Witam. Wpierw chciałem powiadomić iż napisałem pierwszą część pewnego opowiadania, aczkolwiek nie jest nazbyt długa jednak dalszą część dopiszę później. Prosiłbym o szczere ocenianie...
Opowieść o „Sarkazmie” I część
Po wąskiej i mrocznej ulicy Karde’gum sunęły trzy postacie. Noc już dawno zapadła i większość osobistości nie mającej ochoty na napotkanie ulicznej chołoty przysypywała w domach. Byli oni ludzi nazbyt rozsądnymi by wyjść nocą na ulicę.
-Piepse wsystko! Hik! Wsystko!
-Hik! Aj...jak się obruszył!- Odpowiedział drugi głos.
-Piepse...król ma wprowadzić kolejne prawo! Hik! Cós teras poczniemy?
-Hik! Mieliśmy przecie nie chodzić pijani po ulicach! Hik!- Odezwał się głos osoby ozwanej chwilowo terminem „trzeci”. Właściwie owa trzecia osoba była jedyną spośród trójki której płeć dało się rozpoznać bez większych problemów* (* Dwóch pozostałych było krasnoludami których jak wiadomo, lub i nie, trudno zakwalifikować do którejkolwiek z płci**) (**Kobiety krasnoludzkie wykonują dokładnie te same prace co i mężczyźni... a poza tym krasnoludzka rasa wciąż jest przekonana, iż noszenie trzydziestu warstw odzieży daje dobre ocieplenie- tak więc trudno dojrzeć znaki określające kobietę lub mężczyznę)
-Zawadiacy zawsze są pijani!- Ozwał się ponownie drugi głos który jak się okazuje należał do grubego (Nawet jak na swoją rasę) krasnoluda/krasnoludki o rudym owłosieniu. Jego imię brzmi...a zresztą nie jest to nazbyt ważne otóż w chwile później już nie żył.
Pan Indolix właśnie ustawił się na szczycie własnoręcznie zbudowanej drewnianej wieży do skoków. Wtem uświadomił sobie, iż właściwie skakanie na nowo skonstruowanym urządzeniu z wieży mierzącej dwadzieścia metrów w środku nocy jest dość niekonwencjonalnym pomysłem. Jednakże by pokrzepić ducha powiedział sobie:
-Uda się. Na pewno się uda!!!- Rozwinął pospiesznie skrzydła maszyny i powtarzając sam do siebie o swojej sławie jaką się okryje po skoku skoczył. Jak się później okazało główną przyczyną zakończenia jego egzystencji była nie dopatrz ona przez niego dziura w skrzydle. Ciekawe idee musiały mknąć przez jego intelekt podczas spadania niczym kłoda w dół. Wiedział, że mu się nie powiedzie jednakże chciał podtrzymać stereotyp inżynierów którzy u szczytu swojej kariery umierają.
Tymczasem nastał dzień. Nieopodal Karde’gum wznosiły się Flentory- zabójcze góry uśmiercające każdego idiotę śmiejącego wkroczyć pomiędzy ich szczeliny. Na jednym ze szczytów niczym człowiek pierwotny w jaskini mieszkał zombie. Nie rozmyślał już o tym cóż mógłby kupić swym dzieciom na urodziny. Otóż owe sprawy już go nie dotyczyły. Usiadł na zaimprowizowanym fotelu i zaczął rozmyślać. Wpierw jednak trzeba wyjaśnić jakoż się tam znalazł...
Opowieść o „Sarkazmie” I część
Po wąskiej i mrocznej ulicy Karde’gum sunęły trzy postacie. Noc już dawno zapadła i większość osobistości nie mającej ochoty na napotkanie ulicznej chołoty przysypywała w domach. Byli oni ludzi nazbyt rozsądnymi by wyjść nocą na ulicę.
-Piepse wsystko! Hik! Wsystko!
-Hik! Aj...jak się obruszył!- Odpowiedział drugi głos.
-Piepse...król ma wprowadzić kolejne prawo! Hik! Cós teras poczniemy?
-Hik! Mieliśmy przecie nie chodzić pijani po ulicach! Hik!- Odezwał się głos osoby ozwanej chwilowo terminem „trzeci”. Właściwie owa trzecia osoba była jedyną spośród trójki której płeć dało się rozpoznać bez większych problemów* (* Dwóch pozostałych było krasnoludami których jak wiadomo, lub i nie, trudno zakwalifikować do którejkolwiek z płci**) (**Kobiety krasnoludzkie wykonują dokładnie te same prace co i mężczyźni... a poza tym krasnoludzka rasa wciąż jest przekonana, iż noszenie trzydziestu warstw odzieży daje dobre ocieplenie- tak więc trudno dojrzeć znaki określające kobietę lub mężczyznę)
-Zawadiacy zawsze są pijani!- Ozwał się ponownie drugi głos który jak się okazuje należał do grubego (Nawet jak na swoją rasę) krasnoluda/krasnoludki o rudym owłosieniu. Jego imię brzmi...a zresztą nie jest to nazbyt ważne otóż w chwile później już nie żył.
Pan Indolix właśnie ustawił się na szczycie własnoręcznie zbudowanej drewnianej wieży do skoków. Wtem uświadomił sobie, iż właściwie skakanie na nowo skonstruowanym urządzeniu z wieży mierzącej dwadzieścia metrów w środku nocy jest dość niekonwencjonalnym pomysłem. Jednakże by pokrzepić ducha powiedział sobie:
-Uda się. Na pewno się uda!!!- Rozwinął pospiesznie skrzydła maszyny i powtarzając sam do siebie o swojej sławie jaką się okryje po skoku skoczył. Jak się później okazało główną przyczyną zakończenia jego egzystencji była nie dopatrz ona przez niego dziura w skrzydle. Ciekawe idee musiały mknąć przez jego intelekt podczas spadania niczym kłoda w dół. Wiedział, że mu się nie powiedzie jednakże chciał podtrzymać stereotyp inżynierów którzy u szczytu swojej kariery umierają.
Tymczasem nastał dzień. Nieopodal Karde’gum wznosiły się Flentory- zabójcze góry uśmiercające każdego idiotę śmiejącego wkroczyć pomiędzy ich szczeliny. Na jednym ze szczytów niczym człowiek pierwotny w jaskini mieszkał zombie. Nie rozmyślał już o tym cóż mógłby kupić swym dzieciom na urodziny. Otóż owe sprawy już go nie dotyczyły. Usiadł na zaimprowizowanym fotelu i zaczął rozmyślać. Wpierw jednak trzeba wyjaśnić jakoż się tam znalazł...