Kolekcjoner Pierzastych

Reynevan

de Tréville
Dołączył
30.10.2004
Posty
1999
Inspirowane Siewcą wiatru, Zbieraczem burz t.1 i 2, oraz Kłamcą t 1-3. Tytuł - powiedzmy - wstępny. Nic lepszego do łba nie przyszło. Proszę o komentarze & ocenę.

Rozdział I
Budzisz się nagle z bólem. Oszalałe serce galopuje ci w piersi jakbyś przed chwilą stanął oko w oko ze złym alter ego. Pot zalewa ci oczy, a roztrzęsione ręce z trudem natrafiają na włącznik lampki. Już po chwili blade światło zalewa pokój. Twój pokój. Twoją klatkę. Więzienie i symbol upadku. Przeszywają cię wspomnienia. Złe, pełne mroku i rozpaczy. A za nimi, jak za skłębionymi chmurami, widzisz światło. Ale nie jest ono związane z nadzieją. Jest częścią przeszłości, która kładzie się cieniem na każdy twój dzień. Przejeżdżający obok budynku pociąg sprawia, że z sufitu sypie się tynk. Rozciągasz się, przez przypadek strącając z półki stare zdjęcie. Jedyną ozdobę pomieszczenia.
- Szlag... - rzucasz siarczyście, lecz po chwili spluwasz i łapiesz się za gardło.
Wciąż walczą w tobie dwie osobowości, jak wściekłe psy gryząc się i warcząc. Choć może to raczej pojedynek światła i ciemności, jaki jątrzy się w twej duszy, obdartej z tego czym kiedyś była. Wstajesz i podnosisz pamiątkę. Widzisz siebie i swojego najlepszego kumpla. Tak, kumpla, który setki lat temu odwrócił się od ciebie. Kumpla, który wykonał wyrok. W końcu tego, który ostatecznie olał cię ciepłym moczem, pozostając tam na górze i mając gdzieś fakt iż gnijesz i taplasz się w błocie. Nienawidzisz go. Jego uśmiechu, rudych włosów, potężnych skrzydeł. A jednocześnie go kochasz. Musisz go kochać, bo to twój pieprzony brat. Kumpel, brat, ktoś komu ufałeś. I znowu nawiedza cię wątpliwość. Po cholerę trzymam to zdjęcie? Po chwili jednak odstawiasz je na półkę, choć oprawka pękła. Wzruszasz ramionami po czym siadasz przy małym stoliku i rzucasz się na resztki kolacji z wczoraj.

Słońce ponuro wygrzebywało się zza horyzontu, oblewając blaskiem ulice i domy. Było zimno i wietrznie, choć dopiero co zaczął się wrzesień. Tłum ludzi pokonywał codzienne trasy, utarte ścieżki ich życia pędząc to tu to tam pod jarzmem wszechogarniającego celu – pieniądz, seks, żarcie, pozerstwo, pieniądz seks, żarcie, pozerstwo... można by zliczyć tego więcej, ale po co? Każdy ma tego w sobie aż po dziurę w głowie. Tak, dziurę, wielką i paskudną, metafizyczny anus z którego wycieka wszystko co zbędne – dobro, piękno, inne takie.
Ponury jegomość kroczył leniwie przed siebie, patrząc bezmyślnie na wystawy sklepów. Stopy stawiał szeroko jakby dźwigał coś nieporęcznego, a jednocześnie wciśnięte głęboko w kieszenie ręce sugerowały że ma wszystko gdzieś. Nikt go nie widział. Chociaż należałoby tu zaznaczyć – okazałego anioła z wielgachną parą skrzydeł, choć bez aureoli (ta, pewnie zostawił ją w domu, żeby się nie zgubiła albo żeby ktoś jej nie gwizdnął mu znad głowy). Widzieli tylko rosłego faceta po trzydziestce z kilkudniowym zarostem, niebieskimi oczami i długimi, związanymi frotką włosami. Skręcił właśnie w zapyziałą uliczkę, na której nie było widać żywej duszy. Co znów byłoby określeniem nie dość trafnym, ale pozostańmy na razie przy ludzkich (zdrowych?) zmysłach. Jedynym gwarnym punktem, jaki wydawał się wręcz emanować życiem w tym miejscu był bar piwny. Mieścił się on w starej, przedwojennej kamienicy. Gdyby nie okolica można by ją nazwać prawdziwym zabytkiem architektury. Niestety czas i zaniedbanie zrobiły swoje. Najbardziej dobitnie podkreślał to napis „J***ć wszystkich!” nabazgrany blaknącym już sprayem.
Drzwi skrzypnęły, po chwili podłoga, aż wreszcie dało się słyszeć odgłos ciała zwalającego się na fotel. Stolik pokrywał brudny obrus w kwiatki, zaś na jego środku sterczał pusty flakonik. Przez okna wpływało do wnętrza światło poranka. Kilkanaście podobnych stolików, z dwoma miejscami do siedzenia przy każdym, rozrzucone było chaotyczne niedaleko lady. Przy niej zaś stały wysokie krzesła barowe. Gości było już wielu, choć pora na to nie wskazywała. Paru, już mocno pijanych, bredziło coś pod nosem do siebie.
- To co zwykle, John? - słodki głosik wyrwał go z zadumy.
Bezsłownie kiwnął głową, nawet nie zaszczycając kelnerki spojrzeniem. Była całkiem młoda, choć od razu można było wysnuć czym zajmuje się w nocy. Głos, ciuchy, makijaż, podkrążone oczy. Nawet dziurawy fartuch nie był w stanie tego ukryć. Poza tym John potrafił widzieć więcej, choć nie tak jak kiedyś. Ale też nie chciał już patrzeć. Miał tego dość. Po chwili na jego stoliku wylądował litr wódki. Anioł zaciągnął się mocno, wypijając kilka łyków z gwinta, po czym rozsiadł wygodniej i zaczął przyglądać się okolicy przez okno. Nagle jego uwagę przykuł elegancko ubrany jegomość, podpierający się gustowną laską. Wyglądał młodo, choć ciężko było stwierdzić ile na oko ma lat. Niewysoki, za to szczupły i wygolony. Cylinder na głowie wydawał się być śmieszny, ale jakoś dziwnie cały ten strój i wygląd zdawały się do siebie pasować. Kroczył sprężyście drugą stroną ulicy, po czym zatrzymał się na chwilę i ruszył w kierunku baru. John westchnął głośno po czym sięgnął znowu po butelkę zmniejszając jej zawartość. Drzwi skrzypnęły ponownie. W pierwszej chwili wszyscy ze zdziwieniem wlepili oczy w nowego klienta, lecz sekundę później – jakby pod wpływem zaklęcia – stracili zainteresowanie. Gość zaś, zdjąwszy nakrycie głowy, podszedł do stolika Johna.
- Tu wolne? - zagadnął z uśmiechem.
Zapytany łypnął na niego spode łba.
- A jak bym powiedział, że nie, to czy poszedłbyś do diabła?
Elegant zaśmiał się lekko, po czym opadł z gracją na fotel i skinął w stronę baru.
- Oj, ptaszku, nic się nie zmieniłeś. To samo wątpliwe poczucie humoru.
Dziewczyna podeszła do nich błyskawicznie. Wyjęła z kieszeni niewielki notes.
- Co dla pana?
Spojrzał na nią i uśmiechnął się wymownie. Nagle jakby zmieszała się i purpurowy rumieniec pokrył jej twarz.
- Małą cherry, jeśli łaska.
- Ale my nie mamy...
- Macie, złotko, zajrzyj pod ladę to się przekonasz – uciął szybko.
Nie wiedząc co na to odpowiedzieć dygnęła tylko dziwacznie po czym popędziła do baru.
- A ty nadal zalewasz się tym syfem, choć i tak nic to nie daje? - spytał pobłażliwym tonem zezując na opróżnioną do połowy butelkę.
Pomimo uśmiechu jego oczy zdawały się być jak z lodu. Pełne bezkresnego błękitu i martwe.
- Wiesz co, Aszma, idź i sprawdź czy cię nie ma na zewnątrz. Poza tym śmierdzisz siarą. To tak na marginesie, w razie gdybyś nie wiedział.
Asmodeusz przyglądał się mu przez chwilę po czym westchnął. Sięgnął do kieszeni i wyjął zeń mały wisiorek. Na końcu przypięte było małe złote słońce oplecione od dołu półksiężycem a między nimi tkwił niewielki diament. Wszystko pokryte drobnymi znakami i symbolami niczym pogański amulet.
- Pamiętasz to? Powiedz, Uriel, pamiętasz tamtą dziewczynę?
Pięści anioła zacisnęły się nagle. Całe szczęście, że nie trzymał w tej chwili butelki bo z całą pewnością by ją roztrzaskał.
- Wypieprzaj – syknął, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie.
Blady uśmiech wypełzł na twarz demona. Przyglądał się intensywnie rozmówcy, tak że nawet położona przed nim cherry go nie rozproszyła.
- Gdy byłem tu ostatnio, przed wojną, jakoś bardziej nad sobą panowałeś, ptaszku. Tak – stwierdził z namaszczeniem – znaleźliśmy ją. Wiesz, pływa sobie między jej podobnymi. W Oceanie oczywiście. Pewnie jej gorąco, choć i tak dziwne że wytrzymała twoje ciepełko.
Zarechotał nieludzko. Przypatrywał się aniołowi czekając tylko aż ten straci nad sobą panowanie.
- Tak, żarówko Pańska, ma dziewczę wikt i opierunek w piekle. Bo czego się spodziewałeś?
Uriel poderwał się na równe nogi. Grymas bólu wykrzywiał mu twarz. Widać było że walczy sam ze sobą, byle nie przywalić Aszmie. Bo to też grzech. Kolejny. Nawet sierpowy w ryj gnijącego demona.
- Siadaj i nie rób scen. - warknął Asmodeusz – I tak nie masz już sił by się ze mną mierzyć. Ba, pewnie nawet mój najlichszy służący sprałby cię na kwaśne jabłko. Chyba jednym pożytkiem z ciebie są teraz twoje piórka. Miałbym świetną poduszkę, doprawdy.
Ogień Pański opadł na siedzenie, dysząc ciężko. Rozglądał się wokół nieprzytomnie, jakby mając nadzieję, że nadejdzie skądś pomoc. Ale nic na to nie wskazywało.
- Czego chcesz? – wysapał w końcu. - Po co to? O co ci chodzi, przeklęty gnoju?
Na chwilę zapanowała cisza. Dramatyzm – pomyślał Uriel – ten dupek to uwielbia. Och, jakże bym mu z chęcią przy...
- Widzisz, ptaszku, ta twoja dziewczyna i inne rzeczy, których pewnie nie chciałbyś teraz usłyszeć... Mam pewien problem. – mrugnął do niego porozumiewawczo.
Anioł przewrócił oczyma.
- Chyba już sobie kiedyś wyjaśniliśmy, że nie zamierzam ci w niczym pomagać?
- Tak – odparł, odchylając się i przyjmując kolejną z doskonale wyćwiczonych dostojnych poz – ale mnie to nie zniechęca. W ogóle dziwię się jeszcze, że sam nie przyszedłeś do mnie na klęczkach by błagać o pracę, nowe życie, takie tam.
- Problem polega na tym, Aszma, że mam cię w d*pie. Twoją zasraną robotę też. Nie jestem upadłym...
Demon zaryczał ze śmiechu, tracąc zupełnie swoje sztuczne maniery. Po chwili w jego oczach pojawiły się łzy, gdy wciąż trząsł się i usiłował złapać oddech.
- To mnie rozbawiłeś. - wycharczał – Niby kim ty jesteś, Uriel, co? Czym może, się spytam? Bo żarówką już na pewno nie. Przepaliłeś się zanim je wymyślili synowie Adama. Nawet sama Jasność o tobie zapomniała. Po co komu taki pierzasty, który za nic ma prawa swojego Władcy? Misiek chyba dobitnie pokazał ci jaki twój los i gdzie twoje miejsce. Docelowe, wiesz o czym mówię.
- Odwal się – jęknął.
Tracił siły, a cierpliwość poszła już w gruzy parę sekund wcześniej. Wstał, rzucił na stół banknot, po czym szybkim krokiem skierował się do wyjścia.
- Jeszcze sobie pogadamy, ptaszku. Nie uciekniesz mi z mojej pierzastej kolekcji. - rzucił za nim Asmodeusz i jakby nigdy nic zabrał się za swój trunek.

(CDN.)
 

yeed

Trolololo Guy
Weteran
Moderator
Dołączył
10.1.2007
Posty
8223
Rozumiem, że ten wstęp odnosi się do relacji między rozmówcami ?

Dość mroczny klimat i rozgrywka między siłami dobra i zła, a raczej anioła, który zwątpił lub sprzeniewierzył się zasadom Boga, przez co trafił na czarną listę i w ślepą uliczkę.
Przez co stał się ciekawym kąskiem dla dawnego znajomego, który zdradził go kiedyś na rzecz sił zła. Dodatkowo wątek z kobietą, która może stać się kartą przetargową w słownej walce pomiędzy jednym a drugim.

Przyciąga uwagę, ale klimat gdzieś ulatuje im dalej się zagłębiam w tekst. Może jeszcze się rozkręcić :)
 

Reynevan

de Tréville
Dołączył
30.10.2004
Posty
1999
Rozdział II

Dnia przybywało. Ruch zelżał odrobinę, a na niebie pojawiły się pierwsze chmury zwiastujące zapowiadaną od wczoraj nawałnicę.
- Mówię ci – szczebiotała jakaś blondynka do koleżanki – ma taaaką furę. Do tego jeszcze wysoki i wysportowany.
Tamta pokręciła tylko głową, lecz jej nie słuchała. Krążyła myślami wokół własnych kandydatów do łóżka.
John stał na przejściu dla pieszych. Było zielone, ale nie ruszał. Przechodzący obok zaszczycali go mniej lub bardziej uważnym spojrzeniem wyrażającym odwieczne „rusz d*pę”. Błądził. Nie tylko po mieście, ale i w myślach. Choć wzbraniał się przed tym jak mógł, wracał do tamtych dni. Ogarniał go chaos i znużenie. I – jak zwykle w takich momentach – rodziła się w jego duszy chęć by odwiedzić pewną starą, opuszczoną fabrykę.

Irracjonalny fakt – stała już wiele lat pusta. Zarząd miasta jakoś dziwnie o niej zapomniał. Nikt nie chciał postawić tu nowego burdelu, galerii handlowej, czy Lucyfer – oczywiście - wie co tam jeszcze. No tak, on na pewno zna przyczynę. Ma tam swojego „człowieka”. A dokładnie starego demona z działki pychy. Znowuż nasuwa się pytanie – po co komu demon w opustoszałej fabryce? Na dodatek ślepy od urodzenia partacz, który od jakiegoś czasu olewał zupełnie swoego pracodawcę. W zapiskach skrzydlatych pojawiały się sugestie iż jest to jakiś punkt przeładunkowy czy miejsce spotkań, a stary siedzi tam żeby po prostu odstraszać dzieci Adama. Niemniej były to tylko domysły.

Wielka hala produkcyjna śmierdziała chemią. Było równie zimno jak na zewnątrz – powybijane szyby ziały pustką, a kikuty maszyn skrzypiały w podmuchach przeciągu.
- Grimalkinie? - donośny głos anioła odbił się echem od odrapanych ścian.
Cisza. Nic nie wskazywało na to, żeby ktoś mógł tu mieszkać. Ale Uriel wiedział doskonale, że starzec chowa się gdzieś pod postacią kota i nasłuchuje.
- Wyjdź, to ja, John. Nic ci nie grozi – dodał spokojnie.
Ciche miauu wydobyło się spod sterty blachy. Po chwili z niewielkiego otworu wyczłapał ostrożnie wyliniały kocur. Czarna sierść była mocno przerzedzona, a wokół prawego oka miał białą obwódkę.
- O proszę, kogo moje oczy nie widzą? Pierzasty z ponurym głosem, witaj. - powiedział dosyć niewyraźnie, po czym zaczął się przemieniać.
Widok ten nie należał do najprzyjemniejszych. Z ciała futrzaka wyrosła nagle pokryta zielonkawo-gnilną skórą ręka. Trzy palce zakończone pazurami zaczęły myszkować po ziemi. Zaraz za pierwszą kończyną pojawiła się kolejna. Jednocześnie w powietrzu dało się wyczuć odór rozkładu. W końcu zwierzę zniknęło, a jego miejsce zajął niewielki, obrzydliwy demon. Podniósł się ostrożnie po czym przysiadł obok wejścia do swojej nory. Widać było że zna miejsce na pamięć. Wzrok nie był mu już tutaj potrzebny.
- Co cię sprowadza?
Uriel wzruszył ramionami. Nie było łatwo rozmawiać z kimś z piekła. Równie źle, jeśli nie gorzej, gadało się ze stróżami (o ile w ogóle chcieli poświęcić chwilę ze swego cennego czasu i przerwać pracę). Poza tymi dwiema grupami z nieludzi praktycznie nie było na Ziemi nikogo więcej. No może czasem zjawiał się ktoś ważny, ale na pewno nie planował zawracać sobie głowy plebsem. Starzec, choć z pewnością zły jak diabli, posiadał też swoistą mądrość życiową. I to sprawiło że anioł - w pewnym sensie – polubił jego towarzystwo.
- Kiła. - rzucił w końcu, chcąc w jakikolwiek sposób przerwać milczenie i dać wyraz swym przemyśleniom.
Grimalkin pokiwał głową. Wiedział doskonale o co mu chodziło. Wiedział też zapewne dużo więcej niż Uriel mu kiedykolwiek wyjawił.
- Siądź, przyjacielu – odparł.
Uśmiech zeszpecił go jeszcze bardziej. Anioł przycupnął parę kroków od niego. Wciąż czuł strzępy odrazy, lecz z każdą rozmową było jej coraz mniej.
- Otchłań wyciąga po mnie ręce...
- Jak po każdego kto wypadł z gniazda. Nawet potwory takie jak ja kiedyś tam wrócą. - przerwał mu stary. - Dziwi cię ta metafora, ptaku niebieski? - dodał, jakby widząc minę Uriela.
- Nie – odparł po chwili.
Milczał. Gryzł się z chęcią wyjawienia prawdy.
- Niewielu was zostało – stwierdził nagle demon. - Większość się poddała. Nikomu też nie było dane wrócić.
Krew zapulsowała mu w skroni.
- Sugerujesz że mam się poddać?
- Nic nie sugeruję, John.
Podrapał się po wykrzywionym nosie. Już otwierał usta by znowu coś powiedzieć gdy nagle strzeliło donośne.
- Twoi czy moi? - szczeknął z przerażeniem
Uriel poderwał się błyskawicznie na nogi. Jego skrzydła zafalowały wtórując narastającej wściekłości. Wyczuwał ją w sobie od przebudzenia. Tylko teraz przyprawiała go już o ból głowy.
- Znikaj, to chyba ktoś z góry.
Nie musiał tego powtarzać. Ciche miauknięcie zakomunikowało że Grimalkin zdążył na powrót przyjąć postać kota. Nic poza tym się nie wydarzyło. Anioł stał nasłuchując uważnie i zaciskając pięści.
- Najpierw ci źli, teraz teoretycznie dobrzy. Dlaczego wszystko musi się dziać jednego dnia? Nawet plagi rozłożono Egipcjanom w ratach... - westchnął i ruszył w kierunku drzwi.
Jak się spodziewał, zaraz po wyjściu z budynku stanął oko w oko z dwoma rosłymi osiłkami. Kwadratowe szczęki, okulary przeciwsłoneczne, skórzane kurtki i skrzydła. Te akurat były najmniej istotne jeśli chodzi o rozpoznawalność tego typu dupków.
- Ty jesteś Uriel? -warknął jeden, wyższy.
Nie było sensu im kłamać, o ile chciałbyś dostać w ryj i leżeć przez parę dni bez świadomości. Kiwnął głową.
- Mam ci przekazać, abyś nie ważył się wtrącać w sprawy otchłani.
Uriel uniósł brew. Co do diabła?
- Kto was przysłał?
Spojrzeli po sobie. Widać nie nawykli do udzielania odpowiedzi. Albo sami jej wymagali albo prali po pysku.
- Gabriel.
- Czekajcie. On miałby mi takie coś przekazywać? Co go obchodzi... - spytał zanim zdążył ugryźć się w język.
Po chwili wylądował na ścianie, przygnieciony silnym ramieniem.
- Nie twój, ani mój interes. - usłyszał tuz przy uchu.
Żar bijący od skrzydeł żołdaka omiótł mu twarz.
- Dobra, jasne – wycharczał Uriel, krztusząc się.
Tak, ci kolesie z oddziałów specjalnych są po prostu słodcy – pomyślał, gdy po chwili wylądował na ziemi.
- To byłoby na tyle – rzucił osiłek raczej do swojego kompana niż do podnoszącego się z bólem anioła.
Błysnęło i po chwili Uriel stał sam pośrodku złomowiska, które otaczało wejście do fabryki.

Było już koło siedemnastej gdy ze zdziwieniem stwierdził że stoi przy drzwiach do swojego mieszkania. Rozglądnął się po korytarzu, ale był sam. Drżącą ręką wydobył klucz i otworzył drzwi. Zmęczenie i mętlik w głowie. Wystarczyło by nie zauważyć, że drzwi zamknięte są tylko na jeden zamek, a nie – jak to zwykł czynić – na dwa. Wystarczyło też aby nie zwrócił uwagi na światło pozostawione w łazience. Opadł na krzesło i dopiero po chwili dostrzegł że na stole przed nim leży ten sam wisiorek, który dziś rano pokazał mu Asmodeusz. Na przypiętej do niego małej karteczce widniało „Najlepsze życzenia, A.”
- Był tu godzinę temu.
Uriel spadł z krzesła i rąbnął głową w krawędź stołu. Dawny refleks pomógł mu jednak pozbierać się szybko i stwierdzić że z kąta wyłania się jakaś postać.
- Nie masz pojęcia, jakże się cieszę widząc twój ryj, Raguelu – sarknął.
Otrzepał się z kurzu (rzadko sprzątał) po czym niechętnie uścisnął rękę przybyszowi. Znany także pod imieniem Akrasiel, niegdysiejszy archanioł prezentował się obecnie dość marnie. Długie włosy w nieładzie, blizna na policzku, potargane łachmany. Jedynie zawadiacki uśmiech przebijał się przez ten obraz nędzy i rozpaczy.
- Skąd ty bierzesz tyle uczucia do własnej rodziny?
Anioł obrócił się do niego tyłem i schylił po krzesło. Raguel, wielki cwaniak z Królestwa, wesołek chełpiący się swoimi tytułami jak jakiś piekielny arystokrata. Wreszcie kolejny upadły z czasów Uriela. Tkwił w tym samym bagnie co on, ale chyba nic we wszechświecie nie zmieniłoby jego podejścia. A już na pewno nie sprawiło żeby spokorniał.
- Czemuż zawdzięczam twoją wizytę? - palnął, choć na końcu języka miał coś bardziej ordynarnego.
Upadły podszedł do stołu i podniósł wisiorek. Przyglądał mu się przez chwilę, po czym spojrzał na Uriela.
- Chciałbym żebyś wiedział. Zostanie was tylko trzech.
- Masz na myśli że ulegniesz? - żachnął się.
Akrasiel kiwnął głową.
- Takie tkwienie w próżni jest bez sensu. Poza tym szykuje się niezła zabawa. Za nic bym jej nie przepuścił.
- Co?
Nie po raz pierwszy ogarnęło dziś Uriela zdziwienie. O co im wszystkim chodzi? Jakiż burdel znowu?
- To nie wiesz? - kącik ust zadrgał Raguelowi lekko – Aszma ci nie powiedział? Widać nadal nie można ci ufać. – wybuchnął śmiechem.
- Dziwnym trafem mógłbym to samo powiedzieć o tobie, Rag. – odparował. - Wciąż nie mogę pojąć jakim cudem nie poleciałeś do Lucka od razu. Wtedy.
Drwiący uśmiech wykwitł na twarzy przybysza.
- Oh, John, czy jak cię tam ludzie zwą, odwiecznie nic nie rozumiesz. W sumie nie dziwię się że wyleciałeś z Królestwa. - westchnął - Wyobraź sobie dwie wielkie siły pędzące na siebie. A ty stoisz w środku. Pytanie za sto punktów – co może się z tobą stać gdy dojdzie do zderzenia?
Nie odpowiedział, a jego gość kontynuował:
- Jak to ktoś kiedyś mądrze powiedział: lepiej być władcą w piekle niż służyć w niebiosach. Poza tym ich bramy są dla nas zamknięte. Nie zamierzam giąć karku i kajać się przed Michałem czy kimkolwiek z ich lukrowanego stadka. Błagać tych durniów o przebaczenie? - rzucił wisiorek z powrotem na stół - Nie chcę też biernie czekać. Ani dnia dłużej.
I nie powiedziawszy nic więcej wyszedł bezceremonialnie przez ścianę. Uriel opadł ponownie na krzesło i wpatrywał się w kolejną pamiątkę z tamtych dni. Miał wrażenie, że zaraz mu czaszkę rozsadzi.
- Jak ja was wszystkich kocham... – mruknął do siebie, opierając podbródek na ręce.
Za oknem błysnęło. Pierwsze krople zaczęły uderzać o szybę. Słońce oplecione księżycem i diament. Napisy w zapomnianym języku. Zaklęcia.

Siedział na rozłożystej polanie. Zachód słońca wydobywał niezwykłe barwy z rajskich kwiatów. Nozdrza uderzał słodki zapach, a lekki powiew wiatru chłodził przyjemnie po dniu pełnym trudów. Odpoczywał. Zaznawał spokoju, ukojenia. I nagle wszystko obróciło się do góry nogami. Zblakło, zafalowało i po chwili zapanowała ciemność. Poczuł jak jakaś wielka siła zgniata go i przydusza. Ułamek sekundy później zobaczył wokół siebie światło. Blade ogniki świec rytualnych. Pentagram wyrysowany krwią. Znaki na ścianach. Woń magii i czegoś jeszcze. Ledwo uchwytnego. Gdy włączały się kolejne zmysły dosłyszał czyiś głos. Czysty i pełen lęku. Młoda dziewczyna stała u szczytu znaku i wpatrywała się w niego ze strachem. Była niesamowicie piękna, a jednocześnie naznaczona czymś odpychającym. Okultyzmem. Mrokiem. Nieposkromioną ciekawością. Z oddali nadpłynął grzmot wściekłej nawałnicy.

Poderwał się z krzesła. Trząsł się, jakby dopiero co wyszedł z lodowatej wody. Rzeczywiście błyski co chwila rozświetlały widok za oknem. To tylko sen. Znowu. Ale nic więcej. Uriel dostrzegł swoje odbicie w szybie. Wahał się. Ale był już bliżej podjęcia decyzji niż kiedykolwiek. Chciał wiedzieć. Chciał ją zobaczyć.
- Idę – stwierdził w końcu.

Pół godziny później stał przemoknięty na miejskim cmentarzu. Przed nim wyrastała niewielka kaplica, w której zwykle żegnano zmarłych. Wbrew pozorom całkiem zabawne miejsce. Jeśli ma się chore poczucie humoru jak ten kto postanowił umieścić tu przejście do piekła. Uriel go nie miał. Poza tym narastał w nim strach. Jak przebrnąć przez otchłań niezauważonym, a potem jeszcze znaleźć jedną duszę w oceanie ognia? Nadzieja. Wiara w choćby ślad dobra. Cień. Pozostałość niebiańskiej jasności w takich jak on. Nie wywrotowców z bandy Lucka, tylko późniejszych – wygnańców.

W środku panowała zupełna ciemność. Było zimniej niż na zewnątrz, ale przynajmniej sucho.
- Trzecia ławka po lewej – mruknął do siebie.
Przysiadł na wyznaczonym miejscu. Przymknął oczy i powoli wyzbywał wszelkich myśli. Zrobiło się ciepło. Gorący powiew zmierzwił mu włosy. Udało się – pomyślał.
- A nie mówiłem? Te ptaszki są tak durne, że same pakują się do klatki. – posłyszał rozbawiony głos.

CDN
 

Nekromanta Boom

Dzika Karta
Weteran
Dołączył
1.10.2004
Posty
3777
Brawo, brawo, brawo. W porównaniu do Yeeda ja nigdzie klimatu nie zgubiłem :)

Dla mnie jest kapitalnie, temat może wtórny ale moim zdaniem udaje ci się w pewnym stopniu wprowadzić do niego trochę odświeżenia :). Podoba mi się twój styl, jak zwykle z resztą, świetnie budujesz klimat, piszesz niezłe dialogi, miodek jak dla mnie :)

I tylko czemu to musi być zakichany Jasiu? ; o Czemu nie Arkadiusz albo Marek <bez nazwisk>? Walczmy o Polaków w książkach!

Czekam na CD Rey :)
 

Biafra

Balotelli
Weteran
Redakcja
Dołączył
8.10.2010
Posty
2677
Niezłe opowiadanie. Bez rozkładania na czynniki pierwsze, stwierdzę, że jest po prostu interesujące, wciąga. Zastanawiam się co będzie dalej i jaki będzie koniec tej historii. To najlepszy wyznacznik dla oceny tej pracy. Czekam na ciąg dalszy ;)
 

Barneyek

Starsza Wiedźma
Członek Załogi
Moderator
Dołączył
4.11.2011
Posty
1306
Zaryzykuję i odświeżę, choć już roczek minął i raczej należy pożegnać się z nadzieją na ciąg dalszy, o ile miał nastąpić. Rzecz naprawdę niezła, nielicznych błędów czepiać się nie będę. Dowód, że i z na pozór oklepanego motywu można zrobić coś przyzwoitego, jeśli się umie pisać. Plusik.
 
Do góry Bottom