Klan Miecza

Dragomir

Adam Konopka
Weteran
Dołączył
25.9.2004
Posty
2527
Rozdział I: Exodus

Tam, na północy życie nigdy nie było lekkie. Dzikie bestie, nastawając na życie każdego mieszkańca tych terenów, ewoluowały w związku z tamtejszym klimatem – były niebezpieczniejsze niż nędzne ich namiastki w krajach pokoju – w krajach na południu. Na tej północnej ziemi zwanej Nordmarem, szczytem świata, mroźną północą zawsze były jakieś problemy – małe, duże, średnie. Niedawnym problemem była inwazja niegodnych ludzi z Myrtany. Przecież klany też w większości wyznawały Innosa? Tak rzeczywiście było, lecz ludzie z nizin uważali ich wiarę za „niewystarczająco gorliwą” gdy w rzeczywistości oni używali wiary jako narzędzia do osiągnięcia swych celów.
Po długich bojach w tej lodowatej krainie wycofali się, lecz rzdzenni ludzie z wyżyn byli osłabieni. Nieprzygotowani na to, co czekało na nich w ciemnościach. W mrokach tam, gdzie nie dociera światło boga ognia, za górami, za Nordmarem... nikt się nie spodziewał, że ktoś pokona ostre, zaśnieżone stoki – a jednak tak się stało.

Nieświadomi niczego członkowie klanu, który najbardziej ucierpiał w trakcie wojny – ich wioska była spalona, ich przywódcy zabici... teraz obozowali na północy, próbując związać koniec z końcem. A był to Klan Miecza, najstarszy z klanów. Wokół niego teraz skupiały się niedobitki innych klanów, starając się zbudować nowe schronienie – namioty i prymitywne szałasy nie wystarczały, aby odpędzić widmo zamarznięcia. Wszyscy pogrążeni byli w smutku, jednak na tyle dumni, że nie błagali o pomoc innych klanów. Nawet ogień był przeciwko nim – a był to żywioł Innosa przecież. Problemy z rozpaleniem ognia, gdy myśliwi Klanu Wilka obozowali niedaleko robili to w chwilę jeszcze bardziej ich pogrążał. W końcu porzucili oni wiarę. Na wysokich wzgórzach, pośród świerków pokrytych śniegiem, wśród zasp, na zamrożonej ziemi rośliny nie chciały rosnąć, a niektóre zwierzęta – takie jak majestatyczne jelenie, z gracją niegdyś biegające po stokach, pożywienie i odzienie Klanów, z tych terenów zniknęły.
Tylko bestii przybywało. Tej zimy, umarł stary przywódca klanów, Ulfbjorn. I serca jego ziomków ogarnął żal po stracie jedynej osoby, która utrzymywała wspólnotę przy życiu. Tej zimy, rozpadł się klan. Niektórzy poczęli chować się w jaskiniach i składać ofiary Beliarowi, inni stchórzyli i uciekli z tego przeklętego miejsca. W końcu pozostali tylko rodowici członkowie Klanu Miecza. Wytrzymali tylko najtwardsi, najsprytniejsi i ci, którzy w pogoni za jedzeniem odkrywali tajemnice tej krainy, a miała ona wiele do ukrycia...tajemnice, które nie zawsze były sekretami o wielkich ludziach. Także te mroczne tajemnice. Przepowiednie zagłady...

Wedle proroctwa tej zimy z północy miały nadejść zwiastuny jeszcze gorszych czasów. Z północy, z tych niezdobytych gór? Ta tajemnica wyjaśniła się tej nocy, kiedy dusza wodza trafiła do jego przodków...

Myśliwi i wojownicy wracali z wyprawy. Mieli ze sobą mięso, a także mieli łupy – zdrajcy którzy przeszli na stronę Beliara ich zaatakowali, lecz nie mieli już tego czegoś, co mają inni Nordmarczycy. Tego płomienia w sercu, chęci walki, zwycięstwa.Beliar zniszczył ich ducha. Jeden z nich miał pewną księgę, zapisaną w prastarym języku. Teraz czytał ją znany z zamiłowania do magii i tajemnic człowiek o imieniu Rottgar. Był to człowiek znacznej postury, dobrze umięśniony. Jego odzieniem był pancerz ze skór różnych bestii, powiązany rzemieniami zrobionymi z flag Myrtańczyków – gdyż w tym klanie nic nie mogło się zmarnować. Zdobiony pas przytrzymywał spodnie ze skór niedźwiedzich, a jego nogi ocieplały buty ze skór lodowych wilków, kolejnego problemu tej krainy. Jego ramiona chroniły wykonane z rudy naramienniki, a na plecy opadała peleryna. I długie, czarne włosy. Jego twarz pokrywały blizny, nad oczami były krzaczaste brwi, a w uszach były kolczyki. Miał on także czarną, kozią bródkę, która nadawała temu Nordmarczykowi rozpoznawalny wygląd. Przy pasie miał długi miecz, a na łańcuchu, którmy był przewiązany, zwisała księga w skórzanej oprawie. Nagle, ów człowiek rzucił księgę wyznawców Beliara, jakby go parzyła. I krzyknął, wyciągając miecz:
- Za broń, bracia i siostry! Odwieczny wróg tego, co dobre, nadciąga ze swymi sługami! A nadejdzie on z północy.- mówiąc to, biegł po obozie, i odrywał ludzi od ich zajęć.
- Ostrzeżcie inne klany... Północ to krainy wroga. Zielonoskórych, którzy już kiedyś się tu pojawili znikąd. Wiem teraz, skąd przyszli! Musimy ich powstrzymać! Za mną! - po czym, nie patrząc czy ktoś za nim podąża, pobiegł w ciemność. Po chwili dołączyli do niego najznamienitsi klanowicze. Był myśliwy Wolfe, była wojowniczka Gabriela, był młody wojownik Krigar. Byli i inni, a wszyscy oni ruszyli tam, gdzie jeszcze nikt z ich klanu nie był.

Zawalona niegdyś kopalnia teraz najwyraźniej prosperowała. Wejścia strzegła rosła postać, trzymająca w ręku gigantyczną broń. Był to ork. Zapalczywy Krigar na ten widok wyciągnął broń i chciał zaatakować pomiot Beliara, lecz wojowniczka, córka starego wodza, go powstrzymała. Rottgar wystąpił i zawołał orka. Ten spokojnie podszedł do nich i rzekł:
- Odważna jesteś, Morra. Że zapuszczasz się tu i wołasz mnie. Odejdź. Wkrótce my nadejdziemy... - mówiąc to, śmiał się.
- Przejdziemy przez tę kopalnię czy się zgodzisz, czy nie, bydlaku. - odparł mag.
- Ha! Nędzne Morry nie wytrzymają w naszej ojczyźnie chociaż tygodnia. Nie będę was zatrzymywał... lecz jeszcze się spotkamy. Tę krainę wkrótce ogarnie wojna... gdyż inaczej Beliar nie zostanie powstrzymany. -
- O czym ty mówisz? Przecież to twój bóg... - Rottgar nie krył zdziwienia.
- Wkrótce zrozumiesz, człowieku...nasz lud to nie tępe stworzenia, jak myślicie...ty i twoi ludzie znajdziecie azyl na naszych ziemiach... gdyż nie płynie w was fałszywa wiara w Innosa...tam, za górami, czeka was schronienie.

I Klan Miecza przeszedł przez kopalnię, nie wiedząc co ich czeka. Jako pierwsi ludzie dane im było zobaczyć ojczyznę orków...

CDN. Proszę o ocenę i konstruktywną krytykę ;)
Pozdrawiam, Dragomir
 

Qba

Member
Dołączył
1.12.2006
Posty
68
Szacunek chłopie i to wielki!!!dawno nie czytałem tak dobrego opowiadania fabuła jest tak dobra ze nie zwróciłem uwagi na błedy,nawet jak by byly ti ci nie powiem bo nie mam w naturze krytykowania :p czekam z niecierpliwością na kolejne częsci napewno bede super, powodzenia w pisaniu
POZDRO
 

Archimonde

Member
Dołączył
26.4.2005
Posty
544
Jedno z niewielu opowiadań, którego czytania nie przerwałem po kilku zdaniach. :) Fabuła zapowiada się bardzo ciekawie, nie dostrzegłem błędów ort, kilka małych błędów stylistycznych, drobne powtórzenia, ale mi to nie przeszkadza. Pisz drugą część bo bardzo mnie ciekawi co tam będzie na tych ziemiach orków. :D 9/10 :p
 

Dragomir

Adam Konopka
Weteran
Dołączył
25.9.2004
Posty
2527
Rozdział II: Po drugiej stronie

Drugie wejście do kopalni położone było w dość dużej kotlinie. Właśnie wschodziło słońce i światło zalało obóz górniczy. Kilka drewnianych chat, palisada, i magazyn wykuty w skale – niewiele, ale wystarczyło orkom aby przekopać się na ziemie ich przodków. Z dachów zwisały sople lodu, a śnieg pokrywał ziemię. Razem ze słońcem wstali też orkowie i ruszyli do pracy. Paru ich zaczepiło, lecz nic poważnego. Zielonoskórzy ładowali wydobyte materiały na wozy. Rottgar zaoferował im pomoc, lecz ci odmówili. Była to dla nich kwestia honoru, aby dać sobie radę samemu. Po chwili mag wysłał Wolfego po resztę klanu, która została po drugiej stronie – pakowali oni żywność, broń, i odzienie, przygotowywali się do zmiany umiejscowienia obozu. Po chwili do Nordmarczyków podszedł strażnik, który zeszłej nocy ich zatrzymał.
- Ej, Morra! Masz jakieś imię? Jestem Kor-Marakk, i dowodzę tą dziurą. -
- Jestem Rottgar z Klanu Miecza. Macie tu jakąś osadę, wioskę... w okolicy? - zapytał mag.
- Ślepyś ? Tutaj jest droga, prowadzi ona do Corr-Varak... na wschód jest dolina, w której moglibyście się zatrzymać... sporo tam zwierzyny łownej, lecz bynajmniej bezpiecznie tam nie jest...
- Dziękujemy... natychmiast tam wyruszymy, lecz wpierw odwiedzimy tę osadę.-
I ruszyli, niepewni siebie. W końcu kolaborują z wrogiem ich narodu, z pomiotem Beliara. Lecz ork mówił o powstrzymaniu go. Nic się nie zgadzało. Także klimat. Coraz bardziej na północ, powinno być coraz zimniej. A tutaj, za wielkimi górami, było w miarę ciepło. Śniegu także nie było dużo, a kwiaty przebijały się przez jego warstwę. Ruszyli polną drogą, w kierunku osady. Szli przez las, i zachwycali się pięknem natury. W Nordmarze każy las oznaczał atak dzikich bestii, a tutaj było nadzwyczaj spokojnie. Dlaczego więc Marakk mówił o tym, że nie wytrzymają?

Mogli się tylko zastanawiać. Parę gór zasłaniało im szerszy widok, ale w oddali już zauważali domki z drewna. W zasadzie były to powbijane w ziemię bale, na których położono dach ze strzechy. Drzwi nie było, za to mały domek był otoczony płotem, i widać było rosnące tam rośliny. Ork leżał w wejściu do domu, ostrząc groty strzał. Zignorowali go, i przeszli obok domku.
Droga tutaj skręcała, i widzieli potężne mury, jakby wykute w skale, scalone ze sobą kaminie nieznaną siłą, gładkie i błyszczące. Na górze muru były nasypy z ziemi i drewniana palisada, a co i raz widać było także wieżyczki... wyglądały, jakby zbudowano je naprędce. Mur okalała fosa, w której płynęła przezroczysta, górska woda. Most zwodzony był jedynym wejsciem do tej twierdzy.

Więc weszli. Rzeczą, jaką najbardziej rzucała się w oczy było to, że na uliczkach było pusto. A znad domków w dalszej części miasta unosił się dym. Ponownie trzeba było chwycić za broń. Serca klanowiczów ogarnęła euforia, jako że będzie im najpewniej dane stoczyć kolejną bitwę. Rottgar przetrząsnął swą księgę, po czym ją zamknął. I pobiegli w dół ulicy.

Domy płonęły. Wśród ognia walczyli ze sobą orkowie... brat przeciwko bratu. Jeden lud podzielił się na tyle, że zaczął się niszczyć. Pierwszy raz zobaczyli ludzie orkowe dzieci i kobiety. Kobiety walczyły ramię w ramię z mężczyznami, a dzieci zajmowały się rannymi. Widać było kto jest agresorem; atakujący mieli na sobie charakterystyczne stroje, a zza murem widać było sztandary ze znakiem Beliara. Klan Miecza zauważył jeden z rannych orków, odziany w zakrwawioną, białą szatę i naszpikowany bełtami z kusz. Podpierając się o kostur, ostatkiem sił rzucał zaklęcia.
Krzyknął on do przybyszy zza gór:
- Walczcie, Morry! Musicie walczć z naszymi opętanymi braćmi... musicie... albo ten świat nigdy nie zazna pokoju.

Więc walczyli. Pod ostrzałem katapult strzelających pociskami zza murów miasta, skonstruowanymi tak, aby rozprzestrzeniały płomień. Zniszczcie te katapulty, krzyknął jeden z ludzi. Rottgar robiąc użytek ze swej leczniczej magii pomógł wielu towarzyszom walki. Krigar i Gabriela rzucili się do ataku przez płonącą chatę, powalając kilku z zielonoskórych. Kilku z klanowiczów wspięło się na dachy i zrobiło użytek z łuków i kusz. Rottgar, gdy już zrobił wystarczająco dużo jako mag, rzucił się na czele kilkudziesięciu ludzi w bój. Przedzierając się przez oddziały orków, wśród płonących alei, zabili wielu orków. Ulice zbrukała krew. Orkowie zamieszkująćy to miasto zdołali zatrzasnąć po kilkunastu minutach walki, korzystając z dywersji jaką byli Nordmarczycy, i teraz pomiot Belaira był odcięty. Czy naprawdę warto było ginąć za wiarę? Bez honoru, mordując bez wyjątku dzieci i dorosłych – tak działali. Opętani w gniewie, walczyli ze swoim ludem. Teraz walczyli zamknięci w mieście, które próbowali zdobyć. Ich gniew wygasał, gdy widzieli, jak umierają. Pierwszy ork rzucił broń... potem drugi. Jednak kilku z nich walczyło do końca. Rottgar rzucił się na niego. Ten ciął z obrotu, a Morra zrobiła unik. Szybki wypad, pchnięcie... i ból. Wielki ból w głowie,krew zalewała oczy... upadł. Oparł się o miecz.. klęcząc, widział jak drzewce strzały odpada... Wielki ork zmierzał z szyderczym uśmiechem na twarzy do zadania ostatecznego ciosu. Uratował go Viger – stary wojownik, wywijający dwuręcznym toporem jakby to było piórko, zwalił orka z nóg. Mag leżałw kałuży krwi, trzymając się za czoło. Po chwili ostatni ork w obrębie miasta padł – lecz padł też mur zewnętrzny do miasta, rażony pociskami z katapulty. I do miasta wlała się kolejna fala zielonoskórych, lecz dzieci Nordmaru teżtam były. Odpierali ataki zielonoskórych, a na czele ludzi stała Gabriela. Nagle padł na nich cień. Wszyscy nagle spojrzeli w niebo i odbiegli. Zdezorientowana kobieta stała w miejscu. Wypchnął ją jeden z bojowników. Po chwili przygniótł go pocisk z katapulty.
Wściekłośc ogarnęła ludzi z Nordmaru, gdyż umarły był bardzo szanowanym człowiekiem. Rzucili się do ataku. Na wielką armię orków. A za nimi ruszyli orkowie, którzy bronili miasta... do boju. Przeciwko złu, jakie niósł Beliar, walcząc z potępieniem. Walcząc do utraty tchu, do ostatniej kropli krwi... i rzucili się w bój, niestraszni katapult, niestraszni orkowych magów, niestraszni ich wojowników. I krew się lała tego dnia, i bitwa wciąż trwała.

CDN, jak wrócę z nart w Słowacji. CZyli 8/9 luty.
Dragomir
 

Balder

New Member
Dołączył
3.2.2007
Posty
12
Świetne opowiadanie! Będę z niecierpliwością czekał na kolejne części.Fabuła jak narazie bardzo wciągająca :D
Ciekawie pokazane oblicze orków....orków,których ludzie dotąd nie znali.Właśnie takie opowiadania są inspiracją dla innych ludzi.
Opowiadanie oceniam 9/10 :)
Pozdrawiam.
 

Qba

Member
Dołączył
1.12.2006
Posty
68
Tak jak poprzednie to tez jest dobre.kilka literówek ale to nic.fabuła ciekawa dobrze przedstawiłes walke.Dobre jes tez to ze nie opierasz sie o fabule G3 tylko tworzysz nowy świat z nowymi rasami i postaciami.czekam na kolejną częśc.
Ocena 9+/10
Pozdro
 
Do góry Bottom