Andrew Baryła
New Member
- Dołączył
- 21.7.2005
- Posty
- 3
Bunt w Kolonii Górniczej
Rozdział I
Gomez posuwał się powoli w długiej kolumnie więźniów zmierzającej w kierunku bramy Kolonii Górniczej w Khorinis. Jego brązowy górniczy strój śmierdział zgnilizną. Nienawidził tego zapachu. Musiał go wdychać przez ponad tydzień żeglugi więziennym statkiem z kontynentu na wyspę, miał nadzieje, że przynajmniej ten smród go opuści gdy zejdzie z pokładu. Przeliczył się. Gdy tylko dotknął stopą lądu strażnicy zabrali mu ciepłe ubranie więźnia i dali tą śmierdzącą szmatę. Teraz wlókł się w kierunku drewnianej bramy prowadzącej do kolonii z rękami skutymi na plecach. Długi łańcuch łączył go z więźniami idącymi przed nim i za nim, uniemożliwiając ucieczkę. Jeszcze miesiąc temu nigdy by nie pomyślał, że może się tu znaleźć. Miał wtedy dom w stolicy Myrtany, kumpli i genialny plan napadu na skarbiec jakiegoś lorda. Facet chyba nazywał się Hagen i był palladynem. Niewiele go zresztą obchodziło kim był, najważniejsze, że miał kasę. Udało im się włamać do jego skarbca, ale podczas ucieczki złapali ich palladyni. Myślał wtedy, że go powieszą, ale skazali go tak jak każdego przestępcę na dożywocie w kopalniach rudy w Khorinis które miały być chronione przez magiczną barierę stworzoną przez magów, tak przynajmniej powiedzieli mu na statku. Gdy Gomez starał się zapomnieć o tym gdzie jest, usilnie zastanawiając się w którym momencie włamania popełnił błąd, obok przeszedł strażnik uderzając go pałką w plecy i plując na niego. Gomez wyrwany z zamyślenia przez silny cios pałki, skoczył na przeciwnika chcąc ukarać go za zniewagę, lecz łańcuch zatrzymał skazańca kilka centymetrów od celu, co wywołało śmiech okolicznych strażników. Dwaj żołnierze wepchnęli go z powrotem do kolumny. Chcąc uniknąć kolejnych ciosów Gomez posłusznie ruszył naprzód. Teraz nic nie zdziała. Był silny jak byk ale niemłody- dobiegał już czterdziestki, a podczas wojen z orkami został ranny w kolano, które często go pobolewało. Jednak z tego co widział to był silniejszy od większości więźniów idących z nim w kolumnie a i ze strażnikami też dałby sobie radę. Problem polegał na tym, że nie miał broni ani pancerza i w starciu ze strażnikiem w chwili obecnej nie miałby żadnych szans. Gdyby tylko dostał kilof do ręki...
***
Sanchez siedział przy stole w górnym zamku obozu górniczego popijając wino, jedząc śniadanie i przeglądając raporty o wydobyciu rudy i przybyciu nowych więźniów. Sanchez sam był skazańcem, ale odsiedział już połowę wyroku w królewskim wiezieniu i jako były oficer otrzymał propozycję objęcia funkcji szefa straży Kolonii Górniczej. Mając do wyboru dziesięć lat w zimnych lochach albo spędzenie reszty życia za magiczną barierą pławiąc się w luksusach jako szef straży, bez wahania wybrał to drugie, mimo świadomości, że bariera którą dzisiaj stworzą magowie nie pozwoli nikomu opuścić kolonii. Gdy przeżuwał kolejny kęs smażonej ryby, do sali w której jadł i gdzie stał jego tron wszedł młody oficer straży, tak jak wszyscy strażnicy był on byłym więźniem który odsiedział już część wyroku.
- Panie- rzekł. Ostatnich sześćdziesięciu więźniów jest już w kolonii! Magowie zaczynają tworzyć barierę za siedem godzin!
- Dobrze, odejdź- odpowiedział znudzony Sanchez.
Oficer zasalutował i wyszedł. Sanchez postanowił wyjść przed swoją siedzibę i popatrzeć po raz ostatni w życiu na niebo bez bariery. Poza tym był niewyspany i bardzo znudzony całym tym monotonnym, formalnym dniem, uznał więc, że spacer po obozie dobrze mu zrobi. Musiał jakoś dotrwać do stworzenia bariery- gdy ona powstanie będzie odgrodzony od świata zewnętrznego a jego władza będzie absolutna. Myśląc co uczyni za kilka godzin jako władca Kolonii Górniczej wyszedł z górnego obozu i ruszył dookoła pierścienia chat skazańców, wybudowanych wzdłuż drewnianej palisady okalającej cały obóz, łącznie z jego zbudowaną z kamienia górną częścią. Podczas spaceru był czujnie obserwowany przez więźniów którzy właśnie skończyli swoją zmianę w kopalni. Teraz pewnie wysyłają do roboty nowych- pomyślał i uśmiechnął się na myśl o ciężkiej pracy która czeka nowoprzybyłych do kolonii skazańców. Bardzo lubił wywyższać się nad więźniami i uprzykrzać im życie na wszelkie sposoby. Dawało mu to poczucie, że nie jest pospolitym przestępcą jak oni, lecz kimś stworzonym do wyższych rzeczy niż praca w kopalni. Kimś stworzonym aby władać innymi. Po jakimś czasie, będąc już spory kawałek drogi od bramy górnego obozu, stwierdził, że krótka drzemka na jednej z ławek pozwoli mu zregenerować siły. Usiadł więc, zamknął oczy i spokojnie zasnął.
***
Kruk stał oparty o ścianę przed swoją chatą. Właśnie skończył dzisiejszą harówkę w kopalni i był cholernie zmęczony. Obok niego stała pusta miska po ryżu, który zjadł zaraz po powrocie. Jak ma przeżyć przy takich racjach? Teraz popijał wodę z niewielkiej butelki i zastanawiał się nad możliwością ucieczki z kolonii. Za kilka godzin ucieczka będzie już zupełnie niemożliwa. Przez barierę nie da się uciec. Dobrze o tym wiedział. Teraz zresztą jego szanse też były marne- był wyczerpany i głodny, a w całym obozie roiło się od strażników. Nawet jeżeli jakimś cudem udałoby mu się wyjść z obozu, pozostawała jeszcze jedyna brama którą musiałby pokonać a która też była dobrze strzeżona. Nie, nie dałby rady uciec. Pozostawało jedynie utrzymać się jak najdłużej przy życiu tu w kolonii. Wtedy zrezygnowany Kruk zobaczył Sancheza- szefa straży, wychodzącego z górnego obozu w którym mieszkali strażnicy. Pilnujący skazańców nie byli lepsi od nich. Kruk to wiedział. Znał Sancheza. Poznał go przed kilkoma laty w armii, gdzie razem walczyli z orkami. Sanchez zabił innego żołnierza za rzekomą próbę kradzieży jego żołdu. Wtrącono go do więzienia, a gdy odsiedział kilka lat i rozpoczęto przygotowania do stworzenia Kolonii Górniczej mianowano go szefem straży- szefem takich jak on. Kruk gardził Sanchezem, za jego ostentacyjne okazywanie wyższości nad skazańcami. Był kimś takim samym jak oni, nawet kimś gorszym od nich. Kruk nie zabił nigdy żadnego człowieka, orków- tak, wielu, ale nigdy człowieka. Do kolonii trafił za odmowę wykonania samobójczego rozkazu podczas bitwy z orkami. Sanchez przeszedł właśnie nieopodal niego i po chwili zniknął mu z oczu. Kruk zauważył pogardliwe spojrzenie, które mu posłał. Więzień splunął i usiadł na ziemi przed chatą. Nigdy nie zabił człowieka ale to się może zmienić, to się na pewno zmieni jeżeli znajdzie się sam na sam z Sanchezem.
Rozdział II
Gomez stał obok wejścia do kopalni i czekał aż otrzyma jeden z rozdawanych więźniom kilofów. Nie miał już kajdan i stał rozcierając bolące nadgarstki. Gdy strażnik wepchnął mu narzędzie w rękę, z trudem powstrzymał gniew i chęć zemsty za obelgę, która spotkała go ze strony tych łotrów. Spokojnie wszedł do kopalni za jednym ze strażników i zajął wskazane mu miejsce przy twardej, wystającej nieco z kamiennej ściany bryle magicznej rudy. Uderzył ją kilofem bez żadnego efektu. Wziął większy zamach i potężny cios sprawił, że od bryły rudy odpadło kilka małych kawałeczków. Teraz wiedział, że czeka go sześć godzin naprawdę ciężkiej pracy. Po upływie czasu szychty Gomez był spocony, wyczerpany, spragniony i głodny. Położył kilof na ramieniu i pozwolił wyprowadzić się z kopalni. Efektem jego katorgi było niewiele ponad pół kilograma rudy. Strażnicy ustawili więźniów w dwuszeregowej kolumnie i właśnie przygotowywali się do wymarszu gdy nad głowami usłyszeli świst- to kamień ogniskujący wypuszczony przez jednego z magów przelatywał nad nimi. Leciał nad obóz aby tam zderzyć się z pozostałymi zaklętymi kamieniami co w efekcie miało stworzyć magiczną barierę zatrzymującą więźniów i strażników na zawsze w kolonii. Po chwili stworzona jakby z błyskawic ściana mknęła w ich stronę nieubłaganie się rozszerzając. Gdy przenikała przez nich, każdy poczuł potworne zimno. Bariera w założeniu miała zatrzymać się kilkanaście metrów za nimi, ale nie wiedzieć czemu nadal rozszerzała się, pochłaniając wielkie połacie terenu. Gdy w końcu ustał jej ruch, tworząca ją energia nieco się uspokoiła, a oniemiali strażnicy nadal spoglądali w górę. Coś musiało pójść nie tak! Gomez błyskawicznie wykorzystał moment nieuwagi pilnujących ich ludzi. Złapał kilof w obie ręce i najsilniejszym zamachem na jaki mógł się zdobyć, mimo wyczerpania, wbił całe ostrze w brzuch patrzącego w niebo strażnika. Ten zgiął się w pół, wypluł długi strumień krwi na innego strażnika i jak kłoda padł na ziemię. Więźniowie zorientowali się o co chodzi - Gomez chce wzniecić bunt. Zanim strażnicy zdążyli dobyć broni, po kilku skazańców rzuciło się na każdego z nich, przewracając na ziemię. Zabili wszystkich po krótkiej i wściekłej walce. Gomez stał dysząc nad ciałem zabitego przez siebie strażnika. Szybko wyciągnął kilof i spojrzał na innych więźniów- wszyscy patrzyli w milczeniu na niego. Uznali go za przywódcę- był najlepiej zbudowany z nich wszystkich i on pierwszy odważył się na atak.
- Zabierzcie ich pancerze! Weźcie broń!- krzyknął.
- I co dalej? Zaatakujemy obóz? Tam jest o wiele więcej strażników!- zaczął wykrzykiwać więzień który, właśnie uświadomił sobie co zrobili.
- Zaatakujemy bo ja tak mówię! Uda się nam! Ale jak nie chcesz z nami iść to droga wolna! Włócz się po kolonii czekając aż coś cię zeżre! ryknął Gomez.
Więzień szybko się uciszył i wrócił między innych.
Gomez podniósł dwuręczny miecz zabitego strażnika i ubrał jego pancerz. Wreszcie mógł zrzucić ten cuchnący łachman.
- Za mną!- krzyknął i ruszył w kierunku obozu.
Wszyscy więźniowie, jak jeden mąż z kilofami lub zabraną strażnikom bronią w rękach pobiegli za Gomezem. Niektórzy z nich mieli na sobie pancerze straży, inni zwykłe górnicze stroje, wszyscy mieli nadzieję na lepsze życie w kolonii.
***
Sanchez usłyszał świst i otworzył oczy akurat wtedy gdy nad nim przelatywał kamień ogniskujący. Widać spał jakieś sześć godzin. Nad sobą zobaczył bezgłośną eksplozję nad obozem. Tu miało być centrum bariery i to tu zderzyły się wszystkie kamienie ogniskujące. Z zachwytem obserwował rozszerzający się parasol bariery. Sanchez wszedł na palisadę aby lepiej widzieć to wspaniałe zjawisko. Po chwili obserwacji doszedł do wniosku, że bariera wyszła poza swoje zaprojektowane granice i nadal się rozszerza. Przez chwilę stał jak oniemiały, strażnicy palisady również nie mogli uwierzyć własnym oczom. Sanchezowi jednak tak naprawdę nie robiło różnicy czy bariera jest duża czy mała- najważniejsze żeby już została stworzona, żeby mógł się cieszyć pełnią władzy. Interesowały go jednak przyczyny rozwoju wypadków. Z zadumy wyrwał go krzyk jednego ze strażników:
- Więźniowie się buntują!
Po chwili usłyszał kolejny krzyk, tym razem był to okrzyk bólu. Obróciwszy się, zobaczył jak jeden ze skazańców wyjmuje kilof z ciała leżącego na ziemi strażnika. Przerażony zeskoczył z palisady i pędem ruszył do górnego zamku. Po drodze mijał walczących więźniów i strażników. Czy jego panowanie w kolonii miało się skończyć, zanim się na dobre zaczęło? Nie, na pewno nie, już widział bramę górnego obozu, rozkaże ją opuścić, przegrupuje siły i... Nagle poczuł ból w plecach i upadł na ziemię. Zaczął się rozpaczliwie czołgać w kierunku zamku. Po chwili poczuł kolejny cios i wszystko dookoła nagle zniknęło.
***
Kruk leżał na pryczy w swojej chacie, przekładając w palcach wyniesioną potajemnie z kopalni bryłkę rudy. W pewnym momencie usłyszał świst i zobaczył rozbłysk, który rozświetlił jaskrawym światłem cały obóz. Zaczyna się - pomyślał. Po jakimś czasie usłyszał odgłosy walki i krzyk jednego ze strażników:
- Więźniowie się buntują!
Natychmiast złapał kilof i wybiegł przed chatę. Zobaczył tłum więźniów zmagających się ze strażnikami. Więźniowie mieli przewagę liczebną i z łatwością powalali strażników, dobijając ich ciosami kilofów. Wtedy obok jego chaty przebiegł przerażony Sanchez. Biegł potykając się w kierunku bramy górnego obozu. Kruk złapał kilof i popędził za nim, bez trudu dopędził odzianego w ciężki pancerz szefa straży, wziął zamach i ciosem kilofa powalił go na ziemię. Sanchez zaczął czołgać się w kierunku bramy. Kruk szyderczo się uśmiechnął - ktoś kto zatruwał mu życie, od początku jego pobytu w kolonii, leży teraz u jego stóp. Wzniósł kilof nad głowę i zadał ostateczny coup de grace. Następnie z kilofem w ręce ruszył w kierunku bramy krzycząc:
- Na górny obóz! Wyrżnąć psów!
Wielu więźniów ruszyło za nim. Gdy byli już niedaleko bramy, z górnego obozu wybiegła kompania strażników z łukami. Zatrzymali się oni zaraz za bramą, sprawnie sformowali szpaler, założyli strzały i napięli cięciwy. Młody oficer - dowódca oddziału krzyknął:
- Odłóżcie broń i poddajcie się!
Więźniowie zatrzymali się wpół kroku, czekając co zrobi stojący na przedzie Kruk. Ten uważnie wpatrywał się w młodego oficera, stojącego z uniesionym mieczem, którym chciał dać sygnał do strzału łucznikom. Nagle rozkazał:
- Na nich!
Dowódca kompanii krzyknął:
- Wypuścić strzały!
W jednej chwili słychać było świst strzał, a ułamek sekundy później także jęki więźniów. Ponad połowa z tych którzy ruszyli za Krukiem, leżała teraz bez ruchu na ziemi. Pozostali przy życiu z uniesioną bronią desperacko biegli na strażników. Gdy byli o kilka metrów od nich znów dał się słyszeć głos:
- Strzelać!
Kolejni więźniowie padli na ziemię. Zanim łucznicy zdążyli dobyć mieczy, skazańcy zdołali wpaść między nich. Wściekłość i furia spowodowały masakrę żołnierzy w pierwszych sekundach walki, strażnicy odrzucili jednak szybko łuki, wyjęli broń do walki w zwarciu i zaczęli stawiać opór górnikom. Kruk, który nie ucierpiał od żadnej z salw, silnym zamachem kilofa zmiażdżył czaszkę jednego ze strażników. Kruk widział, że jego przeciwnicy mają wielką przewagę liczebną i, że więźniowie nie wytrzymają długo takiej walki. Obok niego na ziemię padł skazaniec z rozpłatanym gardłem. Skazańcy zaczęli powoli cofać się. Kolejny z buntowników zwalił się na ziemię, przeszyty mieczem. Kruk widząc, że dalsza walka nie ma sensu ryknął:
- Odwrót! Będziemy się bronić między chatami!
Walczący wykonali rozkaz Kruka, rozpoczynając paniczną ucieczkę w dół obozu. Strażnicy ruszyli za nimi, zagrzewani przez młodego oficera. Gdy dobiegli do palisady i wpadli pomiędzy chaty, Kruk chcąc dać innym czas na ucieczkę, nagle się odwrócił i zaczął wywijać młynka swoim kilofem. Jeden ze strażników otrzymał potężny cios i jego ciało uderzyło o oddaloną o jakieś dwa metry chatę. Inni widząc to, a nie posiadając łuków zatrzymali się w bezpiecznej odległości, a następnie szybko wrócili do zamku. Dyszący ze zmęczenia Kruk usłyszał po chwili trzask opadającej kraty w bramie górnego obozu. Więźniowie zebrali się dookoła niego czekając co zrobi, rozkazał im więc:
- Przygotujcie się do obrony w chatach.
Gdy się rozeszli, ruszył do bramy dolnego obozu. Miał nadzieję, że w kopalni też doszło do buntu i, że się on udał. Krukowi pozostało zaledwie kilkunastu ludzi. Za mało nawet by obronić dolny obóz, nie myśląc już o atakowaniu górnego. Pozostawało mu modlić się do Innosa, aby z kopalni przybyli zbuntowani więźniowie, a nie strażnicy. Usiadł przy bramie patrząc w kierunku kopalni. Nie modlił się od wielu lat, ale co mu szkodzi spróbować...
Rozdział III
Gomez z towarzyszami biegł w dół wzniesienia na którym była kopalnia. Z każdym krokiem byli coraz bliżej obozu, który chcieli wyzwolić. Zatrzymali się kilka metrów od mostu łączącego brzegi rzeki, która płynęła przed obozem. Gomez odwrócił się do więźniów i krzyknął:
- Zaczynamy! Wszyscy wchodzimy przez główną bramę i biegniemy na górny obóz! Przede wszystkim trzeba zabić szefa straży! Za mną!
Gromada z głośnym krzykiem na ustach, ruszyła przez most w kierunku bramy. Kilka metrów od niej wszyscy stanęli jak wryci- przed bramą siedział w kucki jeden z więźniów. Był dobrze zbudowany, w rękach trzymał kilof, a na grzbiecie postrzępione ubranie więźnia. Wyglądał na niesamowicie szczęśliwego z ich widoku. Wstał, mruknął pod nosem coś jak gdyby „dzięki Ci Innosie” i podszedł do Gomeza.
- Nazywam się Kruk. Byłem chyba kimś w rodzaju przywódcy tego co tu się stało- powiedział wyciągając rękę do szefa skazańców z kopalni.
- Gomez- przedstawił się krótko. A co się stało?
- Coś na kształt buntu, nie ja go zacząłem ale chyba mimowolnie okazałem się jego przywódcą.
- I co? Zdobyliście obóz?
- Dolny tak, od górnego nas odparli, zostało mi tylko kilkunastu ludzi, ale skoro wy przyszliście...
- Zdobędziemy górny obóz- odrzekł.
- No więc zapraszam- Kruk z uśmiechem wskazał bramę dolnego obozu.
Gomez i jego ludzie pewni siebie weszli do środka, ci z nich którzy nie mieli broni ani zbroi natychmiast ograbili trupy strażników i po chwili kilkudziesięcioosobowa kompania skazańców z Gomezem i Krukiem na czele była gotowa do szturmu na zamek.
- Nie teraz, zrobimy to w nocy- część z nas wejdzie po murach i otworzy bramę- tłumaczył Gomez. A teraz do chat! Rozejść się!- ryknął.
Wszyscy posłuszni rozkazowi przywódcy ruszyli do swoich domów, aby odpocząć przed walką. Strażnicy na murach z niepokojem obserwowali przybycie kolejnych więźniów, nie wiedzieli jednak kiedy mają zamiar zaatakować.
***
Gomez oraz kilku jego towarzyszy, stali przy murze górnego obozu, kilkanaście metrów na prawo od bramy. Było już ciemno- noc była bezksiężycowa. Wszyscy mieli w rękach długie sznury z kotwiczkami, które po kilku próbach udało im się zaczepić o mury. Byli gotowi. Gomez cicho gwizdnął i w odpowiedzi usłyszał inne gwizdnięcie- to Kruk.
- Zaczynamy- szepnął.
Wszyscy zaczęli powoli wspinać się po linach na szczyt muru. Po jakimś czasie, gdy dotarli na blanki, Gomez wyjął sztylet, zakradł się na palcach za plecy jednego z pilnujących wieży nad bramą strażników i wbił po rękojeść broń pomiędzy jego łopatki. Strażnik upadł bezgłośnie na ziemię. Inni w podobny sposób zakradli się do pozostałych dwóch. Grubszy z nich upadając wydał cichy jęk, słysząc to drugi strażnik wyciągnął broń i krzyknął w kierunku swego już martwego kompana:
- Co ci się dzieje?
W tym momencie sztylet jednego z więźniów wbił się w jego podbrzusze. Strażnik zgiął się w pół i upadł na ziemię chwytając za sznur od dzwonu alarmowego. W całym obozie rozległo się dzwonienie. Po chwili w kwaterach strażników pozapalały się światła.
- Otworzyć bramę! krzyknął Gomez nie dbając już o dyskrecję.
Odrzucił sztylet i wyjął swój wielki miecz z pochwy na plecach. Jeden ze skazańców dopadł do kołowrotu otwierającego bramę górnego obozu i z wysiłkiem, powoli zaczął go obracać. Z budynków zaczęli wybiegać strażnicy z pochodniami w dłoniach. Przed kwaterą główną stanął młody oficer, który widocznie po śmierci Sancheza objął przywództwo nad strażą. Brama została otwarta, do środka wpadło kilkudziesięciu więźniów z Krukiem na czele. Nieliczni strażnicy ruszyli im naprzeciw. Gomez ze swoimi ludźmi też popędził do walki. Stanął obok Kruka, który właśnie odbił cios jednego z broniących się i parł naprzód. Posuwał się do przodu razem z nim. Uniknął ciosu owrzodzonego na twarzy strażnika i przebił go mieczem. Za nim stał młody oficer odwrócony plecami do niego i krzyczący do swoich ludzi, aby wycofali się do kwatery głównej, gdzie mieliby się bronić. Gomez szybkim cięciem zdjął mu głowę z ramion. Pozbawieni dowódcy i rozproszeni strażnicy zostali szybko wybici. Kruk stał dysząc pośrodku obozu. Patrzył jak skazańcy otaczają Gomeza i uśmiechnął się:
- Teraz to ty jesteś tu szefem!- krzyknął.
Gomez który zaczął rozumieć sytuację, powiedział do więźniów:
- Dobra robota! Wracajcie do chat i się wyśpijcie! Jutro przeniesiecie się tutaj. Ja muszę jeszcze zrobić parę rzeczy.
Wszyscy rozeszli się do swoich chat, natomiast nowy władca kolonii ruszył do kwatery głównej strażników. Usiadł przy stole, wyjął czysty kawałek pergaminu i zaczął pisać list do króla. Poinformował go co się stało w kolonii i przedstawił warunki jakie król musi spełnić, by nadal otrzymywać rudę. Następnie wezwał do siebie Kruka:
- Od teraz jesteś moim zastępcą. Dopilnuj żeby król dostał to jutro zamiast rudy- powiedział wręczając mu pismo. Dopilnujesz też aby nowy transport więźniów trafił do pracy w kopalni, weź paru naszych chłopaków, niech ich pilnują.
- Tak jest- odrzekł Kruk uśmiechając się, po czym wyszedł.
Gomez wstał, wszedł do komnaty Sancheza, zdjął pancerz i położył się do łóżka. Kończył dzień jako władca całej kolonii. Przez chwilę zastanawiał się, co może odpowiedzieć na jego list król i jak powinien zorganizować życie w obozie. Jutro pośle też posłańca, aby ten sprowadził magów - których też pewnie objęła bariera do obozu. Tacy potężni sojusznicy mogą mu się przydać, zamieszkają w budynku sąsiadującym z jego kwaterą. Po kilku minutach zapadł w głęboki sen. Teraz władcami Kolonii Górniczej w Khorinis byli więźniowie.
Andrew_Baryła
****************************************************************
Rozdział I
Gomez posuwał się powoli w długiej kolumnie więźniów zmierzającej w kierunku bramy Kolonii Górniczej w Khorinis. Jego brązowy górniczy strój śmierdział zgnilizną. Nienawidził tego zapachu. Musiał go wdychać przez ponad tydzień żeglugi więziennym statkiem z kontynentu na wyspę, miał nadzieje, że przynajmniej ten smród go opuści gdy zejdzie z pokładu. Przeliczył się. Gdy tylko dotknął stopą lądu strażnicy zabrali mu ciepłe ubranie więźnia i dali tą śmierdzącą szmatę. Teraz wlókł się w kierunku drewnianej bramy prowadzącej do kolonii z rękami skutymi na plecach. Długi łańcuch łączył go z więźniami idącymi przed nim i za nim, uniemożliwiając ucieczkę. Jeszcze miesiąc temu nigdy by nie pomyślał, że może się tu znaleźć. Miał wtedy dom w stolicy Myrtany, kumpli i genialny plan napadu na skarbiec jakiegoś lorda. Facet chyba nazywał się Hagen i był palladynem. Niewiele go zresztą obchodziło kim był, najważniejsze, że miał kasę. Udało im się włamać do jego skarbca, ale podczas ucieczki złapali ich palladyni. Myślał wtedy, że go powieszą, ale skazali go tak jak każdego przestępcę na dożywocie w kopalniach rudy w Khorinis które miały być chronione przez magiczną barierę stworzoną przez magów, tak przynajmniej powiedzieli mu na statku. Gdy Gomez starał się zapomnieć o tym gdzie jest, usilnie zastanawiając się w którym momencie włamania popełnił błąd, obok przeszedł strażnik uderzając go pałką w plecy i plując na niego. Gomez wyrwany z zamyślenia przez silny cios pałki, skoczył na przeciwnika chcąc ukarać go za zniewagę, lecz łańcuch zatrzymał skazańca kilka centymetrów od celu, co wywołało śmiech okolicznych strażników. Dwaj żołnierze wepchnęli go z powrotem do kolumny. Chcąc uniknąć kolejnych ciosów Gomez posłusznie ruszył naprzód. Teraz nic nie zdziała. Był silny jak byk ale niemłody- dobiegał już czterdziestki, a podczas wojen z orkami został ranny w kolano, które często go pobolewało. Jednak z tego co widział to był silniejszy od większości więźniów idących z nim w kolumnie a i ze strażnikami też dałby sobie radę. Problem polegał na tym, że nie miał broni ani pancerza i w starciu ze strażnikiem w chwili obecnej nie miałby żadnych szans. Gdyby tylko dostał kilof do ręki...
***
Sanchez siedział przy stole w górnym zamku obozu górniczego popijając wino, jedząc śniadanie i przeglądając raporty o wydobyciu rudy i przybyciu nowych więźniów. Sanchez sam był skazańcem, ale odsiedział już połowę wyroku w królewskim wiezieniu i jako były oficer otrzymał propozycję objęcia funkcji szefa straży Kolonii Górniczej. Mając do wyboru dziesięć lat w zimnych lochach albo spędzenie reszty życia za magiczną barierą pławiąc się w luksusach jako szef straży, bez wahania wybrał to drugie, mimo świadomości, że bariera którą dzisiaj stworzą magowie nie pozwoli nikomu opuścić kolonii. Gdy przeżuwał kolejny kęs smażonej ryby, do sali w której jadł i gdzie stał jego tron wszedł młody oficer straży, tak jak wszyscy strażnicy był on byłym więźniem który odsiedział już część wyroku.
- Panie- rzekł. Ostatnich sześćdziesięciu więźniów jest już w kolonii! Magowie zaczynają tworzyć barierę za siedem godzin!
- Dobrze, odejdź- odpowiedział znudzony Sanchez.
Oficer zasalutował i wyszedł. Sanchez postanowił wyjść przed swoją siedzibę i popatrzeć po raz ostatni w życiu na niebo bez bariery. Poza tym był niewyspany i bardzo znudzony całym tym monotonnym, formalnym dniem, uznał więc, że spacer po obozie dobrze mu zrobi. Musiał jakoś dotrwać do stworzenia bariery- gdy ona powstanie będzie odgrodzony od świata zewnętrznego a jego władza będzie absolutna. Myśląc co uczyni za kilka godzin jako władca Kolonii Górniczej wyszedł z górnego obozu i ruszył dookoła pierścienia chat skazańców, wybudowanych wzdłuż drewnianej palisady okalającej cały obóz, łącznie z jego zbudowaną z kamienia górną częścią. Podczas spaceru był czujnie obserwowany przez więźniów którzy właśnie skończyli swoją zmianę w kopalni. Teraz pewnie wysyłają do roboty nowych- pomyślał i uśmiechnął się na myśl o ciężkiej pracy która czeka nowoprzybyłych do kolonii skazańców. Bardzo lubił wywyższać się nad więźniami i uprzykrzać im życie na wszelkie sposoby. Dawało mu to poczucie, że nie jest pospolitym przestępcą jak oni, lecz kimś stworzonym do wyższych rzeczy niż praca w kopalni. Kimś stworzonym aby władać innymi. Po jakimś czasie, będąc już spory kawałek drogi od bramy górnego obozu, stwierdził, że krótka drzemka na jednej z ławek pozwoli mu zregenerować siły. Usiadł więc, zamknął oczy i spokojnie zasnął.
***
Kruk stał oparty o ścianę przed swoją chatą. Właśnie skończył dzisiejszą harówkę w kopalni i był cholernie zmęczony. Obok niego stała pusta miska po ryżu, który zjadł zaraz po powrocie. Jak ma przeżyć przy takich racjach? Teraz popijał wodę z niewielkiej butelki i zastanawiał się nad możliwością ucieczki z kolonii. Za kilka godzin ucieczka będzie już zupełnie niemożliwa. Przez barierę nie da się uciec. Dobrze o tym wiedział. Teraz zresztą jego szanse też były marne- był wyczerpany i głodny, a w całym obozie roiło się od strażników. Nawet jeżeli jakimś cudem udałoby mu się wyjść z obozu, pozostawała jeszcze jedyna brama którą musiałby pokonać a która też była dobrze strzeżona. Nie, nie dałby rady uciec. Pozostawało jedynie utrzymać się jak najdłużej przy życiu tu w kolonii. Wtedy zrezygnowany Kruk zobaczył Sancheza- szefa straży, wychodzącego z górnego obozu w którym mieszkali strażnicy. Pilnujący skazańców nie byli lepsi od nich. Kruk to wiedział. Znał Sancheza. Poznał go przed kilkoma laty w armii, gdzie razem walczyli z orkami. Sanchez zabił innego żołnierza za rzekomą próbę kradzieży jego żołdu. Wtrącono go do więzienia, a gdy odsiedział kilka lat i rozpoczęto przygotowania do stworzenia Kolonii Górniczej mianowano go szefem straży- szefem takich jak on. Kruk gardził Sanchezem, za jego ostentacyjne okazywanie wyższości nad skazańcami. Był kimś takim samym jak oni, nawet kimś gorszym od nich. Kruk nie zabił nigdy żadnego człowieka, orków- tak, wielu, ale nigdy człowieka. Do kolonii trafił za odmowę wykonania samobójczego rozkazu podczas bitwy z orkami. Sanchez przeszedł właśnie nieopodal niego i po chwili zniknął mu z oczu. Kruk zauważył pogardliwe spojrzenie, które mu posłał. Więzień splunął i usiadł na ziemi przed chatą. Nigdy nie zabił człowieka ale to się może zmienić, to się na pewno zmieni jeżeli znajdzie się sam na sam z Sanchezem.
Rozdział II
Gomez stał obok wejścia do kopalni i czekał aż otrzyma jeden z rozdawanych więźniom kilofów. Nie miał już kajdan i stał rozcierając bolące nadgarstki. Gdy strażnik wepchnął mu narzędzie w rękę, z trudem powstrzymał gniew i chęć zemsty za obelgę, która spotkała go ze strony tych łotrów. Spokojnie wszedł do kopalni za jednym ze strażników i zajął wskazane mu miejsce przy twardej, wystającej nieco z kamiennej ściany bryle magicznej rudy. Uderzył ją kilofem bez żadnego efektu. Wziął większy zamach i potężny cios sprawił, że od bryły rudy odpadło kilka małych kawałeczków. Teraz wiedział, że czeka go sześć godzin naprawdę ciężkiej pracy. Po upływie czasu szychty Gomez był spocony, wyczerpany, spragniony i głodny. Położył kilof na ramieniu i pozwolił wyprowadzić się z kopalni. Efektem jego katorgi było niewiele ponad pół kilograma rudy. Strażnicy ustawili więźniów w dwuszeregowej kolumnie i właśnie przygotowywali się do wymarszu gdy nad głowami usłyszeli świst- to kamień ogniskujący wypuszczony przez jednego z magów przelatywał nad nimi. Leciał nad obóz aby tam zderzyć się z pozostałymi zaklętymi kamieniami co w efekcie miało stworzyć magiczną barierę zatrzymującą więźniów i strażników na zawsze w kolonii. Po chwili stworzona jakby z błyskawic ściana mknęła w ich stronę nieubłaganie się rozszerzając. Gdy przenikała przez nich, każdy poczuł potworne zimno. Bariera w założeniu miała zatrzymać się kilkanaście metrów za nimi, ale nie wiedzieć czemu nadal rozszerzała się, pochłaniając wielkie połacie terenu. Gdy w końcu ustał jej ruch, tworząca ją energia nieco się uspokoiła, a oniemiali strażnicy nadal spoglądali w górę. Coś musiało pójść nie tak! Gomez błyskawicznie wykorzystał moment nieuwagi pilnujących ich ludzi. Złapał kilof w obie ręce i najsilniejszym zamachem na jaki mógł się zdobyć, mimo wyczerpania, wbił całe ostrze w brzuch patrzącego w niebo strażnika. Ten zgiął się w pół, wypluł długi strumień krwi na innego strażnika i jak kłoda padł na ziemię. Więźniowie zorientowali się o co chodzi - Gomez chce wzniecić bunt. Zanim strażnicy zdążyli dobyć broni, po kilku skazańców rzuciło się na każdego z nich, przewracając na ziemię. Zabili wszystkich po krótkiej i wściekłej walce. Gomez stał dysząc nad ciałem zabitego przez siebie strażnika. Szybko wyciągnął kilof i spojrzał na innych więźniów- wszyscy patrzyli w milczeniu na niego. Uznali go za przywódcę- był najlepiej zbudowany z nich wszystkich i on pierwszy odważył się na atak.
- Zabierzcie ich pancerze! Weźcie broń!- krzyknął.
- I co dalej? Zaatakujemy obóz? Tam jest o wiele więcej strażników!- zaczął wykrzykiwać więzień który, właśnie uświadomił sobie co zrobili.
- Zaatakujemy bo ja tak mówię! Uda się nam! Ale jak nie chcesz z nami iść to droga wolna! Włócz się po kolonii czekając aż coś cię zeżre! ryknął Gomez.
Więzień szybko się uciszył i wrócił między innych.
Gomez podniósł dwuręczny miecz zabitego strażnika i ubrał jego pancerz. Wreszcie mógł zrzucić ten cuchnący łachman.
- Za mną!- krzyknął i ruszył w kierunku obozu.
Wszyscy więźniowie, jak jeden mąż z kilofami lub zabraną strażnikom bronią w rękach pobiegli za Gomezem. Niektórzy z nich mieli na sobie pancerze straży, inni zwykłe górnicze stroje, wszyscy mieli nadzieję na lepsze życie w kolonii.
***
Sanchez usłyszał świst i otworzył oczy akurat wtedy gdy nad nim przelatywał kamień ogniskujący. Widać spał jakieś sześć godzin. Nad sobą zobaczył bezgłośną eksplozję nad obozem. Tu miało być centrum bariery i to tu zderzyły się wszystkie kamienie ogniskujące. Z zachwytem obserwował rozszerzający się parasol bariery. Sanchez wszedł na palisadę aby lepiej widzieć to wspaniałe zjawisko. Po chwili obserwacji doszedł do wniosku, że bariera wyszła poza swoje zaprojektowane granice i nadal się rozszerza. Przez chwilę stał jak oniemiały, strażnicy palisady również nie mogli uwierzyć własnym oczom. Sanchezowi jednak tak naprawdę nie robiło różnicy czy bariera jest duża czy mała- najważniejsze żeby już została stworzona, żeby mógł się cieszyć pełnią władzy. Interesowały go jednak przyczyny rozwoju wypadków. Z zadumy wyrwał go krzyk jednego ze strażników:
- Więźniowie się buntują!
Po chwili usłyszał kolejny krzyk, tym razem był to okrzyk bólu. Obróciwszy się, zobaczył jak jeden ze skazańców wyjmuje kilof z ciała leżącego na ziemi strażnika. Przerażony zeskoczył z palisady i pędem ruszył do górnego zamku. Po drodze mijał walczących więźniów i strażników. Czy jego panowanie w kolonii miało się skończyć, zanim się na dobre zaczęło? Nie, na pewno nie, już widział bramę górnego obozu, rozkaże ją opuścić, przegrupuje siły i... Nagle poczuł ból w plecach i upadł na ziemię. Zaczął się rozpaczliwie czołgać w kierunku zamku. Po chwili poczuł kolejny cios i wszystko dookoła nagle zniknęło.
***
Kruk leżał na pryczy w swojej chacie, przekładając w palcach wyniesioną potajemnie z kopalni bryłkę rudy. W pewnym momencie usłyszał świst i zobaczył rozbłysk, który rozświetlił jaskrawym światłem cały obóz. Zaczyna się - pomyślał. Po jakimś czasie usłyszał odgłosy walki i krzyk jednego ze strażników:
- Więźniowie się buntują!
Natychmiast złapał kilof i wybiegł przed chatę. Zobaczył tłum więźniów zmagających się ze strażnikami. Więźniowie mieli przewagę liczebną i z łatwością powalali strażników, dobijając ich ciosami kilofów. Wtedy obok jego chaty przebiegł przerażony Sanchez. Biegł potykając się w kierunku bramy górnego obozu. Kruk złapał kilof i popędził za nim, bez trudu dopędził odzianego w ciężki pancerz szefa straży, wziął zamach i ciosem kilofa powalił go na ziemię. Sanchez zaczął czołgać się w kierunku bramy. Kruk szyderczo się uśmiechnął - ktoś kto zatruwał mu życie, od początku jego pobytu w kolonii, leży teraz u jego stóp. Wzniósł kilof nad głowę i zadał ostateczny coup de grace. Następnie z kilofem w ręce ruszył w kierunku bramy krzycząc:
- Na górny obóz! Wyrżnąć psów!
Wielu więźniów ruszyło za nim. Gdy byli już niedaleko bramy, z górnego obozu wybiegła kompania strażników z łukami. Zatrzymali się oni zaraz za bramą, sprawnie sformowali szpaler, założyli strzały i napięli cięciwy. Młody oficer - dowódca oddziału krzyknął:
- Odłóżcie broń i poddajcie się!
Więźniowie zatrzymali się wpół kroku, czekając co zrobi stojący na przedzie Kruk. Ten uważnie wpatrywał się w młodego oficera, stojącego z uniesionym mieczem, którym chciał dać sygnał do strzału łucznikom. Nagle rozkazał:
- Na nich!
Dowódca kompanii krzyknął:
- Wypuścić strzały!
W jednej chwili słychać było świst strzał, a ułamek sekundy później także jęki więźniów. Ponad połowa z tych którzy ruszyli za Krukiem, leżała teraz bez ruchu na ziemi. Pozostali przy życiu z uniesioną bronią desperacko biegli na strażników. Gdy byli o kilka metrów od nich znów dał się słyszeć głos:
- Strzelać!
Kolejni więźniowie padli na ziemię. Zanim łucznicy zdążyli dobyć mieczy, skazańcy zdołali wpaść między nich. Wściekłość i furia spowodowały masakrę żołnierzy w pierwszych sekundach walki, strażnicy odrzucili jednak szybko łuki, wyjęli broń do walki w zwarciu i zaczęli stawiać opór górnikom. Kruk, który nie ucierpiał od żadnej z salw, silnym zamachem kilofa zmiażdżył czaszkę jednego ze strażników. Kruk widział, że jego przeciwnicy mają wielką przewagę liczebną i, że więźniowie nie wytrzymają długo takiej walki. Obok niego na ziemię padł skazaniec z rozpłatanym gardłem. Skazańcy zaczęli powoli cofać się. Kolejny z buntowników zwalił się na ziemię, przeszyty mieczem. Kruk widząc, że dalsza walka nie ma sensu ryknął:
- Odwrót! Będziemy się bronić między chatami!
Walczący wykonali rozkaz Kruka, rozpoczynając paniczną ucieczkę w dół obozu. Strażnicy ruszyli za nimi, zagrzewani przez młodego oficera. Gdy dobiegli do palisady i wpadli pomiędzy chaty, Kruk chcąc dać innym czas na ucieczkę, nagle się odwrócił i zaczął wywijać młynka swoim kilofem. Jeden ze strażników otrzymał potężny cios i jego ciało uderzyło o oddaloną o jakieś dwa metry chatę. Inni widząc to, a nie posiadając łuków zatrzymali się w bezpiecznej odległości, a następnie szybko wrócili do zamku. Dyszący ze zmęczenia Kruk usłyszał po chwili trzask opadającej kraty w bramie górnego obozu. Więźniowie zebrali się dookoła niego czekając co zrobi, rozkazał im więc:
- Przygotujcie się do obrony w chatach.
Gdy się rozeszli, ruszył do bramy dolnego obozu. Miał nadzieję, że w kopalni też doszło do buntu i, że się on udał. Krukowi pozostało zaledwie kilkunastu ludzi. Za mało nawet by obronić dolny obóz, nie myśląc już o atakowaniu górnego. Pozostawało mu modlić się do Innosa, aby z kopalni przybyli zbuntowani więźniowie, a nie strażnicy. Usiadł przy bramie patrząc w kierunku kopalni. Nie modlił się od wielu lat, ale co mu szkodzi spróbować...
Rozdział III
Gomez z towarzyszami biegł w dół wzniesienia na którym była kopalnia. Z każdym krokiem byli coraz bliżej obozu, który chcieli wyzwolić. Zatrzymali się kilka metrów od mostu łączącego brzegi rzeki, która płynęła przed obozem. Gomez odwrócił się do więźniów i krzyknął:
- Zaczynamy! Wszyscy wchodzimy przez główną bramę i biegniemy na górny obóz! Przede wszystkim trzeba zabić szefa straży! Za mną!
Gromada z głośnym krzykiem na ustach, ruszyła przez most w kierunku bramy. Kilka metrów od niej wszyscy stanęli jak wryci- przed bramą siedział w kucki jeden z więźniów. Był dobrze zbudowany, w rękach trzymał kilof, a na grzbiecie postrzępione ubranie więźnia. Wyglądał na niesamowicie szczęśliwego z ich widoku. Wstał, mruknął pod nosem coś jak gdyby „dzięki Ci Innosie” i podszedł do Gomeza.
- Nazywam się Kruk. Byłem chyba kimś w rodzaju przywódcy tego co tu się stało- powiedział wyciągając rękę do szefa skazańców z kopalni.
- Gomez- przedstawił się krótko. A co się stało?
- Coś na kształt buntu, nie ja go zacząłem ale chyba mimowolnie okazałem się jego przywódcą.
- I co? Zdobyliście obóz?
- Dolny tak, od górnego nas odparli, zostało mi tylko kilkunastu ludzi, ale skoro wy przyszliście...
- Zdobędziemy górny obóz- odrzekł.
- No więc zapraszam- Kruk z uśmiechem wskazał bramę dolnego obozu.
Gomez i jego ludzie pewni siebie weszli do środka, ci z nich którzy nie mieli broni ani zbroi natychmiast ograbili trupy strażników i po chwili kilkudziesięcioosobowa kompania skazańców z Gomezem i Krukiem na czele była gotowa do szturmu na zamek.
- Nie teraz, zrobimy to w nocy- część z nas wejdzie po murach i otworzy bramę- tłumaczył Gomez. A teraz do chat! Rozejść się!- ryknął.
Wszyscy posłuszni rozkazowi przywódcy ruszyli do swoich domów, aby odpocząć przed walką. Strażnicy na murach z niepokojem obserwowali przybycie kolejnych więźniów, nie wiedzieli jednak kiedy mają zamiar zaatakować.
***
Gomez oraz kilku jego towarzyszy, stali przy murze górnego obozu, kilkanaście metrów na prawo od bramy. Było już ciemno- noc była bezksiężycowa. Wszyscy mieli w rękach długie sznury z kotwiczkami, które po kilku próbach udało im się zaczepić o mury. Byli gotowi. Gomez cicho gwizdnął i w odpowiedzi usłyszał inne gwizdnięcie- to Kruk.
- Zaczynamy- szepnął.
Wszyscy zaczęli powoli wspinać się po linach na szczyt muru. Po jakimś czasie, gdy dotarli na blanki, Gomez wyjął sztylet, zakradł się na palcach za plecy jednego z pilnujących wieży nad bramą strażników i wbił po rękojeść broń pomiędzy jego łopatki. Strażnik upadł bezgłośnie na ziemię. Inni w podobny sposób zakradli się do pozostałych dwóch. Grubszy z nich upadając wydał cichy jęk, słysząc to drugi strażnik wyciągnął broń i krzyknął w kierunku swego już martwego kompana:
- Co ci się dzieje?
W tym momencie sztylet jednego z więźniów wbił się w jego podbrzusze. Strażnik zgiął się w pół i upadł na ziemię chwytając za sznur od dzwonu alarmowego. W całym obozie rozległo się dzwonienie. Po chwili w kwaterach strażników pozapalały się światła.
- Otworzyć bramę! krzyknął Gomez nie dbając już o dyskrecję.
Odrzucił sztylet i wyjął swój wielki miecz z pochwy na plecach. Jeden ze skazańców dopadł do kołowrotu otwierającego bramę górnego obozu i z wysiłkiem, powoli zaczął go obracać. Z budynków zaczęli wybiegać strażnicy z pochodniami w dłoniach. Przed kwaterą główną stanął młody oficer, który widocznie po śmierci Sancheza objął przywództwo nad strażą. Brama została otwarta, do środka wpadło kilkudziesięciu więźniów z Krukiem na czele. Nieliczni strażnicy ruszyli im naprzeciw. Gomez ze swoimi ludźmi też popędził do walki. Stanął obok Kruka, który właśnie odbił cios jednego z broniących się i parł naprzód. Posuwał się do przodu razem z nim. Uniknął ciosu owrzodzonego na twarzy strażnika i przebił go mieczem. Za nim stał młody oficer odwrócony plecami do niego i krzyczący do swoich ludzi, aby wycofali się do kwatery głównej, gdzie mieliby się bronić. Gomez szybkim cięciem zdjął mu głowę z ramion. Pozbawieni dowódcy i rozproszeni strażnicy zostali szybko wybici. Kruk stał dysząc pośrodku obozu. Patrzył jak skazańcy otaczają Gomeza i uśmiechnął się:
- Teraz to ty jesteś tu szefem!- krzyknął.
Gomez który zaczął rozumieć sytuację, powiedział do więźniów:
- Dobra robota! Wracajcie do chat i się wyśpijcie! Jutro przeniesiecie się tutaj. Ja muszę jeszcze zrobić parę rzeczy.
Wszyscy rozeszli się do swoich chat, natomiast nowy władca kolonii ruszył do kwatery głównej strażników. Usiadł przy stole, wyjął czysty kawałek pergaminu i zaczął pisać list do króla. Poinformował go co się stało w kolonii i przedstawił warunki jakie król musi spełnić, by nadal otrzymywać rudę. Następnie wezwał do siebie Kruka:
- Od teraz jesteś moim zastępcą. Dopilnuj żeby król dostał to jutro zamiast rudy- powiedział wręczając mu pismo. Dopilnujesz też aby nowy transport więźniów trafił do pracy w kopalni, weź paru naszych chłopaków, niech ich pilnują.
- Tak jest- odrzekł Kruk uśmiechając się, po czym wyszedł.
Gomez wstał, wszedł do komnaty Sancheza, zdjął pancerz i położył się do łóżka. Kończył dzień jako władca całej kolonii. Przez chwilę zastanawiał się, co może odpowiedzieć na jego list król i jak powinien zorganizować życie w obozie. Jutro pośle też posłańca, aby ten sprowadził magów - których też pewnie objęła bariera do obozu. Tacy potężni sojusznicy mogą mu się przydać, zamieszkają w budynku sąsiadującym z jego kwaterą. Po kilku minutach zapadł w głęboki sen. Teraz władcami Kolonii Górniczej w Khorinis byli więźniowie.
Andrew_Baryła
****************************************************************