1.
- Kapitanie, ich statek zaraz wybuchnie. Oddalić się na minimalną odległość? - zniekształcony przez komunikator głos podporucznika rozbrzmiał w głośnikach hełmu kapitana Ralvasa z zakonu Ognistych Jastrzębi. Ciężki, wypolerowany pancerz bojowy, „żółty niczym Słońce”, jak lubiono o nim mówić, o przyozdobiony czerwonym motywem płomieni, odbijał mocne światło lamp. Sam kapitan, o bladej, pociągłej twarzy, w której oczy lśniły niczym dwa topazy, nie zastanawiał się długo nad odpowiedzią. Przechylając lekko głowę w bok przytknął usta do nadajnika i wypowiedział kilka zaledwie słów, mających stać się zagłada dla napotkanego krążownika Eldarów:
- Wycofać się nie dalej, niż to konieczne, nie przerywać ostrzału.
Kapitan sądził, że w połowie zniszczony statek, którego działa nie nadawały się już do użytku, w którym wysiadł nawet system maskowania, będzie łatwym łupem dla Nieśmiertelnego Imperatora. Ralvas nie podejrzewał nawet, że tak daleko od jakichkolwiek placówek obcej rasy ktokolwiek przyjdzie na pomoc okrętowi.
Niesłusznie.
* * *
Kiar, przywódca lekkiego krążownika klasy zwanej przez eldarskich wojskowych Akolitą nerwowo stukał w osmalony panel nawigacji. Po wysadzeniu silników i większej części elektroniki wiele z paneli takich jak ten wybuchło, zalewając mostek na chwilę deszczem iskier, po czym pozostawiając go w pogłębiającej się ciemności. W tej chwili w całym pomieszczeniu błyskało światłami jeszcze tylko kilka kontrolek, w większości te informujące o statusie wystrzelonych kapsuł ratunkowych oraz o systemie komunikacji. Kiar, jako odpowiedzialny przywódca, wezwał wszystkich wojowników do ewakuacji. Jako odpowiedzialny przywódca dopilnował, by wszystkie kapsuły były maksymalnie wypełnione. Ale, jako odpowiedzialny, lecz pragnący przeżyć przywódca, pozwolił kilku Strażnikom zostać z sobą, w obawie, że barbarzyńscy Ludzie wedrą się na pokład. Wydarzenia ostatnich kilku minut pokazały mu jasno, że takiej opcji Ludzie nawet nie brali pod uwagę, koncentrując się na ustawicznym odrywaniu pozostałych płyt pancerza i podzespołów od statku. Kiar miał jedynie nadzieję, że pomoc, która jako odpowiedzialny przywódca wezwał, zdąży uratować jak najwięcej z jego ludzi, nim wyczerpią się zapasy powietrza.
Kiar sądził, że samemu nie uda mu się wyjść cało z opresji. Kiar nawet nie podejrzewał, że wezwane posiłki przybędą na tyle szybko, by pokonać agresorów. Komandor krążownika nie wyobrażał sobie nawet sytuacji, w której całymi posiłkami byłaby jedna korweta.
Równie niesłusznie, jak kapitan Ralvas.
* * *
Na mostku wstrząsanego nieustającymi eksplozjami krążownika pojawił się niewielki owal białawego światła. Z owalu wystrzeliły nagle cienkie promienie, wijąc się i prostując wśród rozbłysków powiększającego się owalu, by wreszcie zastygnąć w miejscu, tworząc w pomieszczeniu portal wysokości rosłego człowieka. Przez przejście wychynęła najdziwniejsza postać, jaką Kiar i jego wojownicy kiedykolwiek widzieli. Cała twarz przybysza zakrywała rzeźbiona maska, zdobiona misternymi wzorami. Kolorowe ubranie podzielone na siatkę złotoczerwonych rombów wyglądało wręcz nie na miejscu w zrujnowanym wnętrzu. Czerwony klejnot wkomponowany w szeroką szarfę okalającą biodra postaci błyszczał w słabym świetle pozostałych lamp. Sam mężczyzna - płeć poznać można było po posturze i ukształtowaniu maski - wydawał się być nieustannie w ruchu, mimo iż nie uczynił ani kroku w stronę pozostałych Eldarów, zupełnie jakby był zdziwiony tym, że kogoś jeszcze tu zastał. Oni z kolei, mimo oczywistego zaskoczenia, doskonale wiedzieli, z kim mają do czynienia.
Z Arlekinem.
Potwierdzał to dodatkowo ekwipunek przybysza: wąska tuba przyczepiona do przedramienia, znana jako Pocałunek Arlekina, charakterystycznie przerobiony pistolet shurikenowy trzymany w tej samej ręce oraz miecz energetyczny, który, choć używany przez inne formacje, nie był wśród nich aż tak częsty, z reguł co najwyżej Egzarchowie nimi władali.
Arlekin wciągnął słyszalnie powietrze pachnące ozonem, utrzymującym niegdyś rdzenie silników w stabilnej temperaturze, po czym odezwał się do zastygłych jak słupy soli wojowników czystym, melodyjnym głosem, w którym wyraźnie pobrzękiwały zarówno nuty tak miłe dla ucha i spokojne, jak szumiący w koronach drzew wiatr, lecz również ten nieuchwytny ton, sprawiający, że każdy, kto się z nim zetknął natychmiast poważniał:
- Wchodźcie, mili panowie, mamy jeszcze sporo Mon-Keigh do ubicia.
Strażnicy rozpoznali ten ton. Ton wojny. Trwającej już od niezliczonych mileniów wojny, która czasem przygasała, czasem wybuchała z nową siłą, ale zawsze była obecna.
Żołnierze szybko, zdyscyplinowanie przeszli przez portal. Kiar zatrzymał się jeszcze na chwilę przed Arlekinem, chcąc mu podziękować, lecz patrząc na tę pozbawioną emocji maskę, którą Arlekin nosił - albo i która już od niezliczonych lat była jego twarzą, tak realną, jak miecz trzymany w dłoni - zdobył się jedynie na lekkie kiwnięcie głową.
Wybawca resztek załogi skłonił się mu teatralnie, po czym rzekł złowrogim tonem:
- Na podziękowania jeszcze przyjdzie czas... Teraz nadszedł czas walki, czas śmierci i czas Tańca!
Uprzedzając, nawet jak się nie spodoba, to będzie więcej, bo o eldarskich Arlekinach po prostu muszę coś pisać ^^ I w następnych kawałkach (nie ośmielę się tego nazwać choćby rozdziałem, więc niech będzie 'kawałek') będzie na pewno więcej akcji.
- Kapitanie, ich statek zaraz wybuchnie. Oddalić się na minimalną odległość? - zniekształcony przez komunikator głos podporucznika rozbrzmiał w głośnikach hełmu kapitana Ralvasa z zakonu Ognistych Jastrzębi. Ciężki, wypolerowany pancerz bojowy, „żółty niczym Słońce”, jak lubiono o nim mówić, o przyozdobiony czerwonym motywem płomieni, odbijał mocne światło lamp. Sam kapitan, o bladej, pociągłej twarzy, w której oczy lśniły niczym dwa topazy, nie zastanawiał się długo nad odpowiedzią. Przechylając lekko głowę w bok przytknął usta do nadajnika i wypowiedział kilka zaledwie słów, mających stać się zagłada dla napotkanego krążownika Eldarów:
- Wycofać się nie dalej, niż to konieczne, nie przerywać ostrzału.
Kapitan sądził, że w połowie zniszczony statek, którego działa nie nadawały się już do użytku, w którym wysiadł nawet system maskowania, będzie łatwym łupem dla Nieśmiertelnego Imperatora. Ralvas nie podejrzewał nawet, że tak daleko od jakichkolwiek placówek obcej rasy ktokolwiek przyjdzie na pomoc okrętowi.
Niesłusznie.
* * *
Kiar, przywódca lekkiego krążownika klasy zwanej przez eldarskich wojskowych Akolitą nerwowo stukał w osmalony panel nawigacji. Po wysadzeniu silników i większej części elektroniki wiele z paneli takich jak ten wybuchło, zalewając mostek na chwilę deszczem iskier, po czym pozostawiając go w pogłębiającej się ciemności. W tej chwili w całym pomieszczeniu błyskało światłami jeszcze tylko kilka kontrolek, w większości te informujące o statusie wystrzelonych kapsuł ratunkowych oraz o systemie komunikacji. Kiar, jako odpowiedzialny przywódca, wezwał wszystkich wojowników do ewakuacji. Jako odpowiedzialny przywódca dopilnował, by wszystkie kapsuły były maksymalnie wypełnione. Ale, jako odpowiedzialny, lecz pragnący przeżyć przywódca, pozwolił kilku Strażnikom zostać z sobą, w obawie, że barbarzyńscy Ludzie wedrą się na pokład. Wydarzenia ostatnich kilku minut pokazały mu jasno, że takiej opcji Ludzie nawet nie brali pod uwagę, koncentrując się na ustawicznym odrywaniu pozostałych płyt pancerza i podzespołów od statku. Kiar miał jedynie nadzieję, że pomoc, która jako odpowiedzialny przywódca wezwał, zdąży uratować jak najwięcej z jego ludzi, nim wyczerpią się zapasy powietrza.
Kiar sądził, że samemu nie uda mu się wyjść cało z opresji. Kiar nawet nie podejrzewał, że wezwane posiłki przybędą na tyle szybko, by pokonać agresorów. Komandor krążownika nie wyobrażał sobie nawet sytuacji, w której całymi posiłkami byłaby jedna korweta.
Równie niesłusznie, jak kapitan Ralvas.
* * *
Na mostku wstrząsanego nieustającymi eksplozjami krążownika pojawił się niewielki owal białawego światła. Z owalu wystrzeliły nagle cienkie promienie, wijąc się i prostując wśród rozbłysków powiększającego się owalu, by wreszcie zastygnąć w miejscu, tworząc w pomieszczeniu portal wysokości rosłego człowieka. Przez przejście wychynęła najdziwniejsza postać, jaką Kiar i jego wojownicy kiedykolwiek widzieli. Cała twarz przybysza zakrywała rzeźbiona maska, zdobiona misternymi wzorami. Kolorowe ubranie podzielone na siatkę złotoczerwonych rombów wyglądało wręcz nie na miejscu w zrujnowanym wnętrzu. Czerwony klejnot wkomponowany w szeroką szarfę okalającą biodra postaci błyszczał w słabym świetle pozostałych lamp. Sam mężczyzna - płeć poznać można było po posturze i ukształtowaniu maski - wydawał się być nieustannie w ruchu, mimo iż nie uczynił ani kroku w stronę pozostałych Eldarów, zupełnie jakby był zdziwiony tym, że kogoś jeszcze tu zastał. Oni z kolei, mimo oczywistego zaskoczenia, doskonale wiedzieli, z kim mają do czynienia.
Z Arlekinem.
Potwierdzał to dodatkowo ekwipunek przybysza: wąska tuba przyczepiona do przedramienia, znana jako Pocałunek Arlekina, charakterystycznie przerobiony pistolet shurikenowy trzymany w tej samej ręce oraz miecz energetyczny, który, choć używany przez inne formacje, nie był wśród nich aż tak częsty, z reguł co najwyżej Egzarchowie nimi władali.
Arlekin wciągnął słyszalnie powietrze pachnące ozonem, utrzymującym niegdyś rdzenie silników w stabilnej temperaturze, po czym odezwał się do zastygłych jak słupy soli wojowników czystym, melodyjnym głosem, w którym wyraźnie pobrzękiwały zarówno nuty tak miłe dla ucha i spokojne, jak szumiący w koronach drzew wiatr, lecz również ten nieuchwytny ton, sprawiający, że każdy, kto się z nim zetknął natychmiast poważniał:
- Wchodźcie, mili panowie, mamy jeszcze sporo Mon-Keigh do ubicia.
Strażnicy rozpoznali ten ton. Ton wojny. Trwającej już od niezliczonych mileniów wojny, która czasem przygasała, czasem wybuchała z nową siłą, ale zawsze była obecna.
Żołnierze szybko, zdyscyplinowanie przeszli przez portal. Kiar zatrzymał się jeszcze na chwilę przed Arlekinem, chcąc mu podziękować, lecz patrząc na tę pozbawioną emocji maskę, którą Arlekin nosił - albo i która już od niezliczonych lat była jego twarzą, tak realną, jak miecz trzymany w dłoni - zdobył się jedynie na lekkie kiwnięcie głową.
Wybawca resztek załogi skłonił się mu teatralnie, po czym rzekł złowrogim tonem:
- Na podziękowania jeszcze przyjdzie czas... Teraz nadszedł czas walki, czas śmierci i czas Tańca!
Uprzedzając, nawet jak się nie spodoba, to będzie więcej, bo o eldarskich Arlekinach po prostu muszę coś pisać ^^ I w następnych kawałkach (nie ośmielę się tego nazwać choćby rozdziałem, więc niech będzie 'kawałek') będzie na pewno więcej akcji.