Witam wszystkich userów. Nudziło mi się ostatnio (za mało spamujecie i nie mam co robić
) i napisałem ten oto krótki początek opowiadania. Zobaczymy czy opowiadanie się wam spodoba. Nie wiem czy mi ono dobrze wyszło czy nie, ale zobaczymy. Proszę o długie szczere wypowiedzi.
Świadek
Rozdział I
Było późno, bardzo późno. Mocno już wstawiony Morgion szedł zataczjąc się z lekka w kierunku lasu. Od czasu do czasu zatrzymywał się i patrzył w niebo. Księżyc był akurat w pełni dlatego przykół uwagę barda. Biała kula oświetlała mu nieco drogę, dzięki czemu wiedział, w którym kierunku ma iść dalej. Był niezwykle zmęczony, jak zresztą zawsze po weselach. Burmistrz, który wydawał córkę za mąż, zapłacił dużo, ale i wymagania były też spore. Morgiona niemiłosiernie bolały palce od wielogodzinnej gry na lutni. Jego struny głosowe również były nadwyrężone. Był jednak zadowolony - zarobił pieniądze, skorzystał z darmowego jedzenia i picia. Co dziwne wesele skończyło się wyjątkowo wcześnie. Dawniej zawsze wracał do domu gdy już było jasno, teraz zaś całkiem odwrotnie, dookoła panowała ciemność, gdyby nie księżyc pewnie nie trafiłby do swojego domu. Ścieżka którą podążał prowadziła prosto w las. Była ona najkrótszą drogą do jego domu jednak miała jeden wielki minus, w lesie szczególnie w nocy było bardzo niebezpiecznie. Gdy dotarł do pierwszych drzew zawahał się lekko. Jednak po chwili odważył się i ruszył ścieżką przez las. Było bardzo ciemno, przez konary drzew praktycznie wogóle nie dochodziło światło. Morgion bał się jednak zapalić pochodni, bo mogło to zwrócić uwagę kogoś lub czegoś na co nie miałby ochoty wpaść, szczególnie teraz z niezłą sumką pieniędzy. Wszystko jednak szło po myśli, w lesie nie spotkały go żadne niemiłe niespodzianki. Gdy miał wychodzić z lasu nagle usłyszał jakieś głosy. Schował się czym prędzej w krzaki i zaczął obserwować otoczenie. Z przeciwległej strony szły trzy postacie z których jedna była wyraźnie pochylona, tak jakby prowadzona na siłę. Tajemnicze postacie zatrzymały się jakieś dziesięć króków od kryjówki Morgiona. Bard zauważył że jeden osobnik zapala pochodnię. Mężczyzna ten był bardzo wysoki. Jego twarz teraz wyraźnie widoczna wyglądała paskudnie. Na prawym policzku miał okropną szramę. Nie miał wogóle włosów, jego głowa była pokryta dziwnym tatuażami, a oczy były zimne i złe, bardzo złe. Miał na sobie pancerz płytowy, a na jego plecach znajdował się ogromny miecz dwuręczny. Na jego widok Morgion zadrżał. Drugi człowiek był nieco niższy od swojego kompana, ale za to nadrabiał tężyzną. Jego twarz mówiła, że ten człowiek widział wiele złych rzeczy. Miał czarne włosy, a w oczach znajdywało się coś dziwnego, złego. Nosił ciekawego wykonania kolczugę, a przy pasie miał nie byle jaki miecz jednoręczny. Trzecią postacią okazał się być elf. Jednak Morgion niezdążył mu się dokładnie przyjżeć, bo elf kopnięty przez niższego mężczyzne wylądował na ziemi. Przerażony bard zaczął się modlić by ci dwaj osobnicy nie znaleźli go w jego kryjówce. Obaj mężczyźni przyglądali się elfowi poczym zaczeli go kopać po tłowiu i głowie. Elf nie miał żadnego pancerza tylko zwyczajną koszulę i spodnie, więc musiał bardzo odczuwać ciosy w tłowie, nie wspominając o tych zadanych w głowę. Po chwili mężczyźni ustali, widać zależało im, by elf nie stracił przytomności.
- Zdradziłeś nas - powiedział mężczyzna z paskudną szramą - więc teraz poczujesz co znaczy nasz gniew.
- Błagam o litość - jęknął ledwo przytomny elf - to nie była moja wina, ja tylko chcia...
- Nic cię już nie uratuje, więc przestań łgać ! - wrzasnął niższy mężczyzna.
Morgion domyślił się czego jest świadkiem. Wiedział, że zachwilę będzie egzekucja zdrajcy. Był przerażony i cały się trząsł, wiedział, że gdy zostanie dostrzeżony przez tajemniczych mężczyzn spotka go taki sam los jak elfa. Jego rozmyślania przerwał dźwięk wyciągania miecza z pochwy. Wysoki mężczyzna z szramą na policzku właśnie wyciągnął swój miecz. Była to piękna i potężna broń, żeby móc się taką posługiwać trzeba wiele siły i umiejętności. Napastnik chwycił ją dwiema rękoma i wziął zamach, celował prosto w kark elfa. Stojąc tak przez chwilę nagle lekko odchylił się do tyłu i uderzył mieczem z całej siły.Tuż przed śmiercią elf krzyknął tak, że przerażony Morgion skulił się jeszcze bardziej. To co teraz ujrzał było okropne. W miejscu cięcia krew sikała struminiem, a głowa leżała parę kroków dalej od ciała. Oboje mężczyzn zaczeło się śmiać, a bard omal nie zwymiotował na widok fontanny krwi i odciętej głowy.
- Chodźmy Jaros - powiedział ten ze szramą - wykonaliśmy zadanie.
- I to jeszcze jak, ech mówiłem żeby pchnąć go sztyletem, ale ty zawsze upierasz się przy swoim.
- Tak, uwielbiam ten widok, gdy głowa "odziela" się od reszty ciała, to poprostu jest piękne.
- Jesteś okropny, ja nie widzę w tym nic przyjemnego.
Gdy już mieli odejść Jaros zatrzymał się i rzekł do swojego kompana, który zaczynał nucić jakąś piosenkę.
- Cicho Fari, coś słyszałem w krzakach.
Morgion, gdy to usłyszał serce podeszło mu do gardła. Był tak przerażony, że nie był się w stanie poruszyć. Skulił się jeszcze bardziej w nadziei, że nie zostanie dostrzeżony. Meżczyźni prze chwilę rozglądali się dookoła, ale nie mieli ochoty na dokładne przeszukiwanie.
- Chyba ci się zdawało, chodźmy - powiedział Fari.
- Dobra pójdę się jeszcze tylko odlać i możemy wracać.
Jaros udał się z zamiarem załatwienia potrzeby w stronę krzaków, w których ukrywał się bard. Z tak bliskiej odległości nie mógł go nie dostrzec. Szybko wyciągnął miecz przystawiając Morgionowi do gardła.
- Wstawaj - powiedział i gwizdnął by zawołać Fari'ego.
- Kogo my tu mamy - powiedział Fari podbiegając.
- Ja jestem Morg...
- Nieważne kim jesteś, ważne że znalazłeś się tutaj i widziałeś co zaszło.
- Ja nic, nikomu nie pow...
- Milcz, już za późno, teraz już niczego nie zmienisz.
To powiedziawszy Fari wyciągnął miecz, ten sam którym zabił elfa. Chciał ciąć płasko na wysokości szyi barda, by odciąć mu głowę. Zamachnał się i z całej siły pchnął miecz do przodu. Morgion w ostatniej chwili uchylił się, wyciągnął swój sztylet i wibił w udo napastnikowi. Wykorzystawszy chwilę zamętu zaczął uciekać ile sił w nogach w stronę swojego domu. Fari upadł na ziemię, i przyglądał się sowojej nodze z grymasem bólu na twarzy. Z jego uda wypływała czerwona ciecz, a ponieważ sztylet był wbity aż po samą rękojeść ból był nieziemski. Jaros nie próbował nawet gonić barda, bo nie miał szans, był przecież w zbroi. Spojrzał na swojego ledwo przytomnego z bólu przyjaciela i wyciągnął mu sztylet z nogi. Fari zawył paskudnie. Jaros zdenerwowany spojrzał w stronę ledwo widocznego już barda który dalej uciekał. Krzyknął ile sił w gardle w jego stronę.
- Jeszcze się spotkamy, nie uciekniesz nam, zapamiętaliśmy twoją twarz !
Morgion usłyszał te słowa i to zdarzenie miało odmienić jego życie.
Rozdział II
Nie daleko lasu stała drweniana chata, była w dobrym stanie co dobrze świadczyło o gospodarzu. W kierunku domu pędziła postać, jakby goniło ją stado zgłodniałych wilków. Morgion gdy dobiegł do swojego domu zatrzasnął drzwi i wyglądał przez okno modląc się, by bandyci nie przybiegli za nim. Miał nadzieję, że nie zjawią się w jego chacie, bo nieźle zranił jednego, jednak wolał być gotowy na wszystko. Na chwilę oderwał się od okna udając się w kierunku małego pomieszczenia. Po chwili wrócił z mieczem w rękach. Był to stary, zardzewiały jednoręczny miecz, który pamiętał czasy pradziada Morgiona. Bard musiał trzymać go oburącz, bo brakowało mu siły. Chciał trochę potrenować, ale nie miał pojęcia o walce mieczem, był przecież muzykiem. Zrezygnowany usiadł na krześle przed oknem, kładąc miecz na kolanach. Był gotowy na wszystko. Czuwał tak jeszcze przez godzinę, aż wreszcie wyczerpany zasnął.
Świat budził się do życia, Słońce wstało czyste i wspaniałe, a jego pierwsze promienie docierały do pokoju, w którym spał bard. Niebo było wyjątkowo bezchmurne. Zapowiadało się na piękny, słoneczny dzień. Bard zerwał się z krzykiem. Zaczął się rozglądać do okoła w nadziei, że to co się wczoraj wydarzyło było snem. Zuważył na swoich kolanach miecz i wszystko było jasne. Zrozpaczony wstał i przeszukał swoje kieszenie, na szczęście nie zgubił pieniędzy.
Co ja teraz zrobie ? - myślał - Przecież oni nie zapomną. Straży miejskiej nie powiem, bo oni nigdy nie przejmują się takimi rzeczami, nawet gdybym im zpłacił nie kiwneli, by palcem.
Tak rozmyślając Morgion przypomniał sobio o lutni, która wciąż leżała gdzieś tam w krzakach. Wziął bez wachania miecz i ruszył w stronę lasu. Przed wejściem w las zatrzymał się i rozglądnął się dookoła. Wzbierając w sobie odwagę ruszył do przodu. Szybko odnalazł krzaki, w których wczoraj pechowo się ukrywał i odziwo lutnia leżała nietknięta. Nigdzie nie widać było ciała elfa, były tylko ślady krwi. Zabrał szybko lutnię i wrócił biegiem do swojej chaty. Postanowił udać się do znajomego, który mieszkał w mieście, by opowiedzieć mu o zdarzeniu i poradzić się go. Rozważał też kupno jakiejś broni i naukę walki mieczem. Wział więc wszystkie swoje oszczędności i razem z lutnią wpakował do plecaka. Miał 355 lirów z czego 100 zarobił na wczorejszym weselu. Szybko wyszedł z chaty, dokładnie zamykając drzwi na klucz i udał się wkierunku miasta Caderous. Droga była bardzo długa, ale bezpiczna. Dookoła znajdowały się pola, które stanowiły jedyne źródło utrzymania dla farmerów. Bard przypatrywał się jak jakiś chłop odpędza wilka, który atakował jego owce, spoglądał na wieśniaczkę, która zbiera owoce. Zapragnął takiego życia z dala od kłopotów. Jednak wiedział, że jest to nie możliwe, że jest już za późno. Spuścił głowę i ruszył dalej nucąc smutną i bardzo znaną piosenkę.
Wszystko się skończyło,
nie wróci już nigdy,
życie zmarnowałem,
miłości nie zaznałem,
przyjaźń zniszczyć chciałem -
wszystko zmarnowałem.
Życie, moje życie
nic już nie znaczy.
Po długiej wędrówce Morgion dotarł do bramy miasta i został zatrzymany przez dwóch strażników.
- Dokąd zmierzasz obywatelu ? - Spytał jeden ze strażników, nie za bardzo rogarnięty.
- Do miasta, chyba logiczne - odpowiedział bard.
- Co więc cię tu sprowadza ?
- Przyszedłem odwiedzić znajomego. O co chodzi, przesłuchanie czy co ? Zawsze wchodziłem do miasta bez słowa, a teraz zadajecie mi te pytania.
- Bo widzisz - odpowiedział drugi strażnik, który wydawał się być inteligentniejszy od swojego kolegi - Gubernator Caderousu, Pan Dantines, wydał rozkaz by nie wpuszczać nikogo do miasta bez glejtu.
- Przecież mnie znacie do cholery ! Co to za pomysł z tymi glejtami, gdzie mam je dostać ?
- Proszę się uspokoić obywatelu - Glejty są wydawane w mieście Riddenqorf, za ukazaniem odpowiednich dokumentów i uiszczeniem odpowiedniej opłaty.
- Ale ja nie mam czasu, po za tym Riddenqorf jest cholernie daleko. Czy istnieje jakiś inny sposu...
- Przykro mi - przerwał strażnik uśmiechając się debilnie.
Morgion był wściekły, zaczął wyklinać strażników w myślach, a najbardziej Gubernatora. Jednak domyślił się o co chodziło strażnikowi gdy się uśmiechał.
- Proszę o to 50 lirów i zapomnijmy o sprawie.
- Nie, nie tak łatwo nas przekupić, lepiej zamilcz, bo wpakujesz się w kłopoty.
- Cholera jasna, 100 i ani lira więcej.
- Dobra właź, my nic nie widzieliśmy - rzezkł straznik wyciągając swoją chciwą łapę w stronę pieniędzy.
Morgion wszedł wściekły prze bramę do miasta. Teraz miał miał ochotę wydrapać oczy temu Dantinesowi.
Miasto było ogromne, aż trudno było się połapać gdzie trzeba iść, drogowskazy nie wiele pomagały. Bard jednak znał Caredous dobrze, bo nie raz wracał pijany do domu z tutejszej karczmy. Budynki w mieście były bardzo wysokie, na niektórych znajdowały się szyldy z napisami typu "kuźnia", albo "sklep rybny". Na zachodzie miasta znajdował się pałac w którym mieszkał Dantines - gubrnator miasta i zarazem najbogatszy człowiek w mieście. Wejścia do pałacu pilnował chyba tuzin strażników wyposażonych w halabardy i długie dwuręczne miecze. Strażnicy mieli ciężkie zbroje, i hełmy przez które wogóle nie była widoczna twarz. Morgion chciałby mieć takich strażników do swojej dyspozycji podczas wczorejszej nocy.
Pałac był dobrze strzeżony, bo ludzie nie przepadali za gubernatorem, bard zresztą wcale się temu nie dziwił. Postanowił, że zanim uda się do przyjaciela, najpierw odwiedzi karczmę " Pod Ślepym Dzięciołem". Spedził tam ponad godzinę i już z trochę lepszym humorem udał się do Givona, bo tak nazywał się jego kolega.
Dom Givona był dwupiętrowy, przy wejściu na szyldzie znajdował się napis "broń". Jak łatwo się domyślić Givon trudnił się sprzedarzą broni. Mieszkał sam, a jego dom wyglądał jak jedna, wielka zbrojownia. Givon był też wspaniałym wojownikiem i nie należało z nim zadzierać, ani tym bardziej targować się. Morgion poznał go w knajpie, grał wtedy tam na lutni. Miał wtedy małą sprzeczkę z zazdrosnym mężem. Mężczyzna ten był strażnikiem miejskim i właśnie dowiedział się z kim zdradzała go jego żona. Z pewnością skatował, by barda gdyby nie Givon. Spodobała mu się gra Morgiona i powstrzymał strażnika. Bard do dziś przypomina sobie z uśmiechem na twarzy, strażnika miejskiego lecącego na szynkwas. To jednak było bardzo dawno temu. Od tamtego mometu Givon jest najlepszym przyjacielem Morgiona. Bard zapukał do drzwi i niemal w tym samym momencie otworzyły się. Stanął w nich bardzo wysoki i szeroki w ramionach mężczyzna. Miał czarne włosy, jego oczy były bardzo przyjazne szczególnie teraz, gdy zobaczyły kto przyszedł.
- Witaj przyjacielu - zawołał, wyraźnie uśmiechając się - cieszę, że cię widzę.
- Ja też, szczególnie teraz. Porzebuję twojej pomocy - odpowiedział nieco pochmurnie bard.
- W takim razie opowiadaj, ale najpierw wejdź do środka.
Drzwi zatrzasnęły się a dwaj przyjaciele pogrążeni w rozmowie usiedli przed stołem od czasu do czasu wyglądając przez okno. Gdy Morgion skończył opowiadać zamyślony Givon wstał i ruszył w kierunku półki z bronią. Zaczął czegoś szukać i wrócił z pięknym mieczem, jakiego oczy barda dotąd nie widziały.
- Weź go przyjacielu, jest to wspaniały oręż, idealny dla nowicjusza. Jest bardzo lekki, trochę treningu i będziesz umiał nim walczyć.
- Dziękuję nie wiem jaki ci się odwdzięczę.
- Możesz zostać na noc - powiedział Givon wyglądając przez okno - A jeśli chodzi o zapłatę to mam pewien pomysł....
- Zrobię wszystko.
- Chodźmy do karczmy, zagrasz coś na lutni i zaśpiewasz. Potem upijemy się i od razu polepszy nam się humor.
- Miałem nadzieję że to zaproponujesz - rzekł Morgion, który lubiał wypić, a i gra na lutni też sprawiała mu nie lada przyjemność.
Ruszyli w stronę karczmy "Pod Ślepym Dzięciołem", zapowiadało się na długi wieczór. Morgion całkiem zapomniał o swoich kłopotach. Jednak Jaros i Fari pamiętali o nim i to bardzo dobrze.
PS : s_e.b_a ja nie mam ci nic za złe. Dobrze, że wyłoniłeś te błędy, bo je poprwię. Nawet jak ktoś zjedzie moje opowiadanie to nie będę zły (chyba
), bo to jego zdanie. Tak po zatym ludziska piszcie komentarze zachęćcie mnie do napisania CD.
Świadek
Rozdział I
Było późno, bardzo późno. Mocno już wstawiony Morgion szedł zataczjąc się z lekka w kierunku lasu. Od czasu do czasu zatrzymywał się i patrzył w niebo. Księżyc był akurat w pełni dlatego przykół uwagę barda. Biała kula oświetlała mu nieco drogę, dzięki czemu wiedział, w którym kierunku ma iść dalej. Był niezwykle zmęczony, jak zresztą zawsze po weselach. Burmistrz, który wydawał córkę za mąż, zapłacił dużo, ale i wymagania były też spore. Morgiona niemiłosiernie bolały palce od wielogodzinnej gry na lutni. Jego struny głosowe również były nadwyrężone. Był jednak zadowolony - zarobił pieniądze, skorzystał z darmowego jedzenia i picia. Co dziwne wesele skończyło się wyjątkowo wcześnie. Dawniej zawsze wracał do domu gdy już było jasno, teraz zaś całkiem odwrotnie, dookoła panowała ciemność, gdyby nie księżyc pewnie nie trafiłby do swojego domu. Ścieżka którą podążał prowadziła prosto w las. Była ona najkrótszą drogą do jego domu jednak miała jeden wielki minus, w lesie szczególnie w nocy było bardzo niebezpiecznie. Gdy dotarł do pierwszych drzew zawahał się lekko. Jednak po chwili odważył się i ruszył ścieżką przez las. Było bardzo ciemno, przez konary drzew praktycznie wogóle nie dochodziło światło. Morgion bał się jednak zapalić pochodni, bo mogło to zwrócić uwagę kogoś lub czegoś na co nie miałby ochoty wpaść, szczególnie teraz z niezłą sumką pieniędzy. Wszystko jednak szło po myśli, w lesie nie spotkały go żadne niemiłe niespodzianki. Gdy miał wychodzić z lasu nagle usłyszał jakieś głosy. Schował się czym prędzej w krzaki i zaczął obserwować otoczenie. Z przeciwległej strony szły trzy postacie z których jedna była wyraźnie pochylona, tak jakby prowadzona na siłę. Tajemnicze postacie zatrzymały się jakieś dziesięć króków od kryjówki Morgiona. Bard zauważył że jeden osobnik zapala pochodnię. Mężczyzna ten był bardzo wysoki. Jego twarz teraz wyraźnie widoczna wyglądała paskudnie. Na prawym policzku miał okropną szramę. Nie miał wogóle włosów, jego głowa była pokryta dziwnym tatuażami, a oczy były zimne i złe, bardzo złe. Miał na sobie pancerz płytowy, a na jego plecach znajdował się ogromny miecz dwuręczny. Na jego widok Morgion zadrżał. Drugi człowiek był nieco niższy od swojego kompana, ale za to nadrabiał tężyzną. Jego twarz mówiła, że ten człowiek widział wiele złych rzeczy. Miał czarne włosy, a w oczach znajdywało się coś dziwnego, złego. Nosił ciekawego wykonania kolczugę, a przy pasie miał nie byle jaki miecz jednoręczny. Trzecią postacią okazał się być elf. Jednak Morgion niezdążył mu się dokładnie przyjżeć, bo elf kopnięty przez niższego mężczyzne wylądował na ziemi. Przerażony bard zaczął się modlić by ci dwaj osobnicy nie znaleźli go w jego kryjówce. Obaj mężczyźni przyglądali się elfowi poczym zaczeli go kopać po tłowiu i głowie. Elf nie miał żadnego pancerza tylko zwyczajną koszulę i spodnie, więc musiał bardzo odczuwać ciosy w tłowie, nie wspominając o tych zadanych w głowę. Po chwili mężczyźni ustali, widać zależało im, by elf nie stracił przytomności.
- Zdradziłeś nas - powiedział mężczyzna z paskudną szramą - więc teraz poczujesz co znaczy nasz gniew.
- Błagam o litość - jęknął ledwo przytomny elf - to nie była moja wina, ja tylko chcia...
- Nic cię już nie uratuje, więc przestań łgać ! - wrzasnął niższy mężczyzna.
Morgion domyślił się czego jest świadkiem. Wiedział, że zachwilę będzie egzekucja zdrajcy. Był przerażony i cały się trząsł, wiedział, że gdy zostanie dostrzeżony przez tajemniczych mężczyzn spotka go taki sam los jak elfa. Jego rozmyślania przerwał dźwięk wyciągania miecza z pochwy. Wysoki mężczyzna z szramą na policzku właśnie wyciągnął swój miecz. Była to piękna i potężna broń, żeby móc się taką posługiwać trzeba wiele siły i umiejętności. Napastnik chwycił ją dwiema rękoma i wziął zamach, celował prosto w kark elfa. Stojąc tak przez chwilę nagle lekko odchylił się do tyłu i uderzył mieczem z całej siły.Tuż przed śmiercią elf krzyknął tak, że przerażony Morgion skulił się jeszcze bardziej. To co teraz ujrzał było okropne. W miejscu cięcia krew sikała struminiem, a głowa leżała parę kroków dalej od ciała. Oboje mężczyzn zaczeło się śmiać, a bard omal nie zwymiotował na widok fontanny krwi i odciętej głowy.
- Chodźmy Jaros - powiedział ten ze szramą - wykonaliśmy zadanie.
- I to jeszcze jak, ech mówiłem żeby pchnąć go sztyletem, ale ty zawsze upierasz się przy swoim.
- Tak, uwielbiam ten widok, gdy głowa "odziela" się od reszty ciała, to poprostu jest piękne.
- Jesteś okropny, ja nie widzę w tym nic przyjemnego.
Gdy już mieli odejść Jaros zatrzymał się i rzekł do swojego kompana, który zaczynał nucić jakąś piosenkę.
- Cicho Fari, coś słyszałem w krzakach.
Morgion, gdy to usłyszał serce podeszło mu do gardła. Był tak przerażony, że nie był się w stanie poruszyć. Skulił się jeszcze bardziej w nadziei, że nie zostanie dostrzeżony. Meżczyźni prze chwilę rozglądali się dookoła, ale nie mieli ochoty na dokładne przeszukiwanie.
- Chyba ci się zdawało, chodźmy - powiedział Fari.
- Dobra pójdę się jeszcze tylko odlać i możemy wracać.
Jaros udał się z zamiarem załatwienia potrzeby w stronę krzaków, w których ukrywał się bard. Z tak bliskiej odległości nie mógł go nie dostrzec. Szybko wyciągnął miecz przystawiając Morgionowi do gardła.
- Wstawaj - powiedział i gwizdnął by zawołać Fari'ego.
- Kogo my tu mamy - powiedział Fari podbiegając.
- Ja jestem Morg...
- Nieważne kim jesteś, ważne że znalazłeś się tutaj i widziałeś co zaszło.
- Ja nic, nikomu nie pow...
- Milcz, już za późno, teraz już niczego nie zmienisz.
To powiedziawszy Fari wyciągnął miecz, ten sam którym zabił elfa. Chciał ciąć płasko na wysokości szyi barda, by odciąć mu głowę. Zamachnał się i z całej siły pchnął miecz do przodu. Morgion w ostatniej chwili uchylił się, wyciągnął swój sztylet i wibił w udo napastnikowi. Wykorzystawszy chwilę zamętu zaczął uciekać ile sił w nogach w stronę swojego domu. Fari upadł na ziemię, i przyglądał się sowojej nodze z grymasem bólu na twarzy. Z jego uda wypływała czerwona ciecz, a ponieważ sztylet był wbity aż po samą rękojeść ból był nieziemski. Jaros nie próbował nawet gonić barda, bo nie miał szans, był przecież w zbroi. Spojrzał na swojego ledwo przytomnego z bólu przyjaciela i wyciągnął mu sztylet z nogi. Fari zawył paskudnie. Jaros zdenerwowany spojrzał w stronę ledwo widocznego już barda który dalej uciekał. Krzyknął ile sił w gardle w jego stronę.
- Jeszcze się spotkamy, nie uciekniesz nam, zapamiętaliśmy twoją twarz !
Morgion usłyszał te słowa i to zdarzenie miało odmienić jego życie.
Rozdział II
Nie daleko lasu stała drweniana chata, była w dobrym stanie co dobrze świadczyło o gospodarzu. W kierunku domu pędziła postać, jakby goniło ją stado zgłodniałych wilków. Morgion gdy dobiegł do swojego domu zatrzasnął drzwi i wyglądał przez okno modląc się, by bandyci nie przybiegli za nim. Miał nadzieję, że nie zjawią się w jego chacie, bo nieźle zranił jednego, jednak wolał być gotowy na wszystko. Na chwilę oderwał się od okna udając się w kierunku małego pomieszczenia. Po chwili wrócił z mieczem w rękach. Był to stary, zardzewiały jednoręczny miecz, który pamiętał czasy pradziada Morgiona. Bard musiał trzymać go oburącz, bo brakowało mu siły. Chciał trochę potrenować, ale nie miał pojęcia o walce mieczem, był przecież muzykiem. Zrezygnowany usiadł na krześle przed oknem, kładąc miecz na kolanach. Był gotowy na wszystko. Czuwał tak jeszcze przez godzinę, aż wreszcie wyczerpany zasnął.
Świat budził się do życia, Słońce wstało czyste i wspaniałe, a jego pierwsze promienie docierały do pokoju, w którym spał bard. Niebo było wyjątkowo bezchmurne. Zapowiadało się na piękny, słoneczny dzień. Bard zerwał się z krzykiem. Zaczął się rozglądać do okoła w nadziei, że to co się wczoraj wydarzyło było snem. Zuważył na swoich kolanach miecz i wszystko było jasne. Zrozpaczony wstał i przeszukał swoje kieszenie, na szczęście nie zgubił pieniędzy.
Co ja teraz zrobie ? - myślał - Przecież oni nie zapomną. Straży miejskiej nie powiem, bo oni nigdy nie przejmują się takimi rzeczami, nawet gdybym im zpłacił nie kiwneli, by palcem.
Tak rozmyślając Morgion przypomniał sobio o lutni, która wciąż leżała gdzieś tam w krzakach. Wziął bez wachania miecz i ruszył w stronę lasu. Przed wejściem w las zatrzymał się i rozglądnął się dookoła. Wzbierając w sobie odwagę ruszył do przodu. Szybko odnalazł krzaki, w których wczoraj pechowo się ukrywał i odziwo lutnia leżała nietknięta. Nigdzie nie widać było ciała elfa, były tylko ślady krwi. Zabrał szybko lutnię i wrócił biegiem do swojej chaty. Postanowił udać się do znajomego, który mieszkał w mieście, by opowiedzieć mu o zdarzeniu i poradzić się go. Rozważał też kupno jakiejś broni i naukę walki mieczem. Wział więc wszystkie swoje oszczędności i razem z lutnią wpakował do plecaka. Miał 355 lirów z czego 100 zarobił na wczorejszym weselu. Szybko wyszedł z chaty, dokładnie zamykając drzwi na klucz i udał się wkierunku miasta Caderous. Droga była bardzo długa, ale bezpiczna. Dookoła znajdowały się pola, które stanowiły jedyne źródło utrzymania dla farmerów. Bard przypatrywał się jak jakiś chłop odpędza wilka, który atakował jego owce, spoglądał na wieśniaczkę, która zbiera owoce. Zapragnął takiego życia z dala od kłopotów. Jednak wiedział, że jest to nie możliwe, że jest już za późno. Spuścił głowę i ruszył dalej nucąc smutną i bardzo znaną piosenkę.
Wszystko się skończyło,
nie wróci już nigdy,
życie zmarnowałem,
miłości nie zaznałem,
przyjaźń zniszczyć chciałem -
wszystko zmarnowałem.
Życie, moje życie
nic już nie znaczy.
Po długiej wędrówce Morgion dotarł do bramy miasta i został zatrzymany przez dwóch strażników.
- Dokąd zmierzasz obywatelu ? - Spytał jeden ze strażników, nie za bardzo rogarnięty.
- Do miasta, chyba logiczne - odpowiedział bard.
- Co więc cię tu sprowadza ?
- Przyszedłem odwiedzić znajomego. O co chodzi, przesłuchanie czy co ? Zawsze wchodziłem do miasta bez słowa, a teraz zadajecie mi te pytania.
- Bo widzisz - odpowiedział drugi strażnik, który wydawał się być inteligentniejszy od swojego kolegi - Gubernator Caderousu, Pan Dantines, wydał rozkaz by nie wpuszczać nikogo do miasta bez glejtu.
- Przecież mnie znacie do cholery ! Co to za pomysł z tymi glejtami, gdzie mam je dostać ?
- Proszę się uspokoić obywatelu - Glejty są wydawane w mieście Riddenqorf, za ukazaniem odpowiednich dokumentów i uiszczeniem odpowiedniej opłaty.
- Ale ja nie mam czasu, po za tym Riddenqorf jest cholernie daleko. Czy istnieje jakiś inny sposu...
- Przykro mi - przerwał strażnik uśmiechając się debilnie.
Morgion był wściekły, zaczął wyklinać strażników w myślach, a najbardziej Gubernatora. Jednak domyślił się o co chodziło strażnikowi gdy się uśmiechał.
- Proszę o to 50 lirów i zapomnijmy o sprawie.
- Nie, nie tak łatwo nas przekupić, lepiej zamilcz, bo wpakujesz się w kłopoty.
- Cholera jasna, 100 i ani lira więcej.
- Dobra właź, my nic nie widzieliśmy - rzezkł straznik wyciągając swoją chciwą łapę w stronę pieniędzy.
Morgion wszedł wściekły prze bramę do miasta. Teraz miał miał ochotę wydrapać oczy temu Dantinesowi.
Miasto było ogromne, aż trudno było się połapać gdzie trzeba iść, drogowskazy nie wiele pomagały. Bard jednak znał Caredous dobrze, bo nie raz wracał pijany do domu z tutejszej karczmy. Budynki w mieście były bardzo wysokie, na niektórych znajdowały się szyldy z napisami typu "kuźnia", albo "sklep rybny". Na zachodzie miasta znajdował się pałac w którym mieszkał Dantines - gubrnator miasta i zarazem najbogatszy człowiek w mieście. Wejścia do pałacu pilnował chyba tuzin strażników wyposażonych w halabardy i długie dwuręczne miecze. Strażnicy mieli ciężkie zbroje, i hełmy przez które wogóle nie była widoczna twarz. Morgion chciałby mieć takich strażników do swojej dyspozycji podczas wczorejszej nocy.
Pałac był dobrze strzeżony, bo ludzie nie przepadali za gubernatorem, bard zresztą wcale się temu nie dziwił. Postanowił, że zanim uda się do przyjaciela, najpierw odwiedzi karczmę " Pod Ślepym Dzięciołem". Spedził tam ponad godzinę i już z trochę lepszym humorem udał się do Givona, bo tak nazywał się jego kolega.
Dom Givona był dwupiętrowy, przy wejściu na szyldzie znajdował się napis "broń". Jak łatwo się domyślić Givon trudnił się sprzedarzą broni. Mieszkał sam, a jego dom wyglądał jak jedna, wielka zbrojownia. Givon był też wspaniałym wojownikiem i nie należało z nim zadzierać, ani tym bardziej targować się. Morgion poznał go w knajpie, grał wtedy tam na lutni. Miał wtedy małą sprzeczkę z zazdrosnym mężem. Mężczyzna ten był strażnikiem miejskim i właśnie dowiedział się z kim zdradzała go jego żona. Z pewnością skatował, by barda gdyby nie Givon. Spodobała mu się gra Morgiona i powstrzymał strażnika. Bard do dziś przypomina sobie z uśmiechem na twarzy, strażnika miejskiego lecącego na szynkwas. To jednak było bardzo dawno temu. Od tamtego mometu Givon jest najlepszym przyjacielem Morgiona. Bard zapukał do drzwi i niemal w tym samym momencie otworzyły się. Stanął w nich bardzo wysoki i szeroki w ramionach mężczyzna. Miał czarne włosy, jego oczy były bardzo przyjazne szczególnie teraz, gdy zobaczyły kto przyszedł.
- Witaj przyjacielu - zawołał, wyraźnie uśmiechając się - cieszę, że cię widzę.
- Ja też, szczególnie teraz. Porzebuję twojej pomocy - odpowiedział nieco pochmurnie bard.
- W takim razie opowiadaj, ale najpierw wejdź do środka.
Drzwi zatrzasnęły się a dwaj przyjaciele pogrążeni w rozmowie usiedli przed stołem od czasu do czasu wyglądając przez okno. Gdy Morgion skończył opowiadać zamyślony Givon wstał i ruszył w kierunku półki z bronią. Zaczął czegoś szukać i wrócił z pięknym mieczem, jakiego oczy barda dotąd nie widziały.
- Weź go przyjacielu, jest to wspaniały oręż, idealny dla nowicjusza. Jest bardzo lekki, trochę treningu i będziesz umiał nim walczyć.
- Dziękuję nie wiem jaki ci się odwdzięczę.
- Możesz zostać na noc - powiedział Givon wyglądając przez okno - A jeśli chodzi o zapłatę to mam pewien pomysł....
- Zrobię wszystko.
- Chodźmy do karczmy, zagrasz coś na lutni i zaśpiewasz. Potem upijemy się i od razu polepszy nam się humor.
- Miałem nadzieję że to zaproponujesz - rzekł Morgion, który lubiał wypić, a i gra na lutni też sprawiała mu nie lada przyjemność.
Ruszyli w stronę karczmy "Pod Ślepym Dzięciołem", zapowiadało się na długi wieczór. Morgion całkiem zapomniał o swoich kłopotach. Jednak Jaros i Fari pamiętali o nim i to bardzo dobrze.
PS : s_e.b_a ja nie mam ci nic za złe. Dobrze, że wyłoniłeś te błędy, bo je poprwię. Nawet jak ktoś zjedzie moje opowiadanie to nie będę zły (chyba