Reynevan
de Tréville
- Dołączył
- 30.10.2004
- Posty
- 1999
Hmmm... raczej odradzam czytać...
Pętla
Wciąż to samo. Bez nadziei, bez żadnej choćby nuty odmienności, dzień w dzień trafiam na tą samą czarną pętlę jaką jest życie. Jest tu, lecz zastanawiam się zawsze, czy dla mnie. Kiedy? I krążą myśli, ciało wraz z nimi – jak na tych starych obrazach tańcuję wraz ze śmiercią... i tylko pytanie się nasuwa, czy aby nie jest ona lepszą partnerką od tych, które można mieć za parę tysięcy, czy nawet groszy? Jedyna niezawodna. Śmiech mnie ogarnia na widok tych trzęsących się nad sobą głupców, którzy wszystkie pieniądze, a nawet i duszę oddaliby, aby przedłużyć swój marny żywot. Kolejny oddech, chwila, mija popołudnie, stracony czas, choć raczej przybliża on do spotkania z ukochaną, której tak się wszyscy lękają. Znowu kolejna runda po pętli – łóżko nieodzownie wzywa. Ponownie – na koniec nie ma nadziei. Czy to przekleństwo? Żyć w świecie, w którym prawie nikt nie rozumie tego co czujesz, a wszystko stoi po niskich cenach, niemal hurtowych? Tylko ona może dać odpowiedź i ukorzyć ból, pozwolić odejść... Wyczerpana dusza pada na ziemię, a ciało ciągnie ją za sobą, jak jakiś zewłok. Poszukiwania prowadzą tylko do niej... strażniczki ciszy. Czemuż się dziwisz? Tak mało znaczysz w świecie... ja również. I tylko cierpieć, patrzeć na szybę jak na wieko trumny. Kolejny zakręt, widzę znajome twarze, miejsca, te same sytuacje... jest coraz gorzej... tu, w środku... ktoś zabrał fragment struktury, której sam nawet nie pojmuję... rana jątrzy się, obumierają tkanki, chyba w wyobraźni, lecz nie wiem. Tysiące pytań, a czas nie przynosi odpowiedzi... tylko ona wie, ona pomoże... ale ile jeszcze? Ile jeszcze przyjdzie czekać? Blisko już? Czy wciąż daleko?
Pętla...
- Gdyby nie ty... kocham cię...
Zakołysała się.
- Wreszcie jesteś...
Uśmiech zdawał się być krzywy, lecz wyrażał to uczucie. W oddali widziałem bramę. Świeciło słońce. Podłoga zaskrzypiała lekko, lecz bujna trawa tłumiła jej dźwięki. Z trudem otwierałem oczy. Ogarniało mnie coraz większe znużenie.
- Wreszcie...
Czarna pętla zdawała się powoli kurczyć. Mały ptaszek, który skrył się w trawie, spoglądał na mnie z zaciekawieniem, lecz ja wciąż skupiałem się na niej. Jak spotkanie kochanków po latach. Jej łagodne spojrzenie zdawało się wypełniać całą rzeczywistość. Ból zmniejszył się nieznacznie. Już go nawet nie czułem. Czyżby to był jedwab? Nie... przecież miał być zwykły sznur... Jej dotyk... była przy mnie, choć zmysły gasły coraz szybciej. Poczułem zapach bzu... To już? Trzymała mnie wciąż za rękę. Wreszcie światło zgasło, chyba je wyłączyła. Opadałem w dół i w dół, wciąż ją czując, choć nie był to ból...
Pętla
Wciąż to samo. Bez nadziei, bez żadnej choćby nuty odmienności, dzień w dzień trafiam na tą samą czarną pętlę jaką jest życie. Jest tu, lecz zastanawiam się zawsze, czy dla mnie. Kiedy? I krążą myśli, ciało wraz z nimi – jak na tych starych obrazach tańcuję wraz ze śmiercią... i tylko pytanie się nasuwa, czy aby nie jest ona lepszą partnerką od tych, które można mieć za parę tysięcy, czy nawet groszy? Jedyna niezawodna. Śmiech mnie ogarnia na widok tych trzęsących się nad sobą głupców, którzy wszystkie pieniądze, a nawet i duszę oddaliby, aby przedłużyć swój marny żywot. Kolejny oddech, chwila, mija popołudnie, stracony czas, choć raczej przybliża on do spotkania z ukochaną, której tak się wszyscy lękają. Znowu kolejna runda po pętli – łóżko nieodzownie wzywa. Ponownie – na koniec nie ma nadziei. Czy to przekleństwo? Żyć w świecie, w którym prawie nikt nie rozumie tego co czujesz, a wszystko stoi po niskich cenach, niemal hurtowych? Tylko ona może dać odpowiedź i ukorzyć ból, pozwolić odejść... Wyczerpana dusza pada na ziemię, a ciało ciągnie ją za sobą, jak jakiś zewłok. Poszukiwania prowadzą tylko do niej... strażniczki ciszy. Czemuż się dziwisz? Tak mało znaczysz w świecie... ja również. I tylko cierpieć, patrzeć na szybę jak na wieko trumny. Kolejny zakręt, widzę znajome twarze, miejsca, te same sytuacje... jest coraz gorzej... tu, w środku... ktoś zabrał fragment struktury, której sam nawet nie pojmuję... rana jątrzy się, obumierają tkanki, chyba w wyobraźni, lecz nie wiem. Tysiące pytań, a czas nie przynosi odpowiedzi... tylko ona wie, ona pomoże... ale ile jeszcze? Ile jeszcze przyjdzie czekać? Blisko już? Czy wciąż daleko?
Pętla...
- Gdyby nie ty... kocham cię...
Zakołysała się.
- Wreszcie jesteś...
Uśmiech zdawał się być krzywy, lecz wyrażał to uczucie. W oddali widziałem bramę. Świeciło słońce. Podłoga zaskrzypiała lekko, lecz bujna trawa tłumiła jej dźwięki. Z trudem otwierałem oczy. Ogarniało mnie coraz większe znużenie.
- Wreszcie...
Czarna pętla zdawała się powoli kurczyć. Mały ptaszek, który skrył się w trawie, spoglądał na mnie z zaciekawieniem, lecz ja wciąż skupiałem się na niej. Jak spotkanie kochanków po latach. Jej łagodne spojrzenie zdawało się wypełniać całą rzeczywistość. Ból zmniejszył się nieznacznie. Już go nawet nie czułem. Czyżby to był jedwab? Nie... przecież miał być zwykły sznur... Jej dotyk... była przy mnie, choć zmysły gasły coraz szybciej. Poczułem zapach bzu... To już? Trzymała mnie wciąż za rękę. Wreszcie światło zgasło, chyba je wyłączyła. Opadałem w dół i w dół, wciąż ją czując, choć nie był to ból...