A
Anonymous
Guest
Prolog
Na imię mam, a właściwie miałem Archol i byłem Paladynem w służbie Jego Wysokości króla Rhobara. Służyłem w potężnej armii królestwa Myrtany już od 7, może 8 lat nie pamiętam dokładnie. Na początku zostając sługą Innosa ślubowałem bronić sprawiedliwości, obiecałem również nie dopuścić do rozpanoszenia się złowrogich sił Beliara. Nawet wieloletnie szkolenia nie były w stanie mnie przygotować na to, co bogowie dla mnie przygotowali. A wszystko zaczęło się…
Rozdział I
„Słoneczny delfin” to chluba floty wojennej Myrtany. To olbrzymi okręt z ponad setką dział, człowiek który widział go po raz pierwszy tracił dech z wrażenia, morza jeszcze nie gościły tak pięknej jednostki. Archol wraz z setką towarzyszy płynęli do Khorinis. Z rozkazu samego króla Rhobara wyruszyli, aby wymienić Paladynów z wyspy, którzy spędzili tam już 10 lat (a tak działo się od wieków). Nie był to jednak jedyny powód ich podróży, jak powszechnie wiedziano wyspa ta była także więzieniem o zaostrzonym rygorze, a więźniowie pracowali w kopalniach. Tak więc, głęboko pod pokładem, w tymczasowych celach siedzieli skazańcy, a było ich około pięćdziesiątki. Sami najgorsi zuchwalcy, złodzieje, rabusie i mordercy, a także kilku piratów. Podróż przebiegała spokojnie.
- Tim! – wrzasnął kapitan Rodhic – Po cholerę siedzisz na maszcie, skoro nic nie robisz. Popraw najpierw linę, bo żagiel nam wiatr porwie na strzępy, a potem złaź na dół. – dokończył kapitan już nieco łagodniej.
- Tak jest kapitanie! – żwawo odkrzyknął Tim
Sprawnie powiązał linę, a umiał to robić, gdyż pół swego życia spędził na okręcie. Ojciec Tima był również marynarzem, a gdy musiał zrezygnować z żeglowania, siedział w domu i często dużo pił, a jak wiadomo alkohol potrafi działać na umysł, toteż bił małego Tima, gdy tylko znudziło mu się patrzenie w morze. Tim nie mogąc wytrzymać już ciągłego poniżania uciekł z domu i zaciągnął się do marynarki. To by się nie działo gdyby Rodan, bo tak na imię miał ojciec Tima, wiązał supły porządnie. Raz gdy dostrzegł swój błąd postanowił poprawić węzeł… węzeł wtedy wiatr szarpnął żaglem, lina oplotła się wokół ręki marynarza i następny podmuch oderwał go od masztu. Rodan był jak szmaciana lalka na wietrze, gdy znalazł się bliżej żagla objął go drugą ręką, z całej siły starał się przyciągnąć z powrotem żagiel. Kolejny, tym razem mocniejszy podmuch wiatru, wyrwał biednemu marynarzowi rękę z barku. Jego krzyk zagłuszył nawet szum morskich fal, a on sam opadł na pokład, na szczęście u podnóża masztu leżały worki z ziarnem, jeszcze nie zniesione pod pokład. Tak więc Tim pamiętając tą historię z opowiadań ojca supły wiązał jak należy. Czym prędzej pospieszył w kierunku stojącego kapitana.
- Kapitanie skończyłem robotę! – odparł z radością Tim
- Właśnie widzę… oj Tim coś mi się wydaje, że powinieneś pracować na dole… - powiedział do chłopca kapitan.
- Ale dlaczego?
- Ta lina mogła cię nawet zabić, a ostatnio widzę, że ciągle siedzisz rozmarzony. Za czym tak tęsknisz chłopcze?
- Przepraszam kapitanie… to się już więcej nie powtórzy! – wykrzyknął błagająco Tim nie odpowiadając do końca.
- Tak tu masz rację, za karę dzisiaj będziesz stał na warcie i ani mowy o powrocie na maszt. – bezlitośnie wydał rozkaz Rodhic.
- Ale kapitanie…
- Cicho Tim! – warknął kapitan – To był rozkaz!
- Tak jest. – ze smutkiem w oczach odpowiedział kapitanowi i odszedł.
Archol spokojnie obserwował całą tą sytuację, aż żal mu się zrobiło chłopaka. Wiedząc, że nic nie może zrobić powrócił do rozmyślania o swoich ojczystych stronach, a dom jego znajdował się na archipelagu Wysp Południowych. Świadectwem tego mogła być na przykład jego ciemna skóra, niezbyt często spotykana na kontynencie. Nawet nie zauważył, że słońce zaczęło powoli zachodzić, piękny to był widok, szczególnie, że byli na środku morza. Mat imieniem Gerla zaczął zwoływać paladynów do mesy na wieczorny posiłek. Archol zasiadł przy stole wśród swoich współtowarzyszy, ciężka zbroja Paladyna nie zgina się swobodnie w pasie, więc nie siedziało się zbyt wygodnie zwłaszcza, że nie było oparcia. Teraz dopiero poczuł jak bardzo bolą go nogi, po całym dniu chodzenia w zbroi. Z kuchni w nozdrza Paladynów uderzył dziwny zapach, jakby stare znoszone i nie prane ubranie.
- Co to kucharz robi wreszcie pranie? Oby tylko nie w tym samym kotle co nasz posiłek! – Wrzasnął Dimma starszy siwiejący już Paladyn. Na te słowa wszyscy wybuchnęli śmiechem. Ale już po chwili humory im zrzedły gdy tylko zrozumieli, że ten zapach to woń ich dzisiejszego posiłku. Kilku nawet wypadło na pokład i szybko wychylili się przez burtę. Dimma chcąc jakoś rozweselić towarzyszy opowiadał im zmyślone historie, wszyscy wiedzieli, że buja, ale nie chcieli mu przerywać. Gdy Archol zanurzył łyżkę w potrawce, w twarz uderzyła go woń tego „mięsa”, które było pod sosem. Chyba nawet wiedział co to było, kiedyś skarżył się na szczury w kajucie. Oczywiście szczury nagle gdzieś wcięło, ale to było dwa tygodnie temu. Wolał sobie darować dzisiejszy posiłek niż przez całą noc skręcać się z bólu. Nagłe szarpnięcie statkiem wywróciło talerz na kolana Archola.
- Jak nie zardzewieję to będzie dobrze. – wyszeptał pod nosem, kiedy nagle z pokładu usłyszał głos kapitana:
- Cholera jasna, Evlic ty imbecylu nie wolno spać za sterem – wykrzykiwał do biednego sternika kapitan, cały czas wymac***ąc pięścią – chcesz nas wszystkich pozabijać?
Archol chwilę słuchał kłótni między marynarzami, im dłużej trwała, tym Archol poznawał coraz to nowe słowa. Wkrótce Gerla pojawił się u boku Evlica i bronił go przed kapitanem, robiło się coraz głośniej… to było więcej niż pewne, że za chwile może wybuchnąć walka między marynarzami, a tu nie było już żartów, jak Paladyni wykonają rozkaz beze załogi statku. Trzeba było coś z tym zrobić, Humbold najstarszy rangą Paladyn ruszył, aby uspokoić całą wrzawę. Archol był pochłonięty ścieraniem obrzydliwej mazi ze zbroi. Evlic zaczął wykrzykiwać jakieś przekleństwa w niezrozumiałym języku i szybko rzucił się na kapitana… ale… kto jest za sterem? Przed rufą kapitan dostrzegł sylwetki czarnych skał, a było już dosyć ciemno.
- Evlic ty kretynie! Nie wolno puszczać steru! – Wykrzykiwał Rodhic, po czym skoczył za koło sterowe i robił wszystko aby tylko nie rozbić okrętu na skałach.
- Nie kapitanie niech pan kręci na sterburtę… - poradził Evlic.
- Milcz psie! Ja tu jestem kapitanem… jeśli z tego wyjdziemy cało to każe cię przeciągnąć pod kilem! – Odpowiedział wściekły kapitan.
Skały lekko tylko musnęły burtę okrętu. Kapitan mógł już się uspokoić i tak by właśnie zrobił gdyby nie to, że Evlic nagle zniknął. Rodhic rozejrzał się wokół i gdy go nie odszukał wezwał do siebie Gerlę i polecił mu zaopiekowanie się sterem. Sam ruszył aby odnaleźć Evlica, który jak sądził ukrył się gdzieś by uniknąć gniewu kapitana. Faktycznie tak było, Evlic siedział skulony przy burcie obawiając się tego co mu zrobi kapitan. Nagle zrobiło mu się ciemno przed oczami jakby dostał cios w głowę. Kapitan dostrzegł tylko jak Evlic wstał i wyskoczył za burtę.
- Człowiek za burtą! – Krzyknął kapitan głośno, że w ciągu kilku chwil było na miejscu około dwudziestu marynarzy, ale po Evlicu ani śladu.
- Chyba utonął. – stwierdził z żalem kapitan.
- Jak to się stało? – spytał Rodhica kapitan Humbold.
- Nie wiem Evlic wstał i wyskoczył za burtę…
- Tak bez powodu? Oj kapitanie chyba pan wie co grozi za zabicie członka załogi. – odpowiedział kapitan Humbold, nie wierząc w ani jedno słowo Rodhica.
- Kiedy ja go nie zabiłem! – prawie ze łzami w oczach wykrzyczał kapitan okrętu.
- Dobrze, już dobrze. Jutro z samego rana rozpocznę śledztwo w tej sprawie, lepiej aby pan kapitanie Rodhic nie próbował robić nic głupiego. – skończył rozmowę Humbold.
Wszyscy rozeszli się do swoich kajut, tylko Gerla pozostał na pokładzie, no i oczywiście mały Tim, który pełnił wartę za karę. Archol nie mógł spać, głód i wydarzenia dzisiejszego dnia przyprawiały go o bezsenność. Rozmyślał o tym wypadku i o… tych czarnych skałach. Nigdy nie widział czegoś takiego i to wzbudziło jego niepokój, było w nich coś dziwnego. Ale może to tylko cud natury. Obrócił się na koi i nagle spadł z niej. Teraz już nie mogło być mowy o śnie. Archol czym prędzej założył zbroje i wyszedł na pokład. Przeszedł ledwie parę kroków gdy dostrzegł w świetle lampy małego Tima stojącego na warcie.
- Jak tam chłopcze – rzekł Archol przyjacielsko – może trochę ci potowarzyszę, chyba trochę ci smutno.
- Tak proszę pana. – odpowiedział Tim nie podnosząc oczu.
- Mów mi Archol, czemu jesteś taki smutny? – zapytał
- Musze stać tu na warcie za karę i na dodatek mój przyjaciel Evlic utonął…
- Tak to smutne… a ile ty właściwie masz lat?
- Cz… dziewiętnaście! – skłamał dodając sobie trochę prestiżu
- Naprawdę? Bo nie wyglądasz na tyle, ale cóż oczy mogą mylić. Nie myślałeś o tym żeby zostać Paladynem? Marnujesz się tutaj chłopcze…
- Morze to całe moje życie, nigdy bym z tego nie zrezygnował! – przerwał mu Tim.
- Jak sobie chcesz… oj chyba wrócę do kajuty bo czuje, że będę miał kłopoty jak mnie kapitan Humbold nie znajdzie w koi. Miło się rozmawiało.
- Dziękuje za towarzystwo. – odrzekł Tim już trochę weselszy.
Archol szybko zrzucił z siebie zbroję, no… najszybciej jak mógł i położył się spać. Na statku panowała wyjątkowa cisza, jedynie szum fal bijących o burty „Słonecznego delfina” upewniał wszystkich, że jeszcze żyją. Archol zasnął szybko, ale sny go męczyły. Widział Evlica, który wskazywał na niego palcem i wypowiadał pojedyncze słowa, które wydawały się zupełnie nie układać „ty”, „wybrany”, „Beliar”, „uciekać”, „piraci”. Po czym ciało Evlica upadło na pokład, a z ust i nosa wylała się ciemnym strumieniem krew, zalewając wszystko dookoła. Archol obudził się gwałtownie, przez chwilę myślał, że to była prawda. Nie wiedział co o tym wszystkim myśleć. Znów położył się spać.
* * *
- Do broni… – na pokładzie słychać było kroki wielu osób.
Archol był zmęczony, ubrał zbroję i wyszedł na zewnątrz, nie biorąc nawet miecza ze sobą, swojego słynnego świętego kata. Dostrzegł okręt płynący ku nim, dopiero po dłuższym wpatrywaniu się dostrzegł piracką banderę. Na pokładzie wszyscy przygotowywali się do obrony.
- Kapitanie Rodhic… –- wypadł na pokład zziajany Tim – nie mamy kul armatnich!
- Co?! Jak to się stało? – Krzyczał przerażony kapitan – Hej ty – zwrócił się do Archola – pójdziesz obudzić Paladynów, potrzeba ich do obrony statku… ale SZYBKO!
Archolowi nie trzeba było powtarzać dwa razy, jednym susem znalazł się w kajucie paladynów. To co tam znalazł przeraziło go. Każdy z paladynów miał rozciętą klatkę piersiową z której wypływała krew. Wyglądało to jak jakiś makabryczny rytuał sług ciemności. Czy przed tym ostrzegał go Evlic? Każdy z martwych Paladynów miał otwarte oczy i widać było w nich przerażenie, jakby zobaczyli demony w ostatnich chwilach życia. To nie była honorowa śmierć na jaką zasłużył Paladyn. Tu kapitan Humbold, tam Dimmo wczoraj jeszcze taki wesoły, dziś martwy. Wziął swój miecz i wybiegł na pokład nie chcąc dłużej oglądać trupów. Łzy cisnęły mu się do oczu.
- I jak? Idą już? – wypytywał się kapitan Rodhic.
- Nie… wszyscy nie żyją!
- Co?! Chyba nie mówisz poważnie?!
- To niech pan sam zobaczy…
Kapitan wszedł do kajuty i za chwile z niej niemal wypadł.
- Do stu diabłów! Co się dzieje?! – wykrzykiwał. – Na Innosa! Wszystko idzie nie tak!
Statek piratów był coraz bliżej. Ale dziwnym trafem nie strzelał do nich. Niektórzy marynarze nie wytrzymali i wyskoczyli do wody. Czarna woda nie utrzymywała ich na swojej powierzchni, każdy kto znalazł się w jej objęciach natychmiast tonął. Ale jak do licha utrzymywały się statki na wodzie. Nie było szans by uniknąć zderzenia więc Rodhic chwycił się masztu, aby nie wypaść za burtę podczas uderzenia, tak samo zrobili inni marynarze. Wtedy nagle stało się coś dziwnego, Piracki okręt zamiast rozedrzeć „Słonecznego delfina” na kawałki… przeniknął przez niego, gdy cały był już po drugiej stronie okrętu Myrtany, rozwiał się jak mgła. Marynarze odetchnęli z ulgą, schowali broń i wrócili do swoich zajęć, nikt z nich nawet nie wiedział co zaszło u Paladynów, bo inaczej by wyglądała sytuacja na statku. Żaden nie zastanawiał się nawet co to było, jednak coś zwróciło ich uwagę, a był to szczęk mieczy, tylko skąd dobiegał? Drzwi kajuty otworzyły się i na pokład wylała się setka Paladynów całych ubroczonych w krwi i w zbrojach z krwawymi symbolami, jakby namalowanymi palcami. Marynarze stali bez ruchu podczas gdy zmartwychwstali Paladyni siekli wszystko co się ruszało. Rodhic leży już na pokładzie z rozpłataną czaszką, z której mimowolnie wylewa się mózg. Gerla z jedną wielką dziurą w miejscu korpusu stoi oparty o ster. Tim wisi jakieś dwie stopy nad pokładem powolnie duszony przez nieumarłego wojownika. Ponury wódz Humbold stoi i dowodzi całą tą rzezią. Co jakiś czas odpada ucięta ręka bądź głowa. Archol nie może się ruszyć, aż do chwili gdy pod jego nogi potoczyła się głowa kucharza.
- Innosie wybacz mi to co teraz zrobię… – rzucił się do ucieczki, opuścił szalupę i czym prędzej zaczął uciekać z tego piekła. „Słoneczny delfin” zaczął się zanurzać, po chwili widać było już tylko kawałek masztu. Teraz Archol musiał poradzić sobie sam, ale… pomyślał, czy nie taka była przepowiednia Evlica? „Ja miałem stamtąd uciec! O dzięki ci Innosie za ratunek” Pomyślał. Ale cóż z tego, że uciekł skoro znalazł się na środku morza, do brzegu nie dopłynie, chyba że… Tak to jest to skały, które mijali wczoraj, tak nie dawały mu zasnąć, musi być jakiś większy ląd i może ludzie, a wtedy będzie uratowany.
* * *
Zbliżał się już wieczór Archol samotnie siedział w szalupie i rozmyślał, choć głód nie pozwalał mu zbyt daleko oddalić się myślami. Sądził, że zjadłby nawet tą zdechłą potrawkę z wczoraj. Ale jedyne, co mógł teraz zrobić to czekać, czekać na to, co ma się wydarzyć.
- Cholerna zbroja – powiedział wściekły – uwiera mnie! Powinienem ją dawno wyrzucić… – zatrzymał na chwilę myśli, po czym rzekł znów do siebie – Co ja wygaduję? Nie wolno mi tak myśleć! Ta zbroja i służba Indosowi oraz królowi Rhobarowi to najlepsze, co mogło mnie w życiu spotkać. Powinienem być pokornym sługą… – przerwał gdyż poczuł, że łódź zaczęła lekko drgać.
- Co się dzieje? – Spytał sam siebie, a następnie prawie wypadł z szalupy z przerażenia. Kolejne ręce chwytały się burty małej łódki. Byli to zmartwychwstali Paladyni, ale wyglądali już nieco inaczej niż na statku. Ich skóra nasiąknięta wodą zaczęła częściowo odpadać, jeden miał chyba utarczkę z rekinem, ale stracił w niej tylko pół twarzy. Łódka mogła pomieścić około dziesięciu osób i szybko zapełniła się upadłymi Paladynami. Archol przerażony tym wszystkim chwycił za swój miecz i zamachnął się, aby zadać cios. Święty kat przeciął jednego z truposzy od prawego barku, aż do mostka. Ale wtedy stało się coś, czego się nie spodziewał, Łzy Innosa, którymi nasączony był miecz Archola, sprawiły że Urni, bo tak na imię miał kiedyś ten nieumarły wojownik, zaczął wić się w bolesnej agonii i wyrwał miecz z rąk Archola, po czym wpadł do wody. Młody Paladyn poczuł jak zbiera w nim gniew, to był jego miecz, legenda w całym trzecim pułku Paladynów. Archol wyrwał z ręki jednego okrwawione ostrze i zaczął siec dawnych przyjaciół. Dimmo oberwał mieczem w czaszkę, poczym potężny kopniak wysłał go za burtę, żal przeszył serce młodego wojownika, że musiał to zrobić, ale nie było innego wyjścia z tej sytuacji. Już po chwili na łodzi nie było nikogo oprócz Archola. Opuścił swój nowy miecz i oddychał ciężko.
- Ile jeszcze prób mam przejść Innosie, abyś przekonał się jestem godny być twoim sługą? – wykrzyczał rozglądając się wokół.
Po chwili dostrzegł na swoim pancerzu plamy krwi, była to krew Paladynów. Chciał ją zetrzeć z siebie, ale im bardziej się starał, tym krwawe plamy wydawały się mocniej wsiąkać w metal. Tego było za wiele! Archol zaczął wykrzykiwać jakieś słowa w nieznanym dla siebie języku i rąbiąc burty łodzi swoim mieczem.
- VAKKARU INOM! – Krzyczał sam siebie nie rozumiejąc – IN SARRE MUGRA! – Po tych słowach, woda otaczająca łódź zaczęła połyskiwać błękitnym blaskiem, a sama szalupa zaczęła się poruszać. Archol aż opuścił miecz z wrażenia.
- To ja zrobiłem? – pytał się zdziwiony – Ale… chyba tak… ale jak?
Nie zdążył nawet pomyśleć, gdy dziób uderzył o czarne skały, poświata znikła, a łódź się zatrzymała. Coś kazało mu wysiąść z łódki, ale wiedział, że jest na środku morza i na pewno utonie. To było jednak silniejsze od niego. Zdawało się, że zbroja żyje własnym życiem i nie ma zamiaru pozwolić Archolowi na jakąkolwiek swobodę. Pierwsza noga już znalazła się w wodzie, potem druga, młody Paladyn zdziwiony stwierdził nagle, że nie zanurza się powyżej kostek. Wreszcie znalazł się na jakimś stałym lądzie. Usiadł w wodzie choćby na chwilę aby pomyśleć, trudno mu było w tej chwili zebrać myśli, każdy obraz jaki podsuwał mu jego umysł. na swój sposób związany był ze śmiercią. Nagle poczuł czyjąś obecność, gwałtownie poderwał się z ziemi i obrócił. Dostrzegł jedynie skałę, skałę tak czarną jak smoła lub węgiel.
- Przed chwilą tego jeszcze nie było… czy to jakieś czary? – pytał się, poczym podszedł aby zbadać skałę z bliska. Wyciągnął rękę i dotknął czarnego kamienia… nagle jego ciało przeszył dreszcz, że aż cofnął się z przerażenia. To nie była zwykła skała, to była wyspa kilkakrotnie większa od Okrętu, na którym płynął. Czemu wcześniej jej nie zauważył? To wszystko było zbyt dziwne i trudne do pojęcia dla jego zmęczonego umysłu. Kątem oka dostrzegł niewielki otwór w skale. Był to chyba jakiś tunel prowadzący w głąb wyspy.
- Może znajdę tam jakichś ludzi. – pomyślał i zbliżył się do groty, ale zatrzymał się nagle – A co jak zamiast ludzi spotkam jakiegoś orka albo szkieleta… a tak mam przecież runę „zniszczenie zła”, że też nie pomyślałem o tym wcześniej.
Już miał wejść kiedy znów stanął. Z jednej strony chciał znaleźć się w środku, z drugiej rozsądek kazał mu zostać na miejscu. Zacisnął palce na runie, gdy poczuł, że jest zbyt wykończony aby móc z niej skorzystać.
- Cholera nie wejdę tam, a poza tym nie lubię ciemności. – Skończył bić się z myślami.
- ANNAR TIMOK – wykrzyczały jego usta samodzielnie – IKRAT BOTOR! – Ten język brzmiał jakby pochodził z ust demona, ale efekt był zaskakujący. Nad Archolem pojawiła się świetlista kula oświetlająca jedynie podłoże, gdyż czarny kamień pochłaniał każdy blask. To mu wystarczyło, wziął się w garść i ruszył do środka, zupełnie nie wiedząc co go czeka wewnątrz…
Rozdział II
- Do stu ścierwojadów! – powiedział do siebie wściekły Archol – Chodzę już po tych przeklętych korytarzach ładnych parę chwil, ciągle nie widać końca.
Młodzieniec powoli już zaczął odchodzić od zmysłów, wydawało się, że krążył po jednym wielkim labiryncie, w górę, w dół, w prawo, w lewo, a końca widać nie było. Na kolejnym rozstaju stwierdził, że ma dość i upadł na ziemię, głód, brak snu robiły swoje. Już myślał, że nie wstanie, kiedy nagle usłyszał głos.
- Wstań wybrańcze… twoja męka dobiega końca… jeszcze tylko trochę… - szeptał przerywany głos.
Archol po raz kolejny zebrał się w sobie i uniósł na zmęczonych nogach.
- O Innosie, czemu wystawiasz mnie na takie próby?! Ale ja dowiodę Ci, że jestem godzien być twoim wybrańcem! – odpowiedział z dumą i lekką pychą Archol.
Teraz już znowu twardo stał na nogach, a ten głos tylko dodał mu otuchy. Czuł, że idzie właściwie, wybierając środkowy tunel i wkrótce przekonał się, że miał rację, wyszedł w końcu z labiryntu korytarzy i trafił do sporej sali z wielkimi wrotami naprzeciwko i małymi drzwiami po bokach. Archol rozejrzał się po miejscu, do którego trafił, znalazł dwie rzeczy, które wzbudziły jego ciekawość. Pierwszą była przedziwna twarz znajdująca się na wrotach, wyglądała nieco demonicznie, ale mogło to być wyobrażenie jakiegoś starożytnego bóstwa lub postać mitologiczna. Nie rozważał długo tego dziwadła, drugą rzeczą, która przykuła jego uwagę, a mianowicie cień. Cóż w tym cieniu takiego ciekawego? A to, że pomimo pochodni rozświetlających salę żadne światło nie docierało do tej części pomieszczenia. Teraz dopiero zauważył wielkie kolumny z czarnego kamienia podtrzymujące sklepienie, był przy nich malutki, przygniatał sam ich ogrom oraz piękne wzory zdobiące całość. Kiedyś jak był dzieckiem ojciec zaprowadził go do ruin dawnej świątyni Innosa, były tam podobne wzory, więc teraz też musiał być w takiej świątyni. Jego zadumę przerwał cichy odgłos metalu uderzającego o podłoże. Archol nerwowo odwrócił się i chwycił za miecz zdobyty na zmarłych Paladynach. Odgłosy stawały się coraz głośniejsze, teraz wiedział, że dobiegają z pochłoniętej cieniem strony Sali. Z wielkim skupieniem wpatrywał się w ciemną pustkę oczekując na to co ma się wydarzyć.
- Kolejna próba… - szepnął do siebie – Innosie pokaże, że jestem godzien…
Chwycił broń w obie ręce i uniósł ponad głowę gotowy w każdej chwili, aby zadać cios. Stukot metalu nie był równomierny, co świadczyło, że zbliżająca się postać kuleje. Może nie stwarza takiego zagrożenia jak mu się wcześniej wydawało. Zbliżająca się postać powoli zaczęła się wynurzać z cienia. Już było widać sylwetkę. Archol opuścił miecz poznając w tych kształtach zbroję Paladyna. Trochę światła padło na twarz Paladyna.
- Kapitan Humbold? – Zapytał się Archol – To pan?
Nie usłyszał odpowiedzi, ale to był Humbold, trochę inny niż dawniej. Gdy teraz Archol widział już całą twarz swojego dawnego kapitana nie miał wątpliwości, że ten, który przed nim stoi jest martwy. Część twarzy odpadła odsłaniając kości czaszki, prawa noga była skręcona. Widok był straszny, aż Archolowi przeszły ciarki po plecach, ale wziął się w garść i uniósł miecz ponownie. Przecież kapitan Humbold był najlepszym szermierzem w całym pułku, nawet pomimo tego, że jest martwy może być poważnym przeciwnikiem. Ponury Paladyn wyciągnął w ciszy miecz dwuręczny. Jego puste oczy patrzyły się w pustkę, Archol widział w nich swój strach, oddychał coraz szybciej i oczekiwał na pierwszy ruch Humbolda. W sali panowała niesłychana cisza, która z każdą chwilą stawała się coraz straszniejsza. Humbold ruszył, szybko doskoczył, do Archola, nawet pomimo uszkodzonej nogi był strasznie szybki. Ledwie uchylił się przed ciosem ghula, odskoczył i machnął krwawym mieczem. Cios zszedł po bloku kapitana. Ghul był niesamowicie szybki nawet w walce, gdy sparował Archola zamachnął się i z półobrotu próbował odciąć młodzieńcowi głowę. Ale kapitan Humbold nieźle wyszkolił młodego adepta, kiedy jeszcze był pełny życia. Archol zablokował nadchodzące uderzenie z prawej strony i pomimo, że miecz dwuręczny niezbyt się do tego nadaje, pchnął w kierunku Humbolda. To było złe posunięcie, ghul szybko po zablokowaniu przeszedł do kontrataku. Jeden krok do przodu, wypad i miecz odbił się od twardej zbroi Paladyna jaką obaj posiadali, nie zraziło to jednak nieumarłego wojownika i szybko ponowił manewr wiedząc, że zbroja nie wytrzyma następnego ataku skierowanego w spojenie płyt. Zapewne tak by się stało gdyby nie unik Archola, odskoczył i kopnął kapitana w biodro. W walce z człowiekiem taki cios nie byłby dozwolony, kodeks tego zabraniał, ale to nie była walka z człowiekiem. Ghul zatoczył się lekko i szybko odwrócił uderzając płazem swojego rdzewiejącego miecza w głowę Paladyna. Aż zamroczyło go lecz instynktownie uniósł miecz ponad głowę i usłyszał brzęk stali, po udanym bloku ponownie kopnął przeciwnika, tym razem w brzuch. Odrzuciło to ghula, ale szkody mu nie wyrządziło. Powszechnie wiedziano, że zadaniem nieumarłych była walka, a więc i ten nie miał zamiaru odpuścić. Seria kolejnych ciosów kapitana została zablokowana. Archol widząc, że ghul nie może poradzić sobie z jego blokami, pchnął mieczem po raz kolejny, tym razem miecz przeszył martwe ciało na wylot, ale Humbold wydawał się tego nie zauważać. Chwycił swój miecz w jedną rękę, a drugą uderzył w twarz młodego Paladyna, który pożałował, że nie ma teraz swojego Świętego kata, gdyż teraz nieumarły zwijałby się w agonii. Poczuł prawdziwą furię, wyrwał miecz z ciała przeciwnika, zamknął oczy i uderzył z całą siłą. Nawet blok ghula nie był w stanie go zatrzymać, zardzewiały miecz złamał się pod uderzeniem jak kawałek suchej trawy, a głowa odpadła od tułowia. Bezwładne ciało opadło na podłogę świątyni z głośnym hukiem. Archol opadł na jedno kolano, wspierając się na rękojeści miecza, dyszał ciężko. Walka była skończona, choć trwała zaledwie chwilę, zmęczyła Paladyna niesamowicie. Powoli zaczął się uspokajać.
- Innosie czemu poddajesz mnie takim próbom?! Ilu jeszcze będę musiał pokonać, żeby dowieść, że jestem godzien? – Spytał Archol. – Twoje próby sprawiły, że zachowuje się inaczej niż byłem przez lata uczony.
Gdy skończył to mówić, olbrzymie wrota zaczęły się otwierać. Gdy już były całkiem otwarte, zdawało mu się, że usłyszał szept „wejdź, a czeka cię nagroda”. Więcej nie trzeba było mu powtarzać, radosny, że skończyła się męka, pospiesznie przeszedł przez bramę. Ta już po chwili zamknęła się z głośnym hukiem, ale tego Archol już nie słyszał, zbyt był radosny. Znalazł się w jeszcze większej sali od poprzedniej. Ta jednak była dobrze oświetlona i można było dostrzec najdrobniejszy nawet szczegół. Kolumny mieniły się wieloma kolorami, głównie za sprawą kryształów wyrastających z nich. Gdy spojrzał na drugi koniec sali dostrzegł ludzki kształt. „To na pewno kapłan Innosa” pomyślał i ruszył czym prędzej w jego kierunku. Kapłan stał do niego tyłem i wpatrywał się w kolejne wrota. Ubrany był w fioletową szatę i wyglądał dość groźnie, światło pochodni odbijało się od jego łysiny. Nagle odwrócił się.
- Aaa to Ty… czekałem na ciebie! – Powiedział dosyć zadowolony kapłan, jego twarz, choć stara, miała w sobie coś z sępa co przykuło uwagę Archola.
- Przybyłem tu po nagrodę, o czcigodny kapłanie Innosa. – Odpowiedział dumny młodzieniec.
- I dostaniesz ją! Bez wątpienia, ale… niestety muszę cię rozczarować.
- Tak? – Spytał zdziwiony Archol – Dlaczego?
- Bo ja nie jestem kapłanem Innosa! – Zaśmiał się mężczyzna, jego mroczny śmiech odbijał się echem w sali.
- Ale… przecież Innos mnie wybrał… i podążałem za jego wskazówkami!
- Biedny głupcze! Ha! To nie Innos cię wybrał. Twój bóg nie przejmuje się takimi robakami jak ty. Mój pan wybrał cię jako godnego mu służyć! I tak się stanie czy tego chcesz czy nie! – Odpowiedział groźnie kapłan.
- Skoro nie służysz Innosowi, to kto jest twoim bogiem?
- Moim bogiem jest Beliar, a mój Pan jego wiernym sługą!
- Podążałem za słowem Beliara? Nie to nie może być prawda kłamiesz! – Rzucił wściekle Archol.
- Zostałeś wybrany, wola mojego Mistrza zostanie spełniona.
- Nigdy nie będę służył Beliarowi.
Po tych słowach Archol wyciągnął miecz i rzucił się na bezbronnego starca. Ten uniósł jedynie rękę i w tym momencie Archol został odrzucony do tyłu. Uderzył z dużą siłą w podłoże.
- Dosyć tej zabawy! – Odpowiedział demonicznym głosem starzec. – Wykonałeś zadania mojego Mistrza i przeszedłeś wszystkie próby, więc przygotuj się na przeznaczenie!
Archol nie mógł dosięgnąć miecza, był przyciśnięty do ziemi, ostatkiem sił dostał swoją runę, ale był zbyt słaby by użyć jej pełnej mocy. Płomień magicznej energii skierował się w kierunku kapłana, ale ruch jego dłoni powstrzymał zaklęcie.
- Chcesz poznać potęgę prawdziwej magii? – Spytał kpiąco starzec. – Wkrótce twoje nieumarłe ciało stanie się strażnikiem tej świątyni, Dworu Irdorath!
- Dwór Irdorath?! – Z przerażeniem spytał młodzieniec. – Moja pycha doprowadziła mnie do tego miejsca? Moja dusza stanie się wkrótce potępiona i nie zaznam już spokoju…
- Mój Mistrz przebuduje wkrótce świątynię, a ty będziesz jej strażnikiem! – zaśmiał się głośno – Dosyć tego, zmarnowałem za dużo czasu na ciebie.
Stary kapłan uniósł dłonie i wtedy ciało Archola zaczęły trawić płomienie, nieszczęśnik krzyczał coraz głośniej. Już po chwili po dawnym Paladynie pozostał szkielet w zbroi. A wszystkie krzyki ucichły.
- POWSTAŃ! – Te słowa brzmiały jak zaklęcie, stary mężczyzna jedynie się uśmiechnął, ale to nie z jego ust wydobyły się słowa.
Archol – Pan Cienia dopiero po swojej śmierci zaczął spełniać rolę, do jakiej skierowało go przeznaczenie.
Epilog
Wszystkie słowa są prawdą, byłem kiedyś prawym człowiekiem, teraz muszę cierpieć błędy życia. Niech ten, który to przeczyta, wspomni kiedyś umęczoną duszę. Muszę kończyć, gdyż mój Pan jest czymś poruszony. Mówi, że nadchodzi On, ten na którego tyle czekał, podobno wysłał nawet Poszukiwaczy, aby Go tu sprowadzili. Może zmierzę się z Nim i będę wolny…
Na imię mam, a właściwie miałem Archol i byłem Paladynem w służbie Jego Wysokości króla Rhobara. Służyłem w potężnej armii królestwa Myrtany już od 7, może 8 lat nie pamiętam dokładnie. Na początku zostając sługą Innosa ślubowałem bronić sprawiedliwości, obiecałem również nie dopuścić do rozpanoszenia się złowrogich sił Beliara. Nawet wieloletnie szkolenia nie były w stanie mnie przygotować na to, co bogowie dla mnie przygotowali. A wszystko zaczęło się…
Rozdział I
„Słoneczny delfin” to chluba floty wojennej Myrtany. To olbrzymi okręt z ponad setką dział, człowiek który widział go po raz pierwszy tracił dech z wrażenia, morza jeszcze nie gościły tak pięknej jednostki. Archol wraz z setką towarzyszy płynęli do Khorinis. Z rozkazu samego króla Rhobara wyruszyli, aby wymienić Paladynów z wyspy, którzy spędzili tam już 10 lat (a tak działo się od wieków). Nie był to jednak jedyny powód ich podróży, jak powszechnie wiedziano wyspa ta była także więzieniem o zaostrzonym rygorze, a więźniowie pracowali w kopalniach. Tak więc, głęboko pod pokładem, w tymczasowych celach siedzieli skazańcy, a było ich około pięćdziesiątki. Sami najgorsi zuchwalcy, złodzieje, rabusie i mordercy, a także kilku piratów. Podróż przebiegała spokojnie.
- Tim! – wrzasnął kapitan Rodhic – Po cholerę siedzisz na maszcie, skoro nic nie robisz. Popraw najpierw linę, bo żagiel nam wiatr porwie na strzępy, a potem złaź na dół. – dokończył kapitan już nieco łagodniej.
- Tak jest kapitanie! – żwawo odkrzyknął Tim
Sprawnie powiązał linę, a umiał to robić, gdyż pół swego życia spędził na okręcie. Ojciec Tima był również marynarzem, a gdy musiał zrezygnować z żeglowania, siedział w domu i często dużo pił, a jak wiadomo alkohol potrafi działać na umysł, toteż bił małego Tima, gdy tylko znudziło mu się patrzenie w morze. Tim nie mogąc wytrzymać już ciągłego poniżania uciekł z domu i zaciągnął się do marynarki. To by się nie działo gdyby Rodan, bo tak na imię miał ojciec Tima, wiązał supły porządnie. Raz gdy dostrzegł swój błąd postanowił poprawić węzeł… węzeł wtedy wiatr szarpnął żaglem, lina oplotła się wokół ręki marynarza i następny podmuch oderwał go od masztu. Rodan był jak szmaciana lalka na wietrze, gdy znalazł się bliżej żagla objął go drugą ręką, z całej siły starał się przyciągnąć z powrotem żagiel. Kolejny, tym razem mocniejszy podmuch wiatru, wyrwał biednemu marynarzowi rękę z barku. Jego krzyk zagłuszył nawet szum morskich fal, a on sam opadł na pokład, na szczęście u podnóża masztu leżały worki z ziarnem, jeszcze nie zniesione pod pokład. Tak więc Tim pamiętając tą historię z opowiadań ojca supły wiązał jak należy. Czym prędzej pospieszył w kierunku stojącego kapitana.
- Kapitanie skończyłem robotę! – odparł z radością Tim
- Właśnie widzę… oj Tim coś mi się wydaje, że powinieneś pracować na dole… - powiedział do chłopca kapitan.
- Ale dlaczego?
- Ta lina mogła cię nawet zabić, a ostatnio widzę, że ciągle siedzisz rozmarzony. Za czym tak tęsknisz chłopcze?
- Przepraszam kapitanie… to się już więcej nie powtórzy! – wykrzyknął błagająco Tim nie odpowiadając do końca.
- Tak tu masz rację, za karę dzisiaj będziesz stał na warcie i ani mowy o powrocie na maszt. – bezlitośnie wydał rozkaz Rodhic.
- Ale kapitanie…
- Cicho Tim! – warknął kapitan – To był rozkaz!
- Tak jest. – ze smutkiem w oczach odpowiedział kapitanowi i odszedł.
Archol spokojnie obserwował całą tą sytuację, aż żal mu się zrobiło chłopaka. Wiedząc, że nic nie może zrobić powrócił do rozmyślania o swoich ojczystych stronach, a dom jego znajdował się na archipelagu Wysp Południowych. Świadectwem tego mogła być na przykład jego ciemna skóra, niezbyt często spotykana na kontynencie. Nawet nie zauważył, że słońce zaczęło powoli zachodzić, piękny to był widok, szczególnie, że byli na środku morza. Mat imieniem Gerla zaczął zwoływać paladynów do mesy na wieczorny posiłek. Archol zasiadł przy stole wśród swoich współtowarzyszy, ciężka zbroja Paladyna nie zgina się swobodnie w pasie, więc nie siedziało się zbyt wygodnie zwłaszcza, że nie było oparcia. Teraz dopiero poczuł jak bardzo bolą go nogi, po całym dniu chodzenia w zbroi. Z kuchni w nozdrza Paladynów uderzył dziwny zapach, jakby stare znoszone i nie prane ubranie.
- Co to kucharz robi wreszcie pranie? Oby tylko nie w tym samym kotle co nasz posiłek! – Wrzasnął Dimma starszy siwiejący już Paladyn. Na te słowa wszyscy wybuchnęli śmiechem. Ale już po chwili humory im zrzedły gdy tylko zrozumieli, że ten zapach to woń ich dzisiejszego posiłku. Kilku nawet wypadło na pokład i szybko wychylili się przez burtę. Dimma chcąc jakoś rozweselić towarzyszy opowiadał im zmyślone historie, wszyscy wiedzieli, że buja, ale nie chcieli mu przerywać. Gdy Archol zanurzył łyżkę w potrawce, w twarz uderzyła go woń tego „mięsa”, które było pod sosem. Chyba nawet wiedział co to było, kiedyś skarżył się na szczury w kajucie. Oczywiście szczury nagle gdzieś wcięło, ale to było dwa tygodnie temu. Wolał sobie darować dzisiejszy posiłek niż przez całą noc skręcać się z bólu. Nagłe szarpnięcie statkiem wywróciło talerz na kolana Archola.
- Jak nie zardzewieję to będzie dobrze. – wyszeptał pod nosem, kiedy nagle z pokładu usłyszał głos kapitana:
- Cholera jasna, Evlic ty imbecylu nie wolno spać za sterem – wykrzykiwał do biednego sternika kapitan, cały czas wymac***ąc pięścią – chcesz nas wszystkich pozabijać?
Archol chwilę słuchał kłótni między marynarzami, im dłużej trwała, tym Archol poznawał coraz to nowe słowa. Wkrótce Gerla pojawił się u boku Evlica i bronił go przed kapitanem, robiło się coraz głośniej… to było więcej niż pewne, że za chwile może wybuchnąć walka między marynarzami, a tu nie było już żartów, jak Paladyni wykonają rozkaz beze załogi statku. Trzeba było coś z tym zrobić, Humbold najstarszy rangą Paladyn ruszył, aby uspokoić całą wrzawę. Archol był pochłonięty ścieraniem obrzydliwej mazi ze zbroi. Evlic zaczął wykrzykiwać jakieś przekleństwa w niezrozumiałym języku i szybko rzucił się na kapitana… ale… kto jest za sterem? Przed rufą kapitan dostrzegł sylwetki czarnych skał, a było już dosyć ciemno.
- Evlic ty kretynie! Nie wolno puszczać steru! – Wykrzykiwał Rodhic, po czym skoczył za koło sterowe i robił wszystko aby tylko nie rozbić okrętu na skałach.
- Nie kapitanie niech pan kręci na sterburtę… - poradził Evlic.
- Milcz psie! Ja tu jestem kapitanem… jeśli z tego wyjdziemy cało to każe cię przeciągnąć pod kilem! – Odpowiedział wściekły kapitan.
Skały lekko tylko musnęły burtę okrętu. Kapitan mógł już się uspokoić i tak by właśnie zrobił gdyby nie to, że Evlic nagle zniknął. Rodhic rozejrzał się wokół i gdy go nie odszukał wezwał do siebie Gerlę i polecił mu zaopiekowanie się sterem. Sam ruszył aby odnaleźć Evlica, który jak sądził ukrył się gdzieś by uniknąć gniewu kapitana. Faktycznie tak było, Evlic siedział skulony przy burcie obawiając się tego co mu zrobi kapitan. Nagle zrobiło mu się ciemno przed oczami jakby dostał cios w głowę. Kapitan dostrzegł tylko jak Evlic wstał i wyskoczył za burtę.
- Człowiek za burtą! – Krzyknął kapitan głośno, że w ciągu kilku chwil było na miejscu około dwudziestu marynarzy, ale po Evlicu ani śladu.
- Chyba utonął. – stwierdził z żalem kapitan.
- Jak to się stało? – spytał Rodhica kapitan Humbold.
- Nie wiem Evlic wstał i wyskoczył za burtę…
- Tak bez powodu? Oj kapitanie chyba pan wie co grozi za zabicie członka załogi. – odpowiedział kapitan Humbold, nie wierząc w ani jedno słowo Rodhica.
- Kiedy ja go nie zabiłem! – prawie ze łzami w oczach wykrzyczał kapitan okrętu.
- Dobrze, już dobrze. Jutro z samego rana rozpocznę śledztwo w tej sprawie, lepiej aby pan kapitanie Rodhic nie próbował robić nic głupiego. – skończył rozmowę Humbold.
Wszyscy rozeszli się do swoich kajut, tylko Gerla pozostał na pokładzie, no i oczywiście mały Tim, który pełnił wartę za karę. Archol nie mógł spać, głód i wydarzenia dzisiejszego dnia przyprawiały go o bezsenność. Rozmyślał o tym wypadku i o… tych czarnych skałach. Nigdy nie widział czegoś takiego i to wzbudziło jego niepokój, było w nich coś dziwnego. Ale może to tylko cud natury. Obrócił się na koi i nagle spadł z niej. Teraz już nie mogło być mowy o śnie. Archol czym prędzej założył zbroje i wyszedł na pokład. Przeszedł ledwie parę kroków gdy dostrzegł w świetle lampy małego Tima stojącego na warcie.
- Jak tam chłopcze – rzekł Archol przyjacielsko – może trochę ci potowarzyszę, chyba trochę ci smutno.
- Tak proszę pana. – odpowiedział Tim nie podnosząc oczu.
- Mów mi Archol, czemu jesteś taki smutny? – zapytał
- Musze stać tu na warcie za karę i na dodatek mój przyjaciel Evlic utonął…
- Tak to smutne… a ile ty właściwie masz lat?
- Cz… dziewiętnaście! – skłamał dodając sobie trochę prestiżu
- Naprawdę? Bo nie wyglądasz na tyle, ale cóż oczy mogą mylić. Nie myślałeś o tym żeby zostać Paladynem? Marnujesz się tutaj chłopcze…
- Morze to całe moje życie, nigdy bym z tego nie zrezygnował! – przerwał mu Tim.
- Jak sobie chcesz… oj chyba wrócę do kajuty bo czuje, że będę miał kłopoty jak mnie kapitan Humbold nie znajdzie w koi. Miło się rozmawiało.
- Dziękuje za towarzystwo. – odrzekł Tim już trochę weselszy.
Archol szybko zrzucił z siebie zbroję, no… najszybciej jak mógł i położył się spać. Na statku panowała wyjątkowa cisza, jedynie szum fal bijących o burty „Słonecznego delfina” upewniał wszystkich, że jeszcze żyją. Archol zasnął szybko, ale sny go męczyły. Widział Evlica, który wskazywał na niego palcem i wypowiadał pojedyncze słowa, które wydawały się zupełnie nie układać „ty”, „wybrany”, „Beliar”, „uciekać”, „piraci”. Po czym ciało Evlica upadło na pokład, a z ust i nosa wylała się ciemnym strumieniem krew, zalewając wszystko dookoła. Archol obudził się gwałtownie, przez chwilę myślał, że to była prawda. Nie wiedział co o tym wszystkim myśleć. Znów położył się spać.
* * *
- Do broni… – na pokładzie słychać było kroki wielu osób.
Archol był zmęczony, ubrał zbroję i wyszedł na zewnątrz, nie biorąc nawet miecza ze sobą, swojego słynnego świętego kata. Dostrzegł okręt płynący ku nim, dopiero po dłuższym wpatrywaniu się dostrzegł piracką banderę. Na pokładzie wszyscy przygotowywali się do obrony.
- Kapitanie Rodhic… –- wypadł na pokład zziajany Tim – nie mamy kul armatnich!
- Co?! Jak to się stało? – Krzyczał przerażony kapitan – Hej ty – zwrócił się do Archola – pójdziesz obudzić Paladynów, potrzeba ich do obrony statku… ale SZYBKO!
Archolowi nie trzeba było powtarzać dwa razy, jednym susem znalazł się w kajucie paladynów. To co tam znalazł przeraziło go. Każdy z paladynów miał rozciętą klatkę piersiową z której wypływała krew. Wyglądało to jak jakiś makabryczny rytuał sług ciemności. Czy przed tym ostrzegał go Evlic? Każdy z martwych Paladynów miał otwarte oczy i widać było w nich przerażenie, jakby zobaczyli demony w ostatnich chwilach życia. To nie była honorowa śmierć na jaką zasłużył Paladyn. Tu kapitan Humbold, tam Dimmo wczoraj jeszcze taki wesoły, dziś martwy. Wziął swój miecz i wybiegł na pokład nie chcąc dłużej oglądać trupów. Łzy cisnęły mu się do oczu.
- I jak? Idą już? – wypytywał się kapitan Rodhic.
- Nie… wszyscy nie żyją!
- Co?! Chyba nie mówisz poważnie?!
- To niech pan sam zobaczy…
Kapitan wszedł do kajuty i za chwile z niej niemal wypadł.
- Do stu diabłów! Co się dzieje?! – wykrzykiwał. – Na Innosa! Wszystko idzie nie tak!
Statek piratów był coraz bliżej. Ale dziwnym trafem nie strzelał do nich. Niektórzy marynarze nie wytrzymali i wyskoczyli do wody. Czarna woda nie utrzymywała ich na swojej powierzchni, każdy kto znalazł się w jej objęciach natychmiast tonął. Ale jak do licha utrzymywały się statki na wodzie. Nie było szans by uniknąć zderzenia więc Rodhic chwycił się masztu, aby nie wypaść za burtę podczas uderzenia, tak samo zrobili inni marynarze. Wtedy nagle stało się coś dziwnego, Piracki okręt zamiast rozedrzeć „Słonecznego delfina” na kawałki… przeniknął przez niego, gdy cały był już po drugiej stronie okrętu Myrtany, rozwiał się jak mgła. Marynarze odetchnęli z ulgą, schowali broń i wrócili do swoich zajęć, nikt z nich nawet nie wiedział co zaszło u Paladynów, bo inaczej by wyglądała sytuacja na statku. Żaden nie zastanawiał się nawet co to było, jednak coś zwróciło ich uwagę, a był to szczęk mieczy, tylko skąd dobiegał? Drzwi kajuty otworzyły się i na pokład wylała się setka Paladynów całych ubroczonych w krwi i w zbrojach z krwawymi symbolami, jakby namalowanymi palcami. Marynarze stali bez ruchu podczas gdy zmartwychwstali Paladyni siekli wszystko co się ruszało. Rodhic leży już na pokładzie z rozpłataną czaszką, z której mimowolnie wylewa się mózg. Gerla z jedną wielką dziurą w miejscu korpusu stoi oparty o ster. Tim wisi jakieś dwie stopy nad pokładem powolnie duszony przez nieumarłego wojownika. Ponury wódz Humbold stoi i dowodzi całą tą rzezią. Co jakiś czas odpada ucięta ręka bądź głowa. Archol nie może się ruszyć, aż do chwili gdy pod jego nogi potoczyła się głowa kucharza.
- Innosie wybacz mi to co teraz zrobię… – rzucił się do ucieczki, opuścił szalupę i czym prędzej zaczął uciekać z tego piekła. „Słoneczny delfin” zaczął się zanurzać, po chwili widać było już tylko kawałek masztu. Teraz Archol musiał poradzić sobie sam, ale… pomyślał, czy nie taka była przepowiednia Evlica? „Ja miałem stamtąd uciec! O dzięki ci Innosie za ratunek” Pomyślał. Ale cóż z tego, że uciekł skoro znalazł się na środku morza, do brzegu nie dopłynie, chyba że… Tak to jest to skały, które mijali wczoraj, tak nie dawały mu zasnąć, musi być jakiś większy ląd i może ludzie, a wtedy będzie uratowany.
* * *
Zbliżał się już wieczór Archol samotnie siedział w szalupie i rozmyślał, choć głód nie pozwalał mu zbyt daleko oddalić się myślami. Sądził, że zjadłby nawet tą zdechłą potrawkę z wczoraj. Ale jedyne, co mógł teraz zrobić to czekać, czekać na to, co ma się wydarzyć.
- Cholerna zbroja – powiedział wściekły – uwiera mnie! Powinienem ją dawno wyrzucić… – zatrzymał na chwilę myśli, po czym rzekł znów do siebie – Co ja wygaduję? Nie wolno mi tak myśleć! Ta zbroja i służba Indosowi oraz królowi Rhobarowi to najlepsze, co mogło mnie w życiu spotkać. Powinienem być pokornym sługą… – przerwał gdyż poczuł, że łódź zaczęła lekko drgać.
- Co się dzieje? – Spytał sam siebie, a następnie prawie wypadł z szalupy z przerażenia. Kolejne ręce chwytały się burty małej łódki. Byli to zmartwychwstali Paladyni, ale wyglądali już nieco inaczej niż na statku. Ich skóra nasiąknięta wodą zaczęła częściowo odpadać, jeden miał chyba utarczkę z rekinem, ale stracił w niej tylko pół twarzy. Łódka mogła pomieścić około dziesięciu osób i szybko zapełniła się upadłymi Paladynami. Archol przerażony tym wszystkim chwycił za swój miecz i zamachnął się, aby zadać cios. Święty kat przeciął jednego z truposzy od prawego barku, aż do mostka. Ale wtedy stało się coś, czego się nie spodziewał, Łzy Innosa, którymi nasączony był miecz Archola, sprawiły że Urni, bo tak na imię miał kiedyś ten nieumarły wojownik, zaczął wić się w bolesnej agonii i wyrwał miecz z rąk Archola, po czym wpadł do wody. Młody Paladyn poczuł jak zbiera w nim gniew, to był jego miecz, legenda w całym trzecim pułku Paladynów. Archol wyrwał z ręki jednego okrwawione ostrze i zaczął siec dawnych przyjaciół. Dimmo oberwał mieczem w czaszkę, poczym potężny kopniak wysłał go za burtę, żal przeszył serce młodego wojownika, że musiał to zrobić, ale nie było innego wyjścia z tej sytuacji. Już po chwili na łodzi nie było nikogo oprócz Archola. Opuścił swój nowy miecz i oddychał ciężko.
- Ile jeszcze prób mam przejść Innosie, abyś przekonał się jestem godny być twoim sługą? – wykrzyczał rozglądając się wokół.
Po chwili dostrzegł na swoim pancerzu plamy krwi, była to krew Paladynów. Chciał ją zetrzeć z siebie, ale im bardziej się starał, tym krwawe plamy wydawały się mocniej wsiąkać w metal. Tego było za wiele! Archol zaczął wykrzykiwać jakieś słowa w nieznanym dla siebie języku i rąbiąc burty łodzi swoim mieczem.
- VAKKARU INOM! – Krzyczał sam siebie nie rozumiejąc – IN SARRE MUGRA! – Po tych słowach, woda otaczająca łódź zaczęła połyskiwać błękitnym blaskiem, a sama szalupa zaczęła się poruszać. Archol aż opuścił miecz z wrażenia.
- To ja zrobiłem? – pytał się zdziwiony – Ale… chyba tak… ale jak?
Nie zdążył nawet pomyśleć, gdy dziób uderzył o czarne skały, poświata znikła, a łódź się zatrzymała. Coś kazało mu wysiąść z łódki, ale wiedział, że jest na środku morza i na pewno utonie. To było jednak silniejsze od niego. Zdawało się, że zbroja żyje własnym życiem i nie ma zamiaru pozwolić Archolowi na jakąkolwiek swobodę. Pierwsza noga już znalazła się w wodzie, potem druga, młody Paladyn zdziwiony stwierdził nagle, że nie zanurza się powyżej kostek. Wreszcie znalazł się na jakimś stałym lądzie. Usiadł w wodzie choćby na chwilę aby pomyśleć, trudno mu było w tej chwili zebrać myśli, każdy obraz jaki podsuwał mu jego umysł. na swój sposób związany był ze śmiercią. Nagle poczuł czyjąś obecność, gwałtownie poderwał się z ziemi i obrócił. Dostrzegł jedynie skałę, skałę tak czarną jak smoła lub węgiel.
- Przed chwilą tego jeszcze nie było… czy to jakieś czary? – pytał się, poczym podszedł aby zbadać skałę z bliska. Wyciągnął rękę i dotknął czarnego kamienia… nagle jego ciało przeszył dreszcz, że aż cofnął się z przerażenia. To nie była zwykła skała, to była wyspa kilkakrotnie większa od Okrętu, na którym płynął. Czemu wcześniej jej nie zauważył? To wszystko było zbyt dziwne i trudne do pojęcia dla jego zmęczonego umysłu. Kątem oka dostrzegł niewielki otwór w skale. Był to chyba jakiś tunel prowadzący w głąb wyspy.
- Może znajdę tam jakichś ludzi. – pomyślał i zbliżył się do groty, ale zatrzymał się nagle – A co jak zamiast ludzi spotkam jakiegoś orka albo szkieleta… a tak mam przecież runę „zniszczenie zła”, że też nie pomyślałem o tym wcześniej.
Już miał wejść kiedy znów stanął. Z jednej strony chciał znaleźć się w środku, z drugiej rozsądek kazał mu zostać na miejscu. Zacisnął palce na runie, gdy poczuł, że jest zbyt wykończony aby móc z niej skorzystać.
- Cholera nie wejdę tam, a poza tym nie lubię ciemności. – Skończył bić się z myślami.
- ANNAR TIMOK – wykrzyczały jego usta samodzielnie – IKRAT BOTOR! – Ten język brzmiał jakby pochodził z ust demona, ale efekt był zaskakujący. Nad Archolem pojawiła się świetlista kula oświetlająca jedynie podłoże, gdyż czarny kamień pochłaniał każdy blask. To mu wystarczyło, wziął się w garść i ruszył do środka, zupełnie nie wiedząc co go czeka wewnątrz…
Rozdział II
- Do stu ścierwojadów! – powiedział do siebie wściekły Archol – Chodzę już po tych przeklętych korytarzach ładnych parę chwil, ciągle nie widać końca.
Młodzieniec powoli już zaczął odchodzić od zmysłów, wydawało się, że krążył po jednym wielkim labiryncie, w górę, w dół, w prawo, w lewo, a końca widać nie było. Na kolejnym rozstaju stwierdził, że ma dość i upadł na ziemię, głód, brak snu robiły swoje. Już myślał, że nie wstanie, kiedy nagle usłyszał głos.
- Wstań wybrańcze… twoja męka dobiega końca… jeszcze tylko trochę… - szeptał przerywany głos.
Archol po raz kolejny zebrał się w sobie i uniósł na zmęczonych nogach.
- O Innosie, czemu wystawiasz mnie na takie próby?! Ale ja dowiodę Ci, że jestem godzien być twoim wybrańcem! – odpowiedział z dumą i lekką pychą Archol.
Teraz już znowu twardo stał na nogach, a ten głos tylko dodał mu otuchy. Czuł, że idzie właściwie, wybierając środkowy tunel i wkrótce przekonał się, że miał rację, wyszedł w końcu z labiryntu korytarzy i trafił do sporej sali z wielkimi wrotami naprzeciwko i małymi drzwiami po bokach. Archol rozejrzał się po miejscu, do którego trafił, znalazł dwie rzeczy, które wzbudziły jego ciekawość. Pierwszą była przedziwna twarz znajdująca się na wrotach, wyglądała nieco demonicznie, ale mogło to być wyobrażenie jakiegoś starożytnego bóstwa lub postać mitologiczna. Nie rozważał długo tego dziwadła, drugą rzeczą, która przykuła jego uwagę, a mianowicie cień. Cóż w tym cieniu takiego ciekawego? A to, że pomimo pochodni rozświetlających salę żadne światło nie docierało do tej części pomieszczenia. Teraz dopiero zauważył wielkie kolumny z czarnego kamienia podtrzymujące sklepienie, był przy nich malutki, przygniatał sam ich ogrom oraz piękne wzory zdobiące całość. Kiedyś jak był dzieckiem ojciec zaprowadził go do ruin dawnej świątyni Innosa, były tam podobne wzory, więc teraz też musiał być w takiej świątyni. Jego zadumę przerwał cichy odgłos metalu uderzającego o podłoże. Archol nerwowo odwrócił się i chwycił za miecz zdobyty na zmarłych Paladynach. Odgłosy stawały się coraz głośniejsze, teraz wiedział, że dobiegają z pochłoniętej cieniem strony Sali. Z wielkim skupieniem wpatrywał się w ciemną pustkę oczekując na to co ma się wydarzyć.
- Kolejna próba… - szepnął do siebie – Innosie pokaże, że jestem godzien…
Chwycił broń w obie ręce i uniósł ponad głowę gotowy w każdej chwili, aby zadać cios. Stukot metalu nie był równomierny, co świadczyło, że zbliżająca się postać kuleje. Może nie stwarza takiego zagrożenia jak mu się wcześniej wydawało. Zbliżająca się postać powoli zaczęła się wynurzać z cienia. Już było widać sylwetkę. Archol opuścił miecz poznając w tych kształtach zbroję Paladyna. Trochę światła padło na twarz Paladyna.
- Kapitan Humbold? – Zapytał się Archol – To pan?
Nie usłyszał odpowiedzi, ale to był Humbold, trochę inny niż dawniej. Gdy teraz Archol widział już całą twarz swojego dawnego kapitana nie miał wątpliwości, że ten, który przed nim stoi jest martwy. Część twarzy odpadła odsłaniając kości czaszki, prawa noga była skręcona. Widok był straszny, aż Archolowi przeszły ciarki po plecach, ale wziął się w garść i uniósł miecz ponownie. Przecież kapitan Humbold był najlepszym szermierzem w całym pułku, nawet pomimo tego, że jest martwy może być poważnym przeciwnikiem. Ponury Paladyn wyciągnął w ciszy miecz dwuręczny. Jego puste oczy patrzyły się w pustkę, Archol widział w nich swój strach, oddychał coraz szybciej i oczekiwał na pierwszy ruch Humbolda. W sali panowała niesłychana cisza, która z każdą chwilą stawała się coraz straszniejsza. Humbold ruszył, szybko doskoczył, do Archola, nawet pomimo uszkodzonej nogi był strasznie szybki. Ledwie uchylił się przed ciosem ghula, odskoczył i machnął krwawym mieczem. Cios zszedł po bloku kapitana. Ghul był niesamowicie szybki nawet w walce, gdy sparował Archola zamachnął się i z półobrotu próbował odciąć młodzieńcowi głowę. Ale kapitan Humbold nieźle wyszkolił młodego adepta, kiedy jeszcze był pełny życia. Archol zablokował nadchodzące uderzenie z prawej strony i pomimo, że miecz dwuręczny niezbyt się do tego nadaje, pchnął w kierunku Humbolda. To było złe posunięcie, ghul szybko po zablokowaniu przeszedł do kontrataku. Jeden krok do przodu, wypad i miecz odbił się od twardej zbroi Paladyna jaką obaj posiadali, nie zraziło to jednak nieumarłego wojownika i szybko ponowił manewr wiedząc, że zbroja nie wytrzyma następnego ataku skierowanego w spojenie płyt. Zapewne tak by się stało gdyby nie unik Archola, odskoczył i kopnął kapitana w biodro. W walce z człowiekiem taki cios nie byłby dozwolony, kodeks tego zabraniał, ale to nie była walka z człowiekiem. Ghul zatoczył się lekko i szybko odwrócił uderzając płazem swojego rdzewiejącego miecza w głowę Paladyna. Aż zamroczyło go lecz instynktownie uniósł miecz ponad głowę i usłyszał brzęk stali, po udanym bloku ponownie kopnął przeciwnika, tym razem w brzuch. Odrzuciło to ghula, ale szkody mu nie wyrządziło. Powszechnie wiedziano, że zadaniem nieumarłych była walka, a więc i ten nie miał zamiaru odpuścić. Seria kolejnych ciosów kapitana została zablokowana. Archol widząc, że ghul nie może poradzić sobie z jego blokami, pchnął mieczem po raz kolejny, tym razem miecz przeszył martwe ciało na wylot, ale Humbold wydawał się tego nie zauważać. Chwycił swój miecz w jedną rękę, a drugą uderzył w twarz młodego Paladyna, który pożałował, że nie ma teraz swojego Świętego kata, gdyż teraz nieumarły zwijałby się w agonii. Poczuł prawdziwą furię, wyrwał miecz z ciała przeciwnika, zamknął oczy i uderzył z całą siłą. Nawet blok ghula nie był w stanie go zatrzymać, zardzewiały miecz złamał się pod uderzeniem jak kawałek suchej trawy, a głowa odpadła od tułowia. Bezwładne ciało opadło na podłogę świątyni z głośnym hukiem. Archol opadł na jedno kolano, wspierając się na rękojeści miecza, dyszał ciężko. Walka była skończona, choć trwała zaledwie chwilę, zmęczyła Paladyna niesamowicie. Powoli zaczął się uspokajać.
- Innosie czemu poddajesz mnie takim próbom?! Ilu jeszcze będę musiał pokonać, żeby dowieść, że jestem godzien? – Spytał Archol. – Twoje próby sprawiły, że zachowuje się inaczej niż byłem przez lata uczony.
Gdy skończył to mówić, olbrzymie wrota zaczęły się otwierać. Gdy już były całkiem otwarte, zdawało mu się, że usłyszał szept „wejdź, a czeka cię nagroda”. Więcej nie trzeba było mu powtarzać, radosny, że skończyła się męka, pospiesznie przeszedł przez bramę. Ta już po chwili zamknęła się z głośnym hukiem, ale tego Archol już nie słyszał, zbyt był radosny. Znalazł się w jeszcze większej sali od poprzedniej. Ta jednak była dobrze oświetlona i można było dostrzec najdrobniejszy nawet szczegół. Kolumny mieniły się wieloma kolorami, głównie za sprawą kryształów wyrastających z nich. Gdy spojrzał na drugi koniec sali dostrzegł ludzki kształt. „To na pewno kapłan Innosa” pomyślał i ruszył czym prędzej w jego kierunku. Kapłan stał do niego tyłem i wpatrywał się w kolejne wrota. Ubrany był w fioletową szatę i wyglądał dość groźnie, światło pochodni odbijało się od jego łysiny. Nagle odwrócił się.
- Aaa to Ty… czekałem na ciebie! – Powiedział dosyć zadowolony kapłan, jego twarz, choć stara, miała w sobie coś z sępa co przykuło uwagę Archola.
- Przybyłem tu po nagrodę, o czcigodny kapłanie Innosa. – Odpowiedział dumny młodzieniec.
- I dostaniesz ją! Bez wątpienia, ale… niestety muszę cię rozczarować.
- Tak? – Spytał zdziwiony Archol – Dlaczego?
- Bo ja nie jestem kapłanem Innosa! – Zaśmiał się mężczyzna, jego mroczny śmiech odbijał się echem w sali.
- Ale… przecież Innos mnie wybrał… i podążałem za jego wskazówkami!
- Biedny głupcze! Ha! To nie Innos cię wybrał. Twój bóg nie przejmuje się takimi robakami jak ty. Mój pan wybrał cię jako godnego mu służyć! I tak się stanie czy tego chcesz czy nie! – Odpowiedział groźnie kapłan.
- Skoro nie służysz Innosowi, to kto jest twoim bogiem?
- Moim bogiem jest Beliar, a mój Pan jego wiernym sługą!
- Podążałem za słowem Beliara? Nie to nie może być prawda kłamiesz! – Rzucił wściekle Archol.
- Zostałeś wybrany, wola mojego Mistrza zostanie spełniona.
- Nigdy nie będę służył Beliarowi.
Po tych słowach Archol wyciągnął miecz i rzucił się na bezbronnego starca. Ten uniósł jedynie rękę i w tym momencie Archol został odrzucony do tyłu. Uderzył z dużą siłą w podłoże.
- Dosyć tej zabawy! – Odpowiedział demonicznym głosem starzec. – Wykonałeś zadania mojego Mistrza i przeszedłeś wszystkie próby, więc przygotuj się na przeznaczenie!
Archol nie mógł dosięgnąć miecza, był przyciśnięty do ziemi, ostatkiem sił dostał swoją runę, ale był zbyt słaby by użyć jej pełnej mocy. Płomień magicznej energii skierował się w kierunku kapłana, ale ruch jego dłoni powstrzymał zaklęcie.
- Chcesz poznać potęgę prawdziwej magii? – Spytał kpiąco starzec. – Wkrótce twoje nieumarłe ciało stanie się strażnikiem tej świątyni, Dworu Irdorath!
- Dwór Irdorath?! – Z przerażeniem spytał młodzieniec. – Moja pycha doprowadziła mnie do tego miejsca? Moja dusza stanie się wkrótce potępiona i nie zaznam już spokoju…
- Mój Mistrz przebuduje wkrótce świątynię, a ty będziesz jej strażnikiem! – zaśmiał się głośno – Dosyć tego, zmarnowałem za dużo czasu na ciebie.
Stary kapłan uniósł dłonie i wtedy ciało Archola zaczęły trawić płomienie, nieszczęśnik krzyczał coraz głośniej. Już po chwili po dawnym Paladynie pozostał szkielet w zbroi. A wszystkie krzyki ucichły.
- POWSTAŃ! – Te słowa brzmiały jak zaklęcie, stary mężczyzna jedynie się uśmiechnął, ale to nie z jego ust wydobyły się słowa.
Archol – Pan Cienia dopiero po swojej śmierci zaczął spełniać rolę, do jakiej skierowało go przeznaczenie.
Epilog
Wszystkie słowa są prawdą, byłem kiedyś prawym człowiekiem, teraz muszę cierpieć błędy życia. Niech ten, który to przeczyta, wspomni kiedyś umęczoną duszę. Muszę kończyć, gdyż mój Pan jest czymś poruszony. Mówi, że nadchodzi On, ten na którego tyle czekał, podobno wysłał nawet Poszukiwaczy, aby Go tu sprowadzili. Może zmierzę się z Nim i będę wolny…