Postanowiłem wywlec na wierzch swoją twórczość, większość z tego jest dosyć stara i może niektórzy znają to, ale co mi tam. Z nowych utworów jednego nie umieściłem, ze względów czysto etycznych.
Las
W ciemnej nocy się gubię
Dookoła widać posępny las
Takiego spokoju nie lubię
Już nie ma... nie będzie nas
Obok mały krzyżyk, krzyż dziecka
Wyruszyło ono w podróż do Boga
Umarło przedwcześnie
Smutek budząc rodziców i rozpacz
Dalej starzec, wielki krzyż stoi
Spodziewał się śmierci
Odszedł o właściwym czasie
Lecz już nikt go nie pamięta
Zmarły tragicznie, tak nagle...
Człowiek to musiał być młody
Krzyż średni z ziemi wyrasta
Łzy kobiety padają na kamień
Samobójcy z wielkiego budynku
Krucyfiks oto wyrósł niewielki
Kilkanaście lat miał zaledwie
Matka płacze w noce i we dnie
Rosną krzyże kolejne, dookoła
Ciągle i ciągle ktoś ich woła
Jedne małymi pozostają
Inne na wielkie wyrastają
I mój krzyż zobaczyłem, niezbyt okazały
Z dnia na dzień się powiększał
Patrzyłem na niego ze smutkiem
Licząc dni do śmierci
Lecz to jeszcze nie był mój czas
Ale nie trzeba się martwić
Wkrótce spotkamy się wszyscy
Gdy mój krzyż przestanie rosnąć
Ciało me leżeć będzie wśród was
Matko, ojcze, siostro, bracie...
Zasilę czarnych krzyży las
Gdy tylko skończy się moja męka
Sen...
Zobaczyłem jej łzę
Była czarna jak krew
Spływała po policzku
Cierpka lecz taka słodka.
Strach w jej oczach ujrzałem,
Tak nie było, gdy ją spotkałem
Bała się mnie, to zabolało
Mocno moje serce zakołatało
Sen przerwany został
Człowiek z łoża powstał
Otrząsnąć się nie mógł
Strach się jeszcze wzmógł
Istoto piękna czemu drżysz?
Czy to przeze mnie? Oh czyż?
Krew chciałem ujrzeć,
Zobaczyć, a potem umrzeć.
Blisko Ciebie nieraz byłem,
Lecz gdy tylko zobaczyłem...
Nie... nie potrafię tak
Czemu życie nie idzie wspak?
Strach, strach dookoła
Nie mój... lecz jej krew z czoła
Spłynęła jak strumień
Na twarzy pojawia się purpurowy rumień
Anioł umarł, sen się skończył
A nas... los nie połączył.
Widziałem smutny jej koniec,
Byłem jak Śmierci czarnej goniec.
Zaniosłem wiadomość i uczynek.
Zasłużyłem chyba na ten spoczynek?
Daj mi go, daj
Chcę zobaczyć znów ten raj...
Czułem go, gdy widziałem jej oczy,
Piękne... lecz gdy je łza zamoczy,
Stawały się jeszcze piękniejsze,
Ciemne lecz nie najmroczniejsze
Ciemniejsza moja dusza...
Pusta jak leśna głusza,
Człowiek nie zniesie miłości
Prędzej Śmierć rozrzuci jego kości...
Trzy marności
Niczym byłem i w proch się obrócę
Prędzej niźli mały owad, życię porzucę
Ach czymże jest ten marny świat?
Jaki mały i delikatny w Twoich rękach kwiat.
Już czuję szubienicy mej woń,
I rzucę się w śmierci ciemną toń,
Niebo całe pociemnieje,
A świat, tak szybko zmarnieje.
Niczym to już dla mnie będzie,
Kura usiędzie na swej grzędzie,
Kogut dla niej zapieje,
A ja... już dawno nie istnieję.
Porzucę wszystkie ziemskie uciechy,
Nie mogę patrzeć na kobiet grzechy,
Diabła to warte... nie Boga!
Strawi was wszystkich płomienna pożoga.
A ja spocznę w grobie, sam
Już niemal sięgam niebios bram
Bo być nie chcę tu już...
Marne jest życie...
Marny jest świat...
I marny jestem ja...
Zupełnie jak ten kwiat.
Kropla
Dziś w chwale, stanąłem przed Tobą
Uklęknąłem przed Twym czujnym okiem
Walczyłem o to, by pozostać sobą
A było to przed ponad rokiem.
Moje pełne dumy spojrzenie
Rzuciłem na bitwy pole
Lud wrogi płakał uniżenie
A miałem oczy sokole
Widok pewien we mnie uderzył
Chłopiec mały ginął od szabli
Nikt by pewnie w to nie uwierzył
Gdyby nie jeden z moich konstabli
Człowiek to był mąrdy nad tłumy
Cisnął włócznią w żołnierza
Ten nosił na sobie ślady dżumy
A potem tak mi się zwierza
Przelałem kroplę poczciwej krwi
Winien tego ja jestem, nie ty
Wstałem, spojrzałem i zmarszczyłem brwi
Szatanie jesteś taki okrutny i zły
Czy cieszy cię to, co widzisz?
Gdy człowiekowi dumy ujmiesz
Swój złowrogi uśmiech skrzywisz
Swoim podłym okiem mnie zmierz.
Uciekli ode mnie jak od szaleńca
Zdrajcy to wszyscy i tchórze
Co zobaczyli we mnie potępieńca
A nie pociechy bezpieczne wzgórze.
Ujrzałem jakąś senną marę
Kielich krwi rozlała nade mną
W ostatniej chwili złapałem tą czarę
Po cóż mi to było? Nadaremno.
Kropla jedna spadla na ziemię
Wtem rozwarła się ona pode mną
Dusza ma uleciała w płomienie
Diabły me ciało opalą i zapomną.
Lecz ujrzałem światło z nieba
Było ciepłe i kojące zarazem
Pragnąłem go bardziej niż głodny chleba
Pięknym to wszystko było obrazem
Wolny się stałem, lecz kruchym
Przed Twym obliczem, ja niegodnym
Pokazać się z okiem suchym
Oraz ciała humorem pogodnym.
Tyś jest surowy, lecz dobry
Nie zaufałem Ci wtedy o Panie
Byłem nazbyt wobec Ciebie chrobry
Skazany zostaję na wieczne zadumanie.
Ogień
Serca mego żal, płomieni żar
Ach, nocy czarna pełna mar
Straszna jesteś, lecz łagodna
Taka spokojna i pogodna
Wśród twych gwiazd, znajduję czas
Zagubiony wchodzę w ciemny las
By odnaleźć się, znaleźć cię
Miłości ma, zatraciłem dawno się
To mej duszy pustka jest, samotność
Ten las tajemniczy, oka łagodność
Spójrz w me serce, zrozumiałem błąd
Nie, nie chce cię odejdź stąd
Zaświeciło piękne Słońce znów,
Upadają setki nieskalanych głów,
Tobie dniu powierzyłem mój los
Cóż mi z tego, gdy idę na stos.
Za co cierpieć muszę?
Ach te nieznośne katusze.
Dostrzegłem krzyż, to za niego płonę
Zostawiam po sobie życie niezapełnione.
Dnia tego znienawidzony czar
Człowiek czuje w ciele żar
Nie spocznie on, póki ma skroń
Nie spłynie krwią, w dłoń wziął swą broń
Ogień jego trawi ciało me,
Niegdyś tak słuchałem Cię
Byłaś mi życiem, czasem
Teraz me myśli krążą nad lasem
Tam gdzie poznałem się,
Ścięto właśnie drzewa te
Nad, których ogniem skonam
Wiedziałem, że Śmierci nie pokonam.
Miłość ma odeszła przez ten mroczny las
Zagubiony, sam powracam tam, czas
Tego mi właśnie brak,
Spojrzałem za siebie wspak.
Cóż dojrzałem? Spytasz się
Nic oprócz martwych drzew
Szarzyzny rzek, umarłych mew
Śmierci ma, ogarnij dziś mnie.
Człowiek dziś jest niczym proch
Cierpi na marne, upływa jego czas.
Życie jego twarde niczym groch,
Chce znów spojrzeć na ten las.
Preludium do śmierci
Śmierci swej widzę cień
Noc po nocy, dzień w dzień
Już dawno utraciłem życia sens.
Uwięziony wśród bezsensu wód
Uciekam, mój próżny trud
Już dawno utraciłem życia sens.
Nowoczesność mój jedyny dom
Dla niej porzucam Biblii tom
Już dawno utraciłem życia sens.
Dusza ma nie słucha mnie
Uciec chce, w noce, dnie
Już dawno utraciłem życia sens.
Człowiek jest zniewolony
Stwórcy musi bić pokłony
Za co? Za życia utracony sens.
Tych cierpień nie zniosę już
Niech przerwie je skrwawiony nóż
Szaleństwo to ogarnia mnie
Z bólem tym kończyć chcę
Zabić czas, zabić się
Upuściłem narzędzie to
Cóż to opętało mnie za zło
Życia się mego zbliża kres
Z drogi tej nie powraca nikt
Przekwita pachnący bez
Życia czar na zawsze znikł.
Mogiła
Ziemia czarna ta, jak ciało
Przegniła cała, odór jakich mało
Czym jest zapach ten?
Czy to, o tam kwitnący len?
Nie! To śmierci swąd,
Uciec chce jak najdalej stąd.
Coś mnie powstrzymało,
Gdy spojrzałem, już uleciało.
Cóż to jest? Mogiła ta,
Niewarta jest nawet psa.
Lecz coś w niej pięknego,
Zerwałem nieco kwiecia cudnego.
Bukiet swój położyłem nań,
Poruszyłem stopą darń
Poczułem przepływający dreszcz,
Spadł szybko niczym wiosenny deszcz.
Umarłem na miejscu tym
Pozostał po mnie jedynie dym.
Umarłem i nie powstanę, stań i złóż tu kwiat
A człowiek, znów ożyje, nie zapomni o nim świat.
Las
W ciemnej nocy się gubię
Dookoła widać posępny las
Takiego spokoju nie lubię
Już nie ma... nie będzie nas
Obok mały krzyżyk, krzyż dziecka
Wyruszyło ono w podróż do Boga
Umarło przedwcześnie
Smutek budząc rodziców i rozpacz
Dalej starzec, wielki krzyż stoi
Spodziewał się śmierci
Odszedł o właściwym czasie
Lecz już nikt go nie pamięta
Zmarły tragicznie, tak nagle...
Człowiek to musiał być młody
Krzyż średni z ziemi wyrasta
Łzy kobiety padają na kamień
Samobójcy z wielkiego budynku
Krucyfiks oto wyrósł niewielki
Kilkanaście lat miał zaledwie
Matka płacze w noce i we dnie
Rosną krzyże kolejne, dookoła
Ciągle i ciągle ktoś ich woła
Jedne małymi pozostają
Inne na wielkie wyrastają
I mój krzyż zobaczyłem, niezbyt okazały
Z dnia na dzień się powiększał
Patrzyłem na niego ze smutkiem
Licząc dni do śmierci
Lecz to jeszcze nie był mój czas
Ale nie trzeba się martwić
Wkrótce spotkamy się wszyscy
Gdy mój krzyż przestanie rosnąć
Ciało me leżeć będzie wśród was
Matko, ojcze, siostro, bracie...
Zasilę czarnych krzyży las
Gdy tylko skończy się moja męka
Sen...
Zobaczyłem jej łzę
Była czarna jak krew
Spływała po policzku
Cierpka lecz taka słodka.
Strach w jej oczach ujrzałem,
Tak nie było, gdy ją spotkałem
Bała się mnie, to zabolało
Mocno moje serce zakołatało
Sen przerwany został
Człowiek z łoża powstał
Otrząsnąć się nie mógł
Strach się jeszcze wzmógł
Istoto piękna czemu drżysz?
Czy to przeze mnie? Oh czyż?
Krew chciałem ujrzeć,
Zobaczyć, a potem umrzeć.
Blisko Ciebie nieraz byłem,
Lecz gdy tylko zobaczyłem...
Nie... nie potrafię tak
Czemu życie nie idzie wspak?
Strach, strach dookoła
Nie mój... lecz jej krew z czoła
Spłynęła jak strumień
Na twarzy pojawia się purpurowy rumień
Anioł umarł, sen się skończył
A nas... los nie połączył.
Widziałem smutny jej koniec,
Byłem jak Śmierci czarnej goniec.
Zaniosłem wiadomość i uczynek.
Zasłużyłem chyba na ten spoczynek?
Daj mi go, daj
Chcę zobaczyć znów ten raj...
Czułem go, gdy widziałem jej oczy,
Piękne... lecz gdy je łza zamoczy,
Stawały się jeszcze piękniejsze,
Ciemne lecz nie najmroczniejsze
Ciemniejsza moja dusza...
Pusta jak leśna głusza,
Człowiek nie zniesie miłości
Prędzej Śmierć rozrzuci jego kości...
Trzy marności
Niczym byłem i w proch się obrócę
Prędzej niźli mały owad, życię porzucę
Ach czymże jest ten marny świat?
Jaki mały i delikatny w Twoich rękach kwiat.
Już czuję szubienicy mej woń,
I rzucę się w śmierci ciemną toń,
Niebo całe pociemnieje,
A świat, tak szybko zmarnieje.
Niczym to już dla mnie będzie,
Kura usiędzie na swej grzędzie,
Kogut dla niej zapieje,
A ja... już dawno nie istnieję.
Porzucę wszystkie ziemskie uciechy,
Nie mogę patrzeć na kobiet grzechy,
Diabła to warte... nie Boga!
Strawi was wszystkich płomienna pożoga.
A ja spocznę w grobie, sam
Już niemal sięgam niebios bram
Bo być nie chcę tu już...
Marne jest życie...
Marny jest świat...
I marny jestem ja...
Zupełnie jak ten kwiat.
Kropla
Dziś w chwale, stanąłem przed Tobą
Uklęknąłem przed Twym czujnym okiem
Walczyłem o to, by pozostać sobą
A było to przed ponad rokiem.
Moje pełne dumy spojrzenie
Rzuciłem na bitwy pole
Lud wrogi płakał uniżenie
A miałem oczy sokole
Widok pewien we mnie uderzył
Chłopiec mały ginął od szabli
Nikt by pewnie w to nie uwierzył
Gdyby nie jeden z moich konstabli
Człowiek to był mąrdy nad tłumy
Cisnął włócznią w żołnierza
Ten nosił na sobie ślady dżumy
A potem tak mi się zwierza
Przelałem kroplę poczciwej krwi
Winien tego ja jestem, nie ty
Wstałem, spojrzałem i zmarszczyłem brwi
Szatanie jesteś taki okrutny i zły
Czy cieszy cię to, co widzisz?
Gdy człowiekowi dumy ujmiesz
Swój złowrogi uśmiech skrzywisz
Swoim podłym okiem mnie zmierz.
Uciekli ode mnie jak od szaleńca
Zdrajcy to wszyscy i tchórze
Co zobaczyli we mnie potępieńca
A nie pociechy bezpieczne wzgórze.
Ujrzałem jakąś senną marę
Kielich krwi rozlała nade mną
W ostatniej chwili złapałem tą czarę
Po cóż mi to było? Nadaremno.
Kropla jedna spadla na ziemię
Wtem rozwarła się ona pode mną
Dusza ma uleciała w płomienie
Diabły me ciało opalą i zapomną.
Lecz ujrzałem światło z nieba
Było ciepłe i kojące zarazem
Pragnąłem go bardziej niż głodny chleba
Pięknym to wszystko było obrazem
Wolny się stałem, lecz kruchym
Przed Twym obliczem, ja niegodnym
Pokazać się z okiem suchym
Oraz ciała humorem pogodnym.
Tyś jest surowy, lecz dobry
Nie zaufałem Ci wtedy o Panie
Byłem nazbyt wobec Ciebie chrobry
Skazany zostaję na wieczne zadumanie.
Ogień
Serca mego żal, płomieni żar
Ach, nocy czarna pełna mar
Straszna jesteś, lecz łagodna
Taka spokojna i pogodna
Wśród twych gwiazd, znajduję czas
Zagubiony wchodzę w ciemny las
By odnaleźć się, znaleźć cię
Miłości ma, zatraciłem dawno się
To mej duszy pustka jest, samotność
Ten las tajemniczy, oka łagodność
Spójrz w me serce, zrozumiałem błąd
Nie, nie chce cię odejdź stąd
Zaświeciło piękne Słońce znów,
Upadają setki nieskalanych głów,
Tobie dniu powierzyłem mój los
Cóż mi z tego, gdy idę na stos.
Za co cierpieć muszę?
Ach te nieznośne katusze.
Dostrzegłem krzyż, to za niego płonę
Zostawiam po sobie życie niezapełnione.
Dnia tego znienawidzony czar
Człowiek czuje w ciele żar
Nie spocznie on, póki ma skroń
Nie spłynie krwią, w dłoń wziął swą broń
Ogień jego trawi ciało me,
Niegdyś tak słuchałem Cię
Byłaś mi życiem, czasem
Teraz me myśli krążą nad lasem
Tam gdzie poznałem się,
Ścięto właśnie drzewa te
Nad, których ogniem skonam
Wiedziałem, że Śmierci nie pokonam.
Miłość ma odeszła przez ten mroczny las
Zagubiony, sam powracam tam, czas
Tego mi właśnie brak,
Spojrzałem za siebie wspak.
Cóż dojrzałem? Spytasz się
Nic oprócz martwych drzew
Szarzyzny rzek, umarłych mew
Śmierci ma, ogarnij dziś mnie.
Człowiek dziś jest niczym proch
Cierpi na marne, upływa jego czas.
Życie jego twarde niczym groch,
Chce znów spojrzeć na ten las.
Preludium do śmierci
Śmierci swej widzę cień
Noc po nocy, dzień w dzień
Już dawno utraciłem życia sens.
Uwięziony wśród bezsensu wód
Uciekam, mój próżny trud
Już dawno utraciłem życia sens.
Nowoczesność mój jedyny dom
Dla niej porzucam Biblii tom
Już dawno utraciłem życia sens.
Dusza ma nie słucha mnie
Uciec chce, w noce, dnie
Już dawno utraciłem życia sens.
Człowiek jest zniewolony
Stwórcy musi bić pokłony
Za co? Za życia utracony sens.
Tych cierpień nie zniosę już
Niech przerwie je skrwawiony nóż
Szaleństwo to ogarnia mnie
Z bólem tym kończyć chcę
Zabić czas, zabić się
Upuściłem narzędzie to
Cóż to opętało mnie za zło
Życia się mego zbliża kres
Z drogi tej nie powraca nikt
Przekwita pachnący bez
Życia czar na zawsze znikł.
Mogiła
Ziemia czarna ta, jak ciało
Przegniła cała, odór jakich mało
Czym jest zapach ten?
Czy to, o tam kwitnący len?
Nie! To śmierci swąd,
Uciec chce jak najdalej stąd.
Coś mnie powstrzymało,
Gdy spojrzałem, już uleciało.
Cóż to jest? Mogiła ta,
Niewarta jest nawet psa.
Lecz coś w niej pięknego,
Zerwałem nieco kwiecia cudnego.
Bukiet swój położyłem nań,
Poruszyłem stopą darń
Poczułem przepływający dreszcz,
Spadł szybko niczym wiosenny deszcz.
Umarłem na miejscu tym
Pozostał po mnie jedynie dym.
Umarłem i nie powstanę, stań i złóż tu kwiat
A człowiek, znów ożyje, nie zapomni o nim świat.