Kraarrog - Wschód Zielonoskórych

Gothi

Pain Donkey
Weteran
Dołączył
22.8.2004
Posty
2717
Tego fragmentu nie sprawdzałem, więc błędy mogą być i najpewniej będą:

W chłodzie nocy wędrowało się dobrze. Było chłodno i cicho. To znaczy byłoby cicho gdyby nie „chłopcy”. Cały czas gadali i śpiewali swoje wojackie piosenki śmiejąc się przy tym głośno. Kraarrog czasem wsłuchiwał się w słowa, ale ogólnie gapił się tępo przed siebie, a przynajmniej utrzymywał, że patrzy się w bliżej nieokreślonym kierunku. Joachim jednak twierdził nieugięcie, że ork ogląda tyłek Grashji, lecz twierdzenie takie doprowadziło go tylko do podcięcia mu nóg.
Ikli tylko marszczył nos i narzekał, że jest głośno, do czasu gdy natrafił wśród goblinich łuczników na jakiegoś z pokrewnego mu plemienia.
Joachim długo starał trzymać się z towarzyszami, ale w końcu skumał się z którymś z najmłodszych piechurów u którego Dar był połowiczny. Niby mówić umiał, ale myślał niezwykle powoli. Ale Joachimowi to odpowiadało. „Z takim towarzyszem czuję się jak z rodziną” powiedział, zapytany przez Kraarroga, czemu zawsze wybiera najgłupszych do kompanii. Ikli jednak stwierdził, że „swój swego pozna”.
W końcu ork został bez towarzyszy i zastanawiał się sam, czemu nie cofnie się o kilka kroków i nie pogada z pobratymcami. Szedł tuż za Grashją tak jak przykazała im iść na początku, jednak kiedy szyk dawno już uległ rozluźnieniu mógłby odejść, ale... nie miał na to ochoty. Wpatrywał się, wbrew swoim zapewnieniom, jednak właśnie w nią. Miał nadzieję, że się odwróci, a może nawet się o coś spyta, lub coś powie. Czuł, że to coś głupiego, ale szedł tak przez długi czas.
-Kraarrog – rozległ się głos Grashji, a ork zdębiał – podejdź na chwilę.
Ork podszedł powoli, starając się nie zdradzić z jaką ochotą to robi.
-Patrz tam – wskazała mu palcem jakieś skały w oddali – Widzisz?
-Mhm – przytaknął, choć tak naprawdę nie starał się dojrzeć tego co mu pokazywała. Patrzył na nią.
-To jest właśnie Tar-Troshh.
Dopiero na te słowa ork oderwał od niej wzrok. Wytężył wzrok i dostrzegł to miejsce. W ciemności dało się widzieć tam łunę ognisk, pochodni, magicznych ogni, jednak niewystarczającej by dojrzeć architektury, poszczególne budynki. Wyglądało to teraz po prostu jak wydrążona, świecąca góra.
Kraarroga przeszył dreszcz. Wydawało mu się, że czuje na sobie wzrok Grashji. Odwrócił głowę, ale nie napotkał jej wzroku. Patrzyła się przed siebie. Przełknął ślinę i odwrócił się. Dołączył do wojaków i udawał, że dobrze się bawi.

****
-Panie – Emry odwrócił się na ten głos i gestem dał znać posłańcowi, aby wstał – Jesteśmy gotowi. Stawiły się ponad cztery tysiące konnicy różnej maści, z czego połowa to zwykli rycerze. Po za tym mamy około siedmiuset magów, trzy sprawnie działające grupy uzdrowicieli – kapłanów i kapłanek.
-A tytani? – głos króla był zimny, ale zdradzał pasję z jaką słuchał przeglądu i niecierpliwość przed bitwą.
-Tu jest gorzej. Tylko dwustu. Ostatnio ich liczba stale się kurczy. Zresztą Wasza Wysokość pewnie to wie...
-Mów dalej.
-Inkwizytorzy i ich podwładni stawili się jak zwykle nieliczni. Jest ich chyba trzystu, ale razem z nimi przybyły nawet anioły i archanioły.
Oczy młodego posłańca płonęły. Emry uśmiechnął się do siebie. Pamiętał kiedy on po raz pierwszy dojrzał te cudowne istoty. I pamiętał jakie nadzieje w nich pokładał. I swoje rozczarowanie gdy ginęły jedne po drugich. Wiedział, że „anioły” i „archanioły” na pewno nie są tymi potężnymi istotami które pomagały w tworzeniu ich królestwa. Były po prostu zbyt kruche.
-A łucznicy, szpiedzy, zabójcy? – władca imperium odgarnął z czoła siwe włosy.
-Są. Jednak jeszcze nie zostali podzieleni i nie wiemy ilu dokładnie ich jest. Przypuszczamy, że łuczników będzie z dwa tysiące. Szpiegów i zabójców około setki. Jednak nie wiem po co nam szpiedzy skoro idziemy walczyć z zielonoskórymi, przecież do nich się nie przeniknie...
-Nie musisz rozumieć – przerwał mu ostry głos władcy – i nie zrozumiesz dopóki nie zobaczysz. Kończ meldunek i odejdź.
-Sześć tysięcy piechoty z czego tysiąc to wojsko najemne. Na istoty magiczne nie możemy liczyć. Magowie powiedzieli, ze przez ostanie zajęcie złóż many przez nieumarłych uniemożliwia nam wszelkie działania magiczne. To wszystko.
-Odejdź.
Posłaniec pokłonił się i odszedł. Emry podszedł na skraj urwiska na którym znajdował się namiot jego i najwierniejszych doradców. Miał stąd widok na wielką równinę, na którym przebywała jego prawie czternastotysięczna armia. Kiedyś coś takiego nie nazwano by armią. Jednak czasy były ciężkie. Wojownicy ukrywają, że są wojownikami, a magowie wymawiają się wolą Wszechojca.
Pamiętał czasy gdy na jego wezwanie stawały setki tysięcy, a Imperium było potężne mimo, iż musiało walczyć praktycznie ze wszystkimi.
Ale to już były inne czasy. Król westchnął i spojrzał na ognie tysięcy ognisk, wsłuchiwał się w śpiewy wojaków, w modlitwy kapłanów. Wiedział, że te ziemie są ostatnią szansą na odzyskanie potęgi przez Imperium.
Nagle usłyszał trzask. Odwrócił się i dojrzał zakutego w najprzedniejszą zbroję rycerza. Przez jego twarz przechodziły dwie paskudne, przecinające się blizny w okolicy oka.
-Wasza wysokość... – rozpoczął rycerz.
-Tak?
-Melduje nasze przybycie.
-Czyje – Emry zmrużył oczy i starał sobie przypomnieć skąd zna barwy na zbroi rycerza.
Rycerz westchnął i gwizdnął z całych sił. Od strony urwiska dało się słyszeć szum powietrza i rżenie koni. Król odwrócił się, a jego oczom ukazało się kilkadziesiąt pegazów z jeźdźcami. Emry westchnął i zaklął niesłyszalnie dla innych. Jak mógł zapomnieć o Pegazich Jeźdźcach? Jednych z najlepszych dowódców wśród kawalerii Imperium.
-A tak... – powiedział cicho, nie dając po sobie poznać zakłopotania – Pegazi Jeźdźcy... Dobrze, ze jesteście. Zawsze dodawaliście otuchy naszym wojskom. Niech moi doradcy przydzielą wam oddziały. Jutro o świcie ruszamy.
Rycerz pokłonił się i odszedł.

****
-O cholera... – mruknął Joachim wpatrując się w wielką bramę Tar-Troshh – o czymś podobnym słyszałem tylko z opowiadań wuja który niegdyś był posłem i bywał w zamczyskach krasnoludów...
Brama faktycznie była potężna, jednak nie znajdowała się w ścianie, czy w murze a w litej skale. Miała wysokość około dziesięciu wysokich mężczyzn, a szeroka była na tyle, że bez problemu mogły by nią, obok siebie, wjechać cztery wozy. Skała była gruba na jakieś cztery metry, a za nią dało się zobaczyć wykute w skale, lub zbudowane ze skalnych płyt pałace i zamki, oraz mniejsze budynki, zapewne mieszkalne, oraz magazyny, spichlerze, oraz koszary przeróżnych formacji.
W samym środku miasta-góry znajdował się dość duży plac, w którego centrum stał wielki posąg dziwnej istoty. Przypominała ona po trochę każdego z zielonoskórych. Dalej, za nim, znajdowała się szeroka droga prowadząca do najokazalszego pałacu.
Kiedy weszli do miasta, „chłopcy” i gobliny odłączyli się od nich i ruszyli swoją drogą, a Grashja, Joachim, Kraarog i Ikli ruszyli wprost do pałacu.
Orczyca tylko uśmiechała się lekko widząc zdziwienie pozostałych. Ale nie można było im się dziwić, podobnych konstrukcji wiele nie było.
Kiedy zbliżyli się do pałacu, bramy otworzyły się i weszli do ogarniętej mrokiem sali. Kiedy zagłębili się w nią, nagle wszystko oświetliło się, najpewniej magicznie i na samym końcu dojrzeli siedzącego na wielkim tronie, starego już, trola.
Jego włosy były długie i siwe, ale wciąż zadbane i pospinane złotymi obręczami. W jednej ręce trzymał długą, bogato zdobioną laskę.
-Witajcie – powiedział, a jego głos był twardy i zimny, ale przebijał się przez niego autorytet mówcy – Gromdok w końcu zainteresował się losami jego dzieci i zesłał nam Dar. Jak widzicie wykorzystaliśmy go dobrze. Teraz znów dał nam nową misję. Z najodleglejszych zakątków świata, zwanego przez większość Nevendaar, kazał ściągnąć do nas jego wybrańców, takich, aby uzupełniali się i tworzyli podwaliny pod idealne Królestwo Zielonoskórych. Nikt z was nie jest bez znaczenia.
Zamilkł na chwilę, a dopiero co przybyli popatrzyli tylko na siebie nie wiedząc co powiedzieć. Każdy spodziewał się zupełnie innego przyjęcia. No może, każdy oprócz Grashji.
-A więc, niech najpierw wejdą inni wybrańcy – kiwnął palcem w bliżej nieokreślonym kierunku. Z ciemności zaczęły wyłaniać się postacie, jednak w większości byli to zwykli siepacze. W końcu ukazali się nazwani „wybrańcami”.
-Utloarghouterrug – trol wymówił imię bez zająknięcia się. Imię tej długości i pokraczności mogło należeć tylko do goblina – z plemienia Zielonej Strzały. Bez wątpienia jeden z najlepszych, jeśli nie najlepszy łucznik Królestwa.
Goblin był wysoki jak na goblina. Miał jak większość jego pobratymców czerwono-rudą skórę. Jedno ucho miał skrócone i postrzępione, a drugie nadzwyczaj długie, całe ponabijane kolczykami z różnych materiałów. W ręce trzymał wyższy od siebie łuk, a na plecach miał kołczan pełen strzał z różnokolorowymi lotkami.
-Ot – te imię też nie budziło wątpliwości. To musiał być ogr. Tak krótkie i proste imiona używał tylko ten lud – należał niegdyś to jednego ze splamionych hańbą współpracy z nieumarłymi plemion którego nazwa niech przepadnie. Ot jest bez wątpienia najsilniejszym ze sług królestwa.
Ogr był wzrostu przeciętnego ogra i nic go nie wyróżniało, oprócz maczugi, która była prawie dwukrotnie masywniejsza od maczug innych ogrów.
-Troshh Młodszy, mój syn – mówił to z wyraźną dumą w głosie. Władca nie powiedział w czym dobry jest jego syn. Po jego wyglądzie też nie dało się niczego wywnioskować. Wyglądał po prostu jak poobwieszany ozdobami trol.
-Grashja – do przodu wystąpiła ogrzyca. Ikli, Joachim i Kraarog byli zaskoczeni – najsprawniejsza w posługiwaniu się wszelkimi rodzajami broni białej w Królestwie.
Król zamilkł i przyjrzał się im ponownie.
-I nowoprzybyli. Nie wiem o was wiele, tylko tyle ile udało nam się zrozumieć z wizji. Kraarrog, syn Ashrroga... Podobno niezwykle utalentowany... Iklienruikscharragusch... starszy, gobliński mag... Podobno doznaje wiele wizji i jest wprawnym szamanem... Oraz człowiek...
Zebrani zielonoskórzy poruszyli się.
-Joachim, zwany kiedyś von Abruk. Teraz będziesz się nazywał Joachim Usta Gromdoka. Taka jest jego wola – mówił to z wyraźnym wstrętem – nie wiem co nasz bóg w tobie widzi... Ale nie możemy się mu sprzeciwiać.
Zamilkł na chwilę i przyjrzał się wszystkim zebranym, po czym skinął ręką na orkowych siepaczy, a ci oddalili się pospiesznie.
-A teraz ostatni z wybrańców. Należący do plemienia istot aż za idealnych. Jeden z trzynastu pierwszych zielonoskórych i w ogóle istot zamieszkujących Nevendaar. Poznajcie Urgarda... Prazielonoskórego...
Do sali weszła potężna postać o fizjonomii przypominającej trola, ale z ramionami mocnymi niczym u ogra, jego głowa przypominała głowę orka, ale oczy i uszy były tymi sprytnymi oczami i czułymi uszami goblinów. Najciężej było dopatrzyć się u niego cech cyklopów, jednak po dokładniejszym przyjrzeniu się, dało się dostrzec niewielkie rogowe guzy wokół głowy.
-A więc jesteście już wszyscy – głos władcy był już słabszy – jednak jestem stary... Z wyjaśnieniami będziemy musieli poczekać do jutra. Bywajcie bracia.
Wyszli tą samą drogą co weszli i zastanawiali się, po co właściwie tu się zjawili...

CDN na zasadach jakie były dotychczas.
 

Lord Vader

Member
Dołączył
8.7.2005
Posty
191
No, po przerwie twoje opo znowu wraca na szczyty, ponieważ nadal nie zaniża poziomu. Jest rzetelnie napisane z odpowiednią ilością opisów, które dobrze uformowałeś. Fabuła też mi się podoba. Jest niezła aczkolwiek to jest jakby wstęp przed tym co się może zdarzyć, bo sądze, że niedługo kulminacja. Czekam z niecierpliwością na następne części. Mam nadzieję, że napiszesz je z równą temu opu klasą. Bo w tym nie ustrzegłem błędów.
 

paniscus

Member
Dołączył
28.4.2005
Posty
375
Hejże hej!!
No nie...
wspaniałe opowiadanie, jak pisałeś nie uchroniłeś sie od paru błędów.
Nie zawsze występują przecinki, ale to malutki błąd.

QUOTE do czasu gdy natrafił wśród goblinich łuczników na jakiegoś łucznika z pokrewnego mu plemienia.

nie potrzebne powtórzenie, mogło być: na jakiegoś żołnierza z pokrewnego mu plemienia.
Może jest tam więcej błędów, ale nie zauważyłem, aż takich które trzeba było wypisywać.

Tutaj występuje bardzo dobry humor, taki delikatny, ale nie da się nie zauważyć jego obecności, np.: jak Kraarrog wpatruje się w tyłek Grashji, lub jak Joachim "poznał swego"
biggrin.gif
.
Fajne opisy, dużo rozmaitych postaci zarówno w armii ludzi, jak i w armii zielonoskórych.
Wielowątkowoścw utworze, nawet wątek romantyczny orka.
nota 9/10
pisz dalej, bo to jest super opowiadanie.

NaRka
 

Kacperex

KacŚpioszek
Dołączył
26.10.2004
Posty
6508
Starsze części opowiadania czytałem ale nie oceniałem. Chyba nie miałem czasu. Jednak towarzyszę Ci od długiego czasu. Dziś sobię ocenie twe wypociny
smile.gif

Ostatnio oceniam twe wszystkie dzieła więc i tu ślad po mnie pozostanie.
Fabuła - Bardzo ciekawa i dobrze dobrane opisy poszczególnych sytacji. Fabuła jest dobra ale czuję, że tu jest "cisza przed burzą" czyli prawdziwe apogeum nastąpi w dalszej cześci przygód Kraarrog-a
smile.gif

Opisy- Super bardzo ciekawe dobrane sytuacje i dobrze opisane zachowania poszczególnych bohaterów.
Akcja - tej trochę brak ale jak pisałem. Wiem, że to się zmieni normalnie czuję to w piszczelu.
Orty - niestety nieznalazłem
dry.gif
Piszesz poprawnie i ładnie składasz zdania co przynosi efekty i zostawia dobre odczucia u widza.


To tyle
smile.gif
Zawsze wiedziałem, że dobrze piszesz dlatego pozwalam Ci pisać CD no i oczywiście czekam za nim
smile.gif
 

Geezer

Member
Dołączył
9.9.2005
Posty
833
Bardzo, ale to bardzo dobre.
Opowiadanie widać przemyślane i napisane z głową na karku. Swietnie przedstawiłeś różne śmieszne sytuacje jak i emocje bohaterów. Fabulę ułożyłeś niesamowicie. Porywa...ee..zachwyca do końca i nie pozwala się nudzić. Opisy są niezłe. Nie jest to może szczyt, ale już blisko. Język jest tu do wychwycenia bez zbędnych pierdółek, a styl też może się podobać. Jak dla mnie 9/10.
 

Gothi

Pain Donkey
Weteran
Dołączył
22.8.2004
Posty
2717
Znowu bez sprawdzania, ale po prostu nie chce mi się czytać tego co napisze ;p

Po tym kawałku zacznie się już historia właściwa.



Po spotkaniu z władcą miasta Kraarrog nie miał już nic do roboty, więc udał się dokończyć przerwaną w wiosce drzemkę, pod pobliskim parkowym drzewem. Zresztą Ikli i Joachim gdzieś poszli nic nie mówiąc, a Grashja powiedziała, że udaje się do koszar. Po za tym słońce prażyło tak, że nie dało się nic robić, nawet myśleć, a nie przespana noc tylko potęgowała ten stan. Mimo to ork zasnąć nie mógł. Może to była wina tego co usłyszał, albo tego co widział. W każdym razie popsuło mu to humor. W końcu wstał i postanowił przejść się po mieście. Oglądał skalne posągi wojowników i mędrców, skalne fontanny, skalne płaskorzeźby, skalne budynki. Właściwie na budowę tego miasta zużyto przede wszystkim właśnie skały.
Nagle zauważył, że stoi na wprost przed koszarami. Przełknął ślinę i nie chciał przyznać się przed sobą, że zawędrował tu naumyślnie. Właściwie to nawet nie był pewien czy tak było, czy nie. W każdym razie stał tu i teraz. Odgłos „chłopców” i innych zielonoskórych wojowników jednak dobiegały z zupełnie innej strony – z jadłodajni. Z samych zaś koszar dobiegał tylko świst jednego, lub dwu mieczy, ale kierowanych przez ręce jednej osoby. Po za tym dało się słyszeć głośny, wyraźnie zmęczony oddech. Ork cicho wkroczył na plac treningowy oglądając z zaciekawieniem i lekkim niepokojem roztrzaskane w wręcz makabryczny sposób kukły i manekiny.
Kraarrog przełknął ślinę gdy zobaczył słabo oświetloną zgrabną, ale silnie zbudowaną sylwetkę Grashji. Podczas kilku krótkich dniach w wiosce śniła mu się od kiedy ją zobaczył i sądził, że rozpoznał by ją zawsze. Ale wolał milczeć. Nie wiedział czy tak być powinno i czy tak przystoi.
Zbliżał się po cichu obserwując mistrzowski trening orczycy. Wyłapywał jej każdy ruch, wsłuchiwał się w każdy oddech, w każde westchnięcie.
Nagle salą wstrząsnął głośny huk i odgłos uderzającego o posadzkę metalu. Kraarrog odskoczył i zorientował się, że właśnie wywalił wielką półkę z orężem najróżniejszego rodzaju. Grashja zaskoczona od razu odskoczyła w tył, gotowa na ewentualne przegonienie napastnika, jednak gdy zobaczył Kraarroga i jego niezwykle głupi wyraz twarzy wybuchła śmiechem.
-Co cię tu sprowadza, Krog? – powiedziała łapiąc oddech i odgarniając kruczoczarne włosy z czoła.
„Będzie trza ostro sprać Joachima” – pomyślał ork na dźwięk skrótu swojego imienia wymyślonego, przez chłopaka.
-Spać nie mogłem – odburknął kopiąc w leżący blisko hełm. Grashja znów się zaśmiała.
-Wy myślicie tylko o jednym. Gdybym moich chłopców nie pogoniła, też by cały dzień spali, albo jedli.
Zapanowała cisza, niezręczna. Ork zastanawiał się co powiedzieć. W końcu nie mogło wyjść, że przyszedł tu zupełnie bez powodu. W końcu zdecydował się wznowić rozmowę:
-Jak myślisz – zaczął niepewnie, ale nie dając po sobie tego poznać – co od nas będzie chciał... tak w ogóle jak tytułować tego trola?
-Tytułować? Właściwie tytułu nie ma... orkowie mówią król, gobliny wodzu i tak dalej, wedle tradycji. A jest po prostu władcą. Jak dla mnie to coś w stylu ludzkiego namiestnika. W końcu Gromdok ma nam przysłać swojego wybrańca na króla...
Ork nic o tym nie słyszał, ale pokiwał tylko głową i zrobił jak najbardziej poważną minę, jak tylko umiał.
-A czego od nas będzie chcieć – kontynuowała Grashja – tego wiedzieć nie mogę, ale pewne podejrzenia mam, a jakże.
-A więc?
-Myślę, że każdy z wybrańców ma zjednoczyć swój nieokrzesany lud. Zachętami, lud przemocą.
-No, a my? Przecież należymy do jednej nacji...
-A czy widziałeś królową orków? No właśnie, ze mną nikt walczyć o władzę by nie chciał. Z tobą co innego... Tyle, że ty walczyć nie umiesz zbyt dobrze o ile mi wiadomo...
-A więc?
-Pewnie będę miała cię nauczyć tego i owego... się zobaczy. Oczywiście mylić się mogę.
Znów milczeli chwilę patrząc się wszędzie tylko nie w oczy.
-Grashja... – powiedział cicho Kraarrog, po raz pierwszy nie ukrywając, że jest zmieszany.
-Taaa...? – odpowiedziała orczyca rozgrzebując czubkiem miecza coś leżące na ziemi, najprawdopodobniej gówno którejś z kur biegających po mieście w ucieczce przed goblinami którym uciekły.
-Ja... Tak myślę, że...
Przerwał mu hałas wbiegających do koszar najedzonych wojowników. Zagłuszyli go zupełnie, tak, że sam nie słyszy co mówi. Kraarrog był z tego rad. Tak naprawdę nie chciał nic mówić. A przynajmniej chciał sobie to udowodnić.

***
-Panie, panie! – zziajany poseł zjawił się przed obliczem Emry’ego. Był tak zmęczony, że zapomniał nawet o etykiecie i nie przyklęknął. Emry tylko uśmiechnął się lekko. Jego pierwsza wizyta przed obliczem dawnego króla potoczyła się podobnie.
-Mów – jego głos był jakby rozkojarzony.
-Nieumarli cofają się na całej linii! – krzyknął z przejęciem – uciekają aż się kurzy. Zostają po nich cenne łupy. Eliksiry, zwoje, laski, złoto, mana... Bogactwa!
Emry’ego zamurowało, ale nie dał po sobie tego poznać. Nieumarli w końcu nie wycofywali się nigdy.
-Ilu naszych poległo w bitwie... I czemu, do cholery – teraz sam Emry zapomniał o etykiecie – nikt mi nic o nie powiedział?! W końcu to ja tu noszę koronę!
Posłaniec się zmieszał, ale w końcu zebrał się na odwagę i odpowiedział wzburzonemu władcy.
-Do bitwy nie doszło... Oni tak sami z siebie...
-Sami z siebie?! – Emry uważał się za znawcę strategii i przeciwników, ale teraz nie rozumiał zupełnie nic.
-Panie...
-Zwołaj doradców! Coś się święci. Przekazać mój rozkaz: niech wszyscy będą w gotowości bojowej i do dalszej drogi, ale nie ruszyć się nawet o krok bez mojego i tylko mojego rozkazu, chyba, że wróg będzie na odległość strzału.
Tym razem posłaniec się skłonił i wyszedł...

***
W wielkim, śmierdzącym zgnilizną pałacu, czy może raczej fortecy przebywało kilka postaci odzianych w długie, ciemne płaszcze. Nieliczne z nich były żywe.
-Czego oczekuje od nas Mortis? – od postaci biła aura ognia i magii. Nie pozostawiało to wątpliwości, że była to Królowa Liszy.
-Cicho... Mortissss do nassss mówi... – głos stojącego w środku kręgu, tworzonego przez postacie, upiora był jeszcze bardziej nieprzytomny niż zwykle – O to jej wola: Odejdźcie... uciekajcie... zossssstawiajcie sssssskarby, przegrywajcie bitwy, przepuście ludzi...
-Co ten kawał ścierwa pieprzy? – głos był zdrowy i twardy, bez wątpienia należał do żywej istoty. Najpewniej okultysty – Mamy ich w garści! Całą armię Imperium na naszych ziemiach. Nic z tego nie rozumiem!
-Nie mussssisz rozumieć, śmieciu – głos upiora zmienił się dziwnie – nikt nie musssssi rozumieć słów Mortis. Mortis się nie rozumie, Mortissss się słucha!
-Odmawiam! To bzdury są! To nie głos Mortis! Popieprzyło was durne truposze!
-Zająć się nim...
Na okultystę błyskawicznie rzuciły się stojące wokół postacie, jednak jednym ruchem ręki przywołał do pomieszczania dwa nieumarłe smoki. Kiedy wydawało się, że uda mu się uciec, nagle otoczyła go zielona mgła i padł martwy na ziemię. Kiedy się z niej podniósł nie był już tym sam. Zagulgotał i spróbował coś powiedzieć. Z marnym skutkiem. Po chwili niewyraźnie i skrzekliwie przemówił:
-Na chwałę Mortis...

***

Joachim nudził się. Z trudem powstrzymywał ziewanie i nie pozwalał aby jego oczy zamknęły się na dłużej niż wymaga tego mruganie. Z marnym skutkiem.
-Joachim – usłyszał syknięcie i uderzenie z łokcia pod żebra – zachowuj się.
Ale nie można było się dziwić chłopakowi. Narada i wyjaśnienie celu ich spotkania była, mówiąc ogólnie, cholernie nudna.
-A więc widzicie, bracia – powiedział niewiadomo który raz sędziwy trol – waga waszej misji jest wielka... Niezwykle wielka... Nie będę się już dłużej nad tym rozwodził: każdy z was, za wyjątkiem Iklienruikscharraguscha, Grashji, Joachima i Urgarda, ma za zadanie zjednoczenie swoich nieokrzesanych pobratymców. Możliwości macie wiele. W sumie nie obchodzi mnie jak to zrobicie, ale skutek ma być. Chce tu zobaczyć wielką armię i tyle. Teraz co do innych: Joachim i Iklienruikscharragusch dołączą do szamanów i będą z nimi odczytywać wolę Gromdoka i rozwijać wiedzę magiczną, Urgard jako najsilniejszy i najpotężniejszy z nas będzie strzegł zawsze i ciągle stolicy naszego pięknego królestwa i w jej murach, dzięki wielkiej łasce Gromdoka, jego moc wzrośnie i stanie się prawie nieśmiertelny... No to by było na tyle...
Siedzący w wokół wielkiego stołu wyraźnie się odprężyli i poprawił się im humor. Joachim nie wytrzymał i ziewnął szeroko. Dostał ponownie z łokcia pod żebra i syknął cicho łapiąc z trudem powietrze.
-A ja?
Wszyscy spojrzeli w kierunku z którego dochodził głos. Był to wyraźnie głos Grashji. Sędziwy trol podrapał się w głowę i milczał chwilę.
-Nic nie mówiłem? No dobra... Ruszysz z Kraarrogiem... w sumie po co nie wiem... Tak powiedział nam Gromdok... Ja tam wolałbym cię zostawić na czele swoich wojsk ale tak jest święta wola... Trudno... To by było na tyle. Możecie odejść. Musicie wyruszyć najpóźniej jutro. Dokąd i jaką drogą mówiłem wcześniej i nie będę się powtarzał. Jak coś mapy jakieś mamy. No to żegnajcie... a raczej do zobaczenia.
Wstał i nie zaszczycając ich nawet spojrzeniem wyszedł. Inni poszli jego śladem.
***

-Nie sądziłem, że to powiem – głos Ikliego był inny niż zazwyczaj – ale będzie mi cię brakowało.
-Ano... – dodał krótko Joachim – jakoś tak dziwnie jest, Krog...
Ork tylko uśmiechnął się i spojrzał na towarzyszy.
-Przecież jeszcze tu wrócę. Nie ma co się załamywać. A i wam nic się stać nie może w tym wspaniałym mieście. To po prostu niemożliwe.
Słońce chyliło się ku zachodowi i Kraarrog najchętniej by się przespał przed podróżą, ale Grashja kazała wyruszać jak najszybciej, więc i pożegnanie musiało być krótkie.
-No to bywajcie. Zanim się obejrzycie wróce. Gromdok z wami!
-Bywaj... Wierzę, że wrócisz... – Joachim pociągnął nosem.
Ikli tylko uniósł dłoń i powiedział cicho:
-Ty nie wrócisz...
-Co tam mówisz goblinie?
-Nic. Nieważne.
Rozstali się i każdy poszedł w swoją stronę. Ikli z Joachimem do Wielkiej Wierzy, a Kraarrog i Grashja przed siebie. Zaczęli coś nowego.

CD w zależności od liczby komentarzy N
 

Kacperex

KacŚpioszek
Dołączył
26.10.2004
Posty
6508
No Gothi zapowiada się ciekawie
smile.gif

Mam nadzieje, że treść właściwą dasz w miare szybko. Opowiadanie jak zwykle trzyma poziom. Bardzo ciekawa lecz jakaś taka drętwa fabuła. Potrzeba tam akcji i takiego typu rzeczy. Błędów nie widziałem.
Wszystko przemyślane i dobrze opisane. Mam nadzieje, że w miare szybko napiszesz CD. I nareszcię zacznie dziać się coś ciekawego. Czekam na moment, aż to opowiadanie zacznie żyć!
 

Geezer

Member
Dołączył
9.9.2005
Posty
833
I znowu kolejna, bardzo dobra część.
Akcja już rozwinęła się na dobre. Jest ciekawe, tuż przed finałem. Jestem zaintrygowany tym co się w następnej części wydarzy.
Napisałeś to opo w rzetelny sposób. Fajnie się czyta, nie nudzi. Jest dużo opisów, no, może nie tak wiele, ale dla każdego coś dobrego. Jak na razie fabuła idzie na jak najlepszej drodze. Czekam z niecierpliwością na kontynuacje, bo szczerze powiedziawszy jest to najlepsze opo na tej stronie (według mnie).
 

Gothi

Pain Donkey
Weteran
Dołączył
22.8.2004
Posty
2717
I znów nie sprawdzane... ale chyba wiele błędów być nie powinno:

Niektórzy sądzą, że już w chwili stworzenia świata wszystko było zaplanowane i przewidziane. Tacy wierzą w przeznaczenie, wierzą w brak przypadkowości. I się mylą. Nawet bogowie nie są w stanie kontrolować i przewidywać przyszłości, choć niektórzy z nich stali się tak dumni, że uwierzyli w taką moc.
Ale tak nie jest.
Który z bogów choćby w najśmielszych snach przewidział, że jednostka, a może raczej dwie jednostki zdołają zmienić równowagę sił i zmienić ciąg dziejów.
Nikt.
A właśnie w to wierzyli zielonoskórzy. Tak jak wiele razy wcześniej anonimowi bohaterowie opowieści dokonywali wielkich czynów, tak i teraz los całego królestwa zielonoskórych zależał tylko i wyłącznie od dwóch osób. Dwóch, jakże nietypowych osób...
Choć nikt się nie spodziewał, że te dwie osoby są aż tak istotne.
Do czasu...
***

-Krog?
-Tak?
-Wiesz... ta nasza misja... Musiałabym cię wytrenować do walki... W końcu jak inaczej masz zamiar połączyć tych durni jak nie obić im ryje...
-Ano – powiedział ork, po czym dodał cicho – ciemno to widzę...
-Mówiłeś coś?
-Nie, skądże znowu...
Szli polną drogą. Słońce wzeszło już, ale wciąż dało się czuć chłód nocy. Kraarrog najchętniej by się przespał, ale po Grashji nie było widać zmęczenia, a nie chciał uchodzić za gorszego od niej. Choć za właśnie takiego się uważał.
-A więc? – ton głosu Grashji nie zdradzał niczego.
-A więc co?
-No, kiedy mam cię zacząć uczyć walczyć.
-Kiedy chcesz...
Ruch orczycy był błyskawiczny. Wyciągnęła jedną ze swoich zdobycznych szabli i wyskoczyła w tył uderzając rękojeścią Kraarroga. Ten tylko zachwiał się i upadł. Grashja odgarnęła wzburzone włosy i zaśmiała się dziko.
-Przed nami dużo nauki – powiedziała nie przestając się śmiać.
Ork tylko zaklął szpetnie i rozmasował bolące miejsce. Wstał i doznał olśnienia:
-Grashja! – zawołał z entuzjazmem – mam pomysł!
-Taa? Co takiego, mój ty wojowniku?
-Może tak zamiast walczyć uda nam się namówić do takiego podboju jakiegoś z większych orków. Później wystarczy się zająć tylko nim i...
-Pieprzysz... Oni nie potrzebują większych oddziałów niż ich bandy. To nie wypali...
-Nie zapominaj – powiedział ork po chwili – że ja tu jestem ze względu na głowę, nie na mięśnie.
Orczyca tylko westchnęła i ruszyła dalej...
„Ten młokos będzie musiał się jeszcze bardzo dużo nauczyć” – pomyślała i odpędziła inne natrętne myśli o tym, że zbyt długo nie miała prawdziwego domu...

***
-Panie! – drzwi wielkiej sali otwarły się hukiem. Przez ciemność przebiegł zziajany zwiadowca.
Sędziwy trol aż podskoczył i wylał trunek z wielkiego kielicha.
-Na Gromdoka! Co to ma być! – wrzasnął dziko.
-Wybacz mi, ale to nie cierpi zwłoki, o panie...
-Mów więc szybko i treściwie i pozwól mi dokończyć posiłek.
Zwiadowca zbliżył się do tronu na tyle, że stare i zmęczone oczy trola mogły go dojrzeć dość wyraźnie. Z lewego ramienia wystawała mu złamana w połowie strzała. Była wbita głęboko, prawdopodobnie prawie na wylot. Sprawa musiała być naprawdę ważna, skoro zwiadowca przybył najpierw zdać raport nie uważając nawet na rany.
„Gromdok się cieszy – powiedział w myślach trol – dla takich chłopców warto poświęcać fundusze. Czyż ta armia nie jest godna samego Stwórcy?”
-Panie... – zaczął i powstał powoli – granicę przekroczyli ludzie...
-Jak to!? – głos trola rozległ się echem po całym zamku.
-Nie mam pojęcia... zauważyliśmy, że nie mają rannych... Nie wiem jak to możliwe. Przeszli przez ziemię nieumarłych... bez strat.
-Zmobilizujcie wszystkie jednostki! Przegrupujcie połowę w okolice miejsca inwazji. Niech czwarta część przybędzie do stolicy, a reszta niech będzie w obwodzie pod... obojętnie, byle blisko, ale w ukryciu. Ruszą tylko wtedy gdy nie będzie innego wyjścia... A ty, wojowniku...
-Tak panie...?
-Idź do kapłanów... i odbierz podwójną nagrodę za zlokalizowanie nieprzyjaciela... możliwe, że tobie zawdzięczamy los królestwa...
-To mój obowiązek... Dziękuje ci, o panie!
Trol uśmiechnął się, ale przypomniał sobie o zagrożeniu.
„Na tym wszystkim czuwa jakiś większy zamysł – pomyślał – czuję to...”
I usiadł zmęczony starością i problemami...

***
Dziwne pismo na ścianach, dziwne oznakowanie konstelacji odwzorowanych na suficie, dziwne symbole na podłodze i wszechobecny dym kadzideł. Słabe światło padające z kilku świec, powodujące istną orgię cieni na wszystkich ścianach okrągłej sali.
-Znacie inwokacje? – spytał z typowym sobie zadufaniem syn władcy miasta.
Odpowiedziało mu skinięcie głowami reszty szamanów i kapłanów. Ikli niechętnie podchodził do tego, że to trol będzie przewodził przywoływaniu mocy Gromdoka i zamknięcia ich w pradawnych symbolach. Niby powinni być spokojni, Urgarg im wszystko wyjaśnił, ale mimo wszystko nie był pewny.
Po za tym obecność Joachima była niezbędna, a do chłopaka nikt nie odnosił się z zaufaniem, a najgorzej traktował go właśnie Troshh. Czuł, ze wszystko wisi na włosku.
Joachim czuł panikę goblina i choć nie do końca pojmował co mają zrobić i jaki będzie jego udział w tym przedsięwzięciu wiedział, że niektórzy z nich zrobią wszystko by mu się to nie udało.
-A więc dobrze – przemówił młody trol – do kręgu. Człowiek – wymówił to z wyraźną pogardą – do środka.
Joachim jednak czekał na potwierdzenie w oczach goblinach i nadeszło dość szybko. Jednak oprócz tego były przepełnione obawą.
-Zaczynajmy...
Sala zaczęła wibrować magią wraz ze śpiewaną w dziwnym języku modlitwą. Joachim z przerażeniem zauważył, że otacza go zielone światło i unosi się lekko nad ziemią. Chciał krzyknąć, ale nie mógł. Zaczął tracić wolę. Z jego palców wytrysnęły smugi różnokolorowego światła i z odgłosem uderzającego gromu trafiły w symbole na ścianach i podłodze.
-Gromdokuuuuu... – zawył któryś z szamanów i osunął się na ziemię.
Wszyscy patrzyli na szamoczące się w sali zjawy i wsłuchiwali się w dźwięki ich zawodzenia. Czuli, że coś jest nie tak. Nagle wszystko się skończyło, a Joachim opadł na ziemię. Ostatkiem sił powiedział:
-Śmierć która plugawi dusze wojowników jest przekleństwem dla tych których mają bronić...
Po czym padł na ziemię, a za bramami miasta rozległ się dźwięk rogu – sygnał wojny.

***
-Panie, jest ich wielu, mają manę, eliksiry, artefakty! Wszystko zdobyte na nieumarłych! – zawołał jeden z dowódców.
Sędziwy trol poprawił się na tronie i zamyślił się...
-A więc dobrze – powiedział po chwili – przyjmuje waszą propozycję...
-Jaką propozycję? – zapytał się zdziwiony dowódca.
-Nie twoją – powiedział po czym wskazał w zacienione miejsce sali – a ich propozycję.
Z cienia wyłonił się upiór z dwoma templariuszami po bokach.
-Mortisssss będzie zadowolona – zasyczał.
Dowódcy na ten widok chwycili za topory.
-Panie... cóż to ma znaczyć?
-Moja zdrada... – powiedział cicho – ale to dla dobra wszystkich. Zresztą każdy boi się śmierci.
Stojący najbliżej tronu ork wrzasnął i zamachnął się toporem. Nim zdążył opuścić ostrze, jego ciało przebiły ostre pazury sędziwego trola.
-Nie ma litości dla nieposłusznych...
Resztą dowódców zajęli się nieumarli.

CDN
 
Do góry Bottom