B 14-a

Gothi

Pain Donkey
Weteran
Dołączył
22.8.2004
Posty
2717
Po raz pierwszy piszę s-f więc nie wiem do końca jak to powinno być zrobione. Jeśli będzie wola będę kontynuował. A, i proszę nie zrażać się terminem "Betlejem 14-alpha", oto właśnie chodzi, że jest tak idiotyczny. Jednak o tym ew. w dalszych częściach.


-Serce, co się dzieje? – zawołał ciemnowłosy mężczyzna lekkiej, ale mocnej budowy – Co się dzieje?
-Zobacz sam... – odpowiedział mu kobiecy głos dochodzący z sąsiedniego pokoju.
Mężczyzna wszedł i stanął nieruchomo. Na ekranie telewizora widniała jakaś planeta z wieloma księżycami i sporym pierścieniem.
-...spory nie nikną – dobiegł ich uszu podniecony głos reportera – Stronnictwo Nowego Rzymu domaga się natychmiastowej kolonizacji i badań, z kolei Stary Kościół żąda natychmiastowego zniszczenia. Jednak mimo usilnych apeli obu stron planeta nie została dotąd udostępniona. Legalnym właścicielem obiektu jest Japonia, gdyż to oni namierzyli układ.
Nagle zadzwonił poręczny telefon.
-Chyba skończyły mi się wakacje – powiedział kwaśno mężczyzna i odebrał słuchawkę.

-Michał Wiśniowiecki... Tak, tak... dobrze, że przybyłeś – powiedział ciemnoskóry człowiek za biurkiem – jesteś nam znów potrzebny... Ile to minęło... Dużo czasu, co nie?
-Dwa tygodnie – odburknął Michał i bezceremonialnie usiadł na blacie.
-Ano... jakoś tak wyszło. Ale widzisz, jesteś jednym z najlepszych... Nawet twoje nazwisko... Kto się domyśli, że pracujesz dla nas? No kto? Przecież Polak pełną gębą z ciebie...
-Nie tylko.
-Dobra, dobra... Nigdy was nie rozumiałem, tej nacji. Bez urazy. Ale w końcu gdybyś tak kochał tych swoich zostałbyś na Kujawiaku.
-Proszę, oszczędź mi tych bzdur i mów o co chodzi.
-Nie udawaj, że nie wiesz – ciemnoskóry wcisnął guzik w poręczy krzesła, a nad biurkiem pojawił się holograficzny model planety, którą Michał widział wcześniej w telewizji, podobnie jak biliony istnień w całej skolonizowanej części wszechświata.
-Betlejem 14 Alpha – parsknął – i ty w to wierzysz, mistrzu?
Ciemnoskóry nie zareagował, tylko powiększył model tak, że wypełnił przestrzeń między biurkiem i sufitem. Wskazówką obrócił model i powiększył drobny wycinek powierzchni. Na biurku pojawił się prymitywny las, lecz niezwykle pomniejszony.
-Skrzyżowanie południka zerowego i równika?
-Tak, znasz dokładnie proroctwo?
-Myślę, że tak.
-Ogranicz się do samej planety.
-Ehh... czy to konieczne?
-Musimy mieć pewność, ze się nadajesz.
Michał westchnął, nienawidził wszystkich proroctw, politycznych spraw uchodzących za religijne. Z niezadowoleniem zaczął:
-„A wtedy ujrzałem gwiazdy świecące jasno, lecz blado jak księżyc. I były one wielkie. Liczba ich czternaście, jak Jezus i uczniowie, oraz zdrajca ohydny. Nieboskłon przecina wstęga gorejąca koloru złota, miedzi i błękitu, lecz innego niż niebo. Wśród pni zielonych się pocznie, gdzie środków przecięcie nastąpi. I to od niego będzie zależeć wiele, a z rodu on będzie wielkiego i zacnego.”
-Brawo – uśmiechnął się ciemnoskóry – Nie licząc kilka niewielkich błędów. Ale i tak lepiej niż się spodziewałem. Brawo. Szkoda, ze nieznany zakończenia... Pieprzeni zamachowcy.
-A może lepiej nie? – odparł niby to obojętnie Michał – Te bzdury i tak traktuje się za bardzo na serio. Nowy Rzym, Kościół Rzymskokatolicki. Bobba, to nie dla mnie.
-Dla ciebie, dla ciebie. Pierwsze co zrobisz to udasz się do magazynu, już czekają na ciebie. Potem udasz się w kierunku tej planety. Wiemy, że mimo zapewnień Nowego Rzymu jest tam gdzieś ukryty krążownik... Nie wiemy tylko jaki. I ile. Japończycy też to zapewne wiedzą, ale najwyraźniej jest im to na rękę. Masz się dowiedzieć o co im chodzi i jeśli nie uda ci się w tej sprawie skontaktować – Bobba odetchnął i milczał chwilę, po czym dodał z wyraźnym niepokojem – sam zadecydujesz co zrobić... Ale od tego będzie zależeć wiele. Pamiętaj.
-Będę pamiętał.
-A niech cię...
-A ta mapa? – wskazał na model lasu.
-Bym zapomniał: dostań się tam incognito. Coś mi mówi, że oni już tam są.
-Wbrew porozumieniu?
-Wbrew.
-Kto ustalił południk zerowy?
-Oficjalnie Japończycy.
-Niech zgadnę...
-... znajduje się on tysiąc pięćset kilometrów na zachód. Tak, jest gdzie indziej.
Michał skinął głową i wyszedł. Domyślał się o co chodzi.
Idąc do magazynu wyjął komórkę i zadzwonił:
-Serce?
-Tak? – kobiecy głos był wyraźnie przygnębiony.
-Wyruszam najprawdopodobniej zaraz... Nie będę mógł się pożegnać.
Odpowiedziało mu milczenie.
-Nie bądź zła... Wiesz... wiesz, że nie mam wyjścia...
-Kocham cię...
-Ja ciebie też... Pa.
Drzwi magazynu błyszczały nieprzyjemnie.

-Dawno cię tu nie było – niski, przygarbiony mężczyzna w ciężkim do oszacowania wieku krzątał się wśród skrzyń i półek patrząc z dziwnym błyskiem w oczach na Michała. Znał go. Był to Gryzoń. Nie pamiętał nawet jak naprawdę się nazywał. Wszyscy na niego tak mówili. Nawet ci z góry. I on chyba to lubił. Dzięki temu wszyscy go znali.
-No ale do rzeczy – chrząknął i przetarł grube okulary które na pewno okularami nie były. A przynajmniej zwykłymi. Zdradzało te lekkie drżenie które mógł dostrzec tylko ktoś wprawiony – misja?
-Ano – Michał oglądał poręczny pistolet wykonany z materiału którego nie mógł zidentyfikować.
-Niech zgadnę...
-Nie zgaduj. W tej robocie nie możemy sobie na to pozwolić. Pokaż mi co masz.
-Okej, okej... spokojnie człowieku. Choć za mną.
Ruszyli wzdłuż skrzyń z orłem przeciętym błyskawicą. Nie wiedział czyja to marka. Nie było to też ważne. Najpewniej była to przykrywka. Za dotknięciem dłoni Gryzonia, pojawiły się drzwi i weszli do drugiego magazynu. Tego prawdziwego.
-Kałasznikow, aż dziw bierze, że wciąż nie wychodzi z użycia. Oczywiście wszystko zoptymalizowane według naszych standardów. Po wciśnięciu odpowiedniego kodu na kolbie – zademonstrował mu ukrytą niewielką klawiaturę – będzie działać nie gorzej jak jeden z tych najnowszych karabinów jakie zamówili sobie ci misjonarze, albo jeśli zechcesz – jak najprecyzyjniejsza snajperka. Znasz to chyba zresztą? – Michał kiwnął tylko głową – A tutaj granaty... Tutaj zwykłe, tutaj pięć z antymaterią... nie krzyw się tak, też ich nie lubię ale procedury, to procedury. Zrobisz co chcesz. I gazowe. Wedle uznania. A tutaj ostrza – noże, katany – co dusza zapragnie. Dwa egzemplarze pasa obronnego... No i niezbędnik: dwa automaty z zapasem pocisków którego nie wystrzelasz do końca życia. Pytania?
-Po co te pieprzenie?
Gryzoń uśmiechnął się i zdjął okulary.
-Żebyś był zaskoczony.

Michał faktycznie był zaskoczony. Po raz pierwszy dostał w przydziale pojazd nadprzestrzenny i to tylko dla siebie. Oczywiście nie znał nawet podstaw nawigacji pod przestrzennej ale wszystko było w komputerze. Po za tym w normalnych prędkość pojazd nie śmigał gorzej. Do tego przypominał we wnętrzu starego, dobrego polskiego Grom’a 43, lecz oczywiście był o wiele solidniejszy.
Przed odlotem na misje przeleciał jeszcze nad Churchillem i jego stołecznym miastem. Z tęsknym spojrzeniem myślał o niej.
Odwrócił wzrok i włączył autopilota. Gwiazdy rozmazały się i poczuł typowe mrowienie. Leciał do celu...

CDN.
 

Glifion

Hitman
Weteran
Dołączył
19.11.2004
Posty
563
Cóż mogę rzec... dawno nic nie komentowałem, ale o skomentuję. Będzie krótko i niezbyt dosadnie. Właściwie nie mam się do czego przyczepić, ogólnie jest dobrze napisane, czyta się lekko oraz dosyć przyjemnie. Michał Wiśniowiecki... nie wiem czemu, ale właściwie od razu skojarzyłem to nazwisko z nieudolnym polskim królem, Michałem Korybutem Wiśniowieckim, a cała sytuacja przypomina nieco filmy z Bondem. W kilku miejscach brakowało przecinków, zwłaszcza przed słowem "który" i jego wszelkimi odmianami. Pisz dalej, zachęcam. O wiele lepiej idzie mi wyszukiwanie błędów niż pisanie. Samej stylistyki się nie czepiam, choć można znaleźć kilka zdań, które wymagają zmian.

Mojego opowiadania nikt nie czyta... a jeszcze mniej osób komentuje. Oj... chyba zacznę banować.
 

Gelo

Member
Dołączył
22.12.2005
Posty
99
Opowiadanko przyjemne. Napisane prostym i zrozumiałym językiem. Błędów nie znalazłem poza brakiem kilku przecinków. Mi się nazwa głównego bohatera skojarzyła z Wiśniewskim
biggrin.gif
. Pisz dalej, bo ciekaw jestem, jak potoczą się dalsze losy Michała
wink.gif
.
Pozdro
 

Gothi

Pain Donkey
Weteran
Dołączył
22.8.2004
Posty
2717
Powiem tylko tyle: stanowisko gothi nie pochodzi od mojej xywki. Kapłani z mianem gothi istnieli kiedyś naprawdę.


Gwiazdy wróciły do swojej normalnej postaci jasnych punktów, a mrowienie ustało. Michał przeszedł na ręczne sterowanie i włączył kamuflaż. Był świadom, że jeśli mają go wypatrzyć i tak go wypatrzą, ale przynajmniej nie będzie w tym jego winy. Nie złamie procedur. Zbliżył się powoli obserwując latające w niezwykłym zagęszczeniu statki wszelkiej maści – od amerykańskich Hawk’ów, przez hiszpańskie Toro’sy po... Michał zaklął widząc zataczający dziwne pętle średniej wielkości pojazd o niezwykłym zdobieniu: były tam błyskawice, młoty jakieś rogate postacie, a na prawej burcie widniał napis: „W.O.T.A.N.” Nienawidził tych, najczęściej bardzo młodych, napaleńców. Nie wiadomo jak, ale nagle, sporo czasu temu, okazało się, że nigdzie nie zauważana ni to sekta, ni organizacja, nazywająca siebie Wotanistami, przywłaszczyła sobie dwie planety całkiem nienajgorzej zdatne do życia: Wotana i Freję. Co ciekawsze okazało się, że jest ich dwadzieścia pięć milionów. Tzn. tylu było ich na początku. Wedle niektórych szacunków aktualnie jest ich już ponad cztery razy więcej. Może nie jest to wiele w stosunku do innych potęg, ale okazali się niezwykle niebezpieczni. A może właśnie dlatego. Nikt nie zwracał na nich uwagi przez dłuższy czas, aż kiedy niewiadomo skąd pojawili się podczas wojny na planecie zwanej wówczas tylko „UXZ-747a”. Toczyli tam już od dłuższego wojnę o surowce wszędobylscy Amerykanie i podążający za nimi jak cień Rosjanie. Wtedy ktoś trzeci wynajął właśnie Wotanistów. Butni wkroczyli w sam środek pobojowiska z okrzykiem na ustach, który wkrótce potem był znany każdemu człowiekowi: „Will Of The Aryan Nation”. Teraz raczej nie ma co do tego wątpliwości kto ich wynajął, bowiem planeta nazywa się Wielki Berlin. I tak już zostało. Odtąd w każdej większej potyczce brali udział Wotaniści – najemnicy nie do końca do najęcia.
Michał przerwał rozmyślania i skierował pojazd w stronę japońskiego okrętu – bazie. Nie rozpoznawał modelu. Zresztą nie było w tym nic dziwnego. U nich rzadko produkowało się seryjnie coś większego niż ścigacze. Upewnił się, że kamuflaż działa i rozpoczął skan przestrzeni wokół bazy. Rozpoznał siedem niewielkich jednostek Nowego Rzymu i dwa duże okręty Wotanistów, wokół których roiło się od niewielkich, standardowych Lokich c17. Poza tym namierzył delegację Niemiec, Ameryki, Izraela, Rosji, Francji, Włoch, Hiszpanii i Chin. Nigdzie nie było widać śladów po jednostkach Starego Kościoła. Przeanalizował wyniki jeszcze raz: każdy z obiektów miał możliwość powrotu do swojej planety lub stacji oprócz małych wahadłowców Nowego Rzymu. Michała zaskoczyła ich lekkomyślność, choć z drugiej strony zdawał sobie sprawę, że żadną tajemnicą nie jest jak bardzo im zależy na tym miejscu. Ale mimo wszystko pozory zawsze stwarzali.
Michał zmienił kierunek lotu i zaczął skanować pustą, a przynajmniej pustą pozornie, przestrzeń. Ku swojemu niezadowoleniu namierzył tylko kilka zamaskowanych jednostek Wotanistów, którzy najpewniej urządzali sobie jakieś ze swoich idiotycznych zawodów kończących się trupami. Wyłączył silniki i zaczął zastanawiać się co począć dalej. Przywołał na monitor zdjęcia Betlejem i zaczął analizować coraz to nowe dane dopływające do jego komputera. Ze wstępnych badań wynikało, że na dwóch z księżyców istnieją warunki dogodne do wprowadzenia zmian bez większych problemów, a w sumie połowa jest w miarę dogodna, jeśli ktoś ma w zapasie około stu lat.
Ziewnął i rozciągnął się w swoim fotelu pilota. Nużyły go wszystkie cyfry migające przed oczyma. Miał nadzieję, że w dostanie jakieś precyzyjniejsze instrukcje, gdyż oczywistym stało się, że sam nie namierzy jakiejś większej jednostki Nowego Rzymu.
Włączył autopilota i wstał. Sprawdził na zegarku ile czasu leciał. Wyszło mu prosto, że nie spał już czternaście godzin. Wystarczyło to zupełnie. Wszedł w głąb pojazdu i wysunął ze ściany niewielkie, ale nie za małe łóżko. Chwycił butelkę wypełnioną gęstą substancją i wypił wszystko szybko, krzywiąc się przy tym. Odetchnął i położył się na łóżku. Zamknął oczy i przyciskiem pilota wyłączył światło. Upewnił się tylko, że autopilot działa i nawet nie spostrzegł, kiedy zapadł w sen.

Wydawało mu się, że widzi czerwone światło w ciemności. Przypominało japońskie zastępcze oczy, jednak sądząc po jego położeniu człowiek który je miał, musiałby leżeć, lub kucać, gdyż światło było dość blisko podłogi. Słyszał tylko jakiś szorstki głos mówiący tylko o innym celu i podstępie którejś z wspólnot. Chciał spytać o co chodzi, lecz z tego stanu wyrwało go piszczenie komputera. Wstał i szybko zapalił światło. Rozejrzał się dookoła, lecz nie dostrzegł niczego co mogłoby przypominać japońskie oko lub jego nosiciela. Przetarł oczy i spojrzał na zegarek. Spał pięć godzin. Wstał i podszedł do komputera. Wywołał wiadomość. Nad pulpitem sterowniczym widniała trójwymiarowa głowa Bobby. Mówiła sztucznym głosem, typowym dla takich wiadomości:
-Zmieniono plany. Nie musisz wiedzieć czemu. Wyłącz kamuflaż i nadaj wiadomość do najbliższej jednostki Japończyków lub kogoś kto dla nich pracuje. Nieważne. Oni wiedzą. Wpuszczą cię na pokład bazy. Masz być naszą delegacją. Wiem, że nie znasz się na tym, ale przynajmniej obserwuj. W tej sytuacji nie zdążymy wysłać nikogo innego. Jeśli zauważysz coś niepokojącego... dostajesz wolną rękę. Tylko błagam, bez sarmackiej brawury. Benson, bez odbioru.
Michał zaklął widząc okrążające go wahadłowce model Loki c17. Rozległo się piszczenie. Polak westchnął.

Wotaniści dali mu dziesięć minut na przygotowanie się. Wiedział, że jednym z wielu ich dziwactw jest tolerancja publicznego noszenia broni. Nawet u wroga. Jako, że najpierw miał przejść kontrolę na ich krążowniku postanowił się uzbroić.
Założył kamizelkę ochronną oraz ochraniacze na nogi, a po za tym pas z osobistą tarczą. Zauważył, że bateria naładowana jest tylko do połowy. Zaklął cicho kiedy dopinał go i sprawdzał czy działa. W cholewy butów włożył po nożu, a za pas jednego z nowych pistoletów. Na ramieniu powiesił sobie jeden z mieczy. Nie miał zamiaru go używać, jednak wśród Wotanistów wypadało mieć jakąś broń białą. Tam wszyscy coś mieli.
Sięgające do ramion, ciemne włosy spiął w kitę. Odetchnął i dał sygnał by rozpoczęto holowanie.

Pomieszczenie do którego go zaprowadzono było dość duże jak na krążownik wypadowy. Po dwóch stronach widział po dziesięć Lokich. Naprzeciw niemu wyszedł wysoki, mocno zbudowany mężczyzna z pokaźnym wąsem i brodą. Zarówno blond włosy jak i broda były splecione w warkocze. Na głowie miał wyglądający archaicznie hełm, a na ramionach pelerynę. Reszta ubioru psuła wrażenie. Miał na sobie klasyczną kamizelkę ochronną – mundur, tyle że w jasnych odcieniach błękitu i w srebrze. Spojrzał na Michała jasnymi oczami i poprawił trzymający w dłoni potężny młot.
Michał wiedział, że Wotaniści uwielbiali swoje fetysze. Młot ten nie był zwykłym młotem, a wymyślną bronią nawet o całkiem sporym zasięgu. Było można załadować nim pocisk i za pomocą wyrzutu bronią do przodu uwolnienie go. Dla nie wprawionych ludzi celność była praktycznie nieosiągalna, ale oni umieli się tym bawić. Tak, słowo „bawić” było raczej adekwatne. Broń ta miała także inną wadę: osłona osobista powstrzymywała te pociski bez trudu, gdyż nie były to kule, czy granaty, a coś co przypominało piorun kulisty. Michał nie znał się na tym. Podobnie hełm, mimo iż pozornie zwykłe dziwactwo, był po prostu zamiast pasu emitującego tarczę.
„Wiking” obejrzał Michała, a na jego ustach pojawił się dziwny grymas. Dał mu znak by udał się za nim. Polak rad, nie rad ruszył rozglądając się bacznie na boki. W pewnym momencie wydawało mu się, że znów widzi te czerwone światło, jednak kiedy mrugnął znikło. Doszedł do wniosku, że przy najbliższej okazji będzie musiał zameldować dowództwu o swoich, jak podejrzewał, przewidzeniach, spowodowanych najprawdopodobniej przeciążeniem podczas lotu.
Wotanista zatrzymał się i otworzył drzwi opatrzone jakimiś runami. Michał westchnął. Pismo odbiegające od normy było kolejnym z dziwactw tych ludzi. Polak wszedł do środka i dostrzegł siedzącego za biurkiem siwego mężczyznę. Chude palce dłoni miał splecione. Przyglądał się uważnie przybyszowi.
-Oto gothi Lore III – powiedział przewodnik i stanął obok starca.
Michał słyszał, że ta dziwna kasta kapłanów – przywódców rządziła praktycznie całym światem Wotanistów i nie spotkała się z buntem ani razu. Jednak musiał przyznać rację, że było coś w tej postaci, co budziło respekt.
-Michale Wiśniowiecki – zaczął gothi, a Polak zaklął. Był zły, że nie wymyślono mu na misję fałszywego nazwiska – zastanawia mnie czemu Polska interesuję się naszą polityką?
W Michale wrzało. Nie dość, że wpuszczono go bez żadnego ubezpieczenia w środek jednego z największych konfliktów tych czasów, to do tego bezczelnie dowództwo postanowiło zrobić z niego „Polską delegację” i to bez żadnych informacji, nie mówiąc już o zgodzie.
-Jestem tylko obserwatorem – odchrząknął – Mamy prawo wiedzieć co robicie! – odpowiedział pewniej nadając realizmu.
Gothi skinął ręką i odebrano mu miecz. Resztę pozostawiono.
-Będziesz obserwowany – usłyszał tylko i wyszedł za swoim przewodnikiem.

CDN... o ile będzie taka wola.
 
Dołączył
22.9.2005
Posty
387
No co do CDN. to czekam z niecierpliwością
laugh.gif
. Opowiadanie napisane jak (zwykle zresztą) b. dobrze. Fabuła... no co do fabuły to nie jest jasno sprecyzowana ale to chyba narazie. Chociaż z tego co jest wynika, że będzie nie banalna i ciekawa. Bohater wydaje mie się to lekki nieuk(o wielu rzeczach nie ma pojęcia). Długość opka jest w sam raz. Nie za długie nie za, krótkie. No Gothi wyszedł Ci ten "eksperymentalny s-f" i to świetnie. Tylko jedno małe zastrzeżenie(a może to zaleta) nazwy "Nowy Rzym", "Stary Koścół" i "Wotaniści" są... eee... nie typowe. Liczyłem, że będą rodem z S-F. Ale to nawet lepiej, że nie zamieściłeś takich. Pozdro!!
 

Gothi

Pain Donkey
Weteran
Dołączył
22.8.2004
Posty
2717
Ku pamięci Stanisława Lema... Aż głupio pisać cokolwiek o klimatach s-f... On był geniuszem i bez wątpienia jednym z lepszych, jeśli nie najlepszym pisarzem s-f na świecie... Po za tym te treści filozoficzne i moralne, dyskusje na temat wiary. I ta mnogość styli... Jednak każdy musi kiedyś odejść...

[*][*][*]




Sala w której zgromadziły sie delegacje był dość jasno oświecony. Michał uważał, że zbyt jasno, ale nic nie mówił, ani nie dał po sobie poznać. Dojrzał dość prędko jasnoczerwone szaty kapłanów Nowego Rzymu. Było ich pięciu, sądząc po kroju szaty było to trzech biskupów i dwóch kardynałów, jednak Michał nie był pewny. Po pierwsze rzadko widywał Noworzymian, a po za tym ich stroje były mniej zróżnicowane niż Starego Kościoła. Stało za nimi kilkunastu uzbrojonych misjonarzy, jak nazywano ich oddziały zbrojne. Polak dość łatwo zidentyfikował mundury innych delegacji, łącznie było siedemnastu delegatów i około cztery razy tylu eskortujących ich żołnierzy. Poza tym w drzwiach stało dwóch Wotanistów z młotami w dłoniach i z pasami pełnymi granatów z antymaterią. W końcu był to ich wynalazek. I może właśnie dlatego Michał tak nienawidził tej broni.
Wiśniowiecki zorientował się wkrótce, że nigdzie nie było widać japończyków, ani nawet projektora holograficznego którym często się wyręczali. Zaniepokoił się trochę tym faktem, ale postanowił zająć miejsce przy stole i czekać. Dojrzał na samym końcu niewielką tabliczkę z biało-czerwonym ornamentem. Zbliżył się i dostrzegł napis: „Michał Wiśniowiecki – delegacja Katolickiej Rzeczpospolitej Polski”. Zaklął w myślach, zaczynając rozumieć po co go wysłano, jednak wolał być ostrożny w wyciąganiu wniosków. Jedno było pewne: będzie postrzegany jako wtyka. Co prawda wtyka Starego Kościoła, a nie wywiadu Paktu Zjednoczonych Narodów, ale zawsze wtyka.
Usiadł poprawiając pistolet u pasa. Nagle drzwi otworzyły się i do sali wkroczyło sześciu japońskich gwardzistów wyglądających jak autentyczni samuraje, nie licząc drobnych różnic takich jak osobiste osłony, sztuczne oko u jednego z nich i tego, że ich katany były zrobione z jakiegoś cholerstwa, które emitowało lekką poświatę. Za nimi wkroczyło dwóch delegatów. Jeden wyglądał, jak na Japończyka, całkiem normalnie. Miał standardowy biały mundur z niewielką czerwoną kropką na piersi. Drugi miał także taki mundur, ale oczy przysłonięte miał dziwnie wyglądającym wizjerem, o niewiadomym przeznaczeniu. Z jednego ucha zwisały jakieś kable, podłączone do małego pudełka przy pasie. Po za tym Michał mógłby przysiąc, że jedna z rąk przybyłęgo porusza się jakoś nienaturalnie, jak sztuczna. W końcu było to możliwe. Japończycy kochali swoje technologie i demonstrowanie je wszystkim wokół.
Z podłogi wysunęły się krzesła na których usiedli dwaj przedstawiciele Japonii. Usiedli na nich bez żadnego powitania, a z sufitu spuszczono widoczny dla wszystkich monitor. Japończyk bez wszczepów zaczął:
-Zebraliśmy się tutaj, by uzgodnić co należy zrobić z nowo odkrytą planetą PPA-83h, oraz kto tego dokona... i za jaką cenę.
Michał dosłyszał, jak ktoś zaklął i nazwał całe to zebranie „szopką”.
Przed każdym z delegatów pojawiły się niewielkie monitory. Każdy widział na nim jakieś nic nie znaczące informacje o planecie. Tzn. nic nie znaczące w tym momencie.
-Jeśli dobrze mnie poinformowano – kontynuował Japończyk – zainteresowani NASZĄ planetą są czcigodni ojcowie Nowego Rzymu, panowie Amerykanie i Izrael. Czyż, nie?
Delegacje potwierdziły niemrawo.
-Wspaniale, wspaniale... A więc jakie są oferty?
-Proponuje – zaczął tęgi Amerykanin, lekko wyłysiały już – poczwórną kwotę tego, co zapłacilibyśmy normalnie za planetę takiego typu. O księżycach możemy porozmawiać później.
-Nie, nie możemy – przerwał mu niespodziewanie brodaty Izraelczyk – nigdy nie spotkaliśmy planety z życiem i tyloma księżycami na których potencjalnie może coś być! To jest rzadkość. Bylibyśmy zainteresowani całym układem, razem z tymi nie liczącymi się planetami, rozumiecie, chcemy mieć spokój. Proponujemy...
-Cicho, Żydzie – burknął kardynał Nowego Rzymu. Teraz Michała olśniło. Widział go już w telewizji, choć cenzura rzadko zezwalała na emitowanie czegoś o Nowym Rzymie. Był to ojciec Vadisi. Człowiek ten był tak radykalny, że nawet niektórzy z liczących się kapłanów noworzymskich krytykowało jego politykę – i tak wiemy o co wam chodzi! Chcecie po raz kolejny zniszczyć świętą krew! A mówił prorok: „Wśród pni zielonych się pocznie, gdzie środków przecięcie nastąpi. I to od niego będzie zależeć wiele, a z rodu on będzie wielkiego i zacnego.” Nadejdzie, powiadam wam, powtórnie mesjasz! I nie będzie to w waszych splugawionych łapach! O nie”!
Ktoś powiedział półgębkiem: „Jakbyśmy znali całe te ich proroctwo... z resztą to bzdury są.”
-A ten tu – kontynuował ojciec i wskazał palcem na Michała – pies na usługach tego antychrysta, wołającego się biskupem Rzymu, papieżem, też nie może posiąść świętej ziemi...
-Przecież on nie bierze udziału w targach... – powiedział ktoś, ale został uciszony.
-Te psy twierdzą jakoby miał tam się szatan narodzić. Nie wierzcie im, nie! Oni sami od szatana pochodzą! Nie ufajcie im bracia, nie! Tam mesjasz nadejdzie! Na naszej ziemi! NASZEJ!
Na różnych ciekawych rozmowach minął pierwszy dzień rozmów.

Michał nie miał już sił na nic. Kiedy tylko odprowadzono go do jego pokoju legł na łóżku i ciężko westchnął. Przegryzł coś z syntetyków pozostawionych na stole i westchnął. Tęsknił do prawdziwego jedzenia, jednak wiedział, że Japończycy będą popisywać się swoimi wytworami niezależnie czy ktoś je doceni czy nie.
Sen spadł na Polaka dość szybko...

Czerwone światło. Dziwny, niski głos. Misja. Podstęp. Wojna. I ten dziwny paraliż i uczucie, że się nie śni nic, że to musi być prawda.
-Zacznijmy od początku...
-Kim jesteś – wychrypiał ciężko Michał.
-Silny jesteś – powiedział ktoś nie bez podziwu. – Jestem stąd gdzie i ty. Ale nie znacie nas już teraz.
- Z Churchilla? Z Kujawiaka? Z Ziemi?
-Jeszcze wcześniej...
-Co to za głupoty? Komputer, światło! – ryknął ile miał sił. Nie lubił tego szpanerskiego sterowania głosem, ale nie miał wyjścia.

Światło zapaliło się. Polak poczuł, że leży na podłodze. Był cały zlany potem. Pamiętał cało zdarzenie jak przez mgłę. Był pewien, że to była prawda, ale jednak to było bezsensu.
Michał zbliżył się do komputera i wybrał opcję „Badania ogólne”. Zielony światło przeszyło jego ciało i już po chwili mógł odczytać wyniki. Nie znalazł żadnych odchyleń od normy. Ani fizycznych, ani psychicznych. Postanowił jeszcze rozpocząć dokładniejszy skan mózgu, ale i to nic nie dało. Komputer nic nie wykazał. Zaniepokoił się nieco, ale doszedł do wniosku, że to musiał być po prostu zły sen wywołany zmęczeniem i całym zamieszaniem podczas zebrania delegacji.
Przypomniał sobie jak w pewnym momencie rozmów ktoś określił Noworzymian jako „Pieprzniętych zdrowo, nadętych idiotów w pedalskich kieckach”. Ojciec Vadisi nie wytrzymał i wyrwał z rąk jednego z misjonarzy karabin, wrzeszcząc coś o karze bożej. Na to bez wahania naskoczyło go dwóch Wotanistów. Dostał w twarz i wyrwano mu broń. Na ten widok rzucili się na nich misjonarze, jednak nie byli tak wyszkoleni jak ci najemnicy. Prędko aktywowali swoje tarcze i musieli przejść do walki wręcz w której sługusy Nowego Rzymu nie mieli szans. Z tego co później Michał zasłyszał trzech leży w lazarecie, a sam Vadisi ma złamany nos. Przez ten jeden moment Polak poczuł sympatię do tych zarośniętych wojowników. Ale tylko przez jeden moment.
I trochę poprawił mu się humor.

Bedzie komentarz, bedzie CD
 

Gregori

Member
Dołączył
22.1.2005
Posty
385
Ciekawe opowiadanie, dużo opisów, dialogów... drobne błędy są, jak np. " z resztą" (powinno być łącznie), ale ogólnie bardzo ciekawy utwór. Czasem czytając to, szczególie gdy pisałeś o locie w przestrzeni i o tym, co tam się działo, czułem się jakbym znowu grał w StarCrafta
tongue.gif
czyli odczucie pozytywne. Czekamy na ciąg dalszy!
 
Do góry Bottom