Proszę nie wyszukiwać w tekście jakiegoś specjalnego przesłania. Na początku miało toto być dłuższe, ale postanowiłem zrobić z tego miniaturę. Jest to zarazem pierwszy tekst po ponad rocznej przerwie w pisaniu. Jeśli jednak ktoś znajdzie w tym trochę sensu, to niech pisze w tym wątku, może trafi na to, co chciałem za pomocą tej miniatury przekazać
Patrzyłem bezwiednie w monitor. Wyłączyłem przeglądarkę. Przeciągnąłem się. Kości zatrzeszczały złowieszczo, przypominając o tym, ile czasu spędziłem przy komputerze. Jednocześnie garb i wklęsłość klatki piersiowej powiększały się wprost proporcjonalnie do czasu marnowanego każdego popołudnia, i wieczoru.
Wstałem i wyjrzałem za okno. Padało. Piaszczysta droga za oknem przeistoczyła się w istny średniowieczny gościniec. Na zewnątrz nie było nikogo. W oddali zagrzmiało. Widocznie podczas komputerowej hipnozy nie zauważylem, że była burza. Albo dopiero będzie. Albo jest gdzieś. Gdzieś daleko...
Zdjąłem okulary i przetarłem zmęczone oczy. Podrapałem się po policzkach. Niegolonych od... co najmniej tygodnia. Zarosło się trochę, nie ma co. Westchnąłem, patrząc się na strugi deszczu leniwie kapiące z rynny.
Wpadłem w krąg.
Nie wiem dlaczego, ale wolę to nazywać w ten sposób. Budzę się rano. Wypijam dwie kawy, jem skromne śniadanie. Wsiadam do mojego ukochanego Volvo i jadę do pracy. Stoję w korkach około godziny zanim dojadę. Potem wchodzę do biura, witam się z sekretarakami, kolegami, szefem. Uśmiech, uśmiech, uścisk dłoni. Osiem godzin roboty. Nie wykańczającej, ale dającej porządnie w kość kręgosłupowi. Psychicznie jestem jednak nastawiony dobrze. Robię to, co lubię i mam z tego satysfakcję. W międzyczasie wypijam kilka kaw, jem drugie śniadanie, gadam ze znajomymi o duperelach. Po pracy jadę do centrum. Jem obiad w jakimś miłym lokalu. Uśmiech na gębie od ucha do ucha, ba, napiwek dla kelnerki daję nawet. Bo ładna. Od czasu do czasu wpadnę do galerii handlowej, kupię książkę, grę komputerową, dobry film. Rzadziej jakieś obuwie, odzież. Zwykle jednak jadę potem do domu.
Jestem samotny.
Nie lubię określenia "singiel". Dzięki patrzeniu prawdzie prosto w oczy doszedłem do swojego ustatkowanego życia. Nie okłamuję się. Miałem parę razy jakąś przygodną pannę. Raz spróbowałem na poważnie. Rozpadło się po kilku miesiącach. Doszedłem wtedy do wniosku, że dalsze próbowanie nie ma sensu. Zresztą, nie miałem już na to ochoty.
Wracam do domu. Cisza. Kot łasi mi się do nóg. Lubię koty, w przeciwieństwie do innych zwierząt, przynajmniej okazują przejawy logicznego myślenia. Lub czegoś w tym rodzaju. Karmię go, głaszczę, Kładę walizkę na krzesło, idę na górę. Włączam komputer. Sprawdzam pocztę, odpisuję. Przeglądam fora internetowe, portale informacyjne i rozrywkowe. Oglądam kilka zabawnych filmów na YouTube. Szukam czegoś w Google. Po dwóch godzinach nie mam już ochoty na siedzenie przed monitorem. Ale siedzę dalej.
Przeglądam.
Te same strony.
Oglądam.
Te same filmy.
Szukam.
Tych samych fraz.
Znowu się nudzę.
Wyłączam w końcu komputer. Jestem znużony.
I właśnie teraz, wpatrując się w deszczowy krajobraz, zaczynają mi po głowie krążyć myśli samobójcze. Każdy miewa takowe. To coś pośredniego między prawdziwą wolą śmierci, a myśleniem "jak to by było, gdybym się zabił". Nie są poważne, jednak skłaniają do refleksji.
Szybko przegoniłem je z mojego umysłu. Miałem jeszcze trochę pracy. Zegar na ścianie głosił, iż zaraz minie dwudziesta. Zabrałem się do obowiązków. Zwykle nie zajmuje mi to więcej niż godzinę, jednak tym razem musiałem poświęcić na wypełnianie dokumentacji nieco więcej czasu.
Zszedłem na dół, byłem głodny. Nie zamawiam pizzy ani kebabów. Generalnie nie jem fast foodów. Odżywiam się z reguły zdrowo. W kuchni wyjąłem z szafki naściennej patelnię. W lodówce znalazłem jajka i kawałek kiełbasy. Na blacie leżał nieotwarty kilogram mąki. Nie potrafię gotować, jednak posiedziałem trochę nad składnikami i upiekłem placki z pokrojoną w kostkę kiełbasą. Zrobiłem herbatę. Słodzę zawsze dwie łyżeczki. Zjadłem, wypiłem. Pozmywałem.
Usłyszałem chrapanie z drugiego pokoju. No tak.
Mieszkam z ojcem.
Matka umarła kilka lat temu. Ojciec nie chciał mieszkać sam, zawsze zachowywał się jak kobieta. Nie powiedziałem mu tego nigdy. Sam dobrze o tym wiedział.
Wszedłem do salonu. Leżał na kanapie, przykryty kocem. Chrapał. Zostawił włączony telewizor, na uszach miał bezprzewodowe słuchawki połączone radiowo z telewizorem. Postanowiłem go nie budzić. Nie lubi łóżka. Często zasypia oglądając jakiś teleturniej czy program o zwierzętach. Kapcaniał.
Postanowiłem również się położyć. Pościeliłem łóżko, zgasiłem światło. Nie zasnąłem od razu. Nigdy tak nie zasypiam.
Myślałem.
Entropia nabierała rozpędu, a zarazem chaos był uporządkowany. Myśli kłębiły się, ale wyciągałem z nich wnioski.
Zmiana.
Życia nie można urozmaicać poprzez kupienie nowego Ipada, zagranie w nowe Call of Duty czy przeczytanie nowej książki Petera Wattsa. To są zapychacze. Uczuciowość nie wchodzi jednak w rozkład zmiany. Zmienia wiele, a zarazem nie usuwa zapychaczy. Żyły mojej egzystencji dostatecznie zostały zapchane cholesterolem rozrywki pasywnej. W głowie zaczęło mi grać "Wind of Change". Zupełnie bez sensu.
Zupełnie nie pasuje do entropii.
Patrzyłem bezwiednie w monitor. Wyłączyłem przeglądarkę. Przeciągnąłem się. Kości zatrzeszczały złowieszczo, przypominając o tym, ile czasu spędziłem przy komputerze. Jednocześnie garb i wklęsłość klatki piersiowej powiększały się wprost proporcjonalnie do czasu marnowanego każdego popołudnia, i wieczoru.
Wstałem i wyjrzałem za okno. Padało. Piaszczysta droga za oknem przeistoczyła się w istny średniowieczny gościniec. Na zewnątrz nie było nikogo. W oddali zagrzmiało. Widocznie podczas komputerowej hipnozy nie zauważylem, że była burza. Albo dopiero będzie. Albo jest gdzieś. Gdzieś daleko...
Zdjąłem okulary i przetarłem zmęczone oczy. Podrapałem się po policzkach. Niegolonych od... co najmniej tygodnia. Zarosło się trochę, nie ma co. Westchnąłem, patrząc się na strugi deszczu leniwie kapiące z rynny.
Wpadłem w krąg.
Nie wiem dlaczego, ale wolę to nazywać w ten sposób. Budzę się rano. Wypijam dwie kawy, jem skromne śniadanie. Wsiadam do mojego ukochanego Volvo i jadę do pracy. Stoję w korkach około godziny zanim dojadę. Potem wchodzę do biura, witam się z sekretarakami, kolegami, szefem. Uśmiech, uśmiech, uścisk dłoni. Osiem godzin roboty. Nie wykańczającej, ale dającej porządnie w kość kręgosłupowi. Psychicznie jestem jednak nastawiony dobrze. Robię to, co lubię i mam z tego satysfakcję. W międzyczasie wypijam kilka kaw, jem drugie śniadanie, gadam ze znajomymi o duperelach. Po pracy jadę do centrum. Jem obiad w jakimś miłym lokalu. Uśmiech na gębie od ucha do ucha, ba, napiwek dla kelnerki daję nawet. Bo ładna. Od czasu do czasu wpadnę do galerii handlowej, kupię książkę, grę komputerową, dobry film. Rzadziej jakieś obuwie, odzież. Zwykle jednak jadę potem do domu.
Jestem samotny.
Nie lubię określenia "singiel". Dzięki patrzeniu prawdzie prosto w oczy doszedłem do swojego ustatkowanego życia. Nie okłamuję się. Miałem parę razy jakąś przygodną pannę. Raz spróbowałem na poważnie. Rozpadło się po kilku miesiącach. Doszedłem wtedy do wniosku, że dalsze próbowanie nie ma sensu. Zresztą, nie miałem już na to ochoty.
Wracam do domu. Cisza. Kot łasi mi się do nóg. Lubię koty, w przeciwieństwie do innych zwierząt, przynajmniej okazują przejawy logicznego myślenia. Lub czegoś w tym rodzaju. Karmię go, głaszczę, Kładę walizkę na krzesło, idę na górę. Włączam komputer. Sprawdzam pocztę, odpisuję. Przeglądam fora internetowe, portale informacyjne i rozrywkowe. Oglądam kilka zabawnych filmów na YouTube. Szukam czegoś w Google. Po dwóch godzinach nie mam już ochoty na siedzenie przed monitorem. Ale siedzę dalej.
Przeglądam.
Te same strony.
Oglądam.
Te same filmy.
Szukam.
Tych samych fraz.
Znowu się nudzę.
Wyłączam w końcu komputer. Jestem znużony.
I właśnie teraz, wpatrując się w deszczowy krajobraz, zaczynają mi po głowie krążyć myśli samobójcze. Każdy miewa takowe. To coś pośredniego między prawdziwą wolą śmierci, a myśleniem "jak to by było, gdybym się zabił". Nie są poważne, jednak skłaniają do refleksji.
Szybko przegoniłem je z mojego umysłu. Miałem jeszcze trochę pracy. Zegar na ścianie głosił, iż zaraz minie dwudziesta. Zabrałem się do obowiązków. Zwykle nie zajmuje mi to więcej niż godzinę, jednak tym razem musiałem poświęcić na wypełnianie dokumentacji nieco więcej czasu.
Zszedłem na dół, byłem głodny. Nie zamawiam pizzy ani kebabów. Generalnie nie jem fast foodów. Odżywiam się z reguły zdrowo. W kuchni wyjąłem z szafki naściennej patelnię. W lodówce znalazłem jajka i kawałek kiełbasy. Na blacie leżał nieotwarty kilogram mąki. Nie potrafię gotować, jednak posiedziałem trochę nad składnikami i upiekłem placki z pokrojoną w kostkę kiełbasą. Zrobiłem herbatę. Słodzę zawsze dwie łyżeczki. Zjadłem, wypiłem. Pozmywałem.
Usłyszałem chrapanie z drugiego pokoju. No tak.
Mieszkam z ojcem.
Matka umarła kilka lat temu. Ojciec nie chciał mieszkać sam, zawsze zachowywał się jak kobieta. Nie powiedziałem mu tego nigdy. Sam dobrze o tym wiedział.
Wszedłem do salonu. Leżał na kanapie, przykryty kocem. Chrapał. Zostawił włączony telewizor, na uszach miał bezprzewodowe słuchawki połączone radiowo z telewizorem. Postanowiłem go nie budzić. Nie lubi łóżka. Często zasypia oglądając jakiś teleturniej czy program o zwierzętach. Kapcaniał.
Postanowiłem również się położyć. Pościeliłem łóżko, zgasiłem światło. Nie zasnąłem od razu. Nigdy tak nie zasypiam.
Myślałem.
Entropia nabierała rozpędu, a zarazem chaos był uporządkowany. Myśli kłębiły się, ale wyciągałem z nich wnioski.
Zmiana.
Życia nie można urozmaicać poprzez kupienie nowego Ipada, zagranie w nowe Call of Duty czy przeczytanie nowej książki Petera Wattsa. To są zapychacze. Uczuciowość nie wchodzi jednak w rozkład zmiany. Zmienia wiele, a zarazem nie usuwa zapychaczy. Żyły mojej egzystencji dostatecznie zostały zapchane cholesterolem rozrywki pasywnej. W głowie zaczęło mi grać "Wind of Change". Zupełnie bez sensu.
Zupełnie nie pasuje do entropii.