W pokoju było bardzo duszno. Verhel bała się jednak otworzyć okno. Nie było w tym nic dziwnego.
W Pradze nie było nocy, aby nie zaginęła choć jedna osoba. To był zły teren. Bliskość opuszczonej kopalni, pogański klasztor. I wampiry.
W Pradze nikt nie był czysty, każdego można było podejrzewać o bluźniercze praktyki, likantropię, przekleństwo pełnego księżyca.
Verhel próbowała usnąć. Mieszkała sama, żyła z kupiectwa. Nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie jej zadziwiająco młody wiek.
Rodzina odeszła kilka lat temu, zabita przez wampiry. Pewnej nocy drzwi nie były porządnie zaryglowane.
Była pełnia. Verhel bardzo się bała. Wtem usłyszała krzyk, wystarczająco długi, aby można było go usłyszeć z daleka, zbyt krótki, by można rozpoznać, czyj. Następnie... odgłos tłuczonego szkła i drewna. Po czym wycie wilka...
Wilkołak, pomyślała dziewczyna. Kolejny, kto próbował ukryć swoje potworne wynaturzenie. Przez to przypłaci życiem kolejna niewinna osoba...
Ujadanie i warczenie było coraz bliżej. Verhel zerwała się z łóżka. Wpierw, postanowiła, trzeba zastawić okno, następnie sprawdzić drzwi. Po czym się ukryć.
***
Obudziła się nad ranem, o wschodzie słońca, w, co dziwne, we własnym łóżku. Dokładnie pamiętała, jak wcorajszej nocy w strachu ukrywała się w małej piwniczce. Coś ją zaswędziało w szyję. Nic to, komar zapewne, pomyślała. To był akurat najmniejszy problem- ważne jednak, że przeżyła.
Przebrała się szybko, po czym wyszła na plac główny. Rodzice jej zostawili nieco dobytku, który umiejętnie zainwestowała, uczona od małej przez ojca kupca. W przeciwieństwie do większości mężczyzn, jej ojciec dbał o jej wykształcenie. Już w wieku 6 zim (albowiem to właśnie w okresie tego mroźnego okresu przyszła na świat) posłał ją do szkoły klasztornej, gdzie to wyuczyła się czytać i pisać, a także rachunków. To wystarczyło. Sam zaś uczył jej interesów, kiedy kupować towar, kiedy go sprzedawać, jak mieć wysoki procent zysków bez oszustw.
Poprzedni miesiąc był dość pomyślny dla Verhel. Wcale dużo osób przyjeżdża do średniowiecznej Pragi, wielu z nich jest wędrownymi handlarzami.
Na plac główny wybrała się z ciężką sakiewką. Oczywiście nie brała wszystkich pieniędzy, ale tutaj nawet złodzieje mieli swój honor.
Doszła na plac główny. Było dość duże skupisko ludzi- jak zwykle, albowiem to nad ranem zaczynają się interesy. Ale dziś atmosfera była bardziej... potępieńcza.
Usłyszała z dala rozmowę. Zrozumiała z niej, że ktoś dzisiejszej nocy padł ofiarą wilkołaka. Co dziwniejsze, dom ten był blisko drogi prowadzącej do starego klasztoru. Podobno wciąż jest zamieszkiwany przez mnichów, co zaś ci mają pod kapturami, nie wie nikt. Główne drzwi są zamknięte, ze środka jednak słychać przyciszone szepty. Raz ktoś zobaczył tajemniczego mnicha przed drzwiami klasztoru. Uciekł natychmiast, zanim ów mnich się odwrócił. Następnej nocy zmarł na gorączkę.
***
Dzień przebiegł bez przeszkód. Kolejne kilkanaście sztuk złota, kolejny sprzedany towar. Nie miała nikogo do wyżywienia (zwyjąwszy siebie oczywiście), toteż taki zarobek w zupełności wystarczał.
Wieczór poświęciła liczeniu. Nie musiała tego robić, nie miała musu przemożnie oszczędzać. Lubiła liczyć. Nie traktowała tego jako obowiązku kupieckiego, jedynie mił dodatku do pracy, a nawet- nagrodę dla wybranych. W końcu nie każdy mógł się poszczycić tą umiejętnością.
Świeca zamigotała niewyraźnie. Była już późna noc. Verhel oczywiście nie zapomniała zaryglować drzwi. Czas się kłaść, pomyślała.
***
W nocy obudziła się, całkowicie rozbudzona. Czuła Głód...
W Pradze nie było nocy, aby nie zaginęła choć jedna osoba. To był zły teren. Bliskość opuszczonej kopalni, pogański klasztor. I wampiry.
W Pradze nikt nie był czysty, każdego można było podejrzewać o bluźniercze praktyki, likantropię, przekleństwo pełnego księżyca.
Verhel próbowała usnąć. Mieszkała sama, żyła z kupiectwa. Nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie jej zadziwiająco młody wiek.
Rodzina odeszła kilka lat temu, zabita przez wampiry. Pewnej nocy drzwi nie były porządnie zaryglowane.
Była pełnia. Verhel bardzo się bała. Wtem usłyszała krzyk, wystarczająco długi, aby można było go usłyszeć z daleka, zbyt krótki, by można rozpoznać, czyj. Następnie... odgłos tłuczonego szkła i drewna. Po czym wycie wilka...
Wilkołak, pomyślała dziewczyna. Kolejny, kto próbował ukryć swoje potworne wynaturzenie. Przez to przypłaci życiem kolejna niewinna osoba...
Ujadanie i warczenie było coraz bliżej. Verhel zerwała się z łóżka. Wpierw, postanowiła, trzeba zastawić okno, następnie sprawdzić drzwi. Po czym się ukryć.
***
Obudziła się nad ranem, o wschodzie słońca, w, co dziwne, we własnym łóżku. Dokładnie pamiętała, jak wcorajszej nocy w strachu ukrywała się w małej piwniczce. Coś ją zaswędziało w szyję. Nic to, komar zapewne, pomyślała. To był akurat najmniejszy problem- ważne jednak, że przeżyła.
Przebrała się szybko, po czym wyszła na plac główny. Rodzice jej zostawili nieco dobytku, który umiejętnie zainwestowała, uczona od małej przez ojca kupca. W przeciwieństwie do większości mężczyzn, jej ojciec dbał o jej wykształcenie. Już w wieku 6 zim (albowiem to właśnie w okresie tego mroźnego okresu przyszła na świat) posłał ją do szkoły klasztornej, gdzie to wyuczyła się czytać i pisać, a także rachunków. To wystarczyło. Sam zaś uczył jej interesów, kiedy kupować towar, kiedy go sprzedawać, jak mieć wysoki procent zysków bez oszustw.
Poprzedni miesiąc był dość pomyślny dla Verhel. Wcale dużo osób przyjeżdża do średniowiecznej Pragi, wielu z nich jest wędrownymi handlarzami.
Na plac główny wybrała się z ciężką sakiewką. Oczywiście nie brała wszystkich pieniędzy, ale tutaj nawet złodzieje mieli swój honor.
Doszła na plac główny. Było dość duże skupisko ludzi- jak zwykle, albowiem to nad ranem zaczynają się interesy. Ale dziś atmosfera była bardziej... potępieńcza.
Usłyszała z dala rozmowę. Zrozumiała z niej, że ktoś dzisiejszej nocy padł ofiarą wilkołaka. Co dziwniejsze, dom ten był blisko drogi prowadzącej do starego klasztoru. Podobno wciąż jest zamieszkiwany przez mnichów, co zaś ci mają pod kapturami, nie wie nikt. Główne drzwi są zamknięte, ze środka jednak słychać przyciszone szepty. Raz ktoś zobaczył tajemniczego mnicha przed drzwiami klasztoru. Uciekł natychmiast, zanim ów mnich się odwrócił. Następnej nocy zmarł na gorączkę.
***
Dzień przebiegł bez przeszkód. Kolejne kilkanaście sztuk złota, kolejny sprzedany towar. Nie miała nikogo do wyżywienia (zwyjąwszy siebie oczywiście), toteż taki zarobek w zupełności wystarczał.
Wieczór poświęciła liczeniu. Nie musiała tego robić, nie miała musu przemożnie oszczędzać. Lubiła liczyć. Nie traktowała tego jako obowiązku kupieckiego, jedynie mił dodatku do pracy, a nawet- nagrodę dla wybranych. W końcu nie każdy mógł się poszczycić tą umiejętnością.
Świeca zamigotała niewyraźnie. Była już późna noc. Verhel oczywiście nie zapomniała zaryglować drzwi. Czas się kłaść, pomyślała.
***
W nocy obudziła się, całkowicie rozbudzona. Czuła Głód...