Anthrax

Sługa Kruka

Member
Dołączył
12.12.2005
Posty
261
Hej! Niedawno napisałem wstęp oraz parę rozdziałów do mojego nowego opowiadania (już widzę te wasze miny
smile.gif
). Na forum zamieszczę jedynie wstęp, by sprawdzić, czy się spodoba. Początek może być nudny, lecz następnie rozdziały rozkręcają akcję, fabułę itp. (przynajmniej taką mam nadzieję).

Dawno temu, gdy cały świat zwany dziś Anthraxem, był jeszcze młody miała miejsce pewna historia. Historia ta w znaczny sposób wpłynęła na późniejszy rozwój wielu cywilizacji. Na Anthraxie znajduje się tylko jeden, lecz za to dość duży kontynent – Daerion. Od niepamiętnych czasów ów ląd jest jednym, wielkim Imperium. Powstało ono u zarania dziejów z prostej, kupieckiej wioski nadmorskiej. Handel z dzikimi plemionami barbarzyńców i innymi bogatymi ludami nieoczekiwanie przybliżył do siebie obydwa ugrupowania – ówczesnych handlarzy i nieokrzesanych dzikusów. Złoty Ocean, pełen ryb i pereł zaczął sławić wioskę jak i swe własne imię w całej krainie. Dzięki niemu wioska wzbogaciła się i rozwinęła. Z czasem przekształciła się w Republikę Fistorr. Niestety, wieści o urodzaju dotarły także za Czarcie Góry, do kryjówek stworów zła. Po ciemnej stronie Anthraxu zaczęto gromadzić bezładną hałastrę, którą jej przywódcy nazywali „armią”. Najniżej w jej hierarchii stały bezmózgie Trolle, wyżej mroczni elfowie, zaś najwyżej Nekromanci, zwani wówczas „Bladymi Ludźmi”. Ci ostatni pociągali za sznurki zza kurtyny, starając się zachować w tajemnicy swe plugawe istnienie. Nie da się ukryć, że mroczne rody były znacznie bardziej rozwinięte, zarówno technologicznie jak i militarnie, niż prości kupcy czy rybacy. Armia zła, gdy tylko skończono mobilizację, przekroczyła przełęcz Gór. Elficcy zwiadowcy donieśli Republice o zbliżających się wojskach. Handlarze spanikowali. Wiedzieli, że spokojne dni odeszły w niepamięć. Jedyną nadzieję, na choć częściowe ocalenie widzieli w grupie barbarzyńców, przebywających wśród kupców. Dowódca wioski udał się do namiotu Sinjacka, Wojennego Lorda dzikiej hordy. Zdobiły go liczne czaszki, skóry i klejnoty, zaś wszystko to uzupełniane było stalą. Sam Sinjack był wysokim, potężnym mężczyzną o czarnych włosach, sięgających ramion i bystrych, zielonych oczach. Jego szorstką twarz pokrywały liczne blizny, a nieprzyjazny stosunek Lorda do ludzi odpychał ich jeszcze bardziej. Nosił on zbroję ze skór jakiegoś zwierza, połączonych dziwnym materiałem. Na głowie nosił podłużną czaszkę z licznymi zębami, zaś na torsie ów skórzaną zbroję. Spodnie były lekkie i nie utrudniały poruszania się po polu bitwy. Buty i rękawice zrobione były z kości i utwardzanej skóry. Na plecach tkwił Czarny Wiatr, dwuręczny miecz.
- Czy mogę przeszkodzić, Sin?- zapytał przybysz, uprzejmie zdrobniając imię wodza.
- Wejdź, Alionie.- odparł mężczyzna.
Człowiek nazwany Alionem przystąpił kilka kroków do przodu i rozejrzał się po namiocie. Wszędzie było to samo – kości, skóry, miecze, topory. Barbarzyńca siedział właśnie przy drewnianym stole, studiując jakieś pergaminy napisane w języku elfów. W migotliwym świetle świec wyglądał jeszcze bardziej charyzmatycznie i posępnie.
- W jakiej sprawie przybyłeś?- padło pytanie.
- My...potrzebujemy waszej pomocy.
Cisza.
- Naszej pomocy?- powtórzył po chwili Sin.- Czyżbym miał przypomnieć ci, jak niedawno temu pewien gruby kupiec chciał wygnać „dzikusów” z wioski?
- Och, wiem, lecz zrozum – byłem wówczas głupcem.
- A teraz, gdy grozi ci niebezpieczeństwo przypomniałeś sobie o starym, dobrym Sinjacku, hę?
- Zwiadowcy donieśli nam, iż mroczne istoty są potężniejsz...- kupiec urwał nagle.- Są potężne.
Na to ostatnie zdanie Sinjack drgnął nagle. Większość swych blizn ma właśnie po starciach z różnymi istotami zła. Wiedział, że są one wytrwałe i zwinne, oraz dość odporne na ataki wręcz czy z dystansu. Sin wstał szybko od stołu, ujął w dłonie grubą, zakurzoną księgę, zdmuchnął z niej kurz i rzucił na blat stołu.
- Cóż to za tom?- zapytał przedstawiciel handlarzy.
- Legendy Anthraxu, głupcze.- syknął Sin.- Stwory ciemności, powiadasz...- wódz wypowiedział kilka razy „stwory ciemności”, nim znalazł odpowiednią stronicę.- Jest!
- Co znalazłeś?
- Zapis ze starej kroniki. Słuchaj:
„I stworzył Gryphis dnia trzynastego potwory, nijak niepodobne do dotychczasowych Jego dzieł. A wziąwszy kawałek cienia i glinę boską uformował On kształt. I pracował tak długo, aż stworzenie ożyło. I nazwał On to, co uczynił Trollem. W dalszej kolejności zmutował z cieniem boskie Elfy za ich niecne występki przeciw Niemu i Jego władzy. Zaś później człowieka z mrokiem zespolił i Bladym Człowiekiem ochrzcił.
Kolejnego dnia rozdzielił On planetę na dwa wysokim pasmem gór. A w nich umieściwszy skrzydlate jaszczury, ogniem ziejące, latające niewiasty i złączenie lwa z orłem Czarcimi je (góry) nazwał. I rzekł On do wszystkich ras, stworzonych przez Siebie:
- Dzieci moje! Jako Pan wasz i Stworzyciel prawo mam dać wam życie oraz je odebrać. Strzeżcie się, albowiem za czynienie przeciw Mojej Woli kara sroga was spotka.
Słowom Gryphisa przysłuchiwała się uważnie tajemnicza istota. Bogiem ona również była, lecz także złem w czystej postaci, siewcą zamętu, kusicielem i zdrajcą boskim. A z czasem imię Zelkara mu nadano, co w boskim języku oznacza „ten, który złem rządzi”. Sprzeciwił się Zelkar słowom Pana i otwarcie przemówił do mrocznych istot:
- Jam jest wasz Pan, jedyny, prawdziwy. Nie słuchajcie fałszywych głosów, albowiem jeden tylko jest realny i od cierpienia uratować was może. Zwalczajcie w Moim imieniu wszystkich przeciwników Mojej Woli, aby na świecie ład i porządek boży zapanował.
Zgromadzone stworzenia zaczęły skandować imiona swych bogów, nienawistnie patrząc na wrogów. Lecz upomniał ich Gryphis, mówiąc:
- Zważajcie na swe życia, gdyż kruchy to dar i łatwo postradać go można.
- Nie pozwólcie, ażeby nieprawdziwi bogowie przysłaniali wam oczy. Dlaczegóż mają stawiać przed wami mur, którego nigdy przeskoczyć wam nie pozwolą?- zabrzmiały słowa boskiego zdrajcy.
I pomagali bogowie swym ludom, walcząc przeciw sobie. Gryphis dał swym wyznawcom, zwanymi Magami, dar używania boskiej energii, many. Ustanowił też swych świętych wojów, paladynami ich nazwawszy i rozkazał im walczyć ze złem. Zelkar nie patrzył na to obojętnie. Opętał umysły „Bladych Ludzi” i Nekromantami ich nazwał. Podarował im dar magicznej energii, obiecał nieśmiertelność. Wojownikami Jego stali się mroczni i upadli paladyni lub ci, którzy zwątpili w Stworzyciela. I trwa wojna między bogami, złem a dobrem, Gryphisem a Zelkarem. A zapowiedzieli Oni, iż pewnego dnia na świat przyjdą ich Wybrańcy i położą kres istnieniu innowierców...”.
 

mogget

forumowy obibok
VIP
Dołączył
7.2.2006
Posty
488
Cos mi to przypomina...Niestety nie pamietam co(moza "Achaje" a w niej Sepha-Boga zdrajcy
tongue.gif
-i jego stwory-ziemcow)Jako ze czyralem tamta ksiazka i ze mi sie podobala to moja ocena na pewno bedzie pozytywna.
Ja nie bede sprawdzal interpunkji poniewaz jest dosc pozno,nie chce mi sie i jest nie pamietam jego nicka-on zawsze znajduje bledy-nie odbiore Mu tej roboty
tongue.gif

A wiec moja ocena to gdzies tak pomiedzy =4 a +4.

P.S. mam nadzieje ze sie nie obrazisz ze taka niska ocena
tongue.gif
 

Avaneger

Member
Dołączył
13.11.2005
Posty
95
Hmm...jak na wstęp nie jest źle . Coś tam się kreuje w wyobraźni jak się to czyta . Błędów odziwo żadnych nie zauważyłem . W sumie nie ma się do czego przyczepić . Narazie nie oceniam bo to troszke mało i żadnej akcji . Pisz szybko CDN bo nawet wciągające .


Pozdro .
 

Sługa Kruka

Member
Dołączył
12.12.2005
Posty
261
Zgodnie z prośbą zamieszczam dalszy ciąg mojego opowiadania (dłuższy). Miłego czytania!

- Co to ma do nadchodzącej armii?- spytał zdenerwowany kupiec.
- Ty niedouku!- Sin nie wytrzymał.- A to nas nazywają dzikusami. Masz, przeczytaj na głos następne strony.- polecił barbarzyńca, po czym rzucił handlarzowi księgę.
Ten przez chwilę przyglądał się stronicom, ale nie czytał ich głośno. Mruczał jedynie pod nosem kolejne wyrazy. Gdy wreszcie znalazł najistotniejszy fragment, zaczął mówić:
- „II Księga Wojny, na zło sposobów kilka.
Gryphis rzekł swym czcicielom:
- By wrogów waszych pokonać, Mojej mocy użyjcie. Im większa wasza wiara będzie we Mnie, tym skuteczniej zwalczać będziecie wrogów światłości. A jedynie przez modlitwę i głęboką ufność w Pana, większą moc zyskacie!
Jednak wszechobecne zło Zelkara było i tam. I polecił on jego wyznawcom:
- Słyszycie słowa tego heretyka – to brednie! Próbuje on omamić wasze umysły złudnymi obietnicami, zaś naprawdę nic wam nie da! Z jakich powodów odmawiać macie sobie przyjemności? Dla słów jakiegoś szaleńca?
Stworzyciel nie mógł słuchać słów swego tworu, albowiem on to stworzył boga zła. Błagał On, by Zelkar zaniechał czynów przeciw Niemu i zasiadł po Jego stronie. Ten nie chciał słuchać, nazywał swego stworzyciela kłamcą, heretykiem i obłąkańcem. Sądził on, że jego były pan rzuci swe dzieci do walki. Stało się inaczej. Gryphis zdecydował się na obronę, zaś atak w razie konieczności. Rozwścieczyło to Zdrajcę, który zapowiedział swym nowym wojskom:
- Rzekomy pan światła boi się zaatakować, albowiem wie, że przegra. To szansa nasza! Dla zbawienia tego świata krucjatę rozpocznijcie w imię Moje przeciw rywalom!
Pierwsze starcie wkrótce później się rozpoczęło. Zakończyło się przegraną sił dobra, ich sromotną klęską. Magowie spisali wówczas wszystkie nauki Gryphisa i Księgami Wojen to nazwali. Liczni paladyni modlili się do boga o łaskę i przebaczenie, zaś użytkownicy magii pytali Go, w jaki sposób zło pokonać. Rzekł On im to raz, lecz sposoby polecone przez Niego zawiodły. Widząc niszczycielskie moce ludzi, zwanymi Nekromantami dobro wycofało się. Zadumał się Gryphis Wielki. Czuł, że Jego wyznawcy za mało czasu poświęcili modłom. I nakazał on modlitwę dwa razy w ciągu Czasu Jasności, który później dniem nazwano. Następnie poświęcił On złote miecze swych zbrojnych ramion, świętych rycerzy i ćwiczyć nakazał. Magów moce również usprawnił, nowe zaklęcia i runy im dając. W tym samym czasie dokładnie to samo uczynił Jego przeciwnik. Trzynaście dób później dwie armie stanęły naprzeciw siebie z imionami swych panów na ustach. Rzuciły się krwiożercze stwory na rycerzy, Nekromanci czary szykowali. A bogowie siedzieli na swych tronach i przyglądali się bitwie.
III Księga Wojny, dobra przegrana i Zelkara święto.
Niestety, moc Gryphisa ponownie zawiodła swych czcicieli. Nekromanci, wspierani przez ożywione potwory, wygrywali bitwę. Paladyni byli bezradni, Magowie ginęli, zło święciło triumf. Po bitwie, trwającej dwadzieścia sześć dób, Zelkar zasiadł na tronie świata. Nikt bitwy nie opisał, nikt nie zapamiętał. Gryphis został zrzucony w otchłań, ale przepowiedział swój powrót w odpowiednim momencie. Jego ludzie byli załamani. A zło panować miało przez lat następnych bardzo wiele...”
Handlarz zamknął księgę i dziwnym wzrokiem zmierzył barbarzyńcę. Sinjack oczekiwał już słów swego gościa, które brzmiały następująco:
- I co?
- Czy jedyną rzeczą, którą umiesz robić jest połów i handlowanie rybami?! Jesteś głupcem, Alionie, wiesz o tym?
Alion ponownie mruknął coś pod nosem.
- Po wygranej zła rozpełzło się ono po całej dolinie Czarcich Gór. Czuję, że nadchodząca armia to ogromna grupa wojów, ale niejednolita. Mamy szansę. Szykuj wszystkich swoich zdolnych do walki wojowni...ludzi, a ja wezwę barbarzyńców. Już!- pogonił Sinjack.

Rozdział 1: Królestwo Czarnych Elfów
Od kilkunastu miesięcy Republika Fistorr była oblegana przez siły dominującego na Daerionie boga – Zelkara. Po Jego głośnym zwycięstwie zło rozprzestrzeniło się i objęło we władanie cały Anthrax. Oczywiście, wojska dobra stawiały opór, lecz nie miał on sensu. Ta walka była z góry przegrana. Według szanowanych Magów Stworzyciela wszystko to zostało spisane przez ich przodków. Wybraniec Gryphisa miał przyjść na świat w niedalekiej przyszłości, równo z Wybrańcem zła. Poruszanie się przez Daerion było bardzo trudne z powodu sługusów Nekromantów. Nie było dla nich żadnych świętości – zabijali noworodki, łupili i podpalali wioski, zabijali świętych wojów. Czarny Las był jednym z miejsc, do którego mało, kto się zapuszczał. Mieszkały tam wilkołaki i złe Elfy, a tych pierwszych każdy chciał unikać. Mimo tego, dziś w lesie rozbrzmiewał tętent kopyt. Na wielkim, czarnym rumaku, gnającym przez las siedział młody elficki rycerz. Odziany w czarną zbroję płytową, nerwowo poganiał konia i patrzył przed siebie. Był jednym z tych, których wysłano przeciw wilkołakom. Czarne Elfy, dostojne i aroganckie, nienawidziły tych, jak ich nazywały, „obleśnych wilków”. Dla ich zniszczenia powołano tak zwane Srebrne Oddziały, złożone z czarnych rycerzy. Towarzyszka Elfa była ranna – padła ofiarą mieszkańców lasu. Ona również należała do elfickiej rasy. Miała długie, jasne włosy i piękne, błękitne oczy. Miała na sobie poszarpaną lekką zbroję, poplamioną czarną krwią. Ledwo obejmowała w pasie jeźdźca, jakby za chwilę miała spaść na ziemię.
- Lone...- szepnęła cicho.
- Spokojnie, Aladrien, wkrótce będziemy na miejscu.- odparł na pozór obojętnie.- Książę Illios z pewnością będzie mógł ci pomóc.
- Ja...już nie mogę...
Lone zacisnął zęby i lekko kopnął konia w bok, by go popędzić. Musiał zdążyć na dwór księcia Illiosa, aby ten uzdrowił jego przyjaciółkę. Ów arystokrata był władcą Czarnych Elfów, a zarazem jednym z lepszych, co prawda złych, druidów. Gałęzie drzew bezlitośnie uderzały w rycerza, ale był on dokładnie osłonięty pancerzem. Jedynie oczy o czerwonych tęczówkach były narażone na atak z zewnątrz. Każdy Elf zła miał taki kolor oczu, choć czasem miały barwę na przykład różową, malinową czy jasnoczerwoną. Ich skóra była biała jak śnieg, a długie i szpiczaste uszy wyczulone na choćby najcichszy dźwięk.
- Na Zelkara, szybciej...- powtarzał elficki paladyn, czując, że siła uścisku Aladrien maleje.
Nagle zacisnął opancerzone dłonie na lejcach i zatrzymał pędzącego konia tuż przed rwącym potokiem. Kryształowo czysta woda szumiała głośno, coraz bardziej irytując Lone’a. Był pewien, że jeśli wjedzie do wody, prąd porwie go wprost do wodospadu i roztrzaska o skały. Musiał zaryzykować – Aladrien była ranna! Koń, wykonując polecenie pana, wjechał powoli do rzeki. Wtem prąd wodny zaczął bezlitośnie porywać bezradne zwierze i jego pasażerów. Lone wziął towarzyszkę na ręce i skoczył do góry, co nie było łatwe w tak ciężkim pancerzu. Rumak nie mógł nic zrobić, więc poddał się. Umiał, co prawda pływać, ale to było za dużo, nawet dla elfickiego wierzchowca.
- Żegnaj, mój przyjacielu...- rzekł Lone po utracie konia, po czym odmówił szybką modlitwę do Zelkara.
Spojrzawszy na dziewczynę stwierdził, że jest z nią coraz gorzej – wilkołacki jad zaczął działać. Całym jej delikatnym ciałem wstrząsały dreszcze i ból.
- Na pieszo będzie trudniej, ale dam radę!- postanowił.- Zelkarze, dodaj mi sił, bym mógł dotrzeć do swego celu dla Ciebie!
 

Gothi

Pain Donkey
Weteran
Dołączył
22.8.2004
Posty
2717
-Znów niekonsekwencja uzywania czasu
-mutacja... rotfl... chyba miało być "skrzyżował"... Mutacja... Jasna cholera, czemu ostatanio wszyscy chcą robić za naukowców...
-w dziwnym miejscu zakońćzyłeś pierwszą część, jak mówi porzekadło: "ni to z gruszki, ni z pietruszki", tzn. mogłoby to być, ale druga część pokazuje, że było to w połowie rozmowy
-nie jest to błąd a rzecz której nie lubię: czemu od początku wszystko jest jasne?
-barbarzyńca... nie lubię tego wyrazu: barbarzyńca to oryginalnie ktoś kto nie mówi w języku taki co ja, generalnie w fantasy przyjęło się jako dzikus i wogóle. Studiuje pergaminy? Hmm... no cóż to twój świat i twoje klocki, ale to trochę dziwnie wygląda. kwestia gustu.

Pomijając, że klasyczne "proroctwo-demon-heros" i podobne dziwnostki jak wtedy, nie jest źle. Ale jednak jest to co jest.
3/10
 

Shadow27

Member
Dołączył
26.10.2005
Posty
354
No cóż pierwsza sprawa jaką poruszę :

QUOTE Hej! Niedawno napisałem wstęp oraz parę rozdziałów do mojego nowego opowiadania (już widzę te wasze miny ). Na forum zamieszczę jedynie wstęp, by sprawdzić, czy się spodoba. Początek może być nudny, lecz następnie rozdziały rozkręcają akcję, fabułę itp. (przynajmniej taką mam nadzieję).

!! rozumiem to , że na początek prologo , ale niedość , że niecały prolog dałeś to jeszcze tylko jeden rozdział w update. Nie wiem czy chcesz nabić posty czy sądzisz , że to jakieś napięcie wywoła , którego tutaj nie oddczuwam.

Teraz do oceny:

No cóż. Nie podobało mi się wcale. Nie wciągnęło mnie ani nic z tych rzeczy. Nawet nie zaciekawiło. Brak tajemniczości. Jak napisał Gothi wszystko jest jasne od początku. Czyli lipnie. Fabuła jest tak przetrawiona , że już mi się niedobrze robi od dominacji zła , którą powstrzymuje wybraniec i wyrąbuje wszystkich w około (tak pewnie będzie). Interpunkcja to jedyna rzecz , która mi tutaj przypasowała. Co prawda niektóre dialogi czy zdania są sztuczne lub źle złożone , ale mniejsza o to. Poprostu nie podoba mi się to opowiadanie i tyle. Mam prawo tak twierdzić i z żalem , że się nie zastosowałeś do tej rady , którą Ci dałem (jakość nie ilość) wystawiam straszną (najniższą chyba z moich wystawionych ocen) :
2/10

PS. Rozumiem.

PS.2. Ale Gothic to dzieło profesjonalistów , którzy z czerwonego kapturka zrobiliby ciekawą i zaskakującą opowieść.
 

Sługa Kruka

Member
Dołączył
12.12.2005
Posty
261
Piszę ten post, aby uporządkować wszystko, a nie zwiększyć sobie ich ilość. Co uporządkować? Opowiadanie (jeśli post nie odpowiada modom to proszę o usunięcie go, ale nie dawanie warna). Zarzucaliście mi, że nie dałem całego tekstu, więc daję cały pierwszy rozdział. Długie!

Od kilkunastu miesięcy Republika Fistorr była oblegana przez siły dominującego na Daerionie boga – Zelkara. Po Jego głośnym zwycięstwie zło rozprzestrzeniło się i objęło we władanie cały Anthrax. Oczywiście, wojska dobra stawiały opór, lecz nie miał on sensu. Ta walka była z góry przegrana. Według szanowanych Magów Stworzyciela wszystko to zostało spisane przez ich przodków. Wybraniec Gryphisa miał przyjść na świat w niedalekiej przyszłości, równo z Wybrańcem zła. Poruszanie się przez Daerion było bardzo trudne z powodu sługusów Nekromantów. Nie było dla nich żadnych świętości – zabijali noworodki, łupili i podpalali wioski, zabijali świętych wojów. Czarny Las był jednym z miejsc, do którego mało, kto się zapuszczał. Mieszkały tam wilkołaki i złe Elfy, a tych pierwszych każdy chciał unikać. Mimo tego, dziś w lesie rozbrzmiewał tętent kopyt. Na wielkim, czarnym rumaku, gnającym przez las siedział młody elficki rycerz. Odziany w czarną zbroję płytową, nerwowo poganiał konia i patrzył przed siebie. Był jednym z tych, których wysłano przeciw wilkołakom. Czarne Elfy, dostojne i aroganckie, nienawidziły tych, jak ich nazywały, „obleśnych wilków”. Dla ich zniszczenia powołano tak zwane Srebrne Oddziały, złożone z czarnych rycerzy. Towarzyszka Elfa była ranna – padła ofiarą mieszkańców lasu. Ona również należała do elfickiej rasy. Miała długie, jasne włosy i piękne, błękitne oczy. Nosiła na sobie poszarpaną lekką zbroję, poplamioną czarną krwią. Ledwo obejmowała w pasie jeźdźca, jakby za chwilę miała spaść na ziemię.
- Lone...- szepnęła cicho.
- Spokojnie, Aladrien, wkrótce będziemy na miejscu.- odparł na pozór obojętnie.- Książę Illios z pewnością będzie mógł ci pomóc.
- Ja...już nie mogę...
Lone zacisnął zęby i lekko kopnął konia w bok, by go popędzić. Musiał zdążyć na dwór księcia Illiosa, aby ten uzdrowił jego przyjaciółkę. Ów arystokrata był władcą Czarnych Elfów, a zarazem jednym z lepszych, co prawda złych, druidów. Gałęzie drzew bezlitośnie uderzały w rycerza, ale był on dokładnie osłonięty pancerzem. Jedynie oczy o czerwonych tęczówkach były narażone na atak z zewnątrz. Każdy Elf zła miał taki kolor oczu, choć czasem miały barwę na przykład różową, malinową czy jasnoczerwoną. Ich skóra była biała jak śnieg, a długie i szpiczaste uszy wyczulone na choćby najcichszy dźwięk.
- Na Zelkara, szybciej...- powtarzał elficki paladyn, czując, że siła uścisku Aladrien maleje.
Nagle zacisnął opancerzone dłonie na lejcach i zatrzymał pędzącego konia tuż przed rwącym potokiem. Kryształowo czysta woda szumiała głośno, coraz bardziej irytując Lone’a. Był pewien, że jeśli wjedzie do wody, prąd porwie go wprost do wodospadu i roztrzaska o skały. Musiał zaryzykować – Aladrien była ranna! Koń, wykonując polecenie pana, wjechał powoli do rzeki. Wtem prąd wodny zaczął bezlitośnie porywać bezradne zwierze i jego pasażerów. Lone wziął towarzyszkę na ręce i skoczył do góry, co nie było łatwe w tak ciężkim pancerzu. Rumak nie mógł nic zrobić, więc poddał się. Umiał, co prawda pływać, ale to było za dużo, nawet dla elfickiego wierzchowca.
- Żegnaj, mój przyjacielu...- rzekł Lone po utracie konia, po czym odmówił szybką modlitwę do Zelkara.
Spojrzawszy na dziewczynę stwierdził, że jest z nią coraz gorzej – wilkołacki jad zaczął działać. Całym jej delikatnym ciałem wstrząsały dreszcze i ból.
- Na pieszo będzie trudniej, ale dam radę!- postanowił.- Zelkarze, dodaj mi sił, bym mógł dotrzeć do swego celu dla Ciebie!
Czarny Elf odwrócił się od szalonego potoku i ruszył w głąb ciemnego lasu. Mijając kolejne drzewa i krzewy dobrze wiedział, że jest teraz wymarzonym celem dla jakiejś wilczej hordy. Czuł na sobie wściekłe spojrzenia czerwonych jak krew oczu, ale starał się to ignorować.
- To tylko moja wyobraźnia...- szepnął, by dodać sobie otuchy.
Wielką puszczę zamieszkiwało wiele stworzeń boga zła, ale wilkołaki były z nich najgorsze. Zabijały lub kąsały każdego, kto w swej naiwności wkroczył na ich terytorium. Ich długie i ostre kły z łatwością przebijały się przez skórę, otwierając drogę dla wilczego jadu. Ugryziona ofiara popadała w głęboki paraliż, a jej siły z każdą chwilą topniały. Po pewnym czasie, który u każdego był inny, rozpoczynała się przemiana w półczłowieka, półwilka. Całe szczęście, że Elfowie znali sposób na wyleczenie wirusa, zanim wyrządzi zbyt wiele szkód. Czarna zbroja płytowa coraz bardziej ciążyła na ciele elfickiego wojownika, a czubek długiego, jednoręcznego miecza ciągnął się leniwie po starych liściach. Nagle rycerz usłyszał hałas kopyt, świst bicza i donośne głosy swych pobratymców, niosące się gdzieś z oddali. Przyspieszył kroku, by móc ich dogonić. Niestety, konie były szybkimi zwierzętami. Z daleka dało się słyszeć strzępy elfickiej mowy.
-...dlatego musimy szukać wszystkich ocalałych członków II Srebrnego Oddziału.- wyjaśnił pierwszy.
- Nie do wiary, że generał Shatarr chce zrzucić księcia Illiosa z tronu Imaldaris.- zasmucił się drugi.
- Zawsze wiedziałem, że ten cały „generał” jest zaślepiony rządzą władzy.- parsknął kolejny i splunął na trawę.
- Szykuje nam się wojna domowa...- dodał ze smutkiem czwarty.
- Zamilczcie.- syknął do nich piąty.- Słyszycie?
Pozostali Elfowie wytężyli słuch, a ich długie, szpiczaste uszy delikatnie się poruszyły. Każdy z nich usłyszał łamiące się pod naporem ciężkich butów gałęzie i stare liście. Szybko zdjęli ze swoich pleców łuki i wymierzyli w dziką puszczę.
- Opuścić łuki.- rozkazał ten ostatni z rycerzy.- On wygląda jak...jeden z naszych!
Po chwili spomiędzy drzew wyszedł zmęczony wojownik, trzymający na rękach jasnowłosą Elfkę. Rycerze wstrzymali konie i zdumionym wzrokiem wpatrywali się w rodaka. Równo spojrzeli na jego prawy napierśnik. Miał tam namalowany znak II Srebrnego Oddziału (). Ostatni z Elfów zeskoczył z konia, podbiegł do wyczerpanego niedobitka i rzekł:
- Generale Lone, cieszymy się, że pan żyje. Cóż to za białogłowa?
- Za...zabierzcie ją na dwór Jego Książęcej Mości Illiosa. Musi ją...uzdrowić.
- Czymże została zatruta?- spytał konny rycerz.
- Jadem...jadem Wilkołaka.- odparł paladyn, po czym padł ze zmęczenia na trawę.
Umysł elfickiego paladyna Zelkara przestał rejestrować otoczenie – dźwięki, obrazy, zapachy. Czuł jedynie, jak silnie dłonie podnoszą go i układają na grzbiecie konia. Nie wiedział, co się działo z jego towarzyszką. Rycerze pognali jak szaleni, żeby tylko uratować tą dwójkę. Ciężkie kopyta wbijały się głęboko w podmokłą nieco ziemię, ale zwierzęta i tak pędziły do celu.

...

Dwór księcia Illiosa di Liavis.
Ogromna komnata była skąpana w mroku, a jedyne źródło światła stanowiły tlące się pochodnie. Za długim, drewnianym stołem siedziała w fotelu samotna postać i studiowała jakieś dokumenty. Kilka czarnych włosów opadało delikatnie na dumne czoło i czerwone oczy, poruszające się to w prawo, to w lewo. Wąskie usta zdawały się lekko poruszać, wraz z czytaniem kolejnych wersów pisma. Długi, ciemnozielony płaszcz wisiał niedbale na smukłej osobie, jakby rzucono go od tak. Połysk szarych naramienników z małymi kolcami był prawie niewidoczny w słabym świetle świec i ognia. W całej sali panował zapach kwiatów i innych pachnideł, które książę uwielbiał. Na ścianach wisiały głowy upolowanych przez arystokratę zwierząt – wilków, dzików, leśnych gigantów, a nawet człowieka! Wszystkie te okazy pochodziły z samego Czarnego Lasu. Gdy krwistoczerwone oczy śledziły ostatnią linijkę kartki, do pomieszczenia wpadł elficki rycerz i zameldował:
- Panie, na skraju lasu znaleźliśmy ostatnich żywych członków II Oddziału.
- Do kata!- wykrzyknął władca.- Czy chwila spokoju nigdy nie będzie mi dana? Czyżbym po koniec swego życia musiał doświadczać waszego braku wychowania? Nie nauczono was pukać?
- Racz wybaczyć, mój książę.- ukorzył się wojownik.- Czy mamy ich sprowadzić przed twe światłe oblicze?- spytał po dłuższej chwili.
- Owszem.- padła odpowiedź.
Rycerz wychylił się za drzwi komnaty, kiwnął kilka razy palcem i powrócił. Kilka chwil później w pokoju znalazł się ten sam elficki paladyn, którego uratowano wraz z Elfką z nieprzeniknionego boru. Nie miał już na sobie zbroi, tylko zwykłą błękitną koszulę z aksamitu. Miecz również został mu odebrany podczas snu i złożony w zbrojowni tak, jak nakazuje prawo. Gdy książę go ujrzał, nie mógł wypowiedzieć słowa.
- Kuzynie...- szepnął wreszcie.- Lone, to naprawdę ty?
- Tak, Wasza Ksią...- zaczął paladyn.
- Ach, daj spokój z tymi tytułami.- przerwał dynasta.- Wszak my kuzyni!
Wszyscy obecni w komnacie zobaczyli, że humor ich pana znacznie się poprawił. To właśnie dlatego, że jego kuzyn, generał Lone Lathrovan II, przeżył atak wilków, o którym niedawno doniesiono księciu. Powiedziano mu, iż wszyscy wówczas zginęli, lecz on kazał przetrząsnąć cały las. I opłaciło się! Jego ukochany i jedyny z resztą kuzyn żyje.
- Siądź przy stole, nalej sobie miodu i mów...cóżeś widział.
- Już mówię, kuzynie. A rycerz ten? Czyż on na miód nie zasługuje. On to przecież uratował mi życie.- mówił paladyn.
- Ach tak, oczywiście! Weź, rycerzu ten kielich, pij i nie wstydź się prosić o więcej.
Lone pociągnął mały łyczek z kufla i pochwalił:
- Przedni ten miód!
- Pewno, że przedni. Toć to z najlepszych uli w królestwie. No, to się w lesie stało, eh?
- Och, Illiosie, toż to było jak istne piekło! Z początku nic, niby głusza, bór ładny, aż tu nagle Wilkołaków chyba z setka jak na nas nie wyskoczy! Na przedzie jadący natychmiast z koni pospadali, bo te potwory wpierw na nich się porzucały. Myśmy mieli zatem czas na uszykowanie łuków, co żeśmy z resztą uczynili. Po pierwszej salwie już o połowę mniej wroga było!- zachwalał się generał.- Tyle, że to jedynie rozwścieczyło te bestie. Dobyliśmy, więc miecza i wręcz ruszyliśmy na nich.
- Dobrze, dobrze, lecz mów, kuzynie, cóż was tak zdziesiątkowało?- wypytywał książę.
- Toż ci właśnie rzec próbuję! Gdyśmy myśleli, że nasze zwycięstwo wsparcie dla przeciwnika przybyło tak liczne, że i chyba sam Zelkar rady by nie dał! Wszyscy moi ludzie padli, a Aladrien ukąszona, ale tu, na dwór, przywieziona ze mną.
- A gdzież koń twój, panie?- zapytał rycerz.
- Ach, w odmętach biedak zginął, kiedyśmy przekroczyć rzekę próbowali.- odparł Lone.
- Szkoda, wspaniałe zwierze to było...
- Raduje się słysząc tak dobre wieści, lecz tu u nas nie za wesoło...- zadumał się Illios.
- A cóż to się stało, kuzynie?
- Generała Shattara pamiętasz?- spytał arystokrata.
- Pewno, że pamiętam. Świetny to wojownik, choć nieco zapatrzony w siebie.
- Ano. Zrzucić z tronu mnie próbuje! Abdykacji żąda pod groźbą wojny.
- Gnida to niewierna!- wrzasnął paladyn, uderzając kuflem w blat ławy.- Czyż zamknąć go nie można? Pod mą nieobecność w kraju więzienia zlikwidowali?
- Nie, przyjacielu, lecz stronę jego trzyma paru wpływowych baronów królestwa, cóż, więc mogę zrobić? Kraj w wojnę wplątać, gdzie brat brata będzie mordował?
- Chwalebne, mój książę, że o ojczyznę i mieszkańców jej dbasz, ale zrozum – może to jedyne wyjście. Jeśli abdykujesz i generał tron przejmie to i tak wojnę innym wypowie, a tak jest szansa wojną pokój zachować!
- Zaiste prawda to, lecz cóż będzie, jeśli i reszta możnych odwróci się ode mnie? Szlachta ma złoto, a za złoto armię można wynająć i królestwo próbować zdobyć. A z pewnością mają wystarczającą jego ilość, by powołać spore wojsko, kuzynie.- zmartwił się władca.
- Pokonam go choćby był otoczony przez tysiąc zbrojnych! Szermierz z niego nie tak dobry, jak ze mnie.
- Wiem to, lecz zastanawia mnie inna rzecz.
- Mianowicie?
- Shatarr nie wychylałby się tak wysoko, gdyby nie miał poparcia kogoś wysokiego, rozumiesz? To tylko moje przypuszczenia, ale módlmy się, by w prawdę się nie zamieniły.

...

Dom niesławnego generała Shattara von Lienhert, późnym wieczorem.
Miejsce zamieszkania zbuntowanego żołnierza mieściło się w Górnym Mieście. Ów znajdowało się blisko zamku królewskiego i otoczone było wysokim, białym murem. Wstęp doń miała najbogatsza szlachta, najwyżsi dowódcy wojskowi czy najbardziej zasłużeni obywatele. Wszystkie te osoby brzydziły się obleśnych żebraków, więc ci nie mieli wstępu nawet do Dolnego Miasta. Ich siedzibą były śmierdzące i zaszczurzone podmiejskie kanały. Każda inna część wielkiego królestwa Czarnych Elfów, Imaldaris, była czysta i zadbana. Również w domu von Lienherta panował porządek. Idealny porządek. Wszystko stało na swym miejscu i próżno było szukać gdziekolwiek kurzu czy pyłku. Generał miał obsesję na punkcie porządku. Niestety, przenosiła się ona także na samo miasto, a dokładniej – na kanały. Oczywiście, generałowi nie chodziło o wyczyszczenie ich, lecz o „wyprzątnięcie z nich brudów”, jak sam to określał. Tymi brudami byli niewinni żebracy. Shattar nienawidził ich szczerze, z całego serca. Wyrażał się o nich z wyczuwalną odrazą w głosie. Przerażał tym również swoich bliskich. Krwawe wyeliminowanie biedoty było jego drugą obsesją. Jednak ta była większa. Nagle całe zadbane pomieszczenie wypełnił dźwięk stukania ciężkiej rękawicy o drewniane drzwi. Trzykrotne pukanie.
- Wejść!- odparł ponuro generał.
W migotliwym świetle świec ukazał się wysoki rycerz w mocnym pancerzu, który osłaniał wszystko, z wyjątkiem oczu. Na zbroję nałożony był aksamitny materiał o kolorze czerwono-złotym i wyszytym smokiem. Ów materiał w połowie swej długości spięty był pasem, zaś dalej opadał aż do kolan rycerza.
- I jakież to wieści mi przynosisz, pułkowniku Seeldius?
Nazwany Seeldiusem przełknął ślinę. Wiedział, że człowiek, przed którym właśnie stał skazywał wszystkich, którzy przynieśli mu złe wieści na powieszenie. A właśnie takie wieści miał ten wojownik.
- Generał Lone Lathrovan II z II Srebrnego Oddziału powrócił na dwór kilka godzin temu wraz z podpułkownikiem Aladrien Triells.
Shattar powstał z czarnego fotela, w którym siedział. Dopiero teraz padł na niego promyk światła. Von Lienhert był wysokim mężczyzną o krótkich, czarnych włosach, wąskich ustach i ostrym nosie. Jego prawe oko było koloru czerwonego, zaś lewe – niebieskiego. Nikt nie wiedział, dlaczego oczy generała mają inne kolory i mało kogo to obchodziło. No, może z wyjątkiem jego fanatycznych zwolenników. Dla nich był on drugim Zelkarem. Generalska zbroja płytowa była jakby idealnie dopasowana do wymiarów Shattara – rękawice, buty, wszystko.
- Złe wieści przyniosłeś. Wiesz, co ja robię w takich sytuacjach?- zapytał buntownik.
- Panie!- rycerz padł na kolana.- Ja...ja mogę się jeszcze do czegoś przydać! Umiem nieźle szpiegować!
- Doprawdy? Zatem przydasz się. Masz dowiedzieć się, kiedy książę chce odebrać następny transport od króla Czarnych Krasnoludów, Dwarveniusa III.- padł rozkaz.
- Dzięki ci, panie. Oby Zelkar nigdy nie odwrócił od ciebie swego przychylnego spojrzenia. Dowiem się wszystkiego.
- I jeszcze jedno. Spróbuj coś zepsuć w tej misji lub zdradzić moją godność, a zginiesz.- zagroził Lienhert, gdy jego podwładny miał już wychodzić.
- Oczywiście, mój generale.
 

Boba Fett

Member
Dołączył
26.4.2005
Posty
334
Jak obiecałem, to ocenię. Nie odwalę hały, by nabić posta. Zrobię to, bo uważam, że także masz talent i ciekawe pomysły. Nie oceniam twojego opowiadania tylko dlatego, że Ty oceniłeś moje (choć o to nie prosiłem), ale dlatego, że... nie muszę chyba Ci tego mówić? Sam dobrze wiesz... dobrze, może lepiej przejdę do krytykowania.

Najpierw ocenię pisownie. W zasadzie nie widziałem błędów, może jeden. Niekiedy brakowało przecinka, ale każdemu się zdarza. Ich brak nie razi w oczy jak niektóre błędy ortograficzne nawet stałych pisarzy na tym forum. Mógłbym dosłownie powiedzieć to samo, co napisałem w ocenie opowiadania Rajcy, lecz jednak w jego dziele były bardzo dobre opisy. Nie mówię, że u Ciebie ich nie ma, wręcz przeciwnie, są takowe, ale jednak trochę mniej. Szczerze mówiąc, jakoś nie przepadam za czytaniem opisów (wolę wartką akcję), dlatego przemilczę je.
Powtórzenia... hmm... zdarzyły się takie... ale nie ma sensu ich pokazywać w moim poście. Powiem, że widziałem, ale także w nielicznych miejscach.

Teraz może coś powiem o fabule.
Jak czytam, to widzę świat mroczny, taki, jaki jest w Gothicu: opanowany siłami zła itd. No właśnie, świat jak z Gothica... nie będę Cię okłamywał, na prawdę historia z deczka przypomina miejscami zdarzenia w Myrthanie i Khorinis, ale to nic. Jestem ciekaw, jak byś napisał historię właśnie zamieszczoną w świecie tej gry. Widzę, że masz ciekawe pomysły, więc mogłaby wyjść niezłą mieszanka... radzę spróbować.
wink.gif

Najbardziej w tych trzech częściach spodobała ta księga z legendami. Wyszła Ci przepysznie (ocena wyżej już). Nic więcej chyba o niej nie powiem, no może, że tam znalazłem właśnie jeden z tych nielicznych błędów:
QUOTE I rzekł do On do wszystkich ras, stworzonych przez Siebie:
Nie szkodzi, nie zaniży on mojej oceny.

Wielu się z nią nie zgodzi, ale ja inaczej myślę o tej opowieści. Prawda, znów zło itd. itp., ale nieraz taka historia może się okazać całkiem ciekawa i wciągająca (no łebki, w końcu Gothic to to samo, nie? Dużo, które trza wytępić. W ilu jeszcze grach takie coś jest, hę? Hehe, radzę niekiedy uważać na słowa Shadow27, no chyba, że usprawiedliwisz się, że Gothic ma denną fabułę, ale odradzałbym tego na tym forum
tongue.gif
). Ja dam szansę temu dziełu i będę próbował czytać dalsze losy
Anthraxemu.

Ocena: 8/10 (coś ostatnio ósemki same daje
blink.gif
)

Pozdrawiam i życzę ciekawych i oryginalnych pomysłów przy następnych częściach.

Boba Fett

Transaction to End...
 

Sługa Kruka

Member
Dołączył
12.12.2005
Posty
261
Dzięki za wszystkie komenty (jest przewaga dobrych, albo źle liczę). Pamiętajcie, że złe też się dla mnie liczą, przynajmniej wiem, co robię nie tak. W związku z tymi dobrymi komentarzami zamieszczam drugi rozdział opka (jest średnio długi). To, co zamieściłem wcześniej to był wstęp i pierwszy rozdział, teraz drugi.

Rozdział 2: Nóż, śmiech i krew
Rano książę Illios wydał wielką ucztę z powodu szóstych urodzin swego syna, lecz także dla zbliżenia się z elficką szlachtą. Chciał przekonać ich, że przyłączanie się do buntowników nie jest rozważną decyzją. Oczywiście, nie miał zamiaru robić tego wprost – planował to zrobił przy pomocy delikatnej aluzji. Uczta odbywała się w sali konferencyjnej, którą zmieniono w jedną wielką jadalnię. Na długim, dębowym stole pełnym świec stały najróżniejsze potrawy: owoce Szarych Drzew, jabłka, wiśnie, śliwki, mięso giganta i wiele innych. Na popitkę przyniesiono wytworne czerwone wino z najlepszych winnic królestwa i najsłodszy miód. Wszystkie miejsca szybko zapełniły się możnymi i dowódcami wojskowymi, lecz dwóch z nich wciąż brakowało – Lone’a i Shattara. Władca z niecierpliwością oczekiwał przybycia tego pierwszego, zaś ze strachem drugiego. Kilka szlachcianek zmusiło uległych mężów do tańca, zaś reszta jadła, piła i śmiała się. Na każdej ze ścian komnaty widniało czerwone płótno z wyszytym złotym smokiem – herbem rodu księcia. Nagle wrota otwarły się i stanął w nich wysoki, czarnowłosy mężczyzna o różnym kolorze oczu.
- Generał Shattar.- stwierdził książę.
- Tak, panie.- odparł tamten i zmusił się do fałszywego pokłonu.- Nie radziście z mego przybycia?
- Radym ci, radym, generale.- skłamał di Liavis.
- A gdzież to kuzyn pana?- zapytał von Lienhert, siadając po lewicy władcy i pociągając z kufla wino.
- Toć widać, że go nie ma jeszcze. Ale spokojnie, spokojnie, pewny jestem, że przybędzie.
- Oby, panie. Oby...
Po chwili drzwi sali znów stanęły otworem i ukazały w sobie generała Lone’a Lathrovana II. Miał na sobie czarną zbroję płytową z czerwonym materiałem, a na nim smoka złotego. Zza materiału ledwo wyglądał znak II Srebrnego Oddziału. Na jego widok kuzyn od razu podbiegł do niego i szepnął:
- Lienhert już tu jest.
- Tak, widzę, panie mój.
- Jego obecność tutaj to iskra na proch!- mówił w drodze do stołu władca.
- Przewidujesz, panie, wcześniejszy wybuch rebelii?
- Och, ona już wybuchła, kuzynie.
Spojrzenia dwóch generałów na chwilę się skrzyżowały, po czym zajęli oni miejsca naprzeciw siebie. Książę wstał i po krótkiej mowie rozpoczął posiłek, zezwalając na to samo szlachcie i innym zebranym. Wojownicy cały czas zerkali na siebie spode łba wzrokiem ostrym i nieprzyjaznym.
- Słyszałem o pańskiej ostatniej klęsce, generale.- zaczął Shattar.- Ponoć wilki was rozbiły.
- Ach, prawda to. Więcej ich było, niż nas.
- O tak, z pewnością.- wąskie usta Lienherta ułożyły się w drwiący uśmieszek.
- Czy Wać pan coś insynuujesz? Czy podajesz Wać w wątpliwość skuteczność świętych oddziałów?
- Ależ skąd! Rację tylko panu przyznałem, nic więcej...
Ni stąd ni zowąd ktoś szturchnął niesławnego wojownika w ramię, wyszeptując przy tym imię najpiękniejszej Elfki na dworze – Aladrien. Młoda dziewczyna właśnie weszła na salę, swym urokiem i mieszanką perfum zawracając wszystkim w głowach. Dwaj generałowie od dawna walczyli o jej względy, a sprawa ta niezbyt przyjemnie się przedstawiała. Otóż ów Elfka została przeznaczona przez swych rodziców generałowi Shattarowi, lecz wkrótce potem jej rodzicie zmarli. Wówczas rodzina Lathrovan wzięła ją pod swe skrzydła, krzyżując jej losy z losami Lone’a. Paladyn natychmiast znalazł się u jej boku i poprowadził do stołu. Wyrzucił z miejsca obok siebie pijanego i śpiącego grubego szlachcica i zaproponował lampkę wina. Miejsce obok Shattara zajął również ktoś inny, gdyż jego informator udał się na taniec z towarzyszką. Obydwaj patrzyli na śmiejącą się do siebie parę, jeden ze złością i zazdrością, drugi z radością.
- A ja czystość ślubowałem, aż sytuacja w królestwie się nie uspokoi.- na te słowa von Lienhert spojrzał lekceważąco na mówcę.- A waszmość ślubów nie składał?- tu jedynie się uśmiechnął i odwrócił wzrok.
Ponownie zaczął patrzeć na zakochane Elfy. Lone poprosił do tańca swą przyjaciółkę i oboje ruszyli na parkiet. W czasie tańca długie, jasne włosy dziewczyny falowały pięknie, unosiły się i opadały. Shattar czuł, że dłużej nie zniesie widoku ich roześmianych twarzy. Powoli zaczął wyjmować nóż elficki, by wreszcie w przypływie wściekłości wbić go w drewniany blat stołu. Pełen gniewu i nienawiści do wszystkich i wszystkiego wyszedł z pomieszczenia na zewnątrz, a następnie wyszedł na podwórze zamkowe. Tam oparł się o jeden z wozów i patrzył wszędzie, a jednocześnie nigdzie. Wtem obok niego uformowała się wysoka postać, zakryta peleryną z kapturem i rzekła:
- Wziąłeś tego młodego szlachcica na ząb i szukasz zaczepki?
- To nie tak...
- Generale, nie okłamuj mnie!
- Jeśli zbliży się raz jeszcze do mnie obiecanej Aladrien to szablą w oczy zaświecę!- zagroził generał.
- Nic z tego.- odparła postać.
- Słucham?
- Jaki wszedł na dwór, taki wyjdzie, a ty tu zostaniesz. Nie możemy sobie pozwolić na takie rozboje, nie teraz. Gdy włos z głowy mu spadnie książę go pomści, zniszczy krwawo bunty, ciebie wygna, a nasze plany pokrzyżuje.
- Skoro taka twa wola, panie. Choćby dusza wyrywać się miała, a dłonie same szły ku szabli, będę jak słodki.
- Lepiej dla ciebie, generale, gdybym nie musiał przypominać ci o twojej obietnicy. Teraz wracaj tam, nim podejrzeń nabiorą i ruszą za tobą. Wkraczamy w najdelikatniejszą fazę naszych planów, nie możemy sobie pozwolić na dekonspirację!
- Tak, panie.
Von Lienhert miał mieszane uczucia, co do planów i zamiarów postaci, której służył. Wiedział, że musi wykonywać jej rozkazy, ale czasem miał ambicje na coś więcej, niż proponowała tajemnicza istota. Teraz na przykład wolał posłać po swoich ludzi i wytłuc wszystkich w komnacie, miast wracać tam i bawić się z nimi. Cóż, taka była wola pana, a on był jedynie narzędziem w jego rękach. Powrócił na salę i zasiadł obok gadatliwego i pobożnego mężczyzny. Nie zwracał uwagi na jego głupawe docinki, czasem bardzo niestosowne.
- Uboga szlachta, do kata...- parsknął pod nosem.
- Cóżeś waszmość rzekł?
Generał wstał od stołu i jako kolejny poprosił młodą Elfkę do tańca. Był tak samo dobrym tancerzem, jak jego poprzednik – z resztą doganiał go i przeganiał w wielu dziedzinach i na odwrót. Widać było, iż taniec z Shattarem nie sprawiał jej takiej przyjemności, jak z Lone’m. Tańczyła jakby od niechcenia.
- Stało się coś, pani mego serca?- spytał uprzejmie niesławny generał.
- Po co waszmość pyta, skoro dobrze wie?
- Ach, o politykę moją chodzi...
- Polityka? Zatem tak teraz zowie się uzurpacja tronu?- pytała smutno dziewczyna.
- Moja droga, zrozum: jam jest jedynie wykonawcą woli ludu. Patrz, pani, cóż się tutaj dzieje. Któż tutaj szczęśliwy? Książę i garść szlachty! A co z resztą?
- Sądzisz, że twa wojna uszczęśliwi tą resztę?
- Nie, ale zapewni spokój przyszłym pokoleniom.- odparł Elf, wykonując z partnerką kolejny obrót i patrząc jej w oczy dodał:- Bądź ze mną, Aladrien, nie przeciwko mnie.
- Jesteś szalony, Shattar. Zastanawiam się, jakież to siły tobą kierują. Rodzicie twoi prawi, ojciec rycerz, a matka...
- Nie wspominaj o niej!- huknął Lienhert.- Zabroniłem wspominać o tej kobiecie w mojej obecności, nieprawdaż?
Rozdygotanie i złość generała dała się wyczuć w całej ogromnej komnacie. Kilka osób przerwało taniec i spojrzało w kierunku buntowniczego generała.
- Nie godzi się szlachcicowi, by na damę tak nadobną głos podnosił.- upomniał Lone.
- Odejdź stąd, nędzniku. Poszukaj sobie miejsca ciemnego i tam się schowaj.- warknął Shattar.
- A może mały pojedynek dla ostudzenia języka?
- Opamiętajcie się, waszmościowie.
- Ależ, panie! Młodzik chce pojedynku, młodzik pojedynku dostanie! Szykuj się na cięgi, głupcze.
Generałowie skrzyżowali rytualnie ostrza, po czym rozpoczęła się właściwa walka. Na początku ograniczała się tylko do zadawania i parowania ciosów, z czasem doszło bieganie po stole i ogólnie pojęte niszczenie otoczenia. Pod miecz poszło wszystko – zasłony, świece, wazy, głowy różnych popiersi. W końcu, po około półgodzinnej walce, ofiarą stali padł także prawy policzek Shattara, a czerwona kreska przeszyła też oko. Syknął on z bólu i odskoczywszy kilka kroków do tyłu przyłożył dłoń do krwawiącej rany.
- Ty...śmiałeś mnie zranić? Za to zginiesz!
Wojownik ruszył z jeszcze większą siłą przed siebie, zadając przeciwnikowi wyrafinowane ciosy. Zaatakował z góry, lecz jego atak został odparowany. Postanowił wykorzystać pewien sposób. Udawał, że znów cios padnie z góry i gdy Lone górę bronił, Lienhert przerzucił miecz do lewej dłoni i ciął w ramię wroga.
- Dosyć tego, dosyć! Waszmościowie, koniec walki.- oznajmił książę.
Złość ponownie zagościła w sercu zdrajcy. Nie mógł lekceważyć słów władcy, gdyż zostałby wtrącony do więzienia. Co prawda tam też miał swych ludzi, lecz jego pan nie pochwaliłby i surowo ukarał taki brak pomysłowości i rozwagi. Pozornie schował miecz, ale po chwili ponowił atak i powalił Lone’a na ziemię. Gdy już miał zadać ostatni cios, jego rana zaczęła piec i krwawić jeszcze bardziej. Padł generał na kolana, przykrył prawą połowę twarzy dłonią i krzyknął na całą salę. Wiedział, że został oszpecony. Jego dotąd piękna twarz została zniszczona tak, jak równowaga ducha Shattara. Od tego momentu jedynym celem dla niego była zemsta za krzywdę. Ktoś nawet próbował mu pomóc, lecz został odepchnięty przez poszkodowanego na bok. Lienhert wpadł w panikę, choć nie dał tego po sobie poznać. A co, jeśli jego czerwone oko będzie musiało został nakryte na zawsze? Będzie się musiał prezentować z jednym okiem, w dodatku błękitnym?! To pasuje bardziej do tych żałosnych Jasnych Elfów, niż do wysokiego rangą wojskową szlachcica Czarnej rasy. O nie, to tak się nie zakończy. Jego gniew poruszy z posad samo niebo! Wykorzysta wszystkie dostępne mu środki i wszystkich podwładnych, żeby tylko osiągnąć cel. Dojdzie do niego, chociażby po trupach. Jako prezent ślubny podaruje Aladrien głowę Lone’a Lathrovana. I taki będzie koniec tej irytującej dynastii paladynów. Na twarzy generała pojawił się złowieszczy i demoniczny uśmiech, a ból i krwawienie ustały. Musiał skontaktować się z pewnymi osobami, które niedawno go zawiodły. Raz w życiu okaże komuś łaskę i da im jeszcze jedną szansę, by pokazać swą przydatność...albo ich powiesi. Jednak wpierw musi wybrnąć jakoś z tej żenującej sytuacji.
- Nic mi nie jest...- szepnął cicho.- Wracajcie do zabawy, mości panowie.- następnie zwrócił się do przerażonej zajściem Aladrien.- Wybacz mi, damo mego serca, lecz służba wzywa. Żegnam.

...

Późnym wieczorem, sala tronowa księcia Illiosa di Liavis.
Władca Imaldaris nerwowo chodził po pomieszczeniu w tą i z powrotem, pełen nerwów. Co jakiś czas tylko zerkał na siedzącego przy stole kuzyna, lecz zaraz odrzucał wzrok od niepoprawnego młodzika. Później rzekł wreszcie:
- Sądziłem, że czas cię zmienił, ale nie. Tobie wciąż pojedynki i panny w głowie.
- Wybacz mi, panie, ale czyż mogłem patrzeć, jak ten wilk niewychowany głos na damę podnosi?
- Och, postąpiłeś słusznie! Lecz nie obnoś się z tą swoją rycerskością w niewłaściwych miejscach. Dziś przypłaciłbyś to głową, przecież szermierz z generała przedni!
- Jak widać, niezbyt.- powiedział Lone, klepiąc swoją szablę.- Obiecuję, że więcej taka sytuacja się nie powtórzy, przyjacielu. Chyba, że znów damę zaczepiał będzie w sposób bezczelny.
- Lud się buntuje, sklepy zamykają, kuźnie zimne stoją. Wojna domowa coraz bliższa. Wtedy znajdź okazję, by zmierzyć się z von Lienhertem, nie teraz. Póki czas jako takiego pokoju mamy, po cóż nam to niszczyć? Po cóż przyspieszać?
- Rozumiem, kuzynie, rozumiem. Teraz proszę, miodu się napij i powspominajmy czasy stare i królestwa świetności.
 
Do góry Bottom