Najemnik

Kraver Lynch

Weteran
Weteran
Redakcja
Dołączył
24.2.2008
Posty
334
Wschodzące słońce oplatało powoli i równomiernie budzącą się ze snu ziemię. Czuły wiatr gładził korony drzew, które zdawały się podniecac zaistniałą sytuacją. Z oddali nadciągał kojący szum morza, przyciągający w swoisty, magiczny sposób wszystkich, którzy zapuścili się w te strony. Pozwalał zapomniec o problemach codziennego życia i oddac się błogiej beztrosce, która mogłaby trwac wiecznie.
Jednak i ten obszar, odcięty od świata i zatrzymany w czasie, nie pozostał obojętny na sprawy, które zmieniły obliczę świata. Wielka wojna przerzedziła krainę niczym tajfun, pozostawiając po sobie jedynie ból i cierpienie. Rzeki spłynęły krwią, a pokarmem drzew i zwierząt stały się walające niegdys zwłoki poległych wojowników. Potrzeba było kilkudziesięciu lat, aby natura zatuszowała dawną rzeź.

***


Lynch wyszedł jak co dzień na poranny spacer. Ruszył w stronę przełęczy, gdzie miał zjawic się na umówione spotkanie. Słoneczne promienie, wbijające się bezpośrednio w oczy najemnika, nadawały im jasnoniebieskiej barwy. Wiatr lekko rozwiewał jego włosy, które tworzyły na głowie istny chaos. Niegdyś czarne jak smoła, przypruszone teraz lekką siwizną, opadały mu częściowo na twarz, nadając jej mroku i tajemniczości, wykrzywionej w nieznośnym grymasie. Pokryta licznymi zmarszczkami i bliznami opowiadała historię wojownika. Schowana za siwiejącym, szorstkim zarostem zdawała się byc obojętna na jakiekolwiek uczucia. Strach, ból, miłośc i przyjemnośc odbijały się od kamiennej maski, niczym piłka rzucona w stronę betonowej ściany.
- Adda - rzekł rozmarzonym głosem po czym przyspieszył kroku.
Słońce stało juz w zenicie, które nieubłagalnie piekło Lyncha. Powoli dochodził do celu swej dzisiejszej wędrówki. Przełęcz zadziwiała swym ogromem i pięknem. U jej podnóża bujnie rosły wszelakiej maści kwiaty, a przez cały obszar ścieliła się wysoka, jasnozielona trawa, którą przecinał wartki strumyk. Obezwładniony tym widokiem najemnik osunął się na kolana i oparł plecami o pobliskie drzewo. Wyciągnął ze skórzanej torby wędzone mięso i małą buteleczkę, którą napełnił wodą.
Po jakimś czasie spojrzał w górę. Słońce przechyliło się lekko w stronę zachodu.
- Cholera, spóźniłem się - wstał energicznie, po czym biegiem udał się w stronę miejsca spotkania zostawiając za sobą swój niewielki dobytek.
Kilka minut później znalazł się na miejscu, a jego oczom ukazał się makabryczny widok. Zwłoki kochanki, Addy, leżały bezwładnie na środku ścieżki, ociekając krwią. Ubranie było całe w strzępach, a kępy wyrwanych, jasnych włosów leżały obok właścicielki. Jej twarz zdawała się byc zamyślona, nawet w tym momencie piękna. Usta wyglądały tak, jakby chciały coś powiedziec, lecz brutalnie jej przerwano....Z szoku wyrwał go kamień muskający go lekko w twarz...Bandyci.
Sześciu zbirów stanęło wokół zmarłej dziewczyny. Jeden z nich podszedł do niej, chwycił energicznie za głowę i brutalnie pocałował. Jego głowa zdawała sie wchodzic w twarz nieboszczyka. Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Jedynie Lynch, z rozdartym teraz lekko policzkiem zdawał się byc obojętny na zaistniała sytuację. Strużka krwi spłnęła z twarzy nabierając powagi. Cale ciało naprężyło się, będąc całkowicie gotowe na atak.
- Hehe, jak widzisz byłem pierwszy gównojadzie. Pierwszy i ostani dla tej cholernej dziwki. A teraz zajmiemy się tobą. Wyska.... - głos zamarł, a herszt bandy osunął się na ziemię padając obok swej ofiary. Były to jego ostatnie słowa.
Siwy dym opuszczał powoli lufę rewolweru, który zdawał się chwalic swoim wyczynem. Rękojeśc z drzewa sandałowego, idealnie dopasowana do dłoni, była wprost stworzona dla jej właścicela. Broń zadziwiała swym ogromem, dzięki któremu mogła służyc równie dobrze za toporek. Lynch odciągnął srebrny kurek zwalniając bębenek i przygotowując kolejne maleństwo do wystrzału. Bandyci zamarli w bezruchu...Jeden z nich poruszył się, dzięki czemu dolączył do swego szefa. Huk rewolweru ogarnął całą okolicę, co przyprawiało o zawrót głowy. Niedobitki grupy zawróciły i uciekły w popłochu krzycząc i wołając o pomoc...
 

iguś

Member
Dołączył
4.6.2007
Posty
73
Bardzo podoba mi się opis zwłok Addy. Mimo śmierci, wydaje mi się taka... dziwnie żywa. I ten niesamowity stoicki spokój Lyncha. Bez wątpienia wciąga i trzyma w napięciu. Coś mi się zdaje, że seria opowiadań o przygodach Kraver’a Lyncha będzie udana.
 

Kraver Lynch

Weteran
Weteran
Redakcja
Dołączył
24.2.2008
Posty
334
Promienie zachodzącego słońca przeciskały się niezdarnie między drzewami rzucając jedynie niewyraźną poświatę, skutecznie utrudniającą widocznośc. Kruki i sępy zakryły niebo tworząc istną chmurę niosącą deszcz. Co chwila odważniejsze z szatańskich stworzeń podlatywało do zwłok czekając na łatwy kąsek.
Lynch nie zważając na nic podszedł do kochanki i zamarł w tej pozycji.

- Oh Lynch, zostańmy razem na zawsze. Kocham Cię!
Wiosenny wiatr rozwiewał jej lśniące, jasne włosy. Słoneczne promienie padały na twarz, nadając zdrowej, oliwkowej cerze piękny wygląd.
Delikatne ramiona Addy okrywała skąpa, na wpół przezroczysta sukienka sięgająca do połowy uda, trzymająca się teraz na jednym ramiączku. Kochanka podskakiwała radosnie tuląc Lynch'a.
- Powiedz mi, ze mnie nie opuścisz, powiedz, że będziemy razem, razem na zawsze - spojrzała rozmarzonym wzrokiem w najemnika. Jej oczy zdawały się błyszczec, przez co jeszcze bardziej go do siebie przyciągała.
- Obiecuję - po czym przytulił ją mocno do siebie.


Z letargu wyrwał go krzyk jednego z ptaków znajdujących się niebezpiecznie blisko twarzy najemnika. Ten nie zwrócił na to uwagi i przykucnął przy zwłokach. Subtelnie pogładził twarz Addy, po czym podniósł kępek wyrwanych włosów.
- Zawsze będziemy razem - mruknął i łzy spłynęły mu po policzku.


Księżyc stał już w zenicie, kiedy Lynch oderwał się od pracy. Odprawił kochance pogrzeb. Ziemia, na której leżało jej truchło, była teraz spulchniona i przykryta wielkim głazem, który znajdował się nieopodal. Na jednym z jego boków wygrawerowany został poemat oddający cześc zmarłej.

Wciąż jesteś przy mnie. Wszelki dźwięk
i ruch tak zwykły, jak schylenie
czoła ku rękom, trzepot powiek
i cichy uśmiech zamyślenia --
to jesteś ty. Milczenie ust,
puls serca i pieszczota dłoni
nie chwycą ciebie, ani słowo,
które w przemożny rośnie rytm
i jakby falą i ciemnością
ogarnia mnie... Więc smutek, gorycz,
tęsknota -- czyż naprawdę jestem
struną, na której ból mijania
w dźwięk się przewija? Tylko jedna
ty, kiedy schylasz się nade mną
uważnie patrząc w moje oczy,
uciszasz drżenie i mój ból,
i chociaż ciebie nie ogarnę
słowem i gestem, jest mi dobrze
i mówię ci po prostu: jesteś...


Najemnik otarł oczy i spojrzał na wschód. Z oddali usłyszał wycie kojota. Spojrzał za siebie na grób Addy. Jego jasnoniebieskie oczy były pełne goryczy i nienawiści. W jego życiu pojawił się nowy cel.
- Szykujcie się - mruknął po czym pogładził pieszczotliwie kolbę rewolweru - zginiecie w męczarniach jak ona.
Na popękanych ustach Lynch'a pojawił się lekki uśmiech.
 

Rangiz

Weteran
Weteran
Redakcja
Dołączył
13.11.2007
Posty
4946
Ty powinieneś książki pisać. Jak czytam twoje dzieła, to czuję się jak w kinie. Świetnie opisujesz najdrobniejsze szczegóły, co powoduje, że mocno cię wczuwam. No i sam pomysł na fabułę, choć nieoryginalny, to dobry. A ten wiersz na nagrobku, powoduje, że chce mi się płakać xD. No i ta retrospekcja, pokazuje jak się kochali. Po prosu świetne dzieło. Dla każdego. Mam nadzieję, że jeszcze będzie miał dużo rozdziałów.
10/10
 

Kraver Lynch

Weteran
Weteran
Redakcja
Dołączył
24.2.2008
Posty
334
Kolejne dni mijały błyskawicznie, a Lynch nie ruszał się z miejsca. Przykuty, jak łańcuchem, siedział przy głazie i oddawał się myślom rozrywającym jego mózg nie pozostawiając po sobie nic konkretnego, jedynie chaos i spustoszenie.

- Zostaniemy na zawsze, nie opuszczaj mnie - Adda tuliła się do niego przekazując mu całą swoją miłośc - Kocham Cię.

Kolejne słone łzy lały się z oczu najemnika niczym potok po wiosennej odwilży. Powolnym ruchem wyciągnął rewolwer z kabury, który w słonecznych promieniach puszczał zajączki przyprawiające o ślepotę. Broń, mimo swego wieku, zadziwiała pięknem i ogromem. Opowiadała historię swoją i swojego właściciela. Historię, zapisaną krawymi kartami, które pochłonęły życie nie jednego człowieka, nie zawsze w słusznej sprawie. Zwrócił lufę w swoją stronę i powoli wepchnął do ust. Słońce stojące w zenicie paliło najemnika, co w normalnych okolicznościach przyprawiało by o szaleństwo. Zerwał się wiatr. Wznosił ogromne tumany kurzu i piasku rzucające się prosto na jego twarz.

- Lynch, skarbie - kochanka tuliła się do niego zasypując gradem całusów - obiecaj, że będziemy razem, bez względu na wszystko.
- Pójdę z Tobą nawet do grobu.


Najemnik przyłożył palec do spustu, a drugą dłonią odciągnął kurek zwalniający bębenek niosący śmierc.
Drzewa pod wpływem wiatru huczały, chcąc zagłuszyc odgłos rozpaczy i cierpienia. Kolejne powiewy atakowały Lynch'a.
Wszystko zdawało się stanąc w miejscu czekając na jego ruch.

- Będziemy razem Addo. Już niedługo - powiedział zduszonym, nienaturalnym głosem zlewającem sie z szumem wiatru i połozył palec na spuście.

***
Poranne słońce pieściło budzącą się ze snu ziemię. Szum drzew i śpiew ptaków tworzył istną, naturalną symfonię, która dla wielu w tych czasach była balsamem kojącym duszę i ciało.

- Wstawaj gnido i zrób to poprawnie - krzyknął Cort uderzając młodzieńca w twarz. Z kącików jego ust popłynęła strużka krwi, spływająca nierównomiernie po policzku, który powiększał się w błyskawicznym tempie, nabierając sinego koloru. Oczy napełniły się łzami pełnymi goryczy i nienawiści. Jego podarta, poplamiona teraz gdzie niegdzie krwią koszula, ukazywała posiniaczone ciało, które zdawało się krzyczec o pomoc. Wiatr, wznosząc ogromne tumany kurzu, atakował ich raz po raz, przyprawiając o ślepotę. Korony drzew zdawały się śmiac z zaitniałej sytuacji, beztrosko powiewając w każdą stronę.
-Jak zwykle nie umiesz nic zrobic poprawnie - podniósł ponownie ręke na Lynch'a i zamachnął się z całą siłą - Hańbisz jedynie pamięc swego ojca, zasrańcu.
Czarne włosy nauczyciela opadały mu na twarz, zasłaniając znakomitą częśc czoła. Podobnie jak reszta facjaty pokryte było licznymi bliznami, posiadającymi osobną historię. Usta, wykrzywione w wiecznym grymasie niezadowolenia, splunęły w stronę młodzieńca bezczelnie się śmiejąc. Stanął w pewnej odległości o Lynch'a, bacznie go obserwując. Jego skórzane, połatane spodnie i zielona, bawełniana koszyla zlewała się z żywopłotem i falującą trawą łąki.
- Wstawaj mówię i zrób to poprawnie - powtórzył
Lynch wstał ospale i otrzepał się z ziemi. Nauczyciel posadził mu na ramieniu Davida, sokoła.
- Przygotuj się - ponaglał go Cort
Podniósł nagle małą klatkę i opuścił boczną ściankę. Gołąb wydostał się na zewnątrz i poszybował w górę, trzepocąc szybko skrzydłami. Lynch pociągnął za linkę, lecz zrobił to zbyt wolno; sokół zerwał się już wcześniej z jego ramienia. Szarpnąwszy skrzydłami poprawił kurs i wystrzelił w górę, nabierając wysokości i lecąc z szybkością pocisku.
Cort podszedł niedbałym krokiem do Lyncha, zamachnął się i zdzielił go pięścią w ucho. Chłopiec runął na ziemię bez słowa skargi. Krew wypłynęła powoli z ucha na bujną, zieloną murawę.
- Spoźniłeś się - powiedział Cort
Lynch dźwigał się z trudem na nogi.
- Przepraszam. Po prostu nie..
Ten zamachnął sie ponownie i młodzienie znowu padł na ziemię. Krew popłynęła teraz szybciej.
- Dziękuję za pouczający dzień, mistrzu - ledwo wykrztusił




Nastał dzień próby. Dzień, który przyniesie ze sobą chwałę lub hańbę...


Słoneczne promienie przebijały się niezdarnie przez okiennice zamku, rzucając słabą poświatę na osoby, znajdujące się w zakurzonej komnacie. Matka Lynch'a, królowa, patrzyła na całą sytuację z niepokojem. Jej piękne, jasne włosy, opadające na bladą twarz, przyozdabiała srebrna, zgrabna korona. Oczy, pełne strachu i niepewności, zdawały się świecic w zaciemnionym pomieszczeniu.
- Więc zamierzasz zostac wojownikiem, najemnikiem - zarechotał Cort - dzisiaj się okaże, czy jesteś tego godzien. A teraz stąd wyjdź i nie psuj mi dobrego humoru!
- Moja matka jeszcze mnie nie odprawiłą, sługo.
Twarz Corta skrzywiła się, jakby smagnął go harpem. Słyszał, jak matka wymawia ze strachem i smutkiem jego imię. Mimo to nie przestał się uśmiechac i zrobił krok w przód.
- Czy złożysz mi hołd, sługo? W imię mojego ojca, któremu służysz?
Cort gapił się na niego, nie wierząc własnym oczom.
- Odejdź - powiedział łagodnie - odejdź i zatrudnij czymś rękę.
Chłopiec wyszedł uśmiechając się.




Lynch wkroczył do izdebki Corta. Było to małe pomieszczenie przypominające bardziej magazyn, aniżeli mieszkania. Wszędzie walały się wszelkiej maści śmieci poczynając od zwykłych papierów, a koncząc na broni.

- Jesteś jeszcze młody - rzekł czule Cort - wycofaj się z próby. Złamię nawet własną przysięgę i pozwolę ci odejśc.
- Nie! - rzekł stanowczo młodzieniec
- To fatalnie - stwierdził obojętnym tonem - byłes najbardziej biecującym uczniem, muszę powiedziec, ze najlepszym od dwudziestu paru lat. Przykro będzie patrzec, jak ponosisz klęskę i idziesz na zatracenie.
Odpowiedzią było głuche milczenie.
- Jaką broń wybierasz?
Ponowne milczenie
- Bardzo dobrze, na początek całkiem mądrze. Za godzinę. Zdajesz sobie sprawę, że nie zobaczysz już swojego ojca?
Lynch odwrócił się i zniknął za progiem drzwi...

Godzinę poźniej stawił się na niewielkiej arenie, gdzie nauczyciel juz go oczekiwał. Otaczały go solidne mury, na których znajdowały się trybuny. Dostrzegł znajome twarze, oraz innych kadetów, trenujących po to, by w końcu stac się najemnikiem.
Trzymał coś w ręce, co było przykryte płachtą. Spotkał się jedynie ze śmiechem Corta, który obwiniał go za głupotę.
- Nie masz broni? - zarechotał - no cóz, twój wybór.
Zaczęło się. Cort uzbrojony w pikę bojową, utwardzoną na końcach metalowymi gwoździami, zaatakował. Młodzieniec zsunął płachte, ukazując mu Davida, sokoła, z którym wielokrotnie cwiczył.
- Ciekawe - odezwał się mentor - bardzo ciekawe
W tym momencie sokół zleciał z ręki właściciela wbijając swe szpony w twarz Corta. Trzepotał skrzydłami, wyrywając kolejne płaty skóry z jego twarzy. Ten machinalnie zaczął uderzac piką w sokoła, lecz nagle poczuł nieprzyjemny ścisk w żołądku. Noga Lynch'a zatopiła się w jego brzuchu, przyprawiając go o wymioty. Rzucając kij na ziemię chwycił Davida łamiąc mu kark. Następnie uderzył Lynch'a, który z bólu osunął się na kolana. Prawa częśc czego, co było kiedys twarzą ukazywała nagie kości czaszki, zdające się smiac z zaistniałej sytuacji.
- Nie spodziewałem się tego po tobie - po czym bezwładnie, niczym teatralna kukła, upadł na ziemię



Jestem najemnikiem! - krzyknął, po czym wyciągnął rewolwer z ust i wsadził go do kabury. Pierwsze krople deszczu spadały mu na głowę. Niebo ustąpiło miejsca, czarnym groźnym chmurom. Lynch powstał, otrzepując spodnie z ziemi.
- Kocham Cię Addo - ponownie krzyknął unosząc głowę do góry - Pomszczę Cię!

***


Słoneczne promienie uwięzione za deszczowymi chmurami przebijały się miejscami, tworząc jasną poświatę wśród panującego mroku. Pierwsze krople deszczu spadały na ziemię, zmywając szerzący się brud, kurz oraz krew. Zerwał się wiatr, wznoszący tumany piasku, atakując twarz Lyncha. Najemnik zdawał się byc obojętny na zewnętrzne bodźce. Płonęła w nim nienawiśc i ból.
Odczuwał wewnętrzną pustkę.
Mijały kolejne dni. Bogowie zdawali się płakac wraz z wędrowcem, zsyłając nieustępliwy deszcz, zalewający stopniowo krainę.


***


Po kilku tygodniach ciągłej ulewy, czarne chmury ustąpiły miejsca słońcu, oplatającego swymi promieniami ziemię, budząc ją do życia. Dusza wojownika opuszczała go stopniowo z każdym dniem, pozostawiając jedynie pustą skorupę, naznaczoną bliznami czasu. Każdy kolejny stawał się rutyną, przyprawiając go o szaleństwo. Budził się rankiem zziębnięty i ruszał przed siebie, bez konkretnego celu.

- Dawaj pieniądze, gnoju - Lynch usłyszał dobiegający zza drzew głos, przypominający bardziej skrzek wystraszonego ptactwa - dawaj je, albo pożegnasz się z życiem.
Ujrzał kilka postaci otaczających w kręgu swoją ofiarę. Nie wyglądała jednak na zwykłego wieśniaka. Jej pierś przyozdabiał kirys z wygrawerowanym herbem.
- Nic nie mam, puśccie mnie wolno! - protestował rycerz. Czarne włosy opadały mu na twarz, nadając dzikiego wyglądu. Gęsty zarost potęgował to zjawisko.
- W takim razie pożegnasz się z życiem - krzyknął bandyta, po czym wyciągnął miecz.
Całe zamieszanie przeszył huk, wypełniający okolicę. Broń upadła bezszelstnie na ziemię, tworząc niewielkie wgłębienie w ściółce. Jej właściciel osunął się tuż po niej, niczym drzewo uderzone piorunem.
Banda zwróciła wzrok w kierunku najemnika. Stał przed nimi z opuszczoną głową. Dym powoli opuszczał lufę rewolweru, tworząc szarą poświatę. Zwolnił kurek, przygotowując broń do ponownego wystrzału.
- Wynocha - mruknął. Agresorzy stali przez moment jak wryci, po czym wybuchnęli szyderczym śmiechem.
- Łapac go! - jeden z nich wysunął rękę w kierunku Lyncha - wypatrosze mu wszystkie bebechy!
Padły ponowne strzały.
Po chwili zamieszania było po wszystkim. Ciała ścieliły się gęsto, tworząc ścieżkę, prowadzącą do rycerza
- Dziękuje ci wybawco - rycerz przyklęknął na jedno kolano, po czym opuścił głowę. Był mężczyzną w sile wieku. Sądząc po jego postawie dyscyplina zrobiła swoje.
- Wstawaj, zanim ktoś cię zobaczy - powiedział Lynch - lepiej powiedz mi kim jesteś i co się tu stało.
Wojownik powstał, po czym spojrzał prosto w jego oczy.
- Nazywam się ser Roland Deschain, syn Kane'a. Wszystko zaczęlo się tak...

***

Słońce chyliło się ku zachodowi rzucając ostatnie promienie światła okalające ziemię. Wiele z tutejszych żyjątek, poczynając od królików a koncząc na niebezpiecznych drapieżnikach wracało do swych nor i gniazd, by oddac się w ramiona snu.
W lesie dało słyszec się pohukiwanie sów, a z trawy wydobywały się dźwięki wszelakiego robactwa. Lekki, wieczorny wiatr gładził trawy i korony drzew, nadając tutejszej faunie swoistego, epickiego klimatu.
Lynch i Roland siedzieli skuleni, grzejąc się przy ognisku.
- Kiedys wiodłem inne życie - zaczął rycerz - stwierdzam to ze smutkiem, ale jestem jedynie cieniem dawnego człowieka, którym niewątpliwie byłem. Drewno w ognisku strzelało, pękając pod wpływem zwiększającej się temperatury - Byłem dowódcą rycerzy Gilead - westchnął patrząc w niebo rozmarzonym, nieobecnym wzrokiem.
- Więc co ktoś taki jak ty robi samotnie na bezdrożach - zaciekawił się najemnik - jakos nie mogę sobie wyobrazic ciebie na takim stanowisku. Jasnoniebieskie oczy przeszywały rycerza na wylot, niczym strzała przedzierająca się przez ciało niszcząc kolejne komórki, pozostawiając po sobie zniszczenie.
- A tak własnie było - kontynuował - jednak mój oddział po wielu latach słuzby, wojen i bite rozpadł się niczym śnieżna kula, rzucona o ścianę. Pogon za pieniądzem i sławą uczyniły w ich głowach chaos. Honor i wiara były dla nich juz tylko pustymi, nic nie znaczącymi słowami. Z każdym dniem szeregii chłopców zmniejszały się, az pozostałem tylko ja. Nie wróciłem do miasta. Zadyndałbym na stryczku, gdyby mój władca się o tym dowiedział. Byłem bezsilny wobec tej sytuacji. Świat idzie naprzód. Nie wiem jednak, czy w dobrym kierunku.
W oczach Rolanda pojawiły się łzy, opuszczające powoli oczy i spływające beztrosko po zziębniętych policzkach.
A ty? - zaczął ponownie - kim jestes, skąd się tu wziąłes?
Lynch opowiedział mu o swojej podrózy i Addzie.
- Byłbym się sam zabił. Pytasz pewnie, dlaczego była dla mnie tak ważna? Byliśmy razem od 8 lat. Pochodziła z rodziny królewskiej. Rozumiała mnie jak nikt inny. Była jedyną mi bliską osobą. Reszta rodziny odeszła z tego świata juz dawno.
Teraz nie pozostał mi nikt. Sens mojego życia zniknął wraz z nią...
Po długiej wymioanie zdan towarzysze oddali się w spoczynek. Ostatnie promienie ogniska gasły, pozostawiając po sobie lekką poświatę.


***


Promienie wschodzącego słonca okalały całą okolicę budzac ją do życia. Szum pobliskiego strumienia wypełniał dolinę nadając jej niezwykłego klimatu. Lekki wiatr pieścił konary drzew, zdających się tańczyc w jego rytm.
Roland wstał skoro świt. Jego twarz, wciąż nosząca oznaki niezrzuconego snu zdawała byc się napuchnięta i nieobecna. Włosy, ułożone w istnym chaosie potęgowały to zjawisko.
- Witaj - powiedział machinalnie Lynch. Czyścił swe rewolwery i siedział tyłem do rycerza. poszarpana koszula, nosząca oznaki walk i długich podróży wisiała na nim niczym szata kończąc się u pasa. Włożył ponownie bębenek do broni oddając przy tym trzask, niczym łamane gałęzie w ognisku. Jego twarz, skrzywiona w wiecznym grymasie niezadowolnenia i obojętności, skryta pod szorstkim zarostem skupiona była na ceremonii czyszczenia i rozkładania rewolweru.
- W porządku - rzucił zaspany rycerz - wcześnie wstałeś?
Najemnik odciągnął kurek i wystrzelił pierwszy nabój. Huk był tak potężny, że słuch Rolanda odzyskał sprawnośc dopiero po kilku sekundach.
- Niedługo przed tobą, jesteś głodny?
- Taaaa...Chętnie bym coś przekąsił - powiedział ożywionym głosem rozglądając sie za śniadaniem.
Cisza, zdająca się przeszywac ich na wylot została brutalnie przerwana przez serie wystrzelonych maleństw Lynch'a.
- Jest sprawny - mruknął - chodź ze mną nad strumień. Spróbujemy coś złowic.
Obaj powstali po czym najemnik schował broń do kabury. Udali się w stronę wody z nadzieją, że ich żołądki nie pozostaną puste.

Po kilku minutach byli na miejscu a na brzegu ujrzeli dziwne żyjątko wydające z siebie zabawne dźwięki.
-Tik-tak-to-to-tak? - zdawało się pytac stworzenie przypominające homara. Szczypce wystające tuż przed jego pysk zadziwiały swoją wielkością. Zaciskały się i ponownie otwierały, strasząc nowoprzybyłych. Szczęki bestii, uzbrojone w szereg ostrych jak brzytwa zębów otwierały się rzucając kolejne szeregii pytań.
-To to ti ta tok? Tik to to tak?
Lynch odwrócił się na chwilę. Gdy znów spojrzał przed siebie, dziwne stworzenie stało tuż przed jego stopą, wlepiąjąc w niego swe czarne jak noc ślepia, osadzone na czułkach.
Najemnik chciał odepchnąc homara, lecz ten jednym pewnym cięciem odciął kawałek skorzanego buta wraz z zawartoścą. Wędrowiec upadł na ziemię, po czym wystający kawałek kciuka znalazł się w paszczy bestii. Homarokoszmar gotował się na kolejne cięcie, lecz cięzki głaz spadł wprost na niego. Roland popatrzył na to z zadowoleniem, otrzepując ręce z kurzu, lecz po chwili pobladł. Z odwłoku stwora wypłynęły wszystkie wnętrzności wraz z trawionym jeszcze kciukiem najemnika. Rycerz odwrócił się i zwymiotował.
 

Rangiz

Weteran
Weteran
Redakcja
Dołączył
13.11.2007
Posty
4946
Dość dziwny "odcinek" "Najemnika". Taki inny niż cała reszta. Ciekawa odmiana. Nawet zabawny wątek, lecz nieszczęśliwy dla głównego bohatera. No cóż, wypadki chodzą po ludziach xD. Troszkę mało. Pewnie nie masz czasu. Czekam na następny kontynuację.
 

Kazus

Member
Dołączył
5.4.2008
Posty
40
Wyłamię się i napiszę, że mi się nie podoba. Ani troszkę. Jest to moja subiektywna opinia, owszem. Te wszystkie opisy wydają mi się być takie sztuczne. Przekoloryzowane. Nigdy nie lubiłam ckliwości. Te prorównania czynią tekst groteskowym. Zdecydowanie mi się nie podoba. I jeszcze ta prośba o komentarze w osobnym poście. Kojarzy mi się to z "ałtoreczkami" sweet blogasków kończącymi każdą notkę apelem "Komciujcie".
Jeśli dobrze zrozumiałam jesteś na forum jedną z najlepiej piszących osób. Nie będę tego negować, bo to, że Twoje opowiadanie nie przypadło mi do gustu jeszcze o niczym nie świadczy. Sapkowskiego też nie trawię.
Jako osoba z pewnym pisarskim telentem i zacięciem powinieneś jednak większą uwagę zwrócić na literówki. W Twoim opowiadaniu chyba nie ma żadnego "ć"! Brakuje wielu polskich znaków. Nie będę literówek wymieniać.
"zmieniły obliczę świata" - Co masz zamiar liczyć?
"Słońce stało juz w zenicie, które nieubłagalnie piekło Lyncha" - Zenit go piekł?
"Strużka krwi spłnęła z twarzy nabierając powagi." - Nabierająca powagi strużka? Zjawisko.
"Prawa częśc czego, co było kiedys twarzą" - Albo "prawa część czegoś", albo "prawa część tego".
 

Kraver Lynch

Weteran
Weteran
Redakcja
Dołączył
24.2.2008
Posty
334
brak możliwości pisania "ci" jest spowodowany złym funcjonowaniem mojej klawiatury, nic poza tym.

No dobrze, wyjaśnię przytoczone przez Ciebie cytaty.

"zmieniły obliczę świata" - Co masz zamiar liczyć? Tak, literówka
"Słońce stało juz w zenicie, które nieubłagalnie piekło Lyncha" - Zenit go piekł? Nie zenit, lecz słońce. Gdyby był to zenit, napisałbym "który", nie "które""
Strużka krwi spłnęła z twarzy nabierając powagi." - Nabierająca powagi strużka? Zjawisko. Twarz nabierała powagi, nie strużka.
"Prawa częśc czego, co było kiedys twarzą" - Albo "prawa część czegoś", albo "prawa część tego. Tak, również literówka, miałobyc czegoś.

Nie zgodzę się z Tobą jednak w kwestii opisów, które według Ciebie są sztuczne i przekoloryzowane. Opisanie dokładnie wszelkich zjawisk, które istnieją wokół wciągają raczej czytelnika w przedstawiony świat i pozwalają mu wszystko dokładnie ujrzec, poczynając od szelestu i kołysania trawy, a kończąc na obrazie bitwy, rozczłonkowywaniu ciał i ukazaniu szegółowo ran. Jak niby wyobrażasz sobie przedstawienie czegokolwiek. To opowiadanie fantasy, a nie telenowela.
Sztucznym opisem jest np. świeciło słońce, było ciepło i wiał wiatr. Wojownik szedł i zobaczył potwora, wielkiego. Uderzył go krótkim mieczem i szedł dalej. Zobaczył maga.
-czesc
-czesc
-co tam
-zapolujmy na wilki
-dobra
Poszli, zabili wilki i zasnęli.


A co do komentarzy, o które prosiłem. Wcześniej był to osobny post. Powodem, dla którego napisałem kolejny pod rząd jest to, iż chciałem, by moje opowiadanie było widoczne, które zaczynało znikac pod natłokiem nowych prac. Więc nie porównuj mojej pracy do jakiego blogu pustej nastolatki. Sam nie wiem jak to wygląda, nie mam doświadczeń z tego typem "pracą".


Oczywiście dziękuję za słowa krytyki. Nie ma opowiadań idealnych, które przypadają każdemu do gustu. No a takie uwagi jak Twoje zbliżają do doskonałości.

A tak na przyszłośc, zanim z Twoich ust wypadną kolejne słowa krytyki, zastanów się dokładniej nad tym, co mówisz.
Dziękuję.
 

Kazus

Member
Dołączył
5.4.2008
Posty
40
CYTAT(Kraver Lynch @ 05-04-2008, 23:07) index.php?act=findpost&pid=176708
"Słońce stało juz w zenicie, które nieubłagalnie piekło Lyncha" - Zenit go piekł? Nie zenit, lecz słońce. Gdyby był to zenit, napisałbym "który", nie "które""
Strużka krwi spłnęła z twarzy nabierając powagi." - Nabierająca powagi strużka? Zjawisko. Twarz nabierała powagi, nie strużka.

I tu się nie zrozumieliśmy. Widzisz, to była ironia. Jestem przyzwyczajona do wytykania błędów w takie sposób, przepraszam.
By zdanie pierwsze było poprawne musiałoby brzmieć: Słońce, które stało już w zenicie, nieubłaganie piekło Lyncha. I byłoby super. A tak z układu zdania wynika, że chodziło o zenit.
Z drugim zdaniem sprawa troszkę trudniejsza. Znowu zła składnia. Tak zapis powoduje, że powagi nabiera strużka, a nie twarz.

Co do sztuczności opisów. Lynch jest najemnikiem, a więc człowiekiem żyjącym na co dzień z brutalnych walk. Opisy jakie stosujesz są strasznie ckliwe. Takie przesłodzone.
Wiesz, dla mnie największym autorytetem jest Mickiewicz, bo pisał o wszystkim bez zbędnej ckliwości. (Jedynie "Dziady" mi się nie podobają.) Stosował epitety, porównania, lecz to wszystko było takie naturalne, niewymuszone! Twoje opisy są przyciężkie i wydumane. Widzisz ogromny smok to trochę za mało, lecz smok mający szpony jakoby miecze najostrzejsze przez krasnoludy w jaskini pod starym dębem wykute, łuski niczym lustra najgładsze wyprodukowane przez krakowskich rzemieślników najznakomitszych, głos niczym ptak śmierć nagłą i tragiczną zwiastujący i oddech niczym opary siarki, to spora przesada.
 

Kraver Lynch

Weteran
Weteran
Redakcja
Dołączył
24.2.2008
Posty
334
Ano teraz doszliśmy do kompromisu. Nie można tak od razu? hehe
Należy pamiętac, że nie zależnie od tego, czy jest to krytyka, czy pochwała, powinna byc ona obiektywna.
Subiektywne oceny nie są ocenami żadnej pracy.
No a co do literówek. Każda praca pisana na komputerze posiada takowe, dlatego nie widze sensu wytykania jednej po drugiej, bo to raczej mija się z celem.
Zgodzic się moge jedynie co do złej składni w tym zdaniu "Strużka krwi spłnęła z twarzy nabierając powagi".
Mysle, ze wytknęłas mi niektóre błędy na siłę, a na początku użyłaś ostrego języka aby mnie skompromitowac i pokazac się. I to porównanie do blogu pustej nastolatki. Takie uwagi możesz zachowac dla siebie, bo to przekracza granice dobrego smaku, i zmienia się z krytyki w obrazę.
Tak więc następnym razem zastanów się co piszesz, bo wydanie komuś krytyki, a zwykła prostacka zniewaga to dwie różne rzeczy.
 

Kraver Lynch

Weteran
Weteran
Redakcja
Dołączył
24.2.2008
Posty
334
Przepraszam za kolejny post z rzędu, ale chciałem by było to widoczne.
Mianowicie pytanie moje skierowane jest do moderatorów, lub administracji. Czy w przyszłości nowe rozdziały mogę pisac jako nowy post, aby lektura była przyjemniejsza dla czytelników. Ta sugestia wyszła właśnie z ich strony, dlatego byłbym wdzięczny, jeśli byłoby to możliwe. Następnie po jakims odstępie czasu rozdział ten dodawany byłby do reszty...
 
Do góry Bottom