Hrabia A. Fredro- Baśń O Trzech Braciach I Królewnie Piz*****ie (18+)

Sluger

Member
Dołączył
17.11.2008
Posty
144
Znalazłem w necie fajny wierszyk ;p (18+!)

KOD
Mrok wieczorny. Babcia siwa
Przy kominku głową kiwa.
Nos jak haczyk, okulary,
Coś tam mruczy babsztyl stary.
Snuje bajdy niestworzone
O królewnie Pizdolonie,
O trzech braciach jak niewielu,
O matuli ich z burdelu,
Opowiada stare dzieje,
A na dworze wicher wieje.

"Siądźcie społem - panny, smyki,
Młodojebce, stare pryki -
I nadstawcie dobrze uszy!
Choć na polu śnieżek prószy
W domu ciepło i wygodnie.
Zostaw pan w spokoju spodnie,
Bo zawołam zaraz Mamy!
Sza! Uwaga! Zaczynamy!"

Za morzami, za rzekami,
Za lasami, za górami,
Żył przed bardzo wielu laty
Król potężny i bogaty,
Dobrotliwy, szczodrobliwy,
Ale bardzo nieszczęśliwy,
Ciągle smutny i zmartwiony
Z winy córki Pizdolony,
Co choć bardzo piękna, miła,
Lecz nadmiernie się kuurwiła.

A dawała bez wyboru:
I rycerzom, panom dworu,
I kucharzom, i kuchcikom,
Giermkom, ciurom, pisarczykom,
Na leżąco, na stojaka,
W dupę, w cycki i na raka.
Czy na dworze, czy w salonie,
Czy w klozecie, czy na tronie,
W każdej chwili, w każdym czasie
Wciąż myślała o kutasie.

Próżno mówił jej król stary,
Że we wszystkim trzeba miary:
Nie wypada bowiem pannie
Dawać dupy bezustannie.

Na nic się to wszystko zdało,
Wciąż jej chuuja było mało
I na całym króla dworze
Nikt chędożyć już nie może.
Wszyscy byli rozjeebani,
Nawet księża kapelani.
Raz ją tak swędziała dupa,
Że zgwałciła aż biskupa.
A gdy ten ją zdupczył marnie
Poszła dawać pod latarnię.

Aż do tego doszło wreszcie,
Że z burdelów wszystkich w mieście,
Od kurewskiej całej nacji,
Przyszły kurwy w delegacji.

Ta najbardziej rozjeebana,
Padłszy przed nim na kolana,
Z trudem tłumiąc rzewne łkanie
Rzekła:"Królu nasz i Panie!
Ty, panując od lat wielu,
Ojcem byłeś dla burdelu.
Burdelowy cech upada,
Kurwom grozi dziś zagłada!
Upadają obyczaje,
Twoja córka dupy daje
Na ulicy, bez pieniędzy,
Przez co wpycha nas do nędzy.
Nikt nas dziś już nie pieerdoli,
Bo darmochę każdy woli!
A więc, Najjaśniejszy Panie,
Sprawiedliwość niech się stanie!"

Król, na łzy kurewskie czuły,
Kazał dać ze swej szkatuły
Każdej kuurwie po dukacie,
Po czym zamknął się w komnacie.

W nocy zaś przywołał swego
Astrologa nadwornego,
By ten, patrząc w gwiezdne szlaki,
Znalazł wreszcie sposób jaki,
By królewnę można było,
Dobrowolnie, czy też siłą,
Wrócić znów do cnoty granic.
A gdy to się nie zda na nic,
Niech przynajmniej w swojej sferze
Obłapników sobie bierze.

Więc astrolog, wziąwszy lupę,
Zajrzał raz królewnie w dupę.
Dwakroć cyrklem pizdę zmierzył,
Po czym zamknął się w swej wieży.
Tak był w pracy pogrążony,
Taki przy tym roztargniony,
że szukając prawd na niebie
W roztargnieniu srał pod siebie.
Kręcił, wiercił teleskopem,
Wreszcie wrócił z horoskopem
I rzekł: "Smutną wieść, niestety,
Objawiły mi planety,
Że królewny nic nie wstrzyma:
Na jej szał lekarstwa ni ma!
Chyba, że się znajdzie jaki,
Tęgi, jeebak nad jeebaki,
Który ją tak zerżnie pięknie,
Że królewnie piczka pęknie! -
Żywym ogniem się zapali,
Na kawałki się rozwali.
Wtedy będzie Pizdolona
Z czaru swego wyzwolona
I znów stanie się prawiczką
Z malusieńską, ciasną piczką."

Król, choć płakał ze zmartwienia,
Zamknął córkę do więzienia,
By się więcej nie puszczała.
Tam codziennie dostawała,
Prócz świetnego utrzymania,
Tysiąc świec do brandzlowania,
Wazeliny beczkę całą,
Lecz jej tego było mało -
Ciągle płacze, ciągle krzyczy:
"Nie wystarczy dla mej piczy!"

Wszystkim było ogłoszone,
Że kto zbawi Pizdolonę,
Ten dostanie ją za żonę
I podzieli się królestwem,
By raz skończyć z tym kurewstwem.

Więc zjeżdżają się jeebacze,
Czarodzieje, zaklinacze,
I rycerze, królewicze,
By królewnie zerżnąć piczę.

Każdy swoich sił próbuje,
Lecz choć tęgie mieli chuuje
Na nic się to wszystko zdało,
Bo królewnie wciąż za mało.

Król, gdy widział co się dzieje,
Stracił całkiem już nadzieję.
Płakał, martwił się dzień cały,
Aż mu jaja posiwiały,
Bo już siwy był na głowie.

A tymczasem heroldowie
Wieści dziwne rozgłaszali
Coraz dalej, dalej, dalej,
Aż dotarły hen, daleko,
Gdzie za siódmą górą, rzeką,
Stała sobie mała chatka.
W niej mieszkała stara matka
Wraz z synami swymi trzema,
Którym równych w świecie nie ma.

Każdy dzielny, tęgi, zwinny,
Ale każdy z nich był inny
I w tym nie ma nic dziwnego:
Każdy z ojca był innego,
Bo w młodości swojej czasie
Matka strasznie puszczała się.
Była stróżką przy burdelu
I kochanków miała wielu.

Syn najstarszy miał chuuj długi
I gruby na kształt maczugi,
A po bokach jego były
Jak postronki, grube żyły,
Jakieś sęki, jakieś guzy,
Jaja miał jak dwa arbuzy!
A że ciągle mu bez mała
Ta ogromna pyta stała,
chuujogromem go nazwano.

Pizdoliza nosił miano
Syn następny, bo lizanie
Stawiał wyżej nad jeebanie.
I nie było mistrza w świecie,
Co by sprostał mu w minecie.

Cieszą matkę takie dzieci,
Lecz, niestety, smuci trzeci,
Który rodu był zakałą,
Bo miał kuśkę całkiem małą,
A cieniutką na kształt glizdy
I nie palił się do pizdy.
Dobrze, gdy z matczynej woli
Raz na miesiąc popieerdoli.
A że mało tak obłapia,
Bracia mieli go za gapia.
No i matka nawet czasem
Nazywała go Głuptasem.

Tak im słodko życie idzie,
Ani w zbytku, ani w bidzie.
Starsze bowiem dwa chłopaki
Zarabiali w sposób taki,
Że pobożne, starsze panie
Brały ich na utrzymanie.
A i matka, chociaż stara,
Też dawała za talara.
Tylko trzeci syn, wyskrobek,
Wypinał się na zarobek.
Że nie udał się niewiastom,
Dawał dupy pederastom
I ku wielkiej matki złości
Nie brał nic od swoich gości.

Tak im się więc pięknie żyło,
I wygodnie, dobrze, miło,
Aż dotarła i w ich strony
Wieść o losie Pizdolony.
Na zarobek więc łakoma,
Woła matka chuujogroma
I tak rzecze: "Ty, mój synu,
Idź! Dokonaj tego czynu!
Gdy spieerdolisz Pizdolonę,
To dostaniesz ją za żonę.
Pół królestwa twoim będzie!
Tak królewskie brzmi orędzie."

Syn usłuchał rady matki.
Zaraz włożył czyste gatki,
Wymył chuuja i bez zwłoki
Raźno ruszył w świat szeroki.
A gdy przybył do stolicy,
Zaraz poszedł do ciemnicy,
Gdzie się świecą, rozkraczona,
Brandzlowała Pizdolona.

Pyta dębem mu stanęła,
Więc się ostro wziął do dzieła
I za pierwszym sztosem leci.
Błyskawicznie drugi, trzeci,
Czwarty, piąty - aż nareszcie
Wyrżnął sztosów tysiąc dwieście
I utracił siłę całą,
Lecz królewnie wciąż za mało!
Tak był potem osłabiony,
Że zleźć nie mógł z Pizdolony.
Aż musiały dworskie ciury
Ściągnąć go za dupę z dziury
I zanieśli, omdlałego,
Do szpitala zamkowego.
A królewna ciągle krzyczy,
Że to mało dla jej piczy!

Prędko, prędko baśń się baje,
Nie tak prędko kutas staje.
Baśń się baje, czas ucieka,
chuujogroma matka czeka.
W końcu martwić się zaczyna,
Że nie widać skurwysyna.

Aż ją doszły straszne wieści.
Powstrzymując łzy boleści,
Pizdoliza do się wzywa
I w te słowa się odzywa:
"Bratu, rzecz to nie do wiary,
Nie powiodły się zamiary.
Kutas zmarniał mu, niestety,
Idź więc ty, spróbuj minety!"

I Pizdoliz wnet, bez zwłoki,
Ruszył prędko w świat szeroki.
W końcu zaszedł do stolicy.
Tam się udał do ciemnicy,
Gdzie się świecą, rozkraczona,
Brandzlowała Pizdolona.

Zaraz ją za piczę łapie
I minetę tęgo chlapie.
Język jego, na kształt węża,
To się spręża, to rozpręża,
To się wije jak sprężyna,
W pizdę wwiercać się zaczyna.
To po wierzchu, to od środka,
Kręci na kształt kołowrotka,
To się zwija znów jak fryga,
Że gdy patrzeć, w oczach miga.
Doba tak za dobą mija,
On jęzorem wciąż wywija.
Lecz z nim także to się stało,
Że utracił siłę całą.
Więc i jego dworskie ciury
Ściągnęły za dupę z dziury,
I wyniosły, omdlałego,
Do szpitala zamkowego.
A królewna ciągle krzyczy,
Że to mało dla jej piczy!

Prędko, prędko baśń się baje,
Nie tak prędko kutas staje,
Baśń się baje, czas ucieka,
Pizdoliza matka czeka,
I już martwić się zaczyna,
Bo nie widać skurwysyna.

W końcu, widząc że nie wraca,
Myśli: "Na nic moja praca.
Biedna dola jest matczyna:
Oto już drugiego syna
Losy wzięły mi zdradziecko!
Jedno mi zostało dziecko,
I do tego całkiem głupie."

Głuptas miał to wszystko w dupie.
Raz spokojnie, po jedzeniu,
Chciał pochrapać sobie w cieniu.
Coś mu jednak spać nie daje,
Coś go ciągle gryzie w jaje.
Więc się prędko zrywa z trawy,
W portki patrzy się ciekawy,
A tu się po jajach szwenda
Niby chrabąszcz wielka menda!

Głuptas już rozpinał gacie,
By ją zgubić w sublimacie,
Gdy wtem menda, nieszczęśliwa,
Ludzkim głosem się odzywa:
"Nie zabijaj, chłopcze luby!
Czemu pragniesz mojej zguby?
Menda też stworzenie Boże!
Że inaczej żyć nie może
I że czasem w jajo utnie -
Nie gubże jej tak okrutnie!"
Głuptas to serca bierze,
Myśli sobie: "Biedne zwierzę,
Że mnie utniesz, cóż to złego?
Przecież nie zjesz mnie całego.
A pocierpieć czasem mogę,
Idź więc dalej w swoją drogę!"

A tu nagle menda znika
I zmienia się w czarownika!
Czarownika, czarodzieja,
I do swego dobrodzieja,
Co się w strachu z miejsca zrywa,
W takie słowa się odzywa:
"Że litości miałeś względy
Dla bezbronnej, słabej mendy
I żeś jej darował życie -
Wynagrodzę cię sowicie.
Dam ja ci wskazówki pewne,
Jak spieerdolić masz królewnę.
Sił twych mało tu potrzeba:
Trza kondona - samojeeba,
Który ma tę dziwną siłę,
Że gdy włożysz na swą żyłę
I rozkażesz - on za ciebie
Sztos za sztosem ciągle jebie
Czarodziejską mocą cudną!
Ale zdobyć go jest trudno.
Dupa strzeże go zaklęta,
Na przechodniów wciąż wypięta,
Z której mocą złego ducha
Ustawicznie ogień bucha.
I czy z bliska, czy z daleka,
Żarem swoim wszystko spieka.
I w tym mocnym, wielkim żarze
Dupa się całować każe,
Lecz gdy powiesz do niej słowa:
"Niech się ogień w dupie schowa!
Sama się pocałuj właśnie!" -
Wtedy ogień w dupie zgaśnie.
I powoli, z dobrej woli,
Kondon zabrać ci pozwoli.
Za twą dobroć ja ci mogę
Do tej dupy wskazać drogę.
Weź ten kłębek z sobą razem,
On ci będzie drogowskazem.
Rzuć na ziemię i idź wszędzie,
Gdzie się kłębek toczyć będzie.
Lecz pamiętaj zawsze święcie
Czarodziejskie to zaklęcie!"

Tu czarownik, niby mara,
Zniknł i rozwiał się jak para.
Głuptas wstaje ucieszony,
Bierze kłębek, rozbawiony,
I nie mówiąc nic nikomu
Po kryjomu znika z domu.

Prędko, prędko baśń się baje,
Nie tak prędko kutas staje.
Głuptas idzie, nie ustaje,
Coraz nowe mija kraje.
Gdy stu granic minął słupy,
Zaszedł wreszcie aż do dupy,
Z której ogień wieczny tryska.
A podszedłszy do niej z bliska,
Rozżarzonej nad pojęcie,
Czarodziejskie swe zaklęcie
Głuptas z całej siły wrzaśnie:
"Sama się pocałuj właśnie!"
Wtedy dupa, zawstydzona,
Puściła go do kondona.

Więc z kondonem, ucieszony,
Pędzi wnet do Pizdolony.
A gdy przybył do stolicy,
Zaraz poszedł do ciemnicy,
Gdzie się świecą, rozkraczona,
Brandzlowała Pizdolona.

Wkłada kondon na kutasa
I - o dziwo! U Głuptasa
chuuj, co zawsze był jak z ciasta,
Na olbrzyma się rozrasta!
Na sto chuujów się rozdziela:
Każdy gruby, jak ta bela,
Każdy twardy, jak ze stali,
Każdy długi na sto cali!
Wszystkie chuuje, z całej siły,
Na królewnę się rzuciły.
Każdy się jej w piczę wwierca,
Każdy końcem sięga serca,
Każdy jej się w piczy grzebie,
Każdy jebie, jebie, jebie.

Głuptas leży bez wysiłku,
Czasem klepnie ją po tyłku,
Czasem w cycki pocałuje,
A samojeb piczę pruje.
Aż królewna Pizdolona,
Zchędożona, spieerdolona,
Ze zmęczenia ledwo żywa,
Krzyczy: "ciipa się rozrywa!"

Takie przy tym tarcie było,
Aż się w piczy zapaliło.
By ugasić pożar ciała,
Straż zamkowa przyjechała
Z toporami, z bosakami,
Sikawkami i kubłami,
Słowem: z całym inwentarzem
Używanym przy pożarze.
I po długiej, ciężkiej pracy
Ugasili ją strażacy.

Tak została Pizdolona
Z czaru swego wybawiona
I znów stała się prawiczką
Z malusieńką, ciasną piczką.
Głuptas dostał zaś w podziękę
Pół królestwa i jej rękę.

Król był taki ucieszony
Ze zbawienia Pizdolony,
Że pomimo swej starości
Kapucyna rżnął z radości -
Tak się znowu poczuł młody.
Potem zaś wyprawił gody
Głuptasowi z Pizdoloną.

Mnie na gody zaproszono,
Więc, jak mówię, też tam byłam.
Jadłam, piłam, pieerdoliłam,
Bawiłam się z nimi społem,
Aż zasnęłam gdzieś pod stołem.

Tu dobiega bajka końca:
Już za oknem patrzeć słońca.
Przy kominku babcia siwa
Coś mamrocze, głową kiwa
Dając dziatwie pouczenia
O rozkoszach chędożenia,
Których i Wam, Czytelnicy,
Autor tej powiastki życzy!
 

Karpielek

VIP
VIP
Dołączył
7.5.2008
Posty
1208
Człowieku chciało ci się to ściągać. Mam tą wersję w mp3 i w dodatku na komórce. To jest już stare i nudne :p Ponad 13 minut trwa...
 

Dzyl

El Principe
Dołączył
14.9.2008
Posty
1961
Długie to jak holera...Nie chciało mi sie czytać do końca...Racja stare troche.Słyszałem to już gdzies u kogos na komórce :p
I nie widze przyczyny aby było od 18 lat...Nie ma tam nic takiego co nie jest dla dzieci xD
 

yeed

Trolololo Guy
Weteran
Moderator
Dołączył
10.1.2007
Posty
8225
Dżizas słyszałem to już w gimnazjum....patrząc na mój obecny stan....to było kupę lat temu
W sumie nie do końca rozumiem sens twego tematu....a Olbrychski opowiadający ta bajuche jest niezły xD
Aktor wszechstronny
 
Do góry Bottom