- Dołączył
- 1.10.2004
- Posty
- 3777
CZŁOWIEK KTÓRY SPRZEDAŁ ŚWIAT
PROLOG
- ... Widzisz, chłopie, trza się znać na handlu. W dzisiejszych czasach człowiek nie przeżyje bez pieniędzy. Oczywiste mówisz? Niekoniecznie. Dziad mój po śmierci babki żył sam jeden w środku puszczy, łowił ryby, czasem upolował królika, chodził stale w jednym płaszczu, zakupionym jeszcze za młodu i obdartych kapciach. I jakoś żył, ale to pewnie wyjątek potwierdzający regułę. Cała rodzina uważała go za dziwaka, zawsze przyjeżdżał na święta z wiadrem pełnym ryb. Ale co ci będę opowiadał. Że niby ciekawyś? Skoro tak.
Wychowałem się na wsi. Mieszkałem w małym domku, obok mieliśmy plac, stodołę, a dalej pole. Mniejsza. Miałem dwóch braci: Tomka i Ryśka oraz trzy siostry: Weronikę, Maję i Marysię. Wesoła to była gromadka. Ojciec jednak trzymał nas krótko i ciągle zaganiał do pracy, powtarzając „Kto nie pracuje, ten nie je”. Surowy był, aż za bardzo, ale chcąc nie chcąc, wyszło to nam wszystkim na dobre. Gdy nie pracowaliśmy, uczyliśmy się, choć tak naprawdę było na odwrót, jako że każdy wolał się uczyć. Ja polubiłem matematykę, moi dwaj bracia woleli język polski i historię, zaś dwie starsze siostry odkryły w sobie talent do muzyki, jedna grała na pianinie, druga została później śpiewaczką operową. I tak ojciec osiągnął to, co chciał osiągnąć. Każdy z nas został kimś. Trzecia siostra? Ach, tak! Zapomniałem o niej... nie bez powodu. Miała na imię Matylda, choć wszyscy wołaliśmy na nią Marysia. Słodkie to było dziecię. Rude włosy, szeroki nosek, piegowata buzia i czarna jak smoła oczy. Byłaby zapewne oczkiem w głowie naszego ojca, gdyby nie fakt, że nic nie potrafiła.. Była beztalenciem. Zawsze miała malutkie dłonie, więc nie grała na pianinie, śpiewała, zaprawdę, jak kogut o poranku, więc nie kształciła się wokalnie, o nauce już nie wspominając. Jedyne czego się nauczyła to alfabet, a i tak szło jej to opornie. I w końcu, gdy już wszystkim zdawało się, że zostanie taka bezużyteczna do końca życia, nagle zaczęła rysować. Stało się to jednego pięknego dnia gdy ujrzała dwa motyle latające tuż nad łąką. Wtedy zawołała do mnie: „Przynieś mi papier i kredki”. Lekko zdziwiony przyniosłem jej kartkę ze swego zeszytu, ołówek i kilka kolorowych kredek. Dość szybko narysowała pierwszy szkic. „Jak ci się podoba?” – zapytała. „Bardzo ładnie” – odpowiedziałem. Skłamałem. Rysunek był paskudny, przypominał bardziej rozgniecionego motyla niż takiego żywego, ale najważniejsze że coś zaczęła robić i że wreszcie ją to cieszyło. Gdy się podszkoliła, a jej rysunki wyglądały coraz lepiej, ojciec kupił płótno i farby. Pierwsze malowidła nie były najlepsze, ale z obrazu na obraz widać było postęp. Po jakiś dwóch latach od tego momentu, ja wtedy wybierałem się na studia, wystawiła kilka ze swoich dzieł na jakimś konkursie młodych artystów, czy coś takiego. Choć uważałem, że jej ostatnie obrazy są bardzo dobre, tak zwani „znawcy sztuki” mieli inne zdanie. Wyśmiali je, nazywając „paskudnymi malowidłami piętnastoletniej smarkuli”. Marysia rozpłakała się i wybiegła z sali. Po powrocie do domu przestała malować. Gdy ja i moi bracia wyjechaliśmy na studia, dwie nasze siostry gdzieś koncertowały, ona została sama z ojcem i matką. Mogę tylko wyobrazić sobie co mogła czuć, gdy każdy z nas coś osiągnął tylko nie ona.
Pewnego dnia wszyscy zebraliśmy się w domu podczas obiadu. Ojciec pytał każdego z nas jak idzie nauka, co porabiamy i tak dalej. Marysi nie było, wyszła z samego rana na spacer. Zjedliśmy obiad, popołudnie przemieniło się w wieczór, a Marysi wciąż nie było. Dopiero gdzieś około ósmej wyszliśmy na jej poszukiwania ale było za ciemno. Następnego ranka ponowiliśmy próbę. Tym razem ją znaleźliśmy. Leżała martwa w lesie w kałuży krwi, otaczała ją aura światła, w ręku trzymała zakrwawiony nóż. Minęło długo czasu nim dławiony potworną rozpaczą, ujrzałem drewniany stojak, a na nim obraz. Pamiętam go dokładnie. Na głównym planie widniał człowiek odziany w czerń: czarny płaszcz, czarne spodnie, czarne buty, cylinder, nawet laskę miał czarną. Był odwrócony plecami, więc nie widziałem jego twarzy. Spoglądał tylko na czerwone niebo, gdzie właśnie zachodziło słońce. Stał bodajże na krawędzi jakiegoś klifu, prawą ręką zdawał się coś wskazywać.
Dwa dni później odbył się pogrzeb, lecz wybacz, nie chcę ci go opisywać. Powiem jeszcze tylko, że przyszedł później do nas jakiś mężczyzna, który chciał odkupić obraz. Proponował nawet za niego sto tysięcy. Widziałeś kiedyś tyle pieniędzy? I nie był to byle kto, tylko jakaś wysoko postawiona szycha, poseł, o ile mnie pamięć nie myli. Rodzice jednak zachowali obraz, ostatnią pamiątkę po zmarłej siostrze. Oprawili go w najdroższą ramę na jaką tylko było ich stać i powiesili na ścianie w salonie. Sama zaś rodzina? Cóż... po śmierci Marysi nie spotykaliśmy się już tak często, ja wyjechałem do Warszawy by tu dalej studiować, Ryszard wyjechał do Gdańska, Tomasz do Berlina zaś Weronika i Maja stale gdzieś koncertują. Nie widziałem ich chyba ponad półtora roku.
Wtedy raz jeszcze wypił zawartość kieliszka i odstawił go z powrotem na ladę – Mocne to to...
- Samobójstwo? Czy to nie dziwne?
- Dziwne, nie dziwne, wiesz jakie są kobiety, wrażliwe, uczuciowe i słabe emocjonalnie. A co dopiero Marysia, przecież była jeszcze dzieckiem.
Znów się napił.
- Ty mi lepiej powiedz co robisz w takim miejscu jak to i czemu słuchasz bajań takiego gbura jak ja?
- Ech, Jarek, Jarek....- wzdychał młodzieniec siedzący tuż obok – Troszczę się o ciebie, to wszystko.
- Heh. Jakoś nie troszczyłeś się o mnie przez te kilka lat.
- Bo nie było potrzeby.
- A teraz jest?
Młody brunet o długich włosach wskazał skinięciem głowy na pusty kieliszek, który Jarek trzymał w dłoni.
- To jest chwila słabości.
- Wstawaj, chłopie, idziemy stąd.
Podniósł go, podnosząc za ręce i postawił na nogi – No, Jarek, krok po kroku, krok po kroku
Wyszli z baru i szybko złapali taksówkę.
- Na Sienkiewicza proszę.
Gdy wyszli już z taksówki i znaleźli się przed klatką schodową, zarzucił go sobie na plecy i wszedł schodami na drugie piętro, gdzie znajdywało się ich mieszkanie. Otworzył drzwi i szybko wszedł do jednej z sypialni, poczym rzucił już ledwo przytomnego Jarka na łóżko. Sam zaś lekko odetchnął i włączył telewizor. Położył się na kanapie i szybko zasnął.
PROLOG
- ... Widzisz, chłopie, trza się znać na handlu. W dzisiejszych czasach człowiek nie przeżyje bez pieniędzy. Oczywiste mówisz? Niekoniecznie. Dziad mój po śmierci babki żył sam jeden w środku puszczy, łowił ryby, czasem upolował królika, chodził stale w jednym płaszczu, zakupionym jeszcze za młodu i obdartych kapciach. I jakoś żył, ale to pewnie wyjątek potwierdzający regułę. Cała rodzina uważała go za dziwaka, zawsze przyjeżdżał na święta z wiadrem pełnym ryb. Ale co ci będę opowiadał. Że niby ciekawyś? Skoro tak.
Wychowałem się na wsi. Mieszkałem w małym domku, obok mieliśmy plac, stodołę, a dalej pole. Mniejsza. Miałem dwóch braci: Tomka i Ryśka oraz trzy siostry: Weronikę, Maję i Marysię. Wesoła to była gromadka. Ojciec jednak trzymał nas krótko i ciągle zaganiał do pracy, powtarzając „Kto nie pracuje, ten nie je”. Surowy był, aż za bardzo, ale chcąc nie chcąc, wyszło to nam wszystkim na dobre. Gdy nie pracowaliśmy, uczyliśmy się, choć tak naprawdę było na odwrót, jako że każdy wolał się uczyć. Ja polubiłem matematykę, moi dwaj bracia woleli język polski i historię, zaś dwie starsze siostry odkryły w sobie talent do muzyki, jedna grała na pianinie, druga została później śpiewaczką operową. I tak ojciec osiągnął to, co chciał osiągnąć. Każdy z nas został kimś. Trzecia siostra? Ach, tak! Zapomniałem o niej... nie bez powodu. Miała na imię Matylda, choć wszyscy wołaliśmy na nią Marysia. Słodkie to było dziecię. Rude włosy, szeroki nosek, piegowata buzia i czarna jak smoła oczy. Byłaby zapewne oczkiem w głowie naszego ojca, gdyby nie fakt, że nic nie potrafiła.. Była beztalenciem. Zawsze miała malutkie dłonie, więc nie grała na pianinie, śpiewała, zaprawdę, jak kogut o poranku, więc nie kształciła się wokalnie, o nauce już nie wspominając. Jedyne czego się nauczyła to alfabet, a i tak szło jej to opornie. I w końcu, gdy już wszystkim zdawało się, że zostanie taka bezużyteczna do końca życia, nagle zaczęła rysować. Stało się to jednego pięknego dnia gdy ujrzała dwa motyle latające tuż nad łąką. Wtedy zawołała do mnie: „Przynieś mi papier i kredki”. Lekko zdziwiony przyniosłem jej kartkę ze swego zeszytu, ołówek i kilka kolorowych kredek. Dość szybko narysowała pierwszy szkic. „Jak ci się podoba?” – zapytała. „Bardzo ładnie” – odpowiedziałem. Skłamałem. Rysunek był paskudny, przypominał bardziej rozgniecionego motyla niż takiego żywego, ale najważniejsze że coś zaczęła robić i że wreszcie ją to cieszyło. Gdy się podszkoliła, a jej rysunki wyglądały coraz lepiej, ojciec kupił płótno i farby. Pierwsze malowidła nie były najlepsze, ale z obrazu na obraz widać było postęp. Po jakiś dwóch latach od tego momentu, ja wtedy wybierałem się na studia, wystawiła kilka ze swoich dzieł na jakimś konkursie młodych artystów, czy coś takiego. Choć uważałem, że jej ostatnie obrazy są bardzo dobre, tak zwani „znawcy sztuki” mieli inne zdanie. Wyśmiali je, nazywając „paskudnymi malowidłami piętnastoletniej smarkuli”. Marysia rozpłakała się i wybiegła z sali. Po powrocie do domu przestała malować. Gdy ja i moi bracia wyjechaliśmy na studia, dwie nasze siostry gdzieś koncertowały, ona została sama z ojcem i matką. Mogę tylko wyobrazić sobie co mogła czuć, gdy każdy z nas coś osiągnął tylko nie ona.
Pewnego dnia wszyscy zebraliśmy się w domu podczas obiadu. Ojciec pytał każdego z nas jak idzie nauka, co porabiamy i tak dalej. Marysi nie było, wyszła z samego rana na spacer. Zjedliśmy obiad, popołudnie przemieniło się w wieczór, a Marysi wciąż nie było. Dopiero gdzieś około ósmej wyszliśmy na jej poszukiwania ale było za ciemno. Następnego ranka ponowiliśmy próbę. Tym razem ją znaleźliśmy. Leżała martwa w lesie w kałuży krwi, otaczała ją aura światła, w ręku trzymała zakrwawiony nóż. Minęło długo czasu nim dławiony potworną rozpaczą, ujrzałem drewniany stojak, a na nim obraz. Pamiętam go dokładnie. Na głównym planie widniał człowiek odziany w czerń: czarny płaszcz, czarne spodnie, czarne buty, cylinder, nawet laskę miał czarną. Był odwrócony plecami, więc nie widziałem jego twarzy. Spoglądał tylko na czerwone niebo, gdzie właśnie zachodziło słońce. Stał bodajże na krawędzi jakiegoś klifu, prawą ręką zdawał się coś wskazywać.
Dwa dni później odbył się pogrzeb, lecz wybacz, nie chcę ci go opisywać. Powiem jeszcze tylko, że przyszedł później do nas jakiś mężczyzna, który chciał odkupić obraz. Proponował nawet za niego sto tysięcy. Widziałeś kiedyś tyle pieniędzy? I nie był to byle kto, tylko jakaś wysoko postawiona szycha, poseł, o ile mnie pamięć nie myli. Rodzice jednak zachowali obraz, ostatnią pamiątkę po zmarłej siostrze. Oprawili go w najdroższą ramę na jaką tylko było ich stać i powiesili na ścianie w salonie. Sama zaś rodzina? Cóż... po śmierci Marysi nie spotykaliśmy się już tak często, ja wyjechałem do Warszawy by tu dalej studiować, Ryszard wyjechał do Gdańska, Tomasz do Berlina zaś Weronika i Maja stale gdzieś koncertują. Nie widziałem ich chyba ponad półtora roku.
Wtedy raz jeszcze wypił zawartość kieliszka i odstawił go z powrotem na ladę – Mocne to to...
- Samobójstwo? Czy to nie dziwne?
- Dziwne, nie dziwne, wiesz jakie są kobiety, wrażliwe, uczuciowe i słabe emocjonalnie. A co dopiero Marysia, przecież była jeszcze dzieckiem.
Znów się napił.
- Ty mi lepiej powiedz co robisz w takim miejscu jak to i czemu słuchasz bajań takiego gbura jak ja?
- Ech, Jarek, Jarek....- wzdychał młodzieniec siedzący tuż obok – Troszczę się o ciebie, to wszystko.
- Heh. Jakoś nie troszczyłeś się o mnie przez te kilka lat.
- Bo nie było potrzeby.
- A teraz jest?
Młody brunet o długich włosach wskazał skinięciem głowy na pusty kieliszek, który Jarek trzymał w dłoni.
- To jest chwila słabości.
- Wstawaj, chłopie, idziemy stąd.
Podniósł go, podnosząc za ręce i postawił na nogi – No, Jarek, krok po kroku, krok po kroku
Wyszli z baru i szybko złapali taksówkę.
- Na Sienkiewicza proszę.
Gdy wyszli już z taksówki i znaleźli się przed klatką schodową, zarzucił go sobie na plecy i wszedł schodami na drugie piętro, gdzie znajdywało się ich mieszkanie. Otworzył drzwi i szybko wszedł do jednej z sypialni, poczym rzucił już ledwo przytomnego Jarka na łóżko. Sam zaś lekko odetchnął i włączył telewizor. Położył się na kanapie i szybko zasnął.