Michael Giacchino - suita z "The Batman",
a właściwie to kompozycje do piątej minuty. Wczoraj od 20. przez bite dwie godziny odtwarzałem w kółko.
Nie mam jakoś szczególnie wyczulonego słuchu i nawet nie potrafię nazwać tych instrumentów (dęte, zdaje się), ale uwielbiam w muzyce takie subtelności, jak te żałośliwe, próbujące się "rozkręcić" niby-fanfary w 2.18, 2.23, 3.19, 3.24, 3.31 czy 3.49.
Z każdym odsłuchaniem wzrastała we mnie też pozytywniejsza recepcja tego Batmana (jednak Trylogia Ch. Nolana we wczesnej młodości wywarła zbyt mocne wrażenie), nie tylko jako postaci w typie: "Ej, o, spójrzcie na mnie- jestem smutnym rycerzykiem o twarzy Roberta Pattisona, stłukę na kwaśne jabłko jakichś lumpów w metrze i chyba mam depresję". Aż odtworzyłem sobie na YT końcowe sceny z filmu. Właśnie dzięki tym "niespełnionym" fanfarom czuć takie zmaganie owej ciągnącego się w filmie bycia "zemstą", zamienionego na nadzieję czy sensu poświęcenia, jałowego bohaterstwa. W tych kilku minutach muzyki cały film wiele zyskał. Doskonałe.
Także nostalgiczny kompozytor- w końcu pierwsze "Medal(e) of honor" miały napisaną ścieżkę dzwiękową własnie przez niego. Co też niekiedy łatwo wpada w ucho.
Pozdrawiam