- W przyszłym tygodniu omówimy specyfikę niedostosowania społecznego – tubalny głos profesora
wypełnił salę wykładową – proszę przygotować krótki referat. Spis potrzebnych lektur znajdą
Państwo u mnie – mężczyzna ściągnął okulary i zmrużył oczy, dając słuchaczom niemy sygnał, że
zajęcia dobiegły końca – Życzę udanego weekendu.
Studenci zaczęli niespiesznie opuszczać aulę. W jednym z ostatnich rzędów Janek pocierał
skronie czekając, aż ustanie hałas. Po wczorajszej imprezie w pobliskim akademiku bolała go
głowa. Bezskutecznie próbował odtworzyć wydarzenia poprzedniej nocy. Zamknął oczy. Ostatnie
wspomnienie pochodziło z Miejskiej Biblioteki, gdzie szukał jakiegoś opracowania niezbędnego do
zaliczenia przedmiotu. Mimo usilnych starań i kilogramów połkniętego kurzu nie znalazł tego, po
co przyszedł. Zamiast tego w ręce wpadł mu porzucony tomik opowiadający o zarazie, która
kilkaset lat temu nawiedziła miasto. Jako amator i pasjonat historii Janek zabrał książkę ze
sobą, nie zaprzątając sobie na razie głowy odległą jeszcze sesją egzaminacyjną.
Ból nasilał się, a pusty żołądek wołał o jedzenie. Obiecał sobie, że tym razem zaszyje się w
swojej stancji i wolny czas spędzi na nauce. Może nawet odwiedzi matkę i Anię w swoim
rodzinnym mieście. Byli ze sobą razem od kilku lat. Ania pracowała jako fryzjerka i chciała
niebawem przenieść się do miasta, by móc zamieszkać z chłopakiem. Rozmyślania przerwał mu
męski głos. Profesor ponaglał studenta, wskazując niecierpliwie na zegarek. Janek wstał i lekko
zamroczony wyszedł na pusty korytarz Uniwersytetu. Przetarł zmęczone oczy i ruszył ku wyjściu.
Na zewnątrz ujrzał kolegów. Korzystali z ostatnich minut przerwy, paląc w milczeniu.
Wyciągnął papierosa i dołączył do nich. Ludzie zażywali słońca. Każdą wolną chwilę starali się
spędzać na świeżym powietrzu. Mimo dość wczesnej pory zielony skwer przylegający do uczelni
zalewali młodzi ludzie. Większość z nich zbita w niewielkie grupki leżała na torbach i plecakach
snując szalone plany na najbliższe dni. Niektórzy sączyli spokojnie niskoprocentowe piwo i
smarowali ręce olejkiem do opalania. Dwóch studentów zajmujących miejsce na niewielkim
wzniesieniu komentowało głośno koleżanki w co bardziej kusych sukienkach. Dziewczyny
zazwyczaj uśmiechały się pod nosem i szły dalej w sobie tylko znanym kierunku, jednak jakoś
bardziej powabnie, kołysząc biodrami i prowokując żartownisiów, którzy raz po raz przygryzali
pięści z ekscytacji. Inni wertowali i wymieniali się notatkami, przygotowując do kolejnych
wykładów i ćwiczeń i z zapałem szaleńca pisali coś w zeszytach. Uniwersytet tętnił życiem. Janek
pozostawał jednak nieobecny, odpowiadając zdawkowo na pytania i zaczepki kompanów. Ścisnął
torbę i wyczuł pod palcami zdobyty wczoraj tomik. Niespodziewanie zgasił papierosa i pożegnał się
z kolegami, prosząc o materiały z zajęć, na których dziś go już nie będzie. Wytłumaczył się
kiepskim samopoczuciem i ruszył w stronę Starego Miasta. Znajomi popatrzyli po sobie marszcząc
brwi w geście niezrozumienia. Nie poznawali chłopaka.
- Kac gigant – powiedział jeden z kompanów, wsuwając palcem okulary na nos. Reszta wybuchła
śmiechem i wróciła do palenia.
Idąc ulicą Kupiecką Janek mijał kolorowe kamienice i lokale, w których obsługiwano
nielicznych klientów. Doszedł do pomnika Bachusa, stanowiącego serce Deptaka – jak nazywano tu
Starówkę – i postanowił odpocząć. Usiadł na jednej z ławek okalających winnego boga i zapalił.
Nieopodal pewien mężczyzna wygrywał na gitarze rytm jakiejś polskiej kapeli z minionej epoki.
Ludzie niespiesznie przemierzali okolicę, co chwilę zatrzymując się przy witrynach sklepów lub
lodziarni. Dzieci przeganiały gołębie śmiejąc się i tupiąc nóżkami z radości. Jakiś facet w skórzanej
kamizelce skryty w cieniu leniwie gładził się po wąsach i oddawał kontemplacji. Wydawało się, że
czas nie odgrywa tu żadnej roli.
Mimo słonecznej pogody ciemne chmury zbierały się od kilku minut na horyzoncie.
Chłopak poczuł lekki wiatr na twarzy. Zbierało się na deszcz. Niespodziewanie ktoś położył dłoń na
ramieniu Janka. Ten wzdrygnął się.
- Co za spotkanie! - usłyszał. Kędzierzawe włosy opadały na czoło młodego mężczyzny, a szeroki
uśmiech zdawał się zakrywać jego twarz. Pulchne dłonie poklepały Janka po plecach.
- Karol! - Janek wstał z ławki, pstryknięciem wyrzucił papierosa i uściskał przyjaciela. Znał Karola
od początku szkoły podstawowej. Przez te wszystkie lata chłopcy nie tylko się zaprzyjaźnili, ale
mieli wręcz za braci. Wspólnie wyjechali na studia, lecz na zajęcia uczęszczali do różnych
Kampusów.
- Kiepsko wyglądasz – zaczął Karol i usiadł przy Janku – wszystko w porządku?
Janek zbył pytanie machnięciem ręki i zmienił temat. Zapytał przyjaciela o plany na weekend.
Karol spojrzał na niego podejrzliwie.
- Nie mam jeszcze niczego w planach. A ty? Zakładam, że pojedziesz do Ani.
- Rzeczywiście, myślałem o tym. Ale muszę przygotować kilka prac na przyszły tydzień. Nie wiem,
czy się z tym wszystkim wyrobię – zasępił się. Karol znów zlustrował przyjaciela.
- Wiesz co? - jego twarz ponownie wypełnił uśmiech – wpadnij dziś do mnie. Pogadamy, zagramy
w karty. Jak zawsze. No? Co ty na to? - spojrzał na zegarek i zaklął pod nosem. Nie czekając na
odpowiedź, wstał, uścisnął serdecznie dłoń Janka i wytłumaczył, że musi coś załatwić na swoim
wydziale – Dziś o osiemnastej u mnie!
Wiatr wezbrał na sile. Cień rzucany przez czarne obłoki przykrył Deptak. Janek wstał i
ruszył w kierunku domu. Pierwsze krople deszczu spadły na jego głowę. Przyspieszył kroku. Był na
placu Matejki, kiedy na dobre się rozpadało. Ściana deszczu zalewała już okolicę. Janek biegiem
wpadł w boczną bramę prowadzącą na czyjeś podwórze. Próbował złapać oddech, lecz nozdrza
uderzył natychmiast smród moczu. Rozejrzał się. Obdrapane ściany zdobiły miłosne wyznania,
wyrazy niezadowolenia z lokalnych władz i podobizny fallusów. Jeden z licznych w tej okolicy
dachowców siedział na plastikowym śmietniku, obserwując tunel w poszukiwaniu jedzenia. Strugi
deszczu uderzały o blaszane parapety kamienicy. Jakaś kobieta przebiegła przez plac kryjąc się pod
parasolem, który po chwili przegrał nierówną walkę z wiatrem łamiąc się we wszelkich możliwych
miejscach. Kobieta cisnęła go w bok i po chwili zniknęła z pola widzenia. Janek oparł się o ścianę i
czekał.
Spojrzał na zegarek. Dochodziła trzynasta. Deszcz tracił powoli na sile, a wiatr ustał.
Student sięgnął po torbę, by ruszyć w dalszą drogę. Kiedy miał już opuścić ciemny zaułek, usłyszał
jęk, który dobiegał zza śmietnika. Minął drzwi wejściowe na klatkę schodową i zajrzał za kubeł.
Zamarł. Kot, którego zauważył tu na początku, leżał teraz na ziemi, trząsany konwulsjami.
Niepewnie zbliżał się do zwierzęcia. Kiedy znalazł się na jego wysokości, zauważył, że kot pokryty
jest cieczą. Niespodziewanie, mimo niepełnej godziny usłyszał odległe bicie dzwonów. Janek
zignorował to i nachylił się. Kiedy dokładnie przyjrzał się zaistniałej scenie ogarnęły go mdłości.
Pobladł, a zimny pot oblał jego plecy. Niezidentyfikowany płyn trawił zwierzę na oczach studenta.
Mimo, że całe ciało zdawało się wrzeszczeć, by uciekał, nie potrafił oderwać wzroku. Dzwony
nadal wybijały swoją melodię, lecz głośniej i intensywniej. Ciecz spływała teraz z dachowca
tworząc małą kałużę pod stopami Janka. Ten upuścił bezwładnie torbę i pustym wzrokiem patrzył
na pełznącą w jego kierunku maź. Dzwony wybijały potężnie jednolitą melodię, grzmiąc w jego
umyśle i tłumiąc wszystkie zmysły. Wyciągnął do niej dłoń. Substancja zaczęła wirować wokół
własnej osi, przybierając kształt kilkucentymetrowego słupa, który rozciągał się w kierunku dłoni
studenta.
Janek poczuł uderzenie w głowę. Przetoczył się przez bruk i wylądował pod ścianą.
- Pastwisz się nad zwierzętami?! - mężczyzna w poplamionym podkoszulku pomasował knykcie i
podrapał po potężnym brzuchu. Małe świdrujące oczy patrzyły z nienawiścią na Janka. Szeroka
szczęka pulsowała w gniewie – Już ja ci pokażę, ty gnoju, ty – Mężczyzna spojrzał w kierunku
klatki schodowej – Heniek! Heniek, dawaj no tutaj! - poirytowany podbiegł do drzwi. Janek nie
myśląc ani przez moment zerwał się na nogi i wybiegł na plac. Drżał na całym ciele. Krtań ściskał
mu ból, nie mógł złapać tchu. Mięśnie płonęły. Łzy ciekły bezwiednie po policzkach. Słyszał za
sobą, jak dwóch mężczyzn mu wygraża. Starsza kobieta oparta w oknie wskazywała na niego
palcem, krzycząc coś do sąsiadów. Butelka ciśnięta przez jednego z oprawców rozbiła się tuż przed
nim. Chłopak czuł, jak miękną mu nogi i ogarnia panika. Miał wrażenie, że zaraz padnie. Nie miał
odwagi spojrzeć za siebie. Biegł.
szarpały się z zamkiem. Po kilku nieudanych próbach pomieszczenie wypełniło głośne mlaśnięcie.
Heniek wraz z kompanem przeglądał zawartość znaleziska. Nie odczuwał wyrzutów sumienia z
powodu przywłaszczenia czyjejś rzeczy. Gówniarz był sadystą – tłumaczył sobie – i tak ma
szczęście, że go nie dopadliśmy. Zirytowany zaglądał w torbę. Nie licząc jakiejś książki niczego nie
znalazł. Spuchnięta twarz poczerwieniała. Heniek cisnął torbę na stół. Po chwili uderzył w blat i
zaklął głośno.
- Czego się wydzierasz? - skrzeczący głos wydobył się z drugiego pokoju – już całkiem na mózg
upadł. Krzyczeć będzie po domu! - Heniek zignorował żonę i wytarł spocone czoło. Wstał od stołu i
podciągnął workowate spodnie, z których wydobył kilka monet. Z zadowoleniem spojrzał na kolegę
w podkoszulku. Przeliczyli pieniądze i udali się do kiosku.
znajdował się w jego centrum i runął na schowaną między drzewami ławkę. Rozglądał się wokół
siebie, lecz nikogo nie zauważył. Nie słyszał też żadnych gróźb. Dzwony zamilkły. Zauważył, że
ma przemoczone buty, a torbę upuścił, albo zostawił w bramie. Nie miał odwagi po nią wracać. Nie
wiedział, czy w ogóle kiedykolwiek jeszcze postawi nogę w tamtej okolicy. Nie potrafił odtworzyć
w pamięci drogi, którą przebiegł. Z goryczą w ustach przełknął swoją stratę. Ręce mu drżały.
Głowa pękała. Sięgnął do kieszeni po papierosy. Paczka była pusta. Zgniótł ją w rezygnacji i
upuścił pod nogi. Usłyszał jakiś szmer. Zlękniony wstał i obrócił się na pięcie. Nieopodal siedzący
tyłem do Janka starszy mężczyzna wyrzucał przed siebie ziarna i połamane kawałki chleba. Cmokał
i gwizdał bezskutecznie próbując przywołać ptactwo. Po chwili odłożył siatkę z pieczywem.
Sięgnął po coś do kieszeni i przyłożył do ust, odchylając gwałtownie głowę. Janek rozejrzał się
jeszcze raz po parku. Słońce przebijało się przez korony drzew, nadając miejscu wręcz magiczną
aurę. Nie było prawie żadnego śladu po ulewie. Tak jak po zawadiakach z placu Matejki. Janek nie
pamiętał, co dokładnie wydarzyło się w bramie. Wiedział tylko, że miał już iść do domu, kiedy
został zaatakowany. W myślach, jak przez mgłę, pojawiał się obraz kota, ale nie potrafił go do
niczego dopasować. I dzwony. Głośne, donośne dzwony. Ból głowy był coraz mocniejszy.
Podszedł do mężczyzny i zapytał o papierosa. Miejscowy ornitolog wskazał mu miejsce na
ławce i poczęstował tytoniem. Janek podziękował i usiadł.
- Pamiętam, jeszcze pod koniec lat sześćdziesiątych, jako mały dzieciak graliśmy tu w piłkę –
mężczyzna nie patrzył na studenta. Patrzył przed siebie widząc prawdopodobnie mary dawnych
dobrych czasów – wiedział Pan, że był tu kiedyś cmentarz? O! A tam, proszę Pana było
krematorium – wskazał palcem na budynek z filarami, przy którym wcześniej skrył się Janek -
Nawet po przebudowie zdarzało się, że psy odkopywały ludzkie gnaty. Ha! Chłopaki znajdowali
nawet czaszki i co odważniejsi grali nimi w nogę. Ale im się potem w domu obrywało – mężczyzna
powiedział to prawie szeptem i pociągnął kolejny łyk z małej przezroczystej butelki. Student nie
wiedział, co odpowiedzieć. Czy w ogóle powinien coś mówić? Pokiwał tylko głową w geście
zrozumienia, ale mężczyzna zdawał się tego nie zauważyć. Sięgnął po pieczywo i wrócił do
karmienia ptaków zapominając, że z kimś rozmawiał. Janek wstał i bez pożegnania udał się do
domu. Był wyczerpany.
przylegającego do Parku i znalazł się nieopodal wynajmowanej kawalerki. Stanął przed
klatką schodową i jeszcze raz się obejrzał. Osiedle tworzyło zaledwie kilka powojennych bloków
zamieszkałych przez starsze pokolenia zielonogórzan. Po jego drugiej stronie górował budynek
Urzędu Miasta, opuszczany o tej godzinie przez ostatnich pracowników. Osiedle sprawiało
wrażenie opustoszałego. Jedynym znakiem życia, jaki rzucił się chłopakowi w oczy była
rozwieszona między trzepakami sprana bielizna, haftowane koszule nocne i turlające się puste
butelki po piwie pod jedyną w okolicy ławką.
Janek zdjął mokre buty i wsadził w nie gazetę. Włączył radio w telefonie, rozebrał się i
zamknął w łazience. Dochodziła szesnasta. Napuścił wody do wanny i zanurzył się, wzdychając
głośno. Z telefonu wybrzmiewała znana rockowa kapela. Janek pomacał tył głowy i syknął głośno.
Wyczuł guza. Obraz kota wciąż nie dawał mu spokoju. Lecz ilekroć próbował sobie coś
przypomnieć, napełniał go lęk i wspomnienia ulatywały. Rozpostarł ramiona na brzegach wanny i
zamknął oczy starając się wyciszyć.
Janek kończył się golić. Schował przybory do szafki i ubrał świeżą koszulę. Otworzył drzwi
łazienki, by wpuścić trochę świeżego powietrza. Spojrzał na buty. Były już suche. Kiedy odwrócił
się, by zabrać telefon i wyłączyć radio, usłyszał słaby dźwięk dzwonów. Wzdrygnął się. Nie potrafił
wytłumaczyć, dlaczego przepełnił go niepokój. Dzwony nadal biły w oddali, a tętno chłopaka
skoczyło w górę. - Co się ze mną dzieje?! - krzyknął do siebie. Zabrał telefon z pralki i spojrzał na
zegarek. Osiemnasta. Odetchnął. Babcia Janka dbała niegdyś o jego religijne wychowanie, życząc
sobie, żeby został proboszczem w ich rodzinnej miejscowości. Z dumą opowiadała sąsiadkom o
swych planach do czasu, aż chłopiec zaczął dojrzewać i niebezpiecznie interesować się ich
wnuczkami. Jednym z elementów przygotowania Janka były częste wizyty na Aniele Pańskim.
Ceremonia zaczynała się właśnie o osiemnastej, poprzedzona biciem dzwonów. Niedoszły
kaznodzieja wyszedł na balkon. Słyszał wyraźnie nawoływanie instrumentu z pobliskiego kościoła
Zbawiciela. Poczuł wibrację telefonu w kieszeni. Kiedy zobaczył, że dzwoni Karol, uderzył się
otwartą dłonią w czoło. Zupełnie zapomniał o spotkaniu.
- Karol, bardzo Cię przepraszam! Miałem dość niemiłą przygodę. Zupełnie straciłem rachubę czasu.
Zaraz u Ciebie będę - potok słów zalał rozmówcę.
- Co? Jaką przygodę, o czym ty mówisz?
- To było... - Janek próbował znaleźć odpowiednie słowa, by streścić przyjacielowi przebieg
ostatnich wydarzeń, ale zdał sobie sprawę, że nie potrafi. Nic nie trzymało się kupy - … Opowiem
Ci, jak się spotkamy.
- Stary, martwię się o ciebie. Na pewno wszystko w porządku? - Karol zadał to pytanie raczej
samemu sobie, nie oczekując odpowiedzi od rozmówcy – Dobra, jestem jeszcze przy Palmiarni.
Spotkajmy się pod pomnikiem.
Ogromny szklany budynek w formie geometrycznej bryły robił na nim wrażenie. Tak jak okalająca
wzgórze winnica. - Muszę koniecznie przyjść tu z Anią – pomyślał i żwawo ruszył w stronę
umówionego miejsca. W oddali widział pomnik młodzieńca z koniem. Czytał, że stworzono go na
wystawę zorganizowaną z okazji igrzysk olimpijskich w Berlinie. Teraz oblegały go rodziny, które
sadzały swoje pociechy na mosiężnym zwierzęciu i robiły zdjęcia. Park winny był oblegany o tej
porze przez mieszkańców miasta. Karol nie był w tym wypadku wyjątkiem. Tulił jakąś dziewczynę
na pożegnanie i pocałował ją w usta. Ta z rumieńcem na twarzy przystawiła dłoń do ucha dając
znak, że zadzwoni.
- Dlatego nie ma cię jeszcze w domu – Janek ze szczerym uśmiechem na twarzy pogratulował
przyjacielowi – a niby na wydział szedłeś coś załatwić
- Bo szedłem! A, że ktoś zatrzymał mnie po drodze, to już inna historia – przyjaciele poklepali się
po plecach na powitanie i udali w stronę mieszkania Karola. Janek opowiedział
o zajściu przy placu Matejki i ucieczce do Parku Tysiąclecia. Napomknął o dziwnym wspomnieniu
kota i dzwonów, które nieustannie pojawia mu się w myślach. Karol podrapał się po podbródku i
przystanął. Starał się być racjonalny. Być może chwilę przed napaścią biły dzwony i kot przebiegł
mu drogę? Uderzenie mogło być na tyle silne, że spowodowało coś w rodzaju amnezji i mózg starał
się teraz wypełnić lukę? Dyskusja na ten temat zajęła studentom całą drogę. Kiedy zorientowali się,
że zaczynają krążyć w swojej rozmowie w kółko, wzruszyli ramionami i dali sobie spokój.
- Jedno jest pewne. Powinieneś iść na komendę i to zgłosić. A w ogóle to idź do lekarza, niech
obejrzą twój łeb – zakończył Karol. Janek przytaknął.
Kiedy weszli na klatkę schodową, poczuł wibrację swojego telefonu. Dzwoniła Ania. Janek
poczuł przyjemne ciepło w brzuchu. Poprosił przyjaciela o chwilę i wyszedł na zewnątrz.
- Cześć, kochanie – delikatny, miły głos muskał ucho chłopaka – nie mogę długo rozmawiać, bo
mam słabą baterię. Dzwonię, bo mam dla ciebie niespodziankę – ciepło w brzuchu studenta
rozbuchało – zaczyna się weekend, wzięłam na jutro wolne w pracy i właśnie jadę do ciebie
autobusem. Za godzinę powinnam być na przystanku PKS. Cieszysz się? - Janek nie mógł już się
doczekać, by złapać Anię w ramiona. Oczami wyobraźni widział ją przy sobie, kiedy będą w domu.
Czuł zapach jej włosów, ciepło nagiego ciała. A potem jej spokojny, miarowy oddech, kiedy już śpi.
- Janek? Jesteś tam?
- Tak, tak, oczywiście – otrząsnął się Janek – Mówiłaś, że za godzinę?
Stojąc w przedpokoju Janek wyjaśnił sytuację przyjacielowi. Ten ją zrozumiał, dając mu
nawet swoje błogosławieństwo i uczynił znak krzyża. Karol dobrze pamiętał babcię Janka i starał
się mu o niej przypominać w każdej możliwej sytuacji. Janek szturchnął Karola, uśmiechnął się i
wyszedł.
Mimo wieczornej pory w Parku Winnym wciąż przechadzały się grupy ludzi. Jeden z
chłopców drepcąc w stronę rodziców przewrócił się i zdarł sobie kolano. Okolicę wypełnił jęk
dziecka, który przeszył idącego obok Janka. Słyszał już podobny jęk. Świat zawirował mu przed
oczami. Przystanął i oparł się o drzewo próbując złapać oddech. Jakaś kobieta spojrzała na niego z
niechęcią i pokręciła przecząco głową, komentując obecny upadek moralny młodych ludzi. Słyszał!
Słyszał wtedy kota w bramie. I to... coś go pożerało żywcem. Wyprostował się i spojrzał na niebo.
Ciemne chmury gromadziły się na horyzoncie. Lekki wiatr uderzył go w twarz. Janek pomyślał, że
wariuje.
Był już przy stancji, kiedy się rozpadało. Ciężkie, ciemne obłoki górowały nad wieżowcem
Urzędu Miasta. Przemoczony wpadł do mieszkania. Próbował się uspokoić. Zadzwonił do Karola,
ale ten nie odbierał. Czuł, że łzy cisną mu się do oczu. Miał rozpalone czoło. Spojrzał na zegarek.
Jeszcze pół godziny do przyjazdu Ani. Przebrał się i położył na kanapie. Czas stał w miejscu.
Spróbował do niej zadzwonić, lecz była poza zasięgiem. Przeszywały go dreszcze. Przecież takich
rzeczy nie ma na świecie – pomyślał – coś ci się przywidziało. Tak, coś ci się przywidziało –
powtarzał szeptem. Starał się uspokoić oddech. Pomasował skronie i przetarł szkliste oczy. Wyjrzał
przez okno. Deszcz zalewał okolicę. Na zewnątrz nie dało się nikogo dostrzec.
Nagle coś skapnęło mu na twarz. Spojrzał do góry. Z początku usłyszał tylko odległe bicie
dzwonów, które z każdą sekundą przybierało na sile. Ostry ból przeszył mu głowę, a świat stanął na
moment za mgłą. Wytężył wzrok. Na suficie ujrzał ciemną mokrą plamę, która przybrała formę
złowieszczej maski. Na krótką chwilę wszystko sobie przypomniał. Kiedy kolejna kropla spadła mu
na twarz, chciał wrzasnąć, ale grzmoty kolejnych dzwonów paraliżowały jego ciało. Brunatna
plama zaczęła wirować wokół własnej osi, rozciągając się coraz dłużej w kierunku studenta. Janek
wyciągał do niej dłoń, wbijając w sufit mętne spojrzenie. Była coraz bliżej.
strzępami ceraty i niedopałkami papierosów leżał tomik ze skórzanym grzbietem. Sięgnął po niego i
otworzył. Pociągnął łyk piwa. Miał cichą nadzieję, że znajdzie przynajmniej jakąś kopertę z
pieniędzmi albo złoty łańcuszek. Jego uwagę przykuł jednak szkic na jednej ze stron, który poniżej
dość szczegółowo opisano: „W 1314 roku ostatni mieszkańcy miasta w ucieczce przed
zarazą skryli się na wzgórzach po jego południowej stronie. Kryzys udało się zażegnać, a w miejscu
kryjówki postawiono kaplicę pod wezwaniem Narodzenia Najświętszej Marii Panny, która
zachowała się do czasów współczesnych. Mieszkańcy podjęli decyzję o jej budowie jako
podziękowanie za opiekę.[...] Nieliczne źródła w formie lokalnych podań wspominają o martwych
kotach otoczonych ciekłą substancją, które poprzedziły epidemię. Kiedy wybuchła plaga i
zaatakowała ludzi, bito w dzwony we wszystkich kościołach miasta, by ją odstraszyć”.
Heniek z hukiem zamknął książkę i odłożył ją do torby. Postanowił, że jutro uda się do
antykwariatu i spróbuje wytargować porządną cenę. Zadowolony ze swojego planu uśmiechnął się i
otworzył kolejne dzisiejszego wieczoru piwo.
medycznych pchało wózek z nieprzytomnym młodzieńcem. Pacjenci wychodzili z pokoi,
obserwując niespokojnie zaistniałą sytuację. Medycy przekrzykiwali się i rzucali niezrozumiałe
komendy. Młodzieniec był oblany potem. Co chwilę atakował go kaszel, a w kącikach ust pojawiała
się krew. Mówił coś do pod nosem, wyciągając poczerniałą dłoń przed siebie.
- Ma powiększone węzły chłonne, krwioplucie – krzyczała jedna z asystujących teraz pielęgniarek.
Spojrzała na dłoń chłopaka, która wciąż wskazywała coś przed sobą – zgorzel, do tego wysoka
gorączka, omamy. Kolejny przypadek w tym tygodniu! Należy sprawdzić organy, wątrobę,
śledzionę!
Personel szpitala wraz z chorym zniknęli za rogiem korytarza. Pacjenci szepcząc między
sobą powrócili ociężale do pokoi. Jeden z nich przystanął i nasłuchiwał, ściągając brwi. Miał
wrażenie, że w oddali biją dzwony.
wypełnił salę wykładową – proszę przygotować krótki referat. Spis potrzebnych lektur znajdą
Państwo u mnie – mężczyzna ściągnął okulary i zmrużył oczy, dając słuchaczom niemy sygnał, że
zajęcia dobiegły końca – Życzę udanego weekendu.
Studenci zaczęli niespiesznie opuszczać aulę. W jednym z ostatnich rzędów Janek pocierał
skronie czekając, aż ustanie hałas. Po wczorajszej imprezie w pobliskim akademiku bolała go
głowa. Bezskutecznie próbował odtworzyć wydarzenia poprzedniej nocy. Zamknął oczy. Ostatnie
wspomnienie pochodziło z Miejskiej Biblioteki, gdzie szukał jakiegoś opracowania niezbędnego do
zaliczenia przedmiotu. Mimo usilnych starań i kilogramów połkniętego kurzu nie znalazł tego, po
co przyszedł. Zamiast tego w ręce wpadł mu porzucony tomik opowiadający o zarazie, która
kilkaset lat temu nawiedziła miasto. Jako amator i pasjonat historii Janek zabrał książkę ze
sobą, nie zaprzątając sobie na razie głowy odległą jeszcze sesją egzaminacyjną.
Ból nasilał się, a pusty żołądek wołał o jedzenie. Obiecał sobie, że tym razem zaszyje się w
swojej stancji i wolny czas spędzi na nauce. Może nawet odwiedzi matkę i Anię w swoim
rodzinnym mieście. Byli ze sobą razem od kilku lat. Ania pracowała jako fryzjerka i chciała
niebawem przenieść się do miasta, by móc zamieszkać z chłopakiem. Rozmyślania przerwał mu
męski głos. Profesor ponaglał studenta, wskazując niecierpliwie na zegarek. Janek wstał i lekko
zamroczony wyszedł na pusty korytarz Uniwersytetu. Przetarł zmęczone oczy i ruszył ku wyjściu.
Na zewnątrz ujrzał kolegów. Korzystali z ostatnich minut przerwy, paląc w milczeniu.
Wyciągnął papierosa i dołączył do nich. Ludzie zażywali słońca. Każdą wolną chwilę starali się
spędzać na świeżym powietrzu. Mimo dość wczesnej pory zielony skwer przylegający do uczelni
zalewali młodzi ludzie. Większość z nich zbita w niewielkie grupki leżała na torbach i plecakach
snując szalone plany na najbliższe dni. Niektórzy sączyli spokojnie niskoprocentowe piwo i
smarowali ręce olejkiem do opalania. Dwóch studentów zajmujących miejsce na niewielkim
wzniesieniu komentowało głośno koleżanki w co bardziej kusych sukienkach. Dziewczyny
zazwyczaj uśmiechały się pod nosem i szły dalej w sobie tylko znanym kierunku, jednak jakoś
bardziej powabnie, kołysząc biodrami i prowokując żartownisiów, którzy raz po raz przygryzali
pięści z ekscytacji. Inni wertowali i wymieniali się notatkami, przygotowując do kolejnych
wykładów i ćwiczeń i z zapałem szaleńca pisali coś w zeszytach. Uniwersytet tętnił życiem. Janek
pozostawał jednak nieobecny, odpowiadając zdawkowo na pytania i zaczepki kompanów. Ścisnął
torbę i wyczuł pod palcami zdobyty wczoraj tomik. Niespodziewanie zgasił papierosa i pożegnał się
z kolegami, prosząc o materiały z zajęć, na których dziś go już nie będzie. Wytłumaczył się
kiepskim samopoczuciem i ruszył w stronę Starego Miasta. Znajomi popatrzyli po sobie marszcząc
brwi w geście niezrozumienia. Nie poznawali chłopaka.
- Kac gigant – powiedział jeden z kompanów, wsuwając palcem okulary na nos. Reszta wybuchła
śmiechem i wróciła do palenia.
Idąc ulicą Kupiecką Janek mijał kolorowe kamienice i lokale, w których obsługiwano
nielicznych klientów. Doszedł do pomnika Bachusa, stanowiącego serce Deptaka – jak nazywano tu
Starówkę – i postanowił odpocząć. Usiadł na jednej z ławek okalających winnego boga i zapalił.
Nieopodal pewien mężczyzna wygrywał na gitarze rytm jakiejś polskiej kapeli z minionej epoki.
Ludzie niespiesznie przemierzali okolicę, co chwilę zatrzymując się przy witrynach sklepów lub
lodziarni. Dzieci przeganiały gołębie śmiejąc się i tupiąc nóżkami z radości. Jakiś facet w skórzanej
kamizelce skryty w cieniu leniwie gładził się po wąsach i oddawał kontemplacji. Wydawało się, że
czas nie odgrywa tu żadnej roli.
Mimo słonecznej pogody ciemne chmury zbierały się od kilku minut na horyzoncie.
Chłopak poczuł lekki wiatr na twarzy. Zbierało się na deszcz. Niespodziewanie ktoś położył dłoń na
ramieniu Janka. Ten wzdrygnął się.
- Co za spotkanie! - usłyszał. Kędzierzawe włosy opadały na czoło młodego mężczyzny, a szeroki
uśmiech zdawał się zakrywać jego twarz. Pulchne dłonie poklepały Janka po plecach.
- Karol! - Janek wstał z ławki, pstryknięciem wyrzucił papierosa i uściskał przyjaciela. Znał Karola
od początku szkoły podstawowej. Przez te wszystkie lata chłopcy nie tylko się zaprzyjaźnili, ale
mieli wręcz za braci. Wspólnie wyjechali na studia, lecz na zajęcia uczęszczali do różnych
Kampusów.
- Kiepsko wyglądasz – zaczął Karol i usiadł przy Janku – wszystko w porządku?
Janek zbył pytanie machnięciem ręki i zmienił temat. Zapytał przyjaciela o plany na weekend.
Karol spojrzał na niego podejrzliwie.
- Nie mam jeszcze niczego w planach. A ty? Zakładam, że pojedziesz do Ani.
- Rzeczywiście, myślałem o tym. Ale muszę przygotować kilka prac na przyszły tydzień. Nie wiem,
czy się z tym wszystkim wyrobię – zasępił się. Karol znów zlustrował przyjaciela.
- Wiesz co? - jego twarz ponownie wypełnił uśmiech – wpadnij dziś do mnie. Pogadamy, zagramy
w karty. Jak zawsze. No? Co ty na to? - spojrzał na zegarek i zaklął pod nosem. Nie czekając na
odpowiedź, wstał, uścisnął serdecznie dłoń Janka i wytłumaczył, że musi coś załatwić na swoim
wydziale – Dziś o osiemnastej u mnie!
Wiatr wezbrał na sile. Cień rzucany przez czarne obłoki przykrył Deptak. Janek wstał i
ruszył w kierunku domu. Pierwsze krople deszczu spadły na jego głowę. Przyspieszył kroku. Był na
placu Matejki, kiedy na dobre się rozpadało. Ściana deszczu zalewała już okolicę. Janek biegiem
wpadł w boczną bramę prowadzącą na czyjeś podwórze. Próbował złapać oddech, lecz nozdrza
uderzył natychmiast smród moczu. Rozejrzał się. Obdrapane ściany zdobiły miłosne wyznania,
wyrazy niezadowolenia z lokalnych władz i podobizny fallusów. Jeden z licznych w tej okolicy
dachowców siedział na plastikowym śmietniku, obserwując tunel w poszukiwaniu jedzenia. Strugi
deszczu uderzały o blaszane parapety kamienicy. Jakaś kobieta przebiegła przez plac kryjąc się pod
parasolem, który po chwili przegrał nierówną walkę z wiatrem łamiąc się we wszelkich możliwych
miejscach. Kobieta cisnęła go w bok i po chwili zniknęła z pola widzenia. Janek oparł się o ścianę i
czekał.
Spojrzał na zegarek. Dochodziła trzynasta. Deszcz tracił powoli na sile, a wiatr ustał.
Student sięgnął po torbę, by ruszyć w dalszą drogę. Kiedy miał już opuścić ciemny zaułek, usłyszał
jęk, który dobiegał zza śmietnika. Minął drzwi wejściowe na klatkę schodową i zajrzał za kubeł.
Zamarł. Kot, którego zauważył tu na początku, leżał teraz na ziemi, trząsany konwulsjami.
Niepewnie zbliżał się do zwierzęcia. Kiedy znalazł się na jego wysokości, zauważył, że kot pokryty
jest cieczą. Niespodziewanie, mimo niepełnej godziny usłyszał odległe bicie dzwonów. Janek
zignorował to i nachylił się. Kiedy dokładnie przyjrzał się zaistniałej scenie ogarnęły go mdłości.
Pobladł, a zimny pot oblał jego plecy. Niezidentyfikowany płyn trawił zwierzę na oczach studenta.
Mimo, że całe ciało zdawało się wrzeszczeć, by uciekał, nie potrafił oderwać wzroku. Dzwony
nadal wybijały swoją melodię, lecz głośniej i intensywniej. Ciecz spływała teraz z dachowca
tworząc małą kałużę pod stopami Janka. Ten upuścił bezwładnie torbę i pustym wzrokiem patrzył
na pełznącą w jego kierunku maź. Dzwony wybijały potężnie jednolitą melodię, grzmiąc w jego
umyśle i tłumiąc wszystkie zmysły. Wyciągnął do niej dłoń. Substancja zaczęła wirować wokół
własnej osi, przybierając kształt kilkucentymetrowego słupa, który rozciągał się w kierunku dłoni
studenta.
Janek poczuł uderzenie w głowę. Przetoczył się przez bruk i wylądował pod ścianą.
- Pastwisz się nad zwierzętami?! - mężczyzna w poplamionym podkoszulku pomasował knykcie i
podrapał po potężnym brzuchu. Małe świdrujące oczy patrzyły z nienawiścią na Janka. Szeroka
szczęka pulsowała w gniewie – Już ja ci pokażę, ty gnoju, ty – Mężczyzna spojrzał w kierunku
klatki schodowej – Heniek! Heniek, dawaj no tutaj! - poirytowany podbiegł do drzwi. Janek nie
myśląc ani przez moment zerwał się na nogi i wybiegł na plac. Drżał na całym ciele. Krtań ściskał
mu ból, nie mógł złapać tchu. Mięśnie płonęły. Łzy ciekły bezwiednie po policzkach. Słyszał za
sobą, jak dwóch mężczyzn mu wygraża. Starsza kobieta oparta w oknie wskazywała na niego
palcem, krzycząc coś do sąsiadów. Butelka ciśnięta przez jednego z oprawców rozbiła się tuż przed
nim. Chłopak czuł, jak miękną mu nogi i ogarnia panika. Miał wrażenie, że zaraz padnie. Nie miał
odwagi spojrzeć za siebie. Biegł.
*
Tłuste łapy poklepały jasną zamszową torbę, zostawiając na niej ciemne plamy. Chwilęszarpały się z zamkiem. Po kilku nieudanych próbach pomieszczenie wypełniło głośne mlaśnięcie.
Heniek wraz z kompanem przeglądał zawartość znaleziska. Nie odczuwał wyrzutów sumienia z
powodu przywłaszczenia czyjejś rzeczy. Gówniarz był sadystą – tłumaczył sobie – i tak ma
szczęście, że go nie dopadliśmy. Zirytowany zaglądał w torbę. Nie licząc jakiejś książki niczego nie
znalazł. Spuchnięta twarz poczerwieniała. Heniek cisnął torbę na stół. Po chwili uderzył w blat i
zaklął głośno.
- Czego się wydzierasz? - skrzeczący głos wydobył się z drugiego pokoju – już całkiem na mózg
upadł. Krzyczeć będzie po domu! - Heniek zignorował żonę i wytarł spocone czoło. Wstał od stołu i
podciągnął workowate spodnie, z których wydobył kilka monet. Z zadowoleniem spojrzał na kolegę
w podkoszulku. Przeliczyli pieniądze i udali się do kiosku.
*
Janek nie wiedział, kiedy znalazł się w Parku Tysiąclecia. Dobiegł do budynku, któryznajdował się w jego centrum i runął na schowaną między drzewami ławkę. Rozglądał się wokół
siebie, lecz nikogo nie zauważył. Nie słyszał też żadnych gróźb. Dzwony zamilkły. Zauważył, że
ma przemoczone buty, a torbę upuścił, albo zostawił w bramie. Nie miał odwagi po nią wracać. Nie
wiedział, czy w ogóle kiedykolwiek jeszcze postawi nogę w tamtej okolicy. Nie potrafił odtworzyć
w pamięci drogi, którą przebiegł. Z goryczą w ustach przełknął swoją stratę. Ręce mu drżały.
Głowa pękała. Sięgnął do kieszeni po papierosy. Paczka była pusta. Zgniótł ją w rezygnacji i
upuścił pod nogi. Usłyszał jakiś szmer. Zlękniony wstał i obrócił się na pięcie. Nieopodal siedzący
tyłem do Janka starszy mężczyzna wyrzucał przed siebie ziarna i połamane kawałki chleba. Cmokał
i gwizdał bezskutecznie próbując przywołać ptactwo. Po chwili odłożył siatkę z pieczywem.
Sięgnął po coś do kieszeni i przyłożył do ust, odchylając gwałtownie głowę. Janek rozejrzał się
jeszcze raz po parku. Słońce przebijało się przez korony drzew, nadając miejscu wręcz magiczną
aurę. Nie było prawie żadnego śladu po ulewie. Tak jak po zawadiakach z placu Matejki. Janek nie
pamiętał, co dokładnie wydarzyło się w bramie. Wiedział tylko, że miał już iść do domu, kiedy
został zaatakowany. W myślach, jak przez mgłę, pojawiał się obraz kota, ale nie potrafił go do
niczego dopasować. I dzwony. Głośne, donośne dzwony. Ból głowy był coraz mocniejszy.
Podszedł do mężczyzny i zapytał o papierosa. Miejscowy ornitolog wskazał mu miejsce na
ławce i poczęstował tytoniem. Janek podziękował i usiadł.
- Pamiętam, jeszcze pod koniec lat sześćdziesiątych, jako mały dzieciak graliśmy tu w piłkę –
mężczyzna nie patrzył na studenta. Patrzył przed siebie widząc prawdopodobnie mary dawnych
dobrych czasów – wiedział Pan, że był tu kiedyś cmentarz? O! A tam, proszę Pana było
krematorium – wskazał palcem na budynek z filarami, przy którym wcześniej skrył się Janek -
Nawet po przebudowie zdarzało się, że psy odkopywały ludzkie gnaty. Ha! Chłopaki znajdowali
nawet czaszki i co odważniejsi grali nimi w nogę. Ale im się potem w domu obrywało – mężczyzna
powiedział to prawie szeptem i pociągnął kolejny łyk z małej przezroczystej butelki. Student nie
wiedział, co odpowiedzieć. Czy w ogóle powinien coś mówić? Pokiwał tylko głową w geście
zrozumienia, ale mężczyzna zdawał się tego nie zauważyć. Sięgnął po pieczywo i wrócił do
karmienia ptaków zapominając, że z kimś rozmawiał. Janek wstał i bez pożegnania udał się do
domu. Był wyczerpany.
Droga na stancję zajęła mu zaledwie kilka minut. Przeszedł przez teren miejskiego szpitalaprzylegającego do Parku i znalazł się nieopodal wynajmowanej kawalerki. Stanął przed
klatką schodową i jeszcze raz się obejrzał. Osiedle tworzyło zaledwie kilka powojennych bloków
zamieszkałych przez starsze pokolenia zielonogórzan. Po jego drugiej stronie górował budynek
Urzędu Miasta, opuszczany o tej godzinie przez ostatnich pracowników. Osiedle sprawiało
wrażenie opustoszałego. Jedynym znakiem życia, jaki rzucił się chłopakowi w oczy była
rozwieszona między trzepakami sprana bielizna, haftowane koszule nocne i turlające się puste
butelki po piwie pod jedyną w okolicy ławką.
Janek zdjął mokre buty i wsadził w nie gazetę. Włączył radio w telefonie, rozebrał się i
zamknął w łazience. Dochodziła szesnasta. Napuścił wody do wanny i zanurzył się, wzdychając
głośno. Z telefonu wybrzmiewała znana rockowa kapela. Janek pomacał tył głowy i syknął głośno.
Wyczuł guza. Obraz kota wciąż nie dawał mu spokoju. Lecz ilekroć próbował sobie coś
przypomnieć, napełniał go lęk i wspomnienia ulatywały. Rozpostarł ramiona na brzegach wanny i
zamknął oczy starając się wyciszyć.
Janek kończył się golić. Schował przybory do szafki i ubrał świeżą koszulę. Otworzył drzwi
łazienki, by wpuścić trochę świeżego powietrza. Spojrzał na buty. Były już suche. Kiedy odwrócił
się, by zabrać telefon i wyłączyć radio, usłyszał słaby dźwięk dzwonów. Wzdrygnął się. Nie potrafił
wytłumaczyć, dlaczego przepełnił go niepokój. Dzwony nadal biły w oddali, a tętno chłopaka
skoczyło w górę. - Co się ze mną dzieje?! - krzyknął do siebie. Zabrał telefon z pralki i spojrzał na
zegarek. Osiemnasta. Odetchnął. Babcia Janka dbała niegdyś o jego religijne wychowanie, życząc
sobie, żeby został proboszczem w ich rodzinnej miejscowości. Z dumą opowiadała sąsiadkom o
swych planach do czasu, aż chłopiec zaczął dojrzewać i niebezpiecznie interesować się ich
wnuczkami. Jednym z elementów przygotowania Janka były częste wizyty na Aniele Pańskim.
Ceremonia zaczynała się właśnie o osiemnastej, poprzedzona biciem dzwonów. Niedoszły
kaznodzieja wyszedł na balkon. Słyszał wyraźnie nawoływanie instrumentu z pobliskiego kościoła
Zbawiciela. Poczuł wibrację telefonu w kieszeni. Kiedy zobaczył, że dzwoni Karol, uderzył się
otwartą dłonią w czoło. Zupełnie zapomniał o spotkaniu.
- Karol, bardzo Cię przepraszam! Miałem dość niemiłą przygodę. Zupełnie straciłem rachubę czasu.
Zaraz u Ciebie będę - potok słów zalał rozmówcę.
- Co? Jaką przygodę, o czym ty mówisz?
- To było... - Janek próbował znaleźć odpowiednie słowa, by streścić przyjacielowi przebieg
ostatnich wydarzeń, ale zdał sobie sprawę, że nie potrafi. Nic nie trzymało się kupy - … Opowiem
Ci, jak się spotkamy.
- Stary, martwię się o ciebie. Na pewno wszystko w porządku? - Karol zadał to pytanie raczej
samemu sobie, nie oczekując odpowiedzi od rozmówcy – Dobra, jestem jeszcze przy Palmiarni.
Spotkajmy się pod pomnikiem.
*
Janek wspiął się na wzgórze, na szczycie którego znajdowała się miejscowa Palmiarnia.Ogromny szklany budynek w formie geometrycznej bryły robił na nim wrażenie. Tak jak okalająca
wzgórze winnica. - Muszę koniecznie przyjść tu z Anią – pomyślał i żwawo ruszył w stronę
umówionego miejsca. W oddali widział pomnik młodzieńca z koniem. Czytał, że stworzono go na
wystawę zorganizowaną z okazji igrzysk olimpijskich w Berlinie. Teraz oblegały go rodziny, które
sadzały swoje pociechy na mosiężnym zwierzęciu i robiły zdjęcia. Park winny był oblegany o tej
porze przez mieszkańców miasta. Karol nie był w tym wypadku wyjątkiem. Tulił jakąś dziewczynę
na pożegnanie i pocałował ją w usta. Ta z rumieńcem na twarzy przystawiła dłoń do ucha dając
znak, że zadzwoni.
- Dlatego nie ma cię jeszcze w domu – Janek ze szczerym uśmiechem na twarzy pogratulował
przyjacielowi – a niby na wydział szedłeś coś załatwić
- Bo szedłem! A, że ktoś zatrzymał mnie po drodze, to już inna historia – przyjaciele poklepali się
po plecach na powitanie i udali w stronę mieszkania Karola. Janek opowiedział
o zajściu przy placu Matejki i ucieczce do Parku Tysiąclecia. Napomknął o dziwnym wspomnieniu
kota i dzwonów, które nieustannie pojawia mu się w myślach. Karol podrapał się po podbródku i
przystanął. Starał się być racjonalny. Być może chwilę przed napaścią biły dzwony i kot przebiegł
mu drogę? Uderzenie mogło być na tyle silne, że spowodowało coś w rodzaju amnezji i mózg starał
się teraz wypełnić lukę? Dyskusja na ten temat zajęła studentom całą drogę. Kiedy zorientowali się,
że zaczynają krążyć w swojej rozmowie w kółko, wzruszyli ramionami i dali sobie spokój.
- Jedno jest pewne. Powinieneś iść na komendę i to zgłosić. A w ogóle to idź do lekarza, niech
obejrzą twój łeb – zakończył Karol. Janek przytaknął.
Kiedy weszli na klatkę schodową, poczuł wibrację swojego telefonu. Dzwoniła Ania. Janek
poczuł przyjemne ciepło w brzuchu. Poprosił przyjaciela o chwilę i wyszedł na zewnątrz.
- Cześć, kochanie – delikatny, miły głos muskał ucho chłopaka – nie mogę długo rozmawiać, bo
mam słabą baterię. Dzwonię, bo mam dla ciebie niespodziankę – ciepło w brzuchu studenta
rozbuchało – zaczyna się weekend, wzięłam na jutro wolne w pracy i właśnie jadę do ciebie
autobusem. Za godzinę powinnam być na przystanku PKS. Cieszysz się? - Janek nie mógł już się
doczekać, by złapać Anię w ramiona. Oczami wyobraźni widział ją przy sobie, kiedy będą w domu.
Czuł zapach jej włosów, ciepło nagiego ciała. A potem jej spokojny, miarowy oddech, kiedy już śpi.
- Janek? Jesteś tam?
- Tak, tak, oczywiście – otrząsnął się Janek – Mówiłaś, że za godzinę?
Stojąc w przedpokoju Janek wyjaśnił sytuację przyjacielowi. Ten ją zrozumiał, dając mu
nawet swoje błogosławieństwo i uczynił znak krzyża. Karol dobrze pamiętał babcię Janka i starał
się mu o niej przypominać w każdej możliwej sytuacji. Janek szturchnął Karola, uśmiechnął się i
wyszedł.
Mimo wieczornej pory w Parku Winnym wciąż przechadzały się grupy ludzi. Jeden z
chłopców drepcąc w stronę rodziców przewrócił się i zdarł sobie kolano. Okolicę wypełnił jęk
dziecka, który przeszył idącego obok Janka. Słyszał już podobny jęk. Świat zawirował mu przed
oczami. Przystanął i oparł się o drzewo próbując złapać oddech. Jakaś kobieta spojrzała na niego z
niechęcią i pokręciła przecząco głową, komentując obecny upadek moralny młodych ludzi. Słyszał!
Słyszał wtedy kota w bramie. I to... coś go pożerało żywcem. Wyprostował się i spojrzał na niebo.
Ciemne chmury gromadziły się na horyzoncie. Lekki wiatr uderzył go w twarz. Janek pomyślał, że
wariuje.
Był już przy stancji, kiedy się rozpadało. Ciężkie, ciemne obłoki górowały nad wieżowcem
Urzędu Miasta. Przemoczony wpadł do mieszkania. Próbował się uspokoić. Zadzwonił do Karola,
ale ten nie odbierał. Czuł, że łzy cisną mu się do oczu. Miał rozpalone czoło. Spojrzał na zegarek.
Jeszcze pół godziny do przyjazdu Ani. Przebrał się i położył na kanapie. Czas stał w miejscu.
Spróbował do niej zadzwonić, lecz była poza zasięgiem. Przeszywały go dreszcze. Przecież takich
rzeczy nie ma na świecie – pomyślał – coś ci się przywidziało. Tak, coś ci się przywidziało –
powtarzał szeptem. Starał się uspokoić oddech. Pomasował skronie i przetarł szkliste oczy. Wyjrzał
przez okno. Deszcz zalewał okolicę. Na zewnątrz nie dało się nikogo dostrzec.
Nagle coś skapnęło mu na twarz. Spojrzał do góry. Z początku usłyszał tylko odległe bicie
dzwonów, które z każdą sekundą przybierało na sile. Ostry ból przeszył mu głowę, a świat stanął na
moment za mgłą. Wytężył wzrok. Na suficie ujrzał ciemną mokrą plamę, która przybrała formę
złowieszczej maski. Na krótką chwilę wszystko sobie przypomniał. Kiedy kolejna kropla spadła mu
na twarz, chciał wrzasnąć, ale grzmoty kolejnych dzwonów paraliżowały jego ciało. Brunatna
plama zaczęła wirować wokół własnej osi, rozciągając się coraz dłużej w kierunku studenta. Janek
wyciągał do niej dłoń, wbijając w sufit mętne spojrzenie. Była coraz bliżej.
*
Heniek spojrzał na stół oświetlany przez jedyną w pokoju działającą żarówkę. Międzystrzępami ceraty i niedopałkami papierosów leżał tomik ze skórzanym grzbietem. Sięgnął po niego i
otworzył. Pociągnął łyk piwa. Miał cichą nadzieję, że znajdzie przynajmniej jakąś kopertę z
pieniędzmi albo złoty łańcuszek. Jego uwagę przykuł jednak szkic na jednej ze stron, który poniżej
dość szczegółowo opisano: „W 1314 roku ostatni mieszkańcy miasta w ucieczce przed
zarazą skryli się na wzgórzach po jego południowej stronie. Kryzys udało się zażegnać, a w miejscu
kryjówki postawiono kaplicę pod wezwaniem Narodzenia Najświętszej Marii Panny, która
zachowała się do czasów współczesnych. Mieszkańcy podjęli decyzję o jej budowie jako
podziękowanie za opiekę.[...] Nieliczne źródła w formie lokalnych podań wspominają o martwych
kotach otoczonych ciekłą substancją, które poprzedziły epidemię. Kiedy wybuchła plaga i
zaatakowała ludzi, bito w dzwony we wszystkich kościołach miasta, by ją odstraszyć”.
Heniek z hukiem zamknął książkę i odłożył ją do torby. Postanowił, że jutro uda się do
antykwariatu i spróbuje wytargować porządną cenę. Zadowolony ze swojego planu uśmiechnął się i
otworzył kolejne dzisiejszego wieczoru piwo.
*
Korytarz Szpitala Miejskiego ogarnął chaos. Kilku lekarzy w asyście ratownikówmedycznych pchało wózek z nieprzytomnym młodzieńcem. Pacjenci wychodzili z pokoi,
obserwując niespokojnie zaistniałą sytuację. Medycy przekrzykiwali się i rzucali niezrozumiałe
komendy. Młodzieniec był oblany potem. Co chwilę atakował go kaszel, a w kącikach ust pojawiała
się krew. Mówił coś do pod nosem, wyciągając poczerniałą dłoń przed siebie.
- Ma powiększone węzły chłonne, krwioplucie – krzyczała jedna z asystujących teraz pielęgniarek.
Spojrzała na dłoń chłopaka, która wciąż wskazywała coś przed sobą – zgorzel, do tego wysoka
gorączka, omamy. Kolejny przypadek w tym tygodniu! Należy sprawdzić organy, wątrobę,
śledzionę!
Personel szpitala wraz z chorym zniknęli za rogiem korytarza. Pacjenci szepcząc między
sobą powrócili ociężale do pokoi. Jeden z nich przystanął i nasłuchiwał, ściągając brwi. Miał
wrażenie, że w oddali biją dzwony.