Kozo WSP
Member
- Dołączył
- 6.10.2006
- Posty
- 38
Nie jest to dzięło mojego życia, ale moze komuś się spodoba...
Mróz
Mroźna była to zima w Nordmarze. Królestwo tonęło w śniegu. Wędrowcy nie potrafili sobie poradzić z przejściem krótkich kawałków między miastami. Nie było komunikacji a co za tym idzie brakowało żywności. Wszyscy czekali na koniec kataklizmu i z niecierpliwością czekali aż handel znów zawita w ich miastach. Nie zanosiło się jednak na to. Śnieżyce szalały a mróz był nie do zniesienia. W karczmach brakowało rumu i innych rozgrzewających trunków, gdyż piratów nie widziano tu czas długi. W karczmach przebywano tylko po to, aby przetrwać mroźne dni. Ci, którym udawało się znaleźć jakiś trunek często umierali zasypiając i zamarzając gdzieś w ciemnych kontach gdzie nikt nie zagląda.
Miasto Gahros leżało na samej północy Nordmaru, więc tu była największa panika. Nikt nie spodziewał się, że wcześnie zawita tu jakiś kupiec. Wszyscy stracili nadzieję a sam władca Porton okropnie zasmucił się. I myślał nawet nad samobójstwem, bo tak kochał swój lud a bezsilność doprowadzała go do ogromnej złości na samego siebie. Porton kompletnie stracił wiarę, gdyż zaczynał się głód w mieście. Głodni obywatele przychodzili pod ratusz mając nadzieję, że dostaną choć trochę suchego chleba, którym nasycą swoje skurczone żołądki. Przywódca straży Arktos też zobaczył tą nędze w mieście. Ten widok sprawiał, ze serce krajało się. Rozpacz zawitała w mieście razem z białym przekleństwem, którego ci ludzie tak teraz nienawidzili.
Arktos przyszedł do władcy. Nawiązała się rozmowa:
- Dość mam już patrzenia na nędze, która nawiedziła to miejsce! Idę ze strażą na polowanie.
- Gdzie pójdziesz na polowanie? W taki mróz zapewne mało, który zwierz przetrwał do tej pory.
- Troll. Śnieżny Troll. Pójdziemy w góry i go zabijemy.
- Nie żartuj ze mnie! Śnieżnego Trolla nikomu nie udało się zabić a ty myślisz, że z paroma ludźmi dasz radę ujażmić tą bestię?
- Na pewno to lepsze niż czekać aż wszyscy umrą z głodu. Mięso trolla jest bardzo smaczne i wystarczyłoby go na miesiąc, aż zima się uspokoi.
- Idź, przecież można spróbować, ale wiedz, ze narażasz swoje i twoich towarzyszy życie.
- Wiem o tym dobrze, ale wolę zginąć z ręki legendarnej bestii, niż jako zapomniany robak pod zaspą.
- Czekaj! Idę z tobą! Ja tez mam dość próżności.
Wieść rozeszła się po mieście i przywróciła nadzieję. Wszyscy wierzyli że ta grupa śmiałków dokona cudu. We wszystkich domach do kominków wrzucano drewniane figurki zwierząt. Była to ofiara dla Innosa, aby zesłał na ekspedycje szczęście i czuwał nad nimi. Zwykle bóstwu składano ofiary ze zwierząt i płodów rolnych, ale ludzie nie posiadali już takowych, bo sami zjedli. Dlatego wrzucali w ogień tylko drewniane figurki na znak szczerości modlitwy. Dla miłosiernego Boga liczy się przecież czystość zamiarów a nie jaka jest ofiara.
Porton, Arktos i pięciu innych strażników po zebraniu najgrubszych wilczych skór i ubraniu ich pod zbroję wyruszyło na zachód w stronę gór, gdzie rezydowała legendarna bestia. Wędrówka była ciężka i męcząca. Nogi uginały sie pod ciężarem sporego ekwipunku, który w połączeniu z zimnym wiatrem wiejącym w twarz dawał ogromny opór i dalsza droga była coraz większym wyzwaniem. Czasem natknęli się na jakiegoś wygłodzonego wilka, którego oczywiście pozbawiali dalszych cierpień... :twisted: Rzadko też spali bojąc się śmierci we śnie. Ich namioty wyglądały solidnie i grubo, lecz Arktos wiedział, że i one mogą ich wystarczająco nie ochronić, więc zawsze ktoś pilnował ognia podsycając go cały czas. Przed snem wszyscy modlili się najpierw do Innosa a później do Boga Wody.
Stanęli razu pewnego na pagórku. Rosło na nim, o dziwo, tylko jedno drzewo. Nagle wiatr ucichł a nad dębem, bo właśnie to drzewo to dąb, przeleciał jastrząb. Ptak usiadł na gałęzi. Popatrzył chwile na podróżników i ruszył najpierw trochę krążąc nad nimi a potem powoli leciał w kierunku południowym. Porton dał znać kompanom, żeby szli za ptakiem. W końcu dotarli do jaskini. Ciemność jej ich trochę przerażała, lecz domyślali się, ze nie na próżno tu przybyli. Nie mylili się... Na skale stały wbite dwa miecze dwuręczne, których blask był wręcz oślepiający. Porton znał te miecze dobrze. Jego dziad Grinko Wielki, który założył Gharos posługiwał się jednym z nich. Drugi należał do jego brata, który zginął podczas walki z armią lodowych golemów.
Dwaj bracia wyruszyli na podbój miasta lodu, które jak głosiła legenda kryło dwa legendarne miecze gromu, które miał w rękach kiedyś Adanos. Strzeżone było przez lodowe golemy. Walka była wyczerpująca, lecz gdy poradzili sobie z golemami musieli się zmierzyć z półbogiem Yamirem. Ten wygląd miał pół golema, pół przerośniętego człowieka z długą siwą brodą. Tarahm - brat Grinka - w tedy zginął. Założyciel miasta z rozpaczy rzucił w potwora swój miecz, który go przebił i odebrał życie. Grinko zdobył miecze, ale nie był z tego zadowolony i ukrył je w jaskini daleko na zachód od miasta.
Porton myślał, że to tylko legenda przekazywana z pokolenia na pokolenie, aby ubarwić dzieje rodu a jednak dwa majestatyczne miecze stały przed nim. Arktos i syn Grinka wyjęli miecze a to tak dodało im skrzydeł, że z wielką pewnością poszli dalej składając wcześniej ofiarę z wilka dla Adanosa.
Dzień później już byli na miejscu. Widzieli jaskinie obok, której stacjonował porośnięty białą sierścią troll. Bestia wyglądała majestatycznie. Oczy miała krwiste, jakby zalane krwią. Biała skóra komponowała się ze śnieżnym futrem a czarna twarz przerażała gdy odwracała wzrok w stronę ukrytych wędrowców. Ci w tym czasie obmyślili plan a właściwie Arktos obmyślił:
- Najpierw pobiegniecie wy wszyscy i nie dacie sie zabić. Gdy odciągniecie jego uwagę ja ruszę z pochodnią i podpale bestie.
- To dobry pomysł w końcu jest od nas o wiele większy i nie damy rady go pokonać orężem.
Odpowiedział Porton.
Jak postanowili, tak zrobili. Potron razem ze strażnikami odciągali uwagę trolla, gdy zza zarośli wybiegł z pochodnią Arktos. Niestety los chciał inaczej. Przywódca straży poślizgnął się na lodzie, boleśnie się potłukł a pochodnia wypadła mu z rąk poza jego zasięg. W tym momencie bestia odwróciła się i z zamachem uderzyła ziemię, na której leżał Arktos. Porton popchnął towarzysza ratując mu życie. Niestety okazało się, że troll uderzył w jego nogę i teraz on był bezbronny. Arktos wtedy szybko pobiegł po pochodnie i nerwowymi rękami rozpalił ją używając siarki, którą miał w sakiewce. Trwało to dość długo, ale na szczęście strażnicy, próbowali na chwilę odciągnąć uwagę potwora. Arktos podbiegł i zapalił futro wielkoluda. Troll zaczął szaleć. Od nogi do pleców palił się, lecz nagle upadł na plecy, że ogień zgasł. Porton kulejąc wskoczył niemrawo na bestie i wbił swój błyszczący i legendarny miecz. To samo uczynił Arktos. Troll wydał z siebie przeraźliwy dźwięk, że po drugiej stronie gór spadła lawina a echo słyszane było w mieście.
Bohaterowie pocięli mięso i włożyli na grzbiety koni, które ledwo z nimi szły. Na szczęście nie było już tak mroźno jak wcześniej, ale dalej padał śnieg i ciężko się wędrowało. W końcu doszli do miasta, które tak ponuro wyglądało.
Matka wysłała swoje dziecko po drewno na opał gdy to wracając zobaczyło w oddali orszak, wracający z wyprawy, krzyczało na całe miasto, ze ukochany król wrócił z wyprawy. Wszyscy się cieszyli i jedli do woli przez trzy tygodnie. Wtedy zima ustała a miasto przeżywało prawdziwy najazd kupiecki. Ludzie wrócili do starych zajęć a karczma znów była obfita w rum i piwo.
Mróz
Mroźna była to zima w Nordmarze. Królestwo tonęło w śniegu. Wędrowcy nie potrafili sobie poradzić z przejściem krótkich kawałków między miastami. Nie było komunikacji a co za tym idzie brakowało żywności. Wszyscy czekali na koniec kataklizmu i z niecierpliwością czekali aż handel znów zawita w ich miastach. Nie zanosiło się jednak na to. Śnieżyce szalały a mróz był nie do zniesienia. W karczmach brakowało rumu i innych rozgrzewających trunków, gdyż piratów nie widziano tu czas długi. W karczmach przebywano tylko po to, aby przetrwać mroźne dni. Ci, którym udawało się znaleźć jakiś trunek często umierali zasypiając i zamarzając gdzieś w ciemnych kontach gdzie nikt nie zagląda.
Miasto Gahros leżało na samej północy Nordmaru, więc tu była największa panika. Nikt nie spodziewał się, że wcześnie zawita tu jakiś kupiec. Wszyscy stracili nadzieję a sam władca Porton okropnie zasmucił się. I myślał nawet nad samobójstwem, bo tak kochał swój lud a bezsilność doprowadzała go do ogromnej złości na samego siebie. Porton kompletnie stracił wiarę, gdyż zaczynał się głód w mieście. Głodni obywatele przychodzili pod ratusz mając nadzieję, że dostaną choć trochę suchego chleba, którym nasycą swoje skurczone żołądki. Przywódca straży Arktos też zobaczył tą nędze w mieście. Ten widok sprawiał, ze serce krajało się. Rozpacz zawitała w mieście razem z białym przekleństwem, którego ci ludzie tak teraz nienawidzili.
Arktos przyszedł do władcy. Nawiązała się rozmowa:
- Dość mam już patrzenia na nędze, która nawiedziła to miejsce! Idę ze strażą na polowanie.
- Gdzie pójdziesz na polowanie? W taki mróz zapewne mało, który zwierz przetrwał do tej pory.
- Troll. Śnieżny Troll. Pójdziemy w góry i go zabijemy.
- Nie żartuj ze mnie! Śnieżnego Trolla nikomu nie udało się zabić a ty myślisz, że z paroma ludźmi dasz radę ujażmić tą bestię?
- Na pewno to lepsze niż czekać aż wszyscy umrą z głodu. Mięso trolla jest bardzo smaczne i wystarczyłoby go na miesiąc, aż zima się uspokoi.
- Idź, przecież można spróbować, ale wiedz, ze narażasz swoje i twoich towarzyszy życie.
- Wiem o tym dobrze, ale wolę zginąć z ręki legendarnej bestii, niż jako zapomniany robak pod zaspą.
- Czekaj! Idę z tobą! Ja tez mam dość próżności.
Wieść rozeszła się po mieście i przywróciła nadzieję. Wszyscy wierzyli że ta grupa śmiałków dokona cudu. We wszystkich domach do kominków wrzucano drewniane figurki zwierząt. Była to ofiara dla Innosa, aby zesłał na ekspedycje szczęście i czuwał nad nimi. Zwykle bóstwu składano ofiary ze zwierząt i płodów rolnych, ale ludzie nie posiadali już takowych, bo sami zjedli. Dlatego wrzucali w ogień tylko drewniane figurki na znak szczerości modlitwy. Dla miłosiernego Boga liczy się przecież czystość zamiarów a nie jaka jest ofiara.
Porton, Arktos i pięciu innych strażników po zebraniu najgrubszych wilczych skór i ubraniu ich pod zbroję wyruszyło na zachód w stronę gór, gdzie rezydowała legendarna bestia. Wędrówka była ciężka i męcząca. Nogi uginały sie pod ciężarem sporego ekwipunku, który w połączeniu z zimnym wiatrem wiejącym w twarz dawał ogromny opór i dalsza droga była coraz większym wyzwaniem. Czasem natknęli się na jakiegoś wygłodzonego wilka, którego oczywiście pozbawiali dalszych cierpień... :twisted: Rzadko też spali bojąc się śmierci we śnie. Ich namioty wyglądały solidnie i grubo, lecz Arktos wiedział, że i one mogą ich wystarczająco nie ochronić, więc zawsze ktoś pilnował ognia podsycając go cały czas. Przed snem wszyscy modlili się najpierw do Innosa a później do Boga Wody.
Stanęli razu pewnego na pagórku. Rosło na nim, o dziwo, tylko jedno drzewo. Nagle wiatr ucichł a nad dębem, bo właśnie to drzewo to dąb, przeleciał jastrząb. Ptak usiadł na gałęzi. Popatrzył chwile na podróżników i ruszył najpierw trochę krążąc nad nimi a potem powoli leciał w kierunku południowym. Porton dał znać kompanom, żeby szli za ptakiem. W końcu dotarli do jaskini. Ciemność jej ich trochę przerażała, lecz domyślali się, ze nie na próżno tu przybyli. Nie mylili się... Na skale stały wbite dwa miecze dwuręczne, których blask był wręcz oślepiający. Porton znał te miecze dobrze. Jego dziad Grinko Wielki, który założył Gharos posługiwał się jednym z nich. Drugi należał do jego brata, który zginął podczas walki z armią lodowych golemów.
Dwaj bracia wyruszyli na podbój miasta lodu, które jak głosiła legenda kryło dwa legendarne miecze gromu, które miał w rękach kiedyś Adanos. Strzeżone było przez lodowe golemy. Walka była wyczerpująca, lecz gdy poradzili sobie z golemami musieli się zmierzyć z półbogiem Yamirem. Ten wygląd miał pół golema, pół przerośniętego człowieka z długą siwą brodą. Tarahm - brat Grinka - w tedy zginął. Założyciel miasta z rozpaczy rzucił w potwora swój miecz, który go przebił i odebrał życie. Grinko zdobył miecze, ale nie był z tego zadowolony i ukrył je w jaskini daleko na zachód od miasta.
Porton myślał, że to tylko legenda przekazywana z pokolenia na pokolenie, aby ubarwić dzieje rodu a jednak dwa majestatyczne miecze stały przed nim. Arktos i syn Grinka wyjęli miecze a to tak dodało im skrzydeł, że z wielką pewnością poszli dalej składając wcześniej ofiarę z wilka dla Adanosa.
Dzień później już byli na miejscu. Widzieli jaskinie obok, której stacjonował porośnięty białą sierścią troll. Bestia wyglądała majestatycznie. Oczy miała krwiste, jakby zalane krwią. Biała skóra komponowała się ze śnieżnym futrem a czarna twarz przerażała gdy odwracała wzrok w stronę ukrytych wędrowców. Ci w tym czasie obmyślili plan a właściwie Arktos obmyślił:
- Najpierw pobiegniecie wy wszyscy i nie dacie sie zabić. Gdy odciągniecie jego uwagę ja ruszę z pochodnią i podpale bestie.
- To dobry pomysł w końcu jest od nas o wiele większy i nie damy rady go pokonać orężem.
Odpowiedział Porton.
Jak postanowili, tak zrobili. Potron razem ze strażnikami odciągali uwagę trolla, gdy zza zarośli wybiegł z pochodnią Arktos. Niestety los chciał inaczej. Przywódca straży poślizgnął się na lodzie, boleśnie się potłukł a pochodnia wypadła mu z rąk poza jego zasięg. W tym momencie bestia odwróciła się i z zamachem uderzyła ziemię, na której leżał Arktos. Porton popchnął towarzysza ratując mu życie. Niestety okazało się, że troll uderzył w jego nogę i teraz on był bezbronny. Arktos wtedy szybko pobiegł po pochodnie i nerwowymi rękami rozpalił ją używając siarki, którą miał w sakiewce. Trwało to dość długo, ale na szczęście strażnicy, próbowali na chwilę odciągnąć uwagę potwora. Arktos podbiegł i zapalił futro wielkoluda. Troll zaczął szaleć. Od nogi do pleców palił się, lecz nagle upadł na plecy, że ogień zgasł. Porton kulejąc wskoczył niemrawo na bestie i wbił swój błyszczący i legendarny miecz. To samo uczynił Arktos. Troll wydał z siebie przeraźliwy dźwięk, że po drugiej stronie gór spadła lawina a echo słyszane było w mieście.
Bohaterowie pocięli mięso i włożyli na grzbiety koni, które ledwo z nimi szły. Na szczęście nie było już tak mroźno jak wcześniej, ale dalej padał śnieg i ciężko się wędrowało. W końcu doszli do miasta, które tak ponuro wyglądało.
Matka wysłała swoje dziecko po drewno na opał gdy to wracając zobaczyło w oddali orszak, wracający z wyprawy, krzyczało na całe miasto, ze ukochany król wrócił z wyprawy. Wszyscy się cieszyli i jedli do woli przez trzy tygodnie. Wtedy zima ustała a miasto przeżywało prawdziwy najazd kupiecki. Ludzie wrócili do starych zajęć a karczma znów była obfita w rum i piwo.