docenić tego, co zrobiłeś dla mnie.
Niedługo, bo wtedy, kiedy spadnie śnieg i zaświeci słońce, odbędą się uroczystości związane ze świętem jednego z wielu bogów, których imion nigdy nie pamiętałam i nie chciałam pamiętać. Przejdź się nad rzekę – to było miejsce, które najbardziej przypominało mi dom. Obok mostu, po drugiej stronie od zaroślach z młodych wierzb nawet postawiłam sobie coś w rodzaju ławki, bo przytoczyłam kawałek pnia małej brzozy, pamiętam jeszcze, jak wtedy wiało.
Możesz tam przysiąść, albo i nie. Zobaczysz z tamtego miejsca prawie całe miasto, bo tam rzeka spływa prawie z samych wzgórz.
Wiem, że mogłeś otworzyć list później, ale to nie szkodzi, nic nie jest straconego. Prosiłabym jednak, byś ostatni list otworzył po dniu tamtego święta.”

Nie musiała chyba opisywać kolejnej koperty. Istotnie była ostatnia.


...Mineło kilka tygodni, a święta upłynęły spokojnym trybem, jednak Kastor pochłonięty milionem rożnych spraw odłożył na wolniejsza chwile jakże cenny list od przyjaciółki Bell. Dziś nadarzyła się okazja, by spełnić jej ostatnią prośbę. Wieczór w pełni ogarnął miasteczko, jednak ta pora doskonale nadawała się na spacer nad rzekę opisaną w liście. Nawet siąpiący deszcz nie był w stanie zniechęcić Kastora do tej wyprawy. Wbrew pozorom do owego mostku trzeba było dojść spory kawałek drogi. Na miejscu tylko dzika natura istniała na tyle realnie by wyrwać Kasa z lekkiego otępienia. Zszedł z mostku i w niedalekiej odległości od Wierzby spostrzegł starannie wystruganą ławkę. Usiadł zawijając mocniej płaszcz tak by zasłonił mu list przed uciążliwym deszczem. Zanim począł czytać z uwagą rozejrzał się po okolicy. Delikatne promienie Księżyca oraz drobny deszcz komponowały się w niesamowitą magiczną poświatę która rozpościerała się nad cały miastem. Ten widok urzekł Kasa, który miał zamiar zagłębić się w ostatni list od Tajemniczej karczmarki, gdyż właśnie zrywał woskowa pieczęć....

Niezapominajki, niezapominajki i jeszcze raz niezapominajki. Niebieskie, malutkie kwiatki, płaskie prawie, ale pachnące trawą. I dość krótki list. Mało słów, duża kartka. To nie musiało nastrajać optymistycznie.

"Dostrzegam teraz ironię mojego położenia. Chciałabym mieć kogoś przy sobie, który pomógłby mi napisać coś, co nie będzie ani tkliwe, ani głupie, ani rozpaczliwe, ani tryskające szczęściem.
Przyszło mi na koniec zmierzyć się z tym, co dzięki wszystkim otrzymałam. Aż chce się napisać "cholera".
Przyznam, kłamałam. Bardzo dużo. Zbyt dużo, zbyt często. Mam nauczkę.

Przyjacielu, nie planuję powrotu. Napisałam to wszystko, żeby było mi łatwiej się z Tobą pożegnać, żebym nie żałowała. I tak będę, ale przynajmniej powiem sobie, że coś zrobiłam.
I będę tęsknić, nawet jeśli zawitam kiedykolwiek w te strony.
I będzie mi smutno, bo przecież coś muszę czuć.
I będę o Tobie myśleć, cokolwiek bym nie mówiła na Twój temat. O innych też, ale o Tobie w szczególny sposób. Bo byłeś tutaj prawie od początku i do końca, co z tego, że znikałeś.

Dziękuję, dziękuję. Padnie to okrutne słowo.
Żegnaj, przyjacielu."
 
Do góry Bottom