Sory za błędy ortograficzne i językowe!!!! I prosze was o jedno nie besztajcie mnie za to opowiadanie to moje pierwsze!!!!
Podąża już prawie trzy dni bez jedzenia, wytchnienia i spania. Nic ani śladu jego córki i żony oddałby wszystko co ma, by spojrzeć na nie jeszcze raz, ale orkowie nie oddadzą ich tak łatwo. Minęło już południe wciąż biegł minął jezioro i wbiegł na lekkie wzniesienie aby spojrzeć na krajobraz musiał obejść skałę i wreszcie zobaczył piętnastu orków, małe dziecko siedzące z mamą koło ich dowódcy. Bezimienny zaczął myśleć jak odbić żonę i córkę z rąk około PIĘTNASTU orków – wojowników, świetnie wyszkolonych w walce na miecze. Byli od niego jakieś dwieście metrów i wtedy bezimienny wymyślił jak tego dokonać, wyciągną łuk i zaczął obchodzić orków z innej strony. Stanął na skale schował broń i zaczął ich liczyć, oczywiście bezimienny nie stał na odkrytym terenie, był świetnie ustawiony w gęstwinie drzew rosnących bardzo bujnie, orków było czternastu bardzo dobrze dla niego ustawionych.. Koło jego córki i żony stały tylko trzy sztuki więc był spokojny że nie zginom. Na niektórych drzewach rosły owoce bezimienny mógł nasycić się dowoli, czekając aż słońce zajdzie za horyzont. Słońce zaszło zapadł mrok orkowie rozpalili ogień jedząc mięso zabitych zwierząt. Bezimienny wstał zaczął szykować strzały i czyścić swój miecz na następną rzeź którą dokona tej nocy. Podszedł już dostatecznie blisko aby móc strzelić z łuku. Wystrzelił pierwszą strzałę do orka znajdującego się najbliżej jego córki, dostała swego celu od razu inni orkowie rzucili się w jego stronę, lecz bezimienny zdążył zabić wszystkich którzy znajdowali się blisko jego jedynej rodziny. Większej liczby orków nie mógł już zestrzelić z łuku. Tylko marne trzy padliny leżały na ziemi, nie tak to sobie rozplanował. Nie miał innego wyboru wyciągną swój jednoręczny miecz który połyskiwał w świetle ogniska i zaczął walczyć jak nigdy przedtem. Dwóch orków zabił jednym pół obrotem scinając od dołu. Zostało jeszcze dziewięciu tak beznadziejnie się ustawili że było ich po trzech. Bezimienny wyjął trzy sztylety rzucają je do każdego z jednej grupki, dwa trafiły jeden w dziwny sposób odbił się od pancerza. Stracił wszystkie pomysły musiał walczyć bez żadnych strzał ani sztyletów rozpoczęła się bitwa o życie. Bezimienny biegł w stronę trzech, pierwszego powalił silnym kopniakiem i pchnięciem, odwracając się w stronę drugiego uderzył go łokciem a potem cięciem w krtań zabił go. Na trzeciego orka zabrakło mu sił choć kocim rzutem zabił go i tak nie unikną silnego uderzenia topora. Bezimienny padł na kolona a krew zasłaniała mu oczy resztkami sił obrócił się w stronę dziecka i żony i zobaczył że stało przy nich czterech orków a jeden już wyciągał topór aby zabić mu ostatnie dziecko jakie mu pozostało. Bezimienny zemdlał z łzami w oczach i pociętym ramieniem.
Następne części będą wkrótce!!!!
Podąża już prawie trzy dni bez jedzenia, wytchnienia i spania. Nic ani śladu jego córki i żony oddałby wszystko co ma, by spojrzeć na nie jeszcze raz, ale orkowie nie oddadzą ich tak łatwo. Minęło już południe wciąż biegł minął jezioro i wbiegł na lekkie wzniesienie aby spojrzeć na krajobraz musiał obejść skałę i wreszcie zobaczył piętnastu orków, małe dziecko siedzące z mamą koło ich dowódcy. Bezimienny zaczął myśleć jak odbić żonę i córkę z rąk około PIĘTNASTU orków – wojowników, świetnie wyszkolonych w walce na miecze. Byli od niego jakieś dwieście metrów i wtedy bezimienny wymyślił jak tego dokonać, wyciągną łuk i zaczął obchodzić orków z innej strony. Stanął na skale schował broń i zaczął ich liczyć, oczywiście bezimienny nie stał na odkrytym terenie, był świetnie ustawiony w gęstwinie drzew rosnących bardzo bujnie, orków było czternastu bardzo dobrze dla niego ustawionych.. Koło jego córki i żony stały tylko trzy sztuki więc był spokojny że nie zginom. Na niektórych drzewach rosły owoce bezimienny mógł nasycić się dowoli, czekając aż słońce zajdzie za horyzont. Słońce zaszło zapadł mrok orkowie rozpalili ogień jedząc mięso zabitych zwierząt. Bezimienny wstał zaczął szykować strzały i czyścić swój miecz na następną rzeź którą dokona tej nocy. Podszedł już dostatecznie blisko aby móc strzelić z łuku. Wystrzelił pierwszą strzałę do orka znajdującego się najbliżej jego córki, dostała swego celu od razu inni orkowie rzucili się w jego stronę, lecz bezimienny zdążył zabić wszystkich którzy znajdowali się blisko jego jedynej rodziny. Większej liczby orków nie mógł już zestrzelić z łuku. Tylko marne trzy padliny leżały na ziemi, nie tak to sobie rozplanował. Nie miał innego wyboru wyciągną swój jednoręczny miecz który połyskiwał w świetle ogniska i zaczął walczyć jak nigdy przedtem. Dwóch orków zabił jednym pół obrotem scinając od dołu. Zostało jeszcze dziewięciu tak beznadziejnie się ustawili że było ich po trzech. Bezimienny wyjął trzy sztylety rzucają je do każdego z jednej grupki, dwa trafiły jeden w dziwny sposób odbił się od pancerza. Stracił wszystkie pomysły musiał walczyć bez żadnych strzał ani sztyletów rozpoczęła się bitwa o życie. Bezimienny biegł w stronę trzech, pierwszego powalił silnym kopniakiem i pchnięciem, odwracając się w stronę drugiego uderzył go łokciem a potem cięciem w krtań zabił go. Na trzeciego orka zabrakło mu sił choć kocim rzutem zabił go i tak nie unikną silnego uderzenia topora. Bezimienny padł na kolona a krew zasłaniała mu oczy resztkami sił obrócił się w stronę dziecka i żony i zobaczył że stało przy nich czterech orków a jeden już wyciągał topór aby zabić mu ostatnie dziecko jakie mu pozostało. Bezimienny zemdlał z łzami w oczach i pociętym ramieniem.
Następne części będą wkrótce!!!!