Reynevan
de Tréville
- Dołączył
- 30.10.2004
- Posty
- 1999
Słuchając muzyki z Hitman Contracts... (pozdro 4 Glifion...)
Człowiek Widmo
Rozdział Pierwszy: Nocna Przechadzka
Miasto spało niespokojnie, sieczone nieubłaganym deszczem. Noc zdawała się pochłaniać wszelkie kształty, nawet światła na ulicach z trudem przebijały się przez gęsty mrok. Zresztą sam ruch – jakże żywy zazwyczaj, pomimo późnej pory – całkowicie niemal zanikł. Tylko od czasu do czasu jakiś samochód przedzierał się przez mokre ulice, rozbryzgując wodę na wszystkie strony. Pomimo ciągłych opadów, powietrze zdawało się być duszne. Z trudem łapało się oddech, który wprowadzał w nozdrza zapach dziwnej stęchlizny. W ogóle wszystko wydawało się być jakieś nienormalne, każda chwila przyprawiała o dreszcze, a pustki na ulicach szydziły z chowających się w domach ludzi.
Stałym zwyczajem były nocne wojaże, wyprawy do kasyn, potajemne spotkania z kochankami i wszelkie inne dziwne interesy, od których tutejsi policjanci dostawali migreny. Dziś nikogo nawet odrobinę nie pchało na zewnątrz. Dwa czarne koty kuliły się pod jakąś markizą dziwnego sklepu, starając się za wszelką cenę uniknąć lodowatej kąpieli, choć i tak wyglądały na przemoczone. Siedziały spokojnie, wpatrzone w otaczający je mrok. Wciąż wokół nich wibrował odgłos spadających kropel. Wtem nagle uciekły z podkulonymi ogonami. Zniknęły zaraz za rogiem, w jakimś ciemnym zaułku. Poprzez monotonię deszczu przebił się odgłos czyichś kroków. Na ulicy pojawił się dziwny osobnik w czarnym płaszczu i z czarną czapką z daszkiem na głowie. Szedł powoli, jakby w głębokim zamyśleniu, nie zważając na to, że co chwila jego buty zanurzały się w głębokich kałużach. Woda spływała po nim swobodnie, torując sobie drogę przez zapadnięte policzki, nieogoloną brodę, wpadając wreszcie pod wystający kołnierz koszuli. Nic nie zakłócało mu tego swobodnego marszu. Wpatrując się w odległą czerń pustymi oczyma pokonywał kolejne przecznice, na nic nie zwracając uwagi. Przystanął na chwilę w mroku koło zniszczonej latarni. Rozglądał się powoli, lecz nic nie zauważył i ruszył dalej. W każdym domu panował mrok. Nieznajomy mijał martwe okna, puste zaułki i zalane ogródki wciąż podążając w jakimś kierunku. Jakiś człowiek, śpiący w swoim zdezelowanym samochodzie na parkingu obudził się nagle, uderzając głową w jakiś metalowy element swojego pojazdu. Klnąc cicho, roztasowywał powoli guz, wpatrując się w ulicę, do której przylegało miejsce postoju. Nagle zobaczył kroczącego powoli nieznanego mu człowieka. Zdziwił się bardzo. Co ten koleś tu robi? Nie wiedział, ani nawet nie chciał wiedzieć. Dostrzegł dziwaczne zachowanie tamtego. W mgnieniu oka przeszył go lodowaty dreszcz. Skulił się na siedzeniu i starał ukryć swoją obecność. Jednak nic się nie stało. Po chwili ostrożnie uniósł głowę – na ulicy nikogo nie było.
Tymczasem mroczna postać wciąż posuwała się dalej, będąc już blisko centrum miasta. Mroczna atmosfera, utrzymująca się w okolicy, pogłębiała się jeszcze bardziej. W oddali widać było skupisko świateł. Tak, tam chyba ten człowiek dążył. Wciąż nic sobie nie robiąc z zalewającej go wody, parł na przód wpatrzywszy się w owe światła.
Deszcz rozmywał widok z okna, przy którym siedział jakiś stary mężczyzna, chyba chorował na bezsenność, czy inną chorobę tego pokroju. Obserwował ze znudzeniem ulicę, trzymając ręce na ciepłym kaloryferze. Nagle zauważył nieznajomego. Zbladł ze strachu, i szybko zasunął zasłony. „O Boże!..” – szepnął do siebie.
Wreszcie się zatrzymał. Patrzył na wysoki budynek oświetlony wieloma lampami. Na jego górze widniał ogromny napis ułożony z długich świetlówek „Kasyno Makado”. Dziwne i niebezpieczne miejsce pełne dziwnych i niebezpiecznych ludzi. Nie raz ginęli tu jacyś maniacy pokerowi, lub fanatycy innego rodzaju hazardu. Pomimo tej bijącej jasności, samo wnętrze zdawało się być utrzymane w półmroku... jakże nienormalne dla tej pory nocy. Nieznajomy wreszcie ruszył po rozciągających się na kilka metrów schodach równoległych do ulicy. Nie było na nich teraz czerwonego dywanu. Wydawały się być śliskie, ale jakoś to mu nie przeszkadzało. Bez problemu dotarł do wielkich obrotowych drzwi. Wyciągnął rękę, która wyglądała jak u trupa, niemal pozbawiona mięśni, i naparł nią na wejście. O dziwo działały. Wszedł do środka. Wnętrze było zamglone w istocie od dymu. Poza tym światła faktycznie przyciemniono. Jednakże z kilku drzwi, jakie znajdowały się w ścianach wielkiego hollu dochodziły przytłumione krzyki grających. Ręka z powrotem powędrowała do kieszeni. Woda ściekała z niego na piękny kolorowy dywan. Nikogo nie było w recepcji. Ruszył w kierunku schodów z pięknie zdobionymi poręczami. Nie zwracając na nic uwagi, ani niczyjej uwagi na siebie, wspinał się powoli coraz wyżej, aż wreszcie przystanął koło sporych drzwi, na których widniał napis: „Centrala”. Dziwnie to brzmiało. Mimo wszystko, wyraz jego twarzy wcale się nie zmienił. Pchnął lekko drzwi jedną ręką i wszedł do środka. Wewnątrz stała ściana ekranów, zaś przed nią wielki panel wypełniony masą elektroniki. Przy tym wszystkim siedział jakiś mężczyzna z krótkimi czarnymi włosami. Miał na sobie równie czarną kamizelkę z napisem „Ochrona”. Wpatrywał się on intensywnie w ekrany, od czasu do czasu zmieniając coś na panelu. Centrum bezpieczeństwa. Nieznajomy wyciągnął drugą rękę, w której znajdował się pistolet z tłumikiem. Jeden strzał wystarczył. Kontroler opadł na swój panel, powodując małe zamieszanie na ekranach. Obrazy zmieniały się co chwila, pokazując coraz to nowe miejsca. Morderca chwycił trupa za ramiona i odciągnął od panelu, opierając go o krzesło. Przez chwilę badał powierzchnię tej masy elektroniki, po czym wybrał jeden przycisk. Na ekranie u góry obraz zmienił się i pokazywał teraz jakiś korytarz kończący się dwuskrzydłowymi drzwiami z napisem „Sala Obrad – 8. piętro”. Przy nich stało dwóch nieźle uzbrojonych ochroniarzy.
Wyszedł po chwili, zabierając ze sobą klucze i zamykając dokładnie drzwi. W zamku szczęknęło. Teraz wyjął jakąś szmatę i owiną nią metalowy plik. Schował go głęboko w jakiejś wewnętrznej kieszeni płaszcza. Teraz już nie chował broni. Z wyciągniętą przed siebie ręką podążał schodami w górę. Pomimo przemoczonego ubrania, poruszał się bezszelestnie. Krok za krokiem, wchodził coraz wyżej. Będąc gdzieś około na szóstym piętrze, zatrzymał się na chwilę. Nagle z drzwi prowadzących na boczny korytarz wyszła jakaś młoda para. On obejmował ją, ona patrzyła mu w oczy. Zabójca szybko cofnął się i wparował na korytarz z drugiej strony. Oni przystanęli na moment, patrząc na domykające się drzwi. Chyba pomyśleli, że to ochrona, bo weszli na schody i ruszyli w dół. Nieznajomy wyszedł z ukrycia i ruszył dalej.
Wreszcie 8-me piętro. Schody wiodły dalej w górę, ale tu był tylko jeden korytarz. Na złotej plakietce przyczepionej do ściany koło drzwi pisało: „Sala Obrad”, „Archiwum”, „Pokoje od 801 do 809”. Morderca wszedł cicho do środka. Droga skręcała na końcu w lewo. Przed sobą dostrzegł małą złotą strzałkę wskazującą właśnie w tamtym kierunku, a obok niej napis. Już wiedział, dokąd się udać.
Rozdział Drugi: Mroczna Historia.
- „Doszło do kolejnego brutalnego morderstwa. Tym razem ofiarą był dyrektor kasyna „Zatoka Złota”. – mówił prezenter w porannych wiadomościach telewizyjnych – „Podobnie, jak pozostali – został zamordowany w nocy bez świadków. Wszyscy ochroniarze zostali wybici. Kamery zarejestrowały tylko jednego człowieka, który z zimną precyzją po kolej mordował każdego, kto był związany z administracją budynku, a stanął mu na drodze. To już dziewiąte z kolej...”
Zaiste, morderstw było już dziewięć. Ten sam człowiek, ta sama broń, ta sama pora. Nad miastem zawisła groza, choć najbardziej bali się ci, którzy pracowali w „miejscach rozpusty”. W zasadzie nikt nie wiedział, jakimi motywami kierował się zabójca, albo też ten, który mu płacił za dokonane morderstwa. Niektórzy twierdzili „-Krwawa konkurencja, od co. Ktoś chce wysadzić innych z siodła.”. Nikt tego nie potwierdził oficjalnie, ale też nikt temu nie zaprzeczył. Tak czy siak – krwawa rzeź trwała i nikt nie mógł jej zatrzymać. Nawet wzmocnienie ochrony nic nie dawało. Policja starała się go namierzyć, ale nawet nie dała rady ustalić jego tożsamości. Ten człowiek nie istniał. Nawet jego odcisków palców nie znaleziono w żadnym rejestrze. Człowiek Widmo – tak go zwali. Najdziwniejszym była precyzja w jego działaniu. Wchodził swobodnie do kasyna, nikt go nie widział, kto zobaczył – nie żył. Poza tym najbardziej szokował fakt, iż każdy zabity był perfekcyjnym strzałem w głowę. Każdy. Tylko niektórzy mieli dziury między żebrami...
Rozdział Trzeci: Krew
Zabójca wszedł na korytarz. Stąpał teraz ostrożnie i powoli, bacznie obserwując skręt w korytarzu. W końcu dotarł do załamania ściany. Stał przy niej chwilę. Słyszał wyraźnie przytłumione lekko podniesione głosy, dochodzące go zza zakrętu. Wynurzył się i w mgnieniu oka dwa razy nacisnął spust. Dwa ciała upadły koło drzwi, których strzegły. Obradująca administracja chyba tego nie dosłyszała. Kłócili się o coś zażarcie. Człowiek Widmo wyjął magazynek z broni, i załadował nowy. Chwilę stał przy drzwiach nasłuchując. W końcu zdecydowanych ruchem pchnął je i wszedł do środka. W sali stało jeszcze dwóch strażników. Już mieli zareagować, gdy podobnie do pozostałych – padli na ziemię.
- O Boże!.. – ktoś wrzasnął.
Przy długim, owalnym stole siedziało jedenaście osób. Zarządcy kasyna wraz z dyrektorem na czele.
- To on, to ten facet...
- Ej, czekaj, mamy pieniądze, czekaj!...
Nie słuchał. Cała gromada podrywała się już z krzeseł, gdy padły pierwsze strzały. Części udało się już ruszyć z miejsc, ale nie było drogi ucieczki. Morderca po kolej zabijał wrzeszczących z rozpaczy urzędników. Gdy padł dziesiąty strzał, na chwilę wszystko umilkło. Dyrektor kasyna stał w otwartym oknie wpatrując się z przerażeniem w odległą ulicę. 8-me piętro.
- Zaczekaj, ja mogę Ci zapłacić, nie musisz.... – szeptał, widząc śmierć w oczach napastnika.
Nie ma litości. Padł cichy strzał. Oferta została odrzucona. Jej dawca przechylił się lekko, i z dziurą w głowie wyleciał na zewnątrz w deszcz. Cichy plusk. Uderzenie. Nic więcej.
Człowiek Widmo schodził spokojnie po schodach. Ręce ponownie ukrył w kieszeniach. Nic nie zakłócało mu jego zamyślenia. Wreszcie stanął na ostatnim stopniu. W recepcji stał jakiś mężczyzna w czerwonej kamizelce. Wyglądał na lekko podchmielonego. Śmiał się cicho do siebie. Morderca patrzył na niego przez chwilę, potem na drzwi. W końcu, cichym krokiem zaczął się zbliżać do recepcjonisty. Wszedł przez małą szparę w blacie, wychodzącą na schody i stanął za jego plecami. Wyjął nuż z kieszeni i szybkim ruchem wbił go między żebra ofiary, jednocześnie łapiąc ją za usta, aby nie wydała żadnego odgłosu. Ten tylko charknął, zatrząsł się i zwiotczał. Powoli zabójca opuścił go na ziemię, po czym swobodnym krokiem ruszył w kierunku wyjścia. Tak samo jak przedtem – z drzwi wokół dochodziły go radosne okrzyki. Wyszedł na zewnątrz. Trup dyrektora leżał w kałuży krwi i deszczu na środku chodnika. Obserwując go, nieznajomy ruszył w dół schodów, a potem skręcił i podążył w kierunku, z którego przyszedł...
The End
Człowiek Widmo
Rozdział Pierwszy: Nocna Przechadzka
Miasto spało niespokojnie, sieczone nieubłaganym deszczem. Noc zdawała się pochłaniać wszelkie kształty, nawet światła na ulicach z trudem przebijały się przez gęsty mrok. Zresztą sam ruch – jakże żywy zazwyczaj, pomimo późnej pory – całkowicie niemal zanikł. Tylko od czasu do czasu jakiś samochód przedzierał się przez mokre ulice, rozbryzgując wodę na wszystkie strony. Pomimo ciągłych opadów, powietrze zdawało się być duszne. Z trudem łapało się oddech, który wprowadzał w nozdrza zapach dziwnej stęchlizny. W ogóle wszystko wydawało się być jakieś nienormalne, każda chwila przyprawiała o dreszcze, a pustki na ulicach szydziły z chowających się w domach ludzi.
Stałym zwyczajem były nocne wojaże, wyprawy do kasyn, potajemne spotkania z kochankami i wszelkie inne dziwne interesy, od których tutejsi policjanci dostawali migreny. Dziś nikogo nawet odrobinę nie pchało na zewnątrz. Dwa czarne koty kuliły się pod jakąś markizą dziwnego sklepu, starając się za wszelką cenę uniknąć lodowatej kąpieli, choć i tak wyglądały na przemoczone. Siedziały spokojnie, wpatrzone w otaczający je mrok. Wciąż wokół nich wibrował odgłos spadających kropel. Wtem nagle uciekły z podkulonymi ogonami. Zniknęły zaraz za rogiem, w jakimś ciemnym zaułku. Poprzez monotonię deszczu przebił się odgłos czyichś kroków. Na ulicy pojawił się dziwny osobnik w czarnym płaszczu i z czarną czapką z daszkiem na głowie. Szedł powoli, jakby w głębokim zamyśleniu, nie zważając na to, że co chwila jego buty zanurzały się w głębokich kałużach. Woda spływała po nim swobodnie, torując sobie drogę przez zapadnięte policzki, nieogoloną brodę, wpadając wreszcie pod wystający kołnierz koszuli. Nic nie zakłócało mu tego swobodnego marszu. Wpatrując się w odległą czerń pustymi oczyma pokonywał kolejne przecznice, na nic nie zwracając uwagi. Przystanął na chwilę w mroku koło zniszczonej latarni. Rozglądał się powoli, lecz nic nie zauważył i ruszył dalej. W każdym domu panował mrok. Nieznajomy mijał martwe okna, puste zaułki i zalane ogródki wciąż podążając w jakimś kierunku. Jakiś człowiek, śpiący w swoim zdezelowanym samochodzie na parkingu obudził się nagle, uderzając głową w jakiś metalowy element swojego pojazdu. Klnąc cicho, roztasowywał powoli guz, wpatrując się w ulicę, do której przylegało miejsce postoju. Nagle zobaczył kroczącego powoli nieznanego mu człowieka. Zdziwił się bardzo. Co ten koleś tu robi? Nie wiedział, ani nawet nie chciał wiedzieć. Dostrzegł dziwaczne zachowanie tamtego. W mgnieniu oka przeszył go lodowaty dreszcz. Skulił się na siedzeniu i starał ukryć swoją obecność. Jednak nic się nie stało. Po chwili ostrożnie uniósł głowę – na ulicy nikogo nie było.
Tymczasem mroczna postać wciąż posuwała się dalej, będąc już blisko centrum miasta. Mroczna atmosfera, utrzymująca się w okolicy, pogłębiała się jeszcze bardziej. W oddali widać było skupisko świateł. Tak, tam chyba ten człowiek dążył. Wciąż nic sobie nie robiąc z zalewającej go wody, parł na przód wpatrzywszy się w owe światła.
Deszcz rozmywał widok z okna, przy którym siedział jakiś stary mężczyzna, chyba chorował na bezsenność, czy inną chorobę tego pokroju. Obserwował ze znudzeniem ulicę, trzymając ręce na ciepłym kaloryferze. Nagle zauważył nieznajomego. Zbladł ze strachu, i szybko zasunął zasłony. „O Boże!..” – szepnął do siebie.
Wreszcie się zatrzymał. Patrzył na wysoki budynek oświetlony wieloma lampami. Na jego górze widniał ogromny napis ułożony z długich świetlówek „Kasyno Makado”. Dziwne i niebezpieczne miejsce pełne dziwnych i niebezpiecznych ludzi. Nie raz ginęli tu jacyś maniacy pokerowi, lub fanatycy innego rodzaju hazardu. Pomimo tej bijącej jasności, samo wnętrze zdawało się być utrzymane w półmroku... jakże nienormalne dla tej pory nocy. Nieznajomy wreszcie ruszył po rozciągających się na kilka metrów schodach równoległych do ulicy. Nie było na nich teraz czerwonego dywanu. Wydawały się być śliskie, ale jakoś to mu nie przeszkadzało. Bez problemu dotarł do wielkich obrotowych drzwi. Wyciągnął rękę, która wyglądała jak u trupa, niemal pozbawiona mięśni, i naparł nią na wejście. O dziwo działały. Wszedł do środka. Wnętrze było zamglone w istocie od dymu. Poza tym światła faktycznie przyciemniono. Jednakże z kilku drzwi, jakie znajdowały się w ścianach wielkiego hollu dochodziły przytłumione krzyki grających. Ręka z powrotem powędrowała do kieszeni. Woda ściekała z niego na piękny kolorowy dywan. Nikogo nie było w recepcji. Ruszył w kierunku schodów z pięknie zdobionymi poręczami. Nie zwracając na nic uwagi, ani niczyjej uwagi na siebie, wspinał się powoli coraz wyżej, aż wreszcie przystanął koło sporych drzwi, na których widniał napis: „Centrala”. Dziwnie to brzmiało. Mimo wszystko, wyraz jego twarzy wcale się nie zmienił. Pchnął lekko drzwi jedną ręką i wszedł do środka. Wewnątrz stała ściana ekranów, zaś przed nią wielki panel wypełniony masą elektroniki. Przy tym wszystkim siedział jakiś mężczyzna z krótkimi czarnymi włosami. Miał na sobie równie czarną kamizelkę z napisem „Ochrona”. Wpatrywał się on intensywnie w ekrany, od czasu do czasu zmieniając coś na panelu. Centrum bezpieczeństwa. Nieznajomy wyciągnął drugą rękę, w której znajdował się pistolet z tłumikiem. Jeden strzał wystarczył. Kontroler opadł na swój panel, powodując małe zamieszanie na ekranach. Obrazy zmieniały się co chwila, pokazując coraz to nowe miejsca. Morderca chwycił trupa za ramiona i odciągnął od panelu, opierając go o krzesło. Przez chwilę badał powierzchnię tej masy elektroniki, po czym wybrał jeden przycisk. Na ekranie u góry obraz zmienił się i pokazywał teraz jakiś korytarz kończący się dwuskrzydłowymi drzwiami z napisem „Sala Obrad – 8. piętro”. Przy nich stało dwóch nieźle uzbrojonych ochroniarzy.
Wyszedł po chwili, zabierając ze sobą klucze i zamykając dokładnie drzwi. W zamku szczęknęło. Teraz wyjął jakąś szmatę i owiną nią metalowy plik. Schował go głęboko w jakiejś wewnętrznej kieszeni płaszcza. Teraz już nie chował broni. Z wyciągniętą przed siebie ręką podążał schodami w górę. Pomimo przemoczonego ubrania, poruszał się bezszelestnie. Krok za krokiem, wchodził coraz wyżej. Będąc gdzieś około na szóstym piętrze, zatrzymał się na chwilę. Nagle z drzwi prowadzących na boczny korytarz wyszła jakaś młoda para. On obejmował ją, ona patrzyła mu w oczy. Zabójca szybko cofnął się i wparował na korytarz z drugiej strony. Oni przystanęli na moment, patrząc na domykające się drzwi. Chyba pomyśleli, że to ochrona, bo weszli na schody i ruszyli w dół. Nieznajomy wyszedł z ukrycia i ruszył dalej.
Wreszcie 8-me piętro. Schody wiodły dalej w górę, ale tu był tylko jeden korytarz. Na złotej plakietce przyczepionej do ściany koło drzwi pisało: „Sala Obrad”, „Archiwum”, „Pokoje od 801 do 809”. Morderca wszedł cicho do środka. Droga skręcała na końcu w lewo. Przed sobą dostrzegł małą złotą strzałkę wskazującą właśnie w tamtym kierunku, a obok niej napis. Już wiedział, dokąd się udać.
Rozdział Drugi: Mroczna Historia.
- „Doszło do kolejnego brutalnego morderstwa. Tym razem ofiarą był dyrektor kasyna „Zatoka Złota”. – mówił prezenter w porannych wiadomościach telewizyjnych – „Podobnie, jak pozostali – został zamordowany w nocy bez świadków. Wszyscy ochroniarze zostali wybici. Kamery zarejestrowały tylko jednego człowieka, który z zimną precyzją po kolej mordował każdego, kto był związany z administracją budynku, a stanął mu na drodze. To już dziewiąte z kolej...”
Zaiste, morderstw było już dziewięć. Ten sam człowiek, ta sama broń, ta sama pora. Nad miastem zawisła groza, choć najbardziej bali się ci, którzy pracowali w „miejscach rozpusty”. W zasadzie nikt nie wiedział, jakimi motywami kierował się zabójca, albo też ten, który mu płacił za dokonane morderstwa. Niektórzy twierdzili „-Krwawa konkurencja, od co. Ktoś chce wysadzić innych z siodła.”. Nikt tego nie potwierdził oficjalnie, ale też nikt temu nie zaprzeczył. Tak czy siak – krwawa rzeź trwała i nikt nie mógł jej zatrzymać. Nawet wzmocnienie ochrony nic nie dawało. Policja starała się go namierzyć, ale nawet nie dała rady ustalić jego tożsamości. Ten człowiek nie istniał. Nawet jego odcisków palców nie znaleziono w żadnym rejestrze. Człowiek Widmo – tak go zwali. Najdziwniejszym była precyzja w jego działaniu. Wchodził swobodnie do kasyna, nikt go nie widział, kto zobaczył – nie żył. Poza tym najbardziej szokował fakt, iż każdy zabity był perfekcyjnym strzałem w głowę. Każdy. Tylko niektórzy mieli dziury między żebrami...
Rozdział Trzeci: Krew
Zabójca wszedł na korytarz. Stąpał teraz ostrożnie i powoli, bacznie obserwując skręt w korytarzu. W końcu dotarł do załamania ściany. Stał przy niej chwilę. Słyszał wyraźnie przytłumione lekko podniesione głosy, dochodzące go zza zakrętu. Wynurzył się i w mgnieniu oka dwa razy nacisnął spust. Dwa ciała upadły koło drzwi, których strzegły. Obradująca administracja chyba tego nie dosłyszała. Kłócili się o coś zażarcie. Człowiek Widmo wyjął magazynek z broni, i załadował nowy. Chwilę stał przy drzwiach nasłuchując. W końcu zdecydowanych ruchem pchnął je i wszedł do środka. W sali stało jeszcze dwóch strażników. Już mieli zareagować, gdy podobnie do pozostałych – padli na ziemię.
- O Boże!.. – ktoś wrzasnął.
Przy długim, owalnym stole siedziało jedenaście osób. Zarządcy kasyna wraz z dyrektorem na czele.
- To on, to ten facet...
- Ej, czekaj, mamy pieniądze, czekaj!...
Nie słuchał. Cała gromada podrywała się już z krzeseł, gdy padły pierwsze strzały. Części udało się już ruszyć z miejsc, ale nie było drogi ucieczki. Morderca po kolej zabijał wrzeszczących z rozpaczy urzędników. Gdy padł dziesiąty strzał, na chwilę wszystko umilkło. Dyrektor kasyna stał w otwartym oknie wpatrując się z przerażeniem w odległą ulicę. 8-me piętro.
- Zaczekaj, ja mogę Ci zapłacić, nie musisz.... – szeptał, widząc śmierć w oczach napastnika.
Nie ma litości. Padł cichy strzał. Oferta została odrzucona. Jej dawca przechylił się lekko, i z dziurą w głowie wyleciał na zewnątrz w deszcz. Cichy plusk. Uderzenie. Nic więcej.
Człowiek Widmo schodził spokojnie po schodach. Ręce ponownie ukrył w kieszeniach. Nic nie zakłócało mu jego zamyślenia. Wreszcie stanął na ostatnim stopniu. W recepcji stał jakiś mężczyzna w czerwonej kamizelce. Wyglądał na lekko podchmielonego. Śmiał się cicho do siebie. Morderca patrzył na niego przez chwilę, potem na drzwi. W końcu, cichym krokiem zaczął się zbliżać do recepcjonisty. Wszedł przez małą szparę w blacie, wychodzącą na schody i stanął za jego plecami. Wyjął nuż z kieszeni i szybkim ruchem wbił go między żebra ofiary, jednocześnie łapiąc ją za usta, aby nie wydała żadnego odgłosu. Ten tylko charknął, zatrząsł się i zwiotczał. Powoli zabójca opuścił go na ziemię, po czym swobodnym krokiem ruszył w kierunku wyjścia. Tak samo jak przedtem – z drzwi wokół dochodziły go radosne okrzyki. Wyszedł na zewnątrz. Trup dyrektora leżał w kałuży krwi i deszczu na środku chodnika. Obserwując go, nieznajomy ruszył w dół schodów, a potem skręcił i podążył w kierunku, z którego przyszedł...
The End