- Dołączył
- 24.2.2008
- Posty
- 334
Wschodzące słońce oplatało powoli i równomiernie budzącą się ze snu ziemię. Czuły wiatr gładził korony drzew, które zdawały się podniecac zaistniałą sytuacją. Z oddali nadciągał kojący szum morza, przyciągający w swoisty, magiczny sposób wszystkich, którzy zapuścili się w te strony. Pozwalał zapomniec o problemach codziennego życia i oddac się błogiej beztrosce, która mogłaby trwac wiecznie.
Jednak i ten obszar, odcięty od świata i zatrzymany w czasie, nie pozostał obojętny na sprawy, które zmieniły obliczę świata. Wielka wojna przerzedziła krainę niczym tajfun, pozostawiając po sobie jedynie ból i cierpienie. Rzeki spłynęły krwią, a pokarmem drzew i zwierząt stały się walające niegdys zwłoki poległych wojowników. Potrzeba było kilkudziesięciu lat, aby natura zatuszowała dawną rzeź.
***
Lynch wyszedł jak co dzień na poranny spacer. Ruszył w stronę przełęczy, gdzie miał zjawic się na umówione spotkanie. Słoneczne promienie, wbijające się bezpośrednio w oczy najemnika, nadawały im jasnoniebieskiej barwy. Wiatr lekko rozwiewał jego włosy, które tworzyły na głowie istny chaos. Niegdyś czarne jak smoła, przypruszone teraz lekką siwizną, opadały mu częściowo na twarz, nadając jej mroku i tajemniczości, wykrzywionej w nieznośnym grymasie. Pokryta licznymi zmarszczkami i bliznami opowiadała historię wojownika. Schowana za siwiejącym, szorstkim zarostem zdawała się byc obojętna na jakiekolwiek uczucia. Strach, ból, miłośc i przyjemnośc odbijały się od kamiennej maski, niczym piłka rzucona w stronę betonowej ściany.
- Adda - rzekł rozmarzonym głosem po czym przyspieszył kroku.
Słońce stało juz w zenicie, które nieubłagalnie piekło Lyncha. Powoli dochodził do celu swej dzisiejszej wędrówki. Przełęcz zadziwiała swym ogromem i pięknem. U jej podnóża bujnie rosły wszelakiej maści kwiaty, a przez cały obszar ścieliła się wysoka, jasnozielona trawa, którą przecinał wartki strumyk. Obezwładniony tym widokiem najemnik osunął się na kolana i oparł plecami o pobliskie drzewo. Wyciągnął ze skórzanej torby wędzone mięso i małą buteleczkę, którą napełnił wodą.
Po jakimś czasie spojrzał w górę. Słońce przechyliło się lekko w stronę zachodu.
- Cholera, spóźniłem się - wstał energicznie, po czym biegiem udał się w stronę miejsca spotkania zostawiając za sobą swój niewielki dobytek.
Kilka minut później znalazł się na miejscu, a jego oczom ukazał się makabryczny widok. Zwłoki kochanki, Addy, leżały bezwładnie na środku ścieżki, ociekając krwią. Ubranie było całe w strzępach, a kępy wyrwanych, jasnych włosów leżały obok właścicielki. Jej twarz zdawała się byc zamyślona, nawet w tym momencie piękna. Usta wyglądały tak, jakby chciały coś powiedziec, lecz brutalnie jej przerwano....Z szoku wyrwał go kamień muskający go lekko w twarz...Bandyci.
Sześciu zbirów stanęło wokół zmarłej dziewczyny. Jeden z nich podszedł do niej, chwycił energicznie za głowę i brutalnie pocałował. Jego głowa zdawała sie wchodzic w twarz nieboszczyka. Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Jedynie Lynch, z rozdartym teraz lekko policzkiem zdawał się byc obojętny na zaistniała sytuację. Strużka krwi spłnęła z twarzy nabierając powagi. Cale ciało naprężyło się, będąc całkowicie gotowe na atak.
- Hehe, jak widzisz byłem pierwszy gównojadzie. Pierwszy i ostani dla tej cholernej dziwki. A teraz zajmiemy się tobą. Wyska.... - głos zamarł, a herszt bandy osunął się na ziemię padając obok swej ofiary. Były to jego ostatnie słowa.
Siwy dym opuszczał powoli lufę rewolweru, który zdawał się chwalic swoim wyczynem. Rękojeśc z drzewa sandałowego, idealnie dopasowana do dłoni, była wprost stworzona dla jej właścicela. Broń zadziwiała swym ogromem, dzięki któremu mogła służyc równie dobrze za toporek. Lynch odciągnął srebrny kurek zwalniając bębenek i przygotowując kolejne maleństwo do wystrzału. Bandyci zamarli w bezruchu...Jeden z nich poruszył się, dzięki czemu dolączył do swego szefa. Huk rewolweru ogarnął całą okolicę, co przyprawiało o zawrót głowy. Niedobitki grupy zawróciły i uciekły w popłochu krzycząc i wołając o pomoc...
Jednak i ten obszar, odcięty od świata i zatrzymany w czasie, nie pozostał obojętny na sprawy, które zmieniły obliczę świata. Wielka wojna przerzedziła krainę niczym tajfun, pozostawiając po sobie jedynie ból i cierpienie. Rzeki spłynęły krwią, a pokarmem drzew i zwierząt stały się walające niegdys zwłoki poległych wojowników. Potrzeba było kilkudziesięciu lat, aby natura zatuszowała dawną rzeź.
***
Lynch wyszedł jak co dzień na poranny spacer. Ruszył w stronę przełęczy, gdzie miał zjawic się na umówione spotkanie. Słoneczne promienie, wbijające się bezpośrednio w oczy najemnika, nadawały im jasnoniebieskiej barwy. Wiatr lekko rozwiewał jego włosy, które tworzyły na głowie istny chaos. Niegdyś czarne jak smoła, przypruszone teraz lekką siwizną, opadały mu częściowo na twarz, nadając jej mroku i tajemniczości, wykrzywionej w nieznośnym grymasie. Pokryta licznymi zmarszczkami i bliznami opowiadała historię wojownika. Schowana za siwiejącym, szorstkim zarostem zdawała się byc obojętna na jakiekolwiek uczucia. Strach, ból, miłośc i przyjemnośc odbijały się od kamiennej maski, niczym piłka rzucona w stronę betonowej ściany.
- Adda - rzekł rozmarzonym głosem po czym przyspieszył kroku.
Słońce stało juz w zenicie, które nieubłagalnie piekło Lyncha. Powoli dochodził do celu swej dzisiejszej wędrówki. Przełęcz zadziwiała swym ogromem i pięknem. U jej podnóża bujnie rosły wszelakiej maści kwiaty, a przez cały obszar ścieliła się wysoka, jasnozielona trawa, którą przecinał wartki strumyk. Obezwładniony tym widokiem najemnik osunął się na kolana i oparł plecami o pobliskie drzewo. Wyciągnął ze skórzanej torby wędzone mięso i małą buteleczkę, którą napełnił wodą.
Po jakimś czasie spojrzał w górę. Słońce przechyliło się lekko w stronę zachodu.
- Cholera, spóźniłem się - wstał energicznie, po czym biegiem udał się w stronę miejsca spotkania zostawiając za sobą swój niewielki dobytek.
Kilka minut później znalazł się na miejscu, a jego oczom ukazał się makabryczny widok. Zwłoki kochanki, Addy, leżały bezwładnie na środku ścieżki, ociekając krwią. Ubranie było całe w strzępach, a kępy wyrwanych, jasnych włosów leżały obok właścicielki. Jej twarz zdawała się byc zamyślona, nawet w tym momencie piękna. Usta wyglądały tak, jakby chciały coś powiedziec, lecz brutalnie jej przerwano....Z szoku wyrwał go kamień muskający go lekko w twarz...Bandyci.
Sześciu zbirów stanęło wokół zmarłej dziewczyny. Jeden z nich podszedł do niej, chwycił energicznie za głowę i brutalnie pocałował. Jego głowa zdawała sie wchodzic w twarz nieboszczyka. Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Jedynie Lynch, z rozdartym teraz lekko policzkiem zdawał się byc obojętny na zaistniała sytuację. Strużka krwi spłnęła z twarzy nabierając powagi. Cale ciało naprężyło się, będąc całkowicie gotowe na atak.
- Hehe, jak widzisz byłem pierwszy gównojadzie. Pierwszy i ostani dla tej cholernej dziwki. A teraz zajmiemy się tobą. Wyska.... - głos zamarł, a herszt bandy osunął się na ziemię padając obok swej ofiary. Były to jego ostatnie słowa.
Siwy dym opuszczał powoli lufę rewolweru, który zdawał się chwalic swoim wyczynem. Rękojeśc z drzewa sandałowego, idealnie dopasowana do dłoni, była wprost stworzona dla jej właścicela. Broń zadziwiała swym ogromem, dzięki któremu mogła służyc równie dobrze za toporek. Lynch odciągnął srebrny kurek zwalniając bębenek i przygotowując kolejne maleństwo do wystrzału. Bandyci zamarli w bezruchu...Jeden z nich poruszył się, dzięki czemu dolączył do swego szefa. Huk rewolweru ogarnął całą okolicę, co przyprawiało o zawrót głowy. Niedobitki grupy zawróciły i uciekły w popłochu krzycząc i wołając o pomoc...