Ile Zostało Nam Czasu?

Megarion

El Presidente
Dołączył
25.9.2004
Posty
1824
- Ile zostało nam czasu?
- Kilka godzin, zapewne spróbują nas okrążyć.
Namiot był bardzo skromnie urządzony. Jeden prosty śpiwór, drewniany, rozkładany stolik i wykonany z tegoż samego materiału stojak na ubrania. Jedynym robiącym wrażenie przedmiotem była złota tarcza, zawieszona na linach na środku namiotu.
- Zbierajmy się. Nie sądzę, aby zostanie tutaj miało jakikolwiek sens. – ubrany w błyszczący, jakby stalowy, pancerz mężczyzna popukał palcami o pas. – I tak zwodziliśmy ich wystarczająco długo.
- Miejmy nadzieję, że nie zostaniemy zdradzeni... – młoda dziewczyna pokręciła głową. Miała sięgające za ramiona blond włosy, grzywka opadała na brwi. Ubrana była w skórzaną zbroję, pas zaś błyszczał kilkoma cennymi kamieniami. Za nim wisiał ukryty w niewielkim pokrowcu sztylet, a przez ramię zwisał długi łuk. – Jak wiesz...
- Tak wiem, niestety... Musimy jednak wypełnić zobowiązania. Bez względu na cenę.
- Robisz się zbyt ponury od pewnego czasu...
- Możliwe. Taki los. – mężczyzna przeciągnął się na tyle, ile pozwalała mu zbroja. – Wychodzimy, czas ruszać.
Obozowisko było niewielkie, skupione wokół namiotu wodza. Gdzieniegdzie stały barykady z drewna Wszędzie przechadzali się żołnierze. Trwał handel, niektórzy trenowali walkę. Ktoś bił się w ręcz. Mężczyzna i kobieta podeszli do pół-śpiącego trębacza. Ten pierwszy uderzył go lekko w kark.
- NA ROZKAZ! – trębacz wyprostował się natychmiast.
- Alarm dla obozu. Stawić się na zbiórkę, natychmiast.
Sługa pokornie podniósł trąbkę do ust i zagrał odpowiednią melodię. Żołnierze błyskawicznie przerwali swoje zabawy i szybko ustawili się w odpowiednich szeregach.
- Arinie, tylko bez żadnych mów... – jęknęła blondynka.
- Postaram się. – Arin wszedł na spory kamień. – Żołnierze! Nasza misja skończona! Musimy wrócić w przyjazne progi naszej krainy, zostawiając za sobą naszych wrogów!
- Arinie... – wycedziła przez zęby blondynka.
- Więc zbierajcie co wasze i na koń!
- ZA WODZEM! – krzyknęli żołnierze i już po chwili rozbiegli się.
Arin zeskoczył z kamienia.
- Zadowolona? – zrobił zabawną minę, podnosząc brwi.
- Bardzo. – dziewczyna parsknęła śmiechem. – Wy, dwaj! – krzyknęła nagle do myjących się wodą z beczki pachołków. – Ruszcie się i spakujcie namiot wodza i jego zastępcy!
- T-tak, pani! – przerażeni pachołkowie natychmiast zarzucili mycie i skoczyli wykonać zadanie.
- Słodkie lenistwo... – blondynka zmrużyła oczy.
- Nie ciesz się zawczasu... czeka nas trochę jazdy.
- Phi, też mi coś. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Może skoczymy się wykąpać?
- Nie, nie teraz. Wróg mógłby nas za łatwo odciąć od oddziału, nawet samymi zwiadowcami.
- Daj spokój...

Tymczasem w obozie wroga.

Wielki namiot po brzegi wypełniony był złotem, ozdobnymi broniami i zbytkownymi meblami. Niektóre krzesła wyglądały jak wykonane ze szlachetnego drewna trony. Na jednym z nich siedział ubrany w pełną zbroję mężczyzna. Jego twarz była poorana licznymi bliznami, oczy bystre, a wąsy ogromne. Wpatrywał się pustym wzrokiem w wejście do namiotu.
- Ekrh, ekhr! Panie, dowództwa, ekhr, wrócił! – do namiotu powoli weszła obrzydliwa kreatura, prychając bardzo głośno. Całe ciało było pokryte wielkimi pryszczami i tylko gdzieniegdzie przymocowane były kawałki pordzewiałej, żelaznej zbroi. W łapie trzymał całkiem sporą włócznie.
- Wpuścić i won stąd.
Po chwili wszedł wysoki człowiek w zbroi identycznej jak siedzący, lecz bez hełmu. Na głowie miał niezdarnie założony, czerwony od krwi, bandaż.
- Domagam się dobrych wieści. – burknął siedzący wąsacz.
- Przykro mi, panie. – przybysz skłonił głową. – Nasz oddział został całkowicie rozbity podczas pierwszej próby okrążenia nieprzyjaciela. Teraz akcję tą przeprowadzają rezerwy, potrwa około godziny...
- PSIE! PRZEGRAŁEŚ! – wąsacz podniósł się i chwycił za leżący na stole miecz.
- Otrzymaliśmy za małe siły. – przybysz spojrzał prosto w oczy dowódcy.
Wąsacz chciał pozbyć się problemu. Ale z drugiej strony straciłby jednego z ostatnich liczących się wodzów swej armii. A na to nie mógł sobie pozwolić.
- Więc otrzymasz siły wystarczające! Bierz jazdę i goń wroga. To twoja ostatnia szansa.
- Nie mamy już jazdy. Większość zginęła podczas ataku, reszta rozpierzchła się po lasach.
Ręka wąsacza zaczęła drżeć.
- Dobrze więc... – odłożył powoli miecz. – Przygotować obóz do wymarszu. Sam poprowadzę wojsko na te ścierwo.
- Panie, ale...
- Stul pysk. Wszystkie bestie, psy i ludzie mają być gotowi za... godzinę.
- Rozkaz zostanie wykonany, panie. – przybysz schylił głowę i wyszedł z namiotu.

Tymczasem wojska Arina były już gotowe. Stały one w trzech grupach. Na czele pierwszej, Arin. Drugiej – blond-włosa oficer Kari. Na trzeciej stała niewysoka, lecz piękna i ciemnowłosa Lori.
Arin podjechał do Kari, a po chwili pojawiła się jeszcze Lori.
- Dobrze... Myślę, że nieprzyjaciel nie zdążył się jeszcze przegrupować po ostatniej klęsce. Ale mimo to musimy się śpieszyć. – jego koń niespokojnie przestępował z jednego kopyta na drugie. – Jedziemy blisko siebie, jak było w pierwszym planie. W wypadku ataku sił zdecydowanie większych, rozdzielamy się i staramy się jak najszybciej dotrzeć do celu. Jakieś pytania?
- Nie.
- Nie.
- Świetnie. Do zobaczenia, moje panie, już w naszym królestwie.
Każdy z dowódców odjechał do swego oddziału. Odezwała się jeszcze trąba i wyruszyli zwiadowcy, po nich zaś reszta konnych. Pierwszy etap podróży trwał około godziny. Wtedy wrócili zwiadowcy. Jeden podjechał do Arina.
- Panie, nieprzyjaciel podążą za nami. – wydyszał zwiadowca, równając się z Arinem. – Prawdopodobnie mają około dziesięć tysięcy piechoty, ale jazdy na psach – tylko setka. Z oddali majaczyło także kilka koni, lecz nie ręczę za to.
- Świetnie. Nie mają szans dogonić nas do granicy. Wracaj z resztą grupy na zwiad i czekam na następny raport.
- Tak, panie. Na rozkaz!
Zwiadowcy błyskawicznie znikli z pola widzenia. Po dwóch godzinach ich nieobecność zaczęła niepokoić trójkę przywódców. Jednak granica zbliżała się coraz bardziej i pewność siebie zagłuszyła wszelkie inne oznaki zagrożenia. Szósta godzina jazdy została wyznaczona na postój. Ustawiono prowizoryczne „stoły” i większość żołnierzy rozłożyła na nich resztki prowiantu. Zwiadowcy wciąż nie wracali i większość była pewna, że nie żyją. Nie było to pierwszyzną dla zaprawionych w bojach weteranów.
- Ile jeszcze do granicy? – Kari wypiła trochę wina z kufla.
- Nie dłużej jak godzina. – Lori siedziała nad mapą uśmiechnięta. – A potem już wakacje...
- Czy wakacje to nie wiem, ale chwila odpoczynku na pewno.
Zbliżał się wieczór. Niezwykle pogodny, jak na aktualną porę i miejsce, dzień pozwolił na przepiękny zachód słońca, a obie dziewczyny przyglądały się mu zachwycone.
„Kto by pomyślał, że to wojowniczki” – Arin uśmiechnął się w myślach.
- PANIE!
Ktoś potknął się o Arina i wyłożył się jak długi obok niego.
- Co do...
- Panie! – żołnierz wstał, niezbyt speszony upadkiem. – Nieprzyjaciele powoli nas okrążają!
- CO?! – dziewczyny wstały błyskawicznie. – Niech trąbią na alarm!
Żołdak wyskoczył jak poparzony i po chwili dało się słyszeć bojową melodię. Doskonale wyćwiczeni żołnierze błyskawicznie spakowali najpotrzebniejsze sprzęty i wskoczyli na konie. Dowódcy dojechali do swych oddziałów i już po chwili konni ruszyli. Nieprzyjaciel zaczął ostrzał, lecz niewprawni łucznicy nie mieli szans zagrozić jeździe. Z oddali wyłoniły się stwory na psach. Arin szybko dał odpowiednie znaki mieczem i połowa jego oddziału zawróciła, nie łamiąc nawet szyku. Psy zbliżały się szybko.
- NAPRZÓD! – ryknął Arin i wskazał mieczem na przeciwników.
Błysnęła stal, wyciągnięta z pochew i ludzie zderzyli się z bestiami. Arin od razu ściął jakiegoś potwora. Widać, że przeciwnik niezbyt dobrze radził sobie w walce. Pordzewiała zbroja i słaby oręż łamał się pod uderzeniami najlepszych, ludzkich mieczy.
- Strzały! – krzyknął ktoś obok Arina. Jednak znów nie doleciały do ludzi, a spadły na potwory i ich psy, jeszcze bardziej przerzedzając ich zastęp. W końcu bestie, których zostało tylko kilkanaście, wycofały się w popłochu. Arin znów zrobił kilka znaków, po czym konni popędzili w kierunku reszty wojska.

Reszta armii, nie łamiąc szyku, pędziła dalej. Jednak zmęczone kilkugodzinną jazdą konie powoli zaczęły odmawiać posłuszeństwa.
- Pani, nasz zwierzęta wkrótce padną z wyczerpania! – z Kari zrównał się jeden jeźdźców.
- Jeszcze trochę... JEST! – Kari otworzyła szeroko oczy. W oddali pojawiły się wielkie wrota, wraz z niemal równie wysokim murem. Ten zaś zachodził na potężne góry – Jeszcze trochę!
Jeździec cofnął się, a jego miejsce zajął następny, tym razem z herbem Mieczur na zbroi.
- Pani, jestem hrabia Peli, z oddziału księcia Arina. Mój pan chce Ci powiedzieć, że rozbił oddział nieprzyjaciela i kieruje się do Wrót.
- Świetnie, kiedy będzie?
- Nieco później, mój koń napojony magicznymi wywarami przyniósł mnie tutaj przed nim, abym mógł Ci, pani, przekazać tą wiadomość.
- Dobrze. Jedźmy!

Oddziały Kiri i Lori już po chwili dotarły do Wrót. Na ich rozkaz dwaj trębacze, jak było w zwyczaju, obwieścili przybycie wojska. Po krótkiej chwili Wrota rozwarły się. Konni sprawnie wjechali na drugą stronę. Tuż za ostatnim przybyszem zamknięto przejazd.
- Gdzie reszta waszych oddziałów? – zapytał jakiś bogato odziany człowiek, który wyłowił z tłumu obie dziewczyny.
- Witaj Haresie. Arin wkrótce przybędzie, rozprawił się z małym oddziałkiem wroga.
- Czyli jesteście ścigani? Nasi zwiadowcy od jakiegoś czasu nie wracają. – Hares zrobił zaniepokojoną minę. – Nie mamy praktycznie żadnych wieści z tamtej strony.
- Tak, ponad dziesięć tysięcy piechoty. – wtrąciła Lori.
- Miejmy nadzieję, że Arin się pośpieszy.
Po chwili jakiś łucznik zbiegł z muru.
- Panie, kolejni konni nadjeżdżają.
- Wpuścić natychmiast!
Po chwili Wrota ponownie otworzono. Z wielką prędkością wpadła przez nie ponad setka żołnierzy z Arinem na czele.
- Hares? Świetnie. Przygotujcie się do obrony. Cała masa bestii maszeruje za nami.
- O nich się nie martw... Jesteś już po drugiej stronie Wrót. – oficer uśmiechnął się szeroko.
 

Sever Sharivar

Słodka...
VIP
Dołączył
1.5.2005
Posty
1339
Opowiadanie na razie wydaje mi sie standardowe. Jest wojna, o której niestety mało wiem, nie znamy motywów stron walczących, w jakis sposób wybuchła etc. Na razie ograniczyłeś się do lekkiego wprowadzenia. Ale dziwi mnie jedno. Wg tego kawałka żołnierze Arina pokonali sporą część wojsk tego złego kolesia, ale potem piszesz, że właśnie ta zwycięska drużyna "ucieka" przed resztkami pokonanych. Chyba, że źle doczytałam. ^_^
Mam nadzieje, że to rozwiniesz bardziej, bo podobają mi się twoje opka.

QUOTE
- Nieco później, mój koń napojony magicznymi wywarami przyniósł mnie tutaj przed nim, abym mógł Ci, pani, przekazać tą wiadomość.

Cóż... nie ma to jak % Meg? :p
 

Megarion

El Presidente
Dołączył
25.9.2004
Posty
1824
Kilkadziesiąt minut później przed Wrotami ustawili się napastnicy. Widać ich dowódcy znali starożytne zwyczaje, gdyż dwaj trębacze podjechali konno i obwieścili, że goście chcą przejechać. Wrota uchyliły się tylko nieznacznie i Hades wraz z dwójką rycerzy, spokojnie przez nie wyjechali.
- Czego chcecie, nieznajomi? – Hades spokojnie wpatrywał się w posłów, nawet nie zerkając na armię za ich plecami.
- Nasz pan chce przebyć starożytne Wrota wraz ze swoimi przybocznymi oddziałami i wymierzyć sprawiedliwość haniebnym renegatom, którzy uciekli przed jego gniewem.
- Ci, których szukacie znaleźli już schronienie. I nie czeka ich z waszej ręki nic złego.
- Nasz pan oferuje Wrotom ochronę i bogate dary w zamian za wydanie zdrajców.
- Jako ich Marszałek odrzucam jego propozycję.
Trębacze – posłańcy skinęli głowami i odjechali w kierunku reszty swej armii. Hares i jego rycerze wrócili za Wrota.
Armia bestii zaczęła się niespokojnie przegrupowywać. Tymczasem strażnicy wrót zajęli swoje pozycje na murach i bramie.
- Wątpię, by zaatakowali. – Arin wpatrywał się w nieprzyjaciela z muru. – Żadnych machin, przecież nie będą próbowali szturmu.
- Nic nie wiadomo. – westchnęła Lori. – Może mają taki cel? Przecież to tylko potwory... Nie myślą, wykonują jedynie rozkazy. Rzuciłyby się z przepaści na jedno słowo.
- Chyba Cię zaskoczę. – na mur wszedł Hares. – Te bestie może nie są geniuszami, lecz to nie jakieś zombie. Nieliczne umieją pisać, mają nawet szamanów.
- Pisać? – Lori spojrzała na niego zaskoczona. Czarne włosy falowały na wietrze.
- Tak, młoda damo. – Hares uśmiechnął się, a dziewczyna spłonęła lekkim rumieńcem. – Kiedyś osobiście walczyłem z oddziałem prowadzonym przez takiego stwora, a była to grupa złożona z ludzi.
Arin nie wtrącał się w rozmowę, a jedynie spoglądał na nieprzyjacielską armię. Wyglądała, jakby naprawdę próbowała szturmu. Ale bez machin?
- Bestie to bestie. One mają pordzewiałe włócznie, my miecze z najlepszej stali. – Lori wesoło potrząsnęła włosami.
- Oby tylko to wystarczyło. – Hades nadal się uśmiechał.
- Całkiem już ciemno. – rzucił niespodziewanie Arin.
Rzeczywiście, słońce prawie całe schowało się za horyzontem. Jednak wciąż widać było zamieszanie w szeregach nieprzyjaciela.

Trójka zeszła z muru. Kari siedziała trochę dalej, samotnie. Popijała coś z kufelka.
- Co to jest? – Lori zaczęła przyglądać się napojowi.
- Nie wiem, dostałam od jednego z żołnierzy. – Kari wypiła łyk. – Mocne. – podała kufelek przyjaciółce.
Lori spojrzała na trunek nieufnie i skosztowała. Po chwili wypluła wszystko.
- Co to było?!
Hares roześmiał się głośno.
- Pewnie nasza miejscowa gorzałka. Nawet zwierzęta jej nie tykają.
Arin wyciągnął zza pasa butelkę wody i podał ją Lori. Dziewczyna powoli wypiła i odetchnęła z ulgą.
- Dziękuję...

Po drugiej stronie Wrót jeźdźcy ponownie rozbili swój obóz. To właśnie rozległe, tylne fortyfikacje tego zamku dawały ten luksus.

Na Wrota składało się kilka stopni umocnień. Przełęcz, zbudowana z materiałów dawnych dni, przez którą tylko raz przeszedł napastnik. Drugi Mur, który stworzono już w czasach Kronik, na polecenie Jandera I. Był on niemal tak potężny, jak Przełęcz i nigdy nie został sforsowany. Dzięki niemu Wrota stały się olbrzymią twierdzą, mogącą pomieścić zapasy na lata i tyleż się bronić. Dopiero następni władcy dobudowali wiele wież i zawiłych pasów umocnień, praktycznie niemożliwych do dłuższej obrony i tym samym niepotrzebnych. Zwłaszcza, że schowane za Przełęczą nie miały okazji nigdy się wykazać.

Arin obudził się w środku nocy. Rozejrzał się po namiocie. Jakieś światło, zapewne z pochodni, wpadało przez wejście. Mężczyzna wstał i rozciągnął się. Po omacku wyszperał butelkę wody i wypił z niej kilka łyków, po czym wyszedł przed namiot. Wszędzie krzątali się jeźdźcy z jego oddziału. Paliło się kilkanaście ognisk, gdzieniegdzie trwały nawet głośne i niecenzuralne śpiewy. Książę powoli podszedł do murów i wspiął się na nie. Tam, gdzie znajdowała się wroga armia, widać było jedynie blask dziesiątek pochodni.
- Widać było jakieś znaczące ruchy? – zapytał stojącego obok łucznika.
- Nie, panie. – żołnierz stanął na baczność. – Żadnych podejrzanych manewrów, aż do zapadnięcia zmroku. Potem możliwość obserwacji stała się niewielka, ale co godzinę przybywają zwiadowcy z wieściami.
- I jakie są te wieści?
- Nic szczególnego, oprócz tego, że zginęło dwóch z tych zwiadowców.
- Skąd wiecie, że zginęło?
- Nie wrócili przez trzy godziny. A to w tej sytuacji nie może oznaczać niczego innego.
Książę jeszcze raz spojrzał na nieprzyjacielską armię i zszedł z muru.

- Nie zostaniecie jeszcze trochę? – Hares uśmiechał się szeroko.
Słońce rozbłysło oślepiającym blaskiem, choć do południa jeszcze trochę brakowało. Jeźdźcy błyskawicznie sprzątnęli swój obóz i byli gotowi do wyjazdu.
- Niestety, królestwo wzywa! - Arin również się uśmiechnął. – Ale pewnie jeszcze nie raz się zobaczymy.
- Oby. – Hares wskazał głową na lewo. – Zapasy są już gotowe. Powinny starczyć wam do stolicy.
- Jeszcze raz dziękujemy. Król na pewno wam to wynagrodzi. – Lori też była uśmiechnięta.
Cała czwórka zasalutowała. Nagle podbiegł do nich jakiś żołnierz z łukiem w ręku.
- Panie! Nieprzyjaciel sprowadził tarany!
- CO?!
Cała piątka błyskawicznie poleciała na mur. Łucznicy Wrót zajęli już swoje pozycje, więc trudno było znaleźć choć skrawek wolnego miejsca.
- Tam! – posłaniec wskazał na nieprzyjaciela.
Rzeczywiście. W słońcu widać było potężnej postury, czarne niczym węgiel tarany. Nie było możliwe, by bestie przyciągnęły je z daleka przez jedną noc. Ani tym bardziej, by je przez ten czas zbudowały.
- Magia. – szepnęła Kari.
- Zapewne. – Hares splunął za mur. – Ale żądne szamańskie sztuczki nie przełamią starożytnych Wrót.
Po około pół godzinie rozpoczął się pierwszy atak. Bestie prowadziły dwa tarany, osłaniając się tarczami ze skór. Łucznicy Wrót bez problemu likwidowali napastników. Już wkrótce padła załoga pierwszego tarana. Drugi doszedł nieco dalej, lecz i jego załoga została wybita.
- Phi, czy to żart? – Hares rzucił pogardliwe spojrzenie na masy trupów.
Już kilkanaście minut później ruszyły następne dwa tarany. Tym razem obsługę okryto żelaznymi tarczami, przymocowanymi do machiny.
- Przygotować wodę z wapnem i olej! – wrzasnął Hares do oficerów, a ci ponieśli rozkaz do swych oddziałów.
Już po chwili wielkie kotły były wypełnione. Łucznicy tymczasem obrzucili tarany gradem strzał, zabijając jednak niewielu wrogów. Machiny podeszły do murów.
- WYLEWAĆ! – krzyknął Marszałek.
Przekręcono kotły i ich zawartość zleciała w dół. Zarówno wrzący olej, jak i wapno wypełniły swoje zadania. Ten pierwszy trafił idealnie, wyginając i stapiając gdzieniegdzie pordzewiałe żelazo. Natomiast wapno zaczęło krztusić atakujących. Resztę dopełnili łucznicy.
Na murach zapanowała ogólna wesołość. Dawno nikt nie zaatakował Wrót, a takie łatwe pozbycie się napastników wyraźnie podbiło morale obrońców. Już po kilkunastu minutach od drugiego ataku bestie zaczęły się przegrupowywać, a potem wycofały się.
Jeźdźcy Arina wyruszyli dopiero po godzinie, gdyż większość rozbiegła się po twierdzy w czasie ataku.
- Gdzie zatrzymamy się tym razem? – Kari i Lori zrównały się z Arinem.
- Wkrótce powinniśmy dotrzeć do królewskiej wioski Himbergen.
- Za ile godzin? – Kari spojrzała na księcia.
- Około trzech, o ile nic nam nie przeszkodzi.
Jeźdźcy opuścili górzyste tereny już wkrótce. W oddali majaczyły rozległe lasy, a blisko nich wyrosły pogodne pagórki. Rozpoczynały się także ziemie uprawne, więc gdzieniegdzie widzieli chłopów lub ich dziatwę.
- Panie, chłop powiedział, że do Himbergen najwyżej pół godziny koniem. – powiedział do Arina jeden ze zwiadowców.
- Świetnie. Niech oficerowi zaczną przygotowywać wojsko do postoju.
- Tak, panie.
Wkrótce dało się dostrzec pierwsze zabudowania. Zadbane, niekiedy murowane chaty stały na niewielkim wzniesieniu. Ze środka wsi sterczał wysoki dach domu sołtysa. Lori, Kari oraz oficerowie przybliżyli się do Arina.
- Zatrzymać wojsko. – powiedział książę.
Po chwili ryknęły trąby i jeźdźcy stanęli.
 
Do góry Bottom