Dziecię Ognia - Prolog
Las Zaległego Mroku zawsze był ciemnym miejscem, a pod wieczór jego cienie wydłużały się nienaturalnie długo na droge i straszyły przejeźdające wozy. Tamten dzień nie był żadnym wyjątkiem, ale to nie cienie były najwiekszym zmartwieniem osób, które przezeń przejeżdały. Bandyci byli najgorszą zmorą tej rozległej puszczy, te rozległe połacie ziemi dawały doskonałe schronienie wszelkiej maści rzezimieszkom i złodziejom. Ale nikt nie miał żadnego wyboru, droga przez las była jedynym możliwym sposobem dotarcia do miasta, a tylko konwoje zamożnych kupców, były prowadzne przez te niebiezpieczne ziemie z obstawą. Było to chyba jedyne miejsce w Khorinis w którym bandyci stanowili wieksze zagrożenie niż dzikie stwory, ale czemu ten terror wciaz trwal, tego nie wiedzial nikt. Strażnicy miejscy nie raz wypuszczali się w Zalęgły Mrok, lecz jeszcze żaden z tych wypadów nie dał oczekiwanych rezultatów.
Była jesień, jedyna pora w której przejazd mogł wydawać się bezpieczny w całym roku, a drogą przez las podążała jedna z ostatnich przed zimą karawan. Trasportowała niezbyt specjalne ładunki, zaledwie dwie średnio zamożne rodziny i niewielka ilość żywności, prawdopodobnie przygotowanej przez własciciela powozu powozu na zime.Ta podróż nie miała mieć w sobie niczego wyjątkowego, mimo tego że krązyly plotki o coraz to wiekszej zuchwalczości i brutalności bandytów. Ale nikt nie bał się tej podróży, bo rzeczywiście wydawało się że nie ma czego, i własnie to była wieczna słabość ludzi z Khorinis. Nigdy nie potrafili dostrzec zagrożenia...
Może kierowca powozu wykazał się wielką głupotą, lecz dwie rodziny, z nim podróżującego, nie miały zbyt wielkiego wyboru. Pobyt w mieście był dla obu jedyna szansą przetrwania zimy i możliwością powrócenia do normalnego trybu życia na wiosne. Pierwsi byli młodym, świeżo wyświeconym przez Innosa małżenstwem, które nie miało nawet kawałka dachu nad głową i żywiło nadzieje go znaleźć w stolicy Khorinis. Z drugimi sprawa miała się inaczej, ta rodzina miała dom, lecz nie dawał on pełnej ochrony przed mroźnymi wiatrami jakie nastąpią. Do tego w rekach matki własnie spało kilku miesieczne dziecko, mała istotka dla której chodźby lekki mróz mogł okazać się smiertelny, więc rodzice roztropnie podjeli decyje o przeczekaniu zimy w mieście.
Był jeszcze ostatni członek drugiej rodziny, jeszcze młody, chłopak o wieku lat 12. Od dawna stał się dumą swoich rodziców wykazując się w lesie sprytem, zaradnością i zrecznościa godną niejednego myśliwego. Polował od małego, wraz ze swym ojcem często widywano go trenującego posługiwanie się łukiem i orężem. Tego dnia cały czas coś go trapiło, a podczas jazdy jego wzrok był cały czas nieobecny i wpatrzony w szybe wozu. Wyglądał tak jakby intensywnie nad czymś rozważał, lecz naprawde podziwiał on upiorne piękno tego lasu i myślał skarbach jakie ukrywał. Przejeżdał tędy nie po raz pierwszy, a jednak nigdy nie potafił zrozumieć co wprawiało go w taki zachwyt.
Zaległy Mrok nie był miejcem przyjaznym, pomijając to że był pełen przerażających potworów i Adanos wie czego jeszcze. Sam jego wyglad przyprawiał o dreszcze i szybsze bicie serca, mimo tego że intrygujący to mało kto miał odwage się w niego zapuścić, i z tych niewielu wracało. Po obu stronach drogi rosły ogromne i powyręcane, jak u ośmiornic, na wszystkie stony dęby, ich gałezie skutecznie redukowały dopływ światła do drogi, która i tak była wąska. Głebia lasu nie był dla pasażerów karawany widoczny, skutecznie zasłoniety był przez gęstą mgłe zawsze wystepującą w tym obszarze.
Przed nimi widać było zajazd, miejsce w którym konie odpoczywały kawałek czasu przed dalszą drogą. Wszyscy karawaniarze dokładnie planowali ją tak by na wieczór trafić pod bramy miasta. Podjechali do prowizorycznego postoju, który nie był niczym więcej jak niewielką polanką mającą w swoim okręgu dojazd z drogi. Wóz przystanął, jego pasażerowie wyszli na polanke żeby rozprostować kości, a konie zaczeły skubać pospiesznie trawe. Nie dało się tam zaczerpnąć swieżego powietrza, było pełne smrodu śmierci, odoru jakiego nigdzie indziej nie było można doświadczyć. Ale nie wydawało się to nikomu przeszkadzać, zresztą nic dziwnego mało kto w całym Khorinis nie przejeżdał przez Zalęgły Mrok. Jednak tym razem, jak w wielu przypadkach, dla niektórych z tych podróżujących miał to być ostatni przejazd i wdechy powietrza.
Postój miał trwać dwadzieścia minut, lecz nie mineło nawet dziesieć gdy z pobliskich krzaków wyskoczyło niewielkie, szecio osobnikowe, stado wilków. Dla meżczyzn, wraz z młodzieńcem, taka walka nie była niczym trudnym.
- Do ataku - rzucił ostro woźnica wyjmując z pochwy miecz i przygotowując się na starcie - pokażmy tym bestiom jak walczą ludzie z Khorinis
Wszyscy pospiesznie kiwneli głową. Chłopak wraz z ojcem szybko zdjeli łuki z pleców i precyzyjnymi strzałami pozbawili pierwsze dwa wilki zycia. Jednak reszta zblizała się zbyt szybko i nie było czasu na kontynuowanie ostrzału, więc walka w zwarciu była nieunikniona.
- Nie możemy ich dopuścić do kobiet i dzieci - krzyknął przez warknięcia wilków świeżo upieczony mąż, jednocześnie blokując mieczem szczeki wilka który się na niego rzucił. Gdy ten zacisnął zęby na broni, drugą ręką wyjął sztylet i przeszył go nim, pozbawiając życia.
Woźnica był wyraźnie doświadczonym wojownikiem i nie dał nawet wilkowi okazji na atak. Szybko wybiegł naprzód stwora, przez co zaskakując go wykonał przysiad i ciął czysto przez jego szczeke. Ofiara jego miecza probowała zaskowyczeć, lecz wisząca na płatach skóry i straszliwie krwawiąca dolna para zebów, skutecznie mu to uniemożliwiała.
Pozostałe dwa wilki spotkał najgorszy los, musiały walczyć przeciwko doskonale wyszkolonym dwu-pokoleniowym duetem myśliwych. Ojciec nie pozwolił stojącego przed nim potworowi wogole się zbliżyć. Wyciągnął szybko zza pasa sztylet i cisnął nim prosto między oczy wilka, którego mina po smierci przypominała kogoś kto nie mogł uwierzyć w to co sie wlasnie z nim stalo. Mlodzieniec za to postanowił się zabawić. Zręcznie umknął pierwszego ataku stwora i wywazył lepiej w garsci swoj nieduzy miecz, usmiechając sie do agresora. Wilk spróbował zatakować znowu tym razem z wyskoku. Jaka szkoda to koniec zabawy, pomyślał chłopak po czym rzucił się nisko do przodu z mieczem uniesionym pod kątem w góre. Gdy tylko stwór zauwazył klingę zaczął walić nogami w powietrzu jakby chcial zmienic kierunek lotu. Nie miał szans, oręż jak masło przebił się przez całe jego podbrzusze pozwalając jego wnetrznościom spokojnie wyplynąć na trawe.
Atak się zakończył, syn wraz z ojcem od razu rzucili sie zedrzeć z wilków skóry, a pozostala dwojka sprawdzila czy z kobietami i dzieckiem wszystko w porządku.
- Tato - powiedział mlodzieniec niepewnym glosem - te wilki mają swieże rany po uderzeniach topora, a ten - podszedł do innego wilka - ma wbity w bok bełt
- Rzeczywiście te rany zostałe niedawno zadane - odparł wysokim głosem ojciec ogladając potwory które ich zatakowały - ale co to do cholery ma niby znaczyć ?
Chłopak zadumał, przypomniał sobie początek bitwy i predkość z jaką stwory wleciały na polane. Wtedy wszystko stało się dla nigo jasne:
- One musiały uciekać przed kimś, to na pewno byli... - nie zdążył dokonczyć, bo z przeciwległych krzaków wyskoczyła dziesiecio-osbowa banda ludzi uzbrojonych w topory i kusze...
Mimo że nieznajomi znajdowali się w odległosci conajmniej siedmiu jardów od podróżujących, widoczne było na ich twarzach i rękach liczne blizny, niektóre starsze inne całkiem świeże. Nosili na sobie zbroje z ciężkiej skóry i nielicznych połyskujacych stalowych wstawek, ale niesymetrzyczne wykonanie pancerzy od razu wskazywały na koczwniczy tryb życia. Każde kolejne przecięcie materiału lub wgniecenie metalu nie było naprawiane, najwyżej tu i ówdzie przyszyta była łatka z ciemnej skóry. Na ramionach niektórych z nich wisiały martwe wilki lub jelenie. Widocznie na tle innych wyrużniał się meżczyzna stojący na środku dziwnej grupy, jego ciało przyozdobione było licznymi tatuażami, a głowa połyskiwała w nikłym świetle łysiną. Jednak najbardziej przyciągającą wzrok rzeczą było to, że z jego stroju zwisały liczne ozdoby z których niektóre wydawały się naprawde egzotyczne, takie jak kości, zakrwawione sztylety, czy kawałki kolczugi. W przypływie czarne humoru młodzieniec uznał go za chodzący śmietnik.
Przez kilka sekund żadna z grup nie ruszyła się nawet na krok, widoczne było, że wszyscy lustrują się nawzajem. Ale cisza nie mogła trwać wiecznie. Pierwszy wyszedł naprzeciw woźnica, co wywołało poruszenie, a nawet sięganie po kusze, wśród nieznajomych.
- Nie wiem kim jesteście ludzie, ale wiedzcie że nie mamy żadnych złych zamiarów - zaczął, a na twarzy egzotycznego członka grupy, będącego wyraźnie przywódcą, ukazał się podły uśmiech
- Wy może nie ale my jak najbardziej - krzyknął przez polane - chłopcy pokażcie mi, że potraficie sobie poradzić z kimś więcej niż tylko wilkami
Z tym słowami i gromkim śmiechem bandytów, którymi byli z pewnością, w powietrze poleciały pierwsze pociski z kusz. Po chwili w powietrzu było gęsto od bełtów, podróżujący wiedzieli, że niemożliwe jest ich ciągłe unikanie, a atakujący zbliżali się z każdą sekundą. Pierwsza ofiarą padła młoda małżonka, słychać było tylko jej gwałtowne wciągniecie powietrza i kobieta upadła z grotem wbitym prosto w serce. Jej mężowi wystarczyło jedno spojrzenie i jego całe ciało zaczeło drżeć od płaczu. Padł na ziemie przytulając wiotkie ciało żony, po czym szlochając przymknął dwoma palcami jej ciągle otwarte oczy.
- Na innosa przyżekam wam - wydarł się odkładając martwą żone i wyciągając miecz, czerwony jeszcze od krwi wilków - przyżekam że zapłacicie mi za to swoim życiem
Z tymi słowami rzucił się na śmiejących się bandytów. Widać było że szał dodał mu umiejętności, bo umykał przed pociskami z kusz szalenie zwinnie, po czym w połowie polanki wyjął sztylet i wciąż biegnąć cisnął nim w najbliższego rzezimieszka. Ten zanim się spostrzegł miał głeboko w brzuch wbity sztylet, a nogi same się pod nim zgieły. Upadł niedowierzając w to co się z nim stało. Z ust przywódcy spełz sardoniczny uśmiech, który zastąpił podły grymas i jednoczesny okrzyk do swoich kompanów.
- Tego nie miałeś prawa zrobić - warknął - wiedz że ten czyn przekreśli życie nie tylko twoje ale i twoich współpodróżujących. Nie nauczyła cie mamusia że z nami się nie zaczyna. Do zobaczenia w otchłaniach Beliara.
Jednym ruchem wycelował załadowaną kusze i strzelił. Pocisk trafił prosto w krtań meża, który próbował jeszcze coś powiedzieć, ale dało się tylko słyszeć bulgot krwi w jego ustach. Widać było, że niewiarygodne cierpiał, a bandyci znów rozpoczeli swój kpiący śmiech, trwający i ciągnący się w uszach młodego chłopaka jeszcze długo.
- Teraz wasza kolej - odezwał się znowu - poznajcie mój gniew... gniew Reflara, króla badndytów...
Wszyscy pozostali podróżujący patrzyli, oniemeni tą bezprecedensową brutalnościa, na ciało meżczyzny, i dopiero odgłos ściąganych z pleców toporów sprowadził ich do rzeczywistości. Pogrożki przwódcy bandytów nie były rzucane na wiatr, wszyscy ich wrogowie zbliżali się do biegiem gotowi zabić każdego z nich po kolei. Woźnica pierwszy odzyskał zmysły, szybko odciął uprząż jedego z koni ciągnących wóz i już miał zamiar na nim uciec gdy kolejny bełt poszedł w ruch. Tym razem ofiara zginęła szybko, z pociskiem wbitym w skroń, lecz nie spowolniło to nawet w najmniejszy sposób prędkości bandytów. Ojciec pozostałej przy życiu rodziny musiał coś wymyślić, zdawał sobie sprawe, że nie było już żadnych szans w walce. Wtedy w jego głowie pojawił się pomysł. Podszedł szybko odcinając drugiego konia od powozu i zaciągnął swoją rodzine za karawane, tam gdzie nie mogły trafić ich pociski z kusz.
- Musicie uciekać - rzekł pospiesznie do swojej wciąż oszołomionej żony i syna - wezmiecie te konie. Na jednym pojedziesz ty - wskazał na chłopaka - ze swoją siostrą, a na drugim ty Miriel
Gdy młodzieniec zdał sobie sprawy że w planach nie ma nic o ucieczce ojca zapytał - tato a co z tobą ?
- Ja ich zatrzymam żeby nie mogli was gonić, a wy jak najszybciej podążajcie do miasta, gdzie bedziecie bezpieczni. I pamietajcie, nie oglądajcie się za siebie... Ktoś z nas musi przeżyć
Chłopak nie prostestował. Wiedział że nie zmieni decyzji ojca, a głupstwem bedzie zostanie tutaj pomagając mu i tracąc życie - zaopiekuje się naszą rodziną tato, obiecuje
Ojciec posłał mu jeden głeboki uśmiech, po czym wskazał głową konie. Gdy bandyci byli już blisko, jakie było ich zdiwienie gdy zobaczyli, wskakująca na konie rodzine i błyskawicznie oddalająca sie galopem na droge miasta. Atakujący natychmiast przyspieszyli w strone wyjazdu z polanki, gdy byli już blisko droge zastąpił im mąż rodziny. Bez zbędnego gadania wypuścił strzałe z naładowanego łuku trafiając jedego z wrogów, który akurat próbował już przeładować swoją kusze. Ale nadal przeciwników było ośmiu, trzech wraz z przywódcą omineli go w pogoni za ucekającymi ludźmi, a reszta rzuciła się na meżczyzne. Ten przygotowany już na ciężką walke odparował swoim mieczem pierwszy cios od dołu, drugi z boku. Bandyci okrążyli go i zaczeli spychać do defensywy, przez co walka poświecającego się ojca miala charakter ciągłego blokowania i parowania ciosów. Udało mu się pchnąc jednego z bandytów prosto w brzuch, ale w tym samym momencie jeden z nich trafił go swoim toporem prosto w plecy. Trafiony wygiął się łuk z bólu, lecz nie próbował nawet krzyknąć bo kolejne ciosy szatkowały go na kawałki. Padł martwy na ciemnobrązowe liście.
W czasie gdy inni walczyli, reszta grupy ruszyła w pogoń za koniami na droge. Rodzinie jeszcze nie udało się odjechać zbyt daleko, zauważył z radością przywódca, po czym szybko zagwizdał i niedaleko koni z krzaków wykokoczyli dwaj łucznicy. Gdy tylko młodzieniec to zauważył złapał go blady strach, zabiją nas wszystkich, pomyślał z rozpaczą. Łuki został szybko napięte i w powietrze poleciały dwie strzały. Jedna mineła go o włos, ale druga trafiła konia na którym jechała jego matka prosto w głowe. Zwierze zachwiało się i upadło przygniatając kobietę, najbliższy bandyta podbiegł do niej, a jego szybki ruch miecza pozbawił jej delkatne ciało życia. Syn to widział, patrzył w jakby spowolnionym tempie jak jego mama umiera, w pewien sposób czuł jak jej dusza odlatuje do tamtego świata. Wiedział że tam bedzie miała dobrze że spotka tate, który oddał życie by ich uratować, ale to nie łagodziło jego bólu. Teraz zostało mu tylko chronić swoją siostre, był jedyną osobą która jej została i postanowił przyspieszyć konia jeszcze bardziej. Lecz nie to sądził mu Adanos. Bandyci poraz kolejny napieli cieciwy swych łuków i strzelil. Jeden z pocisków przejechał po grzywie galopującego konia, a drugi zachaczył grotem o jego bok, co bardzo rozjuszyło zwierze, które zacząło się wspinać i bić przednimi nogami w powietrzu. To pozbawiło młodzieńca równowagi, więc złapał się jedną ręką za sierść zwierzęcia, ale drugą nie był w stanie utrzymać swojej siostry.
- Lily, NIEEE - wrzeszczał do lecącego dziecka - nie zostawiaj mnie, nie chce być sam...
Dziecko upadło na ściółce leśnej obok jednego z rozłożystych dębów i dopiero teraz zdał sobie sprawe że jego siostra płacze, a w oddali bandyci krzyczą pogróżki. Już chciał zawrócić, kiedy obok niego przeleciały kolejne strzały i wtedy przypomniały mu się słowa ojca " Ktoś z nas musi przeżyć ". Zrozumiał, że jeśli wróci po Lily, to czeka ich oboje pewna śmierć. Z łzami w oczach poklepał konia żeby ruszył i cały czas powtarzał sobie te słowa "... ktoś z nas...". Nie chciał być tym kimś, lecz los nie pozostawiał mu wyjścia, jego przeznaczenie. Płakał coraz bardziej, przypominały mu się obrazy wszystkich osób które dzisiaj zgineły i w końcu w jego umyśle wyrył się jeden widok. Ostatni uśmiech jego ojca. W tej chwili cały jego ból przerodził się we wściekłość, a w myślach obiecał sobie i bandytom, na potege trzech bogów pomszcze tych wszystkich ludzi których zabiliście. Chciał krzyknąć, lecz nie miał już na to siły, a mimo tego złość rosła w nim z każdą chwilą. W tamtym momencie po raz pierwszy w jego lazurowych oczach zapłonoł żywy ogień, a koń nagle wydawał się odżyć i galopować jeszcze szybciej. Spod kopyt zwierzęta zaczął wypływać jaskarawe płomienie, który zamiast go parzyć tylko przyspieszał. Ten szalony bieg trwał jeszcze długo, dopiero po kilku minutach i wielkiej pokonanej odległosci chłopak zasnął na grzbiecie z wyczerpania, co spowodowało, że ogień zgasł. W tym dniu po raz pierwszy ujawinił się w nim Gniew Innosa...
Koniec Prologu
Rozdział 1
Wprowadzenie do rozdziału...
" Myśliwi. To z nimi spędziłem najważniejsze chwile mojego, wydawało mi się utraconego dzieciństwa. Wśrod nich odnalazłem spokój, opanowałem moją zarzartą chęć zemsty i otrzymałem trening, który miał mnie przygotować na to co jeszcze mnie czekało. Mimo tragicznego końca nie żałuje żadnej sekundy, którą wraz z nimi przeżyłem. Nauczyli mnie szacunku dla każdego istnienia, od najmniejszego robaczka do najpodlejszej istoty, dzieki temu nie stałem się bezmyślnym mordecą, chodź nieraz zdażyło mi się zabić. Musze przyznać iż bywali troche nieokrzesani, a ja musiałem przebić się przez tą twardą skorupe otaczającą ich, mimo wszystko ciepłe, serca. Za to wszystkie chwile, te dobre i te gorsze, dziekuje wam moji kompani z leśnych wypadów i zimowych polowań, gdziekolwiek teraz jesteście.
- Daron... Mag Innosa... "
Część Pierwsza...
- Więc moja droga zastanawiałaś się co z nim zrobimy - usłyszał lekko zdenerwowany, ochrypły głos meżczyzny - Nie może tu leżeć, Adanos wie jak długo. Poimy go, żywimy, a on nie raczy nawet oka, skubaniec otworzyć. Ja tam uważam, że albo już dawno zdech albo pogrywa sobie na nasz koszt.
Udało mu się wreszcie podnieść jedną powieke, lecz to co zobaczył zaskoczyło go niezmiernie. Obok niego zarzarcie rozmawiały, a może kłociły się, dwie diametralnie różne osoby. Pierwszą była kobieta w wieku około lat 25, niewątpliwie piękna, o kształnym ciele i doskonale zadbana. Włosy miała związane w długi siegający prawie do pasa warkocz, którym przy każdym ruchu machała niczym swoistym ogonem. Ubrana była w zwykłe domowe ubranie z owczej wełny, a przez szyje miała przewieszony kuchenny fartuch. Oczy miał jeszcze zbyt słabe by dostrzec twarz, czy więcej szczegułów, lecz samo to co był w stanie zobaczyć wzbudzało w nim zaufanie do niej.
Druga osobą zato był pobrudzony meżczyzna, przez co wydawał się prawie przeciwieństwem delikatnej kobiety. Jego budowa była krępa, widoczne przez liczne dziury w ubraniu masywne mięśnie co chwile napinały się, a ogromne rece trzymał wzdłuż swoich boków uchwytem, który udusiłby wilka. Strój który miał na sobie jak najbardziej pasował do jego budowy, pozszywany był ze skór przeróznych bestii, tak że sam mogł wydawać się jedną z nich. Jednak gdy tak leżąc sobie patrzył na niego, czuł do niego pełen szacunek, pomijając to że jego twarz, z gęstą brodą, była wykrzywioną w grymasie niezadowolenia.
Kobieta nagle roześmiała się i odpowiedziała drwiąco na przygnebiające wnioski meżczyzny - Ależ skarbie, czy ty zawsze musisz patrzeć na wszystko przez pryzmat kosztów. Nie wystarcza ci to że spełniamy dobry uczynek i ratujemy temu dzieciakowi zycie, mi osobiście daje to wystarczającą satysfakcje. Poza tym kto kto trzymał młodego jelenia przez cały miesiąc w domu, bo podobno złamał sobie noge.
- On naprawde ją złamał i musiałem się nim opiekować, bo by zdechł, a nie mogłem go zjeść - próbował wytłumaczyć się brodacz
- A wytłumaczysz mi dlaczego ? Przecież mięso z tych zwierząt jest bardzo smaczne i delikatne, do tego skóra mięka, przez co wygodna do spania. No jaką tym razem niewiarygodną wymówke wymyślisz
Mężczyzna zaczął się jąkać, nie wiedząc jak ma odpowiedzieą na tą nagłą ripostę swojej, jak się zdawało żony. Choć młodzieniec tego nie wiedział, tak między nimi było zawsze, mężczyzna probował w jakiś sposób stać na wyższej pozycji, a jego piękna małżonka wytrącała mu swoimi cientymi uwagami, piedestał wyższości spod nóg. Potrafiła dogryźć każdemu, wykorzystywała takie gry słowne o których niekórym kupcom sie nie śniło, a w ten sposób zawsze ociągała swój cel do, którego to własnie musiała przekonywać niejedną osobe.
Chłopak rozejrzał się po pokoju i stwierdził że jeszcze nigdy czegoś takiego nie widział. Pomieszczenie w którym się znajdował było w pewnym stopniu podobne do namiotu, lecz znacznie większe. Sufit miało płaski i wysoki, acz wszystko zrobione było z pozszywanych ze sobą grubymi niciami skór jeleni, wilków, szczurów a nawet wargów, zwanych inaczej orkowymi psami. Z pewnością są myśliwymi, pomyślał młodzieniec, a ten duży namiot znajduje się zapenie w środku lasu. Żeby być pewnym swojego stwierdzenia rozejrzał się po pokoju w poszukiwaniu drzwi, które miał nadzieje znaleźć otwarte. Natrafił wzrokiem na dziurę w konstrukcji, będąca z pewnościa wejściem, była przykryta do połowy szytą owczą wełną, a za nią rozpościerał się widok, który zaskakiwał. Była tam piękna polanka, nad nią latały motyle, a w powietrzu pachniało świeżą żywicą, pomieszaną z zapachem gulaszu, potrawy którą uwielbiał. Zastanawiał się dlaczego tak mu się to wszystko podoba, w końcu widział niejedną taką polanke i wtedy wróciły do niego obrazy tamtej nocy. Dopiero teraz, na zdrowy umysł zdał sobie sprawe z tego co się naprawde stało. Po raz pierwszy do jego głowy przyszła mu myśl o tym czy warto mu teraz żyć, samemu, bez domu czy rodziny. Znowu poczuł gniew, chęc krwawej i brutalnej zemsty, był gotów oddać życie za to by spotkać znowu tamte świnie, po czym uciąć im głowy po koleji. Tak... mógł umrzeć. Z tą myślą zasnął, snem który miał wszystko odmienić.
***
Powróciły do niego zmysły i poczuł że stał na twardej ziemi, więc otworzył oczy i rozejrzał się. Zobaczył drzewa i mrok, poczuł odór śmierci, a słyszał tylko cisze. Gdzie ja jestem, zapytał sam siebie, skąd sie tu wziąlem. Miał w głowie pustke, jedyne co pamiętał to namiot tamtych myśliwych, ale czyżby to był sen. Próbował zrozumieć co się z nim dzieje, rozejrzał i dopiero dotarło do niego że stoi na tej samej polance, która była miejscem aktaku bandytów. Zrobił kilka ostrożych kroków do przodu, gdy przez straszliwą cisze przebiły się odgłosy scierających się ze sobą metali. Ruszył biegiem w strone z której dochodziły dźwieki, mijając z boku karawane, wygladającą indetycznie jak ta którą jechał. Za nią zobaczył rozgrywającą się walke, jeden człowiek walczył przeciwko czterem, osaczony i skazany na porażke. Skąś go znał lecz w glowie miał zbyt wielki mętlik i nie był w stanie sobie nic sobie przypomnieć. Nagle ujrzał jak męzyczyzna wychyla się do przodu przebijając jednego z atakujących mieczem na wylot i po chwili wygina się w łuk z toporem wbitym głeboko w kręgosłup, bez ani jednego krzyku agoni czu bólu. Dopiero w tym momencie gdy zobaczył oczy umierającego, z których powoli uciekało życie, a ich wzrok utkwiony był na nim. Na jego ciało spadał cios za ciosem, gniotąc go i miażdżąc, topory przebijały się przez jego skóre bez żadnego problemu, lecz on nie krzyknął ani razu, tylko cały czas patrzył chłopakowi w oczy. Upadł na liście, które zaczęły przybierać ciemnijszy kolor i nasiąkać od krwi, spływającej po całym ciele już martwego mężczyzny. Jego ostatni wzrok utkwił, unieruchomiając młodzika w miejscu, jakby tuzin śmierdzących ścierwojadów przyszpilił go do ziemi. Wyrażał zarazem smutek i szczeście, acz żadnej nawet najmniejszej oznaki cierpienia fizycznego, które zostały mu zadane w bestialski sposób. Jedna myśl uderzyła w niego niczym piorun, pamięć powróciła w chwile i sprawiła że usta otwożyły się w niedowiarzaniu, a powieki przestały mrugać.
To był jego ojciec.
Próbował ruszyć się do przodu, przytulić martwe ciało własne rodziciela, porozrywane przez broń tych parszywych rzezimieszków. Ale nogi odmawiały posłuszeństwa, całe ciało wydawało się unieruchomione, a ubranie poruszało się targane wiatrem po jego ciele jakby był posągiem, kamienną rzeźbą po policzkach, której spływały błyszczące łzy. Chciał już krzyknąć, zrobić cokolwiek by przerwać tą, wydawałoby się, wieczną chwile, pełną cierpienia, widniejącego w jego oczach.
- Tak zakończył się mój żywot na ziemskim padole - usłyszał nagle zaskoczony doskonale znajomy mu głos ojca - teraz wiesz jak się sprawy miały - w jego głosie słychać było nostalgie. Chłopakowi nagle rozluźniły się wszystkie mięśnie, przez co mało nie upadł, i odwrócił się do niego. Zobaczył człowieka, który wyglądał jak cień poprzedniej egzystencji człowieka, który go spłodził i wychowywał całe dotychczasowe zycie, tylko jego czy miały wciąż ten sam żywy lazurowy blask, który sam odziedziczył.
- Tato - powiedział cicho pod nosem, acz jego słowa na cichej polance wydawały się krzykiem - co się tu dzieje, możesz mi wytumaczyć dlaczego łeżysz tam martwy, a tu mówisz do mnie
Spojrzał na niego i uśmiechnął się lekkim uśiechem, troche wymuszonym na martwym ciele, lecz całkowicie szczery - to mój drogi nie jest teraz ważne, mam mało czasu a musze ci coś jeszcze wytłumaczyć - i pamiętaj, iż bynajmniej to co teraz usłyszysz nie jest żadnym snem
Teraz dopiero teraz doszła do niego ta możliwość, ale to wszystko wydawało się za bardzo realne i nie wystarczająco nie do uwierzenia. Nie wiedział co ma zrobić żeby się obudzić, choć w głebi duszy nie chciał kończyć tej chwili, pragnął być ze swoim ojcem i zapomnieć o wszystkich problemach. Jednak poczucie nie nietrwałości te chwili była prawie namacalna, z tego zdawał sobie sprawe i potrafił się pogodzić. Zadał tylko jedno pytanie, które musiał po prostu wypowiedzieć
- Czy masz tam dobrze, znaczy się tam gdzie ląduje się po śmierci - ojciec znowu uśmiechnął się, kiwnął głową i odpowiedział na pytanie syna - Razem z twoją matką zasiadamy teraz po prawicy Innosa, a nikt śmiertelny nie potrafi sobie wyobrazić wiekszego zaszczytu i przyjemności
- Jednak nie po to złamałem zasady śmierci i czasu, by ci o tym mówić - kontynuował wracając do poważnego tonu - jestem twym ojcem, a tym mym synem, jak i dzieciem Innosa. Dlatego też czasami dane mi jest słyszeć twe myśli, czuć ból i kosztować łez. Lecz twoja niedawna jedna myśl, wprawiła mnie w smutek. Jak mogłeś pomyśleć o śmierci i przyzwalać jej możliwość, czyżbyś nie pamiętał mojich słów. Powiedziałem wyraźnie że ktoś z nas ma przeżyć, a to iż wypadło na ciebie nie jest powodem dla którego masz tracić ducha i serce, tak potrzebne w służeniu Innosowi. On także dopiero wyjaśnił mi czym jest to co nosisz w sobie od narodzin, dzięki czemu jesteś niezwykły i niezwykle obiecujący. Masz w sobie iskre bożą, coś czym poszczycić się może niewielu, a jeszcze mniej z nich potrafi ją użyć tak jak ty, co prawda niekontrolowanie, lecz w pełni pochodzące od świętego ognia. Tyle chciałem ci powiedzieć, mój synu, pamiętaj o mych słowach, nie zapomni o nich do kresu swoich dni, a Innos przyjmnie cię do swych bram godnie i ofiaruje szczeście wieczne.
Młodzieniec patrzył na niego z niedowierzającym spojrzeniem, jego umysł próbował ogarnąć słowa, które dopiero co usłyszał. Nagle jednak polana pociemniała, jakby nagle dzień się stał nocą, do tego wszystko na polance zaczęło pospiesznie gnić. Śmierć panoszyła się, roznosząc się dookoła na coraz wiekszy obszar i sprawiała, iż wszystko w zasięgu matowiało, przybierając monochromatycznych barw. Nieliczne motyle, które latały w powietrzu, spopielały się gdy śmiercionośny krąg zbliął się do nich, ptaki i dzikie zwięrzęta za to zwijały się w agoni przemieniając się, stając dziwną hybrydą własnego szkieletu, resztek ciała i mgły stworzonej z ciemności. Dookoła zaczęły brzmieć piski i niskie krzyki, które przyprawiały by o dreszcz najmeżniejszych z świętych wojowników. Chłopak rozejrzał się i nie widział już na polance, ani wozu, ani bandytów i ciała jego ojca. Spojrzał na twarz jego "widmo" stojącego wciąz obok niego.
- Jednego jeszcze ci nie powiedziałem - zauważył strasznie ponuro - tacy jak ty muszą się strzec ciemności Beliara, a tylko twoja prawdziwa wiara pozwoli ci przeżyć - tymi słowami wymusił na sobie jeszcze jeden uśmiech i jego wizerunek zafalował powoli stając się przezroczysty i znikając, mimo głośnych protestów chłopaka. Gdy zdał sobie on sprawe, że jego ojciec już rzeczywiście odszedł, jego ciało ogarnął mrożący chłod, a polane silniejsze podmuchy wyjącego wiatru. Usłyszał z ziemi niedaleko od siebie, dziwne drapania i chrzęsty. Myśłał że jego serce wyrwie się z piersi gdy po jego lewej nagle z ziemi wystrzeliła się kościana ręka, machająca na wszystkie strony.
Zaczęło się...
Rozglądał się niespokojnie jak jeszcze dwie szkielecie ręce wystrzeliwują z ziemi, a dookoła krzyki wzmagały się tak jakby były coraz bliżej. Dreszcz przebiegł złośliwie po jego zesztywniałym kręgosłupie, a oddech pogłebił się. Nagle wszystko ucichło, a wraz z odgłosami staneło jego serce. Chwile poźniej rozległ się przeciągły chrobot i dwoje rąk wystrzeliło w strone jego gardła. Z nadludzką siłą i szybkościa dosięgnęły jego szyji, zaciskając się mocno i zabierając mu w jednej chwili cały oddech. Chłopaka ogarnęła panika, miotał ciałem próbująć uwolnić się z uścisku, nie zdając sobie sprawy że w jego płucach jest coraz mniej powietrza. Zorietował się o tym fakcie dopiero gdy na jego oczy zaczęła zlewać się ciemność, a do kończyn przyszło lekkie odrętwienie. Spróbował zebrać myśli, żeby uwolnić się z śmiertelnego chwytu ożywieńczych rąk. Nagle twarz jednego ze stworów wyrosła przed jego, szczerząc się paskudnie i chuchając zgniłym odechem, który przprawiał młodzieńca o odruchy wymiotne. Z czyste strachu jego ciało zaczeło samo wykonywać odruchowe czynności, kopnął przed siebie trafiając szkielet prosto w to co było kiedyś klatką piersiową, w ten sposób osłabiając uchwyt na swojej szyji. Jednym ruchem wyrwał się i wymierzył kolejnego kopniaka, tym razem w kolano, co przy kruchych kościach potwora spowodowało jego upadek. Chłopak stanął na równe nogi i rozejrzał się. Dookoła niego, oprócz tego pod jego nogami, jeszcze trzy szkielety, wszystkie gotowe w każdej chwili rzucić się do ataku. Szukając jakiejś drogi ucieczki, natknął się wzrokiem na leżący kilka metrów od niego błyszczący kawałek metalu. Z nadzieją na znalezienie czegoś co pomogło by mu w walce, skoczył w stronę przedmiotu, i dobiegłby do niego, gdyby nie kolejny potwór zastępujący mu droge. Na pierwszy rzut oka wyglądał na zwykłego, rozjuszonego niedźwiedzia, jednak gdy młodzieniec, zwinnie się odsunął i przyjrzał mu się dokładniej, zabrało mu dech. Skóra zwierzęcia była spalona, w niektórych miejscach nawet jej brakowało, szpony były nienaturalnie długie i wykrzywione, oraz głowa bardziej przypominała pysk warga. Zaryczał i zamachnął łapa próbując ugodzić swoją dwa razy niższą ofiare, lecz nie trafił. Chłopak na sekundę przed uderzeniem, wybił się mocno o ziemię, przelatując pod nogami zdeformowanego niedźwiedzia i przeturlał się w stronę błyszczącego przedmiotu. Gdy był obok niego, wstał z martwej trawy, łapiąc kawałek metalu i wyciągając go przed siebie. To był miecz.
Piękny, to była pierwsza myśl jaka przyszła chłopakowi do głowy, gdy patrzył jak oniemiały na wspaniały oręż. Raz po raz okręcał go i wyważał sobie w ręce, czując jakby był jej przedłuzeniem, doskonałym w swojej postaci. Na powierzchnii klingi wyryte były przedziwne, małe znaki, ciągnące się przez całą jego długość, od ostrego jak kieł trola wierzchołka sztychu, do fachwowo rzeźbionej rekojeści. Broń wywierała z siebie magiczny, blady poblask, nie z powierzchni, ale jakby z środka, do tego jej jelec żarzył się jaskrawo. Młodzieniec podniósł miecz na wysokość swoich ramion i zauważył z ciekwością, iż całe swiatło na polanie pochodzi od miecza, gdyby nie on to wszystko topiło by się w głebokiej czerni.
- Światło - usłyszał jakby głos z oddali. Nie zastanawiało go jednak jego źródło a znaczenie, które było nader niejasne. Postanowowił o tym jednak nie myśleć i znów spojrzał się na to co znalazł. Najbardziej zwróciła jego uwage wykonana z dziwnego metalu głowica, z trwale wypalonym na niej znaku. Znaku w kształcie płomieni. Nagle z zachwytu nad kunsztem oręża wyrwał go szorstki odgłos ścieranych ze sobą kości i przeraźliwy ryk. Spojrzał się na to co działo się przed nim, lecz to co zobaczył wprawiło go w jeszcze większe zdumienie niż to co oglądał przed chwilą.
Na środku polany, tam gdzie stał wcześniej on sam, walczyły przeciwko sobie, trzy szkielety i pół-martwy niedźwiedź, którego przed chwilą ominął. Dwoje z tych pierwszych rzuciło się do przodu, machając przed sobą swoimi dłońmi zaciśnietymi w szpony, jakby u pikującego orła, który tylko czeka, aby je zacisnąć na ofiarze czekającej na dole. Jeden z nich zacisnął obie dłonie na lewej łapie zwierza, która natychmiast z morderczym szałem, została zamachnięta, wyrzucając szkielet daleko, pod same drzewa na krańcu polany. Drugi kościejowaty stwór, za to zaczął drapać przeciwnika po klatce piersiowej, raz za razem, jakby próbując wydłubać mu serce. To wywołało tylko jeszcze większą furię bestii, i w ciągu chwili jego szczęki poszły w ruch, przegryzając wątłą ofiare w pół i rozrzucając jej szczątki dookoła. Nagle ostrze które trzymał młodzieniec przy boku, podczas oglądania paradoksalnej walki, zaczelo ciagnać jego ręke w góre, aż wreszcie sztych został nakierowany na walczących. Poczuł mrowienie w dłoni, pochodzące z rekojeści, i na jeden moment całe jego ciało przeszedł odretwiający dreszcz. Gdy powoli wracał do władzy nad kończynami, miecz dziwnie drgał w jego sztywnej ręce, pulsując i mieniąc się dziwnym coraz bardziej błekitnym blaskiem. Nagle oręż targnął jego dłonią wypuszczając przed siebie, w kierunku potworów, silny impuls oślepiającej energii, który trafił i eksplowdował. Chłopak przez chwile widział tylko boleśnie jasną biel, dopiero po momencie wzrok zaczynał mu wracać do normy, lecz to co zobaczyło zdumiało go niezmiernie.
- Porządek - lamentowało cichym śpiewem powietrze, gdy patrzył tak na pobojowisko, które było tam gdzie wcześniej walczyli jego wrogowie. Trawa w miejscu trafnia kuli energii była wypalona do cna, a powietrze było niemożliwie wyczyszczone od wszystkiego, nawet kurzu. Po wszystkich ożywieńcach nie było tam śladu, najmniejszego kawałka futra, czy kości, dosłownie nic. Do tego dookoła zaczęła się toczyć grobowa cisza, nie dająca ni otuchy, ni powodu do radości. Pierwszy raz od początku chłopak poczuł strach, przez jego ciało przeszła gesia skórka, gdy minął już przpływ adrenaliny i szok. Nie wiedział co z sobą zrobić, czy zacząć szukać jakiejś drogi, czy usiąść w miejscu i bezczynnie czekać, a może stać, bo kto wie co czaiło się za tymi wszystkimi obumarłymi zaroślami. Zaczął się z paniką w oczach rozglądać, kiedy zdał sobie sprawe, iż nie ma w dłoni już tego pięknie zdobionego miecza. Poczuł się dziwnie bezbronny, lecz jego lęk nie trwał długo, gdyż poczuł dotyk metalu o swoją stope. Przykucnął giętko na nogi i niepewnie chwycił broń. Nagle jego ciało przeszyło dziwne uczucie, nie czuł już strachu, przed ty co go czeka, wydawało się niestotnym to, że nie wiedział co może robić.
- Odwaga - to słowo przyniósł wiatr, który rozwiewał włosy młodzieńca i wzburzał martwe liście dookoła. Stał tam, na środku przeklętej polany, godnie, bez trwogi w sercu, a jego dusza wydawała się gotowa na wszystko. Prawie wszystko...
To jest wersja opowiadania. Czy mogę to umieścić na mojej stronie w dziale artykuły?