Dawne Dni

Vetinari

New Member
Dołączył
27.9.2005
Posty
1
I.
Był chłodny poranek. Stał na wzgórzu w lekkiej zbroi zwiadowcy i wpatrywał się w dal. Widnokrąg ograniczały mu góry w oddali. Daleko na wschodzie unosiły się dymy. Amrod, – bo tak miał na imię – był kapitanem w przygranicznej straży. Ta granica Enirrionii nie przylegała do żadnej innej krainy. Był to koniec cywilizacji znanej ludziom. Amrod był Enirriończykiem – obywatelem niewielkiego, bogatego kraju. Swoje bogactwa zawdzięczał kopalniom rudy, przedsiębiorczej dynastii Diorów i magom, którzy mieli swoją gildię w stolicy kraju – Anan Dior.
Amroda niepokoiły dymy na wschodzie. Dawna cywilizacja wzniosła na tej górskiej granicy system strażnic i twierdz nie bez powodu. Zastanawiał się nad tym od czasu, kiedy pojawiły się dymy – to jest 2 tygodnie. Posłał jeden patrol, niestety jeszcze nie wrócił. Wysłał również wiadomość do swoich przełożonych do stolicy kraju.
Z rozmyślań wyrwał go postać nadchodząca od strony obozowiska.
- Wszystko spakowane, szefie – powiedział chłopak. Miał najwyżej 16 lat był zauważalnie niższy od wysokiego Amroda. Odziany był w podobną zbroję jak jego dowódca, za pasem trzymał niewielki, poręczny topór.
- Powiedź mi szefie, dlaczego ciągle musimy wpatrywać się w te dymy? – zapytał chłopak.
- Zastanów się chwilę, Hrex – odpowiedział wyprowadzony z równowagi Amrod.
- Eee… może to tylko ogromne trole palą trawkę? – zażartował Hrex.
Amrod łypnął morderczo na chłopca.
- No dobra ruszajmy już.

Minutę później biegli górską ścieżką. Byli w podróży od 2 dni. Starożytne strażnice były zbudowane w odległości dnia biegu piechura. Na granicy Enirrioni zostało zbudowanych dwadzieścia strażnic i pięć małych warowni. Od każdej warowni był mniej-więcej dzień drogi do 4 strażnc. Taki system zapewniał skuteczną obronę w razie ataku ze wschodu, zwłaszcza, że strażnice budowano tak aby mieć widok na wschodnie równiny. Współcześni ponumerowali strażnice od północy do południa numerami 1-20.
Drużyna Amroda wędrowała z 13 do 11 strażnicy więc spodziewali się niedługo dotrzeć do celu.
- Jesteśmy już blisko! – krzyknął jeden z wojowników zwany Mirxem – Pamiętam, że to za tamtym szczytem.
Amrod spojrzał na górę.
- Tak, powinniśmy tam być za jakieś 2 godziny.
Posuwali się teraz bardzo powoli. Opancerzeni i uzbrojeni wspinali się pod górę. Mieli szczęście że nie trafili na słoneczny dzień, całe niebo pokrywały chmury. Drużyna Amroda składała się z 4 ludzi. Hrex – wioskowy dzieciak, zaciągną się do wojska rok wcześniej i za ‘niesubordynację’ zesłany został na wschodnią granicę. Mirx – brat Hrexa, miał 18 lat – zesłano go tu na wszelki wypadek ponieważ podobnie jak brat miał skłonności do robienia głupich żartów.. Łucznik Ehder - był świetny w swoim fachu – umiał zestrzelić wszystko w promieniu 30m, był najlepszym uczniem na Akademii Wojskowej Enirrionii. Niestety raz omsknęła mu się ręka i trafił psa-pupila żony generała – został za to zesłany na wschód. Pochodził z Gardemu (w młodości razem z rodziną uciekł do Enirrioni) – państwo z którym Enirrionia walczyła od wielu lat. Wojna została wszczęta przez króla Enirrioni. Władca z tamtego czasu Peror Dior zwany Podstępnym chciał uzyskać dostęp do morza, które leżało za Gardemem.

Po godzinie drużyna zatrzymała się na odpoczynek. Hrex i Mirx legli zdyszani na trawie (im przypadały, jako najmłodszym, największe ciężary przez co często się buntowali). Ehder wpatrywał się w coś w oddali.
- Czego tam szukasz Ehderze? – zapytał Amrod.
- Popatrz sam. Czy to nie struga dymu unosząca się, o tam? – powiedział wskazując kierunek w którym się poruszali.
Amrod zerwał się i wyjął lunetę. Przez kilka sekund oglądał niebo.
- Ruszamy, może nie jest jeszcze za późno.
- Za późno na co? – zapytał Mirx.
Nie otrzymał jednak odpowiedzi ponieważ dowódca biegł już ile sił w nogach w stronę dymu. Pędził nie oglądając się. Dystans który powinni byli pokonać w godzinę, przebiegli w 20 min.
To co zobaczyli na miejscu było tym czego najbardziej się obawiali.

II.
Leżało tam trochę kamiennych bloków i resztki palącego się drewnianego szkieletu strażnicy. Amrod w osłupieniu patrzał na ruiny, gdy nadbiegła reszta drużyny.
- Przeszukajmy teren – otrząsnąwszy się, rzekł Amrod – może dowiemy się co tu się stało.
Po dokładnym zbadaniu ruin i okolic, wstępnie wiedzieli co się stało. Standardowa obsada strażnicy to 20 osób. Nie znaleźli tu żadnych ciał. Znaczyło to, że załoga strażnicy uciekła przed czymś. Czymś, a konkretniej przed armią.
Właśnie to najbardziej przeraziło Amroda. Wiele śladów po ciężkich butach. Pasmo ciągnęło się od lasu u podnóża góry aż do doliny, ginęło za następną górą.
- Przeszło tędy około 100 ludzi – powiedział Mirx klęcząc na ziemi i przyglądając się śladom – to byli żołnierze każdy ważył około 120 kg.
- To zwiad – odparł Amrod.
- Skąd wiesz? – zapytał Hrex.
- To proste, 100 ludzi, lekkie pancerz i broń. Do tego jeszcze szybki chód. Prawdziwe armie są tam – odpowiedział Mirx wskazując dymy na wschodzie.
- Co teraz zrobimy, szefie? – zwrócił się do Amroda, Hrex.
- Podążymy po tych śladach, nie mają więcej niż dzień, mogły powstać nawet dziś w nocy. Wyrzućcie wszelki zbędny ekwipunek, będziemy musieli się pospieszyć.
Nie mieli rzeczy które mogły się nie przydać, więc nic nie pozostawili. W drogę ruszyli równie obciążeni jak przedtem.

Zdyszani zatrzymali się niedaleko górskiego źródła. Biegli lasem już od dłuższego lasu. Amrod stwierdził, że należy im się przerwa. Obozowisko (czyt. czterech zdechlaków na trawie) umiejscowili na polance pod wysokim załomem skalnym. Wiły się po nim korzenie rosnących na szczycie drzew. Kawałek dalej po ścianie szumiąc spływał strumień, gdzie naczerpali wody. Polanę otaczał las – dziki, górski, niezbadany, pełny niebezpieczeństw. Nie mieli się jednak czym przejmować, gdyż (teoretycznie) to oni byli tu najgroźniejsi.
Amrod odpocząwszy wstał i rozejrzał się. Był pewien, że potrafi liczyć do czterech ale za każdym razem liczba jego drużyny się nie zgadzała. Zapytał:
- Gdzie jest Hrex?
- Chyba poszedł się odlać, sir – odpowiedział Mirx.
- Hrex! – zawołał niezbyt donośnie Amrod.
Nagle z pobliskiego drzewa dosłyszeli szelest. Zaraz potem coś bardzo chrapliwie zaskrzeczało:
- Jestem… wielką… potęhżną… …czahrną …whroną!! Khra! Khra!! Poddajcie ..się Khra!! Bo zginiecie … w męczarniach … jak wasz … przyjaciel Khra!! Khra!!
- Złaź z stamtąd to cię pomacam moim mieczem – krzyknął rozdrażniony Mirx wyciągając swój półtoraroczny miecz o obusiecznej klindze.
- Złaź stamtąd Hrex – powiedział spokojnie Amrod – Wspominałem ci, że pisuję do dowódcy oddziału na temat twego postępowania?
- Nie, nic mi nie mówiłeś, sir – powiedział już nie udając wrony Hrex – Khra Khra… - dodał bez przekonania i zaczął się gramolić na ziemię.
Amrod wyjął mapę okolicy. Zaznaczony na niej by cały system strażnic, strumienie, jaskinie, ścieżki i inne rzeczy przydatne do pieszych podróżach.
- Jesteśmy tu – powiedział do drużyny wskazując miejsce na mapie gdzie strumień przecinała kreska (oznaczało to wodospad) – Przypuszczalnie przechodził tędy oddział ponieważ potrzebowali wody. Zakładam, że pójdą przez tę przełęcz – wskazał drogę między dwiema potężnymi górami – więc my przejdziemy górą i dogonimy ich na wyjściu z przełęczy.
- A co, jeżeli przed przełęczą skręcą w prawo lub lewo. – zapytał Ehder.
- Droga na południe (w lewo) jest zbyt niebezpieczna. Jeżeli skręcą w prawo zauważymy to bo będziemy przecinać ich trasę – drużyna skinęła głowami na znak, że rozumie.
Niespodziewanie, w ich kierunku, z za drzew wyleciała strzała. Przeleciała Mirxowi tuż nad uchem. Amrod zareagował jak najszybciej i krzyknął:
- W krzaki!!
Szybko skoczył w pobliskie zarośla ciągnąc za sobą zdezorientowanego Mirxa. Ehder i Hrex podążyli za nimi. Gdy siedzieli w ukryciu Amrod na migi wydał im polecenia. On z Hrexem okrążyli polanę nadal kryjąc się w krzakach, a Ehder i Mirx podeszli miejsce skąd poleciała strzała. Na sygnał mieli zaatakować.
Amrod wiedział, że ten kto strzelał nadal gdzieś tu jest, ale na pewno nie w miejscu skąd strzelał. Kucając obeszli polanę. Za drzewem stał zamaskowany człowiek średniego wzrostu, muskularny. Miał na sobie ciemny strój znakomity do przekradania się lasem. Rozglądał się dookoła. W dłoni trzymał łuk o co najmniej 150 funtowym naciągu. ‘To mogłoby przebić czaszkę na wylot!!’ pomyślał wstrząśnięty Amrod. Następną jego myślą było, że ten łucznik nie może być tu sam. Nie przeżyłby długo. Zbadał wzrokiem konary drzew. Byli tam! Dwóch ludzi podobnie zamaskowanych jak ten na dole stało na drzewie. Byli wysocy, chudzi, u boku mieli długie, jednosieczne, lekkie miecze. Wskazał ich Hrexowi. Ten wyciągnął toporek i pokazał, że mógłby nim rzucić. Amrod wstrzymał go, aby czekał na sygnał.
Wyciągnął miecz. Z zarośli po drugiej stronie człowieka z łukiem rozległo się donośne ‘Khra’. To był sygnał. Hrex rzucił siekierę w człowieka na drzewie. Usłyszeli dwa krzyki, a w następnej sekundzie na ziemię leciały dwa ciała - jedno z toporem w głowie, drugie ze strzałą w okolicach serca. Zanim ciała dotknęły ziemi Amrod był przy łuczniku, który podnosił łuk. Nie zdążył go naciągnąć. Amrod ciął go w brzuch i łucznik jęknął upuścił broń i zaczął się przewracać. Amrod go podtrzymał i oparł o drzewo. Jeszcze żył.
W tym czasie Mirx ‘rozwijał’ maskę osobnika trafionego przez Ehdera. Hrex wyciągnął swój topór z głowy drugiego.
- To nie są ludzie z tamtego oddziału, tamci byli ciężsi – zauważył Ehder.
- Zaszokuje cię wieść, że to nie są ludzie – Mirx pokazał mu smukłą twarz i spiczaste ucho zabitego. Drużyna wlepiła w nie wzrok. Ciszę przerwał umierający łucznik:
- Wysłuchaj mnie… - powiedział do Amroda.
- Kim jesteście? – zapytał
- Nie pytaj tylko słuchaj uważnie tego co powiem, zostało mi mało czasu…



III.
- Jest pewne bractwo… Zostało dawno stworzony… dla obrony przed orkami… założycielem byli elfowie…
- Co elfy, orkowie, to z opowiadań dla małych dzieci… – powiedział Hrex, jednak szybko zamilkł bo Amrod skarcił go spojrzeniem.
Umierający ciągnął dalej:
- Ich państwo było ogromne… Tu była granica z orkami… Lecz Bractwo ich wypędziło… Zapłacili za to straszną cenę… Wiele istnień poświęcono… Od tamtego czasu elfowie i nieliczni z ludzi nieustannie bronili tych ziem przed orkami… - Splunął krwią – do tej pory jakoś udawało się nam ich powstrzymać od podróży na zachód… Teraz pokonali nasze siły… Ludność naszych krain ucieka za morze na zachód… To te dymy… Nie próbujcie powstrzymywać orków… Jest ich za dużo… Idźcie do magów i wytłumaczcie im… Inaczej nikt nie przeżyje tego potopu… - zmarł.

Przygnębieni podróżowali dalej wcześniej zaplanowaną drogą. Nadal mieli zamiar dogonić oddział – jak się dowiedzieli – elfów i ludzi ze wschodu. Od wydarzeń na polanie minęło już dobre 3 godziny. Drużyna posuwała się lasem, cały czas posuwali się pod górę.
Amrod jako doświadczony żołnierz umiał wyczuć niebezpieczeństwo. Teraz właśnie zadziałał wojskowy szósty zmysł. Uniósł rękę na swoich towarzyszy aby się zatrzymali. Podkradł się bardzo cicho do potężnego drzewa o grubym pniu, które stało na skraju polany. Naokoło było pełno krzaków w których mógł ukryć się przeciwnik. Na środku zauważył mały kopczyk. Unosił się z nad niego mały dymek. Wiedział, że w pobliżu czai się wróg. Powoli wycofał się powrotem do towarzyszy.
Machnięciem ręki zachęcił ich, żeby poszli za nim. Powoli przedzierali się przez zarośla chcieli pozostać niezauważeni.
Nagle pod stopą Hrexa załamała się gałązka. Drużyna zamarła. Obok rozległ się głos:
- Stać kto idzie!!
Amrod obejrzał się za nimi stał młody człowiek w zbroi armii królewskiej.
- Kapitan Amrod Anandurion, straż graniczna Enirrioni.
- Witam kapitanie, jestem Starszy Szeregowy Hudges – zasalutował – Chodźcie za mną, sir.
Poprowadził ich na polanę i zawołał:
- Oddział do mnie!!
Z lasu powychodziło około 20 ludzi.
- Skąd się tu wzięliście? – spytał Amrod.
- Byliśmy w strażnicy nr. 11 kiedy pojawił się ten dziwny oddział, sir. Wyglądali groźnie i szybko się poruszali. Stwierdziliśmy, że nie mamy szans więc uciekliśmy. Spaliliśmy za sobą fortecę aby oddział z twierdzy Persewia wyruszył naprzeciw tym… wrogom…,sir.
Persewia była najbliżej położoną fortecą. W każdej takiej fortecy trzymano stałą załogę około 5 setek ludzi (Po wojnach z Gardemem nie było co robić z armią, więc obsadzono granicę). Pełniły również rolę więzień. Z fortecy wysłano najprawdopodobniej około 100 ludzi. Amrod niestety znał standardowe procedury armii królewskiej.
- Ruszajmy zanim zdarzy się coś czego w przyszłości będziemy żałować.
Ludzie Hudgesa byli już spakowani. Pospiesznie posuwali się na północny-zachód gdzie mieli nadzieje spotkać elfickich zwiadowców. Biegli przez górzyste, zalesione tereny. W górę, w dół, w górę i znów w dół. Po godzinie podróży Anrod mógłby przysiąc, że dostał choroby morskiej. Wiedział, że są już niedaleko.

Kapitan Kalon wraz ze swoim oddziałem rozpoznawczym podążali konno przed grupą podpułkownika Cavelena – zarządcy na Persewii. Od kiedy na wschodzie pojawił się dym, w obozie panowało poruszenie ponieważ wszyscy chcieli wyruszyć w teren. Teraz wolno posuwali się w stronę strażnicy, aby zbadać sprawę. Jemu i jego pięcioosobowej grupie przypadło najciekawsze (czasami najniebezpieczniejsze) zadanie. Musieli jechać przed oddziałem i badać teren. Jak do tej pory nic się nie działo.
Zdawało się, że coś zauważyli. Jakieś sylwetki przebiegały po lesie. Otaczały ich.
- Wracamy do oddziału. Szybko!! – krzyknął. Zanim dwóch jego ludzi zdążyło zawrócić konie ktoś ich zwalił z siodeł. Zdążyli przejechać najwyżej 10 metrów gdy następny człowiek został strącony z konia. Kalon zmusił konia do galopu szybszego niż myślał, że to możliwe. Ostatni jego człowiek został brutalnie zciągnięty z siodła przez wysoką postać, która runęła na niego z drzewa. Kalon został sam. Musi ostrzec swój oddział. Oczekiwał gry na cięciwach za plecami, jednak nic takiego się nie stało. Miał nadzieję, że jego ludziom nic się nie stanie.

Amrod lekko wychylił się za wzgórze. Szli tam ci sami zamaskowani, wysocy osobnicy. Wydawało mu się, że jest ich tu trochę za mało. Gdzie reszta? Odwrócił się. Jego ludzie byli trzymani pod napiętymi łukami. Zaklął w myślach, zawstydzi się – dał się podejść jak dziecko. Jeden z zamaskowanych, bez łuku, podszedł do niego i machnięciem ręki nakazał mu iść w stronę oddziału. Przełknął ślinę. Amrod zaczął się zastanawiać, czy ci także znają ich język.

IV.
Zaciągnęli ich przed oblicze osobnika, który – bez wątpienia - był elfem. Nosił ten sam lekki strój co jego towarzysze, lecz w odróżnieniu od nich jego twarz była odsłonięta. Była podłużna, zakończona spiczastym podbródkiem. Jego długie czarne włosy domagały się mycia, były przetłuszczone i oklapnięte. Był prawie równy wzrostem do Amroda. Teraz dopiero miał szansę przyjrzeć się lepiej jego odzieniu. Było szarawe, luźne. Tylko na korpusie miał coś zapewniającego ochronę. Lekki skórzany pancerz. Na głowę zakładał długi kaptur – zwał materiału opadał wtedy na ramiona. Inni na twarzy mieli chusty, odsłaniały im tylko oczy aby mogli widzieć z pod kapturów.
Amrod zerknął po innych elfach. Zauważył, że czterech z nich niesie na plecach jakieś ciała. Z przerażeniem spostrzegł, że to żołnierze armii królewskiej. Wiedział, że siły z Persewii muszą być nie daleko.
Elf przed nim przemówił:
- Kim jesteście, ludzie i dlaczego nas szpiegujecie?
- Jestem Kapitan Amrod Anandurion ze Straży Granicznej państwa Enirrioni, a wy jesteście potencjalnymi wrogami – dlatego was szpiegujemy.
- Właściwie to pierwsi zostaliśmy zaatakowani. Straciliśmy tu już 3 naszych ludzi.
- Raczej 1 człowieka i 2 elfów – wtrącił Hrex. Wszyscy ludzie Hodgesa spojrzeli na Hrexa – Dobra już nic nie mówię…
- Straciliście, owszem, ale to oni pierwsi nas zaatakowali – odparł Amrod, nie zwracając uwagi na stwierdzenie Hrexa – Ja się przedstawiłem, moglibyście powiedzieć kim jesteście.
- Wybaczcie mi, człowieku, musimy zachować ostrożność. Moje imię brzmi Nairian, jestem członkiem Bractwa. Nie przychodzimy w złych zamiarach. Chcemy tylko przejść przez wasze ziemie do morza. Za nami podąża ludność całej krainy wschodniej… a dalej orkowie. Zostaliśmy wysłani jako rozpoznanie.
- Nie możemy teraz rozmawiać, mamy mało czasu. Z naprzeciwka zbliża się oddział naszych. Nie chcę aby doszło do rozlewu krwi.
- Podejrzewali my to już od kiedy pojmaliśmy tych żołnierzy – powiedział wskazując na związanych ludzi niesionych przez elfów - Myślę, że sprawę uda się załatwić pokojowo.
- Pojmaliście… więc żyją – zapytał z ulgą Amrod.
- Owszem, żyją. Musimy ruszać, z każdą chwilą orcze hordy postępują coraz bliżej.
Rozmowa była zakończona. Oddział pospiesznie ruszył dalej. Teraz poruszali się drogą w dolinie, otaczał ich las. Amrod spostrzegł, że oddział znów stracił na liczebności – to elfowie patrolowali drogę na około aby nikt nie mógł złapać ich w zasadzkę. Nagle przeszyła go przerażająca myśl. Dogonił Nairiana.
- Skąd wiedzieliście, że wasi ludzie nie żyją? – zapytał Amrod - Mogli po prostu zaginąć.
- Domyślny jesteś jak na człowieka - zaśmiał się cicho lecz gdy spostrzegł kamienną twarz Amroda wrócił do konkretów - było nas tam więcej. To nasza taktyka, uczynić przeciwnika ślepcem.
- Sprytne… - powiedział po namyśle Amrod.
Dolina zamieniała się w wąwóz.

- Ilu ich było, Kalon.
- Nie wiem, sir – odpowiedział sierżant – wyskoczyli z lasu, działali bardzo szybko.
Jechali konno wąskim wąwozem. Według Kalona nie zmieściłyby się tu nawet 2 wozy. Jego koń był jeszcze zgrzany, ledwo co wrócił do oddziału. Zauważył, że podpułkownik Cavelen wysłał część swoich ludzi na szczyt wąwozu. Przed sobą widzieli, ze wąwóz się zwęża i skręca.

Amrod widział coś co zdawało się końcem wąwozu. Kiedy się lepiej przyjrzał zauważył tam zakręt. Zerknął na szczyt kamiennej ściany gdzie jakiś elf z gracją zsuwał się na ziemię.
- Ała! mój tyłek! – umilkł pod karcącym spojrzeniem dowódcy nadal rozcierając sobie otarte miejsce i strzepując z siebie kurz.
- Meldujcie kapitanie, co dzieje się na górze?
- Za zakrętem, jakieś 200 metrów jadą ludzie na koniach w barwach Diorów – relacjonował elf, Amrod zdziwił się na to imię. Postanowił, że zapyta o nie potem. Zwiadowca ciągnął dalej: - Tuż nad zakrętem jest jaskinia prowadzi ostro w dół.
- Dobrze nic nie róbcie będziemy na nich czekać na zakręcie. Nie dajcie się im zobaczyć – elf odszedł aby wydać rozkazy a Nairn zwrócił się do Amroda – Co wiesz o tej jaskini?
- Niewiele. Podejrzewam, że to pozostałość po starej cywilizacji. Oni byli na tyle ambitni, że mogli próbować się przekopać przez górę…
- Nic dziwnego, byli pół elfami.
Amrod chwilę się zastanawiał nad tym co usłyszał. Nie było mu dane zadać pytania, które uformował w głowie gdyż jego rozmyślania przerwał krzyk. Dwaj osobnicy staczali się ze skarpy na wysokości zakrętu. Obaj obficie krwawili. Obaj bez życia opadli na dno wąwozu. Amrod bez chwili wahania sięgną po miecz. Spojrzał na szczyt wąwozu.

V.
Stało tam stworzenie jakiego wcześniej nie widział. Humanoidalnej budowy, nieco większe niż człowiek, bardzo umięśnione. Miało na sobie czarny pancerz zasłaniający korpus i hełm zasłaniający całą twarz. Spod hełmu wystawały zmierzwione włosy, skórę mieli ciemno-szarą. Postać ta dzierżyła w dłoni potężny miecz – niedługi, szeroki, o jedno siecznej klindze. Amrod z przerażeniem stwierdził, że miecz musi być cięższy niż zdołałby podnieść w obu dłoniach. Stworzenie wywinęło młyńca zakrwawionym mieczem i wydało przeciągły okrzyk. Ze skarpy zaczęło powoli zsuwać się więcej stworzeń. Teraz Amrod miał okazję lepiej im się przyjrzeć. Mieli szpetne mordy, dużą żuchwę, żółtawe, wyłupiaste oczy. Ich kolor skóry Amrodowi przywodziła na myśl brudnych ludzi.
- Orkowie! – krzyknął Nairn z obnażonym już mieczem – Łucznicy! – dał chwilkę czasu aż jego ludzie wyciągną broń – salwą!
Strzały poszybowały. Zanim jednak przebyły dystans orkowie podnieśli tarcze. Ci co dopiero schodzili po ścianie padali na ziemię ranni. Amrod, Hrex, Mirx, Nairn i jego elfowie biegli już w dwudziestu na orków, których wychodziło z lasu na skraju wąwozu co raz więcej. Za nimi Ehder wraz z następna dwudziestką elfów pruli z łuków w gromadę orków.
Po ich prawej stronie na górze słyszeli odgłosy walki – to zapewne zwiad, który natknął się na grupę orków. ‘Dobrze, że wciąż się trzymają’ – pomyślał Amrod – ‘Gdyby polegli, orkowie mogliby bezkarnie zdejmować nas z łuków – jeżeli owe mają’. Elfowie z lewej na szczycie wąwozu starali się ostrzałem wspomóc swoich na drugiej stronie, lecz było niebezpieczeństwo trafienia przyjaciół.
Grupa z Amrodem na czele natarła na orków. Elf obok niego od razu wylądował na ziemi z rozpłataną czaszką. Stał nad nim ork w czarnej zbroi i rozglądał się nad następną ofiarą.
Tymczasem Amrod zamachnął się mieczem na orka biegnącego w jego stronę. Celował w nie osłoniętą głowę. Poczuł w ramieniu impet taki, jakby walnął w kamień. Ork upadł ogłuszony. Amrod nie zamierzał tracić cennego czasu na dobijanie go. Zbliżał się do niego następny ork. Kątem oka dostrzegł fragment bitwy, jaka toczyła się między ludźmi a orkami. Ludziom nie najlepiej szło. Ork szedł na niego z mieczem uniesionym w prawym ramieniu. Szykował się do cięcia. Kiedy ostrze orczego miecza leciało w stronę ramienia Amroda, ten pochylił się i pchnął swoim mieczem na wysokości brzucha przeciwnika. Ten zawył z bólu i uwalił się na ziemię. Następny ork nawinął mu się pod miecz. Tego ciachnął z pół obrotu w szczękę – powiększył mu trochę uśmiech.
Orkowie powoli tracili siły. Elfów nie było już wielu, ludzie też odnieśli sporo strat, jednak mimo to zwycięstwo było już bliskie. Orkowie zbili się w grupkę pod ścianą – było ich około 15. Walczyli wciąż zaciekle, ale elfowie, których pozostało dwudziestu równie silnie walczyli. Ludzie w większości poginęli. Pozostało ich najwyżej 10. Amrod z ulgą stwierdził, że jego ‘podopieczni’ wciąż żyją.
Amrod natarł na jednego z żyjących wciąż orków, który właśnie uśmiercił drugiego, walczącego z nim elfa. Ork zamachnął się silnie. Amrod uniknął i pchnął przeciwnika w klatkę piersiową. Ork nie zdołał wyhamować miecza, który utknął w ścianie. Gdy próbował go wyjąć, ostrze Amrodowego miecza utkwiła w jego sercu.
Teraz ukazały się przed nim drastyczne sceny. Nairn walczył z orkiem-dowódcą, odzianym w czarną zbroję. Nairn zadał mu cięcie z prawej. Ork zablokował i uderzył elfa w twarz. Nairn zachwiał się. Zanim elf doszedł do siebie, ork pchnął go swym potężnym mieczem w twarz. Nie było możliwości aby Nairn to przeżył. Jego podwładni przez chwilę przypatrywali się temu co się stało. Następnie z większą furią po stracie swego dowódcy natarli na przeciwników. Przewaga liczebna i wola pomszczenia przyjaciela zwyciężyła nad brutalną siłą orków.
Pod ścianą wąwozu stał już tylko jeden ork. W czarnej zbroi i ze swoim potężnym mieczem wyglądał naprawdę groźnie. Elfowie otoczyli go ciasno, lecz żaden nie raczył podejść w zasięg strasznego miecza, który zabił już wielu ich sprzymierzeńców. Ork spoglądał to w tę to w drugą stronę szukając okazji do bezkarnego ataku.
Amrod wystąpił przed elfów. Ork uniósł już miecz, lecz zanim zadał cios przyjrzał się swojemu przeciwnikowi. Zaczął się przeraźliwie śmieć. Amrod zmieszany cofnął się. Ork śmiał się coraz donośniej. W każdym momencie stawał się mniej rzeczywisty. Zamienił się już w zbiór punktów unoszących się na kształt orka, gdy Amrod oprzytomniał i zadał cios mieczem. Natrafił na pustkę, a śmiech orka rozpłynął się w wieczornym podmuchu wiatru.


VI.
Rozejrzał się po twarzach otaczających go elfów. Ubrania mieli w większości zaplamione krwią. Z przestrachem na twarzach wpatrywali się w niego, to spoglądali przerażeni naokoło. Amrod również rzucił oko na pobojowisko. Nie był to widok przyjemny. Wszędzie leżeli martwi ludzie, elfowie, orkowie i końskie trupy.
Amrod zwrócił się do elfów:
- Który z was był najwyższy rangą poza Nairnem?
Wystąpił niski elf. Jego ubranie nie było zbytnio ubrudzone. Drżał cały.
- Ja. Jestem Quarim. Byłem… jego bratem. Jestem teraz dowódcą…
Kiedy Amrod przyjrzał się elfiemu chłopcu zauważył podobieństwa rodzinne.
- Nie ma czasu na rozpacz. Mamy zadanie do wykonania. Najpierw jednak pochowajmy naszych przyjaciół.

Godzinę po zmierzchu na dnie wąwozu grupa elfów i ludzi skończyła usypywać kurhan. Pochowali również orków. Zginęło 85 elfów, 90 ludzi i tylko 80 orków.
Amrod miał pod swoją komendą 10 ludzi w tym Hrexa, Mirxa i Ehdera. Quarim ofiarował mu się razem ze swoimi elfami (których było 15) ponieważ był mniej doświadczonym dowódcą.
Amrod zebrał cały swój mały oddział i rzekł:
- Mamy 2 zadania do wykonania. Część z nas musi pójść do ludzi i powiedzieć im o niebezpieczeństwie jakie nadchodzi. Reszta musi pomóc elfom idącym tu ze wschodu. Było to – jak podejrzewam – zadanie Nairna.
Teraz zwrócił się do Edera, który był najwyższy stopniem po Amrodzie.
- Myślę, że ty razem z resztą ludzi podążyć do Persewii zawiadomić ich o nadchodzącym niebezpieczeństwie. Powinniście dotrzeć tam jak najszybciej, więc weźmiecie konie. Jest ich 8. Mirx i Hrex zostaną ze mną.
-Teraz mam sprawę do ciebie – Amrod zwrócił się do Quarima – co zamierzają zrobić elfowie po przejściu przez Enirrionię?
- Nie wiem, nie byłem wtajemniczonym członkiem Bractwa. Nawet nie znam jego nazwy… Nairn był jednym z wtajemniczonych... – zawiesił głos Quarim.
- W porządku – rzekł Amrod zastanawiając się nad czymś – musimy wyruszyć tunelem, którym przybyli orkowie…
- Ale czy to bezpieczne? – przerwał mu Quarim – jeżeli przyszli tędy orkowie, znają ten tunel. Co zrobimy jak spotkamy ich w połowie drogi?
- Też się tego obawiam. Myślę, że to byli tylko zwiadowcy. Wypad rozpoznawczy. Może armie są jeszcze daleko stąd… - westchnął - Tymczasem musimy ruszać. Ehderze weź swoich ludzi i jedźcie.
Obserwowali chwilę jak wsiadają na konie i znikają za zakrętem doliny. Amrod ponownie zwrócił się do swojego oddziału. Skinął na swoich ludzi, a ci ruszyli za nim na szczyt wąwozu. Przystanął przed wejściem do jaskini. Podniósł z ziemi suchy kij i owinął w szmatkę nasączoną oliwą, jakich kilka miał przy sobie. Zawijając materiał na kijku polecił zrobić to samo jednemu z elfów. Kiedy skończył kazał mu pilnować koniec grupy. Dał mu też kilka zapasowych szmatek.
Z zapaloną pochodnią wszedł do jaskini. Zrobiło się chłodno. Wiał równomierny zimny wiatr. Droga chwilę była wyboista a ściany były nierówne. Nagle tunel przybrał kształt tak idealnie wymierzony, że Amrod kiedy ujrzał ściany w blasku pochodni przystanął. Były gładsze niż cokolwiek znanego mu. Kiedy uniósł pochodnię wyżej zauważył, że sufit i ściany mają na oko około 3 metrów i przecinają się pod kątem prostym. W tym korytarzu nawet ciche elfie kroki dało się słyszeć na daleką odległość.
Amrod w końcu przestał podziwiać perfekcyjność wykonania tunelu i ruszył dalej. Szli długo, poniektórzy członkowie pochodu drżeli z zimna. Zachwyt powoli mijał zastępowany monotonią. Z przodu nie dało się zobaczyć żadnych świateł.
Nagle Amrodowi udało się usłyszeć jakieś odgłosy. Przystanął i uciszył ręką swoich ludzi. Wstrzymał oddech. Tak słyszał coś. Przez chwilę nie potrafił rozpoznać tego dźwięku ponieważ echo bardzo go wzmacniało i przeistaczało. To był dźwięk jaki wydobywał się podczas spotkania kropli z powierzchnią wody. Korytarz prowadził do podziemnego jeziora. ‘To dlatego tak ciągnie chłodem’ – pomyślał Amrod. Ruszył trochę szybciej chcąc jak najszybciej dotrzeć do celu. Z każdą chwilą kiedy zbliżali się do domniemanego jeziora słyszeli coraz głośniejsze odgłosy.
Wtedy Amrod zauważył niebieskawą poświatę na końcu tunelu. Zdawało się już bliska, jednak byli od niej oddaleni o kilometr. Po kilku minutach byli już tuż przed końcem tunelu i mogli stwierdzić, że jest tam zakręt. Z za zakrętu wydobywała się wyraźne niebieskie światło. Zaciekawieni szli coraz szybciej.
Gdy Amrod wyjrzał z za rogu zamurowało go. Zatrzymał się tak gwałtownie, że Quarim, który szedł za nim wpadł mu na plecy. Pomieszczenie do którego weszli było sporych rozmiarów. Nie była to zwykła górska jaskinia lecz okrągła komnata godna króla. Marmurowe ściany były pokryte staranie pomalowanymi płaskorzeźbami. Przedstawiały one różnobarwne postacie, walki, polowania - najprawdopodobniej jakieś historyczne zdarzenia. Sklepienie składało się z pasm niebieskich wstęg wyrzeźbionych tam i splecionych na szczycie. Z samego środka sklepienia kapały krople wody. Lądowały one w okrągłym zbiorniku w którym woda nie tylko była przejrzyście czysta ale i zdawało się, że aż promieniuje. Amrod otrząsnął się z zachwytu i podszedł do zbiornika z wodą. Był okrągły i miał on najwyżej 2 metry średnicy i metr głębokości. Bardzo go zaintrygowała ta woda. Wolał to jednak zostawić ponieważ zdawało mu się, że ma coś wspólnego z magią, a z magią lepiej nie kombinować.
Amrod kiedy już oderwał wzrok od zaczarowanej wody rozejrzał się po pomieszczeniu. Miało ono trzy wyjścia. To z którego przyszli, jedno z prawej i jedno po lewej. Jego oddział rozszedł się po komnacie podziwiając rzeźby. Elfowie rozpoznawali niektóre przedstawione na ścianach sceny bo pokazywali je sobie i opowiadali jedni, drugim, a następnie ze zrozumieniem kiwali głowami. Tylko Quarim’a to nie interesowało. Stał pod ścianą na której namalowano dwie postacie. Elfią kobietę w białej sukni ze złotawą poświatą i mężczyznę w złotej szacie. Trzymali się za ręce. Autor rzeźb umiejętnie zaznaczył podobieństwa rodzinne. Tyle, że mężczyzna nie miał szpiczastych uszu.
- To pierwsi z rasy pół elfów. Bogowie magii. – powiedział Quarim widząc zdziwienie na twarzy Amroda. – Ich rodzice nie są znani, ale wiemy, że kobieta była elfem a mężczyzna człowiekiem – tłumaczył dalej - dlatego pół elfie kobiety miały takie uszy, a mężczyźni nie.
Amrod wpatrzył się w parę. Zaintrygował go splot ich rąk. Miał wyraźniejszą poświatę niż same postacie. Kiedy lepiej się przyjrzał zobaczył, że wyraźnie promieniował na złoto. Nie była to część rzeźbienia tylko po prostu złote światło. Wyciągnął rękę i dotknął splotu rąk pół elfów. Ściana rozpłynęła się pod jego dotykiem.
Za drzwiami stała postać w czarnym płaszczu. Amrod zawahał się. Zanim podjął decyzję, coś niematerialnego ugodziło go w głowę i upadł.
Mdlejąc nie zważał na to co się dzieje. Zastanawiał się tylko dlaczego od razu nie wyciągnął miecza. Jaki miało sens to nad czym się wahał.

Ponieważ zaczęła się szkoła mam mało czasu na pisanie, kontynuację dopiszę za jakiś czas.
 
E

eMzi

Guest
Coś mi się widzi, że jestem jedynym, któremu chciało się czytać taki długi fragment opowiadania (spójrzmy prawdzie w oczy - większość opowiadań na tym Forum ma długość 3/4 strony A4 w porywach do całej strony
tongue.gif
). W sumie to niedobrze bo Opowiadanie Vet'a jest bardzo fajne i warto je przeczytać (zamiast czytać tony shitu, którzy inni userzy dają w tym dziale).
Podzielę moją ocenę na części żeby było ładniej, schludniej i czytelniej
smile.gif

Dialogi - ogólnie rzecz biorąc są dobre. Oczywiście do poziomu Mistrza Sapkowskiego masz jeszcze miliony lat świetlnych, ale jest dobrze. Czyta się przyjemnie, w niektórych miejscach dialogi są nieco sztuczne, ale nie rzuca się to tak bardzo w oczy. Tak więc: 8/10
Fabuła - zaczyna się całkiem ciekawie. Historia jest całkiem "realna" nie jest zbyt naciągana. Nie wieje tu bohaterstwem i heroizmem - i chwała Ci za to. Nie cierpię opowiadań, w których główny bohater od początku kreowany jest na niezniszczalnego herosa. Jest zwyczajnie, co nie znaczy, że źle
tongue.gif
. Ocena : 8,5/10
Bohaterowie - napisałem wyżej, że nie są superbohaterami z supermocami - to dobrze, czytelnikowi łatwiej się z takim człowiekiem zindetyfikować przez co opowiadanie staje się realniejsze. Dobrze, że bohaterowie są skrajnie różni: wesołek i lekkoduch Hrex, solidny i twardy Amrod, spokojny Ehder - dobrze się usupełniają i dobrze robi to ogólnej ocenie Twojego Opa. Ocena : 8,5/10
Świat przedstawiony - trochę miejsca poświęciłeś na opisanie świata, w którym znajdują się bohaterowie. Nie ogranicza się to tylko do opisania gdzie aktualnie są bohaterowie (tzn. "... znaleźli się polanie otoczonej przez wysokie drzewa..."), ale przedstawiłeś jako tako sytuację polityczną i historię swojego świata. I znów czyni to Twoje opowiadanie realniejszym oraz takim, które łatwiej sobie w głowie wyobrazić. W głowie już rodzą się wspaniałe budynki stolicy Anan Dior, w której swoją siedzibę ma Gildia Magów, widać również niezbadane połacie ziemi na wschodzie... Dzięki temu lepiej "czuje" się opowiadanie. Ocena : 9/10
Ortografia, interpunkcja i takie głupoty - w tym przypadku nie uniknąłeś błędów. Co prawda jest ich niewiele, ale ja jestem taki, że każdy błąd wychwycę
tongue.gif
. Trochę problemów masz z interpunkcją - tu dasz jeden przecinek za dużo, tam znowu zabraknie przecinka, ale nie jest źle. A więc jest good
smile.gif

Ogólnie - Twoje opowiadanie jest po prostu dobre, nie jest złe, nie jest wybitne. Czyta się dobrze, wciąga (choć nie tak jak Wiedźmin, ale zawsze coś
tongue.gif
), błędy nie rażą. Mnie osobiście irytowały wstawki typu:
QUOTE Hrex i Mirx legli zdyszani na trawie (im przypadały, jako najmłodszym, największe ciężary przez co często się buntowali)
I nie chodzi mi o to, że napisałeś, że Ci dwaj noszą najwięcej. Chodzi mi o to, że dajesz takie informacje w nawiasach co, w moim mniemaniu, niszczy trochę klimat. Ale to już zwykłe czepanie
smile.gif
.
Świetne opo Vet
smile.gif

Ocena : 9/10
 

Grour

Member
Dołączył
27.7.2005
Posty
357
Verin ma rację, nikomu się nie chce czytać opowiadań dłuższych niż 1.5 kartki A4
mad.gif
, a przecież takie opa są najlesze (to jest chyba najlesze jakie to przeczytałem) wszystko w "nich" jest dobrze opisane mają świetny klimat i w ogóle
biggrin.gif
.

Wracają do tematu, Vet naprawde masz talent
wink.gif
opo BARDZO mi się podobało, super klimat, bohaterowie i świetnie wymyślona historia!
cool.gif
. To jest jedno z (jak nie najlepsze
tongue.gif
) opowiadanie jakie tu czytałem. Przyjemnie się czyta, dobrze akcja się przenosi i wypas opisane jest to co się dzieje
smile.gif
. Wszystko ładnie pięknia, ale no jest kilka małych błędów (zazwyczaj literówki), więc daje Ci 9.6/10!

PS. Napisz coś jeszcze napewno przeczytam!
biggrin.gif
 

Łowca orków

Member
Dołączył
23.7.2005
Posty
33
WOW Stary trochę się ropisałeś ale to nawet dobrze. Trochę przesadzileś z ilością oddziałów, opowiadanie napisałeś szczegułowo tak trochę na wzór Władcy Pierścieni.
Dobra teras ocena 9-\10
wink.gif
MInus za parę dupereli o kturych nie warto wspominać
tongue.gif
 

Vetinari

New Member
Dołączył
27.9.2005
Posty
1
QUOTE Trochę przesadzileś z ilością oddziałów,...
Też się nad tym zastanawiałem, ale nie. Np. w zapełnionym autobusie przegubowym jest około 100 osób, mam rację? Albo inaczej - to czworokąt 10 na 10. To ledwie garstka, wierz mi.
Kawałki które tu dałem, zdają się być długie, ale każdy z osobna ma jakieś 1,5 strony w Wordzie(dwunastką chyba).

Dziękuję bardzo Verinowi za wyczerpującą ocenę
smile.gif
.
 

Konfistador

Member
Dołączył
26.8.2005
Posty
246
Opowiadanie dosyc fajne. Czytałem je ciekawiąc sie co będzie dalej a co znaczy, że ma ono wciągającą fabułę. Dialogi i opisy są w porządku i nie mam do nich żadnych zastrzeżeń. Fakt, trochę za długie(nie jest to nic złego, ale nie chce się mi czytać czegoś tak obszernego), ale pozatym jest w porządku. Moja ocena 9/10 bo cos mi tam nie pasowało.


pozdrawiam
tongue.gif
 
Do góry Bottom