Reynevan
de Tréville
- Dołączył
- 30.10.2004
- Posty
- 1999
Inspirowane Siewcą wiatru, Zbieraczem burz t.1 i 2, oraz Kłamcą t 1-3. Tytuł - powiedzmy - wstępny. Nic lepszego do łba nie przyszło. Proszę o komentarze & ocenę.
Rozdział I
Budzisz się nagle z bólem. Oszalałe serce galopuje ci w piersi jakbyś przed chwilą stanął oko w oko ze złym alter ego. Pot zalewa ci oczy, a roztrzęsione ręce z trudem natrafiają na włącznik lampki. Już po chwili blade światło zalewa pokój. Twój pokój. Twoją klatkę. Więzienie i symbol upadku. Przeszywają cię wspomnienia. Złe, pełne mroku i rozpaczy. A za nimi, jak za skłębionymi chmurami, widzisz światło. Ale nie jest ono związane z nadzieją. Jest częścią przeszłości, która kładzie się cieniem na każdy twój dzień. Przejeżdżający obok budynku pociąg sprawia, że z sufitu sypie się tynk. Rozciągasz się, przez przypadek strącając z półki stare zdjęcie. Jedyną ozdobę pomieszczenia.
- Szlag... - rzucasz siarczyście, lecz po chwili spluwasz i łapiesz się za gardło.
Wciąż walczą w tobie dwie osobowości, jak wściekłe psy gryząc się i warcząc. Choć może to raczej pojedynek światła i ciemności, jaki jątrzy się w twej duszy, obdartej z tego czym kiedyś była. Wstajesz i podnosisz pamiątkę. Widzisz siebie i swojego najlepszego kumpla. Tak, kumpla, który setki lat temu odwrócił się od ciebie. Kumpla, który wykonał wyrok. W końcu tego, który ostatecznie olał cię ciepłym moczem, pozostając tam na górze i mając gdzieś fakt iż gnijesz i taplasz się w błocie. Nienawidzisz go. Jego uśmiechu, rudych włosów, potężnych skrzydeł. A jednocześnie go kochasz. Musisz go kochać, bo to twój pieprzony brat. Kumpel, brat, ktoś komu ufałeś. I znowu nawiedza cię wątpliwość. Po cholerę trzymam to zdjęcie? Po chwili jednak odstawiasz je na półkę, choć oprawka pękła. Wzruszasz ramionami po czym siadasz przy małym stoliku i rzucasz się na resztki kolacji z wczoraj.
Słońce ponuro wygrzebywało się zza horyzontu, oblewając blaskiem ulice i domy. Było zimno i wietrznie, choć dopiero co zaczął się wrzesień. Tłum ludzi pokonywał codzienne trasy, utarte ścieżki ich życia pędząc to tu to tam pod jarzmem wszechogarniającego celu – pieniądz, seks, żarcie, pozerstwo, pieniądz seks, żarcie, pozerstwo... można by zliczyć tego więcej, ale po co? Każdy ma tego w sobie aż po dziurę w głowie. Tak, dziurę, wielką i paskudną, metafizyczny anus z którego wycieka wszystko co zbędne – dobro, piękno, inne takie.
Ponury jegomość kroczył leniwie przed siebie, patrząc bezmyślnie na wystawy sklepów. Stopy stawiał szeroko jakby dźwigał coś nieporęcznego, a jednocześnie wciśnięte głęboko w kieszenie ręce sugerowały że ma wszystko gdzieś. Nikt go nie widział. Chociaż należałoby tu zaznaczyć – okazałego anioła z wielgachną parą skrzydeł, choć bez aureoli (ta, pewnie zostawił ją w domu, żeby się nie zgubiła albo żeby ktoś jej nie gwizdnął mu znad głowy). Widzieli tylko rosłego faceta po trzydziestce z kilkudniowym zarostem, niebieskimi oczami i długimi, związanymi frotką włosami. Skręcił właśnie w zapyziałą uliczkę, na której nie było widać żywej duszy. Co znów byłoby określeniem nie dość trafnym, ale pozostańmy na razie przy ludzkich (zdrowych?) zmysłach. Jedynym gwarnym punktem, jaki wydawał się wręcz emanować życiem w tym miejscu był bar piwny. Mieścił się on w starej, przedwojennej kamienicy. Gdyby nie okolica można by ją nazwać prawdziwym zabytkiem architektury. Niestety czas i zaniedbanie zrobiły swoje. Najbardziej dobitnie podkreślał to napis „J***ć wszystkich!” nabazgrany blaknącym już sprayem.
Drzwi skrzypnęły, po chwili podłoga, aż wreszcie dało się słyszeć odgłos ciała zwalającego się na fotel. Stolik pokrywał brudny obrus w kwiatki, zaś na jego środku sterczał pusty flakonik. Przez okna wpływało do wnętrza światło poranka. Kilkanaście podobnych stolików, z dwoma miejscami do siedzenia przy każdym, rozrzucone było chaotyczne niedaleko lady. Przy niej zaś stały wysokie krzesła barowe. Gości było już wielu, choć pora na to nie wskazywała. Paru, już mocno pijanych, bredziło coś pod nosem do siebie.
- To co zwykle, John? - słodki głosik wyrwał go z zadumy.
Bezsłownie kiwnął głową, nawet nie zaszczycając kelnerki spojrzeniem. Była całkiem młoda, choć od razu można było wysnuć czym zajmuje się w nocy. Głos, ciuchy, makijaż, podkrążone oczy. Nawet dziurawy fartuch nie był w stanie tego ukryć. Poza tym John potrafił widzieć więcej, choć nie tak jak kiedyś. Ale też nie chciał już patrzeć. Miał tego dość. Po chwili na jego stoliku wylądował litr wódki. Anioł zaciągnął się mocno, wypijając kilka łyków z gwinta, po czym rozsiadł wygodniej i zaczął przyglądać się okolicy przez okno. Nagle jego uwagę przykuł elegancko ubrany jegomość, podpierający się gustowną laską. Wyglądał młodo, choć ciężko było stwierdzić ile na oko ma lat. Niewysoki, za to szczupły i wygolony. Cylinder na głowie wydawał się być śmieszny, ale jakoś dziwnie cały ten strój i wygląd zdawały się do siebie pasować. Kroczył sprężyście drugą stroną ulicy, po czym zatrzymał się na chwilę i ruszył w kierunku baru. John westchnął głośno po czym sięgnął znowu po butelkę zmniejszając jej zawartość. Drzwi skrzypnęły ponownie. W pierwszej chwili wszyscy ze zdziwieniem wlepili oczy w nowego klienta, lecz sekundę później – jakby pod wpływem zaklęcia – stracili zainteresowanie. Gość zaś, zdjąwszy nakrycie głowy, podszedł do stolika Johna.
- Tu wolne? - zagadnął z uśmiechem.
Zapytany łypnął na niego spode łba.
- A jak bym powiedział, że nie, to czy poszedłbyś do diabła?
Elegant zaśmiał się lekko, po czym opadł z gracją na fotel i skinął w stronę baru.
- Oj, ptaszku, nic się nie zmieniłeś. To samo wątpliwe poczucie humoru.
Dziewczyna podeszła do nich błyskawicznie. Wyjęła z kieszeni niewielki notes.
- Co dla pana?
Spojrzał na nią i uśmiechnął się wymownie. Nagle jakby zmieszała się i purpurowy rumieniec pokrył jej twarz.
- Małą cherry, jeśli łaska.
- Ale my nie mamy...
- Macie, złotko, zajrzyj pod ladę to się przekonasz – uciął szybko.
Nie wiedząc co na to odpowiedzieć dygnęła tylko dziwacznie po czym popędziła do baru.
- A ty nadal zalewasz się tym syfem, choć i tak nic to nie daje? - spytał pobłażliwym tonem zezując na opróżnioną do połowy butelkę.
Pomimo uśmiechu jego oczy zdawały się być jak z lodu. Pełne bezkresnego błękitu i martwe.
- Wiesz co, Aszma, idź i sprawdź czy cię nie ma na zewnątrz. Poza tym śmierdzisz siarą. To tak na marginesie, w razie gdybyś nie wiedział.
Asmodeusz przyglądał się mu przez chwilę po czym westchnął. Sięgnął do kieszeni i wyjął zeń mały wisiorek. Na końcu przypięte było małe złote słońce oplecione od dołu półksiężycem a między nimi tkwił niewielki diament. Wszystko pokryte drobnymi znakami i symbolami niczym pogański amulet.
- Pamiętasz to? Powiedz, Uriel, pamiętasz tamtą dziewczynę?
Pięści anioła zacisnęły się nagle. Całe szczęście, że nie trzymał w tej chwili butelki bo z całą pewnością by ją roztrzaskał.
- Wypieprzaj – syknął, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie.
Blady uśmiech wypełzł na twarz demona. Przyglądał się intensywnie rozmówcy, tak że nawet położona przed nim cherry go nie rozproszyła.
- Gdy byłem tu ostatnio, przed wojną, jakoś bardziej nad sobą panowałeś, ptaszku. Tak – stwierdził z namaszczeniem – znaleźliśmy ją. Wiesz, pływa sobie między jej podobnymi. W Oceanie oczywiście. Pewnie jej gorąco, choć i tak dziwne że wytrzymała twoje ciepełko.
Zarechotał nieludzko. Przypatrywał się aniołowi czekając tylko aż ten straci nad sobą panowanie.
- Tak, żarówko Pańska, ma dziewczę wikt i opierunek w piekle. Bo czego się spodziewałeś?
Uriel poderwał się na równe nogi. Grymas bólu wykrzywiał mu twarz. Widać było że walczy sam ze sobą, byle nie przywalić Aszmie. Bo to też grzech. Kolejny. Nawet sierpowy w ryj gnijącego demona.
- Siadaj i nie rób scen. - warknął Asmodeusz – I tak nie masz już sił by się ze mną mierzyć. Ba, pewnie nawet mój najlichszy służący sprałby cię na kwaśne jabłko. Chyba jednym pożytkiem z ciebie są teraz twoje piórka. Miałbym świetną poduszkę, doprawdy.
Ogień Pański opadł na siedzenie, dysząc ciężko. Rozglądał się wokół nieprzytomnie, jakby mając nadzieję, że nadejdzie skądś pomoc. Ale nic na to nie wskazywało.
- Czego chcesz? – wysapał w końcu. - Po co to? O co ci chodzi, przeklęty gnoju?
Na chwilę zapanowała cisza. Dramatyzm – pomyślał Uriel – ten dupek to uwielbia. Och, jakże bym mu z chęcią przy...
- Widzisz, ptaszku, ta twoja dziewczyna i inne rzeczy, których pewnie nie chciałbyś teraz usłyszeć... Mam pewien problem. – mrugnął do niego porozumiewawczo.
Anioł przewrócił oczyma.
- Chyba już sobie kiedyś wyjaśniliśmy, że nie zamierzam ci w niczym pomagać?
- Tak – odparł, odchylając się i przyjmując kolejną z doskonale wyćwiczonych dostojnych poz – ale mnie to nie zniechęca. W ogóle dziwię się jeszcze, że sam nie przyszedłeś do mnie na klęczkach by błagać o pracę, nowe życie, takie tam.
- Problem polega na tym, Aszma, że mam cię w d*pie. Twoją zasraną robotę też. Nie jestem upadłym...
Demon zaryczał ze śmiechu, tracąc zupełnie swoje sztuczne maniery. Po chwili w jego oczach pojawiły się łzy, gdy wciąż trząsł się i usiłował złapać oddech.
- To mnie rozbawiłeś. - wycharczał – Niby kim ty jesteś, Uriel, co? Czym może, się spytam? Bo żarówką już na pewno nie. Przepaliłeś się zanim je wymyślili synowie Adama. Nawet sama Jasność o tobie zapomniała. Po co komu taki pierzasty, który za nic ma prawa swojego Władcy? Misiek chyba dobitnie pokazał ci jaki twój los i gdzie twoje miejsce. Docelowe, wiesz o czym mówię.
- Odwal się – jęknął.
Tracił siły, a cierpliwość poszła już w gruzy parę sekund wcześniej. Wstał, rzucił na stół banknot, po czym szybkim krokiem skierował się do wyjścia.
- Jeszcze sobie pogadamy, ptaszku. Nie uciekniesz mi z mojej pierzastej kolekcji. - rzucił za nim Asmodeusz i jakby nigdy nic zabrał się za swój trunek.
(CDN.)
Rozdział I
Budzisz się nagle z bólem. Oszalałe serce galopuje ci w piersi jakbyś przed chwilą stanął oko w oko ze złym alter ego. Pot zalewa ci oczy, a roztrzęsione ręce z trudem natrafiają na włącznik lampki. Już po chwili blade światło zalewa pokój. Twój pokój. Twoją klatkę. Więzienie i symbol upadku. Przeszywają cię wspomnienia. Złe, pełne mroku i rozpaczy. A za nimi, jak za skłębionymi chmurami, widzisz światło. Ale nie jest ono związane z nadzieją. Jest częścią przeszłości, która kładzie się cieniem na każdy twój dzień. Przejeżdżający obok budynku pociąg sprawia, że z sufitu sypie się tynk. Rozciągasz się, przez przypadek strącając z półki stare zdjęcie. Jedyną ozdobę pomieszczenia.
- Szlag... - rzucasz siarczyście, lecz po chwili spluwasz i łapiesz się za gardło.
Wciąż walczą w tobie dwie osobowości, jak wściekłe psy gryząc się i warcząc. Choć może to raczej pojedynek światła i ciemności, jaki jątrzy się w twej duszy, obdartej z tego czym kiedyś była. Wstajesz i podnosisz pamiątkę. Widzisz siebie i swojego najlepszego kumpla. Tak, kumpla, który setki lat temu odwrócił się od ciebie. Kumpla, który wykonał wyrok. W końcu tego, który ostatecznie olał cię ciepłym moczem, pozostając tam na górze i mając gdzieś fakt iż gnijesz i taplasz się w błocie. Nienawidzisz go. Jego uśmiechu, rudych włosów, potężnych skrzydeł. A jednocześnie go kochasz. Musisz go kochać, bo to twój pieprzony brat. Kumpel, brat, ktoś komu ufałeś. I znowu nawiedza cię wątpliwość. Po cholerę trzymam to zdjęcie? Po chwili jednak odstawiasz je na półkę, choć oprawka pękła. Wzruszasz ramionami po czym siadasz przy małym stoliku i rzucasz się na resztki kolacji z wczoraj.
Słońce ponuro wygrzebywało się zza horyzontu, oblewając blaskiem ulice i domy. Było zimno i wietrznie, choć dopiero co zaczął się wrzesień. Tłum ludzi pokonywał codzienne trasy, utarte ścieżki ich życia pędząc to tu to tam pod jarzmem wszechogarniającego celu – pieniądz, seks, żarcie, pozerstwo, pieniądz seks, żarcie, pozerstwo... można by zliczyć tego więcej, ale po co? Każdy ma tego w sobie aż po dziurę w głowie. Tak, dziurę, wielką i paskudną, metafizyczny anus z którego wycieka wszystko co zbędne – dobro, piękno, inne takie.
Ponury jegomość kroczył leniwie przed siebie, patrząc bezmyślnie na wystawy sklepów. Stopy stawiał szeroko jakby dźwigał coś nieporęcznego, a jednocześnie wciśnięte głęboko w kieszenie ręce sugerowały że ma wszystko gdzieś. Nikt go nie widział. Chociaż należałoby tu zaznaczyć – okazałego anioła z wielgachną parą skrzydeł, choć bez aureoli (ta, pewnie zostawił ją w domu, żeby się nie zgubiła albo żeby ktoś jej nie gwizdnął mu znad głowy). Widzieli tylko rosłego faceta po trzydziestce z kilkudniowym zarostem, niebieskimi oczami i długimi, związanymi frotką włosami. Skręcił właśnie w zapyziałą uliczkę, na której nie było widać żywej duszy. Co znów byłoby określeniem nie dość trafnym, ale pozostańmy na razie przy ludzkich (zdrowych?) zmysłach. Jedynym gwarnym punktem, jaki wydawał się wręcz emanować życiem w tym miejscu był bar piwny. Mieścił się on w starej, przedwojennej kamienicy. Gdyby nie okolica można by ją nazwać prawdziwym zabytkiem architektury. Niestety czas i zaniedbanie zrobiły swoje. Najbardziej dobitnie podkreślał to napis „J***ć wszystkich!” nabazgrany blaknącym już sprayem.
Drzwi skrzypnęły, po chwili podłoga, aż wreszcie dało się słyszeć odgłos ciała zwalającego się na fotel. Stolik pokrywał brudny obrus w kwiatki, zaś na jego środku sterczał pusty flakonik. Przez okna wpływało do wnętrza światło poranka. Kilkanaście podobnych stolików, z dwoma miejscami do siedzenia przy każdym, rozrzucone było chaotyczne niedaleko lady. Przy niej zaś stały wysokie krzesła barowe. Gości było już wielu, choć pora na to nie wskazywała. Paru, już mocno pijanych, bredziło coś pod nosem do siebie.
- To co zwykle, John? - słodki głosik wyrwał go z zadumy.
Bezsłownie kiwnął głową, nawet nie zaszczycając kelnerki spojrzeniem. Była całkiem młoda, choć od razu można było wysnuć czym zajmuje się w nocy. Głos, ciuchy, makijaż, podkrążone oczy. Nawet dziurawy fartuch nie był w stanie tego ukryć. Poza tym John potrafił widzieć więcej, choć nie tak jak kiedyś. Ale też nie chciał już patrzeć. Miał tego dość. Po chwili na jego stoliku wylądował litr wódki. Anioł zaciągnął się mocno, wypijając kilka łyków z gwinta, po czym rozsiadł wygodniej i zaczął przyglądać się okolicy przez okno. Nagle jego uwagę przykuł elegancko ubrany jegomość, podpierający się gustowną laską. Wyglądał młodo, choć ciężko było stwierdzić ile na oko ma lat. Niewysoki, za to szczupły i wygolony. Cylinder na głowie wydawał się być śmieszny, ale jakoś dziwnie cały ten strój i wygląd zdawały się do siebie pasować. Kroczył sprężyście drugą stroną ulicy, po czym zatrzymał się na chwilę i ruszył w kierunku baru. John westchnął głośno po czym sięgnął znowu po butelkę zmniejszając jej zawartość. Drzwi skrzypnęły ponownie. W pierwszej chwili wszyscy ze zdziwieniem wlepili oczy w nowego klienta, lecz sekundę później – jakby pod wpływem zaklęcia – stracili zainteresowanie. Gość zaś, zdjąwszy nakrycie głowy, podszedł do stolika Johna.
- Tu wolne? - zagadnął z uśmiechem.
Zapytany łypnął na niego spode łba.
- A jak bym powiedział, że nie, to czy poszedłbyś do diabła?
Elegant zaśmiał się lekko, po czym opadł z gracją na fotel i skinął w stronę baru.
- Oj, ptaszku, nic się nie zmieniłeś. To samo wątpliwe poczucie humoru.
Dziewczyna podeszła do nich błyskawicznie. Wyjęła z kieszeni niewielki notes.
- Co dla pana?
Spojrzał na nią i uśmiechnął się wymownie. Nagle jakby zmieszała się i purpurowy rumieniec pokrył jej twarz.
- Małą cherry, jeśli łaska.
- Ale my nie mamy...
- Macie, złotko, zajrzyj pod ladę to się przekonasz – uciął szybko.
Nie wiedząc co na to odpowiedzieć dygnęła tylko dziwacznie po czym popędziła do baru.
- A ty nadal zalewasz się tym syfem, choć i tak nic to nie daje? - spytał pobłażliwym tonem zezując na opróżnioną do połowy butelkę.
Pomimo uśmiechu jego oczy zdawały się być jak z lodu. Pełne bezkresnego błękitu i martwe.
- Wiesz co, Aszma, idź i sprawdź czy cię nie ma na zewnątrz. Poza tym śmierdzisz siarą. To tak na marginesie, w razie gdybyś nie wiedział.
Asmodeusz przyglądał się mu przez chwilę po czym westchnął. Sięgnął do kieszeni i wyjął zeń mały wisiorek. Na końcu przypięte było małe złote słońce oplecione od dołu półksiężycem a między nimi tkwił niewielki diament. Wszystko pokryte drobnymi znakami i symbolami niczym pogański amulet.
- Pamiętasz to? Powiedz, Uriel, pamiętasz tamtą dziewczynę?
Pięści anioła zacisnęły się nagle. Całe szczęście, że nie trzymał w tej chwili butelki bo z całą pewnością by ją roztrzaskał.
- Wypieprzaj – syknął, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie.
Blady uśmiech wypełzł na twarz demona. Przyglądał się intensywnie rozmówcy, tak że nawet położona przed nim cherry go nie rozproszyła.
- Gdy byłem tu ostatnio, przed wojną, jakoś bardziej nad sobą panowałeś, ptaszku. Tak – stwierdził z namaszczeniem – znaleźliśmy ją. Wiesz, pływa sobie między jej podobnymi. W Oceanie oczywiście. Pewnie jej gorąco, choć i tak dziwne że wytrzymała twoje ciepełko.
Zarechotał nieludzko. Przypatrywał się aniołowi czekając tylko aż ten straci nad sobą panowanie.
- Tak, żarówko Pańska, ma dziewczę wikt i opierunek w piekle. Bo czego się spodziewałeś?
Uriel poderwał się na równe nogi. Grymas bólu wykrzywiał mu twarz. Widać było że walczy sam ze sobą, byle nie przywalić Aszmie. Bo to też grzech. Kolejny. Nawet sierpowy w ryj gnijącego demona.
- Siadaj i nie rób scen. - warknął Asmodeusz – I tak nie masz już sił by się ze mną mierzyć. Ba, pewnie nawet mój najlichszy służący sprałby cię na kwaśne jabłko. Chyba jednym pożytkiem z ciebie są teraz twoje piórka. Miałbym świetną poduszkę, doprawdy.
Ogień Pański opadł na siedzenie, dysząc ciężko. Rozglądał się wokół nieprzytomnie, jakby mając nadzieję, że nadejdzie skądś pomoc. Ale nic na to nie wskazywało.
- Czego chcesz? – wysapał w końcu. - Po co to? O co ci chodzi, przeklęty gnoju?
Na chwilę zapanowała cisza. Dramatyzm – pomyślał Uriel – ten dupek to uwielbia. Och, jakże bym mu z chęcią przy...
- Widzisz, ptaszku, ta twoja dziewczyna i inne rzeczy, których pewnie nie chciałbyś teraz usłyszeć... Mam pewien problem. – mrugnął do niego porozumiewawczo.
Anioł przewrócił oczyma.
- Chyba już sobie kiedyś wyjaśniliśmy, że nie zamierzam ci w niczym pomagać?
- Tak – odparł, odchylając się i przyjmując kolejną z doskonale wyćwiczonych dostojnych poz – ale mnie to nie zniechęca. W ogóle dziwię się jeszcze, że sam nie przyszedłeś do mnie na klęczkach by błagać o pracę, nowe życie, takie tam.
- Problem polega na tym, Aszma, że mam cię w d*pie. Twoją zasraną robotę też. Nie jestem upadłym...
Demon zaryczał ze śmiechu, tracąc zupełnie swoje sztuczne maniery. Po chwili w jego oczach pojawiły się łzy, gdy wciąż trząsł się i usiłował złapać oddech.
- To mnie rozbawiłeś. - wycharczał – Niby kim ty jesteś, Uriel, co? Czym może, się spytam? Bo żarówką już na pewno nie. Przepaliłeś się zanim je wymyślili synowie Adama. Nawet sama Jasność o tobie zapomniała. Po co komu taki pierzasty, który za nic ma prawa swojego Władcy? Misiek chyba dobitnie pokazał ci jaki twój los i gdzie twoje miejsce. Docelowe, wiesz o czym mówię.
- Odwal się – jęknął.
Tracił siły, a cierpliwość poszła już w gruzy parę sekund wcześniej. Wstał, rzucił na stół banknot, po czym szybkim krokiem skierował się do wyjścia.
- Jeszcze sobie pogadamy, ptaszku. Nie uciekniesz mi z mojej pierzastej kolekcji. - rzucił za nim Asmodeusz i jakby nigdy nic zabrał się za swój trunek.
(CDN.)