Dziecię Ognia - Prolog
Las Zaległego Mroku zawsze był ciemnym miejscem, a pod wieczór jego cienie wydłużały się nienaturalnie długo na droge i straszyły przejeźdające wozy. Tamten dzień nie był żadnym wyjątkiem, ale to nie cienie były najwiekszym zmartwieniem osób, które przezeń przejeżdały. Bandyci byli najgorszą zmorą tej rozległej puszczy, te rozległe połacie ziemi dawały doskonałe schronienie wszelkiej maści rzezimieszkom i złodziejom. Ale nikt nie miał żadnego wyboru, droga przez las była jedynym możliwym sposobem dotarcia do miasta, a tylko konwoje zamożnych kupców, były prowadzne przez te niebiezpieczne ziemie z obstawą. Było to chyba jedyne miejsce w Khorinis w którym bandyci stanowili wieksze zagrożenie niż dzikie stwory, ale czemu ten terror wciaz trwal, tego nie wiedzial nikt. Strażnicy miejscy nie raz wypuszczali się w Zalęgły Mrok, lecz jeszcze żaden z tych wypadów nie dał oczekiwanych rezultatów.
Była jesień, jedyna pora w której przejazd mogł wydawać się bezpieczny w całym roku, a drogą przez las podążała jedna z ostatnich przed zimą karawan. Trasportowała niezbyt specjalne ładunki, zaledwie dwie średnio zamożne rodziny i niewielka ilość żywności, prawdopodobnie przygotowanej przez własciciela powozu powozu na zime.Ta podróż nie miała mieć w sobie niczego wyjątkowego, mimo tego że krązyly plotki o coraz to wiekszej zuchwalczości i brutalności bandytów. Ale nikt nie bał się tej podróży, bo rzeczywiście wydawało się że nie ma czego, i własnie to była wieczna słabość ludzi z Khorinis. Nigdy nie potrafili dostrzec zagrożenia...
Może kierowca powozu wykazał się wielką głupotą, lecz dwie rodziny, z nim podróżującego, nie miały zbyt wielkiego wyboru. Pobyt w mieście był dla obu jedyna szansą przetrwania zimy i możliwością powrócenia do normalnego trybu życia na wiosne. Pierwsi byli młodym, świeżo wyświeconym przez Innosa małżenstwem, które nie miało nawet kawałka dachu nad głową i żywiło nadzieje go znaleźć w stolicy Khorinis. Z drugimi sprawa miała się inaczej, ta rodzina miała dom, lecz nie dawał on pełnej ochrony przed mroźnymi wiatrami jakie nastąpią. Do tego w rekach matki własnie spało kilku miesieczne dziecko, mała istotka dla której chodźby lekki mróz mogł okazać się smiertelny, więc rodzice roztropnie podjeli decyje o przeczekaniu zimy w mieście.
Był jeszcze ostatni członek drugiej rodziny, jeszcze młody, chłopak o wieku lat 12. Od dawna stał się dumą swoich rodziców wykazując się w lesie sprytem, zaradnością i zrecznościa godną niejednego myśliwego. Polował od małego, wraz ze swym ojcem często widywano go trenującego posługiwanie się łukiem i orężem. Tego dnia cały czas coś go trapiło, a podczas jazdy jego wzrok był cały czas nieobecny i wpatrzony w szybe wozu. Wyglądał tak jakby intensywnie nad czymś rozważał, lecz naprawde podziwiał on upiorne piękno tego lasu i myślał skarbach jakie ukrywał. Przejeżdał tędy nie po raz pierwszy, a jednak nigdy nie potafił zrozumieć co wprawiało go w taki zachwyt.
Zaległy Mrok nie był miejcem przyjaznym, pomijając to że był pełen przerażających potworów i Adanos wie czego jeszcze. Sam jego wyglad przyprawiał o dreszcze i szybsze bicie serca, mimo tego że intrygujący to mało kto miał odwage się w niego zapuścić, i z tych niewielu wracało. Po obu stronach drogi rosły ogromne i powyręcane, jak u ośmiornic, na wszystkie stony dęby, ich gałezie skutecznie redukowały dopływ światła do drogi, która i tak była wąska. Głebia lasu nie był dla pasażerów karawany widoczny, skutecznie zasłoniety był przez gęstą mgłe zawsze wystepującą w tym obszarze.
Przed nimi widać było zajazd, miejsce w którym konie odpoczywały kawałek czasu przed dalszą drogą. Wszyscy karawaniarze dokładnie planowali ją tak by na wieczór trafić pod bramy miasta. Podjechali do prowizorycznego postoju, który nie był niczym więcej jak niewielką polanką mającą w swoim okręgu dojazd z drogi. Wóz przystanął, jego pasażerowie wyszli na polanke żeby rozprostować kości, a konie zaczeły skubać pospiesznie trawe. Nie dało się tam zaczerpnąć swieżego powietrza, było pełne smrodu śmierci, odoru jakiego nigdzie indziej nie było można doświadczyć. Ale nie wydawało się to nikomu przeszkadzać, zresztą nic dziwnego mało kto w całym Khorinis nie przejeżdał przez Zalęgły Mrok. Jednak tym razem, jak w wielu przypadkach, dla niektórych z tych podróżujących miał to być ostatni przejazd i wdechy powietrza.
Postój miał trwać dwadzieścia minut, lecz nie mineło nawet dziesieć gdy z pobliskich krzaków wyskoczyło niewielkie, szecio osobnikowe, stado wilków. Dla meżczyzn, wraz z młodzieńcem, taka walka nie była niczym trudnym.
- Do ataku - rzucił ostro woźnica wyjmując z pochwy miecz i przygotowując się na starcie - pokażmy tym bestiom jak walczą ludzie z Khorinis
Wszyscy pospiesznie kiwneli głową. Chłopak wraz z ojcem szybko zdjeli łuki z pleców i precyzyjnymi strzałami pozbawili pierwsze dwa wilki zycia. Jednak reszta zblizała się zbyt szybko i nie było czasu na kontynuowanie ostrzału, więc walka w zwarciu była nieunikniona.
- Nie możemy ich dopuścić do kobiet i dzieci - krzyknął przez warknięcia wilków świeżo upieczony mąż, jednocześnie blokując mieczem szczeki wilka który się na niego rzucił. Gdy ten zacisnął zęby na broni, drugą ręką wyjął sztylet i przeszył go nim, pozbawiając życia.
Woźnica był wyraźnie doświadczonym wojownikiem i nie dał nawet wilkowi okazji na atak. Szybko wybiegł naprzód stwora, przez co zaskakując go wykonał przysiad i ciął czysto przez jego szczeke. Ofiara jego miecza probowała zaskowyczeć, lecz wisząca na płatach skóry i straszliwie krwawiąca dolna para zebów, skutecznie mu to uniemożliwiała.
Pozostałe dwa wilki spotkał najgorszy los, musiały walczyć przeciwko doskonale wyszkolonym dwu-pokoleniowym duetem myśliwych. Ojciec nie pozwolił stojącego przed nim potworowi wogole się zbliżyć. Wyciągnął szybko zza pasa sztylet i cisnął nim prosto między oczy wilka, którego mina po smierci przypominała kogoś kto nie mogł uwierzyć w to co sie wlasnie z nim stalo. Mlodzieniec za to postanowił się zabawić. Zręcznie umknął pierwszego ataku stwora i wywazył lepiej w garsci swoj nieduzy miecz, usmiechając sie do agresora. Wilk spróbował zatakować znowu tym razem z wyskoku. Jaka szkoda to koniec zabawy, pomyślał chłopak po czym rzucił się nisko do przodu z mieczem uniesionym pod kątem w góre. Gdy tylko stwór zauwazył klingę zaczął walić nogami w powietrzu jakby chcial zmienic kierunek lotu. Nie miał szans, oręż jak masło przebił się przez całe jego podbrzusze pozwalając jego wnetrznościom spokojnie wyplynąć na trawe.
Atak się zakończył, syn wraz z ojcem od razu rzucili sie zedrzeć z wilków skóry, a pozostala dwojka sprawdzila czy z kobietami i dzieckiem wszystko w porządku.
- Tato - powiedział mlodzieniec niepewnym glosem - te wilki mają swieże rany po uderzeniach topora, a ten - podszedł do innego wilka - ma wbity w bok bełt
- Rzeczywiście te rany zostałe niedawno zadane - odparł wysokim głosem ojciec ogladając potwory które ich zatakowały - ale co to do cholery ma niby znaczyć ?
Chłopak zadumał, przypomniał sobie początek bitwy i predkość z jaką stwory wleciały na polane. Wtedy wszystko stało się dla nigo jasne:
- One musiały uciekać przed kimś, to na pewno byli... - nie zdążył dokonczyć, bo z przeciwległych krzaków wyskoczyła dziesiecio-osbowa banda ludzi uzbrojonych w topory i kusze...
I co podoba się ?? Gadać to dam ciąg dalszy
Las Zaległego Mroku zawsze był ciemnym miejscem, a pod wieczór jego cienie wydłużały się nienaturalnie długo na droge i straszyły przejeźdające wozy. Tamten dzień nie był żadnym wyjątkiem, ale to nie cienie były najwiekszym zmartwieniem osób, które przezeń przejeżdały. Bandyci byli najgorszą zmorą tej rozległej puszczy, te rozległe połacie ziemi dawały doskonałe schronienie wszelkiej maści rzezimieszkom i złodziejom. Ale nikt nie miał żadnego wyboru, droga przez las była jedynym możliwym sposobem dotarcia do miasta, a tylko konwoje zamożnych kupców, były prowadzne przez te niebiezpieczne ziemie z obstawą. Było to chyba jedyne miejsce w Khorinis w którym bandyci stanowili wieksze zagrożenie niż dzikie stwory, ale czemu ten terror wciaz trwal, tego nie wiedzial nikt. Strażnicy miejscy nie raz wypuszczali się w Zalęgły Mrok, lecz jeszcze żaden z tych wypadów nie dał oczekiwanych rezultatów.
Była jesień, jedyna pora w której przejazd mogł wydawać się bezpieczny w całym roku, a drogą przez las podążała jedna z ostatnich przed zimą karawan. Trasportowała niezbyt specjalne ładunki, zaledwie dwie średnio zamożne rodziny i niewielka ilość żywności, prawdopodobnie przygotowanej przez własciciela powozu powozu na zime.Ta podróż nie miała mieć w sobie niczego wyjątkowego, mimo tego że krązyly plotki o coraz to wiekszej zuchwalczości i brutalności bandytów. Ale nikt nie bał się tej podróży, bo rzeczywiście wydawało się że nie ma czego, i własnie to była wieczna słabość ludzi z Khorinis. Nigdy nie potrafili dostrzec zagrożenia...
Może kierowca powozu wykazał się wielką głupotą, lecz dwie rodziny, z nim podróżującego, nie miały zbyt wielkiego wyboru. Pobyt w mieście był dla obu jedyna szansą przetrwania zimy i możliwością powrócenia do normalnego trybu życia na wiosne. Pierwsi byli młodym, świeżo wyświeconym przez Innosa małżenstwem, które nie miało nawet kawałka dachu nad głową i żywiło nadzieje go znaleźć w stolicy Khorinis. Z drugimi sprawa miała się inaczej, ta rodzina miała dom, lecz nie dawał on pełnej ochrony przed mroźnymi wiatrami jakie nastąpią. Do tego w rekach matki własnie spało kilku miesieczne dziecko, mała istotka dla której chodźby lekki mróz mogł okazać się smiertelny, więc rodzice roztropnie podjeli decyje o przeczekaniu zimy w mieście.
Był jeszcze ostatni członek drugiej rodziny, jeszcze młody, chłopak o wieku lat 12. Od dawna stał się dumą swoich rodziców wykazując się w lesie sprytem, zaradnością i zrecznościa godną niejednego myśliwego. Polował od małego, wraz ze swym ojcem często widywano go trenującego posługiwanie się łukiem i orężem. Tego dnia cały czas coś go trapiło, a podczas jazdy jego wzrok był cały czas nieobecny i wpatrzony w szybe wozu. Wyglądał tak jakby intensywnie nad czymś rozważał, lecz naprawde podziwiał on upiorne piękno tego lasu i myślał skarbach jakie ukrywał. Przejeżdał tędy nie po raz pierwszy, a jednak nigdy nie potafił zrozumieć co wprawiało go w taki zachwyt.
Zaległy Mrok nie był miejcem przyjaznym, pomijając to że był pełen przerażających potworów i Adanos wie czego jeszcze. Sam jego wyglad przyprawiał o dreszcze i szybsze bicie serca, mimo tego że intrygujący to mało kto miał odwage się w niego zapuścić, i z tych niewielu wracało. Po obu stronach drogi rosły ogromne i powyręcane, jak u ośmiornic, na wszystkie stony dęby, ich gałezie skutecznie redukowały dopływ światła do drogi, która i tak była wąska. Głebia lasu nie był dla pasażerów karawany widoczny, skutecznie zasłoniety był przez gęstą mgłe zawsze wystepującą w tym obszarze.
Przed nimi widać było zajazd, miejsce w którym konie odpoczywały kawałek czasu przed dalszą drogą. Wszyscy karawaniarze dokładnie planowali ją tak by na wieczór trafić pod bramy miasta. Podjechali do prowizorycznego postoju, który nie był niczym więcej jak niewielką polanką mającą w swoim okręgu dojazd z drogi. Wóz przystanął, jego pasażerowie wyszli na polanke żeby rozprostować kości, a konie zaczeły skubać pospiesznie trawe. Nie dało się tam zaczerpnąć swieżego powietrza, było pełne smrodu śmierci, odoru jakiego nigdzie indziej nie było można doświadczyć. Ale nie wydawało się to nikomu przeszkadzać, zresztą nic dziwnego mało kto w całym Khorinis nie przejeżdał przez Zalęgły Mrok. Jednak tym razem, jak w wielu przypadkach, dla niektórych z tych podróżujących miał to być ostatni przejazd i wdechy powietrza.
Postój miał trwać dwadzieścia minut, lecz nie mineło nawet dziesieć gdy z pobliskich krzaków wyskoczyło niewielkie, szecio osobnikowe, stado wilków. Dla meżczyzn, wraz z młodzieńcem, taka walka nie była niczym trudnym.
- Do ataku - rzucił ostro woźnica wyjmując z pochwy miecz i przygotowując się na starcie - pokażmy tym bestiom jak walczą ludzie z Khorinis
Wszyscy pospiesznie kiwneli głową. Chłopak wraz z ojcem szybko zdjeli łuki z pleców i precyzyjnymi strzałami pozbawili pierwsze dwa wilki zycia. Jednak reszta zblizała się zbyt szybko i nie było czasu na kontynuowanie ostrzału, więc walka w zwarciu była nieunikniona.
- Nie możemy ich dopuścić do kobiet i dzieci - krzyknął przez warknięcia wilków świeżo upieczony mąż, jednocześnie blokując mieczem szczeki wilka który się na niego rzucił. Gdy ten zacisnął zęby na broni, drugą ręką wyjął sztylet i przeszył go nim, pozbawiając życia.
Woźnica był wyraźnie doświadczonym wojownikiem i nie dał nawet wilkowi okazji na atak. Szybko wybiegł naprzód stwora, przez co zaskakując go wykonał przysiad i ciął czysto przez jego szczeke. Ofiara jego miecza probowała zaskowyczeć, lecz wisząca na płatach skóry i straszliwie krwawiąca dolna para zebów, skutecznie mu to uniemożliwiała.
Pozostałe dwa wilki spotkał najgorszy los, musiały walczyć przeciwko doskonale wyszkolonym dwu-pokoleniowym duetem myśliwych. Ojciec nie pozwolił stojącego przed nim potworowi wogole się zbliżyć. Wyciągnął szybko zza pasa sztylet i cisnął nim prosto między oczy wilka, którego mina po smierci przypominała kogoś kto nie mogł uwierzyć w to co sie wlasnie z nim stalo. Mlodzieniec za to postanowił się zabawić. Zręcznie umknął pierwszego ataku stwora i wywazył lepiej w garsci swoj nieduzy miecz, usmiechając sie do agresora. Wilk spróbował zatakować znowu tym razem z wyskoku. Jaka szkoda to koniec zabawy, pomyślał chłopak po czym rzucił się nisko do przodu z mieczem uniesionym pod kątem w góre. Gdy tylko stwór zauwazył klingę zaczął walić nogami w powietrzu jakby chcial zmienic kierunek lotu. Nie miał szans, oręż jak masło przebił się przez całe jego podbrzusze pozwalając jego wnetrznościom spokojnie wyplynąć na trawe.
Atak się zakończył, syn wraz z ojcem od razu rzucili sie zedrzeć z wilków skóry, a pozostala dwojka sprawdzila czy z kobietami i dzieckiem wszystko w porządku.
- Tato - powiedział mlodzieniec niepewnym glosem - te wilki mają swieże rany po uderzeniach topora, a ten - podszedł do innego wilka - ma wbity w bok bełt
- Rzeczywiście te rany zostałe niedawno zadane - odparł wysokim głosem ojciec ogladając potwory które ich zatakowały - ale co to do cholery ma niby znaczyć ?
Chłopak zadumał, przypomniał sobie początek bitwy i predkość z jaką stwory wleciały na polane. Wtedy wszystko stało się dla nigo jasne:
- One musiały uciekać przed kimś, to na pewno byli... - nie zdążył dokonczyć, bo z przeciwległych krzaków wyskoczyła dziesiecio-osbowa banda ludzi uzbrojonych w topory i kusze...
I co podoba się ?? Gadać to dam ciąg dalszy