Witam!
Zacznijmy od tego że: to mój pierwszy post tutaj jako ten user(kiedyś tu chyba bylem zarejestrowany - nie pamietam nawet), to moje pierwsze opowiadanie, nie jest ono powiązane w żaden sposób z gothiciem, jest ono bardzo krótkie. I prosze o nie besztanie mnie, bo napisałem to po to żeby sprawdzić jak mi idzie pisanie takich rzeczy
Ostatnie promienie słońca oświetlały zapomnianą przez wielu Wyspę Kręgów znajdującą się na samym środku Oceanu Wschodniego. Na wyspie nie było drzew – roślinność stanowiły tylko niskie krzewy białych róż i trawy. Znajdowało się tam wzgórze, na szczycie którego stały dwie kamienne wieże. Jedna porośnięta była białą rożą, symbolizującą czystość i spokój ducha, druga zaś opleciona była czerwonymi kwiatami, symbolizującymi krew przelaną tutaj setki lat temu podczas wojny ludzi z elfami. Do wież prowadziły kamienne schody, których liczba nie była nikomu znana, ponieważ były one wyjątkowe, posiadały moc wspomnień.
Gdy tylko słońce zaszło za horyzont, a ciemność ogarnęła całą wyspę, zapłonęły pochodnie. Wzdłóż ścieżki ustawiali się kolejni magowie. Można tu było zobaczyć m.in. Trichtena z Ravien, Sergia z Navy i wielu innych potężnych magów. Wszyscy oni oświetlali ścieżkę. Po chwili ze statku wyszedł Ezechiel. Młody mężczyzna ubrany w białą szatę z kapturem. Kroczył powoli ścieżką witając się w ciszy z każdym z magów. Gdy stanął przed schodami, zabiły bębny. Trzydziestu ludzi uderzało wolno w bębny, które zagłuszały dźwięki fal uderzających o skalne klify. Ezechiel zrobił pierwszy krok. I oto widział siebie jako małego chłopca bawiącego się niedaleko domu w Natanie. Był szczęśliwy, że może wrócić wspomnieniami do tamtych czasów. Do czasów, gdy na jego twarzy zawsze było widać uśmiech. Do czasów, w których nieczym się nie przejmował. Kolejne stopnie odkrywały przed nim kolejne lata życia. Do tego czasu zawsze się zastanawiał czy postępuje dobrze. Teraz, gdy widział całe swoje życie zrozumiał to, że najważniejsze w życiu są starania o dobre postępowanie. Gdy wszedł na górę, czekał już tam na niego Arcymag Nen. Bębny ucichły.
-Dziś stoisz w miejscu, gdzie i ja stałem wiele lat temu. Czy jesteś gotowy?
-Tak, mistrzu.
-Niech tak się stanie.
I oto Arcymag Nen przekazał swoją laskę Ezechielowi. Była to wysoka na dwa metry, gruba dębowa laska ze srebrnymi elementami. Dziwne było to, iż zawsze na jej górze widać było mały pęd róży i kwiat koloru białego. W chwili jednak, gdy Ezechiel chwycił ją, niektóre płatki zmieniły kolor na czerwony. Stary Arcymag tylko pokiwał głową i odszedł mówiąc:
-Wiele lat czekaliśmy na Ciebie...
Tej nocy na wyspie wszyscy się bawili z okazji powołania nowego Arcymaga. Tylko sam Ezechiel siedział nieruchomo na swoim tronie i oglądał białoczerwony kwiat na końcu dębowej laski. Wiedział, że ów kwiat symbolizuje jego przeznaczenie. Wiedział, że jego zadaniem jest zjednoczenie wszystkich ziem Dawnego Świata.
Zacznijmy od tego że: to mój pierwszy post tutaj jako ten user(kiedyś tu chyba bylem zarejestrowany - nie pamietam nawet), to moje pierwsze opowiadanie, nie jest ono powiązane w żaden sposób z gothiciem, jest ono bardzo krótkie. I prosze o nie besztanie mnie, bo napisałem to po to żeby sprawdzić jak mi idzie pisanie takich rzeczy
Ostatnie promienie słońca oświetlały zapomnianą przez wielu Wyspę Kręgów znajdującą się na samym środku Oceanu Wschodniego. Na wyspie nie było drzew – roślinność stanowiły tylko niskie krzewy białych róż i trawy. Znajdowało się tam wzgórze, na szczycie którego stały dwie kamienne wieże. Jedna porośnięta była białą rożą, symbolizującą czystość i spokój ducha, druga zaś opleciona była czerwonymi kwiatami, symbolizującymi krew przelaną tutaj setki lat temu podczas wojny ludzi z elfami. Do wież prowadziły kamienne schody, których liczba nie była nikomu znana, ponieważ były one wyjątkowe, posiadały moc wspomnień.
Gdy tylko słońce zaszło za horyzont, a ciemność ogarnęła całą wyspę, zapłonęły pochodnie. Wzdłóż ścieżki ustawiali się kolejni magowie. Można tu było zobaczyć m.in. Trichtena z Ravien, Sergia z Navy i wielu innych potężnych magów. Wszyscy oni oświetlali ścieżkę. Po chwili ze statku wyszedł Ezechiel. Młody mężczyzna ubrany w białą szatę z kapturem. Kroczył powoli ścieżką witając się w ciszy z każdym z magów. Gdy stanął przed schodami, zabiły bębny. Trzydziestu ludzi uderzało wolno w bębny, które zagłuszały dźwięki fal uderzających o skalne klify. Ezechiel zrobił pierwszy krok. I oto widział siebie jako małego chłopca bawiącego się niedaleko domu w Natanie. Był szczęśliwy, że może wrócić wspomnieniami do tamtych czasów. Do czasów, gdy na jego twarzy zawsze było widać uśmiech. Do czasów, w których nieczym się nie przejmował. Kolejne stopnie odkrywały przed nim kolejne lata życia. Do tego czasu zawsze się zastanawiał czy postępuje dobrze. Teraz, gdy widział całe swoje życie zrozumiał to, że najważniejsze w życiu są starania o dobre postępowanie. Gdy wszedł na górę, czekał już tam na niego Arcymag Nen. Bębny ucichły.
-Dziś stoisz w miejscu, gdzie i ja stałem wiele lat temu. Czy jesteś gotowy?
-Tak, mistrzu.
-Niech tak się stanie.
I oto Arcymag Nen przekazał swoją laskę Ezechielowi. Była to wysoka na dwa metry, gruba dębowa laska ze srebrnymi elementami. Dziwne było to, iż zawsze na jej górze widać było mały pęd róży i kwiat koloru białego. W chwili jednak, gdy Ezechiel chwycił ją, niektóre płatki zmieniły kolor na czerwony. Stary Arcymag tylko pokiwał głową i odszedł mówiąc:
-Wiele lat czekaliśmy na Ciebie...
Tej nocy na wyspie wszyscy się bawili z okazji powołania nowego Arcymaga. Tylko sam Ezechiel siedział nieruchomo na swoim tronie i oglądał białoczerwony kwiat na końcu dębowej laski. Wiedział, że ów kwiat symbolizuje jego przeznaczenie. Wiedział, że jego zadaniem jest zjednoczenie wszystkich ziem Dawnego Świata.