Komnata była mała, ciasna i brudna. Ravtasirowi niezbyt to przeszkadzało, bowiem spędzał w niej jedynie noce, śpiąc ze szczurami na czarnej podłodze. Ravtasira zresztą, mówiąc szczerze,prawie wszystko guano obchodziło. Gdy czerwonawy promyk wypełz przez szparę w drzwiach, Rycerz Śmierci, niczym automat, wstał i wyszedł z pokoju. Znajdował się teraz w mrocznym, bezdusznym korytarzu, zbudowanym, zresztą jak cała Cytadela, z czarnego kamienia, brzydkiego, jednakże bardzo mocnego. Ravtasir nie stanął w nim nawet na chwilę, lecz dumiąc krokami wszedł do Komnaty Głównej. Była to gigantyczna (czarna oczywiście) sala, gdzieniegdzie "ozdobiona" głowami najdzikszych i najgroźniejszych stworów schwytnych w imię Pana Ciemności. Jego zaś posąg stał tuż przy wejściu, wykuty ze stopu złota i platyny, przedstawiając każdy mięsień Samaela. Nie zaszczyciwszy figury choćby spojrzeniem, Rycerz usiadł przy stole i zaczął jeść mętne flaki szczurołaków. Po kilku minutach dosiadł do niego inny Rycerz, jego przyjaciel, jeśli można tak nazywac tolerujących się przedstawicieli Ciemności, Yakratalah.
- Cóż to, Ravtasirze? czemuż nie pomodliłeś się do Pana? - Yakratah nie miał w zwyczaju rozpoczynac rozmowy miłym "dzień dobry".
- Bo mam go gdzieś - rzekł, po czym dodal - poza tym, jestem głodny.
Sąsiadującego z nim Yaka coś jakby strzeliło pod zbroją.
- Czy ty zdajesz sobie, coś powiedział, suczy synu? Immortal Samael ivvida est! Zapomniałeś?
- Przyjacielu...
- Nie mów tak do mnie! - wyjął miecz z pochwy i stanął - zdrajco! Parszywcze! Zabiję cię!
Ravtasir, demonstracyjnie się ociągając, wstał i jednym cięciem oddzielił tułów byłego kumpla od nóg. Na jego nieszczęscie ujrzał to Instruktor.
- RAVTASIR!!! ZABIĆ GO!!!!
Wrzasnął, po czym błyskawicznie ciął. Rycerz Śmierci zrobił szybki unik i machnał mieczem. Ku jego lekkiemu zdziwieniu, cięcie runicznego ostrza zostało zatrzymane.
- Zdziwony, co? Zawsze byłeś zbyt zadu... - Ravtasir wykorzystał gadulstwo przeciwnika i z całej siły wbil mu miecz w ciało. Po chwili z chrzęstem je wyciągnął i wybiegł z Komnaty, a zaskoczeniu Rycerze stali nad ciałem ich Instruktora.
Ciąg dalszy nastąpi...
- Cóż to, Ravtasirze? czemuż nie pomodliłeś się do Pana? - Yakratah nie miał w zwyczaju rozpoczynac rozmowy miłym "dzień dobry".
- Bo mam go gdzieś - rzekł, po czym dodal - poza tym, jestem głodny.
Sąsiadującego z nim Yaka coś jakby strzeliło pod zbroją.
- Czy ty zdajesz sobie, coś powiedział, suczy synu? Immortal Samael ivvida est! Zapomniałeś?
- Przyjacielu...
- Nie mów tak do mnie! - wyjął miecz z pochwy i stanął - zdrajco! Parszywcze! Zabiję cię!
Ravtasir, demonstracyjnie się ociągając, wstał i jednym cięciem oddzielił tułów byłego kumpla od nóg. Na jego nieszczęscie ujrzał to Instruktor.
- RAVTASIR!!! ZABIĆ GO!!!!
Wrzasnął, po czym błyskawicznie ciął. Rycerz Śmierci zrobił szybki unik i machnał mieczem. Ku jego lekkiemu zdziwieniu, cięcie runicznego ostrza zostało zatrzymane.
- Zdziwony, co? Zawsze byłeś zbyt zadu... - Ravtasir wykorzystał gadulstwo przeciwnika i z całej siły wbil mu miecz w ciało. Po chwili z chrzęstem je wyciągnął i wybiegł z Komnaty, a zaskoczeniu Rycerze stali nad ciałem ich Instruktora.
Ciąg dalszy nastąpi...