Reynevan
de Tréville
- Dołączył
- 30.10.2004
- Posty
- 1999
Dzień z życia Kopacza
Nowa Edycja przygód zwykłego człowieka
Wstęp
Czarne chmury powoli rozpraszały się po niebie. Lodowaty wiatr, który je popędzał w dalszą drogę, podnosił z ziemi tumany jesiennych liści, które wirowały w niebiańskim tańcu. Gdzieś skrzypiały drzwi, poruszane w przeciągu, z kolej niedaleko stąd słychać było płynącą spokojną rzeczkę. Ciche szepty otulały me myśli powodując, że każda chwila, jaka ciągnęła się niemiłosiernie, zdawała się być z każdej strony niezwykła.
Moi towarzysze siedzieli wraz ze mną wokół małego ogniska, które dawało te niewielkie garstki ciepła, jakie przenikały przez mój strój. Wydawało mi się, że to jest nieistotne. Patrzyłem z zadumą w płomienie, gdzie tańcujące ogniki przepychały się nawzajem, aby wskoczyć na inne fragmenty gałązek. Wsłuchując się w zmienną przyrodę, zagłębiałem się coraz bardziej w swoich myślach, aż tu nagle
- Cześć! Emm, mogę się przysiąść? – jakiś dziwaczny głos odezwał się tuż za mną
Oglądnąłem się.
- A, to Ty Wrzód, siadaj!
Reszta towarzyszy przyjęła to z dezaprobatą. Wiedziałem, że coś tam przeskrobał ten cały łamaga, ale byłem tu nowy, więc nie robiłem mu żadnych problemów...
- Ale fajnie – posypał się z jego ust potok słów – wszyscy są ostatnio niezwykle zadowoleni z naszych postępów w kopalni. A to wszystko dzięki pewnemu...
- Możesz się zamknąć na chwilę? – przerwał mu jeden z towarzyszy
Wrzód sobie tym nie przeszkadzał
- ... i wreszcie dobrałem się do taakiej grudy, wyobrazicie sobie? – pokazywał coś rękoma w powietrzu – byłą ogromna, raz uderzyłem, drugi i pełno bryłek się posypało, normalnie coś niesamowitego, a jaka była mina strażników...
- Zamknij się...
- Po prostu promienieli z radości. Wziąłem, w końcu rozbiłem całą na kawałki, było tego z dwieście...
Jeden z naszych kompanów wstał i odszedł, mrucząc coś pod nosem. Jego miejsce zajął Cień, który wydobył z małego rondelka, zawieszonego nad ogniem jakiś kawałek mięsa.
- I po prostu się sypało, rozumiecie? Uderzenie za uderzeniem
- Taa, to jest pasjonujące, idź teraz do siebie, bo źle wyglądasz. Zdrzemnij się – raczej rozkazał niż zaproponował nowy członek naszego drobnego koła, jakie zebrało się wokół ognia.
Wrzód spojrzał na niego załzawionymi oczyma
- I po prostu pozwolili mi już resztę dnia spędzić na powierzchni...
To było już nudne. Wstałem i usunąłem się spoza zasięgu paplaniny łamagi. Wyszedłem na mury i zacząłem się rozglądać. Chwyciły mnie od razu wspomnienia. Ten dzień, gdy to strącili mnie w to przeklęte miejsce. Minął chyba tydzień.. jeszcze mnie nie przydzielili do pracy w kopalni, chyba miałem czekać na swoje. Za ten czas zajął się mną Wrzód i paru innych. Przemyciłem ze sobą dwie monety, jak pamiętam, zniknęły szybko, chyba pierwszej nocy. Dostałem jakiś śmierdzący alkoholem pokój. Nie narzekałem, mogło być gorzej. Poza kornikami, które pracowały nocami w pocie czoła, nic innego nie przeszkadzało mi w śnie. No, morze, pijackie rozróby gangu Fiska. Ale nic poza tym. Cisza, jak makiem zasiał... choć maku brakowało. Coś tam sprzedawali, jakieś zielone fajki, ale raczej nie były one ostemplowane przez ministra zdrowia napisem „Palenie powoduje raka i inne choroby ptaka”. Alkoholu było pod dostatkiem. Czy to od Rączki, który okradał Bractwo, czy to od Diego, który po paru dniach okazał się być starym alkoholikiem. Podobno Thorus handlował maryśką, ale jakoś bałem się go o nią zagadnąć. Tak.. jak to mawiali nie raz, Górnicza Dolina to męczarnia dla ludzi. Brak tego, tamtego, aż się zabić idzie. Jedyne, co podtrzymywało na duchu, to ten cienkusz, browar, jaki dostarczali ci z JoWood. Nic, tylko pić wieczorami, aby wyzbyć się ponurych myśli.
- I wtedy to zobaczyłem, w tej dziurze skalnej... – nagle znowu znajomy głos pojawił się niebezpiecznie blisko
To Wrzód, podążał za jakimś zdenerwowanym bardzo kopaczem.
- Znowu mój kochany kilof, wiesz? Nazwałem go Brunhilda. Ładnie, co?...
- Spadaj!
- Tak, no i jak już mówiłem, tam było tego od groma...
Z obawy, że mnie dostrzeże, szybko uciekłem z murów i udałem się znowu w pobliże ogniska. Nikogo już tam nie było. Lodowate powiewy wszystkich przepędziły. Na dodatek zachodziło już słońce. Jego promienie barwiły niesamowicie mury zamku, który wciąż stał niezachwianie, pomimo ciągłych wiatrów, jakie smagały jego ściany. Nie było już z kim pogadać o ostatniej walce na noże, jaka trafiła się Fiskowi. A szkoda. Zacząłem już powoli wczuwać się w atmosferę tu panującą. Pełno mruków, mało kto się uśmiechnie, a i to tylko w razie okrzyku.
- Złodziej! Łapać złodzieja!...
Mimo wszystko czułem się dobrze. Wolałem to niż stryczek. Ba, o niebo lepiej... chociaż swoją drogą brakowało swobody, ale nie miałem wyjścia. W końcu stwierdziłem, że dość na dzisiaj mam już przemyśleń, jakie nękały mnie od początku mego pobytu tutaj. Udałem się od razu do chaty i zamknąłem za sobą drzwi.
- Piwko! – szepnąłem sam do siebie.
Jakby na rozkaz, ręką trafiłem na pełną do połowy butelkę. Złocisty płyn, teraz pozbawiony już piany, zmętniał i wydawał się być brudny.
- A co mi tam...
I wychyliłem jednym haustem całą zawartość.
- Marny cienkusz, trzeba jutro pogadać ze Snafem o czymś mocniejszym niż to z JoWood.
Pomimo to powoli ściany stawały się jaśniejsze w tym jakże słabym świetle pochodni, którą zamieściłem na kamiennym pseudo kominku. Wczoraj wybiłem dziurę w dachu i udało mi się zrobić coś na styl właśnie takiego amatorskiego kominka. I dzięki temu zrobiło się ciepło i przytulnie. Po kolejnych łykach coraz bardziej, aż wreszcie nagle pojawiła mi się przed oczyma jakaś młoda kobieta. Powoli pomogła mi się położyć na posłaniu, podała kolejną butelkę, aż w końcu sprawiła, że zasnąłem....
Ciąg Dalszy Nastąpi
Nowa Edycja przygód zwykłego człowieka
Wstęp
Czarne chmury powoli rozpraszały się po niebie. Lodowaty wiatr, który je popędzał w dalszą drogę, podnosił z ziemi tumany jesiennych liści, które wirowały w niebiańskim tańcu. Gdzieś skrzypiały drzwi, poruszane w przeciągu, z kolej niedaleko stąd słychać było płynącą spokojną rzeczkę. Ciche szepty otulały me myśli powodując, że każda chwila, jaka ciągnęła się niemiłosiernie, zdawała się być z każdej strony niezwykła.
Moi towarzysze siedzieli wraz ze mną wokół małego ogniska, które dawało te niewielkie garstki ciepła, jakie przenikały przez mój strój. Wydawało mi się, że to jest nieistotne. Patrzyłem z zadumą w płomienie, gdzie tańcujące ogniki przepychały się nawzajem, aby wskoczyć na inne fragmenty gałązek. Wsłuchując się w zmienną przyrodę, zagłębiałem się coraz bardziej w swoich myślach, aż tu nagle
- Cześć! Emm, mogę się przysiąść? – jakiś dziwaczny głos odezwał się tuż za mną
Oglądnąłem się.
- A, to Ty Wrzód, siadaj!
Reszta towarzyszy przyjęła to z dezaprobatą. Wiedziałem, że coś tam przeskrobał ten cały łamaga, ale byłem tu nowy, więc nie robiłem mu żadnych problemów...
- Ale fajnie – posypał się z jego ust potok słów – wszyscy są ostatnio niezwykle zadowoleni z naszych postępów w kopalni. A to wszystko dzięki pewnemu...
- Możesz się zamknąć na chwilę? – przerwał mu jeden z towarzyszy
Wrzód sobie tym nie przeszkadzał
- ... i wreszcie dobrałem się do taakiej grudy, wyobrazicie sobie? – pokazywał coś rękoma w powietrzu – byłą ogromna, raz uderzyłem, drugi i pełno bryłek się posypało, normalnie coś niesamowitego, a jaka była mina strażników...
- Zamknij się...
- Po prostu promienieli z radości. Wziąłem, w końcu rozbiłem całą na kawałki, było tego z dwieście...
Jeden z naszych kompanów wstał i odszedł, mrucząc coś pod nosem. Jego miejsce zajął Cień, który wydobył z małego rondelka, zawieszonego nad ogniem jakiś kawałek mięsa.
- I po prostu się sypało, rozumiecie? Uderzenie za uderzeniem
- Taa, to jest pasjonujące, idź teraz do siebie, bo źle wyglądasz. Zdrzemnij się – raczej rozkazał niż zaproponował nowy członek naszego drobnego koła, jakie zebrało się wokół ognia.
Wrzód spojrzał na niego załzawionymi oczyma
- I po prostu pozwolili mi już resztę dnia spędzić na powierzchni...
To było już nudne. Wstałem i usunąłem się spoza zasięgu paplaniny łamagi. Wyszedłem na mury i zacząłem się rozglądać. Chwyciły mnie od razu wspomnienia. Ten dzień, gdy to strącili mnie w to przeklęte miejsce. Minął chyba tydzień.. jeszcze mnie nie przydzielili do pracy w kopalni, chyba miałem czekać na swoje. Za ten czas zajął się mną Wrzód i paru innych. Przemyciłem ze sobą dwie monety, jak pamiętam, zniknęły szybko, chyba pierwszej nocy. Dostałem jakiś śmierdzący alkoholem pokój. Nie narzekałem, mogło być gorzej. Poza kornikami, które pracowały nocami w pocie czoła, nic innego nie przeszkadzało mi w śnie. No, morze, pijackie rozróby gangu Fiska. Ale nic poza tym. Cisza, jak makiem zasiał... choć maku brakowało. Coś tam sprzedawali, jakieś zielone fajki, ale raczej nie były one ostemplowane przez ministra zdrowia napisem „Palenie powoduje raka i inne choroby ptaka”. Alkoholu było pod dostatkiem. Czy to od Rączki, który okradał Bractwo, czy to od Diego, który po paru dniach okazał się być starym alkoholikiem. Podobno Thorus handlował maryśką, ale jakoś bałem się go o nią zagadnąć. Tak.. jak to mawiali nie raz, Górnicza Dolina to męczarnia dla ludzi. Brak tego, tamtego, aż się zabić idzie. Jedyne, co podtrzymywało na duchu, to ten cienkusz, browar, jaki dostarczali ci z JoWood. Nic, tylko pić wieczorami, aby wyzbyć się ponurych myśli.
- I wtedy to zobaczyłem, w tej dziurze skalnej... – nagle znowu znajomy głos pojawił się niebezpiecznie blisko
To Wrzód, podążał za jakimś zdenerwowanym bardzo kopaczem.
- Znowu mój kochany kilof, wiesz? Nazwałem go Brunhilda. Ładnie, co?...
- Spadaj!
- Tak, no i jak już mówiłem, tam było tego od groma...
Z obawy, że mnie dostrzeże, szybko uciekłem z murów i udałem się znowu w pobliże ogniska. Nikogo już tam nie było. Lodowate powiewy wszystkich przepędziły. Na dodatek zachodziło już słońce. Jego promienie barwiły niesamowicie mury zamku, który wciąż stał niezachwianie, pomimo ciągłych wiatrów, jakie smagały jego ściany. Nie było już z kim pogadać o ostatniej walce na noże, jaka trafiła się Fiskowi. A szkoda. Zacząłem już powoli wczuwać się w atmosferę tu panującą. Pełno mruków, mało kto się uśmiechnie, a i to tylko w razie okrzyku.
- Złodziej! Łapać złodzieja!...
Mimo wszystko czułem się dobrze. Wolałem to niż stryczek. Ba, o niebo lepiej... chociaż swoją drogą brakowało swobody, ale nie miałem wyjścia. W końcu stwierdziłem, że dość na dzisiaj mam już przemyśleń, jakie nękały mnie od początku mego pobytu tutaj. Udałem się od razu do chaty i zamknąłem za sobą drzwi.
- Piwko! – szepnąłem sam do siebie.
Jakby na rozkaz, ręką trafiłem na pełną do połowy butelkę. Złocisty płyn, teraz pozbawiony już piany, zmętniał i wydawał się być brudny.
- A co mi tam...
I wychyliłem jednym haustem całą zawartość.
- Marny cienkusz, trzeba jutro pogadać ze Snafem o czymś mocniejszym niż to z JoWood.
Pomimo to powoli ściany stawały się jaśniejsze w tym jakże słabym świetle pochodni, którą zamieściłem na kamiennym pseudo kominku. Wczoraj wybiłem dziurę w dachu i udało mi się zrobić coś na styl właśnie takiego amatorskiego kominka. I dzięki temu zrobiło się ciepło i przytulnie. Po kolejnych łykach coraz bardziej, aż wreszcie nagle pojawiła mi się przed oczyma jakaś młoda kobieta. Powoli pomogła mi się położyć na posłaniu, podała kolejną butelkę, aż w końcu sprawiła, że zasnąłem....
Ciąg Dalszy Nastąpi