Nasz Nowy Świat

Nekromanta Boom

Dzika Karta
Weteran
Dołączył
1.10.2004
Posty
3777
NASZ NOWY ŚWIAT

ROZDZIAŁ I

Siedziałem w knajpie nachylony nad mym dziennikiem. Piłem piwo
- To już tydzień odkąd przywieźli mnie na kontynent – stwierdziłem. Wtenczas zdołałem się dowiedzieć, że orkowie, mimo wzrostu w siłę buntowników nadal okupują wszystkie miasta.
- Jeszcze jedno? – zapytał oberżysta
- Tak, poproszę
Żeby sprecyzować – jestem kronikarzem. Nazywam się Nekromanta BOOM i w chwili obecnej przesiaduję w Monterze, jestem zaś w drodze do świątynie Trelis by zbadać tamtejsze pisma. Strudzony zaś wędrówką z Ardei wstąpiłem do tego miasta by znaleźć nocleg.
- Co za dzień....- marudził siedzący obok najemnik. Był to Bradley – opiekun niewolników w Monterze. Nie trzeba było się przyglądać by stwierdzić, że jest kompletnie zalany.
- Eee, pss...- szepnął do mnie – Zbliż się....- Odłożyłem pióro i pokornie przybliżyłem się do wyżej wymienionego – Widzisz tego w sukience? Tego, jak mu tam, aciasyna
- Chyba assasyna
- Wszystko jedno. Ten grubas nazywa się Basir i sprzedaje orkom różne cenne rzeczy, a ja chcę przejąć jego interes. Jutro zabiję go we śnie – spojrzał na mnie głęboko – Tylko nikomu ani słowa, jasne? Tylko tobie mogę zaufać
- Jasne...
Dureń! – pomyślałem – A co mnie ta wesz obchodzi, i tak jutro mnie tu nie będzie
- Barman! – zawołał najemnik – Jeszcze jedną kolejkę dla mnie i mojego kumpla

Nazajutrz obudził mnie blask Słońca, pianie koguta i silny ból głowy.
- Cholera...- Przyznacie, że głowy to mocnej nie mam. Podniosłem się, umyłem twarz i byłem gotów do dalszej drogi.
Monterę i Trelis dzieli zaledwie dzień wędrówki, więc nie powinienem mieć kłopotów.
Bardzo się myliłem....

Jadąc na koniu znów zagłębiłem się w swej lekturze gdy drogę zajechało mi dwóch nieznajomych.
- O co chodzi? – zapytałem zaniepokojony
- O ciebie – odparł ten wyraźnie niższy – I o twój bagaż
- Mój bagaż? – w tym momencie dotarło do mnie – Jesteście bandytami
- Patrzcie państwo, mamy geniusza – wyjął miecz i złapał za lace mego konia – Lepiej siedź cicho albo poderżnę ci gardło – rzekł przybliżając ostrze miecza do mej krtani – Butch, bierz jego rzeczy
I gdy już zdawało się, że zostanę z niczym nadszedł ratunek. Dłoń Butcha przeszyła strzała
- Mamusiu! – zawołał i padł na ziemię. Drugi z bandziorów zaś cofnął się i rozejrzał. Zanim jednak spostrzegł, że jest otoczony był już martwy. Zapanowała głucha cisza. Zza krzaków wyszło trzech zakapturzonych mężczyzn. Jeden z nich podszedł do mnie i rzekł:
- To niebezpieczne miejsce, powinieneś był bardziej uważać
- Jesteś druidem? – zapytałem. Ten parsknął lekko i odsłonił swą twarz.
- Spostrzegawczy jesteś. Poznałeś po mym ubraniu?
- Nie, po głosie – Choć jego skóra była pomarszczona, włosy siwe a głos zachrypnięty, oczy płonęły nadzwyczajnym urokiem młodości.
- Ja zaś stwierdzam, że jesteś pisarzem
- Poznałeś po mej książce?
- Nie, po tym, że nie masz przy sobie miecza. Dawno już nie widziałem kogoś, kto podróżuje bez oręża.
- A cóż po orężu jak nie potrafi się nim władać – odparłem – Moją bronią jest moja wiedza – Druid roześmiał się
- Twoja wiedza? Daleko z nią zajdziesz jak znów napadną cię bandyci
- Cieszy mnie, ze bawi cię moja osoba. Ale jak to mawiał mój ojciec: „ Lepiej być mądrym błaznem niż głupim królem”. Ja zaś ruszam w dalszą drogę
- Do Trelis dwie godziny drogi, poza tym ściemnia się a po drodze jeszcze nie raz możesz natknąć się na bandytów – przestrzegł mnie druid.
- Sugerujesz coś?
- Zostań z nami tę noc. Nazajutrz odprowadzimy cię pod same mury miasta.

„ Czyżby moja spostrzegawczość tak go zainteresowała? Druid, jeden z najmądrzejszych istot na ziemi proponuje mi – zwykłemu pisarzowi z Dalekich Krain nocleg i eskortę. To właśnie broń, o której mówiłem!”
- Zgoda, przyda mi się odpoczynek.

Jeszcze tej nocy druid imieniem Morgahard opowiedział mi w skrócie o swym życiu i podróżach. Zdradził mi też, że posiada kamień, który pozwala mu przybrać postać rozpruwacza i wywęszyć kogoś z odległości dwudziestu kilometrów. W podzięce za towarzystwo ( bądź opowieści z mych krain ) dostałem Amulet Lasu – symbol przyjaźni druidów. Gdy jednak to ja pytałem jego ciągle się wymigiwał. Nie zdradził mi historii stworzenia świata, to wielka tajemnica druidów. Powiedział tylko tyle: „ Ten, który jest źródłem mocy i którego proces stworzenia świata miałem zaszczyt widzieć stąpi któregoś dnia na ziemię i zabierze nas – druidów na wieczny spoczynek”.
Ciekawe czy ja sam dożyję tej chwili i czy będę mógł ją zobaczyć i opisać.

Nazajutrz widziałem już potężny zamek, jakim jest Trelis. Jak się dowiedziałem obok Faring i samej stolicy jest to największa warownia Myrthany i siedziba wielu orkowych dowódców. Nie przyjechałem tu jednak z nimi rozmawiać. Zapewne nie mieliby nic ciekawszego do powiedzenia niż „ Zjeżdżaj morra!”, przybyłem tu obejrzeć świątynię i zbadać jej starożytne pisma.
- Hej, ty! – zawołał do mnie czarnoskóry mężczyzna stojący przy bramie.
- Ja?
- Tak, ty. Podejdź tu.
- Czego chcesz? –
- Wyglądasz na bystrego gościa więc słuchaj uważnie. Już od jakiegoś czasu nie doszły do nas wieści ze świątyni. Pójdź tam i sprawdź co się dzieje.
- Ja? A z jakiej ra..
- Dyskutuj sobie a wsadzę ci mój topór w dupę – Na tą propozycję nie mogłem odmówić
- Świetnie, tylko się nie ociągaj.

Ten jakże inteligentny dialog dał mi trochę do myślenia: „ Nie ma żadnych wieści? Może orkowie zostali zaatakowani? Przez kogo? Czyżby prawdą była legenda, iż strażnicy świątyni się obudzą?”. Wciąż pytania, na które nie znam odpowiedzi. Wyjąłem więc swój dziennik i zapisałem.

DZIEŃ ÓSMY

Zmierzam właśnie w kierunku świątyni pełen obaw, co tam mogę zastać. Możliwe jest, że liczna grupa ożywieńców wyszła na wolność i rozproszyła się po wzgórzu. Mam nadzieję, że nie natknę się na żadnego z nich i....

Nagle pióro wyleciało mi z dłoni. Wokół mnie stało kilku żołnierzy.
- Nawet nie próbuj uciekać albo krzyczeć – rzekł jeden z nich i podszedł do mnie bliżej – Teraz mów. Czego chciał od ciebie Thorus?
- Thorus? – zdziwiłem się – Jaki Thorus?
- Łżesz! – wrzasnął nagle drugi z nich – Jesteś z nim w zmowie jak każdy najemnik
- Najemnik? Czy ja wyglądam na najemnika?
- Ten, którego spotkałeś przy bramie miasta – rzekł teraz łagodniej – Co ci powiedział?
- Kazał mi dowiedzieć się czemu nie ma wieści ze świątyni. Tylko tyle?
- Jesteś za królem czy za orkami?- zapytał nagle drugi. Znając sytuację dzisiejszego świata odpowiedział bez wahania.
- Za królem rzecz jasna, nie cierpię orków. Niech żyje król clone!
- Dobra, daruj sobie. Jestem Charles, a to Steve. Jak zapewne zauważyłeś jesteśmy buntownikami. Planujemy pozbyć się orków ze świątyni ale musisz coś najpierw dla nas zrobić.
- Zrobić?
- Pójdziesz do świątyni i znajdziesz szamana. Powiesz mu, że Vak chce z nim mówić, gdy już to zrobisz zaatakujemy orków a szamana ubijemy w lesie.
- Nie możecie „ubić” go od razu?
- A myślisz, że to takie proste? – odparł Charles – Szamani są najgroźniejsi z nich wszystkich, jeśli rzuci na ciebie zaklęcie to po tobie. Teraz idź wykonaj swoje zdanie, my będziemy czekać
Widząc, że dyskusja była zamknięta i wymigać się z tego nie da rady ruszyłem dalej.

- Co tu robisz? Zjeżdżaj stąd morra! – denerwowali się orkowie
- Ja tylko na chwilkę – odparłem i przytruchtałem do szamana – Witaj, ja z polecenia Vaka. Dowódca chciałby cię widzieć w swojej kwaterze
- Vak? Mnie? Przecież on mnie nie cierpi
- Ja tego nie wiem, takie otrzymałem rozkazy
- Nie wyglądasz mi na najemnik morra – Nagle zacząłem się pocić
- Cóż poradzić, że zabrakło pancerzy....
- Jeśli mnie wykiwałeś to zrobię ci z dupy jesień średniowiecza – rzekł oschle i odszedł
- A ty dokąd? – zapytał strażnik kiedy już odchodziłem – Poczekasz tutaj aż szaman wróci
- Ależ, ja mam obowiązki...- Ork wysunął do przodu topór – Chociaż z drugiej strony chętnie zostanę – zakończyłem szybko

Minęło już trochę czasu a szaman nie wracał. Orkowie zaczęli się niepokoić.
- Coś za długo go nie ma – rzekł ich przywódca, którego imienia nie znałem – Zaczynam mieć pewne wątpliwości co do ciebie – przełknąłem mocno ślinę gdy rosły ork podszedł bliżej. Nic jednak nie powiedział. Wyprzedził go Charles i jego ludzie
- Na przód!
- To buntownicy! Orkowie, do broni! – zawołał przywódca nie zważając już w ogóle uwagi na moją oso
 

Nekromanta Boom

Dzika Karta
Weteran
Dołączył
1.10.2004
Posty
3777
ROZDZIAŁ II

Gdy się ocknąłem leżałem w wygodnym łóżku, obok mnie siedział Charles.
- Gdzie ja jestem?
- W bezpiecznym miejscu – odpowiedział i podał mi fiolkę – Napij się, to ci pomoże
Nie byłem aż tak wykończony by potrzebować magicznej mikstury, ale chcąc nie chcąc całkowicie zregenerowała ona moje siły. Wstałem więc i wyszedłem na zewnątrz.
- Jesteśmy w Nemorze, przyjacielu – rzekł stojący obok żołnierz – Nazywam się Gothi i jestem tu przywódcą
- W Nemorze?
- Obozie buntowników
- Nigdy o nim nie słyszałem
- Oto właśnie chodzi by nikt o nas nie słyszał. Sam fakt, że się tu dostałeś i zdradziłem ci swoje imię stanowczo już łamie nasze zasady
- A jak się tu dostałem? – pytałem dalej
- Jeszcze przed upadkiem świątyni Charles zabrał cię i....
- Jak to przed upadkiem świątyni? – zdziwiłem się – Masz na myśli stacjonujących tam orków, czyż nie?
- Nie – odparł sucho Gothi – Zaraz po naszym zwycięstwie ziemia zaczęła się trząść a wiatr wręcz oszalał, rozpętała się burza, piorun trafił w sklepienie świątyni, dach się rozsypał i rozrzucił kamienie po wzgórzu. Gdyby Charles cię stamtąd nie zabrał zapewne już byś nie żył
- Ale jak to się mogło stać?
- Tego nie wiem, jestem jednak pewien, że skutki jej upadku mogą być tragiczne. Zejdźmy na dół – zaproponował. Po chwili weszliśmy do jaskini – To jest Cahir, nasz mag. Cahirze, to jest....
- Nkromanta, Nekromanta BOOM
- Witaj przyjacielu, zechciej usiąść – tak też zrobiłem – Zapewne nasz strażnik poinformował...
- Nie musisz zmyślać – rzekł Gothi – On wie kim jestem
- Skoro tak, zapewne wiesz już co się stało
- Tak, wiem i nie mogę w to uwierzyć
- Początkowo też nie mogłem dopóki nie wyczułem zmian w magii. Zacząłem się pocić, trząść i z trudem łapałem oddech. Świątynia w Trelis wraz z pozostałymi świątyniami to fundamenty naszej magii, jeśli przestaną istnieć kto wie co się z nami stanie. Możemy stać się zwykłymi ludźmi lub nawet stracić życie – odszedł od stołu alchemicznego i wręczył mi napój – Na zdrowie
- Co więc zamierzacie zrobić?
- My nic – odpowiedział Gothi – Nie mamy takich wpływów ani wiedzy by cokolwiek zdziałać. Napisałem jednak list do przywódcy buntowników w Okarze, może on wie jak zapobiec katastrofom – Po tych słowach zapanowała cisza.
- Wiesz, nie powiedziałeś mi kto mnie ogłuszył – zwróciłem się do Gothiego
- Nikt cię nie ogłuszył – odparł – Wpadłeś na drzewo
- Niesamowity napój. Co to?
- Środek nasenny – odpowiedział Cahir
- Środek nasenny? A po co................... - W tym momencie ogarnął mnie sen i już nie pamiętałem.

- Hej, ty! Wstawaj! – obudziły mnie ponaglenia – Wstawaj do cholery, myślisz że mam cały dzień? – Podniosłem głowę i spostrzegłem, że leżę na sianie, na drewnianym wozie
- Co ja tu robię?
- Kazali mi cię tu przywieść, masz się z kimś spotkać – odparł i odpiął lace konia od wozu – Masz, ten jest chyba twój – rzekł i nie powiedziawszy słowa pożegnania odjechał.
- Mam się z kimś spotkać? A z kim? – wtem usłyszałem stukot kopyt.
- No, no, no – doszły mnie słowa – Witam szanownego BOOMa – Ujrzałem rycerza na koniu, który wygiął rękę w geście powitania – Toż to sam świadek wielkiego upadku świątyni. Mam pytanie, czy długo trwało trzęsienie ziemi?
- Prawdę powiedziawszy nie wiem, byłem wtedy nieprzytomny
- Ze strachu?
- Ależ nie. Napadł mnie ork. Duży.
- Ach tak, ork – przytaknął – Nie dziwota, teraz są wszędzie. Zwłaszcza te z gałęźmi i liśćmi – śmiał się
- Ha ha ha....Palant – odparłem na stronie
- To jak, ruszamy w drogę?
- My? – zdziwiłem się
- Ależ owszem MY. Gothi wybrał cię byś mi towarzyszył.
- Gothi nie jest moim królem by mi mówić co mam robić – Palladyn zsiadł z konia
- Zatem nie jesteś ciekaw dokąd podążam?
- Ani trochę. Prawdę mówiąc mam to w nosie.
- Skoro tak....- minął mnie i zaczął czytać znajome mi słowa – „ Dzień pierwszy. Wylądowałem na statku wraz z niewolnikami dalekiej pustyni. O ile dobrze wiem znajduję się teraz na wschodnim brzegu Myrthany, w okolicach Cape Dun i Ardei”
- Skąd to masz? – zawołałem
- Patrzcie jaki nerwowy
- Oddawaj to!
- Nie, nie, nie – przyblokował mnie ręką gdy starałem się wyrwać mu zeszyt. Odsapnąłem więc i zapytałem
- Dokąd jedziemy?- ten uśmiechną się i oddał mi mój dziennik
- Nie domyśliłeś się? Do Okary, mam poselstwo do wykonania
- Skoro już jesteśmy skazani na swe towarzystwo mogę poznać twoje imie?
- Ależ owszem drogi wędrowcze. Nazywam się Reynevan, odtąd będę nie tylko twym towarzyszem ale również przysięgam cię bronić do ostatniej....
- Ujdzie, ujdzie – odparłem – Daruj sobie te słowa jakiejś porzuconej niewiaście i nadziej się proszę na ogień smoka. Może wtedy uniknę tej błazenady – Znów się roześmiał
- Cięty masz język jak na podróżnika
- A ty wysokie mniemanie jak na skromnego rycerza w służbie jego królewskiej mości. Czy możemy skończyć to infantylną rozmowę i ruszyć wreszcie w drogę?
- Oczywiście waćpanie. Jak Innos przykazał tak rycerz zrobił
- A idź do diabła.....


DZIEŃ DZIEWIĄTY

Jadę z palladynem imieniem Reynevan w kierunku Okary. Ale po kolei. Od chwili, gdy pisałem po raz ostatni wiele się wydarzyło. Świątynia w Trelis, do której podróżowałem tle dni ZAWALIŁA SIĘ! Trudno uwierzyć by tak stara i potężna budowla nagle przestała istnieć. A jednak. Jak się dowiedziałem ten „incydent” może mieć fatalne skutki w świecie magii. Odbywszy dziwnie zakończoną rozmowę z przywódcą Okary i tamtejszym magiem ( wlali mi do napoju środek nasenny ) doszliśmy do wniosku, że odpowiedzi na pytania: „ Co?” i „ Dlaczego?” należy szukać w Okarze. Jadący ze mną rycerz ma pismo, które powinno zanieść nas pod oblicze tamtejszego przywódcy. To w skrócie to, co działo się przez ostatnie godziny. Mam tylko nadzieję, że napiszę tu jeszcze wiele słów.

- Też mam taką nadzieję – rzekł Reynevan znad mego ramienia – Piszesz stylem Meangów, nie widziałem takich liter od czasów gdy studiowałem w Klasztorze. Stare i zapomniane pismo, w ogóle dziś nieużywane.
- Wiele wiesz o pismach
- Zapewne jak i ty
- Palladyn z taką wiedzą?
- Dziwi cię to? Minęły już czasy kiedy byliśmy tylko małowiedzącymi, by nie użyć mocniejszego słowa, narzędziami w rękach magów tudzież królów, za których bezmyślnie musieliśmy ginąć. Odkąd nie ma magii runniczej prastara wiedza to podstawa do nauki magii.
- Ktoś zlikwidował tę magię runniczą?
- Lata temu zrobił to mag imieniem Xardas ale to długa historia – Przed nami ukazał się rozbity wóz a obok leżący mężczyzna. Obaj prędko zsiedliśmy z koni i podbiegliśmy
- Co się stało starcze?- zapytał Reynevan
- Palladyn... Na Innosa!, łaskawy bóg wysłuchał mych próśb
- Co się stało?
- Bandyci rycerzu, bandyci napadli mnie, obrabowali z mych dóbr i zasztyletowali. Pomścij mnie rycerzu...- dyszał ciężko – Nie pozwól by ci mordercy zostali bezkarni – Reynevan zamknął na chwilę oczy i spojrzał głęboko w głąb drzew
- Którędy uciekli?
- Do lasu, w kierunku rzeki
- Śpij spokojnie po drugiej stronie, pomszczę twoją śmierć
- Mam twoje słowo?
- Tak.
- Dziękuję co – rzekł na koniec i odszedł.
- Biedaczek....- powiedziałem z żalem – Zakopmy go gdzieś i ruszajmy dalej
- Nie słyszałeś? Dałem mu słowo, że go pomszczę.
- I co z tego? – odparłem – I tak na tym drugim, lepszym świecie nic mu po twojej zemście. Poza tym kto wie gdzie oni teraz są.
- Dałem mu słowo i słowa dotrzymam. Jeśli nie chcesz możesz zostać.
- Niech ci będzie ale przynajmniej pochowajmy go jak należy
- Nie ma na to czasu – odparł – Zbierz liście i drewno, zrobimy mu stos.

Tak też się stało. Spaliliśmy jego ciało i zakończyliśmy ostatecznie jego żywot. Niech spoczywa w pokoju.
Nie chcę opisywać tej krwawej egzekucji, którą Reynevan wykonał nad bandytami. Gdy tylko skończył wytarł krew ze zbroi i z twarzy i złożył Innosowi ofiarę.

Była noc, kiedy rozpaliliśmy ognisko. Już układałem się do snu gdy odezwał się mój towarzysz.
- Tam skąd pochodzisz.....
- Nie zdradzę ci położenia mego kraju.
- ....jak tam jest?- dokończył.
- Jak?- odparłem z uśmiechem – Cudownie. Rano, gdy się budzisz czujesz słodki zapach rumianku i słyszysz śpiew przeróżnych ptaków. Wszyscy chodzą tam boso gdyż soczyste trawy porastające drogi i ścieżki są rozkoszą dla stop. Wieczorem zaś widać ogromny Księżyc w pełni a wokół miliony gwiazd, które zdawać się mogą na wyciągnięcie ręki. Jeśli chodzi o społeczeństwo to nie ma żadnych podziałów ani żadnej waluty. Wszyscy dzielą się swoimi dobrami ze wszystkimi i nigdy niczego nie brakuje.
- Jednym słowem Utopia?
- Tak.
- Zapewne długo mógłbyś o nim opowiadać?
- Wieki.
- To dlaczego stamtąd odszedłeś? – Zamilkłem. Chyba zrozumiał, że nie chcę o tym mówić bo zmienił temat – Jeszcze tylko kilka godzin drogi do Okary. Będziemy musieli zejść z gościńca więc pamiętaj żeby się blisko trzymać
- W porządku
- Dobranoc

Słodka Utopia
Tyś mą nadzieją
Tyś mym skarbem
Słodka Utopia
 

Reynevan

de Tréville
Dołączył
30.10.2004
Posty
1999
1. Trochę niepasujących słów do kontekstu np napisałeś: pod oblicze a raczej powinno być: przed oblicze.
2. Paladynem mnie zrobiłeś ehh, ale wolna wola, to Ty jesteś autorem - jedyne co mi tu nie pasuje, to fakt że paladyni musieli być wykształceni, może nie tak super jak magowie, ale oni tez posługiwali się magią jak mniemam, sam zresztą piszesz o klasztorze paladynów.
3. Troszkę mało opisów świata , w sumie to prawie ich nie ma (choć może i to kwestia tego, że opisy to moja ulubiona cześć opowiadań...:p)

Tak że w sumie nie jest jakieś super powalające jak na Ciebie, ale może być. Szkoda, że tak mało czasu bo sam bym coś napisał...

Ocena:
-7/10

PS: Przeklęte niech będzie tło pod tekstem w wysyłaniu posta - litery takiej samej barwy i nie widać co się pisze... :/
 

Nekromanta Boom

Dzika Karta
Weteran
Dołączył
1.10.2004
Posty
3777
OZDZIAŁ III

Następnego ranka, jak zapowiadał Reynevan, zeszliśmy z gościńca w stronę wielkiej doliny.
- Stój!- szepnął palladyn – Nie ruszaj się.
- Ale o co chodzi?- zapytałem zaniepokojony.
- Ktoś bacznie się nam przygląda – W tym momencie wyjął miecz i powoli się odwrócił. W końcu też go zobaczyłem. Zza krzaków widać było czarne ślepia oraz potężny róg. Bestia rzuciła się do przodu. – Odsuń się, BOOM! – ponaglił mnie wojownik i sam odskoczył w bok unikając wroga. Wielki cieniostwór ryknął przeraźliwie i ponowił atak. Reynevan zasłonił się ostrzem lecz nic to nie pomogło. Silne uderzenie odrzuciło go ba kilka metrów.
- Zostaw go, paskudo! – rzucałem kamieniami widząc jak czai się do rycerza. W końcu trafiłem w jego głowę dzięki czemu skierował on swój wzrok na mnie.
- Dzięki czemu? A to dobrze? = zapytałem sam siebie. Gdy bestia powoli się do mnie zbliżała cofnąłem się i niefortunnie upadłem potknąwszy się o kamień. Pozostało mi trząść się i patrzeć jak ten przeraźliwy stwór rozwiera nade mną swoją paszczę i ukazuje ostre niczym brzytwa kły. – Żegnaj świecie...- pomyślałem i zamknąłem oczy. W końcu bestia osunęła się na mnie lecz jak się okazało nie żywa.
- No nie! – zawołałem czując ciężar i smród jego cielska. Zza drzew wyszła zakapturzona postać. Podeszła do obalonego rycerza i pomogła mu wstać.
- Dzięki...- rzekł rycerz
- Halo! - krzyknąłem – Czy ktoś mógłby to coś ze mnie zdjąć?! Dziękuję....
- Goniec leśny w tej dolinie? – zdziwił się Reynevan – To nie miejsce dla mężczyzny z łukiem.
- Dla mężczyzny może nie – Kaptur opadł i ku naszym oczom ukazała się kobieta o złotych włosach i pięknymi niczym gwiazdy niebieskimi oczyma. – Zatkało?
- Poniekąd
- Niesamowita precyzja – powiedziałem widząc strzałem wbitą w szyje potwora.
- Dziękuję. Wybaczcie, ale mam parę spraw do załatwienia.
- A jakich? – spytał palladyn – Jeśli oczywiście można wiedzieć.
- Wybieram się do pewnego maga, mieszka tu niedaleko w jaskini.
- Możemy panience towarzyszyć – zaproponował. Ta spojrzała na nas i po chwili zastanowienia rzekła
- Nie wyglądacie na specjalnie groźnych. Jeśli chcecie możecie iść ze mną.
- A imię panienki można poznać?
- Sever – odpowiedziała – Ale jeśli jeszcze raz powiesz do mnie „panienka”, wbiję ci strzałem między oczy.
- Jak sobie panie.....Jak sobie życzysz.
- Hi, hi....- zaśmiałem się cicho.

Jaskinia była czarna i mroczna.
- Nie podoba mi się tu – powiedziałem. Szliśmy jednak dalej a co przebyty metr miałem jeszcze więcej możliwości. W końcu dotarliśmy do celu. Przy stole siedział odziany w czerwoną szatę mag.
- Ty jesteś doctor? – zapytała leśniczka.
- Owszem, jestem
- Mam pytanie, na które koniecznie musisz mi odpowiedzieć
- Chcesz poznać skryte tajemnice? – zaciekawił się mag – Obawiam się, że nie mogę ci pomóc.
- Łżesz! – złapała go za szatę i przybiła do ściany
- Zabij mnie a niczego się nie dowiesz.
- Czego chcesz?
- Pomóżcie mi w pewnej sprawie a ja odpowiem ci na twoje pytanie.
- O co chodzi?
- Otóż zgłębiałem ostatnio księgi mrocznych sił...
- Gdy starałem się pojąć Czarną Wiedzę nagle opadłem na ziemię a w jaskini zapanował hałas. Obudziłem mroczne upiory, które teraz grasują w jaskini i nie pozwalają mi odejść.
- Jak mamy ci pomóc?
- Jest sposób, musimy ich pokonać.
- Pomożemy ci – obiecała Sever – Prawda panowie? – Reynevan kiwnął twierdząco głową.

- Uważajcie – przestrzegł nas doctor – To tutaj. Gotowi?
- Gotowi – Ja oczywiście nie znając żadnej sztuki walki orężem miałem się tylko przyglądać.
- Teraz! – rozkazał mag i cisnął zaklęciem w pierwszego szkieleta. Sever szyła z łuku, a Reynevan czekał na pierwszą okazję by zatopić w kimś swój miecz. Okazja się nadarzyła. Przeciwnicy zbliżyli się i rycerz wparował między nimi machając swym dwuręcznym mieczem na prawo i na lewo.
- Dobry jest – przyznał mag.
- A z cieniostworem sobie nie dał rady...

Po kilku minutach było już po wszystkim. Ożywieńcy zostali pokonani.
- Znów wolny – odetchnął z ulgą doctor gdy wyszliśmy na zewnątrz.
- A teraz mów! – zawołała Sever – Chcę wiedzieć ci stało się z moim ojcem. Gdzie on jest?
- Twój ojciec....- zamyślił się mag – Sylvio Sharrivar?, czyż tak?
- Tak.
- Nie wiem kto zdradził ci, że posiadam takie informacje ale skoro o tym już wiesz muszę ci odpowiedzieć – przerwał i po chwili mówił dalej – Gdy miałaś pięć lat tówj ojciec zgłosił się na ochotnika do Leśnych Oddziałów by wesprzeć króla Rhobara II w walce z orkami. Jako silny druid nieraz to niemalże w pojedynkę wygrywał bitwy i prowadził ludzi ku zwycięstwu. Wielka to była ostać.
- Gdzie on jest? – ponowiła pytanie
- Nie żyje – odparł sucho – Jak głosi legenda został zabity przez demona w bitwie o Gothę.
- Gdzie jest ta Gotha? – mówiła już przez łzy.
- Jeśli pragniesz zemsty rozczaruje cię. Demon został pokonany pięć lat temu przez Nieznajomego – Zapadła cisza. Sever tylko pochyliła głowę w dół i odeszła na bok.
- Zapewne zmierzacie do Okary? – zapytał mnie i Reynevana
- Owszem – odpowiedziałem
- W takim razie pójdziemy razem. Podobno Arcane szuka maga.
- A ty Sever? – zapytał Reynevan
- Idę z wami, i tak nie mam już dokąd iść.

Gdy dotarliśmy na miejsce było już południe. Wielka podziemna jaskinia rozciągała się szeroko pod Zielonym Wzgórzem. Tu rządził Arcane, podobnie jak Reynevan, palladyn, który stoczył w swoim życiu niejedną bitwę.
- Znajdziecie go w swojej kwaterze – rzekł strażnik przy wejściu – Jest...
- Wiek gdzie to jest – odparł Reynevan i weszliśmy do środka. Przyznać trzeba, że jest to wymarzone miejsce na tajną kryjówkę, mnóstwo przestrzeni, daleko od miast i orków. Zeszliśmy na dół.
- Długo znasz się z Arcanem? – zapytał rycerza doctor.
- Parę ładnych lat, nieraz to walczyłem u jego boku w wielu bitwach.
- A czy jest może bardziej przyzwyczajony do widoku gońca leśnego niż ci tutaj? – mag spojrzał na wyraźnie zdegustowane obecnością Sever twarze.
- My, palladyni, nie wierzymy w te bajki o leśnikach. Sever...
- O mnie się nie martw – przerwała mu wojowniczka.
- Daleko jeszcze do jego komnaty?
- Nie, to tutaj – Rey użył nieznanego mi, tajnego znaki i przeszliśmy obok strażników.
- Reynevan?! – zdziwił się Arcane – Czy to ty?
- Żywy i zdrów, twe oczy się nie mylą – rycerz uklęknął – Przybywam...
- Wstawaj, nie jesteś u króla – odparł przywódca obozu – Z czym przybywasz?
- Z poselstwem – odpowiedział i wręczył mu pismo. Ten złamał pieczęć i zaczął czytać. Skończywszy zwinął i zwrócił się do przyjaciela.
- Opowiadaj

Tę noc mogłem przeleżeć spokojnie w wygodnym łóżku. Wypełniwszy swoje nieprzymusowe zadanie ( towarzystwo palladyna w drodze do Okary ) i czekałem co będzie
Dalej. Już od dłuższego czasu trwała narada mająca na celu ustalenie dalszych działań a ja rzecz jasna nie mogłem brać w niej udziału. Podobnie jak Sever, która jednak w porównaniu ze mną nie przejmowała się wynikami posiedzenia i spokojnie pozwoliła by zawładnęły ją sny.
Coś jednak było niepokojącego. Gdy tak rozmyślałem o swych przyszłych losach i bez opamiętania zapisywałem kolejne strony mego zeszytu usłyszałem jej głos. Zaczęła mamrotać coś przez sen w nieznanym mi języku, który najprawdopodobniej był prastarą mową lasu. Jej oddech stał się cięższy i dłuższy a dłonie kurczowo ściskały pościel. Podszedłem, dotknąłem jej policzków – była rozpalona. Wyjąłem więc menzurkę z wodą i polałem nią zapasową koszulę i złożyłem na jej czole. I gdy już chciałem wołać maga lub chociaż tamtejszego alchemika zatrzymała mnie
- Nie ma potrzeby
- Sever....Wszystko w porządku? Masz gorączkę.
- Wszystko gra, po prostu miałem zły sen.
- Na pewno?
- Tak – wstała i oznajmiła – Muszę złapać trochę świeżego powietrza.


DZIEŃ DZIESIĄTY

Trwa tajne zebranie, które zadecyduje jak zapobiec dalszym katastrofom. Ja zaś siedzę sam ( Sever źle się poczuła i wyszła ) zastanawiając się co dalej. Bo cóż było przyczyną upadku świątyni w Trelis? W końcu od tak potężna budowla nie mogła po prostu zmienić się w kupę gruzów.

Tak rozmyślając zmorzył mnie sen.

- BOOM, wstawaj – zawołał Reynevan szturchając moje ramie.
- A więc ustalone? – oprzytomniałem szybko.
- Tak.
- No to mów!
- Za chwilę, gdzie jest Sever?
- Jeszcze nie wróciła? – zdziwiłem się – W nocy naszedł nią zły sen i wyszła złapać świeżego powietrza
Poszliśmy jej szukać.
Znaleźliśmy ją na głównym placu, stała pośrodku a wokół niej stali buntownicy.
- To nie miejsce dla zjadaczy własnych dzieci! – zawołał jeden
- Po co tu przyszłaś? – zapytał drugi – Nami się nie posłużysz!
- I nie chcę - odparła Sever – Śmierdzisz gównem – Na te słowa wojownik wyjął miecz i rzucił się do ataku. Leśniczka jednak złapał go za ramię, miecz wypadł a jej właściciel po chwili leżał pięć metrów dalej. – Ktoś jeszcze? – zapytała. Nikt się nie odważył wystąpić.
- Widzę, że poszłaś się rozerwać – zaśmiał się Reynevan
- Trochę. I co, ustaliliście coś?
- Owszem, chodźcie ze mną.

Weszliśmy do sali narad. Wszyscy zasiadający przy wielkim stole odwrócili się w naszą stronę.
- I to z nimi chcesz podróżować? – zapytał Arcane.
- Jak najbardziej – odpowiedział Reynevan
- Podró....?
- Cii....- uciszyła mnie Sever.
- Nie sądzisz – kontynuował przywódca Okary – że przyda ci się ktoś jeszcze?
- Naturalnie – rzekł doctor, odstąpił od stołu i położył dłoń na ramieniu Reynevana – Dlatego wyruszę z nim. Co prawda miałem tu zostać ale nie pozwolę by ominęła mnie taka wycieczka – uśmiechnął się szeroko.
- A więc i ja...- zaczął nieznajomy wojownik z północy - ...pragnę za tobą iść i prowadzić dokądkolwiek zechcesz – Podszedł do rycerza, uniżył głowę i położywszy prawą dłoń na lewej piersi złożył przysięgę – Będę cię strzegł i bronił i obiecuję oddać za ciebie życie jeśli będzie to konieczne. Inaczej nie nazywam się Sword.
- Droga jest pełna niebezpieczeństw – przestrzegł jeden z buntowników i zajrzał głęboko w oczy palladyna - Lecz obiecuję ciąć bestie swym mieczem osłaniać cię własną piersią. Nazywam się Megarion i w imieniu naszego króla chcę uczestniczyć w tej wyprawie.
- A więc ustalone – rzekł uroczyście Arcane – Ruszajcie zatem i niech Innos was prowadzi –
 

Jedi

Caporegime
VIP
Dołączył
21.7.2005
Posty
1605
Powiem że twoje opa jako jedyne czytam z chęcią do końca, bardzo mi się podobało jest w świecie gothica i to mi odpowiada. Są ciekawe dialogi. Czekam na ciąg dalszy.
Moja ocena to:
Dialogi 9/10
Fabuła 10/10
reszta 9/10
razem = 28 bardzo dobry + ;P




Pozdro
 

Nekromanta Boom

Dzika Karta
Weteran
Dołączył
1.10.2004
Posty
3777
ROZDZIAŁ IV

Był ranek kiedy wszyscy ruszyliśmy w stronę przełęczy – ścieżki, którą dostaniemy się do Nordmaru.. Padał rzęsisty deszcz.
- Od granicy ty będziesz nas prowadził – rzekł do Sworda Reynevan.
- Jak sobie życzysz, choć wydawało mi się, że każdy palladyn był chociaż raz w Klasztorze.
- Byłem i ja lecz jako kilkuletnie dziecko, niewiele zapamiętałem z tamtejszej drogi.
- Znam Nordmar jak własną kieszeń – chwalił się Sword – Zaprowadzę cię choćby nad Jezioro Mrozu leżące daleko na wschodzie.
- Jezioro Mrozu? – wtrąciłem się do rozmowy – Powiedz mi, jaką tam macie pogodę?
- Pogodę? – roześmiał się nordmarczyk – Z księżyca spadłeś czy jak? Tam od tysiącleci nie widziano zieleni, wciąż tylko pada śnieg.
- Co?! – zdziwiłem się niezmiernie – Kiedy ja nawet nie wziąłem płaszcza.
- Nie martw się – pocieszył mnie – Zrobię coś dla ciebie z moich skór.
Tak szliśmy gdy wtem ktoś zawołał
- Stójcie! – zza drzew wybiegł nieznajomy – Nie ruszaj się! – krzyknął do mnie. Sever naciągnęła strzałę na łuk. – Jeszcze chwila a z waszego przyjaciela zostanie tylko miazga. – wskazał na pułapkę pod mymi nogami poczym pobiegł w moją stronę i swoim ciałem odrzucił mnie na bok. Linka pękła, wykopana pułapka odsłoniła się a umieszczona na drzewie belka spadła do środka.
- Mało brakowało....
- Kim jesteś? – zapytał Reynevan
- Myśliwym, nie widać? – odparł – Nazywam się Świrus.
- O ile wiem nie są to tereny łowieckie – odezwał się Megarion – Tu nie wolno polować.
- Wszędzie wolno polować. Poza tym ja nie poluję na byle co, tylko na czarnego cieniostwora, a ich nie ma za wiele na tym świecie.
- Na mocy prawa króla...
- Dla twoich informacji król siedzi w Vengardzie otoczony barierą – przerwał buntownikowi Świrus – I jego prawa znaczą tu tyle co nic.
- Jak śmiesz....
- Dosyć tego! – przerwał kłótnię rycerz – Mamy zadanie do wykonania.
- Zapewne idziecie do Nordmaru – zauważył myśliwy – Jeśli tak to zapewne zniechęci was fakt, że grupa orków rozłożyła obóz przy samej przełęczy.
- Obóz? Ilu ich jest?
- Około piętnastu. Atakując z frontu nie macie szans ale jeśli zwabimy ich w pułapkę to nie powinni stawiać dużego oporu.
- Pułapkę? – zaciekawił się doctor – Masz jakiś plan?
- Istotnie, zapraszam do siebie – rzekł i zaprowadził nas w głąb lasu. Po chwili weszliśmy do jaskini, gdzie mogliśmy usiąść i chwilę odsapnąć. Gospodarz rozpalił ognisko, wyjął kartkę papieru, rozłożył ją i narysował kilka schematów – Rozumiem, że wasza koleżanka potrafi strzelać z łuku? – zapytał Świrus. Sever w odpowiedzi naciągnęła strzałę na cięciwę i wypuściła ją prosto w środek tarczy umieszczonej na zewnątrz na drzewie. – A więc, w nocy, jak co dzień, orkowie wyślą kilku ludzi na patrol. Zaatakujemy ich z ukrycia a oni wezwą pomoc i zwabią innych, dzięki czemu wpadną w naszą zasadzkę, którą wykopiemy.
- A gdzie chcesz ją wykopać? – zapytał Sword.
- Niedaleko. Ja i Sever będziemy na drzewach, reszta niech ukryje się w krzakach i zaatakuje od tyłu. Na razie jednak poczekajmy aż przestanie padać.



Nawet nie wiedziałem kiedy zawładnął mną sen. Ostatnie co pamiętał to widok skał.
Śniłem. Był to sen piękny a zarazem przezabawny i budzący grozę. Jest piękny dzień, słońce świeci ślicznie, a łąki i pastwiska falują na wietrze. Nagle pośrodku wielkiego morza zieleni pojawia się niewiasta, która wyciąga po mnie dłoń. Dość bojaźliwie, aczkolwiek urzeczony jej wyglądem, chętnie chwytam ją. Wtem znika. W powietrzu słychać moje imię. Odgarniam więc kępy traw i wydostawszy się z nich trafiłem na ścieżkę a u jej końca zobaczyłem nieznajomą. Podchodzę. Jeszcze raz łapie moją dłoń i obraca się za moimi plecami
- Przed tobą nicość....- szeptała mi do ucha – Wybieraj – Stałem nieruchomo. – Wybieraj...-
Obróciłem się. Nie było jej. Zobaczyłem zaś znajome twarze.
- Wybieraj – rzekł do mnie Reynevan.
- Wybieraj - powtórzyła reszta - Podszedłem. Obraz znów się rozmazał.

- BOOM....- słyszałem nawoływania – Obudź się. Otworzyłem oczy i ujrzałem wytatuowaną w nieznane mi znaki nordmarczyka. Szybko otarłem twarz i wstałem.
- Przestało padać?
- Dawno temu.
- A więc możemy zaczynać prace? – Wojownik roześmiał się.
- Nie trudź się tak, prace już skończone. Spałeś prawie cały dzień a my za licho nie mogliśmy cię obudzić. Myśliwy myślał nawet, że nie żyjesz i proponował by zrobić z ciebie mięso na przynętę.
- Iście szlachecko z jego strony – odparłem – Kiedy zaczynacie? – Sword spojrzał na mnie już śmiertelnie poważnie.
- Za chwilę.

Znów padało, a wiatr rozhulał się jeszcze mocniej. Za chwilę mało dolina miała wsiąknąć krew. Reynevan zdawał się być w innym świecie, w ogóle zapominając gdzie jest. Sword spoglądał tylko przed siebie wyskubując z ust pestki słonecznika. Skąd je wziął? Nie wiem. Wojownik w służbie króla Megarion otarł rękawem krople deszczu osiadłe na czubku jego nosa i krótkiej acz bujnej brodzie. Poprawił pas trzymający jego oręż i spodnie i chrupiąc błotem przeszedł z nogi na nogę. Czekał co będzie dalej. Doctor, podobnie jak wojownik północy spoglądał w przód i oczekiwał przeciwników. Zauważyłem, że trzymał przy sobie kilka zaklęć. Na „wieżach”, jak to określił Świrus, siedzieli on i Sever, którzy w ogóle nie przejmowali się tym, co miało za chwilę się stać. Leśniczka rozglądała się wokół podziwiając piękne drzewa i skapujący z liści deszcz. Świrus wręcz przeciwnie, wcale się nie rozglądał. Gapił się tylko na swoje paznokcie coś z nich wydłubując swym poręcznym scyzorykiem. Gdy już czas był bliski, odesłali mnie na tyły bym nie przeszkadzał i był bezpieczny.

Zza gałęzi Sever dostrzegła przeciwników i dała znać innym.
- Skąd myśliwy wie, że ty przyjdą? – zapytał rycerza Megarion.
- To nocny patrol. Jest ich czterech, gdy ich zabijemy przybiegnie reszta – rzekł Reynevan poczym jego miecz spotkał się z deszczem.
- Nie ryzykujmy otwartą walką – radził Sword – Niech ostanie jeden, który zawoła posiłki – palladyn przytaknął głową i dał znak Sever i Świrusowi by oszczędzali strzały.
- Swordz, idź na lewo. Ukryj się dokładnie, gdy dam znać zaatakujemy.
- Robi się.
- Ty Megarion...
- Idę na prawo – wyprzedził go wojownik. Słychać było głosy orków. Ustali na chwilę. Jeden rozglądał się, pozostali trzej zdawali się śmiać i żartować. Nawet z daleka, po gestykulacji jednego z nich od razu zgadłem, że rozmawiali o cyckach. Już nic nie pozostało. Tylko jeden, krótki krzyk.
- Teraz! – Z impetem wstali i machnęli klingami. Ciosy były błyskawiczne i celne. Reynevan uderzył tuż pod żebra, a Sword i Megarion dwoma cięciami niemalże pokroili drugiego orka na dwie części.
- Khaaaaazad! – warknął na całą okolicę jeden z dwóch ostałych i wyjął broń. Nie na długo jednak ją trzymał bowiem palladyn już przy nim był. Znów jedno uderzenie. Ork nie zdołał sparować ciosu i ostrze ugodziło go całą szerokością ciała w pierś. Ostatni z nich nawet nie pisnął. Nie mógł. Niebieskooki nordmarczyk zrobił obrót i swym mieczem odciął mu głowę. Paradoksalnie jego oczy wskazywały, że wciąż myślał o cyckach.
- Nadchodzą – rzekł Megarion i zaczesał swe bujne włosy za ucho. Sword splunął.
- W takim razie – zaczął Reynevan – przyjmijmy ich jak przystało.
Tupot ich potężnych nóg słychać było z dala. Aczkolwiek nie zdawali się podejrzewać zasadzki. Ciała poległych braci już zostały usunięte a krew się rozmyła więc wszyscy jak jeden mąż wbiegli na plac i już kilku z nich leżało w głębokim rowie.
- Ghar khezead! – zawołał ich przywódca i nakazał by się zatrzymali. W tym momencie zasyczały strzały i trupem padło dwóch orkowych wojowników. Następny na skutek zaklęcia doctora w strasznych męczarniach spalił się żywcem. Zza krzaków wybiegli trzej wojownicy z impetem nacierając na ostałą grupę przeciwników. Poszła druga seria pocisków. Świrus za miejsce trafienia wybrał sobie krtań, rozczarował się jednak bowiem ork cofnął się gwałtownie i strzała trafiła go tam, gdzie zbroja była słabsza czyli w mostek. Druga „wieża” nie pozostawał dłużna i wystrzeliła w kierunku grupy swój „rachunek” prosto między oczy. Zwycięstwo widać było jak na dłoni. Ostatni poległ przywódca, który dzielnie stawał opór trzem wojownikom i walczył do końca. W pewnym momencie doctor wysunął dłoń i zmroził przeciwnika. Jedno cięcie i było po wszystkim.
- A więc wszystko poszło zgodnie z planem – rzekł uradowany Świrus, który już wcześniej zszedł z drzewa.
- Zaiste – potwierdził Reynevan – Ale tych w dole nie musieliście zabijać.
- A jakże, musieliśmy – odparł myśliwy – Jeszcze chwila i zamiast tam szczerznąć to by się pluskali przez ten głupi deszcz.
- Wracajmy – zaproponował doctor – I ogrzejmy się przy ognisku. Jutro zaś wyruszamy w dalszą drogę. – To co? Idziesz z nami? – zapytał Świrusa
- Hmmm...Podobno gdzieś w Nordmarze grasuje Biały Rozpruwacz, czyż nie?
- Podobno – powiedział Sword zauważywszy błysk w jego oku
- Zatem idę z wami. Niechajże Nordmar otwiera swe bramy bo oto przybywa Świrus! – wołał – Największy z myśliwych....
- ....który nie potrafi wcelować w szyję – zakończyła za niego Sever. Ten parsknął.
- Ruszył się tom nie mógł nic zrobić.
- Jasne – przytaknęła ironicznie.
- Jeszcze wam pokaże czcigodna leśniczko co potrafię! – odchrząknął i ruszył – No. A wy co? Dalej! Chyba nie chcecie tu zostać.
 

Nekromanta Boom

Dzika Karta
Weteran
Dołączył
1.10.2004
Posty
3777
CZĘŚĆ II
Daleka Droga
ROZDZIAŁ I

Biel. Piękna biel. Czysta biel. Wokół tylko biel. Ktokolwiek włada tam na górze dziś musiał rozwieszać pranie, bowiem jak okiem sięgnąć wszędzie panował śnieg. Gdyby nie odkryte pnie drzew zdawać by się mogło, że kroczy się wśród gęstych chmur znikąd nie widząc nic prócz nieskończonej otchłani.
Reynevan nie czuł zimna, nie wdział śniegu. Wręcz przeciwnie, na skutek pięknych wspomnień zrobiło mu się ciepło. Zamknął oczy. Zapomniał gdzie jest, co robi i dokąd zmierza.
Nie ma mnie tu – myślał – Nie ma. Jestem tam, gdzie zawsze uwielbiałem być. Tam, gdzie mogłem zapomnieć o swych troskach i skupić się na tym, co najważniejsze. Na miłości.
Na jego twarzy zagościł uśmiech. Otóż teraz był w małej wiosce w Myrthanie, gdzie przy studni stał dzieciak o czarnych jak smoła, bujnych włosach. Zerknął w dół i spojrzał na swe odbicie.
- Reynevan – rzekł do siebie chłopiec – Powiedz, będziesz kiedyś wielkim rycerzem?
- Wątpisz? – mówił dalej już nieco grubszym głosem – Będziesz tak wielkim rycerzem, że złym smokom na twój widok trząść będą portki, a cieniostwory, gargulce i inne paskudne potwory będą się chować gdy usłyszą, że nadchodzisz. W końcu sam król Rhobar odznaczy się orderem i posadzi przy swojej prawicy.
- Mądrze gadasz Reynevan!
- Pewnie – bąknął chłopiec – W końcu jestem najmądrzejszy.
- Ha, ha! - zawołał i odstąpił od studni obróciwszy się gwałtownie – A więc ty, paskudo, chcesz stanąć przeciwko mnie? – oburzył się widząc za sobą potężnego, czerwonego smoka.
- Stawaj więc! Niejednego smoka już położyłem na ziemi – wyjął ostry niczym brzytwa miecz i ruszył do przodu. Skrzydlaty potwór zawył przeciągle. Postanowił ciąć znad ramienia lecz gad szybko cię cofnął i nie dał zaskoczyć. W odpowiedzi podniósł on wysoko głowę i zebrawszy parę zionął palącym ogniem. Reynevan nie drgnął. Pogładził ostrze i szybkim uderzeniem odbił płonącą kulę. Smok spojrzał wysoko w niebo za swoim pociskiem. Nim znów złapał wzrokiem przeciwnika rycerz skoczył ku niemu i przeciął mu tchawicę.
- Ciach! Ciach! Trach! Bach! Ciach, ciach!
- Co robisz? – spytała dziewczynka widząc jak jej rówieśnik tłucze patykiem stracha na wróble.
- Ja? Nic...- zarumienił się. Nie widział czy ze wstydu czy z powodu jej nadzwyczaj uroczej twarzyczki. Oczy miała piwne, nos mały i ciut zadarty a cerę jasną i pięknie lśniącą na słońcu. Długie, czarne włosy sięgały jej do łokci i lekko zakrywały czoło i policzki. Reynevan osłupiał.
- Jak to nic? – zdziwiła się – Widziałam jak walczyłeś ze smokiem. Czy ja też mogę się pobawić?
- Cóż...
- Nie daj się prosić – podeszła bliżej i uśmiechnęła się. Wiedział, że temu uśmiechu nie może odmówić.
- No, dobrze.
- Hura! – zawołała. Podskoczyła wysoko do góry i spadłszy na ziemię obróciła się, a jej biała suknia zatoczyła kręgi. – Chcę być księżniczką uwięzioną w wieży i strzeżoną przez wielkiego smoka. Ty zaś będziesz cnym rycerzem, który mnie ratuje. Co ty na to? – Chłopiec jeszcze bardziej się poczerwieniał.
- Świetnie...

- Jakże okropny jest mój los – smuciła się księżniczka przy oknie wieży – Uwięziona, sama, samiuteńka. Zaprawdę skazana jestem na wieczne cierpienie.
- Nic się nie bój, o piękna! – rzekł dumnie rycerz w okutej zbroi – Jam jest ten, który cię uratuje.
- Chwała niech będzie Innosowi!
- Koniec twych zmartwień księżniczko.
- O, nie! – krzyknęła przerażona przylegając dłońmi do swych policzków – To smok! – Rycerz obrócił się i ujrzał wielkiego gada, który rozprostował swe skrzydła tuż nad jego ramieniem.
- Giń potworze! – zawołał bojowo.
- Uważaj rycerzu! –
- Ciach! Trach! Pach! Srach! Ciach, ciach, ciach!
- Bachory! – wrzasnął ktoś z tyłu. Od strony chaty wybiegł najpierw jakiś starszy człowiek
- Łobuzy! Niech ja was tylko dorwę!
- Szybko – dziewczynka złapała chłopca za rękę. Uciekajmy. – Nie zastanawiał się. Dał się ponieść tam, gdzie tego chciała. W końcu jej dłoń była taka delikatna.
- Gnoje! Kto mi naprawi stracha na wróble?!

Ściemniało się już, gdy obydwoje zatrzymali się wśród kępych zielonych traw.
- Spójrz Reynevan – powiedziała wskazując horyzont – Czyż nie piękny jest zachód słońca? Dzisiejszy dzień się kończy, jutro jest następny. Możemy z nim zrobić wszystko co chcemy. Wszystko. Rozumiesz to? – Nie odpowiedział. Zwrócił uwagę na inny szczegół.
- Skąd znasz moje imię? – Długo trwało zanim odpowiedziała. Nie szybko oderwała wzrok od nieba i spojrzała mu w oczy, równie piękne jak zachód słońca.
- Twój mistrz Sczurek zdradził mi twoje imię – Nie odrywali od siebie wzroku – Czy ty chciałbyś poznać moje?
- Głupie pytanie – odparł – Nic w tej chwili nie jest ważniejsze od twego imienia. – Dziewczyna znów uśmiechnęła się szeroko.
- Na imię mi Nadja.
- Prześlicznie – rzekł i też spojrzał na obłoki – Spójrz! – zawołał – Już widać pierwszą gwiazdę! Wiesz, ponoć to działa tylko w święto Czterech Żywiołów ale wypowiedz życzenie, może się spełni – powiedział i bez wahania zwrócił się do gwiazdy – Chciałbym być kiedyś wielkim rycerzem jak Gerwod albo jak wyklęty przez wszystkich tajemniczy Nieznajomy! – Zdawało mu się, że gwiazda zabłysła inaczej ale nie był pewien. – A ty Nadja? Zapewne chciałabyś zostać księżniczka. Nie krępuj się, wypowiedz życzenie. Może kiedyś się spełni. –
Nadja nie wypowiedziała życzenia, a nawet jeśli to zachowała je dla siebie.
- Nadjo...- zwołał ktoś za nimi – Już na nas czas – Reynevan nie mógł uwierzyć własnym oczom. Wśród grupy wojowników na potężnych rumakach był mężczyzna z koroną na głowie. Włosy miał czarne a zarost nie był większy niż idealnie skoszona trawa w ogrodzie jego mistrza. Tak, był to Rhobar. Chłopak nawet nie uklęknął, w jednej chwili zapomniał wszystko, co mówił mu o dworskiej etykiecie Szczurek. – Córeczko...- nawoływał król – Pożegnaj się i idziemy – Reynevan z otwartymi na oścież ustami i zdziwionymi oczyma spojrzał na Nadję. W jej oczach widział łzy.
- Bywaj rycerzu – szepnęła cicho poczym wsiadła na koń swego ojca i odjechała. Dla Reynevana oddalający się orszak króla był jak znikająca radość.
- Jeśliś cokolwiek sobie ubzdurał, zapomnij – rzekł jego mistrz, który został by zabrać swego giermka – Nadja jest księżniczką i niewykluczone, że w przyszłości zostanie królową. Ty, kochany, nie masz najmniejszych szans. – Chłopak nie odpowiedział, nawet nie przytaknął jak go uczył Szczurek. Wciąż miał szeroko otwarte usta.

- Lepiej nie – odparł Sword – Ta droga może być zbyt niebezpieczna. Wybierzmy dłuższą ale bezpieczniejszą.
- Niebezpieczna? – zdziwił się Megarion – Skąd ten pomysł? Przecież to droga, która prowadzi wprost do Klanu Wilka.
- Ano właśnie stąd – rzekł Nordmarczyk – Może i byłeś w mojej krainie szlachcicu bądź patrzyłeś na mapy ale masz stare informacje. Odkąd staramy się handlować z Myrthaną orkowie opanowali wszystkie główne szlaki. Teraz nawet na własnej ziemi musimy przemykać jak jakieś zające.
- Handlować? – zdziwił się Świrus.
- I owszem, handlować. Dziwisz się pewnie co taka kraina jak Nordmar może mieć do zaoferowania, wokół tylko śnieg i śnieg. To ja ci powiem, że dużo – Sword ciągnął dalej – Już jako smark wiedziałem ile wart jest mój skuty lodem dom. I choć mojej i waszej dupie temperatura się nie przysłuża, to rudę i złoto wręcz po pupie głaszcze i ciepło na nią chucha , jeśli wiecie co mam na myśli.
- Wiemy, wiemy – potwierdziła Sever, która znosiła trudy mrozu lepiej niż się wszyscy spodziewali.
- Reynevan też coś powinien o tym wiedzieć to potwierdzi moje słowa – rzekł zauważając, że palladyn już od dłuższego czasu się nie odzywał – W Klasztorze zapewne miał i lekcje o Nordmarze, czyż nie? – Rycerz szedł dalej – Czyż nie? – powtórzył głośniej.
- Ach tak, tą bezpieczniejsza drogą – bąknął.
- Widzę, że coś ostatnio jesteś niemrawy. Myślę...
- Nie myśl – przerwał mu stanowczo – Lepiej skup się na przewodnictwie. – Znów zajrzał głęboko w biel i ogrzał dłonie szybkim pocieraniem o siebie. Doctor od razu to zauważył i wyjął fiolkę.
- Weź to, ogrzeje cię – Rycerz spojrzał na niego, wziął napój, otworzył i powąchał.
- Z bzu?
- Z nienaturalnego bzu rzecz jasna. Teraz to nie problem, wystarczy zmieszać ze sobą kilka chwastów, ale efekt jest taki sam jakbyś pił prawdziwy, a może nawet i lepszy.
Napił się i rzeczywiście przez jego ciało przebrnęło drganie. Jedna chwila i nie czuł mrozu. Uśmiechnął się szeroko. Ale nie dlatego, że było mu ciepło.

Pewnego jesiennego dnia lało jak z cebra. A wiadomo, jak leje to ludzie albo wracają do swoich domów albo idą do gospody. „ Pod Kicającym Zającem” w Ardei zebrali się prawie wszyscy mieszkańcy miasta. Jak na takie zadupie jak Ardea gospoda była wręcz ogromna więc wszyscy mieli gdzie usiąść. Do gospody zawitał rycerz imieniem Szczurek, który jak mówił do załatwienia parę ważnych spraw. Wraz z nim przyjechał jego giermek Reynevan.
- Pilnuj koni – rzekł palladyn i wszedł do środka. Giermek przywiązał lace koni tak, by nie miały za dużo swobody ale by mogły też napić się wody z drewnianej miski, czyli mówiąc językiem rycerskim „jak Innos przykazał”. Usiadł na ławce pod dachem gospody i odpoczął po długiej i mozolnej drodze z Montery. Spojrzał w głąb miasta. Wokół tylko chaty, śmieci, zabłocone ścieżki, Lilus....- urwał nagle – Lilus?
- Hej, Lilus! – zawołał na widok młodzieńca wałęsającego się po ulicy.
- Reynevan, to ty? – krzyknął i podbiegł. – Na koguty albo jak wy to mówicie, na Innosa! Ty masz miecz!
- Owszem – spojrzał na swoją rękojeść wystającą z pochwy – Nic wielkiego ale zawsze coś.
- Długo ją masz?
- Trzy lata.
- To szmat czasu. Umiesz nim władać?
- Pewnie.
- Pokaż – rzekł ochoczo Lilus.
- Daj spokój, nie będę się przed tobą popisywał.
- Nie bądź taki, no pokaż – Reynevan dał się uprosić. Ostrze świsnęło i zatoczyło w powietrzu kilka zwinnych obrotów.
- Nieźle – przyznał chłopak – Całkiem, całkiem. A z obrotem umiesz? – Ten spojrzał na niego ostro. – Rozumiem, starczy popisów.
- A co u ciebie Lilus?
- To co zwykle, stary ciągle każe mi przy burakach pracować. Zazdroszczę ci, też chciałbym mieć miecz i być giermkiem znanego rycerza ale jaki rycerz mnie weźmie. Mnie, rolnika szczyla, szczyla który jest za stary by zostać giermkiem.
- Jaki za stary – odparł Reynevan – Starszych od ciebie brano na giermków.
- Tak, ale to sporadyczne wyjątki – Westchnął przeciągle. – Pozostaje mi marzyć, że kiedyś chociaż porozmawiam z księżniczką.
- Z Nadją?
- No, a z kim? Siedzi teraz w Latarni Jacka i gapi się na morze. Mówiłem ci, że mam bliznę...
- Nadja? Jest tu?
- Toć mówię, w Latarni Jacka. – Reynevan nie czekał dłużej. Pobiegł jak szalony w kierunku latarni.

Zobaczył ją bujającą się na huśtawce umocowanej obok wejścia. Ona też go ujrzała.
- Nadja...
- Reynevan? – zdziwiła się – To ty?
- Sam nie mogę uwierzyć, że cię widzę.
- Sporo się zmieniłeś od naszego ostatniego spotkania.
- Ty również – rzekł – Jesteś jeszcze piękniejsza – Myślał, że jego słowa znów, jak niegdyś, gdy wychwalał piękno jej imienia wymalują na jej twarzy uśmiech. Mylił się.
- Nie powinieneś prawić mi takich komplementów.
- Pewnie masz rację – odparł z odrobiną goryczy – W końcu ty jesteś księżniczką – Nadja spuściła głowę.
- Wybacz, że ci nie powiedziałam. Bałam się, że się spłoszysz i odejdziesz. – Chłopak usiadł obok niej.
- Ja miałbym odejść? Nigdy. – Tym razem się uśmiechnęła i ku jego ogromnemu zaskoczeniu i radości, położyła głowę na jego ramieniu.
- Ile to już czasu? – zapytała – Dziesięć lat?
- Dziesięć lat, trzy miesiące i osiemnaście dni według naszego kalendarze.
- Proszę, nie wzruszaj mnie. Posiedźmy tylko i popatrzmy w niebo, jak wtedy. –
Pogoda nie pozwalała ujrzeć zachodu słońca, poza tym było dopiero południe. Lecz dla Reynevana to nie miało znaczenia. Była obok. Tuż obok.
- Dlaczego wtedy płakałaś? – przerwał milczenie.
- Czy to ważne?
- Ja chyba wiem dlaczego.
- Tak? – zaciekawiła się – No to powiedz.
- Czasami żałujesz, że jesteś księżniczką.
- A może wiesz dlaczego?
- Trudy władzy, obowiązków, tylu ludzi wokół ciebie... – Dziewczyna roześmiała się – O co chodzi?
- Jak ty mało wiesz Reynevan. Tak bardzo mało wiesz. I właśnie za to cię lubię.
- Nie rozu...
- Nie mów już nic. Proszę.
Nic już nie mówił.

Tak spędzili całe popołudnie. Ich rozstanie znów miało miejsce przy zachodzie słońca i znów pojawiły się łzy.
Gdy Reynevan wrócił do gospody zastał przed wejściem Szczurka.
- Niech mistrz mi wybaczy, zasiedziałem się...
- Mam w nosie to, że się zasiedziałeś – odparł gniewnie – Widzisz gdzieś nasze konie? – Reynevan rozejrzał się i poczerwieniał jak burak.
- Mam opuścić spodnie? – zapytał od razu giermek.
- Opuścić spodnie? – oburzył się rycerz – Ty masz szesnaście lat! Powinieneś dostać w pysk!-
Młodzik jeszcze niżej schylił głowę. – Trudno, było, minęło. Kupię nowe. – mówił już spokojnie. – Zważywszy, że ostatnio nie sprawiałeś kłopotów tym razem ci daruje.
- Dziękuję mistrzu...
- Nie dziękuj, bo jeszcze zmienię zdanie. Szykuj się do drogi...

- ...po śniadaniu przyszykujemy się do dalszej drogi. – mówił Sword.
- Ile jeszcze dni zostało? – zapytał Świrus.
- Jeśli nie będziemy mieć przeszkód mogą to być cztery dni.
- Cztery dni w mrozie, brrr...Już na samą myśl dupa mi marźnie – marudził myśliwy – Dobrze, że przynajmniej upolowaliśmy tego dzika, będzie co jeść. – Podszedł do ogniska i wręcz ślinił się na widok obracającego się zwierza. – A ty, rycerzu, nie jesz?
Nie odpowiedział.
- Ostatnio miewa humorki – powiedział Megarion.
Nie odpowiedział.
- No, chcesz czy nie chcesz?
Odpowiedział.
- Świrus...
- Tak?
- Nie mów już nic. Proszę.
 

Reynevan

de Tréville
Dołączył
30.10.2004
Posty
1999
Hehehe... tyle powiem ;)
Pod wzgl?dem artystycznym s?abe, ale tre?? fajna - i to jest zalet? takich opowiada?. Bardzo wci?ga i wydaje si? by? genialne, bo o tobie lub o kim?, kogo znasz. Jedyne, czego mi brakuje, to wi?kszego zró?nicowaniami j?zykowego i charakterów postaci. (no i tony innych rzeczy - g??bszych opisów przede wszystkim. U Ciebie stanowi? jedno, góra dwa zdania, a gdyby by?y rozleglejsze i bogatsze w s?owa to opo zyska?o by ogrom). A za opis mojej historii dzi?kuj? ;) By?o zabawnie i zgodz? si? z wersj? Reynevana - romantyka ;P.

Tre?? bardzo ciekawa, tylko technika troch? s?aba ;) Im wi?cej napiszesz, a zw?aszcza poczytasz ró?nych mocnych ksi??ek, tym b?dzie lepiej. Polecam wszystkim maniakom Gothica ;)
 
Do góry Bottom