Megarion
El Presidente
- Dołączył
- 25.9.2004
- Posty
- 1824
[SIZE=36pt]Gildiowa Saga[/SIZE]
Wstęp
Chmara czarnych ptaków wzbiła się w górę i zatoczyła krąg wokół szczytu wysokiego pagórka, nad którym wznosiła się stara wieża. Wśród drzew przemknęło jakieś leśne zwierzę.
Cichy podmuch wiatru strącił listki z wiekowego drzewa. Spadły one tuż przed dwoma jezdźcami, których wierzchowce leniwie parły w górę, po starej ścieżce. Tarcze, na których widniał symbol Nordmaru, przewieszone mieli przez plecy. Z lewych boków zwisały lekkie toporki. Nie mieli hełmów, a skórzane zbroje nie wyglądały zbyt schludnie.
- Już niedaleko do punktu obserwacyjnego. Może zróbmy sobie teraz przerwę? - zaczął jeden, przecierając oczy.
- Spokojnie, wytrzymasz jeszcze chwilę. Spojrzę tylko, powiem, że nic się nie dzieje w około i sobie odpoczniemy. A potem z powrotem, do zamku.
- Nic nowego...
Po kilkunastu minutach konie stanęły przed kamienną budowlą. Wyraźnie zaniedbana, lecz wciąż solidna wieża nie była zbyt wysoka. Jednak ze względu na niewielkie zróżnicowanie terenu można było z niej obserwować okolicę aż do wybrzeża.
- Poczekaj chwilę, zaraz wracam.
- Jasne. Nie śpiesz się.
Zwiadowca pchnął drzwi i wszedł do środka. Wnętrze pełne było starych, często pordzewiałych przedmiotów. Na ścianach wisiały jeszcze sztylety, a w kilku skrzyniach - przedmioty niegdyś używane w wieży.
Żołnierz powoli wspiął sie po schodach i otworzył kolejne drzwi. Cały górny poziom zalany był światłem słonecznym, a widoczność była znakomita. Zwiadowca podszedł do stacjonarnej lunety i spojrzał przezeń. Okolice wieży były czyste. Przekręcił nieco gałkę i dojrzał wybrzeże. Z początku nie działo się tam nic, lecz już po chwili dojrzał czarne kropki. Zwiększył przybliżenie i zdrętwiał. Kilkanaście statków zacumowało niedaleko wybrzeża, a ku plaży sunęły już wyładowane łódki.
Żołnierz sięgnął za pas i wyciągnął rulon papieru i ołówek. Szybko zapisał ogólne współrzędne i zbiegł na dół. Jego towarzysz siedział przy wieży i właśnie krzepił się strawą.
- Wstawaj! Wróg! Statki!
Towarzysz zakrztusił się i wstał błyskawicznie.
- Co?! Gdzie?!
- Powiem w drodze, wskakuj w siodło. Jedziemy do bazy.
Wieśc o zbliżającej się wojnie nie wzbudziła zbyt wielkich emocji w nadmorskich miastach. Mieszkańcy byli już przygotowani do stawiania oporu - czy orkom, czy wojskom gildii. Jednak tylko kupcy zaczęli się cieszyć, gdy pod Irgil rozłożyły się królewskie wojska. Miasto leżało w pewnej odległości od wybrzeża, lecz tym razem okazało się to jego atutem. Z nadmorskich osad wieści nie dochodziły odkąd tylko wróg wylądował. Trudno było przypuszczać, że pozostały wolne.
- Czy Wojownicy stawili się już w obozie? - starszy jegomość, o bujnej, siwej fryzurze kończył pisać list.
Namiot był przestronny, lecz brakowało otworów przypominających okna. Słońce wdzierało się przez wejście, lecz liczne świeczki i tak były niezbędne. Oprócz tych niedogodności, reszta wyposażenia mogła równie dobrze stać w biurze - stylowe meble, misy i puchary prezentowały się bardzo godnie.
- Nie, sir. Ale spodziewamy się ich już dzisiaj. Ich posłańcy przynieśli takie nowiny. - młodzieniec w kaftanie trzymał w prawej dłoni stalowy hełm.
- Dobrze, możesz odejść.
Stary żołnierz wrócił do pisania, lecz już po chwili do namiotu weszły dwie postacie.
- Kapitan Veng? - zapytał wyższy z przybyszów.
- To ja, a o co chodzi?
- Jesteśmy wysłannikami Gildii Wojowników. - przybysz zdjął hełm - Jestem Electric_Dragon, a to mój przyboczny, von Greymind. Jesteśmy gotowi przejść pod pańskie rozkazy.
- Tylko dwóch? - Veng wydał się całkowicie zbity z tropu - Spodziewaliśmy się przynajmniej kilkunastu, nie mówiąc o szeregowcach!
- Nasz wódz zdecydował, że nie jest to w tej chwili potrzebne. Mamy jedynie zbierać informacje o wrogu i wspierać was radą i mieczem. Tyle.
Kapitan zmierzył go wzrokiem i machnął ręką na znak, że mogą odejśc. Wojownicy wyszli z namiotu i ruszyli do swych kwater, do miasta.
- Ładnie sie zaczyna, prawda? - Greymind uśmiechnął sie ponuro.
- Spokojnie, wszystko mamy pod kontrolą. Według tego, czego się dowiedziałem, a czego nie łaskaw był nam powiedzieć kapitan, jutro jest wymarsz na wybrzeże. Najwyraźniej troche się spóźnilismy, ale to nic. Gothi zbiera już Radę, zobaczymy, czy coś to da.
- Radę? Czemu nic o tym nie wiedziałem? I po co to? Czyż ten "wróg" to coś więcej, niż zwykli bandyci?
- Powiedz, a czy zwykli bandyci potrafią zając się paroma miastami na tyle, by żaden uciekinier z nich się nie wydostał? Gothi twierdzi, że ich przybycie z zachodu oznacza coś złego. Zwłaszcza, że najwyraźniej mają własna flotę.
- Ale Radę? Kto zechce przybyć?
- Nie mam pojęcia, ale to już nie nasze sprawy. Od tego jest Gothi i jego znajomi.
- Eh...
- Chodźmy się przespać. Jestem trochę zmęczony, a jutro czeka nas długa droga.
Ruszyli powoli, wśród krzątających się żołnierzy i skręcili na miejską bramę.
Obudził ich gospodarz, który po krótkim pukaniu wtargnął do środka. Pokłonił się obu mężczyznom.
- Panowie wielmożni kazali sie obudzić o ósmej, co uniżenie czynię. Zgodnie z wielką panów trafnością, zdążyliście cudem na dziwne wydarzenia wśród obozu wojów naszych. Coś tam się dzieje, lecz ja jestem zbyt związany z gospodą, by słuchać plotek.
- Dziękujemy. Możesz już wyjsć. - ziewnął E_D.
Po szybkim posileniu się, zabrali swoje rzeczy i wyszli. Greymind poszedł do stajni, a Electric stanął pod gospodą i rozejrzał się. Słońce świeciło jasno i zapowiadał się kolejny, gorący dzień. Jednak mimo to miasto było ciche i spokojne, a tylko niewielu obywateli postanowiło opuścić swe domostwa.
- Jestem. Konie są gotowe do drogi.
- Świetnie.
Zarzucili swoje pakunki na zwierzęta i wsiedli na nie. Po krótkiej przejażdzce przez miasto znaleźli się w obozowisku wojska, które zmniejszało się w oczach. Dowódcy zwoływali żołnierzy pod chorągwie, pachołkowie sprzątali graty. Nawet Vend i grupka oficerów opuściła swe namioty i na świeżym powietrzu dyskutowali ożywienie.
- Witajcie, zacni panowie. - Wojownicy zeskoczyli z koni. - Mimo, że nie raczyliście nas poinformować o wymarszu, jesteśmy gotowi.
- To tylko pomyłka. - fuknął Veng - Nie narzekajcie, waszmościowie, a raczej zbierajcie siły na okładanie wroga. Wymarszu nie będzie, zwiadowcy donieśli, że nieprzyjaciel przemieszczał się w naszym kierunku od jakiegoś czasi. Jeszcze przed południem stanie pod miastem i prawdopodobnie czeka nas bitwa.
- To dlaczego zbieracie namioty? - zapytał Greymind.
- Nie chcemy marnować czasu - zniszczymy wroga i ruszamy wyzwalać miasta z nabrzeża.
Electric wyglądał, jakby chciał przemówić do Venga, lecz tylko pokręcił głową. Ruszył w kierunku swojego wierzchowca, gdy odezwał się Veng.
- Przydzieliłem was do lekkiej kawalerii. Radzę się zebrać pod odpowiednim sztandarem, chyba nie chcecie być dezerterami? Północne skrzydło, dowodzi wami Felengus.
Greymind siedział już w siodle, a E_D zrobił to samo po chwili. Ruszyli do swego oddziału.
Okazało się, że konni byli już gotowi. Wyglądali bardziej na zwiadowców czy ludzi z gór, niż regularne oddziały nordmarskie. Jedynie jeden z nich miał nieco bardziej dostojną zbroję, która godnie prezentowała się w dziennym świetle. Odgadli, że to właśnie Felengus.
- Jesteśmy Wojownikami z Nordmaru. Kapitan Veng przydzielił nas do ciebie, sir.
- Wiem już o tym. - Felenengus przemówił z północnym akcentem - Mam dla was odpowiednią pozycję - tuż przy moim boku. Na pewno mam się spodoba - roześmiał się rubasznie.
Około jedenastej wszyscy byli już na swych stanowiskach. Sztandary dumnie wyparły w górę, a promienie słoneczne odbijały się od zbroi żołnierzy. Z miasta przestały dochodzić jakiekolwiek odgłosy - najwyraźniej mieszkańcy postanowili przeczekać bitwę.
Nagle, gdy nikt się tego nie spodziewał, okolicą wstrząsnął dźwięk rogów. Po chwili było widać wroga - czarna, idąca w szyku armia zbliżała się nieuchronnie. Jednak nie to wzbudziło lęk w sercach obrońców - już w oddali dostrzegli gigantyczne konstrukcje, przypominające nieco katapulty, kilkadziesiąt razy większe od człowiek. Pojazdy zatrzymały się nagle, lecz przeciwnik sunął nadal.
- Co to może być? - zapytał cicho Greymind.
- Nie mam pojęcia, ale pewnie jakaś broń. Prezentów raczej nie ciągną.
Nieprzyjaciel zatrzymał się na równinie, kilkaset metrów od armii Nordmaru. Nagle z centrum jej sił ruszyło kilku jeźdźców - posłańców. Nim tylko znaleźli się przed przeciwnikiem, zasypał ich grad strzał.
- Zabili posłańców! - żołnierze podawali wieśc coraz dalej.
- Ładnie się zaczyna... - syknął Electric.
Ledwo dokończył, a poruszyły się przerażające maszyny. Ogromne głazy poleciały w kierunku Nordmarczyków i przygniotly kilkudziesięciu żołnierzy. Szyk kilku oddziałów zostal złamany.
- Ruszyli! - jęknał Greymind.
Rzeczywiście, nieprzyjaciel wykorzystał nieład i ruszył. Ciężkozbrojna piechota natarła na środek sił obrońców i starła się jako pierwsza. Za nimi ruszyła kawaleria, lecz Wojownicy nie mogli ocenić, czy używają koni, czy też innych zwierząt.
- Szykujcie się! - krzyknał Felengus, zakładając hełm.
Kolejna fala nieprzyjaciół ruszyła na południowe skrzydło, wspierana przez pociski nieznanych machin i ostrzał łuczników wroga.
- NAPRZÓD! - Felengus wyciągnał miecz i ruszył. Za nim poszła reszta kawalerii. E_D spróbował rozeznać sie w sytuacji. Południowe skrzydło jakby cofnęło się, a centrum całkowicie zniknęło mu z pola widzenia. Zauważył, że przeciw nim ruszył już oddział kawalerii wroga. Tymczasem Nordmarczycy uformowali klin i spróbowali wbić się w nieprzyjaciela.
E_D chwycił miecz nieco mocniej, Greymind skoncentrował się.
Pierwszy nieprzyjaciel padł i konnica wbiła się we wroga. Electric wreszcie zobaczył, że walczyli z ludźmi o ciemnej karnacji, zamkniętych w potężnych zbrojach. Walczyli na koniach, lecz były to zwierzęta potężne i większe od ich koni.
Wojownicy zaczęli ciąć, lecz wbicie ostrza w zbroje nieprzyjaciół okazało się wielkim wyzwaniem. Greymind został nieco z tyłu, ale E_D nie zwrócił na to uwagi.
Po kilku minutach zaciętego boju sytuacja Nordmarczyków zaczęła się robić dramatyczna. Na wszystkich odcinkach żołnierzy zaczęli się cofać, nie wytrzymując naporu o wiele silniejszych i lepiej uzbrojonych nieprzyjaciół.
Zaczął brzmieć róg dowódzcy, zaczęły grać pozostałe. Felengus zadął w swój i E_D zrozumiał, że czas ratować skórę.
- GREYMIND?! HALIRZE?! - krzyknął, lecz w tej chwili musiał ciąć kolejnego nieprzyjaciela.
- COFAĆ SIE! DO TY... - próbował krzyczeć Felengus, lecz przypadkowa strzała przebiła go na wylot i spadł z konia.
Electric dostrzegł, że prawie cały oddział został już przetrzebiony.
- Greymind?! Grey... -
Poczuł tępy ból i to, że zleciał z konia.
Wstęp
Chmara czarnych ptaków wzbiła się w górę i zatoczyła krąg wokół szczytu wysokiego pagórka, nad którym wznosiła się stara wieża. Wśród drzew przemknęło jakieś leśne zwierzę.
Cichy podmuch wiatru strącił listki z wiekowego drzewa. Spadły one tuż przed dwoma jezdźcami, których wierzchowce leniwie parły w górę, po starej ścieżce. Tarcze, na których widniał symbol Nordmaru, przewieszone mieli przez plecy. Z lewych boków zwisały lekkie toporki. Nie mieli hełmów, a skórzane zbroje nie wyglądały zbyt schludnie.
- Już niedaleko do punktu obserwacyjnego. Może zróbmy sobie teraz przerwę? - zaczął jeden, przecierając oczy.
- Spokojnie, wytrzymasz jeszcze chwilę. Spojrzę tylko, powiem, że nic się nie dzieje w około i sobie odpoczniemy. A potem z powrotem, do zamku.
- Nic nowego...
Po kilkunastu minutach konie stanęły przed kamienną budowlą. Wyraźnie zaniedbana, lecz wciąż solidna wieża nie była zbyt wysoka. Jednak ze względu na niewielkie zróżnicowanie terenu można było z niej obserwować okolicę aż do wybrzeża.
- Poczekaj chwilę, zaraz wracam.
- Jasne. Nie śpiesz się.
Zwiadowca pchnął drzwi i wszedł do środka. Wnętrze pełne było starych, często pordzewiałych przedmiotów. Na ścianach wisiały jeszcze sztylety, a w kilku skrzyniach - przedmioty niegdyś używane w wieży.
Żołnierz powoli wspiął sie po schodach i otworzył kolejne drzwi. Cały górny poziom zalany był światłem słonecznym, a widoczność była znakomita. Zwiadowca podszedł do stacjonarnej lunety i spojrzał przezeń. Okolice wieży były czyste. Przekręcił nieco gałkę i dojrzał wybrzeże. Z początku nie działo się tam nic, lecz już po chwili dojrzał czarne kropki. Zwiększył przybliżenie i zdrętwiał. Kilkanaście statków zacumowało niedaleko wybrzeża, a ku plaży sunęły już wyładowane łódki.
Żołnierz sięgnął za pas i wyciągnął rulon papieru i ołówek. Szybko zapisał ogólne współrzędne i zbiegł na dół. Jego towarzysz siedział przy wieży i właśnie krzepił się strawą.
- Wstawaj! Wróg! Statki!
Towarzysz zakrztusił się i wstał błyskawicznie.
- Co?! Gdzie?!
- Powiem w drodze, wskakuj w siodło. Jedziemy do bazy.
Wieśc o zbliżającej się wojnie nie wzbudziła zbyt wielkich emocji w nadmorskich miastach. Mieszkańcy byli już przygotowani do stawiania oporu - czy orkom, czy wojskom gildii. Jednak tylko kupcy zaczęli się cieszyć, gdy pod Irgil rozłożyły się królewskie wojska. Miasto leżało w pewnej odległości od wybrzeża, lecz tym razem okazało się to jego atutem. Z nadmorskich osad wieści nie dochodziły odkąd tylko wróg wylądował. Trudno było przypuszczać, że pozostały wolne.
- Czy Wojownicy stawili się już w obozie? - starszy jegomość, o bujnej, siwej fryzurze kończył pisać list.
Namiot był przestronny, lecz brakowało otworów przypominających okna. Słońce wdzierało się przez wejście, lecz liczne świeczki i tak były niezbędne. Oprócz tych niedogodności, reszta wyposażenia mogła równie dobrze stać w biurze - stylowe meble, misy i puchary prezentowały się bardzo godnie.
- Nie, sir. Ale spodziewamy się ich już dzisiaj. Ich posłańcy przynieśli takie nowiny. - młodzieniec w kaftanie trzymał w prawej dłoni stalowy hełm.
- Dobrze, możesz odejść.
Stary żołnierz wrócił do pisania, lecz już po chwili do namiotu weszły dwie postacie.
- Kapitan Veng? - zapytał wyższy z przybyszów.
- To ja, a o co chodzi?
- Jesteśmy wysłannikami Gildii Wojowników. - przybysz zdjął hełm - Jestem Electric_Dragon, a to mój przyboczny, von Greymind. Jesteśmy gotowi przejść pod pańskie rozkazy.
- Tylko dwóch? - Veng wydał się całkowicie zbity z tropu - Spodziewaliśmy się przynajmniej kilkunastu, nie mówiąc o szeregowcach!
- Nasz wódz zdecydował, że nie jest to w tej chwili potrzebne. Mamy jedynie zbierać informacje o wrogu i wspierać was radą i mieczem. Tyle.
Kapitan zmierzył go wzrokiem i machnął ręką na znak, że mogą odejśc. Wojownicy wyszli z namiotu i ruszyli do swych kwater, do miasta.
- Ładnie sie zaczyna, prawda? - Greymind uśmiechnął sie ponuro.
- Spokojnie, wszystko mamy pod kontrolą. Według tego, czego się dowiedziałem, a czego nie łaskaw był nam powiedzieć kapitan, jutro jest wymarsz na wybrzeże. Najwyraźniej troche się spóźnilismy, ale to nic. Gothi zbiera już Radę, zobaczymy, czy coś to da.
- Radę? Czemu nic o tym nie wiedziałem? I po co to? Czyż ten "wróg" to coś więcej, niż zwykli bandyci?
- Powiedz, a czy zwykli bandyci potrafią zając się paroma miastami na tyle, by żaden uciekinier z nich się nie wydostał? Gothi twierdzi, że ich przybycie z zachodu oznacza coś złego. Zwłaszcza, że najwyraźniej mają własna flotę.
- Ale Radę? Kto zechce przybyć?
- Nie mam pojęcia, ale to już nie nasze sprawy. Od tego jest Gothi i jego znajomi.
- Eh...
- Chodźmy się przespać. Jestem trochę zmęczony, a jutro czeka nas długa droga.
Ruszyli powoli, wśród krzątających się żołnierzy i skręcili na miejską bramę.
Obudził ich gospodarz, który po krótkim pukaniu wtargnął do środka. Pokłonił się obu mężczyznom.
- Panowie wielmożni kazali sie obudzić o ósmej, co uniżenie czynię. Zgodnie z wielką panów trafnością, zdążyliście cudem na dziwne wydarzenia wśród obozu wojów naszych. Coś tam się dzieje, lecz ja jestem zbyt związany z gospodą, by słuchać plotek.
- Dziękujemy. Możesz już wyjsć. - ziewnął E_D.
Po szybkim posileniu się, zabrali swoje rzeczy i wyszli. Greymind poszedł do stajni, a Electric stanął pod gospodą i rozejrzał się. Słońce świeciło jasno i zapowiadał się kolejny, gorący dzień. Jednak mimo to miasto było ciche i spokojne, a tylko niewielu obywateli postanowiło opuścić swe domostwa.
- Jestem. Konie są gotowe do drogi.
- Świetnie.
Zarzucili swoje pakunki na zwierzęta i wsiedli na nie. Po krótkiej przejażdzce przez miasto znaleźli się w obozowisku wojska, które zmniejszało się w oczach. Dowódcy zwoływali żołnierzy pod chorągwie, pachołkowie sprzątali graty. Nawet Vend i grupka oficerów opuściła swe namioty i na świeżym powietrzu dyskutowali ożywienie.
- Witajcie, zacni panowie. - Wojownicy zeskoczyli z koni. - Mimo, że nie raczyliście nas poinformować o wymarszu, jesteśmy gotowi.
- To tylko pomyłka. - fuknął Veng - Nie narzekajcie, waszmościowie, a raczej zbierajcie siły na okładanie wroga. Wymarszu nie będzie, zwiadowcy donieśli, że nieprzyjaciel przemieszczał się w naszym kierunku od jakiegoś czasi. Jeszcze przed południem stanie pod miastem i prawdopodobnie czeka nas bitwa.
- To dlaczego zbieracie namioty? - zapytał Greymind.
- Nie chcemy marnować czasu - zniszczymy wroga i ruszamy wyzwalać miasta z nabrzeża.
Electric wyglądał, jakby chciał przemówić do Venga, lecz tylko pokręcił głową. Ruszył w kierunku swojego wierzchowca, gdy odezwał się Veng.
- Przydzieliłem was do lekkiej kawalerii. Radzę się zebrać pod odpowiednim sztandarem, chyba nie chcecie być dezerterami? Północne skrzydło, dowodzi wami Felengus.
Greymind siedział już w siodle, a E_D zrobił to samo po chwili. Ruszyli do swego oddziału.
Okazało się, że konni byli już gotowi. Wyglądali bardziej na zwiadowców czy ludzi z gór, niż regularne oddziały nordmarskie. Jedynie jeden z nich miał nieco bardziej dostojną zbroję, która godnie prezentowała się w dziennym świetle. Odgadli, że to właśnie Felengus.
- Jesteśmy Wojownikami z Nordmaru. Kapitan Veng przydzielił nas do ciebie, sir.
- Wiem już o tym. - Felenengus przemówił z północnym akcentem - Mam dla was odpowiednią pozycję - tuż przy moim boku. Na pewno mam się spodoba - roześmiał się rubasznie.
Około jedenastej wszyscy byli już na swych stanowiskach. Sztandary dumnie wyparły w górę, a promienie słoneczne odbijały się od zbroi żołnierzy. Z miasta przestały dochodzić jakiekolwiek odgłosy - najwyraźniej mieszkańcy postanowili przeczekać bitwę.
Nagle, gdy nikt się tego nie spodziewał, okolicą wstrząsnął dźwięk rogów. Po chwili było widać wroga - czarna, idąca w szyku armia zbliżała się nieuchronnie. Jednak nie to wzbudziło lęk w sercach obrońców - już w oddali dostrzegli gigantyczne konstrukcje, przypominające nieco katapulty, kilkadziesiąt razy większe od człowiek. Pojazdy zatrzymały się nagle, lecz przeciwnik sunął nadal.
- Co to może być? - zapytał cicho Greymind.
- Nie mam pojęcia, ale pewnie jakaś broń. Prezentów raczej nie ciągną.
Nieprzyjaciel zatrzymał się na równinie, kilkaset metrów od armii Nordmaru. Nagle z centrum jej sił ruszyło kilku jeźdźców - posłańców. Nim tylko znaleźli się przed przeciwnikiem, zasypał ich grad strzał.
- Zabili posłańców! - żołnierze podawali wieśc coraz dalej.
- Ładnie się zaczyna... - syknął Electric.
Ledwo dokończył, a poruszyły się przerażające maszyny. Ogromne głazy poleciały w kierunku Nordmarczyków i przygniotly kilkudziesięciu żołnierzy. Szyk kilku oddziałów zostal złamany.
- Ruszyli! - jęknał Greymind.
Rzeczywiście, nieprzyjaciel wykorzystał nieład i ruszył. Ciężkozbrojna piechota natarła na środek sił obrońców i starła się jako pierwsza. Za nimi ruszyła kawaleria, lecz Wojownicy nie mogli ocenić, czy używają koni, czy też innych zwierząt.
- Szykujcie się! - krzyknał Felengus, zakładając hełm.
Kolejna fala nieprzyjaciół ruszyła na południowe skrzydło, wspierana przez pociski nieznanych machin i ostrzał łuczników wroga.
- NAPRZÓD! - Felengus wyciągnał miecz i ruszył. Za nim poszła reszta kawalerii. E_D spróbował rozeznać sie w sytuacji. Południowe skrzydło jakby cofnęło się, a centrum całkowicie zniknęło mu z pola widzenia. Zauważył, że przeciw nim ruszył już oddział kawalerii wroga. Tymczasem Nordmarczycy uformowali klin i spróbowali wbić się w nieprzyjaciela.
E_D chwycił miecz nieco mocniej, Greymind skoncentrował się.
Pierwszy nieprzyjaciel padł i konnica wbiła się we wroga. Electric wreszcie zobaczył, że walczyli z ludźmi o ciemnej karnacji, zamkniętych w potężnych zbrojach. Walczyli na koniach, lecz były to zwierzęta potężne i większe od ich koni.
Wojownicy zaczęli ciąć, lecz wbicie ostrza w zbroje nieprzyjaciół okazało się wielkim wyzwaniem. Greymind został nieco z tyłu, ale E_D nie zwrócił na to uwagi.
Po kilku minutach zaciętego boju sytuacja Nordmarczyków zaczęła się robić dramatyczna. Na wszystkich odcinkach żołnierzy zaczęli się cofać, nie wytrzymując naporu o wiele silniejszych i lepiej uzbrojonych nieprzyjaciół.
Zaczął brzmieć róg dowódzcy, zaczęły grać pozostałe. Felengus zadął w swój i E_D zrozumiał, że czas ratować skórę.
- GREYMIND?! HALIRZE?! - krzyknął, lecz w tej chwili musiał ciąć kolejnego nieprzyjaciela.
- COFAĆ SIE! DO TY... - próbował krzyczeć Felengus, lecz przypadkowa strzała przebiła go na wylot i spadł z konia.
Electric dostrzegł, że prawie cały oddział został już przetrzebiony.
- Greymind?! Grey... -
Poczuł tępy ból i to, że zleciał z konia.