- Dołączył
- 1.10.2004
- Posty
- 3777
NASZ NOWY ŚWIAT
ROZDZIAŁ I
Siedziałem w knajpie nachylony nad mym dziennikiem. Piłem piwo
- To już tydzień odkąd przywieźli mnie na kontynent – stwierdziłem. Wtenczas zdołałem się dowiedzieć, że orkowie, mimo wzrostu w siłę buntowników nadal okupują wszystkie miasta.
- Jeszcze jedno? – zapytał oberżysta
- Tak, poproszę
Żeby sprecyzować – jestem kronikarzem. Nazywam się Nekromanta BOOM i w chwili obecnej przesiaduję w Monterze, jestem zaś w drodze do świątynie Trelis by zbadać tamtejsze pisma. Strudzony zaś wędrówką z Ardei wstąpiłem do tego miasta by znaleźć nocleg.
- Co za dzień....- marudził siedzący obok najemnik. Był to Bradley – opiekun niewolników w Monterze. Nie trzeba było się przyglądać by stwierdzić, że jest kompletnie zalany.
- Eee, pss...- szepnął do mnie – Zbliż się....- Odłożyłem pióro i pokornie przybliżyłem się do wyżej wymienionego – Widzisz tego w sukience? Tego, jak mu tam, aciasyna
- Chyba assasyna
- Wszystko jedno. Ten grubas nazywa się Basir i sprzedaje orkom różne cenne rzeczy, a ja chcę przejąć jego interes. Jutro zabiję go we śnie – spojrzał na mnie głęboko – Tylko nikomu ani słowa, jasne? Tylko tobie mogę zaufać
- Jasne...
Dureń! – pomyślałem – A co mnie ta wesz obchodzi, i tak jutro mnie tu nie będzie
- Barman! – zawołał najemnik – Jeszcze jedną kolejkę dla mnie i mojego kumpla
Nazajutrz obudził mnie blask Słońca, pianie koguta i silny ból głowy.
- Cholera...- Przyznacie, że głowy to mocnej nie mam. Podniosłem się, umyłem twarz i byłem gotów do dalszej drogi.
Monterę i Trelis dzieli zaledwie dzień wędrówki, więc nie powinienem mieć kłopotów.
Bardzo się myliłem....
Jadąc na koniu znów zagłębiłem się w swej lekturze gdy drogę zajechało mi dwóch nieznajomych.
- O co chodzi? – zapytałem zaniepokojony
- O ciebie – odparł ten wyraźnie niższy – I o twój bagaż
- Mój bagaż? – w tym momencie dotarło do mnie – Jesteście bandytami
- Patrzcie państwo, mamy geniusza – wyjął miecz i złapał za lace mego konia – Lepiej siedź cicho albo poderżnę ci gardło – rzekł przybliżając ostrze miecza do mej krtani – Butch, bierz jego rzeczy
I gdy już zdawało się, że zostanę z niczym nadszedł ratunek. Dłoń Butcha przeszyła strzała
- Mamusiu! – zawołał i padł na ziemię. Drugi z bandziorów zaś cofnął się i rozejrzał. Zanim jednak spostrzegł, że jest otoczony był już martwy. Zapanowała głucha cisza. Zza krzaków wyszło trzech zakapturzonych mężczyzn. Jeden z nich podszedł do mnie i rzekł:
- To niebezpieczne miejsce, powinieneś był bardziej uważać
- Jesteś druidem? – zapytałem. Ten parsknął lekko i odsłonił swą twarz.
- Spostrzegawczy jesteś. Poznałeś po mym ubraniu?
- Nie, po głosie – Choć jego skóra była pomarszczona, włosy siwe a głos zachrypnięty, oczy płonęły nadzwyczajnym urokiem młodości.
- Ja zaś stwierdzam, że jesteś pisarzem
- Poznałeś po mej książce?
- Nie, po tym, że nie masz przy sobie miecza. Dawno już nie widziałem kogoś, kto podróżuje bez oręża.
- A cóż po orężu jak nie potrafi się nim władać – odparłem – Moją bronią jest moja wiedza – Druid roześmiał się
- Twoja wiedza? Daleko z nią zajdziesz jak znów napadną cię bandyci
- Cieszy mnie, ze bawi cię moja osoba. Ale jak to mawiał mój ojciec: „ Lepiej być mądrym błaznem niż głupim królem”. Ja zaś ruszam w dalszą drogę
- Do Trelis dwie godziny drogi, poza tym ściemnia się a po drodze jeszcze nie raz możesz natknąć się na bandytów – przestrzegł mnie druid.
- Sugerujesz coś?
- Zostań z nami tę noc. Nazajutrz odprowadzimy cię pod same mury miasta.
„ Czyżby moja spostrzegawczość tak go zainteresowała? Druid, jeden z najmądrzejszych istot na ziemi proponuje mi – zwykłemu pisarzowi z Dalekich Krain nocleg i eskortę. To właśnie broń, o której mówiłem!”
- Zgoda, przyda mi się odpoczynek.
Jeszcze tej nocy druid imieniem Morgahard opowiedział mi w skrócie o swym życiu i podróżach. Zdradził mi też, że posiada kamień, który pozwala mu przybrać postać rozpruwacza i wywęszyć kogoś z odległości dwudziestu kilometrów. W podzięce za towarzystwo ( bądź opowieści z mych krain ) dostałem Amulet Lasu – symbol przyjaźni druidów. Gdy jednak to ja pytałem jego ciągle się wymigiwał. Nie zdradził mi historii stworzenia świata, to wielka tajemnica druidów. Powiedział tylko tyle: „ Ten, który jest źródłem mocy i którego proces stworzenia świata miałem zaszczyt widzieć stąpi któregoś dnia na ziemię i zabierze nas – druidów na wieczny spoczynek”.
Ciekawe czy ja sam dożyję tej chwili i czy będę mógł ją zobaczyć i opisać.
Nazajutrz widziałem już potężny zamek, jakim jest Trelis. Jak się dowiedziałem obok Faring i samej stolicy jest to największa warownia Myrthany i siedziba wielu orkowych dowódców. Nie przyjechałem tu jednak z nimi rozmawiać. Zapewne nie mieliby nic ciekawszego do powiedzenia niż „ Zjeżdżaj morra!”, przybyłem tu obejrzeć świątynię i zbadać jej starożytne pisma.
- Hej, ty! – zawołał do mnie czarnoskóry mężczyzna stojący przy bramie.
- Ja?
- Tak, ty. Podejdź tu.
- Czego chcesz? –
- Wyglądasz na bystrego gościa więc słuchaj uważnie. Już od jakiegoś czasu nie doszły do nas wieści ze świątyni. Pójdź tam i sprawdź co się dzieje.
- Ja? A z jakiej ra..
- Dyskutuj sobie a wsadzę ci mój topór w dupę – Na tą propozycję nie mogłem odmówić
- Świetnie, tylko się nie ociągaj.
Ten jakże inteligentny dialog dał mi trochę do myślenia: „ Nie ma żadnych wieści? Może orkowie zostali zaatakowani? Przez kogo? Czyżby prawdą była legenda, iż strażnicy świątyni się obudzą?”. Wciąż pytania, na które nie znam odpowiedzi. Wyjąłem więc swój dziennik i zapisałem.
DZIEŃ ÓSMY
Zmierzam właśnie w kierunku świątyni pełen obaw, co tam mogę zastać. Możliwe jest, że liczna grupa ożywieńców wyszła na wolność i rozproszyła się po wzgórzu. Mam nadzieję, że nie natknę się na żadnego z nich i....
Nagle pióro wyleciało mi z dłoni. Wokół mnie stało kilku żołnierzy.
- Nawet nie próbuj uciekać albo krzyczeć – rzekł jeden z nich i podszedł do mnie bliżej – Teraz mów. Czego chciał od ciebie Thorus?
- Thorus? – zdziwiłem się – Jaki Thorus?
- Łżesz! – wrzasnął nagle drugi z nich – Jesteś z nim w zmowie jak każdy najemnik
- Najemnik? Czy ja wyglądam na najemnika?
- Ten, którego spotkałeś przy bramie miasta – rzekł teraz łagodniej – Co ci powiedział?
- Kazał mi dowiedzieć się czemu nie ma wieści ze świątyni. Tylko tyle?
- Jesteś za królem czy za orkami?- zapytał nagle drugi. Znając sytuację dzisiejszego świata odpowiedział bez wahania.
- Za królem rzecz jasna, nie cierpię orków. Niech żyje król clone!
- Dobra, daruj sobie. Jestem Charles, a to Steve. Jak zapewne zauważyłeś jesteśmy buntownikami. Planujemy pozbyć się orków ze świątyni ale musisz coś najpierw dla nas zrobić.
- Zrobić?
- Pójdziesz do świątyni i znajdziesz szamana. Powiesz mu, że Vak chce z nim mówić, gdy już to zrobisz zaatakujemy orków a szamana ubijemy w lesie.
- Nie możecie „ubić” go od razu?
- A myślisz, że to takie proste? – odparł Charles – Szamani są najgroźniejsi z nich wszystkich, jeśli rzuci na ciebie zaklęcie to po tobie. Teraz idź wykonaj swoje zdanie, my będziemy czekać
Widząc, że dyskusja była zamknięta i wymigać się z tego nie da rady ruszyłem dalej.
- Co tu robisz? Zjeżdżaj stąd morra! – denerwowali się orkowie
- Ja tylko na chwilkę – odparłem i przytruchtałem do szamana – Witaj, ja z polecenia Vaka. Dowódca chciałby cię widzieć w swojej kwaterze
- Vak? Mnie? Przecież on mnie nie cierpi
- Ja tego nie wiem, takie otrzymałem rozkazy
- Nie wyglądasz mi na najemnik morra – Nagle zacząłem się pocić
- Cóż poradzić, że zabrakło pancerzy....
- Jeśli mnie wykiwałeś to zrobię ci z dupy jesień średniowiecza – rzekł oschle i odszedł
- A ty dokąd? – zapytał strażnik kiedy już odchodziłem – Poczekasz tutaj aż szaman wróci
- Ależ, ja mam obowiązki...- Ork wysunął do przodu topór – Chociaż z drugiej strony chętnie zostanę – zakończyłem szybko
Minęło już trochę czasu a szaman nie wracał. Orkowie zaczęli się niepokoić.
- Coś za długo go nie ma – rzekł ich przywódca, którego imienia nie znałem – Zaczynam mieć pewne wątpliwości co do ciebie – przełknąłem mocno ślinę gdy rosły ork podszedł bliżej. Nic jednak nie powiedział. Wyprzedził go Charles i jego ludzie
- Na przód!
- To buntownicy! Orkowie, do broni! – zawołał przywódca nie zważając już w ogóle uwagi na moją oso
ROZDZIAŁ I
Siedziałem w knajpie nachylony nad mym dziennikiem. Piłem piwo
- To już tydzień odkąd przywieźli mnie na kontynent – stwierdziłem. Wtenczas zdołałem się dowiedzieć, że orkowie, mimo wzrostu w siłę buntowników nadal okupują wszystkie miasta.
- Jeszcze jedno? – zapytał oberżysta
- Tak, poproszę
Żeby sprecyzować – jestem kronikarzem. Nazywam się Nekromanta BOOM i w chwili obecnej przesiaduję w Monterze, jestem zaś w drodze do świątynie Trelis by zbadać tamtejsze pisma. Strudzony zaś wędrówką z Ardei wstąpiłem do tego miasta by znaleźć nocleg.
- Co za dzień....- marudził siedzący obok najemnik. Był to Bradley – opiekun niewolników w Monterze. Nie trzeba było się przyglądać by stwierdzić, że jest kompletnie zalany.
- Eee, pss...- szepnął do mnie – Zbliż się....- Odłożyłem pióro i pokornie przybliżyłem się do wyżej wymienionego – Widzisz tego w sukience? Tego, jak mu tam, aciasyna
- Chyba assasyna
- Wszystko jedno. Ten grubas nazywa się Basir i sprzedaje orkom różne cenne rzeczy, a ja chcę przejąć jego interes. Jutro zabiję go we śnie – spojrzał na mnie głęboko – Tylko nikomu ani słowa, jasne? Tylko tobie mogę zaufać
- Jasne...
Dureń! – pomyślałem – A co mnie ta wesz obchodzi, i tak jutro mnie tu nie będzie
- Barman! – zawołał najemnik – Jeszcze jedną kolejkę dla mnie i mojego kumpla
Nazajutrz obudził mnie blask Słońca, pianie koguta i silny ból głowy.
- Cholera...- Przyznacie, że głowy to mocnej nie mam. Podniosłem się, umyłem twarz i byłem gotów do dalszej drogi.
Monterę i Trelis dzieli zaledwie dzień wędrówki, więc nie powinienem mieć kłopotów.
Bardzo się myliłem....
Jadąc na koniu znów zagłębiłem się w swej lekturze gdy drogę zajechało mi dwóch nieznajomych.
- O co chodzi? – zapytałem zaniepokojony
- O ciebie – odparł ten wyraźnie niższy – I o twój bagaż
- Mój bagaż? – w tym momencie dotarło do mnie – Jesteście bandytami
- Patrzcie państwo, mamy geniusza – wyjął miecz i złapał za lace mego konia – Lepiej siedź cicho albo poderżnę ci gardło – rzekł przybliżając ostrze miecza do mej krtani – Butch, bierz jego rzeczy
I gdy już zdawało się, że zostanę z niczym nadszedł ratunek. Dłoń Butcha przeszyła strzała
- Mamusiu! – zawołał i padł na ziemię. Drugi z bandziorów zaś cofnął się i rozejrzał. Zanim jednak spostrzegł, że jest otoczony był już martwy. Zapanowała głucha cisza. Zza krzaków wyszło trzech zakapturzonych mężczyzn. Jeden z nich podszedł do mnie i rzekł:
- To niebezpieczne miejsce, powinieneś był bardziej uważać
- Jesteś druidem? – zapytałem. Ten parsknął lekko i odsłonił swą twarz.
- Spostrzegawczy jesteś. Poznałeś po mym ubraniu?
- Nie, po głosie – Choć jego skóra była pomarszczona, włosy siwe a głos zachrypnięty, oczy płonęły nadzwyczajnym urokiem młodości.
- Ja zaś stwierdzam, że jesteś pisarzem
- Poznałeś po mej książce?
- Nie, po tym, że nie masz przy sobie miecza. Dawno już nie widziałem kogoś, kto podróżuje bez oręża.
- A cóż po orężu jak nie potrafi się nim władać – odparłem – Moją bronią jest moja wiedza – Druid roześmiał się
- Twoja wiedza? Daleko z nią zajdziesz jak znów napadną cię bandyci
- Cieszy mnie, ze bawi cię moja osoba. Ale jak to mawiał mój ojciec: „ Lepiej być mądrym błaznem niż głupim królem”. Ja zaś ruszam w dalszą drogę
- Do Trelis dwie godziny drogi, poza tym ściemnia się a po drodze jeszcze nie raz możesz natknąć się na bandytów – przestrzegł mnie druid.
- Sugerujesz coś?
- Zostań z nami tę noc. Nazajutrz odprowadzimy cię pod same mury miasta.
„ Czyżby moja spostrzegawczość tak go zainteresowała? Druid, jeden z najmądrzejszych istot na ziemi proponuje mi – zwykłemu pisarzowi z Dalekich Krain nocleg i eskortę. To właśnie broń, o której mówiłem!”
- Zgoda, przyda mi się odpoczynek.
Jeszcze tej nocy druid imieniem Morgahard opowiedział mi w skrócie o swym życiu i podróżach. Zdradził mi też, że posiada kamień, który pozwala mu przybrać postać rozpruwacza i wywęszyć kogoś z odległości dwudziestu kilometrów. W podzięce za towarzystwo ( bądź opowieści z mych krain ) dostałem Amulet Lasu – symbol przyjaźni druidów. Gdy jednak to ja pytałem jego ciągle się wymigiwał. Nie zdradził mi historii stworzenia świata, to wielka tajemnica druidów. Powiedział tylko tyle: „ Ten, który jest źródłem mocy i którego proces stworzenia świata miałem zaszczyt widzieć stąpi któregoś dnia na ziemię i zabierze nas – druidów na wieczny spoczynek”.
Ciekawe czy ja sam dożyję tej chwili i czy będę mógł ją zobaczyć i opisać.
Nazajutrz widziałem już potężny zamek, jakim jest Trelis. Jak się dowiedziałem obok Faring i samej stolicy jest to największa warownia Myrthany i siedziba wielu orkowych dowódców. Nie przyjechałem tu jednak z nimi rozmawiać. Zapewne nie mieliby nic ciekawszego do powiedzenia niż „ Zjeżdżaj morra!”, przybyłem tu obejrzeć świątynię i zbadać jej starożytne pisma.
- Hej, ty! – zawołał do mnie czarnoskóry mężczyzna stojący przy bramie.
- Ja?
- Tak, ty. Podejdź tu.
- Czego chcesz? –
- Wyglądasz na bystrego gościa więc słuchaj uważnie. Już od jakiegoś czasu nie doszły do nas wieści ze świątyni. Pójdź tam i sprawdź co się dzieje.
- Ja? A z jakiej ra..
- Dyskutuj sobie a wsadzę ci mój topór w dupę – Na tą propozycję nie mogłem odmówić
- Świetnie, tylko się nie ociągaj.
Ten jakże inteligentny dialog dał mi trochę do myślenia: „ Nie ma żadnych wieści? Może orkowie zostali zaatakowani? Przez kogo? Czyżby prawdą była legenda, iż strażnicy świątyni się obudzą?”. Wciąż pytania, na które nie znam odpowiedzi. Wyjąłem więc swój dziennik i zapisałem.
DZIEŃ ÓSMY
Zmierzam właśnie w kierunku świątyni pełen obaw, co tam mogę zastać. Możliwe jest, że liczna grupa ożywieńców wyszła na wolność i rozproszyła się po wzgórzu. Mam nadzieję, że nie natknę się na żadnego z nich i....
Nagle pióro wyleciało mi z dłoni. Wokół mnie stało kilku żołnierzy.
- Nawet nie próbuj uciekać albo krzyczeć – rzekł jeden z nich i podszedł do mnie bliżej – Teraz mów. Czego chciał od ciebie Thorus?
- Thorus? – zdziwiłem się – Jaki Thorus?
- Łżesz! – wrzasnął nagle drugi z nich – Jesteś z nim w zmowie jak każdy najemnik
- Najemnik? Czy ja wyglądam na najemnika?
- Ten, którego spotkałeś przy bramie miasta – rzekł teraz łagodniej – Co ci powiedział?
- Kazał mi dowiedzieć się czemu nie ma wieści ze świątyni. Tylko tyle?
- Jesteś za królem czy za orkami?- zapytał nagle drugi. Znając sytuację dzisiejszego świata odpowiedział bez wahania.
- Za królem rzecz jasna, nie cierpię orków. Niech żyje król clone!
- Dobra, daruj sobie. Jestem Charles, a to Steve. Jak zapewne zauważyłeś jesteśmy buntownikami. Planujemy pozbyć się orków ze świątyni ale musisz coś najpierw dla nas zrobić.
- Zrobić?
- Pójdziesz do świątyni i znajdziesz szamana. Powiesz mu, że Vak chce z nim mówić, gdy już to zrobisz zaatakujemy orków a szamana ubijemy w lesie.
- Nie możecie „ubić” go od razu?
- A myślisz, że to takie proste? – odparł Charles – Szamani są najgroźniejsi z nich wszystkich, jeśli rzuci na ciebie zaklęcie to po tobie. Teraz idź wykonaj swoje zdanie, my będziemy czekać
Widząc, że dyskusja była zamknięta i wymigać się z tego nie da rady ruszyłem dalej.
- Co tu robisz? Zjeżdżaj stąd morra! – denerwowali się orkowie
- Ja tylko na chwilkę – odparłem i przytruchtałem do szamana – Witaj, ja z polecenia Vaka. Dowódca chciałby cię widzieć w swojej kwaterze
- Vak? Mnie? Przecież on mnie nie cierpi
- Ja tego nie wiem, takie otrzymałem rozkazy
- Nie wyglądasz mi na najemnik morra – Nagle zacząłem się pocić
- Cóż poradzić, że zabrakło pancerzy....
- Jeśli mnie wykiwałeś to zrobię ci z dupy jesień średniowiecza – rzekł oschle i odszedł
- A ty dokąd? – zapytał strażnik kiedy już odchodziłem – Poczekasz tutaj aż szaman wróci
- Ależ, ja mam obowiązki...- Ork wysunął do przodu topór – Chociaż z drugiej strony chętnie zostanę – zakończyłem szybko
Minęło już trochę czasu a szaman nie wracał. Orkowie zaczęli się niepokoić.
- Coś za długo go nie ma – rzekł ich przywódca, którego imienia nie znałem – Zaczynam mieć pewne wątpliwości co do ciebie – przełknąłem mocno ślinę gdy rosły ork podszedł bliżej. Nic jednak nie powiedział. Wyprzedził go Charles i jego ludzie
- Na przód!
- To buntownicy! Orkowie, do broni! – zawołał przywódca nie zważając już w ogóle uwagi na moją oso