Megarion
El Presidente
- Dołączył
- 25.9.2004
- Posty
- 1824
Wstęp
1.O Nordmarze
1. Nordmar to kraina położona daleko na północy, W umyśle przeciętnego mieszkańca południa, są tam jedynie lodowe pustynie i niewielkie, zamieszkane tereny. W rzeczywistości Nordmar to kraj o zróżnicowanym klimacie i terenie. Obok wielu gór, są tam także równiny i jeziora oraz rzeki. Niezwykle górzysta i mroźna północ kontrastuje z zalesionymi i równinnymi ziemiami na wschodzie. Zachód natomiast to teren pagórkowaty, o mroźnych zimach i upalnych latach.
2. O zarządzaniu
1. Nordmar jest podzielono na ziemie pięciu frakcji. Gildie Wojowników, Leśników, Zbójów oraz Magów od wielu lat walczą ze sobą o ziemie, wpływy i pieniądze. Zwierzchnią władzę nad tymi organizacjami sprawuje król Nordmaru, obecnie Clone_xx. Na jego usługach są tak zwani Egzekutorzy lub Moderatorzy, oraz Książe Nordmaru. Obecnie urząd Księcia jest w posiadaniu lorda Arcana. Nie może on należeć do żadnej z gildii. Co innego Moderatorzy. Większość z nich jest w którejś z organizacji królestwa, często na ważnych stanowiskach i wspomaga swych braci. Z powodu nasilającego się szpiegostwa, król Clone_xx zakazał wstępu zwykłym ludziom na tereny którejś z gildii. Teraz tylko jej członkowie mogą wejść na jej teren. Istnieje także neutralny teren, tak zwane Rozdroża. Tam urzędują królewscy urzędnicy i spotykają się dyplomaci.
2. Nordmar liczy około 3,5 miliona mieszkańców, z czego niewielu jest członkami gildii i co za tym idzie, należy do szlachty. Tylko oni mogą zajmować wysokie stanowiska na królewskim dworze bądź w wojsku.
3. Rasy
1. W Nordmarze nie ma dużego zróżnicowania rasowego. Większość jego mieszkańców to ludzie, chodź Elfowie Wysokiego Rodu i Leśne Elfy nie są niczym dziwnym. Tak samo jak pół – elfy, zarówno Wysokiego jak i Leśnego Rodu. Co do mrocznych elfów, nie pojawiają się oni zbyt często w miastach królestwa. W większości należą do Zbójów i mieszkają wśród niedostępnych górskich szczytów. Hobbici i krasnoludowie nigdy nie zamieszkali w Nordmarze, choć ponoć można się na nich natknąć na południowych granicach królestwa.
2. Elfowie Wysokiego Rodu już od jakiegoś czasu opuszczają Nordmar, by udać się na Zachodnie Wyspy, ku ich wiecznemu królestwu. Chociaż nie tworzą oddzielnych organizacji, to w ich autonomicznym państwie Nimmodel, graniczącym z ziemiami Leśników, wciąż można znaleźć Filonda, potomka słynnego Hil – Gelada i jego poddanych, którzy wciąż nie wyruszyli ku Morzu.
3. Leśne Elfy, jak dotąd, nie wyruszały ku Zachodnim Wyspom, gdyż zgromadzone w Królestwie Leśników żyją w pokoju i dostatku. Między Leśnymi i Wysokimi Elfami zawarto niewielu małżeństw, lecz potomni z takich związków najczęściej zaliczano do Wysokich Elfów, z paroma wyjątkami. Elfie małżeństwa z ludźmi na terenie Nordmaru zachodziły jeszcze rzadziej i obecnie jest niewiele dzieci z takich związków.
4. Orkowie, gobliny i trolle stanowią duże niebezpieczeństwo na nieuczęszczanych szlakach. Zwłaszcza orkowie, żyjący w górach, lasach i za północnymi granicami, stanowią wielkie niebezpieczeństwo dla zamieszkałych krain.
4. O wojsku
1. Król Nordmaru nie utrzymuje stałych wojsk, oprócz osobistej gwardii. Ochrona królewskich miast przypada gildii Wojowników. Jej członkowie są uważani za wielkich bohaterów, choć kilku zdrajców zapisało się w historii królestwa. Gildia Magów w swej głównej siedzibie, Klasztorze, utrzymuje niewielkie oddziały Gwardii. Doskonale wyszkolone i wspomagane magią, mogą stawiać długi opór nieprzyjacielowi. Wojska zbójów składają się głównie z lekkiej piechoty i rzadko z konnicy. Przystosowani do walki w górach i w lesie, stanowią śmiertelne zagrożenie dla zbrojnych konwojów lub wrogich armii. Na armie Leśników składają się słynni łucznicy i niezrównana kawaleria, zarówno lekka jak i ciężka.
2. Nie istnieje prawo, które nakazywałoby w jaki sposób rozdaje się dowództwo nad wojskami danej gildii. Zależy to więc jedynie od upodobania przywódcy gildii.
5. Leśnicy
1. Wschodnie ziemie królestwa Nordmaru należą do gildii Leśników. Nadal je król Clone_xx dla ich władcy , GaNdiemu. Stolica tych ziem, Sirvelhill, stanowi ich centrum administracyjne oraz siedzibę króla GaNdiego. Tam przez większość czasu mieszkają Leśnicy, szlachcice Leśnego Państwa i jego podstawowa siła obronna.
2. Król Leśnego Państwa ma w nim nieograniczoną władzę. Tylko raz, podczas jego długiej nieobecności, został zwołany Sejm Wielki, który obradował bardzo krótko. Nie uchwalił o wielu potrzebnych reform, ale podniósł morale Leśników i zapobiegł rozpadowi gildii.
3. W zamian za szczególne usługi oddane państwu, król GaNdi może nagrodzić Leśników awansami i tylko on może przyjmować nowych członków.
Krótka historia o Leśnikach
Prolog
Był właśnie środek sierpnia. Niezwykle upalne lato przypuściło właśnie atak. W południe nie dało się wyjść na ulicę, gdyż gorąco mogło zabić najwytrwalszych. Na szczęście był już wieczór, a ja siedziałem w „Zagajniku” przy kuflu piwa. Tutejszy karczmarz, Fikel, jako mój dobry znajomy dawał mi tylko dobry trunek, nie jak to miał w zwyczaju, chrzczony wodą. Przy drugim kuflu dosiadł się do mnie Rod. Był wyraźnie zmęczony, worki pod oczami świadczyły o wielu nieprzespanych nocach. Najwyraźniej jednak pobyt w stolicy mu się przysłużył, gdyż był chętny do rozmowy.
- Wróciłeś już z patrolowania północnej granicy? – zapytałem. – Czy jeszcze będziesz musiał tam wrócić?
- Nie, przynajmniej w najbliższym czasie. – przerwał i zrobił łyk piwa – Przeklęci zbóje. Przez jeden miesiąc zaatakowali nas dwanaście razy. Straciliśmy trzydziestu ludzi, ale im zabiliśmy przynajmniej dwustu.
Przez chwilę nic nie mówiliśmy, sącząc powoli piwo. Potem odezwał się Rod.
- A jak tam u ciebie? W Sirverhill coś się działo?
- Nic ciekawego, oprócz tego, że GaNdi znowu gdzieś wyjechał. Podobno czeka kilkunastu nowych członków, ale bez jego zgody jeszcze żaden do nas nie dołączył.
Gawędziliśmy w podobnym tonie kilkanaście minut, gdy do gospody wpadł szczurek.
- Jest afera. – krzyknął i usiadł przy naszym stoliku.
- Jaka afera? – spytałem
Szczurek odetchnął i zaczął mówić.
- Znaleziono rozkazy GaNdiego. Według nich ty, Rod i ja musimy ruszyć z poselstwem do Nimmodel, do Filonda.
- Ale czemu? –zapytał Rod
- Nie wiem, ten sługa, który trzymał rozkazy, powiedział, że przeczyta je tylko przy najwyższym rangą z nas. Czyli przy Megarionie. – w głosie szczurka zabrzmiało niezadowolenie.
- A więc na co czekamy? Ruszajmy! – powiedziałem i cała kompania wyszła z gospody. W połowie drogi do pałacu przypomniałem sobie, że zapomniałem zapłacić.
Na miejscu powitał Karin, najbliższy sługa GaNdiego. Szczurek co chwila posyłał ku niemu nieprzyjazne spojrzenia. Karin dał znak, abyśmy poszli za nim. Po chwili znaleźliśmy się w komnacie GaNdiego. Wskazano nam krzesła, na których natychmiast usiedliśmy. Sługa zaczął czytać rozkazy.
- „Ja GaNdi, król Leśnego Państwa rozkazuję następujące rzeczy: Wielmożni szczurek, Megarion i Rod mają udać się do Mistrza Filonda, króla Nimmodel. Ich zadaniem ma być nakłonienie Wysokich Elfów do udziału w wojnie przeciwko zbójom. Jeżeli najwyższy rangą z posłów przyjmie warunki Mistrza Filonda, sojusz musi zostać zawarty. W przeciwnym wypadku należy czekać do mego powrotu.”
Karin przestał mówić, po czym ponownie zwrócił się do nas.
- Panowie, mam jeszcze inne zalecenia dla was, od króla GaNdiego. Jako że w dworze Nimmodel musicie wyglądać jak wielcy książęta, nasz władca zostawił to.
Karin podał każdemu z nas kawałek pergaminu i dużą torbę ze złotem.
- Te kawałki papieru to glejty króla. Każdy krawiec w Sirverhill musi wydać cokolwiek od niego zarządacie. Za złoto zaś musicie kupić sobie ekwipunek na podróż.
Po tym władczym gestem kazał nam wyjść. Za drzwiami szczurek pokazał mu „gest pozdrowienia”. Wszyscy razem udaliśmy się do krawca Girlanda. Słynny nawet poza granicami Leśnego Państwa, z pewnością mógłby nas ubrać jak elfie książęta. Jego sklep stał niedaleko królewskiego pałacu, zaledwie dwie ulice dalej. Duży, dwupiętrowy budynek stał na niewielkim wzgórzu. Z daleka było widać szyld: „ Girland – stroje na każdą okazję”. Gdy weszliśmy, natychmiast uderzył nas zapach różnorodnych tkanin. Jako że był już wieczór, w sklepie paliły się dziesiątki świec. Klientów jak zwykle nie brakowało, zarówno sług wielkich magnatów jak i Leśników. Przy ubraniach z południa natknęliśmy się na Archimonda. Przymierzał on właśnie obszerne spodnie, ale że nie chcieliśmy wdawać się w rozmowy, ominęliśmy go. Wkrótce znaleźliśmy samego Girlanda. Był to wysoki i postawny jegomość o szerokich barach. Bardziej pasował na wojownika niż na krawca. Podeszliśmy ku niemu i zawołaliśmy po imieniu.
- W czym mogę szanownym panom służyć? – zapytał z niespotykaną grzecznością. Widać poznał w nas Leśników.
- Mamy glejty dla pana. – powiedziałem i pokazałem pergaminy od GaNdiego.
Girland w kilka sekund przeczytał rozkazy i poprowadził nas d specjalnego stoiska, gdzie trzymano ubrania w stylu Elfów. Pokazał nam najdroższe i najładniejsze kompozycje. Potem wybrał kilka sztuk koszul, spodni, diademów oraz peleryn i podał je nam. Wszedłem do przebieralni i nałożyłem podany mi strój. Był biały, gdzieniegdzie ozdobiony złotem i srebrem. Peleryna zapinała się na platynowej broszy, ozdobionej szlachetnymi kamieniami. Diadem natomiast był cały ze srebra a w jego środku tkwił sporych rozmiarów diament. Obejrzałem się w lustrze i uznałem, że wyglądam w porządku. Gdy wyszedłem, pozostali Leśnicy także się już przebrali. Rod był w pięknych czerwonych szatach, natomiast szczurek paradował w zielonym wdzianku.
Grzecznie podziękowaliśmy za stroje, a właściciel krzyknął po pracowników, aby
spakowali nasze ubrania. Po chwili wyszliśmy ze sklepu z pokaźnymi pakunkami. Wtedy dopadł do nas jeden z pałacowych sług.
- Całe szczęście, że was tu znalazłem. Wielmożny regent, lord Karin sądził, że tutaj będziecie...– zaczął mówić
- Wielmożny regent. – donośnym szeptem powiedział szczurek. – Dupa nie wielmożny regent.
Posłaniec nieco się zmieszał, ale po chwili zaczął mówić dalej.
- Wielmożny regent ma dla was następujące rozkazy. Wyruszyć trzeba najpóźniej za dwa dni, o świcie. I nie wolno nikogo informować o podróży.
- Czemu? – spytałem
- Nie wiem, taka jest wola lorda Karina.
- Wiecie, co? Mam pomysł. Chodźmy i skopmy tyłek temu „wielmożnemu” dupkowi. – powiedział Rod, gdy posłaniec oddalił się.
- Może kiedy indziej. Teraz jest już późno, chodźmy lepiej spać. – powiedziałem i pożegnałem się z kompanami.
Droga do domu szybko mi upłynęła. Moja miejska chałupa stała przy wschodnim murze. Używałem jej znacznie częściej niż dworu na mych ziemiach. Po prostu więcej miałem do roboty w stolicy, niż siedząc na wsi i doglądając chłopów. W domu jak zwykle było bardzo ciemno. Zapaliłem kilka świec i udałem się do łazienki. Była całkiem nieźle urządzona, w porównaniu z przybytkami pozostałych Leśników. Wciąż pamiętam kibel Lorda Jodełki.
Po umyciu się ledwo starczyło mi sił na zdjęcie kolczugi. Padłem na łóżko jak kłoda i zasnąłem. Przez tę noc ciągle przewijały się jakieś sny, lecz rano już ich nie pamiętałem. Dziwnym trafem obudziłem się w południe. Jestem rannym ptaszkiem i przez większość życia budziłem się ok. ósmej bądź siódmej. Słońce wlewało się przez okna i można było wyczuć, że znów będzie parno. Postanowiłem jeszcze raz przymierzyć nowe ubranie. Wyglądałem wspaniale, zawsze było mi dobrze w białym. Około trzynastej, po wszystkich porannych czynnościach nałożyłem zwykła kolczugę i przypiąłem mój ulubiony miecz do boku. Następnie przejrzałem zawartość sakiewki, którą otrzymałem od Karina. Była po brzegi wypełniona złotymi monetami, tak, że ledwo wytrzymywała ich ciężar. Postanowiłem trochę ich wydać. Poszedłem do alchemika Sildura. Kupiłem kilka mikstur Ithil oraz ziół Athel. Następnie skierowałem się ku najbliższemu łuczarzowi. Kupiłem u niego kołczan mithirlowych strzał. Oprócz tego mój wzrok przykuła pewna włócznia. Ebonowy grot tkwił na niezwykle lekkiej, mithirlowej nasadzie. Sprzedawca zażądał za nią pięciuset sztuk złota, jednak po dokładnych oględzinach postanowiłem ją kupić. Były na niej wyryte elfickie litery, których słowa układały się w przeróżne błogosławieństwa. Przywiązałem włócznie od pleców i poszedłem do „Zagajnika” Siedzieli tam Cord, Dadex, Lord Jodełko, Eks – Magnat Kruk, szczurek i Rod. Zajmowali największy dostępny w karczmie stół i nieustannie hałasowali przy kuflach piwa. Skinąłem na karczmarza aby podał mi kufel piwa i dosiadłem się do Leśników.
- Cześć Megarion, co tam u ciebie? – zapytał radosny Dadex. – Ponoć wciąż nie znalazłeś swoje damy serca.
- Jak będzie mi potrzebna to sobie znajdę. A co to za znamię miłości? – zapytałem, gdyż na policzku Dadexa dostrzegłem fioletowy siniec.
- Moja obecna, a raczej była, niezbyt się ucieszyła, gdy zobaczyła mnie z inną. Teraz nie mam żadnej. – jakby na pocieszenie Dadex łyknął z kufla, a za jego przykładem poszła cała reszta.
Przegadaliśmy tak godzinę i kilka kufli. Wszyscy, oprócz mnie, szczurka i Corda wylądowali pod blatem. My wypiliśmy tylko dwa piwa. Wiedzieliśmy, że jutro nie możemy pozwolić sobie na kaca. Zostawiliśmy pozostałych pod opieką gospodarza i wyszliśmy z gospody. Mimo iż była już szesnasta, słońce wciąż dawało o sobie znać i prażyło w plecy z wielką siłą.
Z braku zajęcia postanowiliśmy udać się na arenę. Za kilkanaście minut miała rozpocząć się walka. Gdy podeszliśmy do odźwiernego, ten wpuścił nas bez kolejki i zaprowadził na najlepsze miejsca. Leśnicy cieszyli się ogromnym poważaniem w stolicy. Ledwo usiedliśmy, a fanfary ogłosiły pierwszą walkę. Jakiś człowiek w hełmie i harpunem oraz siatką w ręku wyszedł witany owacjami przez pospólstwo. Dokładnie naprzeciw niego wypuszczono ogromnego niedźwiedzia. Był przynajmniej dwa razy większy od człowieka. Gdy tylko misiek wyczuł gladiatora, natychmiast rzucił się w jego kierunku. Wojownik rzucił siatką w głowę zwierzęcia, lecz nie trafił. Teraz pozostał tylko z harpunem. Niedźwiedź jeszcze raz na niego zaszarżował. Tym razem gladiator nie uciekł. Potknął się o jakiś kamień i wylądował na ziemi. Niedźwiedź dopadł do niego i jednym ciosem łapy rozkwasił mu głowę. Towarzyszył temu jęk publiczności. Na arenę wpadli poskramiacze i ciosami włóczni pognali niedźwiedzia ku jego klatkom. Grabarze natomiast uprzątnęli ciało gladiatora.
Walki trwały do późnej nocy, jednak z uwagi na nasze zadanie wyszliśmy już po dziewiątej. W domu niemal natychmiast położyłem się spać. I tym razem miałem kilka snów, z czego jeden zapamiętałem.
- Zabij ją, zabij.- szczurek ciągle wskazywał na małą postać, chyba dziewczynę.
- Nie, nie zrobię tego. – ja bez przerwy wzbraniałem się przed zadaniem ciosu.
- Sam ją dźgnę! – Rod chwycił miecz i już miał zabić, gdy... obudziłem się.
Ten koszmar przysłużył mi się. Zegar wskazywał piątą rano. Została mi godzina na przygotowania. Umyłem się i pośpiesznie coś zjadłem. Potem założyłem paradną kolczugę, przypiąłem miecz do pasa a włócznię do pleców i poszedłem do stajni. Szybko przygotowałem konia i ruszyłem na miejsce spotkania. Do Nimmodel z Sirverhill można był dojechać w jeden dzień. Dlatego to mieliśmy wyruszyć z samego rana. Gdy dotarłem do północnej bramy, szczurek i Rod już na mnie czekali.
- Brawo Megarion! Znów się nie spóźniłeś. – powiedział Rod na powitanie.
- Długo już tu czekacie? – spytałem
- Niezbyt. Przyjechałem dziesięć minut temu, a Rod pięć – rzekł szczurek. – Chyba możemy już ruszać?
Skinąłem głową i wszyscy wyjechaliśmy za bramę, ku Nimmodel. Najpierw powoli, potem coraz szybciej jechaliśmy Młodym Lasem. Wszędzie widać było sosny i świerki, zaś co kilka minut widzieliśmy jakieś leśne zwierze. Po godzinie jazdy skończył się młody las. Wkroczyliśmy na Równiny Niedźwiedzia. W oddali, na wschodzie można było zobaczyć małe osady i większe miasta. My jednak pędziliśmy na północ. Po czterech godzinach jazdy wreszcie postanowiliśmy się zatrzymać. Wyjęliśmy nieco prowiantu, który wzięliśmy ze sobą. Biały chleb, bukłak wina i kawał mięsiwa musiały nam starczyć do końca podróży. Po krótkim, ledwie półgodzinnym postoju ruszyliśmy dalej. Wkrótce dotarliśmy do Wilczej Puszczy. Było już południe, lecz granica Nimmodel nie była daleko. Tutaj zwolniliśmy, gdyż konie były utrudzone. Zresztą nie spodziewaliśmy się kłopotów. Mimo nazwy, wilki rzadko zapuszczały się do Puszczy, odkąd Wysokie Elfy zaczęły masowo na nie polować. Jedyne co mogło nas spotkać, to grupka goblińskich łupieżców, czekających na nieostrożnych podróżnych. Puszcza była nieco straszna. W przeciwieństwie do Młodego Lasu, tutaj nie mieszkało zbyt wiele zwierząt, nie wliczając okolice Nimmodel. Co jakiś czas można było zobaczyć przelatującego ptaka i nic więcej. Po pewnym czasie, do naszych uszu dotarł wrzask, chyba jakiejś dziewczyny. Dochodził ze wschodu.
- Jak myślicie, co to było? – zapytał trzęsący się Rod. Niezwykle bał się duchów.
- Zaraz się przekonamy. – powiedziałem i ruszyłem w kierunku głosu. Wiedziałem, że Leśnicy ruszą za mną.
Po kilku chwilach naszym oczom ukazał się dziwny widok. Jeden elf bronił jakiejś dziewczyny przed bandą goblinów. Wokół niego leżały trupy innych elfów, a on bronił się tylko włócznią. Bez namysłu sięgnąłem po łuk i wraz z kompanami wystrzelaliśmy napastników, zanim ci zrozumieli co się dzieje. Podjechałem ku elfowi.
- Elen sila lumenn’ omentielvo. – rzekł do mnie w elfickiej mowie. Oznaczało to „gwiazda świeci nad godziną naszego spotkania” i dodał. – Bądź pozdrowiony mój przyjacielu!
- I ty również. – odpowiedziałem – Kim jesteś?
- Jam jest Dorun, dworzanin króla Filonda. Byłem dowódcą eskorty Dominiki Rűtil, córki Filonda. Właśnie wracaliśmy, gdy napadła nas banda goblinów. Zabili wszystkich i tylko ja zostałem, by bronić Dominiki. Wtedy wy przybyliście.
- Usłyszeliśmy czyjś głos. – powiedziałem
- To pewnie byłam ja. – usłyszałem piękny glos i obróciłem się. Obok mnie stała jasnowłosa, elfia dama. Była dość wysoka i miała, piękne, niebieskie oczy. Jej suknia była ubrudzona błotem, chyba musiała spaść z konia. patrzyłem się na nią, dopóki znów nie zaczęła mówić, swym pięknym głosem.
- Musiałam krzyknąć, gdy spadłam z konia. Niech będą ci dzięki, za to, iż postanowiłeś nam pomóc. Dokąd zmierzasz ty i twoi kompani?
Dopiero teraz przypomniałem sobie, iż kilka metrów dalej stali szczurek i Rod. Podjechali ku nam i ukłonili się Dominice.
- Zmierzamy do króla Nimmodel, Filonda. – powiedział szczurek.
- I my się tam wybieramy. – powiedział Dorun. – Byłoby dla nas zaszczytem, gdybyście zechcieli nam towarzyszyć.
- Z wielką chęcią to uczynimy. – powiedziałem.
Wszyscy wsiedliśmy na nasze konie. Okazało się, że rumaki Doruna i Dominiki nie uciekły przed goblinami. Powoli ruszyliśmy ku Nimmodel, do którego granicy było najwyżej dwadzieścia kilometrów. Jechaliśmy jednak powoli i do granicy dotarliśmy dopiero wieczorem, gdy słońce zaczęło się chylić ku zachodowi. Strażnik zatrzymał nas i podszedł dość blisko.
- Kim jesteś i czego szukasz w Nimmodel?
- Jam Megarion, poseł króla GaNdiego. Eskortuję córkę twego pana, Filonda.
Strażnik zdawał się być nieco zaskoczony tym stwierdzeniem. Jednak gdy ujrzał Dominikę, natychmiast kląkł i przepuścił nas dalej. Nimmodel nie był wielkim krajem. Oprócz stolicy o tej samej nazwie, znajdowało się tu tylko jedno miasto, Elessar. Jadąc powoli, wkrótce dotarliśmy do dworu Filonda. Nieco nie pasowaliśmy do reszty elfów. Wszyscy chodzili w białych szatach, z niewielkimi kamieniami szlachetnymi w diademach na czołach. My natomiast ubrani byliśmy jak na wojnę, chociaż nasze kolczugi były strojami paradnymi. Jedynym wyjątkiem byli Dorun i Dominika, chociaż i ich stroje były podniszczone. Strażnik przed pałacem wydawał się zatroskany. Gdy podjechałem do niego, rzucił mi smutne spojrzenie.
- Nasz władca, Filond, nikogo dzisiaj nie przyjmuje. Jego córka, która powinna już przybyć, wciąż nie dotarła ku naszym progom. Boimy się, że coś się jej stało.
- Więc mam dla was dobrą wiadomość. – powiedziałem
Wtedy naprzód wystąpiła Dominika. Strażnik przez chwilę zdawał się jej nie rozpoznawać, lecz zaraz klęknął. Potem poprosił, żebyśmy zeszli z koni, aby mógł je zaprowadzić do królewskich stajni. Następnie podszedł do nas pałacowy sługa.
- Pozwólcie najpierw, by Misztrz Filond spotkał się z córką. Za jakiś czas przyjmie was.
Potem zaprowadził nas do kwater dla gości. Ten w których mieliśmy zamieszkać, można by porównać z pałacami. Wszędzie była najwyższej jakości glazura, tak iż pomieszczenie wyglądało, jakby było ze szkła. Sypialnia była bardzo obszerna, a pościel obszyta jedwabiem.
Wszędzie stały już zapalone świece, wszystkie w misternie zdobionych świecznikach. Na stole jadalnym pełno było świeżych owoców i dzbanów z nieznanymi napojami.
Zgodnie z poleceniem GaNdiego postanowiliśmy się przebrać. Wkrótce zamiast wojowników, elfowie mogli obserwować istoty im podobne.
- Brawo Megarion! Znów się nie spóźniłeś. – powiedział Rod na powitanie.
- Długo już tu czekacie? – spytałem
- Niezbyt. Przyjechałem dziesięć minut temu, a Rod pięć – rzekł szczurek. – Chyba możemy już ruszać?
Skinąłem głową i wszyscy wyjechaliśmy za bramę, ku Nimmodel. Najpierw powoli, potem coraz szybciej jechaliśmy Młodym Lasem. Wszędzie widać było sosny i świerki, zaś co kilka minut widzieliśmy jakieś leśne zwierze. Po godzinie jazdy skończył się młody las. Wkroczyliśmy na Równiny Niedźwiedzia. W oddali, na wschodzie można było zobaczyć małe osady i większe miasta. My jednak pędziliśmy na północ. Po czterech godzinach jazdy wreszcie postanowiliśmy się zatrzymać. Wyjęliśmy nieco prowiantu, który wzięliśmy ze sobą. Biały chleb, bukłak wina i kawał mięsiwa musiały nam starczyć do końca podróży. Po krótkim, ledwie półgodzinnym postoju ruszyliśmy dalej. Wkrótce dotarliśmy do Wilczej Puszczy. Było już południe, lecz granica Nimmodel nie była daleko. Tutaj zwolniliśmy, gdyż konie były utrudzone. Zresztą nie spodziewaliśmy się kłopotów. Mimo nazwy, wilki rzadko zapuszczały się do Puszczy, odkąd Wysokie Elfy zaczęły masowo na nie polować. Jedyne co mogło nas spotkać, to grupka goblińskich łupieżców, czekających na nieostrożnych podróżnych. Puszcza była nieco straszna. W przeciwieństwie do Młodego Lasu, tutaj nie mieszkało zbyt wiele zwierząt, nie wliczając okolice Nimmodel. Co jakiś czas można było zobaczyć przelatującego ptaka i nic więcej. Po pewnym czasie, do naszych uszu dotarł wrzask, chyba jakiejś dziewczyny. Dochodził ze wschodu.
- Jak myślicie, co to było? – zapytał trzęsący się Rod. Niezwykle bał się duchów.
- Zaraz się przekonamy. – powiedziałem i ruszyłem w kierunku głosu. Wiedziałem, że Leśnicy ruszą za mną.
Po kilku chwilach naszym oczom ukazał się dziwny widok. Jeden elf bronił jakiejś dziewczyny przed bandą goblinów. Wokół niego leżały trupy innych elfów, a on bronił się tylko włócznią. Bez namysłu sięgnąłem po łuk i wraz z kompanami wystrzelaliśmy napastników, zanim ci zrozumieli co się dzieje. Podjechałem ku elfowi.
- Elen sila lumenn’ omentielvo. – rzekł do mnie w elfickiej mowie. Oznaczało to „gwiazda świeci nad godziną naszego spotkania” i dodał. – Bądź pozdrowiony mój przyjacielu!
- I ty również. – odpowiedziałem – Kim jesteś?
- Jam jest Dorun, dworzanin króla Filonda. Byłem dowódcą eskorty Dominiki Rűtil, córki Filonda. Właśnie wracaliśmy, gdy napadła nas banda goblinów. Zabili wszystkich i tylko ja zostałem, by bronić Dominiki. Wtedy wy przybyliście.
- Usłyszeliśmy czyjś głos. – powiedziałem
- To pewnie byłam ja. – usłyszałem piękny glos i obróciłem się. Obok mnie stała jasnowłosa, elfia dama. Była dość wysoka i miała, piękne, niebieskie oczy. Jej suknia była ubrudzona błotem, chyba musiała spaść z konia. patrzyłem się na nią, dopóki znów nie zaczęła mówić, swym pięknym głosem.
- Musiałam krzyknąć, gdy spadłam z konia. Niech będą ci dzięki, za to, iż postanowiłeś nam pomóc. Dokąd zmierzasz ty i twoi kompani?
Dopiero teraz przypomniałem sobie, iż kilka metrów dalej stali szczurek i Rod. Podjechali ku nam i ukłonili się Dominice.
- Zmierzamy do króla Nimmodel, Filonda. – powiedział szczurek.
- I my się tam wybieramy. – powiedział Dorun. – Byłoby dla nas zaszczytem, gdybyście zechcieli nam towarzyszyć.
- Z wielką chęcią to uczynimy. – powiedziałem.
Wszyscy wsiedliśmy na nasze konie. Okazało się, że rumaki Doruna i Dominiki nie uciekły przed goblinami. Powoli ruszyliśmy ku Nimmodel, do którego granicy było najwyżej dwadzieścia kilometrów. Jechaliśmy jednak powoli i do granicy dotarliśmy dopiero wieczorem, gdy słońce zaczęło się chylić ku zachodowi. Strażnik zatrzymał nas i podszedł dość blisko.
- Kim jesteś i czego szukasz w Nimmodel?
- Jam Megarion, poseł króla GaNdiego. Eskortuję córkę twego pana, Filonda.
Strażnik zdawał się być nieco zaskoczony tym stwierdzeniem. Jednak gdy ujrzał Dominikę, natychmiast kląkł i przepuścił nas dalej. Nimmodel nie był wielkim krajem. Oprócz stolicy o tej samej nazwie, znajdowało się tu tylko jedno miasto, Elessar. Jadąc powoli, wkrótce dotarliśmy do dworu Filonda. Nieco nie pasowaliśmy do reszty elfów. Wszyscy chodzili w białych szatach, z niewielkimi kamieniami szlachetnymi w diademach na czołach. My natomiast ubrani byliśmy jak na wojnę, chociaż nasze kolczugi były strojami paradnymi. Jedynym wyjątkiem byli Dorun i Dominika, chociaż i ich stroje były podniszczone. Strażnik przed pałacem wydawał się zatroskany. Gdy podjechałem do niego, rzucił mi smutne spojrzenie.
- Nasz władca, Filond, nikogo dzisiaj nie przyjmuje. Jego córka, która powinna już przybyć, wciąż nie dotarła ku naszym progom. Boimy się, że coś się jej stało.
- Więc mam dla was dobrą wiadomość. – powiedziałem
Wtedy naprzód wystąpiła Dominika. Strażnik przez chwilę zdawał się jej nie rozpoznawać, lecz zaraz klęknął. Potem poprosił, żebyśmy zeszli z koni, aby mógł je zaprowadzić do królewskich stajni. Następnie podszedł do nas pałacowy sługa.
- Pozwólcie najpierw, by Misztrz Filond spotkał się z córką. Za jakiś czas przyjmie was.
Potem zaprowadził nas do kwater dla gości. Ten w których mieliśmy zamieszkać, można by porównać z pałacami. Wszędzie była najwyższej jakości glazura, tak iż pomieszczenie wyglądało, jakby było ze szkła. Sypialnia była bardzo obszerna, a pościel obszyta jedwabiem.
Wszędzie stały już zapalone świece, wszystkie w misternie zdobionych świecznikach. Na stole jadalnym pełno było świeżych owoców i dzbanów z nieznanymi napojami.
Zgodnie z poleceniem GaNdiego postanowiliśmy się przebrać. Wkrótce zamiast wojowników, elfowie mogli obserwować istoty im podobne.
Po kilkunastu minutach rozmowy, podszedł do nas jeden z elfów.
- Szlachetny Mistrz Filond prosi, abyście poszli ku jego komnatom. Mam was zaprowadzić
Wstaliśmy i ruszyliśmy za elfem. Był ubrany inaczej niż większość tutejszych mieszkańców. Jego szaty były błękitne, a przy boku przyczepiony był długi miecz. Gdy opuściliśmy dom, ku naszemu zdziwieniu na ulicach było pusto. Oprócz strażników nie przechadzał się żaden elf. Nie przeszkadzało to w słyszeniu dziwnych pieśni, dochodzących z każdego zakątka. Były one tak piękne i czyste, że Rod, który szedł u mego boku, cały czas miał zamyśloną minę i nie zwracał na nic uwagi. Skutkiem tego było zderzenie z grubym i starym dębem. Po kilku minutach dotarliśmy do królewskiego pałacu. Do sali tronowej prowadził obszerny korytarz, ozdobiony kilkoma rzeźbami, przedstawiających nieznane mi postacie. Potem weszliśmy do oświetlonej komnaty Mimo iż była już noc, wydawało się, iż właśnie wstało słońce. Świece, które tu stały, w ogóle nie przypominały tych, które my zapalaliśmy, gdy nadszedł zmrok. Każda był pięknie zdobiona i dawała jasny, czysty blask. Wokół tronu siedziało czterech minstreli z lutniami w ręku. Śpiewali właśnie jakąś piękną, acz smutną pieśń. Na samym tronie zaś znajdował się elf. Nie można było po jego wyglądzie odgadnąć wieku, nie był ani stary ani młody. Klękliśmy przed nim a on zapytał swym dźwięcznym głosem.
- Czegoż to chcą posłowie króla Lasu? – zapytał Filond
- Nasz pan, król GaNdi chce zawrzeć przymierze z władcą Nimmodel przeciwko hordom Zbójów. – powiedziałem, choć miałem wrażenie, że Filond znał odpowiedź.
- Być może się zdziwicie, lecz Zbóje nie są naszym największym zagrożeniem. Nie będziemy o nim jednak o tym mówić w nocy, nawet na tych ziemiach. Tymczasem zapraszam was na ucztę.
Filond wstał i poprowadził nas do sali z wielkim stołem. Usiadł na miejscu z podwyższeniem a nam wskazał miejsca po jego prawej stronie. Obok niego usiadłem ja, dalej szczurek a na końcu Rod. Następnie jeden z elfów uderzył w gong, który stał za plecami Filonda. Po kilku minutach do stołu podeszło i usiadło przy nim kilkanaście elfów. Na przeciw mnie, przy lewej ręce Filonda, usiadła jego córka, Dominika Rűmil. Potem słudzy zaczęli krzątać się przy stole. Przed każdym biesiadnikiem postawiono złoty puchar, dwa takież same talerze i kilka sztućców o rączkach wysadzanych drogimi kamieniami. Na stole zaczęto rozstawiać wykwintne jadła. Od specjalnych królików z królewskich hodowli, po pyszne desery z tutejszych, nieznanych nigdzie indziej owoców. Gdy każdy posilił się według swej woli i słudzy sprzątnęli resztki jadła, Filond zaczął mówić.
- Moi drodzy dworzanie i szlachcice. Chciałbym przedstawić wam trzech dzielnych bohaterów z południa. Oto Megarion, szczurek i Rod. – powiedział i wszyscy spojrzeli na nas.
Ja jednak nie zwracałem na nic uwagi, oprócz jednej rzeczy. Cały czas starałem się obserwować córkę Filonda. Przebrała się z podróżnych szat. Teraz siedziała w biało – błękitnym, ozdobionym srebrem i złotem stroju. Na jej czole znajdował się mithirlowy diadem z dużym diamentem na środku i kilkoma pomniejszymi kamieniami szlachetnymi. Złote włosy opadały na jej piersi, wyglądały jakby rzeczywiście utkane były ze szlachetnego metalu. Po jakimś czasie znowu dotarły do mnie słowa Filonda.
- ... i wtedy ci dzielni herosi pokonali gobliny i uratowali mą córkę i jej dworzanina. Następnie eskortowali ją aż do mego domu.
Spojrzałem na mych kompanów. Szczurek był wyraźnie zadowolony, jednak Rod cały czerwony, czuł się trochę nieswojo.
Znowu spojrzałem na Dominikę. Przez chwilę zdawało mi się, że ona równierz spoglądała na mnie i przez moment nasze spojrzenia spotkały się. Natychmiast opuściła wzrok i spojrzała na swego ojca. Ten zaczął teraz opowiadać o naszej sprawie reszczie dworu. Wspomniał o złu, które sprowadzili na tę ziemię zbóje. I w końcu wspomniał o czymś, co mnie zainteresowało.
- Władca Leśników pragnie naszej pomocy w walce ze zbójami. Niech tak się stanie. My jednak również potzrebujemy jego pomocy. Wy, szlachetni Eldarowie znacie Wielkie Zło, które czai się w pobliskich szczytach. Pozwólcie jednak, że opowiem o tym naszym gościom.
Filond sojrzał na nas, tak, jakby widział nasze myśli. Potem znów zaczął przemawiać.
- Póki żaden z Elfów Wysokiego Rodu nie odszedł ku Morzu, nasz kraj sięgał z tą, aż za granice Nordmaru. Jednak gdy ludzie i inne plemiona stawały się liczniejsze, niektórzy ruuszali ku Czerwonym Brzegom. Wtedy to Wielki Wróg wyczuł naszą słabość. Jego poddani, orkowie spustoszyli północne granice, a wielu naszych poległo. W tym czasie,wasz król Clone_xx był jeszcze młody i jego państwo było niewielkie. My zaś musieliśmy cofać się coraz bliżej ku Ostatniemu Szańcowi, gdzie właśnie jesteśmy. Tutaj rozegrała się wielka bitwa, w której większość Wysokich Elfów poległa, a nasi sojusznicy Lesni Elfówie zostali rozbici. Mimo to Wielki Wróg odniósł klęskę. Wraz z swymi najbliższymi poplecznikami uciekł ku Amon Morgul, najwyższemu z szczytów Północnych Gór. Ścigał go Hil – Geldan, dopóki nie odszedł do kolonii w Eldadoras. Wtedy bstawiliśmy szczyt zbrojnymi i trzymaliśmy zło na uwięzi. Wróg znalazł jednak sposób, aby rozkazywać resztce swej armii. Przez kilkanaście lat przyłączyło się do niego kilka szczepów orków i trolli. Porozsyłał je, aby wraz z pomniejszymi demonami nękali ludzkie królestwa. Jednak dziękli męstwu Hil – Geldana, orkowie nie śmieli się zbliżać ku Wielkiemu Lasowi, a złaszcza ku Eldadoras. Wtedy król Clone_xx oddał te ziemie GaNdiemu. Dzięki waszej przyjaźni wiele razy przepędzaliśmy orków z naszych ziem. Teraz jednak zło powraca.
Filond na chwilę przerwał, aby odetchnąć. Przez ten czas nikt nie śmiał się poruszyć. Po chwili Misztrz kontynuował.
- Nasze posterunki wokół Amon Morgul słabną. Jest tylko jeden ratunek dla nas, Leśnego Państwa i Nordmaru. Jestem w posiadaniu klejnotu Imladris. Ten kamien ma potężną moc. Sam jeden może ztrzymać potęgę Wroga na czas potrzebny do przygowania obrony. Umieścić go trzeba w piedestale na Amon Elenor. I zrobić to może jedna osoba – ma córka, Dominika Rűmil.
Spojrzałem na dziewczynę. Zaszła w niej jakaś zmiana. Stała się jakaś bardziej szlachetna, co wydawałoby się nie możliwe. Filond kontynuował.
- Jednak droga jest niebezpieczna i nie poślę jej byle z kim. – powiedział i spojrzał na mnie. Wiedziałem, o co mu chodzi.
Obróciłem się i dostrzegłem towarzyszy. Szczurek miał ogień w oczach, a Rod przestał się czerwienić.
- My pojedziemy z twą córką. I będziemy jej strzec nad życie. – powiedziałem patrzac Filondowi prosto w oczy.
- Wiedziałem, że mogę wam zaufać. – powiedział Filond – Nie musicie wyruszyć od razu. Droga jest niebezpieczna i długa. Przyda się wam odpoczynek w moim domu, Ostatnim Szańcu.
Jakiś sługa ponownie uderzył w gong. Wszyscy domownicy podnieśli się z krzeseł i udali się ku wyjściom. My również wstaliśmy. Filond pożegnał nas i życzył dobrej nocy. Musiało być już późno. Tym razem na dworze nie było już słychać żadnych pieśni. Udaliśmy się ku naszym komnatom, które wydały się jeszcze piękniejsze. Ledwo zsunąłem z siebie me ubranie i położyłem się na łóżku. Po chwili zasnąłem.
- Szybko, zabij ją, nie zmarnuj drugiej szansy. – szczurek pokazywał małą dziewczynkę.
- Zrób to, inaczej już po nas! – dodawał Rod
- Nie zrobię tego, nie zrobię!- ciągle hamowałem wolę zaatakowania bezbronnej kobiety. Wtedy ta wstała i ukazała swą twarz. To była Dominika Rűmil.
Obudziłem się sapiąc, zlany potem. Południowe słońce wlewało się przez okna do mego pokoju. Musiało być późno. Wstałem ruszyłem ku łazience. Po szybkim umyciu się nałożyłem me „elfie” ubrania. Poszedłem do pokoju szczurka. Już go nie było, podobnie jak Roda. Wyszedłem na dwór. Wszędzie było pełno elfów, bezgłośnie sunących po wybrukowanych uliczkach. Przed ktoś stał.
- Witaj! Jestem Tituv i moim zadaniem jest pokazać ci nasze miasto. Nie martw się, twoi kompani już zwiedzili Nimmodel.. Czy chcesz ruszyć już teraz?
Przytaknąłem i podążyłem za Tituvem. Dzień był niezwykle słoneczny, lecz nie parny. Przechodziliśmy pięknym ulicami, a mój przewodnik nazywał po kolei miejsca i budynki. Wszędzie stały marmurowe pomniki i rzeźby przedstawiające dawnych królów i wojowników. Ulice były doskonale ułożone, tak, że przez całą drogę nie napotkałem żadnego wystającego kamienia. W końcu do tarliśmy do wielkiego ogrodu. Tituv zaczął opowiadać jego historię. To tutaj Hil – Geldan starł się w pojedynku z Wielkim Wrogiem i o mało nie zwyciężył. Jednak podstępny kompan Wroga, Cirdun, wypuścił strzałę w elfickiego króla. Chwila, gdy ten złapał się za trafione ramię starczyła, by Wróg uciekł. W miejscu walki, w samym centrum ogrodu stoi kamień, upamiętniający to spotkanie. Wtedy podziękowałem przewodnikowi i udałem się do ogrodu, przemyśleć kilka spraw.
Musiałem siedzieć w bezruchu kilka godzin, gdyż nawet nie zauważyłem, jak podeszła do mnie jakaś postać.
- Nad czym myślisz? – usłyszałem cichy, piękny głos i poderwałem się na równe nogi. Za mną stała Dominika Rűmil.
- Mam kilka spraw, nad którymi muszę się zastanowić. – powiedziałem.
Dziewczyna spojrzała mi prosto w oczy. Poczułem się dziwnie, tak jakby mogła zajrzeć w moje myśli. Staliśmy tak chwilę, dopóki Dominika nie opuściła wzroku.
- Dlaczego zgodziłeś się mnie eskortować? – zapytała.
- To mój obowiązek. – odpowiedziałem nieco sucho. Nie chciałem o tym rozmawiać.
- Czy tylko obowiązek? – uśmiechnęła się smutno i odeszła.
Patrzyłem na nią, jak powoli odchodziła. Wtedy, dokładnie z drugiej strony, nadbiegł Rod.
- Megarion! Filond pragnie wezwać nas na naradę.
Wstałem i ruszyłem za Leśnikiem. Po chwili już byliśmy w pałacu królewskim. Weszliśmy do komnaty tronowej, lecz ku memu zdziwieniu poszliśmy w lewo. W końcu dotarliśmy do obszernej komnaty z podłużnym stołem i mrowiem krzeseł stojących przy nim. Sufit opierał się na drewnianych belkach, które były pięknie rzeźbione. Wszędzie wisiały bajecznie kolorowe żyrandole, choć jeszcze ich nie zapalono. Na tronie pod drugiej stronie sali siedział Filond. Po jego obu bokach siedzieli doradcy i wielcy panowie wśród elfów. Szczurek także tam był. Władca powitał nas i wskazał krzesła. Usiedliśmy i wtedy zaczął przemawiać.
- Jak wszyscy wiecie, wyprawa pod Amon Morgul została już postanowiona. Kamień Imladris ma zostać dowieziony na Amon Elenor, aby wspomóc tamtejszych obrońców. W wyprawie weźmie udział ma córka. Niestety, w tej chwili jej z nami nie ma. Towarzyszyć jej będą szlachetni Megarion, szczurek i Rod. Dodatkowo, jako osłonę, postanowiłem przydzielić im sześciu szlachetny Wysokich Elfów z mego domu. W dziesiątkę mają większe szansę dotrzeć do celu, niż nawet z hufcem zbrojnych. Z mego dworu dołączą do was Dorun i Tituv, których już znacie. Oprócz nich przydzieliłem wam braci Eriha i Elronda oraz mędrca Giluna. I jeszcze kogoś, kto was zna.
Filond dał znak ręką i z cienia wyłoniła się postać w czarnym, acz pięknie szytym stroju. Wszedł w krąg światła i wszyscy ujrzeli jego twarz.
- To Dadex z dworu GaNdiego. – powiedział Filond.
Ja, szczurek i Rod patrzyliśmy na postać ze zdumieniem. Rzeczywiście twarz jakby ta sama, ale biło od niego takie dostojeństwo, iż aż zaniemówiliśmy. To nie był ten sam Dadex, którego znaliśmy z „Zagajnika”. Ten wyglądał przynajmniej jak Elfi pan.
- Ten zacny gość przyjechał dziś rano i po wysłuchaniu co was czeka, prosił o zgodę na dołączenie do drużyny. Oczywiście zgodziłem się. – powiedział Filond.
Dadex tymczasem usiadł przy elfach. Tylko raz na nas spojrzał i można było na nim dojrzeć ledwo widoczny uśmiech.
Podczas rady usłyszeliśmy wiele informacji o celu naszej podróże i o krajach, które miniemy. Z Nimmodel do Amon Morgul był miesiąc drogi na koniach. Początkowo mieliśmy jechać Martwą Puszczą, potem przez krainy barbarzyńców i Odległe Stepy, aby na końcu wjechać w trudno dostępne Północne Góry. Z tego co usłyszałem dało się tam poruszać na koniach. Oprócz tego Filond opowiedział o potworach, na które możemy się natknąć podczas podróży. Nie licząc orków i trolli musieliśmy się liczyć z wilkami i wargami oraz barbarzyńcami. Wszystko skończyło się w nocy, gdy słońce już zaszło. Odczekaliśmy chwilę, aż wszyscy elfowie wyszli z sali. Wtedy napadliśmy na Dadexa.
- Skąd się tu wziąłeś? – zapytał szczurek.
- Mam dla was wiadomość od lorda Karina. Jak najszybciej musicie wrócić do Sirverhill.
- Słucham?! – Rod nie krył oburzenia. – To czemu zgodziłeś się do nas dołączyć?
- A co, posłuchacie „wielmożnego dupka” ? – zapytał Dadex i ironicznie się uśmiechnął. Wszyscy podaliśmy mu ręce i wtedy odezwał się gong wzywający na obiad.
Dzisiejsza uczta w niczym nie ustępowała wczorajszej. Tylko miejsce Dominiki Rűmil było puste. Prawie nikt się nie odzywał, nie licząc szczurka i Dadexa. Po posiłku udaliśmy się do swych pokoi, gdyż okazało się, że był już środek nocy. Sen dopadł mnie niezwykle szybko.
- Zdradziłeś nas!- szczurek miał usta pełne piany.
- Tak, jesteś zdrajcą! – wrzeszczał Rod. – Śmierć zdrajcy!
- Nic nie zrobiłem! – próbowałem się bronić – Nic nie zrobiłem!
- Tak, a to co? – szczurek pokazał mi zakrwawione ciało. – To przez ciebie!
Podszedłem bliżej. Trup miał twarz Dadexa.
- To twoja ostatnia szansa! Zabij ją! – szczurek podał mi duży sztylet i wskazał na Dominikę Rűmil. Ta nawet nie uciekała. Nie śmiałem zrobić kroku...
- Megarion, Megarion! – ktoś szarpnął mną.
Leżałem w swoim łóżku, a nade mną stali szczurek, Dadex i Rod.
- Jesteś chory? – Dadex miał zatroskaną minę. – Rzucałeś się jęcząc coś w rodzaju „nic nie zrobiłem!”.
- Nie, to tylko jakiś głupi sen. – powiedziałem, choć byłem roztrzęsiony. – Która godzina?
- Jest szósta rano. – odpowiedział szczurek.
- A więc was zbudziłem?
- Trudno zaprzeczyć. – powiedział Dadex.
Ten sen był ostatnim, jaki nawiedził mnie w Nimmodel. Tydzień pobytu w Ostatnim Szańcu przebiegł w spokoju, pełen rozmyślan, spacerów i uczt. Niepokoiła mnie tylko jedna rzecz. Ani razu nie zauważyłem Dominiki.
Wyruszyć mieliśmy drugiego września, z samego rana. Przyszliśmy punktualnie. Na miejscu byli już Erih i Elrond oraz Gilun. Elfowie przynieśli ekwipunek, który miał nam służyć w długiej podróży. Dla każdego przygotowano pakunek z elficką żywnością. Był więc lembas, słynny chleb podróżny, napój Silmar i owoce z sadu samego Filonda. Tuż przed wyjazdem przybył król, prowadząc obok siebie dziewczynę w krótkie, błękitnej sukni i podróżnym płaszczu. Bez trudu rozpoznałem w niej jego córkę.
- Obyście dotarli do celu bezpiecznie i wykonali swe zadanie. Jedźcie za Gilunem, on jako jedyny z was był pod Amon Morgul i zna drogę. Jednak, gdyby poległ, podążajcie dalej za pomocą tej mapy. – Filond wręczył mi kawałek pergaminu. – Powodzenia.
Wszyscy wsiedliśmy na nasze konie. Wzdłuż naszej drogi zebrało się wiele elfów, wszyscy ze smutnymi twarzami. Szlachcice odprowadzili nas aż do granicy. Tam ruszyliśmy sami, ku Północnym Górom.
Rozdział 1
Przez Martwą Puszczę
Gdy opuściliśmy Nimmodel, jechaliśmy wolno. Pierwszy szczurek, potem Rod, Dominika, ja a na końcu Dadex i Gilun. Z boków osłaniali nas Erih i Elrond.
Byłem na siebie zły. Cały czas myślałem o dziewczynie, która jechała przede mną. Powinienem za to bardziej przejąć się niebezpieczeństwami czającymi się poza granicami elfickiego królestwa. Las, jak wskazywała na to jego nazwa, był niezwykle ciemny. Drzewa, oprócz tych przylegających do granic Nimmodel były bezlistne. Zaniepokoił mnie brak zwierząt i ptaków. Jednak nie myślałem o tym długo. Jedyna myśl, która gościła w mej głowie była o Dominice, córce Filonda. W czasie jednego z takich rozmyślań podjechał do mnie Gilun.
- Witaj Megarionie. Czy mógłbym zadać ci pytanie o twym kraju? – zapytał dźwięcznym głosem elfa.
- Oczywiście. – odpowiedziałem rad, iż ktoś zwrócił me myśli w jakimś innym kierunku.
- Czy widziałeś kiedykolwiek Eldadoras, Złoty Dwór Elfów, kolonię Hil – Geldana na waszych ziemiach.
- Owszem – odpowiedziałem. Przypomniała mi się moja ostatnia przygoda, kiedy to wraz ze szczurkiem, EdGarem i Eks – Magnatem Krukiem wybrałem się na Amon Dros.
- Czy te ruiny, które widziałem wieki temu, nadal istnieją? – zapytał a jego głos zadrżał. – Czy nie zbezcześcili ich orkowie.
- Nie, choć mało brakowało – rzekłem i opowiedziałem całą historię wyprawy.
Gilun co jakiś czas uśmiechał się. W końcu, gdy zakończył opowiadanie, rzekł.
- Widzę, że mamy z sobą nie lada wojowników, a nawet magów. Dzięki ci, że przepędziłeś lęki z mego serca.
Spojrzałem na mego towarzysza. W Nimmodel mówiono na niego Mędrzec, jednak tak jak większość Elfów nie było widać po nim tego, ile miał lat. Bardziej przypominał dwudziestoletniego młodzieńca, niż wiekowego uczonego. Miał czarne, opadające na ramiona włosy i brązowe oczy. Na szyi wisiał mu naszyjnik z nieznanym mi kamieniem. Zawachałem się na chwilę i zadałem mu pytanie.
- Kim jest Dominika Rűmil? – zapytałem – Oczywiście oprócz tego iż córką Filonda?
Gilun ponownie uśmiechną się.
- Najpierw powiedz mi, kim ty jesteś? Pół – elfem, szlachcicem, żołnierzem z dworu króla GaNdiego. Teraz kim jest ta o której mówisz. Elfem Wysokiego Rodu, córką władcy Elfów, najpiękniejszą istotą w Nimmodel. Z twoim oczu można łatwo wyczytać, co dzieje się w twym sercu. Zapamiętaj me słowa. Jeszcze nie jesteś jej godzien. Może, gdy twoja, lub raczej nasza misja się skończy, to się zmieni. Na razie jednak, musisz skupić się na czym innym.
Gilun odjechał, zostawiając mnie samego z sobą. Czułem się dziwnie. Pierwszy raz ktoś mi powiedział, iż nie jestem czegoś godzien. Teraz w sercu zapłonął mi gniew. Pierwszy raz od dłuższego czasu. Wyjechałem na przód jeźdźców i krzyknąłem nieprzyjaznym głosem.
- W takim tempie nigdy nie dojedziemy do Amon Morgul. Szybciej! – ruszyłem przed siebie, nie patrząc na tył. Kątem oka zauważyłem, że szczurek dziwnie spojrzał na Dadexa.
Pędziłem tak przez jakiś czas. Potem zatrzymałem się i obróciłem. Wszyscy moi towarzysze podążyli za mną. Szczurek, Rod i Dadex mieli bardzo zdziwione miny. Podobnie jak Erih i Elrond. Gilun uśmiechał się ironicznie, a Dominika, ta przez którą nastąpił ten wybuch... ona wyglądała na obojętną. Mój gniew wzrósł jeszcze bardziej. Maiłem ochotę właśnie na niej się wyładować. Jakimś cudem powstrzymałem się. Drżącym głosem powiedziałem;
- Tutaj zostaniemy na noc.
Wszyscy położyli swe posłania na małej polance, na której padały jeszcze promienie słoneczne. Mój śpiwór położyłem daleko od elfów, tam gdzie spać mieli Leśnicy. Tej nocy wartę mieli szczurek, Erih i Rod.
Długo nie mogłem zasnąć. W końcu zapadłem w niespokojny sen.
- Więc zabiłeś ich! – w oczach Roda widać było szaleństwo. Stał nad dwoma trupami. – Mnie jednak nie dorwiesz
Obudziłem się, wstałem i rozejrzałem się. Wszędzie było ciemno, musiała być noc. Nagle
coś zaszeleściło za mną. Natychmiast obróciłem się i zobaczyłem, jak ktoś gramolił się do
śpiwora szczurka.
- Wybacz Megarion, nie chciałem cię budzić. Po prostu skończyła się moja warta. – usłyszałem głos Leśnika.
- Nie ma sprawy, śpij spokojnie. – odpowiedziałem i zwinąłem się w moim śpiworze.
Tym razem zasnąłem szybko.
Do rana nie dręczyły mnie żadne sny. Gdy obudziłem się, spali wszyscy oprócz Roda i
Dadexa. Obaj zajadali kawałek lembasa i popijali Silmarem. Wstałem i podszedłem do nich.
- Cześć Megarion. – Rod silił się na wesoły głos, jednak nie za bardzo mu to wychodziło. Co innego Dadex. On przywalił prosto z mostu:
- Co cię wczoraj napadło?
- Nic, naprawdę. – odpowiedziałem, ale jakoś nie miałem nadziei, że mi uwierzą.
Dadex spojrzał na mnie.
- Nie chcesz gadać, dobra. Ale najwyższy czas zbudzić resztę.
Rod i Dadex powoli podchodzili do każdego uczestnika wyprawy. Wszyscy zbudzili się i tylko szczurek coś gderał. Powoli spakowaliśmy się i wsiedliśmy na konie. Rozpoczął się bardzo nudny etap wędrówki. Przez tydzień tylko jechaliśmy i spaliśmy. W końcu jednak podjechał do mnie jeden z elfów, Erih.
- Nikt wam Leśnikom tego nie mówił, ale od jakiegoś czasu coś nas śledzi. W nocy widziałem czerwone oczy, a tydzień temu przynajmniej kilka ich par.
Wtedy niespodziewanie Erih zatrzymał się. Spojrzałem na niego, ale on nie zwracał na mnie uwagi. Wtedy z lasu wyleciała czarna strzała. Trafiła Eriha w plecy i przedziurawiła na wylot. Potem zobaczyłem jak chmara grotów trafia w elfiego kompana.
- Orkowie! – wrzasnąłem i zeskoczyłem z konia. – Do broni!
W tej chwili Erih zwalił się z konia. Z lasu zaczęły wyłaniać się łepetyny orków. Gilun puścił w ich kierunku ognistą kulę, a cięciwy Leśników zaczęły grać bojową melodię. Elrond opanowany szałem po śmierci brata rzucił się z mieczem w tłum przeciwników. Nie myśląc za wiele, postanowiłem mu pomóc. Cisnąłem kupioną włócznią w wielgachnego orka, a ten natychmiast zakrył się nogami. Wyciągnąłem mój mithirlowy miecz i zacząłem tańczyć. Czułem jak obok mnie latają niechybne strzały, co jakiś czas wybuchła gdzieś ognista kula. Natomiast Elrond opanowany szałem wcinał się coraz w tłum orków. Tymczasem naprzeciw mnie stanął gigantyczny herszt. Zamachnął się swą groteskową bronią i trafił kilka centymetrów od mego prawego ramienia. Wtedy wykonałem kilka zwinnych ruchów i najpierw odciąłem łapę a potem łeb giganta.
W tym czasie orkowie pojęli, że zostają pokonywani. Piechota rozpoczęła odwrót, a wtedy z lasu wyłoniło się kilkunastu jeźdźców na wargach. Zaszarżowali na Giluna, lecz minęli go i ... chwycili Dominikę.
Nie zastanawiając się za długo wskoczyłem na swego rumaka i ruszyłem za porywaczami. Ostatniego w ogonku orka powitałem ostrzem mego miecza. Minąłem dwóch, którzy zatarasowali mi drogę i coraz bardziej zbliżałem się do ich przywódcy, który trzymał Dominikę. Byłem bardzo blisko. Nagle poczułem ostry ból z tyłu głowy. Zobaczyłem tylko, że spadam z konia. Potem straciłem przytomność.
- Megarion! Obudź się! – ktoś dał mi z liścia w twarz. Otworzyłem oczy. Nade mną stali szczurek i Gilun.
- Co się... Co się stało? – zapytałem. Z tyłu głowy czułem straszny ból.
Rozejrzałem się dookoła. Nigdzie nie było widać reszty towarzyszy.
- Gdzie pozostali? – spytałem.
- Erih, jak wiesz, zginął przeszyty orkowymi strzałami. Dominikę porwali jeźdźcy, a Dadex, Rod i Elrond pojechali na jej poszukiwanie.
- A wy?
- My musieliśmy pilnować CIEBIE – Gilun położył akcent na ostatnim wyrazie. – Szczurek, czy mógłbyś zostawić nas samych?
Leśnik nie bardzo wiedział o co chodzi, lecz odszedł na drugi koniec obozowiska. Gilun spojrzał na mnie z dziwną mieszanką współczucia i ironii.
- Zapytałeś mnie, kim jest Dominika Rűmil. Ja ci odpowiedziałem, a ty zachowałeś się tak, jak przewidziałem. Rozumiem, że uraziłem twą dumę. Jeśli jednak nadal chcesz, by córka mego króla spojrzała na cię przychylnym okiem, opanuj się. – powiedział i westchnął. – Dzisiaj pokazałeś, żeś honorowym i dzielnym młodzieńcem To skreśliło twe wcześniejsze zagranie. Aha, i nie wiń Dominiki za to, kim jest. Ona musi wypełnić swą misję. Nawet nie wiesz co dzieje się w jej sercu. Dodatkowe uczucie, stałoby by się dla niej jeszcze większym brzemieniem.
- Co to za brzemię? – zapytałem, lecz Gilun nie odpowiedział i ruszył w kierunku szczurka.
Jeszcze raz rozejrzałem się. Obok mnie leżał mój ekwipunek. Chwyciłem kawałek lembasa i Silmaru. Ból w czaszce natychmiast ustąpił. Zjadłem posiłek i zobaczyłem, że ma włócznia leży obok mnie. Ktoś musiał wyrwać ją z orka – pomyślałem. Po pewnym czasie przyjechali tropiciele. Dla Roda i Dadexa sprawił wyraźną ulgę fakt, że jednak żyję. W Elrondzie jednak coś się zmieniło. Nie był już tym młodym i pięknym szlachcicem. Teraz bardziej przypominał mścicieli z gobelinów w pałacach króla GaNdiego. Jego twarz stała się zacięta i w ogóle się nie odzywał. Zdziwiłem się, że taka przemiana może nastąpić w tak krótkim czasie.
- Odnaleźliśmy siedzibę orków. – powiedział Dadex. – Na wschód stąd, w jaskini urządzili sobie legowisko. Nie jest ich dużo, większość zginęła w ataku na nas. Co nie zmienia faktu, że są niebezpieczni.
Dadex przerwał na chwilę i kontynuował.
- Myślę, że powinniśmy uderzyć następująco ...
Leśnik przedstawił w szczegółach swój plan.
Godzinę później byliśmy już pod siedzibą orków. Ja i Leśnicy ustawiliśmy się na dogodnych pozycjach i po chwili strażnicy bramy padli martwi. Szczurek wszedł pierwszy, na zwiady. Okazało się, że nigdzie nie było orków. Trawiony przeczuciami, wszedłem jednak za resztą kompanii. Do głębszych sal prowadził tylko jeden korytarz. Ja, Dadex i szczurek ruszyliśmy nim. Pozostali mieli pilnować tyłów. Szliśmy bardzo krótko. Potem naszym oczom ukazał się bardzo nieprzyjemny widok.
W dużym, śmierdzącym krwią i starym mięsem pomszczeniu zebrało się z pięćdziesięciu orków – wszyscy, którzy ocaleli z ostatniej potyczki. Na podwyższenie z czarnym kamieniem, stał wielki orczy herszt. Nad nim wisiała biała postać. Bez trudu rozpoznałem Dominikę Rűmil. Przyjrzałem się dokładnie Dowódca trzymał w łapie wielki, czarny nóż – najwyraźniej chciał złożyć ofiarę. Spojrzałem na Leśników. Byli gotowi. Wycelowałem i posłałem strzałę prosto w gębę herszta. W tym czasie Dadex użył swego bojowego rogu, a szczurek wystrzeliwał orczych żołdaków. Potwory chwilowo nie wiedziały co się stało. Dopiero potem dojrzały nasi ruszyły. Wtedy podbiegli Elrond i Rod.
- Gdzie Gilun?! – zapytałem bez przerwy strzelając.
- Pilnuje wejścia! – krzyknął Rod, który właśnie wyjmował swój łuk.
Żaden z orków nie zbliżył się do nas bliżej, niż 3 metry. Po dziesięciu minutach walki i kilkudziesięciu wystrzelonych pociskach, w jaskini nie pozostał żaden ork. Pobiegłem, aby uwolnić księżniczkę. Odciąłem więzy, a ona spojrzała na mnie.
- Dzi... dziękuję. – powiedziała i zemdlała.
Następnego ranka rozpoczęliśmy kolejny etap podróży. Na szczęście przebiegł on bez komplikacji i po tygodniu wyjechaliśmy z Martwej Puszczy. Stanęliśmy na Odległych Stepach, krainach barbarzyńców. Żyli oni w niewielkich klanach, po dwanaście lub piętnaście osób. Największe plemienia liczyła nawet kilkaset członków, było to jednak przed stuleciami, nim orkowie zaczęli często zapuszczać się w te tereny. Teraz najbogatsze klany barbarzyńców skryli się przy Północnych Górach, jedynym liczącym się człowiekiem na tych ziemiach był Khan – Ik – Garin – przywódca całych Odległych stepów. Początkowo z dużą czujnością, a potem nieco bardziej rozluźnieni wkroczyliśmy na rozległa przestrzeń. Nigdzie nie było nikogo widać. Aż do czasu, gdy zatrzymaliśmy się na krótki odpoczynek. Wtedy dookoła nas pojawiła się około dwudziestka barbarzyńców.
Po krótkim czasie dotarliśmy do obozu barbarzyńców. Składał się on z dziesiątek namiotów i jednego, wielkiego, drewnianego budynku wodza. Doszliśmy do niego i towarzyszący nam barbarzyńca powiedział:
- Wy teraz wejść. My gadać z nasz wódz i z wasza lud. My się nie wtrącać.
Weszliśmy do obszernej sali. Na drewnianym krześle naprzeciwko wejścia siedział jakiś barbarzyńca. Wokół niego stały o wiele wyższe postacie, jakby elfy lub ludzie.
Gilun ku memu zdziwieniu stanął jak wryty.
- Hilan! – wrzasnął i pobiegł ku jednej z wysokich postaci.
- To prawda, to ja. Nim kilo frosti, Gilun. – odpowiedział nazwany Hilanem. – Niech smutek cię powita, Gilunie.
Hilan położył rękę na ramieniu Giluna.
- Co się stało?! – zapytał Gilun. – Właśnie jedziemy z Kamieniem, który dopełni przeznaczenie i pokona Wroga!
- Spóźniliście się! Wróg zebrał wielkie siły i zniszczył nasze posterunki wokół Amon Morgul. Byliśmy całkowicie na to nieprzygotowani. Zginęła większość obrońców, jednak ja i setka konnych przedarliśmy się przez pierścień atakujących i dotarliśmy tutaj. Jednak zginęlibyśmy, gdyby nie sprzyjający los. Uciekaliśmy przez góry, gdy nagle zaatakowała nas prawdziwa armia orków. Na szczęście było to przy siedzibie górskich barbarzyńców, których wódz i jego armia poświęciła się, abyśmy przywieźli wieść o wojnie tutaj. Jesteśmy tu już dwa dni i jutro mieliśmy zamiar wyjechać.
Wtedy wstał król barbarzyńców i przemówił do nas. Nie miał akcentu charakterystycznego dla jego ludu, lecz mówił jak rodowy człowiek.
- Orkowie to nasi odwieczni wrogowie. Będziemy z nimi walczyli, choćby to miało oznaczać kres naszemu ludowi. Wy jednak musicie ostrzec waszego króla, by był gotowy na wojnę. Zanim dojdą tu orkowie powinno ... – przez drzwi wbiegł jeden ze zwiadowców.
Po krótkim dialogu z wodzem, ten zwrócił się do nas.
- Armia orków jest nie dalej niż pół dnia drogi od nas. Musieli mieć posiłki w naszej krainie. Musicie ruszać. Każda minuta zwiększa ich szansę na zwycięstwo.
Teraz odezwał się Hilun.
- Zostanę tu, aby osłaniać wasz odwrót. Nie możecie jednak jechać sami. Dam wam dwudziestu mych jeźdźców. Niech prowadzi was słodka Tuthien.
Jeszcze raz położył rękę na Gilunie i wyszedł.
- Na nas także już czas. – powiedziałem i wszyscy wyszliśmy ku naszym koniom. W drodze podjechał do mnie nieznany elf.
- Jestem Ulich, dowódca waszej eskorty. Wasze konie są już gotowe do drogi. – dał znak ręką i nasze rumaki podbiegły do nas. – Nie ma czasu do stracenia.
Wsiedliśmy na zwierzęta i ruszyliśmy ku bramie. Strażnicy przepuścili nas, a my galopem ku Nimmodel. Po godzinie jazdy zauważyliśmy kilka wielkich, fioletowych drzew.
- Dziwne, nie widziałem ich, gdy tu jechaliśmy... – powiedział Rod.
Ulich i Gilun poruszali się niespokojnie wiercili się w siodłach. Nagle jedno z drzew ruszyło się i zobaczyliśmy wielki otwór gębowy i świecące ślepia.
- To spaczone drzewce. – krzyknął Dadex i posłał w jednego z nich ognistą kulę.
Wszyscy, którzy znali się na magii, zrobili to samo i po chwili po przeciwnikach pozostał tylko pył.
- To byli słabi przeciwnicy, ale oni wcale nie mieli nas powstrzymać. Ich zadaniem było dowiedzieć się, którędy wracamy do domu. – powiedział Gilun. – Wielki Wróg już to wie! Musimy jak najszybciej ruszać dalej. Przeciwnik nie poskąpi sił, by nas pokonać.
Wszyscy popędziliśmy konie, i ruszyliśmy galopem ku Martwej Puszczy.
Do końca dnia dotarliśmy do brzegów lasu. Ulich ostrożnie, wraz z jednym ze swych ludzi, poszedł na zwiady. Po półgodzinie wrócił.
- Nie wyczuliśmy żadnego orka, na razie możemy ruszać.
Wkroczyliśmy dalej w Martwą Puszczę. Ten dzień minął na pełnej niepewności podróży. Nasza eskorta otoczyła nas kręgiem. Ulich pozwolił na sen dopiero późną nocą, a i tak tylko do wczesnego poranka. Obudził mnie jeden z jego podopiecznych, niejaki Galedon.
- Wstań. Ulich wyczuł, że orkowie muszą być blisko.
Podniosłem się. Cały obóz był już na nogach. Szczurek nieco gderał, że jest zmęczony, a Rod zachowywał się tak spokojnie, jak nigdy.
Gdy tym razem ruszyliśmy, ochrona jeszcze bardziej zbliżyła się do mnie, szczurka, Dadexa, Roda i Dominiki.
Po półgodzinnej podróży, podjechał do mnie Gilun.
- Ulich powiedział mi, że okrążyli nas orkowie. Wkrótce ruszą do ataku. Jest ich kilkudziesięciu, lub jeszcze więcej. Możliwe, iż są wśród nich nawet Hamudzi. – na chwilę przerwał i spojrzał na mnie - Naszym zadaniem jest chronić Dominikę Rűmil, jednak nawet gdyby sama wyrwała się orkom, nie dotrze do granic Nimmodel. Dlatego musicie jej towarzyszyć.
- Jak mamy ją chronić, jeśli zaatakują nas orkowie? – zapytałem.
Na te słowa Gilun wyciągnął małą buteleczkę z zielonym płynem.
- To Vien, napój który przyrządziła sama Tuthien. Dzięki niemu ludzie, elfy i ich zwierzęta przez siedem dni i nocy nie będą odczuwały głodu i zmęczenia. Jest to jedna z najcenniejszych rzeczy, jakie będziesz posiadał. Starczy go dla pięciu istot i koni. Dominika już go wypiła, teraz zrób to ty i pozostali Leśnicy. Potem podajcie go swym koniom. Jeszcze dzisiaj będziecie musieli uciekać.
Potem oddalił się, a Ulich jakby na to czekał i zaraz oznajmił, że tutaj musimy odpocząć.
Wszyscy się zdziwili, ale przyjęli to z radością, gdyż byli zmęczeni i najwyraźniej myśleli, że niebezpieczeństwo się oddaliło. Gdy tylko Leśnicy zeszli z koni, podszedłem ku nim.
- Jesteśmy w niebezpieczeństwie. Orkowie jeszcze dziś nas zaatakują. – powiedziałem i zobaczyłem ich zdziwione miny. – Jest tylko jedna szansa, aby udało się nam dotrzeć do króla z żywą Dominiką. Gilun dał mi napój Vien, Wypijcie go, a dotrzemy do króla, a przynajmniej będziemy pewni, że zrobiliśmy wszystko, co było w naszej mocy. Potem podajcie go swym koniom.
Gdy zrobili to, o co prosiłem, postanowiłem pójść do Dominiki. Stał przy niej elfi strażnik, którego na mój widok odprawiła.
- Czy jesteś gotowa, do tego, co nas czeka? – zapytałem
- Jak jeszcze nigdy do niczego. – odpowiedziała. – Megarion czy... jestem tobie obojętna? – zapytała i spojrzała mi w oczy.
- Nie. – odpowiedziałem krótko.
- Dziękuję ci za wszystko. Za ochronę podczas misji i za uratowanie z rąk orków w tej jaskini. Jednak teraz nie powiem ci nic więcej. Stanie się to najprędzej w Nimmodel. Teraz musimy być gotowi do ucieczki. – powiedziała i zamyśliła się na chwilę. – Megarion....
Wtedy rozległ się głos rogu.
- ORKOWIE!!! – usłyszałem czyjś głos.
Nie myśląc zbyt wiele wsadziłem Dominikę na jej konia. Miałem już biec po swego, gdy zobaczyłem Giluna, który prowadził mego rumaka. Za nim jechali pozostali Leśnicy.
- Megarion, orkowie i Hamudzi już nas okrążyli. Wsiadaj na swego konia. Gdy ruszymy do ataku, pozostali pójdą za twym rumakiem. On zna drogę. – po tych słowach wyciągnął miecz i ruszył w kierunku Ulicha.
Ja i Leśnicy otoczyliśmy Dominikę, zaś elfy zrobiły okrąg, by jak najdłużej bronić się przed orkami. Ci zaatakowali po chwili. Na przedzie szli zwykli orkowie, zaś za nimi, na wargach, jechali Hamudzi. Gdy rozpoczęły się pierwsze potyczki, podjechał ku nam Ulich.
- Teraz, jedźcie tamtędy! – wskazał miejsce, gdzie stali Elrond i jakiś inny elf. – Tam nie ma na razie orków.
Natychmiast ruszyłem w tamtym kierunku, ale pozostali zrobili to samo. Przejeżdżając obok Elronda, ten uśmiechnął się do nas. Nagle został ugodzony czarną strzałą i zsunął się z konia. Do nas zbliżali się zaś Hamudzi. Pośpieszyłem konia i cała grupa ruszyła, omijając drzewa. Mimo to Hamudzi i ich wargi doganiały nas. Nagle Rod, który jechał po mej prawej stronie, zatrzymał się i puścił ognistą kulę prosto w najbliższych przeciwników, zabijając ich.
- Co robisz?! – zapytałem.
- Jedźcie! Spróbuję ich powstrzymać. – powiedział. – Musicie chronić Powierniczkę.
Na te słowa spojrzałem na niego i popędziłem konia a za mną zrobili to szczurek, Dominika i Dadex. Usłyszałem jeszcze jedną wypuszczoną ognistą kulę, a potem zapanowała cisza.
Pędziliśmy tak szybko, jak tylko pozwalał na to las. Co jakiś czas widziałem czerwone oczy orków, którzy próbowali nas ustrzelić lub ścigać, lecz żadnemu się to nie udało. Gnaliśmy tak
Przez cały dzień, nie czując zmęczenia, znużenia, głodu ani pragnienia. Tak samo konie, miały tyle samo siły, jak przed ucieczką. Chciałem się zatrzymać i przedyskutować kilka spraw, ale niebezpieczeństwo, które nam groziło, zmuszało mnie do dalszej, szaleńczej jazdy.
Po sześciu dnia i nocach ucieczki, wreszcie zaczęły pokazywać się zielone granice Nimmodel. Późnym wieczorem, gdy już pokazał się księżyc, dotarliśmy do granic elfickiego królestwa. Strażnik przepuścił nas bez słowa, gdy tylko zauważył Dominikę. Natychmiast pojechaliśmy do królewskiego pałacu. Po drodze widzieliśmy elfy takie same, jak przed wyjazdem. Wszystkie w białych szatach, w spokoju przechadzające się pięknymi uliczkami. Żadnych przygotowań do wojny. Mimo iż nasze stroje nie były w najlepszym stanie, od razu poszliśmy do króla. Nie było czasu na przebieranki. Filond siedział na swym tronie w zadumie i otrząsł się dopiero, gdy jego sługa powiedział o naszym przybyciu. Król natychmiast do nas podbiegł.
- Co się stało? Czemu jesteście tak szybko? – zapytał gorączkowo. – I gdzie reszta drużyny? Nie wyczuwam Giluna, Elronda i Eriha. Co się stało?!
Po skrócie opowiedziałem mu naszą wyprawę. Podczas, gdy opowiadałem o drugiej zasadzce orków, król posmutniał jeszcze bardziej.
- Więc bracia Elrond i Erih, a nawet wielki Gilun nie żyją. A co z Rodem? – zapytał, ale odniosłem wrażenie, że nie obchodzi go odpowiedź.
- On również poświęcił się, podczas gdy ścigali nas Hamudzi. Gdyby nie to, bylibyśmy już martwi.
Król zamilkł na chwilę i nikt nie śmiał się odezwać. Po kilku minutach władca rzekł:
- Idźcie do swych komnat. Sądzę, że Vien nie przestał jeszcze działa, ale i tak powinniście znowu zobaczyć waszą siedzibę. – powiedział. – Ja zaś pragnę porozmawiać teraz z córką.
Wyszliśmy razem. Po drodze szczurek zaczął rozmowę.
- Jak myślicie, czy ktoś nie powinien powiadomić GaNdiego? – zapytał
- Jeżeli już jest. – wtrącił Dadex.
- Dzisiaj jest już za późno, nikt się nie podejmie takiej podróży. Jutro rano poprosimy króla, aby wysłał posłańca. – odpowiedziałem.
Potem rozmawialiśmy o tym, jak może potoczyć się wojna i kto nam może pomóc.
- Wojownicy z pewnością ruszą nam z odsieczą, gdy tylko się o tym dowiedzą. – powiedział pełen entuzjazmu szczurek.
- Wątpię. – odrzekł Dadex. – Oni i król Clone_xx mają własne problemy.
***Więcej się nie mieści w poście***
1.O Nordmarze
1. Nordmar to kraina położona daleko na północy, W umyśle przeciętnego mieszkańca południa, są tam jedynie lodowe pustynie i niewielkie, zamieszkane tereny. W rzeczywistości Nordmar to kraj o zróżnicowanym klimacie i terenie. Obok wielu gór, są tam także równiny i jeziora oraz rzeki. Niezwykle górzysta i mroźna północ kontrastuje z zalesionymi i równinnymi ziemiami na wschodzie. Zachód natomiast to teren pagórkowaty, o mroźnych zimach i upalnych latach.
2. O zarządzaniu
1. Nordmar jest podzielono na ziemie pięciu frakcji. Gildie Wojowników, Leśników, Zbójów oraz Magów od wielu lat walczą ze sobą o ziemie, wpływy i pieniądze. Zwierzchnią władzę nad tymi organizacjami sprawuje król Nordmaru, obecnie Clone_xx. Na jego usługach są tak zwani Egzekutorzy lub Moderatorzy, oraz Książe Nordmaru. Obecnie urząd Księcia jest w posiadaniu lorda Arcana. Nie może on należeć do żadnej z gildii. Co innego Moderatorzy. Większość z nich jest w którejś z organizacji królestwa, często na ważnych stanowiskach i wspomaga swych braci. Z powodu nasilającego się szpiegostwa, król Clone_xx zakazał wstępu zwykłym ludziom na tereny którejś z gildii. Teraz tylko jej członkowie mogą wejść na jej teren. Istnieje także neutralny teren, tak zwane Rozdroża. Tam urzędują królewscy urzędnicy i spotykają się dyplomaci.
2. Nordmar liczy około 3,5 miliona mieszkańców, z czego niewielu jest członkami gildii i co za tym idzie, należy do szlachty. Tylko oni mogą zajmować wysokie stanowiska na królewskim dworze bądź w wojsku.
3. Rasy
1. W Nordmarze nie ma dużego zróżnicowania rasowego. Większość jego mieszkańców to ludzie, chodź Elfowie Wysokiego Rodu i Leśne Elfy nie są niczym dziwnym. Tak samo jak pół – elfy, zarówno Wysokiego jak i Leśnego Rodu. Co do mrocznych elfów, nie pojawiają się oni zbyt często w miastach królestwa. W większości należą do Zbójów i mieszkają wśród niedostępnych górskich szczytów. Hobbici i krasnoludowie nigdy nie zamieszkali w Nordmarze, choć ponoć można się na nich natknąć na południowych granicach królestwa.
2. Elfowie Wysokiego Rodu już od jakiegoś czasu opuszczają Nordmar, by udać się na Zachodnie Wyspy, ku ich wiecznemu królestwu. Chociaż nie tworzą oddzielnych organizacji, to w ich autonomicznym państwie Nimmodel, graniczącym z ziemiami Leśników, wciąż można znaleźć Filonda, potomka słynnego Hil – Gelada i jego poddanych, którzy wciąż nie wyruszyli ku Morzu.
3. Leśne Elfy, jak dotąd, nie wyruszały ku Zachodnim Wyspom, gdyż zgromadzone w Królestwie Leśników żyją w pokoju i dostatku. Między Leśnymi i Wysokimi Elfami zawarto niewielu małżeństw, lecz potomni z takich związków najczęściej zaliczano do Wysokich Elfów, z paroma wyjątkami. Elfie małżeństwa z ludźmi na terenie Nordmaru zachodziły jeszcze rzadziej i obecnie jest niewiele dzieci z takich związków.
4. Orkowie, gobliny i trolle stanowią duże niebezpieczeństwo na nieuczęszczanych szlakach. Zwłaszcza orkowie, żyjący w górach, lasach i za północnymi granicami, stanowią wielkie niebezpieczeństwo dla zamieszkałych krain.
4. O wojsku
1. Król Nordmaru nie utrzymuje stałych wojsk, oprócz osobistej gwardii. Ochrona królewskich miast przypada gildii Wojowników. Jej członkowie są uważani za wielkich bohaterów, choć kilku zdrajców zapisało się w historii królestwa. Gildia Magów w swej głównej siedzibie, Klasztorze, utrzymuje niewielkie oddziały Gwardii. Doskonale wyszkolone i wspomagane magią, mogą stawiać długi opór nieprzyjacielowi. Wojska zbójów składają się głównie z lekkiej piechoty i rzadko z konnicy. Przystosowani do walki w górach i w lesie, stanowią śmiertelne zagrożenie dla zbrojnych konwojów lub wrogich armii. Na armie Leśników składają się słynni łucznicy i niezrównana kawaleria, zarówno lekka jak i ciężka.
2. Nie istnieje prawo, które nakazywałoby w jaki sposób rozdaje się dowództwo nad wojskami danej gildii. Zależy to więc jedynie od upodobania przywódcy gildii.
5. Leśnicy
1. Wschodnie ziemie królestwa Nordmaru należą do gildii Leśników. Nadal je król Clone_xx dla ich władcy , GaNdiemu. Stolica tych ziem, Sirvelhill, stanowi ich centrum administracyjne oraz siedzibę króla GaNdiego. Tam przez większość czasu mieszkają Leśnicy, szlachcice Leśnego Państwa i jego podstawowa siła obronna.
2. Król Leśnego Państwa ma w nim nieograniczoną władzę. Tylko raz, podczas jego długiej nieobecności, został zwołany Sejm Wielki, który obradował bardzo krótko. Nie uchwalił o wielu potrzebnych reform, ale podniósł morale Leśników i zapobiegł rozpadowi gildii.
3. W zamian za szczególne usługi oddane państwu, król GaNdi może nagrodzić Leśników awansami i tylko on może przyjmować nowych członków.
Krótka historia o Leśnikach
Prolog
Był właśnie środek sierpnia. Niezwykle upalne lato przypuściło właśnie atak. W południe nie dało się wyjść na ulicę, gdyż gorąco mogło zabić najwytrwalszych. Na szczęście był już wieczór, a ja siedziałem w „Zagajniku” przy kuflu piwa. Tutejszy karczmarz, Fikel, jako mój dobry znajomy dawał mi tylko dobry trunek, nie jak to miał w zwyczaju, chrzczony wodą. Przy drugim kuflu dosiadł się do mnie Rod. Był wyraźnie zmęczony, worki pod oczami świadczyły o wielu nieprzespanych nocach. Najwyraźniej jednak pobyt w stolicy mu się przysłużył, gdyż był chętny do rozmowy.
- Wróciłeś już z patrolowania północnej granicy? – zapytałem. – Czy jeszcze będziesz musiał tam wrócić?
- Nie, przynajmniej w najbliższym czasie. – przerwał i zrobił łyk piwa – Przeklęci zbóje. Przez jeden miesiąc zaatakowali nas dwanaście razy. Straciliśmy trzydziestu ludzi, ale im zabiliśmy przynajmniej dwustu.
Przez chwilę nic nie mówiliśmy, sącząc powoli piwo. Potem odezwał się Rod.
- A jak tam u ciebie? W Sirverhill coś się działo?
- Nic ciekawego, oprócz tego, że GaNdi znowu gdzieś wyjechał. Podobno czeka kilkunastu nowych członków, ale bez jego zgody jeszcze żaden do nas nie dołączył.
Gawędziliśmy w podobnym tonie kilkanaście minut, gdy do gospody wpadł szczurek.
- Jest afera. – krzyknął i usiadł przy naszym stoliku.
- Jaka afera? – spytałem
Szczurek odetchnął i zaczął mówić.
- Znaleziono rozkazy GaNdiego. Według nich ty, Rod i ja musimy ruszyć z poselstwem do Nimmodel, do Filonda.
- Ale czemu? –zapytał Rod
- Nie wiem, ten sługa, który trzymał rozkazy, powiedział, że przeczyta je tylko przy najwyższym rangą z nas. Czyli przy Megarionie. – w głosie szczurka zabrzmiało niezadowolenie.
- A więc na co czekamy? Ruszajmy! – powiedziałem i cała kompania wyszła z gospody. W połowie drogi do pałacu przypomniałem sobie, że zapomniałem zapłacić.
Na miejscu powitał Karin, najbliższy sługa GaNdiego. Szczurek co chwila posyłał ku niemu nieprzyjazne spojrzenia. Karin dał znak, abyśmy poszli za nim. Po chwili znaleźliśmy się w komnacie GaNdiego. Wskazano nam krzesła, na których natychmiast usiedliśmy. Sługa zaczął czytać rozkazy.
- „Ja GaNdi, król Leśnego Państwa rozkazuję następujące rzeczy: Wielmożni szczurek, Megarion i Rod mają udać się do Mistrza Filonda, króla Nimmodel. Ich zadaniem ma być nakłonienie Wysokich Elfów do udziału w wojnie przeciwko zbójom. Jeżeli najwyższy rangą z posłów przyjmie warunki Mistrza Filonda, sojusz musi zostać zawarty. W przeciwnym wypadku należy czekać do mego powrotu.”
Karin przestał mówić, po czym ponownie zwrócił się do nas.
- Panowie, mam jeszcze inne zalecenia dla was, od króla GaNdiego. Jako że w dworze Nimmodel musicie wyglądać jak wielcy książęta, nasz władca zostawił to.
Karin podał każdemu z nas kawałek pergaminu i dużą torbę ze złotem.
- Te kawałki papieru to glejty króla. Każdy krawiec w Sirverhill musi wydać cokolwiek od niego zarządacie. Za złoto zaś musicie kupić sobie ekwipunek na podróż.
Po tym władczym gestem kazał nam wyjść. Za drzwiami szczurek pokazał mu „gest pozdrowienia”. Wszyscy razem udaliśmy się do krawca Girlanda. Słynny nawet poza granicami Leśnego Państwa, z pewnością mógłby nas ubrać jak elfie książęta. Jego sklep stał niedaleko królewskiego pałacu, zaledwie dwie ulice dalej. Duży, dwupiętrowy budynek stał na niewielkim wzgórzu. Z daleka było widać szyld: „ Girland – stroje na każdą okazję”. Gdy weszliśmy, natychmiast uderzył nas zapach różnorodnych tkanin. Jako że był już wieczór, w sklepie paliły się dziesiątki świec. Klientów jak zwykle nie brakowało, zarówno sług wielkich magnatów jak i Leśników. Przy ubraniach z południa natknęliśmy się na Archimonda. Przymierzał on właśnie obszerne spodnie, ale że nie chcieliśmy wdawać się w rozmowy, ominęliśmy go. Wkrótce znaleźliśmy samego Girlanda. Był to wysoki i postawny jegomość o szerokich barach. Bardziej pasował na wojownika niż na krawca. Podeszliśmy ku niemu i zawołaliśmy po imieniu.
- W czym mogę szanownym panom służyć? – zapytał z niespotykaną grzecznością. Widać poznał w nas Leśników.
- Mamy glejty dla pana. – powiedziałem i pokazałem pergaminy od GaNdiego.
Girland w kilka sekund przeczytał rozkazy i poprowadził nas d specjalnego stoiska, gdzie trzymano ubrania w stylu Elfów. Pokazał nam najdroższe i najładniejsze kompozycje. Potem wybrał kilka sztuk koszul, spodni, diademów oraz peleryn i podał je nam. Wszedłem do przebieralni i nałożyłem podany mi strój. Był biały, gdzieniegdzie ozdobiony złotem i srebrem. Peleryna zapinała się na platynowej broszy, ozdobionej szlachetnymi kamieniami. Diadem natomiast był cały ze srebra a w jego środku tkwił sporych rozmiarów diament. Obejrzałem się w lustrze i uznałem, że wyglądam w porządku. Gdy wyszedłem, pozostali Leśnicy także się już przebrali. Rod był w pięknych czerwonych szatach, natomiast szczurek paradował w zielonym wdzianku.
Grzecznie podziękowaliśmy za stroje, a właściciel krzyknął po pracowników, aby
spakowali nasze ubrania. Po chwili wyszliśmy ze sklepu z pokaźnymi pakunkami. Wtedy dopadł do nas jeden z pałacowych sług.
- Całe szczęście, że was tu znalazłem. Wielmożny regent, lord Karin sądził, że tutaj będziecie...– zaczął mówić
- Wielmożny regent. – donośnym szeptem powiedział szczurek. – Dupa nie wielmożny regent.
Posłaniec nieco się zmieszał, ale po chwili zaczął mówić dalej.
- Wielmożny regent ma dla was następujące rozkazy. Wyruszyć trzeba najpóźniej za dwa dni, o świcie. I nie wolno nikogo informować o podróży.
- Czemu? – spytałem
- Nie wiem, taka jest wola lorda Karina.
- Wiecie, co? Mam pomysł. Chodźmy i skopmy tyłek temu „wielmożnemu” dupkowi. – powiedział Rod, gdy posłaniec oddalił się.
- Może kiedy indziej. Teraz jest już późno, chodźmy lepiej spać. – powiedziałem i pożegnałem się z kompanami.
Droga do domu szybko mi upłynęła. Moja miejska chałupa stała przy wschodnim murze. Używałem jej znacznie częściej niż dworu na mych ziemiach. Po prostu więcej miałem do roboty w stolicy, niż siedząc na wsi i doglądając chłopów. W domu jak zwykle było bardzo ciemno. Zapaliłem kilka świec i udałem się do łazienki. Była całkiem nieźle urządzona, w porównaniu z przybytkami pozostałych Leśników. Wciąż pamiętam kibel Lorda Jodełki.
Po umyciu się ledwo starczyło mi sił na zdjęcie kolczugi. Padłem na łóżko jak kłoda i zasnąłem. Przez tę noc ciągle przewijały się jakieś sny, lecz rano już ich nie pamiętałem. Dziwnym trafem obudziłem się w południe. Jestem rannym ptaszkiem i przez większość życia budziłem się ok. ósmej bądź siódmej. Słońce wlewało się przez okna i można było wyczuć, że znów będzie parno. Postanowiłem jeszcze raz przymierzyć nowe ubranie. Wyglądałem wspaniale, zawsze było mi dobrze w białym. Około trzynastej, po wszystkich porannych czynnościach nałożyłem zwykła kolczugę i przypiąłem mój ulubiony miecz do boku. Następnie przejrzałem zawartość sakiewki, którą otrzymałem od Karina. Była po brzegi wypełniona złotymi monetami, tak, że ledwo wytrzymywała ich ciężar. Postanowiłem trochę ich wydać. Poszedłem do alchemika Sildura. Kupiłem kilka mikstur Ithil oraz ziół Athel. Następnie skierowałem się ku najbliższemu łuczarzowi. Kupiłem u niego kołczan mithirlowych strzał. Oprócz tego mój wzrok przykuła pewna włócznia. Ebonowy grot tkwił na niezwykle lekkiej, mithirlowej nasadzie. Sprzedawca zażądał za nią pięciuset sztuk złota, jednak po dokładnych oględzinach postanowiłem ją kupić. Były na niej wyryte elfickie litery, których słowa układały się w przeróżne błogosławieństwa. Przywiązałem włócznie od pleców i poszedłem do „Zagajnika” Siedzieli tam Cord, Dadex, Lord Jodełko, Eks – Magnat Kruk, szczurek i Rod. Zajmowali największy dostępny w karczmie stół i nieustannie hałasowali przy kuflach piwa. Skinąłem na karczmarza aby podał mi kufel piwa i dosiadłem się do Leśników.
- Cześć Megarion, co tam u ciebie? – zapytał radosny Dadex. – Ponoć wciąż nie znalazłeś swoje damy serca.
- Jak będzie mi potrzebna to sobie znajdę. A co to za znamię miłości? – zapytałem, gdyż na policzku Dadexa dostrzegłem fioletowy siniec.
- Moja obecna, a raczej była, niezbyt się ucieszyła, gdy zobaczyła mnie z inną. Teraz nie mam żadnej. – jakby na pocieszenie Dadex łyknął z kufla, a za jego przykładem poszła cała reszta.
Przegadaliśmy tak godzinę i kilka kufli. Wszyscy, oprócz mnie, szczurka i Corda wylądowali pod blatem. My wypiliśmy tylko dwa piwa. Wiedzieliśmy, że jutro nie możemy pozwolić sobie na kaca. Zostawiliśmy pozostałych pod opieką gospodarza i wyszliśmy z gospody. Mimo iż była już szesnasta, słońce wciąż dawało o sobie znać i prażyło w plecy z wielką siłą.
Z braku zajęcia postanowiliśmy udać się na arenę. Za kilkanaście minut miała rozpocząć się walka. Gdy podeszliśmy do odźwiernego, ten wpuścił nas bez kolejki i zaprowadził na najlepsze miejsca. Leśnicy cieszyli się ogromnym poważaniem w stolicy. Ledwo usiedliśmy, a fanfary ogłosiły pierwszą walkę. Jakiś człowiek w hełmie i harpunem oraz siatką w ręku wyszedł witany owacjami przez pospólstwo. Dokładnie naprzeciw niego wypuszczono ogromnego niedźwiedzia. Był przynajmniej dwa razy większy od człowieka. Gdy tylko misiek wyczuł gladiatora, natychmiast rzucił się w jego kierunku. Wojownik rzucił siatką w głowę zwierzęcia, lecz nie trafił. Teraz pozostał tylko z harpunem. Niedźwiedź jeszcze raz na niego zaszarżował. Tym razem gladiator nie uciekł. Potknął się o jakiś kamień i wylądował na ziemi. Niedźwiedź dopadł do niego i jednym ciosem łapy rozkwasił mu głowę. Towarzyszył temu jęk publiczności. Na arenę wpadli poskramiacze i ciosami włóczni pognali niedźwiedzia ku jego klatkom. Grabarze natomiast uprzątnęli ciało gladiatora.
Walki trwały do późnej nocy, jednak z uwagi na nasze zadanie wyszliśmy już po dziewiątej. W domu niemal natychmiast położyłem się spać. I tym razem miałem kilka snów, z czego jeden zapamiętałem.
- Zabij ją, zabij.- szczurek ciągle wskazywał na małą postać, chyba dziewczynę.
- Nie, nie zrobię tego. – ja bez przerwy wzbraniałem się przed zadaniem ciosu.
- Sam ją dźgnę! – Rod chwycił miecz i już miał zabić, gdy... obudziłem się.
Ten koszmar przysłużył mi się. Zegar wskazywał piątą rano. Została mi godzina na przygotowania. Umyłem się i pośpiesznie coś zjadłem. Potem założyłem paradną kolczugę, przypiąłem miecz do pasa a włócznię do pleców i poszedłem do stajni. Szybko przygotowałem konia i ruszyłem na miejsce spotkania. Do Nimmodel z Sirverhill można był dojechać w jeden dzień. Dlatego to mieliśmy wyruszyć z samego rana. Gdy dotarłem do północnej bramy, szczurek i Rod już na mnie czekali.
- Brawo Megarion! Znów się nie spóźniłeś. – powiedział Rod na powitanie.
- Długo już tu czekacie? – spytałem
- Niezbyt. Przyjechałem dziesięć minut temu, a Rod pięć – rzekł szczurek. – Chyba możemy już ruszać?
Skinąłem głową i wszyscy wyjechaliśmy za bramę, ku Nimmodel. Najpierw powoli, potem coraz szybciej jechaliśmy Młodym Lasem. Wszędzie widać było sosny i świerki, zaś co kilka minut widzieliśmy jakieś leśne zwierze. Po godzinie jazdy skończył się młody las. Wkroczyliśmy na Równiny Niedźwiedzia. W oddali, na wschodzie można było zobaczyć małe osady i większe miasta. My jednak pędziliśmy na północ. Po czterech godzinach jazdy wreszcie postanowiliśmy się zatrzymać. Wyjęliśmy nieco prowiantu, który wzięliśmy ze sobą. Biały chleb, bukłak wina i kawał mięsiwa musiały nam starczyć do końca podróży. Po krótkim, ledwie półgodzinnym postoju ruszyliśmy dalej. Wkrótce dotarliśmy do Wilczej Puszczy. Było już południe, lecz granica Nimmodel nie była daleko. Tutaj zwolniliśmy, gdyż konie były utrudzone. Zresztą nie spodziewaliśmy się kłopotów. Mimo nazwy, wilki rzadko zapuszczały się do Puszczy, odkąd Wysokie Elfy zaczęły masowo na nie polować. Jedyne co mogło nas spotkać, to grupka goblińskich łupieżców, czekających na nieostrożnych podróżnych. Puszcza była nieco straszna. W przeciwieństwie do Młodego Lasu, tutaj nie mieszkało zbyt wiele zwierząt, nie wliczając okolice Nimmodel. Co jakiś czas można było zobaczyć przelatującego ptaka i nic więcej. Po pewnym czasie, do naszych uszu dotarł wrzask, chyba jakiejś dziewczyny. Dochodził ze wschodu.
- Jak myślicie, co to było? – zapytał trzęsący się Rod. Niezwykle bał się duchów.
- Zaraz się przekonamy. – powiedziałem i ruszyłem w kierunku głosu. Wiedziałem, że Leśnicy ruszą za mną.
Po kilku chwilach naszym oczom ukazał się dziwny widok. Jeden elf bronił jakiejś dziewczyny przed bandą goblinów. Wokół niego leżały trupy innych elfów, a on bronił się tylko włócznią. Bez namysłu sięgnąłem po łuk i wraz z kompanami wystrzelaliśmy napastników, zanim ci zrozumieli co się dzieje. Podjechałem ku elfowi.
- Elen sila lumenn’ omentielvo. – rzekł do mnie w elfickiej mowie. Oznaczało to „gwiazda świeci nad godziną naszego spotkania” i dodał. – Bądź pozdrowiony mój przyjacielu!
- I ty również. – odpowiedziałem – Kim jesteś?
- Jam jest Dorun, dworzanin króla Filonda. Byłem dowódcą eskorty Dominiki Rűtil, córki Filonda. Właśnie wracaliśmy, gdy napadła nas banda goblinów. Zabili wszystkich i tylko ja zostałem, by bronić Dominiki. Wtedy wy przybyliście.
- Usłyszeliśmy czyjś głos. – powiedziałem
- To pewnie byłam ja. – usłyszałem piękny glos i obróciłem się. Obok mnie stała jasnowłosa, elfia dama. Była dość wysoka i miała, piękne, niebieskie oczy. Jej suknia była ubrudzona błotem, chyba musiała spaść z konia. patrzyłem się na nią, dopóki znów nie zaczęła mówić, swym pięknym głosem.
- Musiałam krzyknąć, gdy spadłam z konia. Niech będą ci dzięki, za to, iż postanowiłeś nam pomóc. Dokąd zmierzasz ty i twoi kompani?
Dopiero teraz przypomniałem sobie, iż kilka metrów dalej stali szczurek i Rod. Podjechali ku nam i ukłonili się Dominice.
- Zmierzamy do króla Nimmodel, Filonda. – powiedział szczurek.
- I my się tam wybieramy. – powiedział Dorun. – Byłoby dla nas zaszczytem, gdybyście zechcieli nam towarzyszyć.
- Z wielką chęcią to uczynimy. – powiedziałem.
Wszyscy wsiedliśmy na nasze konie. Okazało się, że rumaki Doruna i Dominiki nie uciekły przed goblinami. Powoli ruszyliśmy ku Nimmodel, do którego granicy było najwyżej dwadzieścia kilometrów. Jechaliśmy jednak powoli i do granicy dotarliśmy dopiero wieczorem, gdy słońce zaczęło się chylić ku zachodowi. Strażnik zatrzymał nas i podszedł dość blisko.
- Kim jesteś i czego szukasz w Nimmodel?
- Jam Megarion, poseł króla GaNdiego. Eskortuję córkę twego pana, Filonda.
Strażnik zdawał się być nieco zaskoczony tym stwierdzeniem. Jednak gdy ujrzał Dominikę, natychmiast kląkł i przepuścił nas dalej. Nimmodel nie był wielkim krajem. Oprócz stolicy o tej samej nazwie, znajdowało się tu tylko jedno miasto, Elessar. Jadąc powoli, wkrótce dotarliśmy do dworu Filonda. Nieco nie pasowaliśmy do reszty elfów. Wszyscy chodzili w białych szatach, z niewielkimi kamieniami szlachetnymi w diademach na czołach. My natomiast ubrani byliśmy jak na wojnę, chociaż nasze kolczugi były strojami paradnymi. Jedynym wyjątkiem byli Dorun i Dominika, chociaż i ich stroje były podniszczone. Strażnik przed pałacem wydawał się zatroskany. Gdy podjechałem do niego, rzucił mi smutne spojrzenie.
- Nasz władca, Filond, nikogo dzisiaj nie przyjmuje. Jego córka, która powinna już przybyć, wciąż nie dotarła ku naszym progom. Boimy się, że coś się jej stało.
- Więc mam dla was dobrą wiadomość. – powiedziałem
Wtedy naprzód wystąpiła Dominika. Strażnik przez chwilę zdawał się jej nie rozpoznawać, lecz zaraz klęknął. Potem poprosił, żebyśmy zeszli z koni, aby mógł je zaprowadzić do królewskich stajni. Następnie podszedł do nas pałacowy sługa.
- Pozwólcie najpierw, by Misztrz Filond spotkał się z córką. Za jakiś czas przyjmie was.
Potem zaprowadził nas do kwater dla gości. Ten w których mieliśmy zamieszkać, można by porównać z pałacami. Wszędzie była najwyższej jakości glazura, tak iż pomieszczenie wyglądało, jakby było ze szkła. Sypialnia była bardzo obszerna, a pościel obszyta jedwabiem.
Wszędzie stały już zapalone świece, wszystkie w misternie zdobionych świecznikach. Na stole jadalnym pełno było świeżych owoców i dzbanów z nieznanymi napojami.
Zgodnie z poleceniem GaNdiego postanowiliśmy się przebrać. Wkrótce zamiast wojowników, elfowie mogli obserwować istoty im podobne.
- Brawo Megarion! Znów się nie spóźniłeś. – powiedział Rod na powitanie.
- Długo już tu czekacie? – spytałem
- Niezbyt. Przyjechałem dziesięć minut temu, a Rod pięć – rzekł szczurek. – Chyba możemy już ruszać?
Skinąłem głową i wszyscy wyjechaliśmy za bramę, ku Nimmodel. Najpierw powoli, potem coraz szybciej jechaliśmy Młodym Lasem. Wszędzie widać było sosny i świerki, zaś co kilka minut widzieliśmy jakieś leśne zwierze. Po godzinie jazdy skończył się młody las. Wkroczyliśmy na Równiny Niedźwiedzia. W oddali, na wschodzie można było zobaczyć małe osady i większe miasta. My jednak pędziliśmy na północ. Po czterech godzinach jazdy wreszcie postanowiliśmy się zatrzymać. Wyjęliśmy nieco prowiantu, który wzięliśmy ze sobą. Biały chleb, bukłak wina i kawał mięsiwa musiały nam starczyć do końca podróży. Po krótkim, ledwie półgodzinnym postoju ruszyliśmy dalej. Wkrótce dotarliśmy do Wilczej Puszczy. Było już południe, lecz granica Nimmodel nie była daleko. Tutaj zwolniliśmy, gdyż konie były utrudzone. Zresztą nie spodziewaliśmy się kłopotów. Mimo nazwy, wilki rzadko zapuszczały się do Puszczy, odkąd Wysokie Elfy zaczęły masowo na nie polować. Jedyne co mogło nas spotkać, to grupka goblińskich łupieżców, czekających na nieostrożnych podróżnych. Puszcza była nieco straszna. W przeciwieństwie do Młodego Lasu, tutaj nie mieszkało zbyt wiele zwierząt, nie wliczając okolice Nimmodel. Co jakiś czas można było zobaczyć przelatującego ptaka i nic więcej. Po pewnym czasie, do naszych uszu dotarł wrzask, chyba jakiejś dziewczyny. Dochodził ze wschodu.
- Jak myślicie, co to było? – zapytał trzęsący się Rod. Niezwykle bał się duchów.
- Zaraz się przekonamy. – powiedziałem i ruszyłem w kierunku głosu. Wiedziałem, że Leśnicy ruszą za mną.
Po kilku chwilach naszym oczom ukazał się dziwny widok. Jeden elf bronił jakiejś dziewczyny przed bandą goblinów. Wokół niego leżały trupy innych elfów, a on bronił się tylko włócznią. Bez namysłu sięgnąłem po łuk i wraz z kompanami wystrzelaliśmy napastników, zanim ci zrozumieli co się dzieje. Podjechałem ku elfowi.
- Elen sila lumenn’ omentielvo. – rzekł do mnie w elfickiej mowie. Oznaczało to „gwiazda świeci nad godziną naszego spotkania” i dodał. – Bądź pozdrowiony mój przyjacielu!
- I ty również. – odpowiedziałem – Kim jesteś?
- Jam jest Dorun, dworzanin króla Filonda. Byłem dowódcą eskorty Dominiki Rűtil, córki Filonda. Właśnie wracaliśmy, gdy napadła nas banda goblinów. Zabili wszystkich i tylko ja zostałem, by bronić Dominiki. Wtedy wy przybyliście.
- Usłyszeliśmy czyjś głos. – powiedziałem
- To pewnie byłam ja. – usłyszałem piękny glos i obróciłem się. Obok mnie stała jasnowłosa, elfia dama. Była dość wysoka i miała, piękne, niebieskie oczy. Jej suknia była ubrudzona błotem, chyba musiała spaść z konia. patrzyłem się na nią, dopóki znów nie zaczęła mówić, swym pięknym głosem.
- Musiałam krzyknąć, gdy spadłam z konia. Niech będą ci dzięki, za to, iż postanowiłeś nam pomóc. Dokąd zmierzasz ty i twoi kompani?
Dopiero teraz przypomniałem sobie, iż kilka metrów dalej stali szczurek i Rod. Podjechali ku nam i ukłonili się Dominice.
- Zmierzamy do króla Nimmodel, Filonda. – powiedział szczurek.
- I my się tam wybieramy. – powiedział Dorun. – Byłoby dla nas zaszczytem, gdybyście zechcieli nam towarzyszyć.
- Z wielką chęcią to uczynimy. – powiedziałem.
Wszyscy wsiedliśmy na nasze konie. Okazało się, że rumaki Doruna i Dominiki nie uciekły przed goblinami. Powoli ruszyliśmy ku Nimmodel, do którego granicy było najwyżej dwadzieścia kilometrów. Jechaliśmy jednak powoli i do granicy dotarliśmy dopiero wieczorem, gdy słońce zaczęło się chylić ku zachodowi. Strażnik zatrzymał nas i podszedł dość blisko.
- Kim jesteś i czego szukasz w Nimmodel?
- Jam Megarion, poseł króla GaNdiego. Eskortuję córkę twego pana, Filonda.
Strażnik zdawał się być nieco zaskoczony tym stwierdzeniem. Jednak gdy ujrzał Dominikę, natychmiast kląkł i przepuścił nas dalej. Nimmodel nie był wielkim krajem. Oprócz stolicy o tej samej nazwie, znajdowało się tu tylko jedno miasto, Elessar. Jadąc powoli, wkrótce dotarliśmy do dworu Filonda. Nieco nie pasowaliśmy do reszty elfów. Wszyscy chodzili w białych szatach, z niewielkimi kamieniami szlachetnymi w diademach na czołach. My natomiast ubrani byliśmy jak na wojnę, chociaż nasze kolczugi były strojami paradnymi. Jedynym wyjątkiem byli Dorun i Dominika, chociaż i ich stroje były podniszczone. Strażnik przed pałacem wydawał się zatroskany. Gdy podjechałem do niego, rzucił mi smutne spojrzenie.
- Nasz władca, Filond, nikogo dzisiaj nie przyjmuje. Jego córka, która powinna już przybyć, wciąż nie dotarła ku naszym progom. Boimy się, że coś się jej stało.
- Więc mam dla was dobrą wiadomość. – powiedziałem
Wtedy naprzód wystąpiła Dominika. Strażnik przez chwilę zdawał się jej nie rozpoznawać, lecz zaraz klęknął. Potem poprosił, żebyśmy zeszli z koni, aby mógł je zaprowadzić do królewskich stajni. Następnie podszedł do nas pałacowy sługa.
- Pozwólcie najpierw, by Misztrz Filond spotkał się z córką. Za jakiś czas przyjmie was.
Potem zaprowadził nas do kwater dla gości. Ten w których mieliśmy zamieszkać, można by porównać z pałacami. Wszędzie była najwyższej jakości glazura, tak iż pomieszczenie wyglądało, jakby było ze szkła. Sypialnia była bardzo obszerna, a pościel obszyta jedwabiem.
Wszędzie stały już zapalone świece, wszystkie w misternie zdobionych świecznikach. Na stole jadalnym pełno było świeżych owoców i dzbanów z nieznanymi napojami.
Zgodnie z poleceniem GaNdiego postanowiliśmy się przebrać. Wkrótce zamiast wojowników, elfowie mogli obserwować istoty im podobne.
Po kilkunastu minutach rozmowy, podszedł do nas jeden z elfów.
- Szlachetny Mistrz Filond prosi, abyście poszli ku jego komnatom. Mam was zaprowadzić
Wstaliśmy i ruszyliśmy za elfem. Był ubrany inaczej niż większość tutejszych mieszkańców. Jego szaty były błękitne, a przy boku przyczepiony był długi miecz. Gdy opuściliśmy dom, ku naszemu zdziwieniu na ulicach było pusto. Oprócz strażników nie przechadzał się żaden elf. Nie przeszkadzało to w słyszeniu dziwnych pieśni, dochodzących z każdego zakątka. Były one tak piękne i czyste, że Rod, który szedł u mego boku, cały czas miał zamyśloną minę i nie zwracał na nic uwagi. Skutkiem tego było zderzenie z grubym i starym dębem. Po kilku minutach dotarliśmy do królewskiego pałacu. Do sali tronowej prowadził obszerny korytarz, ozdobiony kilkoma rzeźbami, przedstawiających nieznane mi postacie. Potem weszliśmy do oświetlonej komnaty Mimo iż była już noc, wydawało się, iż właśnie wstało słońce. Świece, które tu stały, w ogóle nie przypominały tych, które my zapalaliśmy, gdy nadszedł zmrok. Każda był pięknie zdobiona i dawała jasny, czysty blask. Wokół tronu siedziało czterech minstreli z lutniami w ręku. Śpiewali właśnie jakąś piękną, acz smutną pieśń. Na samym tronie zaś znajdował się elf. Nie można było po jego wyglądzie odgadnąć wieku, nie był ani stary ani młody. Klękliśmy przed nim a on zapytał swym dźwięcznym głosem.
- Czegoż to chcą posłowie króla Lasu? – zapytał Filond
- Nasz pan, król GaNdi chce zawrzeć przymierze z władcą Nimmodel przeciwko hordom Zbójów. – powiedziałem, choć miałem wrażenie, że Filond znał odpowiedź.
- Być może się zdziwicie, lecz Zbóje nie są naszym największym zagrożeniem. Nie będziemy o nim jednak o tym mówić w nocy, nawet na tych ziemiach. Tymczasem zapraszam was na ucztę.
Filond wstał i poprowadził nas do sali z wielkim stołem. Usiadł na miejscu z podwyższeniem a nam wskazał miejsca po jego prawej stronie. Obok niego usiadłem ja, dalej szczurek a na końcu Rod. Następnie jeden z elfów uderzył w gong, który stał za plecami Filonda. Po kilku minutach do stołu podeszło i usiadło przy nim kilkanaście elfów. Na przeciw mnie, przy lewej ręce Filonda, usiadła jego córka, Dominika Rűmil. Potem słudzy zaczęli krzątać się przy stole. Przed każdym biesiadnikiem postawiono złoty puchar, dwa takież same talerze i kilka sztućców o rączkach wysadzanych drogimi kamieniami. Na stole zaczęto rozstawiać wykwintne jadła. Od specjalnych królików z królewskich hodowli, po pyszne desery z tutejszych, nieznanych nigdzie indziej owoców. Gdy każdy posilił się według swej woli i słudzy sprzątnęli resztki jadła, Filond zaczął mówić.
- Moi drodzy dworzanie i szlachcice. Chciałbym przedstawić wam trzech dzielnych bohaterów z południa. Oto Megarion, szczurek i Rod. – powiedział i wszyscy spojrzeli na nas.
Ja jednak nie zwracałem na nic uwagi, oprócz jednej rzeczy. Cały czas starałem się obserwować córkę Filonda. Przebrała się z podróżnych szat. Teraz siedziała w biało – błękitnym, ozdobionym srebrem i złotem stroju. Na jej czole znajdował się mithirlowy diadem z dużym diamentem na środku i kilkoma pomniejszymi kamieniami szlachetnymi. Złote włosy opadały na jej piersi, wyglądały jakby rzeczywiście utkane były ze szlachetnego metalu. Po jakimś czasie znowu dotarły do mnie słowa Filonda.
- ... i wtedy ci dzielni herosi pokonali gobliny i uratowali mą córkę i jej dworzanina. Następnie eskortowali ją aż do mego domu.
Spojrzałem na mych kompanów. Szczurek był wyraźnie zadowolony, jednak Rod cały czerwony, czuł się trochę nieswojo.
Znowu spojrzałem na Dominikę. Przez chwilę zdawało mi się, że ona równierz spoglądała na mnie i przez moment nasze spojrzenia spotkały się. Natychmiast opuściła wzrok i spojrzała na swego ojca. Ten zaczął teraz opowiadać o naszej sprawie reszczie dworu. Wspomniał o złu, które sprowadzili na tę ziemię zbóje. I w końcu wspomniał o czymś, co mnie zainteresowało.
- Władca Leśników pragnie naszej pomocy w walce ze zbójami. Niech tak się stanie. My jednak również potzrebujemy jego pomocy. Wy, szlachetni Eldarowie znacie Wielkie Zło, które czai się w pobliskich szczytach. Pozwólcie jednak, że opowiem o tym naszym gościom.
Filond sojrzał na nas, tak, jakby widział nasze myśli. Potem znów zaczął przemawiać.
- Póki żaden z Elfów Wysokiego Rodu nie odszedł ku Morzu, nasz kraj sięgał z tą, aż za granice Nordmaru. Jednak gdy ludzie i inne plemiona stawały się liczniejsze, niektórzy ruuszali ku Czerwonym Brzegom. Wtedy to Wielki Wróg wyczuł naszą słabość. Jego poddani, orkowie spustoszyli północne granice, a wielu naszych poległo. W tym czasie,wasz król Clone_xx był jeszcze młody i jego państwo było niewielkie. My zaś musieliśmy cofać się coraz bliżej ku Ostatniemu Szańcowi, gdzie właśnie jesteśmy. Tutaj rozegrała się wielka bitwa, w której większość Wysokich Elfów poległa, a nasi sojusznicy Lesni Elfówie zostali rozbici. Mimo to Wielki Wróg odniósł klęskę. Wraz z swymi najbliższymi poplecznikami uciekł ku Amon Morgul, najwyższemu z szczytów Północnych Gór. Ścigał go Hil – Geldan, dopóki nie odszedł do kolonii w Eldadoras. Wtedy bstawiliśmy szczyt zbrojnymi i trzymaliśmy zło na uwięzi. Wróg znalazł jednak sposób, aby rozkazywać resztce swej armii. Przez kilkanaście lat przyłączyło się do niego kilka szczepów orków i trolli. Porozsyłał je, aby wraz z pomniejszymi demonami nękali ludzkie królestwa. Jednak dziękli męstwu Hil – Geldana, orkowie nie śmieli się zbliżać ku Wielkiemu Lasowi, a złaszcza ku Eldadoras. Wtedy król Clone_xx oddał te ziemie GaNdiemu. Dzięki waszej przyjaźni wiele razy przepędzaliśmy orków z naszych ziem. Teraz jednak zło powraca.
Filond na chwilę przerwał, aby odetchnąć. Przez ten czas nikt nie śmiał się poruszyć. Po chwili Misztrz kontynuował.
- Nasze posterunki wokół Amon Morgul słabną. Jest tylko jeden ratunek dla nas, Leśnego Państwa i Nordmaru. Jestem w posiadaniu klejnotu Imladris. Ten kamien ma potężną moc. Sam jeden może ztrzymać potęgę Wroga na czas potrzebny do przygowania obrony. Umieścić go trzeba w piedestale na Amon Elenor. I zrobić to może jedna osoba – ma córka, Dominika Rűmil.
Spojrzałem na dziewczynę. Zaszła w niej jakaś zmiana. Stała się jakaś bardziej szlachetna, co wydawałoby się nie możliwe. Filond kontynuował.
- Jednak droga jest niebezpieczna i nie poślę jej byle z kim. – powiedział i spojrzał na mnie. Wiedziałem, o co mu chodzi.
Obróciłem się i dostrzegłem towarzyszy. Szczurek miał ogień w oczach, a Rod przestał się czerwienić.
- My pojedziemy z twą córką. I będziemy jej strzec nad życie. – powiedziałem patrzac Filondowi prosto w oczy.
- Wiedziałem, że mogę wam zaufać. – powiedział Filond – Nie musicie wyruszyć od razu. Droga jest niebezpieczna i długa. Przyda się wam odpoczynek w moim domu, Ostatnim Szańcu.
Jakiś sługa ponownie uderzył w gong. Wszyscy domownicy podnieśli się z krzeseł i udali się ku wyjściom. My również wstaliśmy. Filond pożegnał nas i życzył dobrej nocy. Musiało być już późno. Tym razem na dworze nie było już słychać żadnych pieśni. Udaliśmy się ku naszym komnatom, które wydały się jeszcze piękniejsze. Ledwo zsunąłem z siebie me ubranie i położyłem się na łóżku. Po chwili zasnąłem.
- Szybko, zabij ją, nie zmarnuj drugiej szansy. – szczurek pokazywał małą dziewczynkę.
- Zrób to, inaczej już po nas! – dodawał Rod
- Nie zrobię tego, nie zrobię!- ciągle hamowałem wolę zaatakowania bezbronnej kobiety. Wtedy ta wstała i ukazała swą twarz. To była Dominika Rűmil.
Obudziłem się sapiąc, zlany potem. Południowe słońce wlewało się przez okna do mego pokoju. Musiało być późno. Wstałem ruszyłem ku łazience. Po szybkim umyciu się nałożyłem me „elfie” ubrania. Poszedłem do pokoju szczurka. Już go nie było, podobnie jak Roda. Wyszedłem na dwór. Wszędzie było pełno elfów, bezgłośnie sunących po wybrukowanych uliczkach. Przed ktoś stał.
- Witaj! Jestem Tituv i moim zadaniem jest pokazać ci nasze miasto. Nie martw się, twoi kompani już zwiedzili Nimmodel.. Czy chcesz ruszyć już teraz?
Przytaknąłem i podążyłem za Tituvem. Dzień był niezwykle słoneczny, lecz nie parny. Przechodziliśmy pięknym ulicami, a mój przewodnik nazywał po kolei miejsca i budynki. Wszędzie stały marmurowe pomniki i rzeźby przedstawiające dawnych królów i wojowników. Ulice były doskonale ułożone, tak, że przez całą drogę nie napotkałem żadnego wystającego kamienia. W końcu do tarliśmy do wielkiego ogrodu. Tituv zaczął opowiadać jego historię. To tutaj Hil – Geldan starł się w pojedynku z Wielkim Wrogiem i o mało nie zwyciężył. Jednak podstępny kompan Wroga, Cirdun, wypuścił strzałę w elfickiego króla. Chwila, gdy ten złapał się za trafione ramię starczyła, by Wróg uciekł. W miejscu walki, w samym centrum ogrodu stoi kamień, upamiętniający to spotkanie. Wtedy podziękowałem przewodnikowi i udałem się do ogrodu, przemyśleć kilka spraw.
Musiałem siedzieć w bezruchu kilka godzin, gdyż nawet nie zauważyłem, jak podeszła do mnie jakaś postać.
- Nad czym myślisz? – usłyszałem cichy, piękny głos i poderwałem się na równe nogi. Za mną stała Dominika Rűmil.
- Mam kilka spraw, nad którymi muszę się zastanowić. – powiedziałem.
Dziewczyna spojrzała mi prosto w oczy. Poczułem się dziwnie, tak jakby mogła zajrzeć w moje myśli. Staliśmy tak chwilę, dopóki Dominika nie opuściła wzroku.
- Dlaczego zgodziłeś się mnie eskortować? – zapytała.
- To mój obowiązek. – odpowiedziałem nieco sucho. Nie chciałem o tym rozmawiać.
- Czy tylko obowiązek? – uśmiechnęła się smutno i odeszła.
Patrzyłem na nią, jak powoli odchodziła. Wtedy, dokładnie z drugiej strony, nadbiegł Rod.
- Megarion! Filond pragnie wezwać nas na naradę.
Wstałem i ruszyłem za Leśnikiem. Po chwili już byliśmy w pałacu królewskim. Weszliśmy do komnaty tronowej, lecz ku memu zdziwieniu poszliśmy w lewo. W końcu dotarliśmy do obszernej komnaty z podłużnym stołem i mrowiem krzeseł stojących przy nim. Sufit opierał się na drewnianych belkach, które były pięknie rzeźbione. Wszędzie wisiały bajecznie kolorowe żyrandole, choć jeszcze ich nie zapalono. Na tronie pod drugiej stronie sali siedział Filond. Po jego obu bokach siedzieli doradcy i wielcy panowie wśród elfów. Szczurek także tam był. Władca powitał nas i wskazał krzesła. Usiedliśmy i wtedy zaczął przemawiać.
- Jak wszyscy wiecie, wyprawa pod Amon Morgul została już postanowiona. Kamień Imladris ma zostać dowieziony na Amon Elenor, aby wspomóc tamtejszych obrońców. W wyprawie weźmie udział ma córka. Niestety, w tej chwili jej z nami nie ma. Towarzyszyć jej będą szlachetni Megarion, szczurek i Rod. Dodatkowo, jako osłonę, postanowiłem przydzielić im sześciu szlachetny Wysokich Elfów z mego domu. W dziesiątkę mają większe szansę dotrzeć do celu, niż nawet z hufcem zbrojnych. Z mego dworu dołączą do was Dorun i Tituv, których już znacie. Oprócz nich przydzieliłem wam braci Eriha i Elronda oraz mędrca Giluna. I jeszcze kogoś, kto was zna.
Filond dał znak ręką i z cienia wyłoniła się postać w czarnym, acz pięknie szytym stroju. Wszedł w krąg światła i wszyscy ujrzeli jego twarz.
- To Dadex z dworu GaNdiego. – powiedział Filond.
Ja, szczurek i Rod patrzyliśmy na postać ze zdumieniem. Rzeczywiście twarz jakby ta sama, ale biło od niego takie dostojeństwo, iż aż zaniemówiliśmy. To nie był ten sam Dadex, którego znaliśmy z „Zagajnika”. Ten wyglądał przynajmniej jak Elfi pan.
- Ten zacny gość przyjechał dziś rano i po wysłuchaniu co was czeka, prosił o zgodę na dołączenie do drużyny. Oczywiście zgodziłem się. – powiedział Filond.
Dadex tymczasem usiadł przy elfach. Tylko raz na nas spojrzał i można było na nim dojrzeć ledwo widoczny uśmiech.
Podczas rady usłyszeliśmy wiele informacji o celu naszej podróże i o krajach, które miniemy. Z Nimmodel do Amon Morgul był miesiąc drogi na koniach. Początkowo mieliśmy jechać Martwą Puszczą, potem przez krainy barbarzyńców i Odległe Stepy, aby na końcu wjechać w trudno dostępne Północne Góry. Z tego co usłyszałem dało się tam poruszać na koniach. Oprócz tego Filond opowiedział o potworach, na które możemy się natknąć podczas podróży. Nie licząc orków i trolli musieliśmy się liczyć z wilkami i wargami oraz barbarzyńcami. Wszystko skończyło się w nocy, gdy słońce już zaszło. Odczekaliśmy chwilę, aż wszyscy elfowie wyszli z sali. Wtedy napadliśmy na Dadexa.
- Skąd się tu wziąłeś? – zapytał szczurek.
- Mam dla was wiadomość od lorda Karina. Jak najszybciej musicie wrócić do Sirverhill.
- Słucham?! – Rod nie krył oburzenia. – To czemu zgodziłeś się do nas dołączyć?
- A co, posłuchacie „wielmożnego dupka” ? – zapytał Dadex i ironicznie się uśmiechnął. Wszyscy podaliśmy mu ręce i wtedy odezwał się gong wzywający na obiad.
Dzisiejsza uczta w niczym nie ustępowała wczorajszej. Tylko miejsce Dominiki Rűmil było puste. Prawie nikt się nie odzywał, nie licząc szczurka i Dadexa. Po posiłku udaliśmy się do swych pokoi, gdyż okazało się, że był już środek nocy. Sen dopadł mnie niezwykle szybko.
- Zdradziłeś nas!- szczurek miał usta pełne piany.
- Tak, jesteś zdrajcą! – wrzeszczał Rod. – Śmierć zdrajcy!
- Nic nie zrobiłem! – próbowałem się bronić – Nic nie zrobiłem!
- Tak, a to co? – szczurek pokazał mi zakrwawione ciało. – To przez ciebie!
Podszedłem bliżej. Trup miał twarz Dadexa.
- To twoja ostatnia szansa! Zabij ją! – szczurek podał mi duży sztylet i wskazał na Dominikę Rűmil. Ta nawet nie uciekała. Nie śmiałem zrobić kroku...
- Megarion, Megarion! – ktoś szarpnął mną.
Leżałem w swoim łóżku, a nade mną stali szczurek, Dadex i Rod.
- Jesteś chory? – Dadex miał zatroskaną minę. – Rzucałeś się jęcząc coś w rodzaju „nic nie zrobiłem!”.
- Nie, to tylko jakiś głupi sen. – powiedziałem, choć byłem roztrzęsiony. – Która godzina?
- Jest szósta rano. – odpowiedział szczurek.
- A więc was zbudziłem?
- Trudno zaprzeczyć. – powiedział Dadex.
Ten sen był ostatnim, jaki nawiedził mnie w Nimmodel. Tydzień pobytu w Ostatnim Szańcu przebiegł w spokoju, pełen rozmyślan, spacerów i uczt. Niepokoiła mnie tylko jedna rzecz. Ani razu nie zauważyłem Dominiki.
Wyruszyć mieliśmy drugiego września, z samego rana. Przyszliśmy punktualnie. Na miejscu byli już Erih i Elrond oraz Gilun. Elfowie przynieśli ekwipunek, który miał nam służyć w długiej podróży. Dla każdego przygotowano pakunek z elficką żywnością. Był więc lembas, słynny chleb podróżny, napój Silmar i owoce z sadu samego Filonda. Tuż przed wyjazdem przybył król, prowadząc obok siebie dziewczynę w krótkie, błękitnej sukni i podróżnym płaszczu. Bez trudu rozpoznałem w niej jego córkę.
- Obyście dotarli do celu bezpiecznie i wykonali swe zadanie. Jedźcie za Gilunem, on jako jedyny z was był pod Amon Morgul i zna drogę. Jednak, gdyby poległ, podążajcie dalej za pomocą tej mapy. – Filond wręczył mi kawałek pergaminu. – Powodzenia.
Wszyscy wsiedliśmy na nasze konie. Wzdłuż naszej drogi zebrało się wiele elfów, wszyscy ze smutnymi twarzami. Szlachcice odprowadzili nas aż do granicy. Tam ruszyliśmy sami, ku Północnym Górom.
Rozdział 1
Przez Martwą Puszczę
Gdy opuściliśmy Nimmodel, jechaliśmy wolno. Pierwszy szczurek, potem Rod, Dominika, ja a na końcu Dadex i Gilun. Z boków osłaniali nas Erih i Elrond.
Byłem na siebie zły. Cały czas myślałem o dziewczynie, która jechała przede mną. Powinienem za to bardziej przejąć się niebezpieczeństwami czającymi się poza granicami elfickiego królestwa. Las, jak wskazywała na to jego nazwa, był niezwykle ciemny. Drzewa, oprócz tych przylegających do granic Nimmodel były bezlistne. Zaniepokoił mnie brak zwierząt i ptaków. Jednak nie myślałem o tym długo. Jedyna myśl, która gościła w mej głowie była o Dominice, córce Filonda. W czasie jednego z takich rozmyślań podjechał do mnie Gilun.
- Witaj Megarionie. Czy mógłbym zadać ci pytanie o twym kraju? – zapytał dźwięcznym głosem elfa.
- Oczywiście. – odpowiedziałem rad, iż ktoś zwrócił me myśli w jakimś innym kierunku.
- Czy widziałeś kiedykolwiek Eldadoras, Złoty Dwór Elfów, kolonię Hil – Geldana na waszych ziemiach.
- Owszem – odpowiedziałem. Przypomniała mi się moja ostatnia przygoda, kiedy to wraz ze szczurkiem, EdGarem i Eks – Magnatem Krukiem wybrałem się na Amon Dros.
- Czy te ruiny, które widziałem wieki temu, nadal istnieją? – zapytał a jego głos zadrżał. – Czy nie zbezcześcili ich orkowie.
- Nie, choć mało brakowało – rzekłem i opowiedziałem całą historię wyprawy.
Gilun co jakiś czas uśmiechał się. W końcu, gdy zakończył opowiadanie, rzekł.
- Widzę, że mamy z sobą nie lada wojowników, a nawet magów. Dzięki ci, że przepędziłeś lęki z mego serca.
Spojrzałem na mego towarzysza. W Nimmodel mówiono na niego Mędrzec, jednak tak jak większość Elfów nie było widać po nim tego, ile miał lat. Bardziej przypominał dwudziestoletniego młodzieńca, niż wiekowego uczonego. Miał czarne, opadające na ramiona włosy i brązowe oczy. Na szyi wisiał mu naszyjnik z nieznanym mi kamieniem. Zawachałem się na chwilę i zadałem mu pytanie.
- Kim jest Dominika Rűmil? – zapytałem – Oczywiście oprócz tego iż córką Filonda?
Gilun ponownie uśmiechną się.
- Najpierw powiedz mi, kim ty jesteś? Pół – elfem, szlachcicem, żołnierzem z dworu króla GaNdiego. Teraz kim jest ta o której mówisz. Elfem Wysokiego Rodu, córką władcy Elfów, najpiękniejszą istotą w Nimmodel. Z twoim oczu można łatwo wyczytać, co dzieje się w twym sercu. Zapamiętaj me słowa. Jeszcze nie jesteś jej godzien. Może, gdy twoja, lub raczej nasza misja się skończy, to się zmieni. Na razie jednak, musisz skupić się na czym innym.
Gilun odjechał, zostawiając mnie samego z sobą. Czułem się dziwnie. Pierwszy raz ktoś mi powiedział, iż nie jestem czegoś godzien. Teraz w sercu zapłonął mi gniew. Pierwszy raz od dłuższego czasu. Wyjechałem na przód jeźdźców i krzyknąłem nieprzyjaznym głosem.
- W takim tempie nigdy nie dojedziemy do Amon Morgul. Szybciej! – ruszyłem przed siebie, nie patrząc na tył. Kątem oka zauważyłem, że szczurek dziwnie spojrzał na Dadexa.
Pędziłem tak przez jakiś czas. Potem zatrzymałem się i obróciłem. Wszyscy moi towarzysze podążyli za mną. Szczurek, Rod i Dadex mieli bardzo zdziwione miny. Podobnie jak Erih i Elrond. Gilun uśmiechał się ironicznie, a Dominika, ta przez którą nastąpił ten wybuch... ona wyglądała na obojętną. Mój gniew wzrósł jeszcze bardziej. Maiłem ochotę właśnie na niej się wyładować. Jakimś cudem powstrzymałem się. Drżącym głosem powiedziałem;
- Tutaj zostaniemy na noc.
Wszyscy położyli swe posłania na małej polance, na której padały jeszcze promienie słoneczne. Mój śpiwór położyłem daleko od elfów, tam gdzie spać mieli Leśnicy. Tej nocy wartę mieli szczurek, Erih i Rod.
Długo nie mogłem zasnąć. W końcu zapadłem w niespokojny sen.
- Więc zabiłeś ich! – w oczach Roda widać było szaleństwo. Stał nad dwoma trupami. – Mnie jednak nie dorwiesz
Obudziłem się, wstałem i rozejrzałem się. Wszędzie było ciemno, musiała być noc. Nagle
coś zaszeleściło za mną. Natychmiast obróciłem się i zobaczyłem, jak ktoś gramolił się do
śpiwora szczurka.
- Wybacz Megarion, nie chciałem cię budzić. Po prostu skończyła się moja warta. – usłyszałem głos Leśnika.
- Nie ma sprawy, śpij spokojnie. – odpowiedziałem i zwinąłem się w moim śpiworze.
Tym razem zasnąłem szybko.
Do rana nie dręczyły mnie żadne sny. Gdy obudziłem się, spali wszyscy oprócz Roda i
Dadexa. Obaj zajadali kawałek lembasa i popijali Silmarem. Wstałem i podszedłem do nich.
- Cześć Megarion. – Rod silił się na wesoły głos, jednak nie za bardzo mu to wychodziło. Co innego Dadex. On przywalił prosto z mostu:
- Co cię wczoraj napadło?
- Nic, naprawdę. – odpowiedziałem, ale jakoś nie miałem nadziei, że mi uwierzą.
Dadex spojrzał na mnie.
- Nie chcesz gadać, dobra. Ale najwyższy czas zbudzić resztę.
Rod i Dadex powoli podchodzili do każdego uczestnika wyprawy. Wszyscy zbudzili się i tylko szczurek coś gderał. Powoli spakowaliśmy się i wsiedliśmy na konie. Rozpoczął się bardzo nudny etap wędrówki. Przez tydzień tylko jechaliśmy i spaliśmy. W końcu jednak podjechał do mnie jeden z elfów, Erih.
- Nikt wam Leśnikom tego nie mówił, ale od jakiegoś czasu coś nas śledzi. W nocy widziałem czerwone oczy, a tydzień temu przynajmniej kilka ich par.
Wtedy niespodziewanie Erih zatrzymał się. Spojrzałem na niego, ale on nie zwracał na mnie uwagi. Wtedy z lasu wyleciała czarna strzała. Trafiła Eriha w plecy i przedziurawiła na wylot. Potem zobaczyłem jak chmara grotów trafia w elfiego kompana.
- Orkowie! – wrzasnąłem i zeskoczyłem z konia. – Do broni!
W tej chwili Erih zwalił się z konia. Z lasu zaczęły wyłaniać się łepetyny orków. Gilun puścił w ich kierunku ognistą kulę, a cięciwy Leśników zaczęły grać bojową melodię. Elrond opanowany szałem po śmierci brata rzucił się z mieczem w tłum przeciwników. Nie myśląc za wiele, postanowiłem mu pomóc. Cisnąłem kupioną włócznią w wielgachnego orka, a ten natychmiast zakrył się nogami. Wyciągnąłem mój mithirlowy miecz i zacząłem tańczyć. Czułem jak obok mnie latają niechybne strzały, co jakiś czas wybuchła gdzieś ognista kula. Natomiast Elrond opanowany szałem wcinał się coraz w tłum orków. Tymczasem naprzeciw mnie stanął gigantyczny herszt. Zamachnął się swą groteskową bronią i trafił kilka centymetrów od mego prawego ramienia. Wtedy wykonałem kilka zwinnych ruchów i najpierw odciąłem łapę a potem łeb giganta.
W tym czasie orkowie pojęli, że zostają pokonywani. Piechota rozpoczęła odwrót, a wtedy z lasu wyłoniło się kilkunastu jeźdźców na wargach. Zaszarżowali na Giluna, lecz minęli go i ... chwycili Dominikę.
Nie zastanawiając się za długo wskoczyłem na swego rumaka i ruszyłem za porywaczami. Ostatniego w ogonku orka powitałem ostrzem mego miecza. Minąłem dwóch, którzy zatarasowali mi drogę i coraz bardziej zbliżałem się do ich przywódcy, który trzymał Dominikę. Byłem bardzo blisko. Nagle poczułem ostry ból z tyłu głowy. Zobaczyłem tylko, że spadam z konia. Potem straciłem przytomność.
- Megarion! Obudź się! – ktoś dał mi z liścia w twarz. Otworzyłem oczy. Nade mną stali szczurek i Gilun.
- Co się... Co się stało? – zapytałem. Z tyłu głowy czułem straszny ból.
Rozejrzałem się dookoła. Nigdzie nie było widać reszty towarzyszy.
- Gdzie pozostali? – spytałem.
- Erih, jak wiesz, zginął przeszyty orkowymi strzałami. Dominikę porwali jeźdźcy, a Dadex, Rod i Elrond pojechali na jej poszukiwanie.
- A wy?
- My musieliśmy pilnować CIEBIE – Gilun położył akcent na ostatnim wyrazie. – Szczurek, czy mógłbyś zostawić nas samych?
Leśnik nie bardzo wiedział o co chodzi, lecz odszedł na drugi koniec obozowiska. Gilun spojrzał na mnie z dziwną mieszanką współczucia i ironii.
- Zapytałeś mnie, kim jest Dominika Rűmil. Ja ci odpowiedziałem, a ty zachowałeś się tak, jak przewidziałem. Rozumiem, że uraziłem twą dumę. Jeśli jednak nadal chcesz, by córka mego króla spojrzała na cię przychylnym okiem, opanuj się. – powiedział i westchnął. – Dzisiaj pokazałeś, żeś honorowym i dzielnym młodzieńcem To skreśliło twe wcześniejsze zagranie. Aha, i nie wiń Dominiki za to, kim jest. Ona musi wypełnić swą misję. Nawet nie wiesz co dzieje się w jej sercu. Dodatkowe uczucie, stałoby by się dla niej jeszcze większym brzemieniem.
- Co to za brzemię? – zapytałem, lecz Gilun nie odpowiedział i ruszył w kierunku szczurka.
Jeszcze raz rozejrzałem się. Obok mnie leżał mój ekwipunek. Chwyciłem kawałek lembasa i Silmaru. Ból w czaszce natychmiast ustąpił. Zjadłem posiłek i zobaczyłem, że ma włócznia leży obok mnie. Ktoś musiał wyrwać ją z orka – pomyślałem. Po pewnym czasie przyjechali tropiciele. Dla Roda i Dadexa sprawił wyraźną ulgę fakt, że jednak żyję. W Elrondzie jednak coś się zmieniło. Nie był już tym młodym i pięknym szlachcicem. Teraz bardziej przypominał mścicieli z gobelinów w pałacach króla GaNdiego. Jego twarz stała się zacięta i w ogóle się nie odzywał. Zdziwiłem się, że taka przemiana może nastąpić w tak krótkim czasie.
- Odnaleźliśmy siedzibę orków. – powiedział Dadex. – Na wschód stąd, w jaskini urządzili sobie legowisko. Nie jest ich dużo, większość zginęła w ataku na nas. Co nie zmienia faktu, że są niebezpieczni.
Dadex przerwał na chwilę i kontynuował.
- Myślę, że powinniśmy uderzyć następująco ...
Leśnik przedstawił w szczegółach swój plan.
Godzinę później byliśmy już pod siedzibą orków. Ja i Leśnicy ustawiliśmy się na dogodnych pozycjach i po chwili strażnicy bramy padli martwi. Szczurek wszedł pierwszy, na zwiady. Okazało się, że nigdzie nie było orków. Trawiony przeczuciami, wszedłem jednak za resztą kompanii. Do głębszych sal prowadził tylko jeden korytarz. Ja, Dadex i szczurek ruszyliśmy nim. Pozostali mieli pilnować tyłów. Szliśmy bardzo krótko. Potem naszym oczom ukazał się bardzo nieprzyjemny widok.
W dużym, śmierdzącym krwią i starym mięsem pomszczeniu zebrało się z pięćdziesięciu orków – wszyscy, którzy ocaleli z ostatniej potyczki. Na podwyższenie z czarnym kamieniem, stał wielki orczy herszt. Nad nim wisiała biała postać. Bez trudu rozpoznałem Dominikę Rűmil. Przyjrzałem się dokładnie Dowódca trzymał w łapie wielki, czarny nóż – najwyraźniej chciał złożyć ofiarę. Spojrzałem na Leśników. Byli gotowi. Wycelowałem i posłałem strzałę prosto w gębę herszta. W tym czasie Dadex użył swego bojowego rogu, a szczurek wystrzeliwał orczych żołdaków. Potwory chwilowo nie wiedziały co się stało. Dopiero potem dojrzały nasi ruszyły. Wtedy podbiegli Elrond i Rod.
- Gdzie Gilun?! – zapytałem bez przerwy strzelając.
- Pilnuje wejścia! – krzyknął Rod, który właśnie wyjmował swój łuk.
Żaden z orków nie zbliżył się do nas bliżej, niż 3 metry. Po dziesięciu minutach walki i kilkudziesięciu wystrzelonych pociskach, w jaskini nie pozostał żaden ork. Pobiegłem, aby uwolnić księżniczkę. Odciąłem więzy, a ona spojrzała na mnie.
- Dzi... dziękuję. – powiedziała i zemdlała.
Następnego ranka rozpoczęliśmy kolejny etap podróży. Na szczęście przebiegł on bez komplikacji i po tygodniu wyjechaliśmy z Martwej Puszczy. Stanęliśmy na Odległych Stepach, krainach barbarzyńców. Żyli oni w niewielkich klanach, po dwanaście lub piętnaście osób. Największe plemienia liczyła nawet kilkaset członków, było to jednak przed stuleciami, nim orkowie zaczęli często zapuszczać się w te tereny. Teraz najbogatsze klany barbarzyńców skryli się przy Północnych Górach, jedynym liczącym się człowiekiem na tych ziemiach był Khan – Ik – Garin – przywódca całych Odległych stepów. Początkowo z dużą czujnością, a potem nieco bardziej rozluźnieni wkroczyliśmy na rozległa przestrzeń. Nigdzie nie było nikogo widać. Aż do czasu, gdy zatrzymaliśmy się na krótki odpoczynek. Wtedy dookoła nas pojawiła się około dwudziestka barbarzyńców.
Po krótkim czasie dotarliśmy do obozu barbarzyńców. Składał się on z dziesiątek namiotów i jednego, wielkiego, drewnianego budynku wodza. Doszliśmy do niego i towarzyszący nam barbarzyńca powiedział:
- Wy teraz wejść. My gadać z nasz wódz i z wasza lud. My się nie wtrącać.
Weszliśmy do obszernej sali. Na drewnianym krześle naprzeciwko wejścia siedział jakiś barbarzyńca. Wokół niego stały o wiele wyższe postacie, jakby elfy lub ludzie.
Gilun ku memu zdziwieniu stanął jak wryty.
- Hilan! – wrzasnął i pobiegł ku jednej z wysokich postaci.
- To prawda, to ja. Nim kilo frosti, Gilun. – odpowiedział nazwany Hilanem. – Niech smutek cię powita, Gilunie.
Hilan położył rękę na ramieniu Giluna.
- Co się stało?! – zapytał Gilun. – Właśnie jedziemy z Kamieniem, który dopełni przeznaczenie i pokona Wroga!
- Spóźniliście się! Wróg zebrał wielkie siły i zniszczył nasze posterunki wokół Amon Morgul. Byliśmy całkowicie na to nieprzygotowani. Zginęła większość obrońców, jednak ja i setka konnych przedarliśmy się przez pierścień atakujących i dotarliśmy tutaj. Jednak zginęlibyśmy, gdyby nie sprzyjający los. Uciekaliśmy przez góry, gdy nagle zaatakowała nas prawdziwa armia orków. Na szczęście było to przy siedzibie górskich barbarzyńców, których wódz i jego armia poświęciła się, abyśmy przywieźli wieść o wojnie tutaj. Jesteśmy tu już dwa dni i jutro mieliśmy zamiar wyjechać.
Wtedy wstał król barbarzyńców i przemówił do nas. Nie miał akcentu charakterystycznego dla jego ludu, lecz mówił jak rodowy człowiek.
- Orkowie to nasi odwieczni wrogowie. Będziemy z nimi walczyli, choćby to miało oznaczać kres naszemu ludowi. Wy jednak musicie ostrzec waszego króla, by był gotowy na wojnę. Zanim dojdą tu orkowie powinno ... – przez drzwi wbiegł jeden ze zwiadowców.
Po krótkim dialogu z wodzem, ten zwrócił się do nas.
- Armia orków jest nie dalej niż pół dnia drogi od nas. Musieli mieć posiłki w naszej krainie. Musicie ruszać. Każda minuta zwiększa ich szansę na zwycięstwo.
Teraz odezwał się Hilun.
- Zostanę tu, aby osłaniać wasz odwrót. Nie możecie jednak jechać sami. Dam wam dwudziestu mych jeźdźców. Niech prowadzi was słodka Tuthien.
Jeszcze raz położył rękę na Gilunie i wyszedł.
- Na nas także już czas. – powiedziałem i wszyscy wyszliśmy ku naszym koniom. W drodze podjechał do mnie nieznany elf.
- Jestem Ulich, dowódca waszej eskorty. Wasze konie są już gotowe do drogi. – dał znak ręką i nasze rumaki podbiegły do nas. – Nie ma czasu do stracenia.
Wsiedliśmy na zwierzęta i ruszyliśmy ku bramie. Strażnicy przepuścili nas, a my galopem ku Nimmodel. Po godzinie jazdy zauważyliśmy kilka wielkich, fioletowych drzew.
- Dziwne, nie widziałem ich, gdy tu jechaliśmy... – powiedział Rod.
Ulich i Gilun poruszali się niespokojnie wiercili się w siodłach. Nagle jedno z drzew ruszyło się i zobaczyliśmy wielki otwór gębowy i świecące ślepia.
- To spaczone drzewce. – krzyknął Dadex i posłał w jednego z nich ognistą kulę.
Wszyscy, którzy znali się na magii, zrobili to samo i po chwili po przeciwnikach pozostał tylko pył.
- To byli słabi przeciwnicy, ale oni wcale nie mieli nas powstrzymać. Ich zadaniem było dowiedzieć się, którędy wracamy do domu. – powiedział Gilun. – Wielki Wróg już to wie! Musimy jak najszybciej ruszać dalej. Przeciwnik nie poskąpi sił, by nas pokonać.
Wszyscy popędziliśmy konie, i ruszyliśmy galopem ku Martwej Puszczy.
Do końca dnia dotarliśmy do brzegów lasu. Ulich ostrożnie, wraz z jednym ze swych ludzi, poszedł na zwiady. Po półgodzinie wrócił.
- Nie wyczuliśmy żadnego orka, na razie możemy ruszać.
Wkroczyliśmy dalej w Martwą Puszczę. Ten dzień minął na pełnej niepewności podróży. Nasza eskorta otoczyła nas kręgiem. Ulich pozwolił na sen dopiero późną nocą, a i tak tylko do wczesnego poranka. Obudził mnie jeden z jego podopiecznych, niejaki Galedon.
- Wstań. Ulich wyczuł, że orkowie muszą być blisko.
Podniosłem się. Cały obóz był już na nogach. Szczurek nieco gderał, że jest zmęczony, a Rod zachowywał się tak spokojnie, jak nigdy.
Gdy tym razem ruszyliśmy, ochrona jeszcze bardziej zbliżyła się do mnie, szczurka, Dadexa, Roda i Dominiki.
Po półgodzinnej podróży, podjechał do mnie Gilun.
- Ulich powiedział mi, że okrążyli nas orkowie. Wkrótce ruszą do ataku. Jest ich kilkudziesięciu, lub jeszcze więcej. Możliwe, iż są wśród nich nawet Hamudzi. – na chwilę przerwał i spojrzał na mnie - Naszym zadaniem jest chronić Dominikę Rűmil, jednak nawet gdyby sama wyrwała się orkom, nie dotrze do granic Nimmodel. Dlatego musicie jej towarzyszyć.
- Jak mamy ją chronić, jeśli zaatakują nas orkowie? – zapytałem.
Na te słowa Gilun wyciągnął małą buteleczkę z zielonym płynem.
- To Vien, napój który przyrządziła sama Tuthien. Dzięki niemu ludzie, elfy i ich zwierzęta przez siedem dni i nocy nie będą odczuwały głodu i zmęczenia. Jest to jedna z najcenniejszych rzeczy, jakie będziesz posiadał. Starczy go dla pięciu istot i koni. Dominika już go wypiła, teraz zrób to ty i pozostali Leśnicy. Potem podajcie go swym koniom. Jeszcze dzisiaj będziecie musieli uciekać.
Potem oddalił się, a Ulich jakby na to czekał i zaraz oznajmił, że tutaj musimy odpocząć.
Wszyscy się zdziwili, ale przyjęli to z radością, gdyż byli zmęczeni i najwyraźniej myśleli, że niebezpieczeństwo się oddaliło. Gdy tylko Leśnicy zeszli z koni, podszedłem ku nim.
- Jesteśmy w niebezpieczeństwie. Orkowie jeszcze dziś nas zaatakują. – powiedziałem i zobaczyłem ich zdziwione miny. – Jest tylko jedna szansa, aby udało się nam dotrzeć do króla z żywą Dominiką. Gilun dał mi napój Vien, Wypijcie go, a dotrzemy do króla, a przynajmniej będziemy pewni, że zrobiliśmy wszystko, co było w naszej mocy. Potem podajcie go swym koniom.
Gdy zrobili to, o co prosiłem, postanowiłem pójść do Dominiki. Stał przy niej elfi strażnik, którego na mój widok odprawiła.
- Czy jesteś gotowa, do tego, co nas czeka? – zapytałem
- Jak jeszcze nigdy do niczego. – odpowiedziała. – Megarion czy... jestem tobie obojętna? – zapytała i spojrzała mi w oczy.
- Nie. – odpowiedziałem krótko.
- Dziękuję ci za wszystko. Za ochronę podczas misji i za uratowanie z rąk orków w tej jaskini. Jednak teraz nie powiem ci nic więcej. Stanie się to najprędzej w Nimmodel. Teraz musimy być gotowi do ucieczki. – powiedziała i zamyśliła się na chwilę. – Megarion....
Wtedy rozległ się głos rogu.
- ORKOWIE!!! – usłyszałem czyjś głos.
Nie myśląc zbyt wiele wsadziłem Dominikę na jej konia. Miałem już biec po swego, gdy zobaczyłem Giluna, który prowadził mego rumaka. Za nim jechali pozostali Leśnicy.
- Megarion, orkowie i Hamudzi już nas okrążyli. Wsiadaj na swego konia. Gdy ruszymy do ataku, pozostali pójdą za twym rumakiem. On zna drogę. – po tych słowach wyciągnął miecz i ruszył w kierunku Ulicha.
Ja i Leśnicy otoczyliśmy Dominikę, zaś elfy zrobiły okrąg, by jak najdłużej bronić się przed orkami. Ci zaatakowali po chwili. Na przedzie szli zwykli orkowie, zaś za nimi, na wargach, jechali Hamudzi. Gdy rozpoczęły się pierwsze potyczki, podjechał ku nam Ulich.
- Teraz, jedźcie tamtędy! – wskazał miejsce, gdzie stali Elrond i jakiś inny elf. – Tam nie ma na razie orków.
Natychmiast ruszyłem w tamtym kierunku, ale pozostali zrobili to samo. Przejeżdżając obok Elronda, ten uśmiechnął się do nas. Nagle został ugodzony czarną strzałą i zsunął się z konia. Do nas zbliżali się zaś Hamudzi. Pośpieszyłem konia i cała grupa ruszyła, omijając drzewa. Mimo to Hamudzi i ich wargi doganiały nas. Nagle Rod, który jechał po mej prawej stronie, zatrzymał się i puścił ognistą kulę prosto w najbliższych przeciwników, zabijając ich.
- Co robisz?! – zapytałem.
- Jedźcie! Spróbuję ich powstrzymać. – powiedział. – Musicie chronić Powierniczkę.
Na te słowa spojrzałem na niego i popędziłem konia a za mną zrobili to szczurek, Dominika i Dadex. Usłyszałem jeszcze jedną wypuszczoną ognistą kulę, a potem zapanowała cisza.
Pędziliśmy tak szybko, jak tylko pozwalał na to las. Co jakiś czas widziałem czerwone oczy orków, którzy próbowali nas ustrzelić lub ścigać, lecz żadnemu się to nie udało. Gnaliśmy tak
Przez cały dzień, nie czując zmęczenia, znużenia, głodu ani pragnienia. Tak samo konie, miały tyle samo siły, jak przed ucieczką. Chciałem się zatrzymać i przedyskutować kilka spraw, ale niebezpieczeństwo, które nam groziło, zmuszało mnie do dalszej, szaleńczej jazdy.
Po sześciu dnia i nocach ucieczki, wreszcie zaczęły pokazywać się zielone granice Nimmodel. Późnym wieczorem, gdy już pokazał się księżyc, dotarliśmy do granic elfickiego królestwa. Strażnik przepuścił nas bez słowa, gdy tylko zauważył Dominikę. Natychmiast pojechaliśmy do królewskiego pałacu. Po drodze widzieliśmy elfy takie same, jak przed wyjazdem. Wszystkie w białych szatach, w spokoju przechadzające się pięknymi uliczkami. Żadnych przygotowań do wojny. Mimo iż nasze stroje nie były w najlepszym stanie, od razu poszliśmy do króla. Nie było czasu na przebieranki. Filond siedział na swym tronie w zadumie i otrząsł się dopiero, gdy jego sługa powiedział o naszym przybyciu. Król natychmiast do nas podbiegł.
- Co się stało? Czemu jesteście tak szybko? – zapytał gorączkowo. – I gdzie reszta drużyny? Nie wyczuwam Giluna, Elronda i Eriha. Co się stało?!
Po skrócie opowiedziałem mu naszą wyprawę. Podczas, gdy opowiadałem o drugiej zasadzce orków, król posmutniał jeszcze bardziej.
- Więc bracia Elrond i Erih, a nawet wielki Gilun nie żyją. A co z Rodem? – zapytał, ale odniosłem wrażenie, że nie obchodzi go odpowiedź.
- On również poświęcił się, podczas gdy ścigali nas Hamudzi. Gdyby nie to, bylibyśmy już martwi.
Król zamilkł na chwilę i nikt nie śmiał się odezwać. Po kilku minutach władca rzekł:
- Idźcie do swych komnat. Sądzę, że Vien nie przestał jeszcze działa, ale i tak powinniście znowu zobaczyć waszą siedzibę. – powiedział. – Ja zaś pragnę porozmawiać teraz z córką.
Wyszliśmy razem. Po drodze szczurek zaczął rozmowę.
- Jak myślicie, czy ktoś nie powinien powiadomić GaNdiego? – zapytał
- Jeżeli już jest. – wtrącił Dadex.
- Dzisiaj jest już za późno, nikt się nie podejmie takiej podróży. Jutro rano poprosimy króla, aby wysłał posłańca. – odpowiedziałem.
Potem rozmawialiśmy o tym, jak może potoczyć się wojna i kto nam może pomóc.
- Wojownicy z pewnością ruszą nam z odsieczą, gdy tylko się o tym dowiedzą. – powiedział pełen entuzjazmu szczurek.
- Wątpię. – odrzekł Dadex. – Oni i król Clone_xx mają własne problemy.
***Więcej się nie mieści w poście***