Kamienica Zmarłych

Reynevan

de Tréville
Dołączył
30.10.2004
Posty
1999
- Zimno tu...
- Ta... ma ktoś ognia?
Pstryk...
- Dzięki.

***

Zima szalała w najlepsze, przykrywając wszystko, co mogła białym puchem, jakby chcąc odmienić w coś bajkowego wstrętny pejzaż tego zapuszczonego miasta. Chyba jednak odrobinę przedobrzyła. Nikt przy zdrowych zmysłach nie wychylał się z domu, uważając przy tym, aby nie dostać odleżyn od przymusowego „relaksowania się” na kanapie. Zamknięte szkoły, urzędy i coś tam jeszcze. Tak czy siak mało kto chodził jeszcze do pracy, a co dopiero mówić o wyrażaniu zainteresowania jednostkami nader upartymi, które, poświęciwszy zdrowie, marzły w codziennych kursach – tam i z powrotem.
Zbliżało się południe. Nie sypało już tak mocno, jak rano, ale i tak zaspy były wystarczająco wielkie. Młody chłopak z trudem przedzierał się przez śnieg.
- Jeden, dwa, trzy... - liczył po cichu, nic sobie nie robiąc z pary jaka wylatywała z jego ust.
Przedostawszy się na drugą stronę ulicy, zatrzymał się na chwilę przed jakąś wystawą. Zakurzone lalki spoglądały na niego smętnym spojrzeniem, jakby chcąc mu powiedzieć „nam to nie imponuje”. Sterczał tak chwilę na mrozie, obracając coś ręką schowaną w kieszeni kurtki, po czym znów rozpoczął mozolną podróż w sobie tylko znanym kierunku.
- ...osiemdziesiąt dwa, osiemdziesiąt trzy... – kontynuował zachrypłym głosem.

Było już dobrze po południu, gdy znowu się zatrzymał. Utkwiwszy wzrok w drzwiach prowadzących do wnętrza wysokiej kamienicy, mruczał do siebie cicho niezrozumiałe słowa. Z całą pewnością stary, może i nawet przedwojenny, budynek sprawiał wrażenie opuszczonego. Okna na parterze zostały wybite. Wejście, pokryte przeróżnymi spreyowymi bazgrołami, znajdowało się u szczytu schodów prowadzących o dwa metry nad chodnik. Wysoki śnieg pokrywający stopnie sugerował, że nikt tu nie mieszka. Przylegające ściana-w-ścianę domostwa wydawały się wręcz tętnić życiem pomimo zimy w porównaniu do tego straszydła. Po chwili, jakby namysłu nad czymś nieodzownie oczywistym, zaczął wspinaczkę w górę, trzymając się kurczowo pokrytej lodem barierki.

Gdy wreszcie stanął naprzeciw drzwi, jego spojrzenie zobojętniało jeszcze bardziej. Nikt go nie widział, bo – wbrew zegarowi - nikogo o tej porze na ulicach nie było. Dłoń schowana z kieszeni przestała poruszać się nerwowo. Drugą dotknął powierzchni drewna oddzielającego świat od zakamarków wnętrza. Jakby z pieszczotą pogładził je, zamykając przy tym oczy. Słyszał tylko świszczący wiatr, który przesypywał chmury śniegu po opustoszałym mieście. Wciągnął głęboko lodowate powietrze. Znowu ta dziwna chwila wahania, jakby chciał zachować pozory. To wzywało. Nie dawało spokoju. Głos...

Wyjął z kieszeni coś małego, co po chwili dało się rozpoznać jako klucz. Na zwieńczeniu widniał niewielki kształt, przypominający pentagram. Z lekkim drżeniem umieścił go w zamku i przekręcił. Stary mechanizm skrzypnął i po chwili jego oczom ukazał się przyciemniony wąski korytarzyk. Po prawej powyginane drewniane schody prowadziły na wyższe piętra. Wszedł powoli do środka, nanosząc śnieg na i tak od lat nie pielęgnowaną posadzkę. Z zewnątrz nawiało go jeszcze więcej. Sięgnął do klamki, aby zamknąć za sobą, ale przeciąg ułamek sekundy wcześniej sam drzwi zatrzasnął. Ze zdziwieniem stwierdził, że klucz leży znowu w jego kieszeni. Miał wrażenie, że kręci mu się w głowie, ale szybko ściągnąwszy czapkę odetchnął kilka razy głęboko i poczuł się lepiej.

Powietrze miało dziwny posmak. Nie był w stanie stwierdzić, co to było, niemniej wydawało się być dziwnie przyjemne. Poczuł ból w głowie, jakby coś poruszało się w niej tuż pod czaszką. Jednocześnie miał wrażenie, że wie co robi... Nie, on doskonale wie co robi, po co mu jakieś wrażenia. Jest pewien. Ruszył w mrok korytarza. Nie schody. Tam jest małe przejście. Na wprost. I faktycznie, dostrzegł je na samym końcu. Czuł, że to stamtąd napływa coraz intensywniejsza woń. Kroczył powoli, jakby obawiając się że ktoś go usłyszy. Otwór w ścianie był niezbyt wysoki, dlatego musiał się schylić. Otoczyła go jeszcze większa ciemność. Lęk, jaki co chwila próbował przywrócić mu rozsądek i zmusić do ucieczki, nie miał najmniejszego znaczenia. Wiem co robię do cholery... Nagle potknął się o coś i wyciągnąwszy rękę dla złapania równowagi dotknął ściany. Poczuł pod palcami dotyk nagich cegieł. Jednocześnie natrafił nogami na schody prowadzące w dół. Piwnica. Tak, to musi być zejście do piwnicy. Pogrążał się w dół coraz bardziej, czując jak otaczające go powietrze robi się coraz cieplejsze. Schodząc wręcz na oślep starał się znowu nie potknąć. Nie miał pojęcia jak głęboko znajduje się koniec. Wtem przed nim po lewej rozbłysło światło. Niemal wypalony do cna ogarek sterczał z wbitego między cegły kawałka metalu. Bijący od niego blask wyglądał trupio, zagęszczając wręcz panujące wokół ciemności. Chłopak przełknął ślinę i ruszył dalej. Zaczął się pocić. Na dodatek dziwny słodkawy zapach zaczął drażnić nieznośnie gardło. Po paru stopniach kolejny płomień rozniecił się „sam”, tym razem po przeciwnej stronie. Ogniki cmentarne – pomyślał. Po chwili okazało się, że proste jak dotąd zejście przechodziło w kręte schody, które nadal ciągnęły się w dół. Było już tak gorąco, że musiał zdjąć kurtkę. Chciał ją nawet zostawić na schodach, ale resztki rozsądku mu to wyperswadowały. Jego kroki odbijały się głuchym echem od zapadających się w dół ścian.

*

Zegar wskazywał za pięć pierwszą. Czuła się dziwnie zmęczona. Odgarnąwszy z czoła powódź rudych włosów, podeszła do okna. Biało... biało i zimno. Wtem dzwonek do drzwi wydał z siebie serię nerwowych dźwięków. Wyrwawszy się w ponurych myśli pobiegła do wejścia. Otuliła się dokładnie swetrem, przekręciła pokrętło zamka i wpuściła do środka lodowaty podmuch. Zaraz za nim szybkim ruchem wparował do przedpokoju wysoki mężczyzna okutany w dwa szale z wielką czapką na głowie zwieńczoną warstwą śniegu.
- Już myślałam, że nie przyjdziesz... - westchnęła
Zakaszlał parę razy i powoli zaczął ściągać z siebie kolejne warstwy ubrań. Miał około trzydziestki, krótkie, czarne włosy i wąską, perfekcyjnie wyrównaną bródkę.
- Nie przesadzaj, byle śnieżek mnie nie powstrzyma... - odparował, rozpinając niebieski polar. - Zresztą, wiń mojego ojca, to przez niego jestem tak późno.
Wziąwszy się pod boki spiorunowała go ostrym spojrzeniem.
- Co on znowu od ciebie chce? Nie mów mi, że ma kolejny problem i po tym wszystkim co zrobił usiłuje cię w coś wplątać!
Zwiesił głowę ponuro, po czym odwrócił się do niej bokiem, udając że ma problem z zawieszeniem kurtki.
- Chyba znasz go lepiej ode mnie.
Pokręciła głową.
- Przepraszam – szepnęła, obejmując go – nienawidzę go równie bardzo, jak ty...
Obrócił się i pocałował ją.
- Nie przejmuj się tym. Mamy dość problemów żeby jeszcze martwić się takimi bzdurami...
Pociągnęła go za rękaw do salonu.
- Zamknęli wczoraj klinikę, więc lekarz zadzwonił do mnie i powiedział, żebym przez kolejny miesiąc brała leki w tym samym schemacie.
Usiedli na kanapie. W kominku huczał ogień.
- Mam nadzieję, że tym razem nam się uda – powiedział, delikatnie przesuwając jej włosy za ucho.
Zapatrzyła się w płomienie igrające na węglu. Próbowali już od czterech lat. Bez skutku.
- No dobra, mów, co on od ciebie chciał.
Westchnął. Usadowił się trochę wygodniej, po czym pozornie spokojnym głosem podjął się rzuconego wyzwania.
- Podobno ktoś z jego rodziny odszedł tydzień temu, zapisawszy mu starą kamienicę w północnej dzielnicy.
Nie odezwała się, zatem kontynuował.
- Chce, abym go przenocował przez parę dni, gdy będzie załatwiał sprawy przejęcia własności.
Strzepała niewidzialny kurz z rękawa.
- Skoro tak dobrze ze wszystkim stoi, to dlaczego nie pójdzie do hotelu?
- W końcu to mój ojciec...
Milczeli przez chwilę. Za oknem szalała zamieć.
- Z tego co pamiętam, nikt nigdy się tym budynkiem nie interesował. - stwierdziła w końcu.
- Tak, wiem. Niemniej jednak... pewnie będzie chciał zrobić na nim niezły interes. Może jakieś biuro. Ciężko powiedzieć... nie miałem ochoty na dłuższą dyskusję.
Obróciła się do niego.
- Zapomnijmy o tym, przynajmniej na razie – powiedziała miękko, dotykając jego policzka.
Przysunęła się i pocałowała go. Delikatny zapach jej perfum był taki... niezwykły. Taki charakterystyczny... czuł jak z każdą chwilą szczęście spływające do jego serca rozganiało mroki minionych dni i rozgrzewało zmarzniętą duszę.

*

Leżące na ziemi ciało drgało lekko, jakby uwięziona w nim dusza chciała za wszelką cenę uwolnić się z materialnych okowów. Pomimo czynionych wysiłków była skazana na wieczną niewolę. Ze ścian spływało matowe światło świec. Pomieszczenie miało tylko dwa wyjścia. Stał właśnie na progu jednego z nich. Czuł się zmęczony, ale wiedział że jest już blisko. Schody, które za sobą zostawił pogrążyły się w mroku. Stąpał ostrożnie, unikając zanurzenia butów w kałużach, które co chwila pojawiały się na jego drodze. Pomimo mętnych ciemności, był pewien że to krew. Sklepienie ginęło gdzieś wysoko ponad nim. Z oddali dochodziły go głosy. Były niskie i chrapliwe. Urywane zdania, rzucane to podniośle to śpiewnie inkantowane, rozpływały się w dziwnym szumie, jaki odbijał się od ścian. Nie był w stanie zrozumieć ni słowa. Dziwny język przeszywał jego serce lodem. Wtem chóralny chichot grzmotem przeleciał przez komnatę, sprawiając że włosy stanęły mu dęba. W przeciwległych drzwiach dostrzegł trzy świecące punkciki.
- Przybywam – szepnął.
Rozjarzyły się tylko lekko po czym zniknęły równie szybko jak się pojawiły. Stąpał powoli, starając się nie zbliżać do ciała leżącego na samym środku kamiennej posadzki. Z czegoś, co musiało być kiedyś żywym człowiekiem, pozostał tylko tułów i jedna noga. Reszta, sądząc po kikutach, została brutalnie wyszarpana. Drgało. Cały czas drgało... Gdy wreszcie dotarł do przejścia, okazało się być zamknięte. Tam, gdzie przed chwilą widział żarzące się ogniki, dostrzegł trzy wybrzuszenia, jakby powieki które przykryły uprzednio obserwujące go oczy. Na każdej wydrążony był pentagram. Nierówna powierzchnia przypominała płaskorzeźbę. Wijące się węże oplatały się wzajemnie tworząc gęstą sieć. Niektóre odstawały od innych, jakby były zdolne oddzielić się od swoich towarzyszy i pełzać po podłodze. Wyciągnął rękę. Kamienne stworzenia jakby poruszyły się nieznacznie. Czy to gra świateł?... Zbliżał powoli palce do ich martwych łbów. Wiem co robię – ganił go nerwowy głosik, odzywający się co chwila to w nim samym, to jakby obok. Mógł przysiąc, że cały czas ktoś, lub raczej coś stoi za nim, pomagając mu w robieniu kolejnych kroków, w każdym ruchu. Wiem co robię...


CDN, z całą pewnością.
 

Nekromanta Boom

Dzika Karta
Weteran
Dołączył
1.10.2004
Posty
3777
And he's back ^^

Cieszę się, że postanowiłeś coś napisać, a przede wszystkim, że udało ci się zrealizować swoje postanowienie. Niestety, z tym na forum jest od jakiegoś czasu bardzo słabo. Chyba tylko wersus coś skrobnie czasem.

Przejdźmy jednak do opowiadania. Trudno jest powrócić do pisania po tak długim czasie, ale z radością mogę stwierdzić, że opko jest jak najbardziej na plus, ale zacznijmy od minusów... ;p

Gramatycznie:
- zdecydowanie czas zaprzeszły, trzeba się go wystrzegać jak ognia bo po prostu często psuje on zdania. Ot nawet sam King o tym pisał.

Stylistycznie:
"Nikt go nie widział, bo – wbrew zegarowi - nikogo o tej porze na ulicach nie było". - o tym już gadaliśmy :). Drobny błąd. Ze zdania wynika, że zegar decyduje kiedy jest ilu ludzi a decyduje o tym konkretna godzina bądź ogólnie czas, jak kto woli.

No i jeden błąd interpunkcyjny, moim zdaniem niepotrzebny przecinek "Zima szalała w najlepsze, przykrywając wszystko, co mogła białym puchem" po słowie "wszystko". Ot był na początku to dlatego go wyłapałem :)

Plusy:

Klimat jest i to zdecydowanie. Jak napisał wer, pisanie może jest i sztywne, choć dla mnie nie do końca, bynajmniej mi to nie przeszkadzało jakoś. pamiętam, że klimat to było to, co zawsze charakteryzowało twoje opowiadania. Nie inaczej jest, w moim zamyśle, i w tym opku.

Fabuła:
Nie jest to tak do końca plus bo niewiele się tutaj czytelnik dowiedział, no ale też napisane jest "C.D.N" więc pozostaje czekać dalej.

Dialogi zaś są w porządku :)

Ogólnie, jeśli miałbym oceniać, dałbym 8 w skali na 10. Biorę jednak pod uwagę fakt, że jak sam stwierdziłeś "Rey znów pisze" i jest to powrót do wylewania słów na papier :).

Poza tym, Reyciu mój kochany, zawsze pisałeś lepiej ode mnie ^^ i to ja byłem twoim padawanem a nie odwrotnie. Chciałbym ci podziękować, tu, na forum gdzie każdy można to przeczytać :). Dzięki stary za wszystkie te wytknięte przez ciebie błędy. Dzięki temu teraz piszę tak, że da się to czytać i nie chce się wsadzać łyżki do gardła by wymiotując oddać jakość moich wypocin :)

Czekam na ciąg dalszy.
 
Do góry Bottom