Nadeszła kolei na kolejną część
Powiem tylko, że mam zamiar napisać wiele rozdziałów, więc nie narzekajcie jeżeli akcja będzie się toczyć ślamazarnie
Enjoy......
Nienzany - rozdział 4
Yiina przygotowywała się do podróży w swym domku zbierając do plecaka najpotrzebniejsze rzeczy. Żywność, koce, krzesiwo i wiele innych drobiazgów. Będzie trudno przeżyć czasami w głuszy bez odpowiedniego ekwipunku... W pewnym momencie w zajęciu przeszkodziła jej jedna z podopiecznych.
Weszła do domku, popatrzyła na zajętą elfkę i wolnym krokiem podeszła do krzesła stojącego przy ścianie w końcu na nim siadając. Przypatrywała się swej dowódczyni z namysłem nic nie mówiąc. Yiina była bardzo pochłonięta tym co robi i nawet nie zauważyła siedzącej obok osoby.
- Ekhmm… - chrząknęła znacząco podopieczna.
Wojowniczka spojrzała w jej stronę i zauważyła swój błąd. Odtrąciła na bok swe rzeczy i zwróciła się do siedzącej obok kobiety:
- Przepraszam, cię – tłumaczyła się – Ale widzisz… Ostatnio jestem bardzo zamyślona… Ta wyprawa...
Druga elfka kiwnęła głową na znak, że rozumie:
- Nie musisz mi się tłumaczyć, kapitanie. Przecież to nie ja jestem od karcenia dowódcy.
- Tak, ale Ealen jest… Musimy jak najszybciej wyruszać – Yiina przeszła szybko do konkretów - Dostałam dokładne instrukcje od przywódczyni póki nie wyjechała. Naszym pierwszym celem będzie prawdopodobnie wioska Heluun, na pograniczu. Mamy tam się spotkać z pewnym elfem, nie wiem jak się nazywa, ale jest przyjacielem.. podobno – powątpiewała nieco w prawdziwość tych słów, ale nie miała innego wyboru jak się do nich ustosunkować - Wskażę nam wskazówki dotyczące złapania tego tajemniczego człowieka.
- Tak kapitanie, ale jeżeli poszukujemy jednej osoby to po co nam wsparcie 30 elfek?
Yiina potrząsnęła mocno głową na znak, ze protestuje.
- Nie, nie, nie… oczywiście, że nie weźmiemy całego oddziału. Chcę mieć u boku tylko najwierniejsze wojowniczki. Ciebie, Kitt, Lane i Vinee. Tyle mi wystarczy.
Wymieniona elfka uśmiechnęła się ciepło. Zaiste, była nalepszą pośród wojowniczek Yiiny i wiedziała o tym, ale i tak czuła ogromny zaszczyt z tego, że jej przywódczyni bierze ją na tak niebezpieczną misję.
- Czy jesteście gotowe? – zapytała wojowniczka po chwili milczenia.
- Tak, oczywiście.
- To wspaniale. Idź i zbierz dziewczyny. Bądźcie przed bramą, tam się spotkamy.
Podopieczna wstała z miejsca i szybko wyszła z domu nie tracąc czasu. Yiina jeszcze pozostała w nim zbierając się do najważniejszej w jej życiu podróży…
Dziesięć wspaniałych rumaków galopowało dziko na bezkresnej polania zmierzając w dół ku lasowi Herrgan. To w nim mieściła się wspaniała stolica elfów, ostoja całego narodu i najważniejszy ośrodek sił zbrojnych państwa. Już z daleka widać było strzeliste wieże. Dwie, majestatycznie unoszące się pośród koron drzew. Z ich czubków leciało ku niebu potężne światło, magiczna poświata niknąca daleko, daleko. Był to znak, że w ów wieżach mieszkali magowie. Najpotężniejsi z wszystkich, studiujący księgi, naturę i wszystko w czym jest życie, czyli magia. Ealen należała niegdyś do ich potężnej organizacji, ale odeszła, gdyż tego wymagał jej lud. Ale jak widać, nie na wiele się to zdało…
Elfka siedziała za wojownikiem, który kierował koniem. Gdyby nie odeszła od magii, mogłaby się przeteleportować nie tracąc czasu na zbędną jazdę. Musiała jednak się tułać jak zwykła mieszczanka, co ją okropnie denerwowała. Coraz częściej się wzburzała i coraz łatwiej opanowywał ją gniew i złość. Teraz też miała ochotę się nad czymś wyżyć. Już dochodziła do stadium, w którym mogłaby kogoś uderzyć, ale w porę się opamiętała. Coś ją oswoiło, uspokoiło… to była aura lasu. Była niesamowita. Każdemu elfowi przynosiła ulgę.
- Pani, to już koniec! – zawiadomił ją jeździec – Jesteśmy na miejscu.
Ealen zsiadła z konia z pomocą kilku podopiecznych. Wzięła ich, ponieważ nie wiedziała czego się może spodziewać po swej siostrze. Nagle z lasu wybiegł oddział uzbrojonych po zęby wojowników. Zatrzymali się tuż przy ochronie Ealen, która zareagowała instynktownie. Wyciągnęli miecze, ale nie zaatakowali, gdyż powstrzymał ich rozkaz ich przywódczyni
- Stójcie!
Ochroniarze natychmiast usłuchali, ale nie schowali broni. Mimo iż stali przed nimi ich bracia to w tych czasach wszystko mogło się zdarzyć. Jeden z przybyłych elfów wyszedł przed pozostałych. Był wysoki, twarz zakrywał mu hełm, czerwony jak cały jego rynsztunek. Na plecach miał przewieszony ogromny, dwuręczny miecz, aż dziw, że elf potrafi coś takiego unieść. Przy lewym boku miał przypasane półtoraręczne ostrze, lekko zakrzywione do tyłu. Wyglądało na to, że to przywódca. Podszedł powoli do Ealen nie zatrzymywany przez nikogo. Przypatrzył się niej i rzekł:
- Witaj w Mael Thes pani – zwrócił się z szacunkiem, a nawet się ukłonił. Dostojna elfka kiwnęła głową i odrzekła:
- Dzięki ci Renirze, ale nie mam za bardzo czasu. Muszę się spotkać z twoją przełożoną.
- Tak, oczywiście – powiedział wojownik. Nie czuć w nim było ani nuty ironii, co wskazywało, że czuje respekt przed siostrą swej przywódczyni – Czekaliśmy na ciebie.
Ealen uniosła brew. Była nieco zdziwiona, gdyż nie informowała Enel o swoim przyjeździe. Dziwne… Kto mógł ją zawiadomić?
- Tak? To nawet lepiej. Mam z nią parę spraw do omówienia, a tak łatwiej ją złapię, bo wiem, ze ma na ogół masę roboty.
- Z powodu wojny rzecz jasna –sprostował Renir – Czyli znaczy, że ruszamy? Więc w drogę.
Wszystkie elfy zebrały się i ruszyły w Herrgan. Oddział Ealen z tyłu, a elfy z stolicy z przodu. Do miasta mieli trochę drogi, więc musieli się znosić przez dłuższy czas. Widać było, że nie pałają do siebie sympatią, a wręcz przeciwnie. W powietrzu czuć było wyraźną woń niechęci.
Ealen też to poczuła i westchnęła. Szepnęła do siebie cichutko.
- Elfy się zmieniły… na zawsze.
Była noc. Cicha i spokojna, tuląca do snu, uspokajająca. Szeptała tu i ówdzie historię początków świata. Dalekie dzieje, dawno zapomniane przez praojców. Lubiła się chować, patrzeć z boku na istoty tkające nici swego losu. Była taka niezbadana i tajemnicza. Jak człowiek.
Nieznany siedział na kamieniu przed bramą wioski Mellur, skubiąc trawę w zębach. Spoglądał w gwieździste niebo i zastanawiał się. Wychwytywał małe święcące punkciki podróżujące po niezbadanym wszechświecie. Chciał ich dotknąć…
Ale nie mógł. Był tylko małą istotą, która nie miała wiele do powiedzenia w ogromnej ówczesnej rzeczywistości… Czyżby?
Wstał otrzepując ziemię ze swego brudnego płaszczu. Nałożył kaptur i spojrzał w stronę wioski. W domu weselnym mieszkańcy świętowali na rzecz jakiejś nowej, zakochanej pary. Obok domu stała gospoda, która była oblegana przed zachlane pijaczyny obijające się o wszystkich napotkanych. Huki i wrzaski przeplatały się ze sobą nawzajem nie dając spokoju biednym uszom. Hałas ogarnął okolicę, przez co niewielu spało tej nocy. Małe dzieci jak zwykle beztroskie biegały na wpół nago bawiąc się ze swymi rówieśnikami. Kilka matek wrzeszczało na nie zaganiając do łóżek pociechy, które powinny już dawno spać.
Człowiek spojrzał na ten sielański obrazek z pogardą i splunął:
- Ludzie… - wymamrotał gniewnie
Chciał stąd jak najszybciej odejść, ale musiał zakupić konia , którego z „pewnych” powodów nie dostał Falgardzie.
Niechętnie zrobił pierwszy krok, po czym drugi, ale przemógł się i wszedł pośród szalejący tłum świętujących. Mijał ludzi starając się na nikogo nie wpaść, co cudem mu się udawało. Doszedł do gospody, gdzie od wejścia biła mocna woń alkoholu. Zakrył usta ręką, gdyż nie przepadał za takimi uroczymi zapachami. Rozglądnął się jeszcze dookoła i w końcu wszedł. Tylko u karczmarza mógł wynająć pokój i konia, ale podobno za wysoką cenę. Nie obchodziło go to jednak. Miał ważniejsze sprawy na głowie niż martwienie się o zasobność własnej kiesy. Zauważył barmana, a zarazem właściciela przybytku i postanowił podejść do niego. Rzucił szybko:
- Masz tu jakiegoś dobrego ogiera? – jego ton wskazywał na to, ze nie zamierzał się silić się na uprzejmość.
Barman spojrzał na niego z lekkim strachem. Bał się i widać to było od razu. Nieznany uznał, ze to nawet dobrze, bo przynajmniej nie będzie kłócił się o cenę.
- Tak – odpowiedział drżącym głosem.
- To świetnie – człowiek wyszczerzył zęby w ponurym uśmiechu. Rzucił na stół sakiewką i rzekł:
- Tu masz 200 sztuk złota. Myślę, ze tyle wystarczy.
Właściciel gospody wziął ostrożnie sakiewkę do ręki i zważył ręką. Wyglądało na to , że chciałby pomarudzić, ale jedno spojrzenie w stronę przybysza i już nie chciało mu się wydziwiać.
- Proszę za mną – powiedział.
Dwaj mężczyźni podeszli do tylnich drzwi i wyszli na podwórze. Tuż przed nim stała stajnia w której barman trzymał swe konie. Weszli do niej, a nieznajomy rozejrzał się w poszukiwaniu dorodnego rumaka. Oceniając po kolei zwierzęta zatrzymał się przy pewnym. Niby nic nie rozróżniało go spośród innych, ale człowiek coś w nim widział. Odwrócił się do właściciela i powiedział krótko:
- Chcę tego.
Barman wzruszył ramionami stwierdzając, że za tego konia, 200 sztuk złota to nie strata. Podszedł do niego, odpiął i wyprowadził przed karczmę. Podał uzdę człowiekowi i odsunął się na kilka kroków. Nieznany rzucił mu tylko jedno, aczkolwiek niezbyt miłe spojrzenie i wskoczył na ogiera. Ruszył szybko do bramy nie tracąc ani chwili dłużej. Wyjechał z wioski i zwrócił się ku rozdrożom. Gdy po kilkunastu minutach dojechał do nich, przystanął, aby spojrzeć na znaki. Skręt w lewo prowadził do miasta Rotgard, na pograniczu ziem elfów i ludzi, droga prosto prowadziła w stronę twierdzy Olgard leżącej blisko stolicy Falgardu. A w prawo... to już nie obchodziło człowieka. Interesował się tylko dostaniem się do ojczyzny elfów. Tam znajdował się jego cel. Cel, który....
Nagle, niespodziewanie potężny cios bólu trafił w nieznanego. Strzelił niczym błyskawica w całe ciało kąpiąc je w niesamowitej agonii. Cierpiący krzyknął w niebogłosy i spadł z konia z donośnym hukiem. Dodatkowy zastrzyk bólu został mu podarowany. Nie mógł się skupić, ale poczuł, że głos, TEN głos wbija się do jego umysłu każąc słuchać!
- A więc się obudziłeś......
Tysiące igieł....
- Nareszcie
Głosy....
- Jesteś nam potrzebny
Ból
- Zdobądź ją...
Strach
- Jej krew!
Śmierć
- A wtedy będziesz naprawdę jednym z nas....
Mroczne...
- Portal... musisz go otworzyć!
-Aaaach!!!
Człowiek złapał się mocno za głowę. Chciał uśmierzyć ból, zgnieść go w samym zalążku, we własnym umyśle. Znów to samo.... Czy oni nie dadzą mi spokoju?....
Koń zarżał. Zaczął tupać niespokojnie kopytami denerwując się krzykiem swego właściciela, który zwijał się jak w ukropie. Nagle nieznany wydał z siebie nieludzki ryk. Otworzył szeroko oczy, które zamieniły się w kolor najczystszej krwi. Ślina zaczęła mu ściekać po twarzy. Diabelskie wycie rozniosło się po okolicy dopadając każdego kto znalazł się w jego zasięgu. Konwulsje miotały człowiekiem jak opętanym. Koń nie mogąc wytrzymać ruszył galopem uciekając jak najdalej od oszalałej istoty. Cierpienie nieznanego osiągnęło apogeum by wreszcie sprawić by usnął. Zanurzył się we śnie, ponownym, ale jakże koszmarnym.
Kilka godzin później karawana wioząca wędrowców ku niewiadomym stepom natknęła się na bezwładne ciało człowieka. Pewien mężczyzna o imieniu Baltrus zeskoczył z wozu i ostrożnie podszedł do truchła... truchła? Okazało się, ze nieznany żyje, a ludzie jadący karawaną postanowili wziąć człeka na pakę:
- Żyje, ale może już niedługo- odezwał się jeden z podróżników – Jeżeli przeżyje podróż do Rotgard to tam znajdziemy jakiegoś medyka.
Wszyscy bez szemrania zgodzili się. Byli to dobroduszni ludzie, ale jakaż ironia... gdyby wiedzieli kogo chcieli ratować...
Do wielkiej, jasnej komnaty wparował Haldar. Nie był zły, ale cały czas rozmyślał. Ciągle skupiony jak nigdy dotąd i wydawało się, że w każdej sekundzie obmyśla jeden jedyny plan, który chce jak najprędzej urzeczywistnić. Mniej mówił niż dotychczas, ale łatwiej go było wyprowadzić z równowagi. Był jak cichy wulkan.
Artonis przechylił lekko głowę patrząc na króla. Westchnął, zamknął księgę, którą studiował i wstał z biurka. Spojrzał na gościa i czekał na powitanie. Był taki arogancki....
Haldar podszedł do niego szybko i rzekł:
- Musimy omówić parę spraw. – jego ton był twardy, ale wzrok miał skupiony gdzieś indziej, gdzieś daleko. Nie zwracał uwagi na postawę Artonisa, która go ewidentnie obrażała. Mag stał ze skrzyżowanymi rękoma na piersi, drwiąco spoglądając na niego. Czekał z miną podkreślającą jego zniecierpliwienie.
- A więc o co chodzi? – spytał tonem dającym znać, że chce jak najszybciej pozbyć się rozmówcy.
Haldar nagle odwrócił się od niego i poszedł wolnym krokiem ku strzelistym oknom, by spojrzeć na swe miasto. Patrzył tak, lekko tupiąc stopami o drogą posadzkę. Artonis zmienił wyraz twarzy ze zniecierpliwionej, w gniewną. Nie mogąc wytrzymać dłużej zwrócił się ostro do króla.
- Nie mam dużo czasu, więc się streszczaj!
Haldar nic sobie nie zrobił z pogróżek maga i tylko przemówił ciągle pozostając w tej samej pozycji.
- Chodzi o tego człowieka.... – gdy tylko wymówił te słowa oczy rozszerzyły mu się momentalnie.
Nagle odwrócił się do Artonisa.
- Mamy niebywałą szansę pozbyć się naszych odwiecznych wrogów i to za pomocą tego mrocznego...
Mag uniósł rękę i jednocześnie przerwał królowi.
- Ale jakim kosztem?
- Wielkim, to pewne, ale.... elfy muszą zginąć!
Niespodziewanie Haldar wybuchnął złością. Zacisnął pięści gniewnie spoglądając w stronę rozmówcy.
- Nie obchodzi mnie koszt Artonisie! – krzyczał – Nie możemy ich pokonać od przeszło 2000 lat! Czas wreszcie nadszedł! Sprowadzimy ich mrocznych pobratymców, którzy wypędzą ich z naszych ziem! A wtedy dobijemy i ich!
Podszedł do maga na odległość pół metra i wycedził przez zęby.
- A ty mi w tym pomożesz....
Starzec nie lęknął się króla. Tylko uśmiechnął się chytrze i powiedział.
- Dobrze.... niech tak się stanie.
Odwrócił się od króla i zaczął krążyć po sali.
- Ale musimy nastawić tego...hmm... mutanta przeciwko jego niby pobratymcom. – mówił.
Haldar zmienił swe nastawienie momentalnie i uśmiechnął się złowieszczo.
- Z tym przecież nie będzie problemu... Dałem mu do przemyślenia moją propozycję. Jego chęć powrócenia do swej pierwotnej postaci sprowadzi go tutaj. Może nie teraz, ale to lepiej.
Mag przystanął i spojrzał na króla.
- Z tego co wiem to on się na to nie zgodził? – zapytał wyraźnie powątpiewając w słowa rozmówcy.
- Taak... – Haldar uśmiechnął się jeszcze szerzej – Ale on chce tego... Chce powrócić pośród ludzi.
Nagle jego twarz skamieniała. Znów powrócił w stan skupienia. Po chwili kontynuował.
- Z pewnością udaje się teraz do elfów, do Mael Thes. Tam przebywa Elen i jej siostra Ealen. Jeżeli zdoła je zdobyć. Ich krew.... to wtedy przygotujemy się na demony.......
Zakończył ponurym akcentem. Ponownie zwrócił się ku oknom, by spoglądać na stolicę.
Artonis przemówił.
- Elfy już nie są takie same jak kiedyś... założę się, ze tez coś knują. Coś czego nie wie nikt spośród naszego ludu. Nawet ja.
Haldar spojrzał na niego. Ruszył szybki krokiem ku wyjściu omijając maga. Gdy wychodził rzucił głośno:
- Ale to my jesteśmy sprytniejsi Artonisie.... ludzie zawsze tacy byli.
Wielkie drzwi komnaty zatrzasnęły się z donośnym hukiem. Starzec pozostał sam ze swymi rozmyślaniami. Odwrócił się od wrót i podszedł do ksiąg. Spojrzał na pewien tom, który leżał swobodnie na biurku. Był zapieczętowany bardzo potężnym zaklęciem, które tylko on mógł przełamać. Zdjął je i otworzył księgę. Przerzucał powoli kartki analizując każde napotkane słowo.
- Formuły już gotowe.... – szepnął.
Gdzieś w oddali zakrakały wrony.....