Megarion
El Presidente
- Dołączył
- 25.9.2004
- Posty
- 1824
- Ile zostało nam czasu?
- Kilka godzin, zapewne spróbują nas okrążyć.
Namiot był bardzo skromnie urządzony. Jeden prosty śpiwór, drewniany, rozkładany stolik i wykonany z tegoż samego materiału stojak na ubrania. Jedynym robiącym wrażenie przedmiotem była złota tarcza, zawieszona na linach na środku namiotu.
- Zbierajmy się. Nie sądzę, aby zostanie tutaj miało jakikolwiek sens. – ubrany w błyszczący, jakby stalowy, pancerz mężczyzna popukał palcami o pas. – I tak zwodziliśmy ich wystarczająco długo.
- Miejmy nadzieję, że nie zostaniemy zdradzeni... – młoda dziewczyna pokręciła głową. Miała sięgające za ramiona blond włosy, grzywka opadała na brwi. Ubrana była w skórzaną zbroję, pas zaś błyszczał kilkoma cennymi kamieniami. Za nim wisiał ukryty w niewielkim pokrowcu sztylet, a przez ramię zwisał długi łuk. – Jak wiesz...
- Tak wiem, niestety... Musimy jednak wypełnić zobowiązania. Bez względu na cenę.
- Robisz się zbyt ponury od pewnego czasu...
- Możliwe. Taki los. – mężczyzna przeciągnął się na tyle, ile pozwalała mu zbroja. – Wychodzimy, czas ruszać.
Obozowisko było niewielkie, skupione wokół namiotu wodza. Gdzieniegdzie stały barykady z drewna Wszędzie przechadzali się żołnierze. Trwał handel, niektórzy trenowali walkę. Ktoś bił się w ręcz. Mężczyzna i kobieta podeszli do pół-śpiącego trębacza. Ten pierwszy uderzył go lekko w kark.
- NA ROZKAZ! – trębacz wyprostował się natychmiast.
- Alarm dla obozu. Stawić się na zbiórkę, natychmiast.
Sługa pokornie podniósł trąbkę do ust i zagrał odpowiednią melodię. Żołnierze błyskawicznie przerwali swoje zabawy i szybko ustawili się w odpowiednich szeregach.
- Arinie, tylko bez żadnych mów... – jęknęła blondynka.
- Postaram się. – Arin wszedł na spory kamień. – Żołnierze! Nasza misja skończona! Musimy wrócić w przyjazne progi naszej krainy, zostawiając za sobą naszych wrogów!
- Arinie... – wycedziła przez zęby blondynka.
- Więc zbierajcie co wasze i na koń!
- ZA WODZEM! – krzyknęli żołnierze i już po chwili rozbiegli się.
Arin zeskoczył z kamienia.
- Zadowolona? – zrobił zabawną minę, podnosząc brwi.
- Bardzo. – dziewczyna parsknęła śmiechem. – Wy, dwaj! – krzyknęła nagle do myjących się wodą z beczki pachołków. – Ruszcie się i spakujcie namiot wodza i jego zastępcy!
- T-tak, pani! – przerażeni pachołkowie natychmiast zarzucili mycie i skoczyli wykonać zadanie.
- Słodkie lenistwo... – blondynka zmrużyła oczy.
- Nie ciesz się zawczasu... czeka nas trochę jazdy.
- Phi, też mi coś. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Może skoczymy się wykąpać?
- Nie, nie teraz. Wróg mógłby nas za łatwo odciąć od oddziału, nawet samymi zwiadowcami.
- Daj spokój...
Tymczasem w obozie wroga.
Wielki namiot po brzegi wypełniony był złotem, ozdobnymi broniami i zbytkownymi meblami. Niektóre krzesła wyglądały jak wykonane ze szlachetnego drewna trony. Na jednym z nich siedział ubrany w pełną zbroję mężczyzna. Jego twarz była poorana licznymi bliznami, oczy bystre, a wąsy ogromne. Wpatrywał się pustym wzrokiem w wejście do namiotu.
- Ekrh, ekhr! Panie, dowództwa, ekhr, wrócił! – do namiotu powoli weszła obrzydliwa kreatura, prychając bardzo głośno. Całe ciało było pokryte wielkimi pryszczami i tylko gdzieniegdzie przymocowane były kawałki pordzewiałej, żelaznej zbroi. W łapie trzymał całkiem sporą włócznie.
- Wpuścić i won stąd.
Po chwili wszedł wysoki człowiek w zbroi identycznej jak siedzący, lecz bez hełmu. Na głowie miał niezdarnie założony, czerwony od krwi, bandaż.
- Domagam się dobrych wieści. – burknął siedzący wąsacz.
- Przykro mi, panie. – przybysz skłonił głową. – Nasz oddział został całkowicie rozbity podczas pierwszej próby okrążenia nieprzyjaciela. Teraz akcję tą przeprowadzają rezerwy, potrwa około godziny...
- PSIE! PRZEGRAŁEŚ! – wąsacz podniósł się i chwycił za leżący na stole miecz.
- Otrzymaliśmy za małe siły. – przybysz spojrzał prosto w oczy dowódcy.
Wąsacz chciał pozbyć się problemu. Ale z drugiej strony straciłby jednego z ostatnich liczących się wodzów swej armii. A na to nie mógł sobie pozwolić.
- Więc otrzymasz siły wystarczające! Bierz jazdę i goń wroga. To twoja ostatnia szansa.
- Nie mamy już jazdy. Większość zginęła podczas ataku, reszta rozpierzchła się po lasach.
Ręka wąsacza zaczęła drżeć.
- Dobrze więc... – odłożył powoli miecz. – Przygotować obóz do wymarszu. Sam poprowadzę wojsko na te ścierwo.
- Panie, ale...
- Stul pysk. Wszystkie bestie, psy i ludzie mają być gotowi za... godzinę.
- Rozkaz zostanie wykonany, panie. – przybysz schylił głowę i wyszedł z namiotu.
Tymczasem wojska Arina były już gotowe. Stały one w trzech grupach. Na czele pierwszej, Arin. Drugiej – blond-włosa oficer Kari. Na trzeciej stała niewysoka, lecz piękna i ciemnowłosa Lori.
Arin podjechał do Kari, a po chwili pojawiła się jeszcze Lori.
- Dobrze... Myślę, że nieprzyjaciel nie zdążył się jeszcze przegrupować po ostatniej klęsce. Ale mimo to musimy się śpieszyć. – jego koń niespokojnie przestępował z jednego kopyta na drugie. – Jedziemy blisko siebie, jak było w pierwszym planie. W wypadku ataku sił zdecydowanie większych, rozdzielamy się i staramy się jak najszybciej dotrzeć do celu. Jakieś pytania?
- Nie.
- Nie.
- Świetnie. Do zobaczenia, moje panie, już w naszym królestwie.
Każdy z dowódców odjechał do swego oddziału. Odezwała się jeszcze trąba i wyruszyli zwiadowcy, po nich zaś reszta konnych. Pierwszy etap podróży trwał około godziny. Wtedy wrócili zwiadowcy. Jeden podjechał do Arina.
- Panie, nieprzyjaciel podążą za nami. – wydyszał zwiadowca, równając się z Arinem. – Prawdopodobnie mają około dziesięć tysięcy piechoty, ale jazdy na psach – tylko setka. Z oddali majaczyło także kilka koni, lecz nie ręczę za to.
- Świetnie. Nie mają szans dogonić nas do granicy. Wracaj z resztą grupy na zwiad i czekam na następny raport.
- Tak, panie. Na rozkaz!
Zwiadowcy błyskawicznie znikli z pola widzenia. Po dwóch godzinach ich nieobecność zaczęła niepokoić trójkę przywódców. Jednak granica zbliżała się coraz bardziej i pewność siebie zagłuszyła wszelkie inne oznaki zagrożenia. Szósta godzina jazdy została wyznaczona na postój. Ustawiono prowizoryczne „stoły” i większość żołnierzy rozłożyła na nich resztki prowiantu. Zwiadowcy wciąż nie wracali i większość była pewna, że nie żyją. Nie było to pierwszyzną dla zaprawionych w bojach weteranów.
- Ile jeszcze do granicy? – Kari wypiła trochę wina z kufla.
- Nie dłużej jak godzina. – Lori siedziała nad mapą uśmiechnięta. – A potem już wakacje...
- Czy wakacje to nie wiem, ale chwila odpoczynku na pewno.
Zbliżał się wieczór. Niezwykle pogodny, jak na aktualną porę i miejsce, dzień pozwolił na przepiękny zachód słońca, a obie dziewczyny przyglądały się mu zachwycone.
„Kto by pomyślał, że to wojowniczki” – Arin uśmiechnął się w myślach.
- PANIE!
Ktoś potknął się o Arina i wyłożył się jak długi obok niego.
- Co do...
- Panie! – żołnierz wstał, niezbyt speszony upadkiem. – Nieprzyjaciele powoli nas okrążają!
- CO?! – dziewczyny wstały błyskawicznie. – Niech trąbią na alarm!
Żołdak wyskoczył jak poparzony i po chwili dało się słyszeć bojową melodię. Doskonale wyćwiczeni żołnierze błyskawicznie spakowali najpotrzebniejsze sprzęty i wskoczyli na konie. Dowódcy dojechali do swych oddziałów i już po chwili konni ruszyli. Nieprzyjaciel zaczął ostrzał, lecz niewprawni łucznicy nie mieli szans zagrozić jeździe. Z oddali wyłoniły się stwory na psach. Arin szybko dał odpowiednie znaki mieczem i połowa jego oddziału zawróciła, nie łamiąc nawet szyku. Psy zbliżały się szybko.
- NAPRZÓD! – ryknął Arin i wskazał mieczem na przeciwników.
Błysnęła stal, wyciągnięta z pochew i ludzie zderzyli się z bestiami. Arin od razu ściął jakiegoś potwora. Widać, że przeciwnik niezbyt dobrze radził sobie w walce. Pordzewiała zbroja i słaby oręż łamał się pod uderzeniami najlepszych, ludzkich mieczy.
- Strzały! – krzyknął ktoś obok Arina. Jednak znów nie doleciały do ludzi, a spadły na potwory i ich psy, jeszcze bardziej przerzedzając ich zastęp. W końcu bestie, których zostało tylko kilkanaście, wycofały się w popłochu. Arin znów zrobił kilka znaków, po czym konni popędzili w kierunku reszty wojska.
Reszta armii, nie łamiąc szyku, pędziła dalej. Jednak zmęczone kilkugodzinną jazdą konie powoli zaczęły odmawiać posłuszeństwa.
- Pani, nasz zwierzęta wkrótce padną z wyczerpania! – z Kari zrównał się jeden jeźdźców.
- Jeszcze trochę... JEST! – Kari otworzyła szeroko oczy. W oddali pojawiły się wielkie wrota, wraz z niemal równie wysokim murem. Ten zaś zachodził na potężne góry – Jeszcze trochę!
Jeździec cofnął się, a jego miejsce zajął następny, tym razem z herbem Mieczur na zbroi.
- Pani, jestem hrabia Peli, z oddziału księcia Arina. Mój pan chce Ci powiedzieć, że rozbił oddział nieprzyjaciela i kieruje się do Wrót.
- Świetnie, kiedy będzie?
- Nieco później, mój koń napojony magicznymi wywarami przyniósł mnie tutaj przed nim, abym mógł Ci, pani, przekazać tą wiadomość.
- Dobrze. Jedźmy!
Oddziały Kiri i Lori już po chwili dotarły do Wrót. Na ich rozkaz dwaj trębacze, jak było w zwyczaju, obwieścili przybycie wojska. Po krótkiej chwili Wrota rozwarły się. Konni sprawnie wjechali na drugą stronę. Tuż za ostatnim przybyszem zamknięto przejazd.
- Gdzie reszta waszych oddziałów? – zapytał jakiś bogato odziany człowiek, który wyłowił z tłumu obie dziewczyny.
- Witaj Haresie. Arin wkrótce przybędzie, rozprawił się z małym oddziałkiem wroga.
- Czyli jesteście ścigani? Nasi zwiadowcy od jakiegoś czasu nie wracają. – Hares zrobił zaniepokojoną minę. – Nie mamy praktycznie żadnych wieści z tamtej strony.
- Tak, ponad dziesięć tysięcy piechoty. – wtrąciła Lori.
- Miejmy nadzieję, że Arin się pośpieszy.
Po chwili jakiś łucznik zbiegł z muru.
- Panie, kolejni konni nadjeżdżają.
- Wpuścić natychmiast!
Po chwili Wrota ponownie otworzono. Z wielką prędkością wpadła przez nie ponad setka żołnierzy z Arinem na czele.
- Hares? Świetnie. Przygotujcie się do obrony. Cała masa bestii maszeruje za nami.
- O nich się nie martw... Jesteś już po drugiej stronie Wrót. – oficer uśmiechnął się szeroko.
- Kilka godzin, zapewne spróbują nas okrążyć.
Namiot był bardzo skromnie urządzony. Jeden prosty śpiwór, drewniany, rozkładany stolik i wykonany z tegoż samego materiału stojak na ubrania. Jedynym robiącym wrażenie przedmiotem była złota tarcza, zawieszona na linach na środku namiotu.
- Zbierajmy się. Nie sądzę, aby zostanie tutaj miało jakikolwiek sens. – ubrany w błyszczący, jakby stalowy, pancerz mężczyzna popukał palcami o pas. – I tak zwodziliśmy ich wystarczająco długo.
- Miejmy nadzieję, że nie zostaniemy zdradzeni... – młoda dziewczyna pokręciła głową. Miała sięgające za ramiona blond włosy, grzywka opadała na brwi. Ubrana była w skórzaną zbroję, pas zaś błyszczał kilkoma cennymi kamieniami. Za nim wisiał ukryty w niewielkim pokrowcu sztylet, a przez ramię zwisał długi łuk. – Jak wiesz...
- Tak wiem, niestety... Musimy jednak wypełnić zobowiązania. Bez względu na cenę.
- Robisz się zbyt ponury od pewnego czasu...
- Możliwe. Taki los. – mężczyzna przeciągnął się na tyle, ile pozwalała mu zbroja. – Wychodzimy, czas ruszać.
Obozowisko było niewielkie, skupione wokół namiotu wodza. Gdzieniegdzie stały barykady z drewna Wszędzie przechadzali się żołnierze. Trwał handel, niektórzy trenowali walkę. Ktoś bił się w ręcz. Mężczyzna i kobieta podeszli do pół-śpiącego trębacza. Ten pierwszy uderzył go lekko w kark.
- NA ROZKAZ! – trębacz wyprostował się natychmiast.
- Alarm dla obozu. Stawić się na zbiórkę, natychmiast.
Sługa pokornie podniósł trąbkę do ust i zagrał odpowiednią melodię. Żołnierze błyskawicznie przerwali swoje zabawy i szybko ustawili się w odpowiednich szeregach.
- Arinie, tylko bez żadnych mów... – jęknęła blondynka.
- Postaram się. – Arin wszedł na spory kamień. – Żołnierze! Nasza misja skończona! Musimy wrócić w przyjazne progi naszej krainy, zostawiając za sobą naszych wrogów!
- Arinie... – wycedziła przez zęby blondynka.
- Więc zbierajcie co wasze i na koń!
- ZA WODZEM! – krzyknęli żołnierze i już po chwili rozbiegli się.
Arin zeskoczył z kamienia.
- Zadowolona? – zrobił zabawną minę, podnosząc brwi.
- Bardzo. – dziewczyna parsknęła śmiechem. – Wy, dwaj! – krzyknęła nagle do myjących się wodą z beczki pachołków. – Ruszcie się i spakujcie namiot wodza i jego zastępcy!
- T-tak, pani! – przerażeni pachołkowie natychmiast zarzucili mycie i skoczyli wykonać zadanie.
- Słodkie lenistwo... – blondynka zmrużyła oczy.
- Nie ciesz się zawczasu... czeka nas trochę jazdy.
- Phi, też mi coś. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Może skoczymy się wykąpać?
- Nie, nie teraz. Wróg mógłby nas za łatwo odciąć od oddziału, nawet samymi zwiadowcami.
- Daj spokój...
Tymczasem w obozie wroga.
Wielki namiot po brzegi wypełniony był złotem, ozdobnymi broniami i zbytkownymi meblami. Niektóre krzesła wyglądały jak wykonane ze szlachetnego drewna trony. Na jednym z nich siedział ubrany w pełną zbroję mężczyzna. Jego twarz była poorana licznymi bliznami, oczy bystre, a wąsy ogromne. Wpatrywał się pustym wzrokiem w wejście do namiotu.
- Ekrh, ekhr! Panie, dowództwa, ekhr, wrócił! – do namiotu powoli weszła obrzydliwa kreatura, prychając bardzo głośno. Całe ciało było pokryte wielkimi pryszczami i tylko gdzieniegdzie przymocowane były kawałki pordzewiałej, żelaznej zbroi. W łapie trzymał całkiem sporą włócznie.
- Wpuścić i won stąd.
Po chwili wszedł wysoki człowiek w zbroi identycznej jak siedzący, lecz bez hełmu. Na głowie miał niezdarnie założony, czerwony od krwi, bandaż.
- Domagam się dobrych wieści. – burknął siedzący wąsacz.
- Przykro mi, panie. – przybysz skłonił głową. – Nasz oddział został całkowicie rozbity podczas pierwszej próby okrążenia nieprzyjaciela. Teraz akcję tą przeprowadzają rezerwy, potrwa około godziny...
- PSIE! PRZEGRAŁEŚ! – wąsacz podniósł się i chwycił za leżący na stole miecz.
- Otrzymaliśmy za małe siły. – przybysz spojrzał prosto w oczy dowódcy.
Wąsacz chciał pozbyć się problemu. Ale z drugiej strony straciłby jednego z ostatnich liczących się wodzów swej armii. A na to nie mógł sobie pozwolić.
- Więc otrzymasz siły wystarczające! Bierz jazdę i goń wroga. To twoja ostatnia szansa.
- Nie mamy już jazdy. Większość zginęła podczas ataku, reszta rozpierzchła się po lasach.
Ręka wąsacza zaczęła drżeć.
- Dobrze więc... – odłożył powoli miecz. – Przygotować obóz do wymarszu. Sam poprowadzę wojsko na te ścierwo.
- Panie, ale...
- Stul pysk. Wszystkie bestie, psy i ludzie mają być gotowi za... godzinę.
- Rozkaz zostanie wykonany, panie. – przybysz schylił głowę i wyszedł z namiotu.
Tymczasem wojska Arina były już gotowe. Stały one w trzech grupach. Na czele pierwszej, Arin. Drugiej – blond-włosa oficer Kari. Na trzeciej stała niewysoka, lecz piękna i ciemnowłosa Lori.
Arin podjechał do Kari, a po chwili pojawiła się jeszcze Lori.
- Dobrze... Myślę, że nieprzyjaciel nie zdążył się jeszcze przegrupować po ostatniej klęsce. Ale mimo to musimy się śpieszyć. – jego koń niespokojnie przestępował z jednego kopyta na drugie. – Jedziemy blisko siebie, jak było w pierwszym planie. W wypadku ataku sił zdecydowanie większych, rozdzielamy się i staramy się jak najszybciej dotrzeć do celu. Jakieś pytania?
- Nie.
- Nie.
- Świetnie. Do zobaczenia, moje panie, już w naszym królestwie.
Każdy z dowódców odjechał do swego oddziału. Odezwała się jeszcze trąba i wyruszyli zwiadowcy, po nich zaś reszta konnych. Pierwszy etap podróży trwał około godziny. Wtedy wrócili zwiadowcy. Jeden podjechał do Arina.
- Panie, nieprzyjaciel podążą za nami. – wydyszał zwiadowca, równając się z Arinem. – Prawdopodobnie mają około dziesięć tysięcy piechoty, ale jazdy na psach – tylko setka. Z oddali majaczyło także kilka koni, lecz nie ręczę za to.
- Świetnie. Nie mają szans dogonić nas do granicy. Wracaj z resztą grupy na zwiad i czekam na następny raport.
- Tak, panie. Na rozkaz!
Zwiadowcy błyskawicznie znikli z pola widzenia. Po dwóch godzinach ich nieobecność zaczęła niepokoić trójkę przywódców. Jednak granica zbliżała się coraz bardziej i pewność siebie zagłuszyła wszelkie inne oznaki zagrożenia. Szósta godzina jazdy została wyznaczona na postój. Ustawiono prowizoryczne „stoły” i większość żołnierzy rozłożyła na nich resztki prowiantu. Zwiadowcy wciąż nie wracali i większość była pewna, że nie żyją. Nie było to pierwszyzną dla zaprawionych w bojach weteranów.
- Ile jeszcze do granicy? – Kari wypiła trochę wina z kufla.
- Nie dłużej jak godzina. – Lori siedziała nad mapą uśmiechnięta. – A potem już wakacje...
- Czy wakacje to nie wiem, ale chwila odpoczynku na pewno.
Zbliżał się wieczór. Niezwykle pogodny, jak na aktualną porę i miejsce, dzień pozwolił na przepiękny zachód słońca, a obie dziewczyny przyglądały się mu zachwycone.
„Kto by pomyślał, że to wojowniczki” – Arin uśmiechnął się w myślach.
- PANIE!
Ktoś potknął się o Arina i wyłożył się jak długi obok niego.
- Co do...
- Panie! – żołnierz wstał, niezbyt speszony upadkiem. – Nieprzyjaciele powoli nas okrążają!
- CO?! – dziewczyny wstały błyskawicznie. – Niech trąbią na alarm!
Żołdak wyskoczył jak poparzony i po chwili dało się słyszeć bojową melodię. Doskonale wyćwiczeni żołnierze błyskawicznie spakowali najpotrzebniejsze sprzęty i wskoczyli na konie. Dowódcy dojechali do swych oddziałów i już po chwili konni ruszyli. Nieprzyjaciel zaczął ostrzał, lecz niewprawni łucznicy nie mieli szans zagrozić jeździe. Z oddali wyłoniły się stwory na psach. Arin szybko dał odpowiednie znaki mieczem i połowa jego oddziału zawróciła, nie łamiąc nawet szyku. Psy zbliżały się szybko.
- NAPRZÓD! – ryknął Arin i wskazał mieczem na przeciwników.
Błysnęła stal, wyciągnięta z pochew i ludzie zderzyli się z bestiami. Arin od razu ściął jakiegoś potwora. Widać, że przeciwnik niezbyt dobrze radził sobie w walce. Pordzewiała zbroja i słaby oręż łamał się pod uderzeniami najlepszych, ludzkich mieczy.
- Strzały! – krzyknął ktoś obok Arina. Jednak znów nie doleciały do ludzi, a spadły na potwory i ich psy, jeszcze bardziej przerzedzając ich zastęp. W końcu bestie, których zostało tylko kilkanaście, wycofały się w popłochu. Arin znów zrobił kilka znaków, po czym konni popędzili w kierunku reszty wojska.
Reszta armii, nie łamiąc szyku, pędziła dalej. Jednak zmęczone kilkugodzinną jazdą konie powoli zaczęły odmawiać posłuszeństwa.
- Pani, nasz zwierzęta wkrótce padną z wyczerpania! – z Kari zrównał się jeden jeźdźców.
- Jeszcze trochę... JEST! – Kari otworzyła szeroko oczy. W oddali pojawiły się wielkie wrota, wraz z niemal równie wysokim murem. Ten zaś zachodził na potężne góry – Jeszcze trochę!
Jeździec cofnął się, a jego miejsce zajął następny, tym razem z herbem Mieczur na zbroi.
- Pani, jestem hrabia Peli, z oddziału księcia Arina. Mój pan chce Ci powiedzieć, że rozbił oddział nieprzyjaciela i kieruje się do Wrót.
- Świetnie, kiedy będzie?
- Nieco później, mój koń napojony magicznymi wywarami przyniósł mnie tutaj przed nim, abym mógł Ci, pani, przekazać tą wiadomość.
- Dobrze. Jedźmy!
Oddziały Kiri i Lori już po chwili dotarły do Wrót. Na ich rozkaz dwaj trębacze, jak było w zwyczaju, obwieścili przybycie wojska. Po krótkiej chwili Wrota rozwarły się. Konni sprawnie wjechali na drugą stronę. Tuż za ostatnim przybyszem zamknięto przejazd.
- Gdzie reszta waszych oddziałów? – zapytał jakiś bogato odziany człowiek, który wyłowił z tłumu obie dziewczyny.
- Witaj Haresie. Arin wkrótce przybędzie, rozprawił się z małym oddziałkiem wroga.
- Czyli jesteście ścigani? Nasi zwiadowcy od jakiegoś czasu nie wracają. – Hares zrobił zaniepokojoną minę. – Nie mamy praktycznie żadnych wieści z tamtej strony.
- Tak, ponad dziesięć tysięcy piechoty. – wtrąciła Lori.
- Miejmy nadzieję, że Arin się pośpieszy.
Po chwili jakiś łucznik zbiegł z muru.
- Panie, kolejni konni nadjeżdżają.
- Wpuścić natychmiast!
Po chwili Wrota ponownie otworzono. Z wielką prędkością wpadła przez nie ponad setka żołnierzy z Arinem na czele.
- Hares? Świetnie. Przygotujcie się do obrony. Cała masa bestii maszeruje za nami.
- O nich się nie martw... Jesteś już po drugiej stronie Wrót. – oficer uśmiechnął się szeroko.