Reynevan
de Tréville
- Dołączył
- 30.10.2004
- Posty
- 1999
Rozdział 1: Moskwa, 1998, 18 Września
Pomimo wczesnych godzin w kawiarni panował spory rozgardiasz. Starałem się od niego oddzielić, wciskając się możliwie najgłębiej w podłużny fotel, lecz gdy już siedziałem prawie na jego skraju, dotykając wielkiej szyby, znowu stwierdziłem, że to nie ma sensu. Kawiarnia była w stylu amerykańskim, co niby trochę swobody dawało, ale zaś wyglądała marnie. Niby jak wagon kolejowy, kolejne stoliki przedstawiały się jako przedziały. I po jaką cholerę musiał wybrać akurat to miejsce. Wolałbym już spotkać się z nim na Placu Czerwonym, ale cóż. Nie miałem wyjścia. Za oknem przewijali się ludzie. Co jakiś czas mój wzrok przykuła do siebie jakaś kobieta w krótkiej spódniczce, ale zaraz budziłem się z mych głupich myśli i wracałem do rzeczywistości. Jestem na służbie! Dobra, byłem, no i co? Mój kontakt miał się zjawić o 7 45 a nagle zdałem sobie sprawę, że jest już dziewiąta.
Coś poszło nie tak – pomyślałem.
Artur Kostrzenko, tak się podobno nazywał. Według danych z Biura miał mi przywieźć parę cennych listów. Przewidziany był ewentualny poślizg w czasie, ale mówili o góra kwadransie.
Pomacałem dłonią po kieszeni. Pistolet był na miejscu. Ale co mi po tym, jeśli Artur wpadł. A jeśli?.. to będę miał przerąbane.
- Podać coś jeszcze? – nagle pojawiła się przy mnie śliczna kelnerka w moim wieku.
Na chwilę zapomniałem o obserwacjach i uśmiechnąłem się lekko.
- Tak, poproszę kieliszek wódki i trochę kawioru do tego.
Odpowiedziała mi słodkim wyrazem twarzy.
- Już przynoszę
Eh...
No nic, znowu wydobyłem mała karteczkę z kieszeni w letniej kurtce i przyglądnąłem się koślawym literom.
Kostrzenko 381 12ahd 763jsaw
Z tego co tu pisało zrozumiałem, że facet ma około metr osiemdziesiąt, jest młodym facetem, nosi brodę i chodzi w kapeluszu w kratę. Żadnego takiego frajera nie widziałem. Poza tym to on podał w Biurze to miejsce na spotkanie. Nagle z tych myśli wyrwało mnie coś, co działo się za oknem. Zwykły obserwator by raczej tego nie dostrzegł, ale mi się to udało. Jakiś niski człowiek w długim płaszczu stał na rogu przeciwległej ulicy. Obserwował spokojnie kawiarnię w której właśnie siedziałem. Włosy zjeżyły mi się na karku.
- Proszę, oto wódeczka z kawiorem – posłyszałem nagle koło siebie milutki głosik,
- Dziękuję kotku – odparłem, ale nawet na nią nie spojrzałem.
Wciąż wbijałem oczy w tajemniczego jegomościa. W końcu jednak rozszyfrowałem jego zachowanie. Szybko opróżniłem kieliszek, zostawiłem monetę na stole i ruszyłem w kierunku tylnich drzwi. Starałem się zachowywać w miarę normalnie, ale było to trudne. Pierwszy raz zdarzyła mi się taka wpadka.
- Głupie ruski – pomyślałem, wychodząc na zaplecze.
Po chwili stałem już na małej uliczce, na którą wydostałem się przez podwórze.
- Psia mać!
Na rogu stał kolejny agent. Chyba mnie nie dostrzegł. Obróciłem się spokojnie i poszedłem wolnym krokiem w przeciwnym do niego kierunku. Ale nie, tam też już ktoś stał. Obstawili całą kafejkę. Ale jakim cudem? Kto mógł nas sypnąć? Teraz to nie było ważne. W kieszeni czułem swoje dokumenty, ale pistolet w spodniach raczej nie rokował dobrze w razie kontroli. Przeszedłem na drugą stronę ulicy. Tu były same budynki, żadnych przejść. Ale mimo wszystko namierzyłem dwa sklepy.
- W mordę... – mruknąłem sam do siebie.
W jednym z nich był następny facet w długim płaszczu, podobnego odcienia do tamtych. Ale miałem szczęście. Drugi sklep był niemal że pusty. Wszedłem ostrożnie do wnętrza. Sklep z ubraniami! No to jeszcze lepiej. Udawałem, że przyglądam się jakimś dziwnym fartuchom, lecz ukradkiem wciąż zerkałem na ulicę.
- W czym pomóc – odezwał się do mnie po rosyjsku sprzedawca.
- A szukam jakiegoś kompletu sportowego – odparłem, mój akcent niemal idealny, nie spowodował żadnego zdziwienia na twarzy rozmówcy.
Podszedł do jednego z regałów i wyciągnął jakieś ciuchy
- Jest pan pewien? Już jesień, niedługo zima, a one u nas srogie...
- Nie, absolutnie jestem pewien mojego wyboru – powiedziałem, i chwyciłem coś z jego ręki.
- Tu jest przymierzalnia. – wskazał na jakieś odgrodzone tekturami pomieszczenie.
Wszedłem do środka i nagle..
Natknąłem się na lufę pistoletu.
- Sprytnyś choć nie wyglądasz – powiedział facet w płaszczu. – dokumenty!
Wyciągnąłem spokojnie swoje papiery i mu podałem. Wciąż mierząc mi w głowę bronią przeglądał mój paszport i dowód osobisty.
- Francuz?
- Tak – odparłem
- Jak tam w Paryżu – spytał po francusku
Głupiec – pomyślałem.
- Wszystko dobrze proszę pana – tym razem odpowiedziałem nienaganną francuszczyzną.
Pomimo to wciąż przyglądał mi się w lekką wściekłością. Odrzucił mi w końcu papiery i schował broń.
- Dobra, spadaj stąd, i nic nie widziałeś gamoniu. – warknął – walnięci turyści
I zaczął mamrotać sam do siebie o „matołach zza granicy”.
- Jak pan sobie życzy...
Pomimo udawanego spokoju chciałem mu przyrżnąć. Dziękowałem tylko losowi, że nie zrewidował mnie, bo wtedy to bym już się łatwo nie wywinął. Wyszedłem ze sklepu z pustymi rękoma. Minąwszy agentów nie zatrzymałem się. Nie zwrócili nawet na mnie uwagę. Powoli oddalałem się od punktu zagrożenia. Wreszcie dwie przecznice dalej odetchnąłem z ulgą. Pomimo to wciąż nie czułem się na tyle bezpieczny, aby od razu iść do Biura. Wpadłem zatem do kolejnego sklepu z ciuchami i zmieniłem odzież na jak najmniej rzucającą się w oczy. Potem kluczyłem jeszcze przez godzinę po zatłoczonych ulicach Moskwy, choć nie widziałem za sobą żadnego ogona, to mimo wszystko wolałem się stuprocentowo upewnić czy nikt mnie nie śledzi. W końcu zbliżyłem się do jeden z głównych ulic i wreszcie dostrzegłem stary bar położony na rogu skrzyżowania. Powoli podszedłem do drzwi, jeszcze raz upewniłem się, że nikt za mną nie podąża i wszedłem do środka. Powitał mnie widok zadymionego pomieszczenia i bufetu, Klasyczna kafejka. Pomimo tych pozorów podszedłem do kontuaru i zastukałem cicho w blat.
- Tak? – spytał się człowiek odwrócony do mnie tyłem.
Najwyraźniej napełniał kieliszki jakimś żółtawym płynem.
- Mamy dzisiaj nienajlepszą pogodę, tak jakby dwadzieścia lat temu gdy spotkaliśmy się w Jałcie, pamiętasz?
- Nie pamiętam, pomimo iż byłem Jałcie. Wtedy raczej zajmowałem się żoną.
Uśmiechnąłem się.
- Był mały problem.
Wysoki człowiek, z którym rozmawiałem, odwrócił się błyskawicznie.
- Idź na górę, pokuj 14.
Skinąłem głową i skierowałem się na schody wiodące na wyższe piętra budynku. Po drodze napotkałem rozmydlone spojrzenie jakiejś kobiety usilnie wpatrującej się we mnie. Nie zwróciłem na nią większej uwagi. Stopnie okropnie trzeszczały, gdy po nich wchodziłem.
- Bardzo dobrze, idealny alarm – pomyślałem
Odkąd przenieśli Biuro do tej kawiarni, nie byłem tu ani razu. Wszelkie informacje pojawiały się w moim mieszkaniu na tych głupawych karteczkach. Wreszcie stanąłem naprzeciw obdrapanych sosnowych drzwi, na których znajdywało się duże „14”. Zapukałem
- Wejść – niski tubalny głos zagrzmiał z drugiej strony
Naparłem na klamkę.. drzwi się otwarły. Wnętrze było słabo oświetlone przez jedną lampkę, która stała na biurku zawalonym tonami papierów. Zza nich spoglądał na mnie barczysty mężczyzna z siwą czupryną – mój szef.
- Czy to rozsądne tak bardzo rozwalać się z dokumentami? – spytałem od razu bezceremonialnie
Ten uniósł tylko lekko brew.
- Mi to nie przeszkadza. Media często podają informacje o pożarach w starych kamienicach, więc w razie czego nie zostanie po nas ani ślad..
Usiadłem na jakimś krześle, zaskrzypiało ostro pode mną, choć wcale nie warzyłem dużo.
- Dobra, co się stało? – spytał
- Ktoś mnie wsypał. Pojawili się wszędzie agenci i cudem się im wyrwałem
- Psia ich mać – warknął – a ten człowiek, Kostrzenko?
- Nie pojawił się
Na chwilę zapadła cisza. Miałem wtedy okazję do rozglądnięcia się. W oknach wisiały zasłony, a umeblowanie pomieszczenia składało się w zasadzie tylko z biurka, papierów i mojego szefa...
- Będziemy musieli go namierzyć.
Kiwnąłem głową. Nie było dobrze, ale też nie było zaś tragicznie.
- Ja muszę zniknąć na parę dni, widziało mnie dzisiaj zbyt wiele osób – powiedziałem w końcu.
- Dobra, idź się zaszyj w swoim mieszkaniu, ale nie pij zbyt wiele.
Roześmiałem się.
- To aż tak tragiczną mam reputację? Zaplutego pijaka i pewnie.. dziwkarza?
- Nom...
Nie powiedziałem nic więcej. Facet mówił prawdę, ale taki byłem parę lat temu. Teraz już nie piłem tyle, a kobiety miałem niemal że gdzieś...
- Daj mi znać – powiedziałem stojąc w drzwiach
- Jeśli coś się stanie, to zjawi się u ciebie jakiś posłaniec z listem.
- Szlag by to... – nie dokończyłem, wolałem tego nie robić – dobra, na razie.
Wyszedłem szybko na zewnątrz i skierowałem się na pewną starą ulicę, gdzie mieszkały same wyrzutki społeczeństwa. Spotkałem się z ponurymi spojrzeniami leżących gdzieniegdzie lumpów. Miałem trochę rubli to im rzuciłem, aby poszli się upić. W końcu dotarłem do sporej kamienicy ze sczerniałymi ścianami. Niektóre okna były powybijane, podobnie szyba w drzwiach. Wydobyłem pęk kluczy i wcisnąłem jeden z nich do zapchanego zamka. Coś kliknęło i po chwili stałem na cuchnącym wódką i szczynami korytarzu.
- Jak dobrze być w domu – stwierdziłem z przekąsem.
- Pieniądze! – posłyszałem krzyk
- Cholera...
- Pieniądze du- -pku, gdzie opłata?
Z drzwi pod numerem pierwszym wypadł nieogolony, śmierdzący alkoholem facet.
- Dawaj sto rubli
- Jakie sto? Przecież czynsz wynosił 80...
- Sto albo wylotka!
- Dobra, masz – wydobyłem kasę z kieszeni i wręczyłem mu odpowiednią kwotę.
W końcu dobrnąłem do swojego mieszkania. Otworzyłem drzwi i zastałem wszystko porozwalane i porozsypywane.
- Kur....
No i świetnie, ktoś mnie sprawdza.
- Panie Michaile? – wrzasnąłem na właściciela, który całował właśnie zapłatę.
- Czego drogi pan sobie życzy? – spytał ,teraz zupełnie uprzejmie
- Czy widział pan kogoś wchodzącego do mojego lokum?
- Owszem, milicja
Psia krew...
- Dziękuję
- Nie ma za co, ja zawszę pomog...
Już go nie słuchałem. Wpadłem do środka, zamknąłem za sobą drzwi i od razu poleciałem do łazienki. Zacząłem stukać w kafelki położone za ubikacją. Na szczęście nie ruszone – pomyślałem.
- Ha, gnoje nic nie znaleźli. I dobrze, nieuki, partacze jedne...
I tak pomstując na agentów kontrwywiadu wydobyłem z jakiejś szafki butelkę wódki i kieliszek, następnie usiadłem na krześle, które podniosłem, gdyż je przewrócono i po prostu zacząłem spokojnie opróżniać butelkę...
CDN....
Pomimo wczesnych godzin w kawiarni panował spory rozgardiasz. Starałem się od niego oddzielić, wciskając się możliwie najgłębiej w podłużny fotel, lecz gdy już siedziałem prawie na jego skraju, dotykając wielkiej szyby, znowu stwierdziłem, że to nie ma sensu. Kawiarnia była w stylu amerykańskim, co niby trochę swobody dawało, ale zaś wyglądała marnie. Niby jak wagon kolejowy, kolejne stoliki przedstawiały się jako przedziały. I po jaką cholerę musiał wybrać akurat to miejsce. Wolałbym już spotkać się z nim na Placu Czerwonym, ale cóż. Nie miałem wyjścia. Za oknem przewijali się ludzie. Co jakiś czas mój wzrok przykuła do siebie jakaś kobieta w krótkiej spódniczce, ale zaraz budziłem się z mych głupich myśli i wracałem do rzeczywistości. Jestem na służbie! Dobra, byłem, no i co? Mój kontakt miał się zjawić o 7 45 a nagle zdałem sobie sprawę, że jest już dziewiąta.
Coś poszło nie tak – pomyślałem.
Artur Kostrzenko, tak się podobno nazywał. Według danych z Biura miał mi przywieźć parę cennych listów. Przewidziany był ewentualny poślizg w czasie, ale mówili o góra kwadransie.
Pomacałem dłonią po kieszeni. Pistolet był na miejscu. Ale co mi po tym, jeśli Artur wpadł. A jeśli?.. to będę miał przerąbane.
- Podać coś jeszcze? – nagle pojawiła się przy mnie śliczna kelnerka w moim wieku.
Na chwilę zapomniałem o obserwacjach i uśmiechnąłem się lekko.
- Tak, poproszę kieliszek wódki i trochę kawioru do tego.
Odpowiedziała mi słodkim wyrazem twarzy.
- Już przynoszę
Eh...
No nic, znowu wydobyłem mała karteczkę z kieszeni w letniej kurtce i przyglądnąłem się koślawym literom.
Kostrzenko 381 12ahd 763jsaw
Z tego co tu pisało zrozumiałem, że facet ma około metr osiemdziesiąt, jest młodym facetem, nosi brodę i chodzi w kapeluszu w kratę. Żadnego takiego frajera nie widziałem. Poza tym to on podał w Biurze to miejsce na spotkanie. Nagle z tych myśli wyrwało mnie coś, co działo się za oknem. Zwykły obserwator by raczej tego nie dostrzegł, ale mi się to udało. Jakiś niski człowiek w długim płaszczu stał na rogu przeciwległej ulicy. Obserwował spokojnie kawiarnię w której właśnie siedziałem. Włosy zjeżyły mi się na karku.
- Proszę, oto wódeczka z kawiorem – posłyszałem nagle koło siebie milutki głosik,
- Dziękuję kotku – odparłem, ale nawet na nią nie spojrzałem.
Wciąż wbijałem oczy w tajemniczego jegomościa. W końcu jednak rozszyfrowałem jego zachowanie. Szybko opróżniłem kieliszek, zostawiłem monetę na stole i ruszyłem w kierunku tylnich drzwi. Starałem się zachowywać w miarę normalnie, ale było to trudne. Pierwszy raz zdarzyła mi się taka wpadka.
- Głupie ruski – pomyślałem, wychodząc na zaplecze.
Po chwili stałem już na małej uliczce, na którą wydostałem się przez podwórze.
- Psia mać!
Na rogu stał kolejny agent. Chyba mnie nie dostrzegł. Obróciłem się spokojnie i poszedłem wolnym krokiem w przeciwnym do niego kierunku. Ale nie, tam też już ktoś stał. Obstawili całą kafejkę. Ale jakim cudem? Kto mógł nas sypnąć? Teraz to nie było ważne. W kieszeni czułem swoje dokumenty, ale pistolet w spodniach raczej nie rokował dobrze w razie kontroli. Przeszedłem na drugą stronę ulicy. Tu były same budynki, żadnych przejść. Ale mimo wszystko namierzyłem dwa sklepy.
- W mordę... – mruknąłem sam do siebie.
W jednym z nich był następny facet w długim płaszczu, podobnego odcienia do tamtych. Ale miałem szczęście. Drugi sklep był niemal że pusty. Wszedłem ostrożnie do wnętrza. Sklep z ubraniami! No to jeszcze lepiej. Udawałem, że przyglądam się jakimś dziwnym fartuchom, lecz ukradkiem wciąż zerkałem na ulicę.
- W czym pomóc – odezwał się do mnie po rosyjsku sprzedawca.
- A szukam jakiegoś kompletu sportowego – odparłem, mój akcent niemal idealny, nie spowodował żadnego zdziwienia na twarzy rozmówcy.
Podszedł do jednego z regałów i wyciągnął jakieś ciuchy
- Jest pan pewien? Już jesień, niedługo zima, a one u nas srogie...
- Nie, absolutnie jestem pewien mojego wyboru – powiedziałem, i chwyciłem coś z jego ręki.
- Tu jest przymierzalnia. – wskazał na jakieś odgrodzone tekturami pomieszczenie.
Wszedłem do środka i nagle..
Natknąłem się na lufę pistoletu.
- Sprytnyś choć nie wyglądasz – powiedział facet w płaszczu. – dokumenty!
Wyciągnąłem spokojnie swoje papiery i mu podałem. Wciąż mierząc mi w głowę bronią przeglądał mój paszport i dowód osobisty.
- Francuz?
- Tak – odparłem
- Jak tam w Paryżu – spytał po francusku
Głupiec – pomyślałem.
- Wszystko dobrze proszę pana – tym razem odpowiedziałem nienaganną francuszczyzną.
Pomimo to wciąż przyglądał mi się w lekką wściekłością. Odrzucił mi w końcu papiery i schował broń.
- Dobra, spadaj stąd, i nic nie widziałeś gamoniu. – warknął – walnięci turyści
I zaczął mamrotać sam do siebie o „matołach zza granicy”.
- Jak pan sobie życzy...
Pomimo udawanego spokoju chciałem mu przyrżnąć. Dziękowałem tylko losowi, że nie zrewidował mnie, bo wtedy to bym już się łatwo nie wywinął. Wyszedłem ze sklepu z pustymi rękoma. Minąwszy agentów nie zatrzymałem się. Nie zwrócili nawet na mnie uwagę. Powoli oddalałem się od punktu zagrożenia. Wreszcie dwie przecznice dalej odetchnąłem z ulgą. Pomimo to wciąż nie czułem się na tyle bezpieczny, aby od razu iść do Biura. Wpadłem zatem do kolejnego sklepu z ciuchami i zmieniłem odzież na jak najmniej rzucającą się w oczy. Potem kluczyłem jeszcze przez godzinę po zatłoczonych ulicach Moskwy, choć nie widziałem za sobą żadnego ogona, to mimo wszystko wolałem się stuprocentowo upewnić czy nikt mnie nie śledzi. W końcu zbliżyłem się do jeden z głównych ulic i wreszcie dostrzegłem stary bar położony na rogu skrzyżowania. Powoli podszedłem do drzwi, jeszcze raz upewniłem się, że nikt za mną nie podąża i wszedłem do środka. Powitał mnie widok zadymionego pomieszczenia i bufetu, Klasyczna kafejka. Pomimo tych pozorów podszedłem do kontuaru i zastukałem cicho w blat.
- Tak? – spytał się człowiek odwrócony do mnie tyłem.
Najwyraźniej napełniał kieliszki jakimś żółtawym płynem.
- Mamy dzisiaj nienajlepszą pogodę, tak jakby dwadzieścia lat temu gdy spotkaliśmy się w Jałcie, pamiętasz?
- Nie pamiętam, pomimo iż byłem Jałcie. Wtedy raczej zajmowałem się żoną.
Uśmiechnąłem się.
- Był mały problem.
Wysoki człowiek, z którym rozmawiałem, odwrócił się błyskawicznie.
- Idź na górę, pokuj 14.
Skinąłem głową i skierowałem się na schody wiodące na wyższe piętra budynku. Po drodze napotkałem rozmydlone spojrzenie jakiejś kobiety usilnie wpatrującej się we mnie. Nie zwróciłem na nią większej uwagi. Stopnie okropnie trzeszczały, gdy po nich wchodziłem.
- Bardzo dobrze, idealny alarm – pomyślałem
Odkąd przenieśli Biuro do tej kawiarni, nie byłem tu ani razu. Wszelkie informacje pojawiały się w moim mieszkaniu na tych głupawych karteczkach. Wreszcie stanąłem naprzeciw obdrapanych sosnowych drzwi, na których znajdywało się duże „14”. Zapukałem
- Wejść – niski tubalny głos zagrzmiał z drugiej strony
Naparłem na klamkę.. drzwi się otwarły. Wnętrze było słabo oświetlone przez jedną lampkę, która stała na biurku zawalonym tonami papierów. Zza nich spoglądał na mnie barczysty mężczyzna z siwą czupryną – mój szef.
- Czy to rozsądne tak bardzo rozwalać się z dokumentami? – spytałem od razu bezceremonialnie
Ten uniósł tylko lekko brew.
- Mi to nie przeszkadza. Media często podają informacje o pożarach w starych kamienicach, więc w razie czego nie zostanie po nas ani ślad..
Usiadłem na jakimś krześle, zaskrzypiało ostro pode mną, choć wcale nie warzyłem dużo.
- Dobra, co się stało? – spytał
- Ktoś mnie wsypał. Pojawili się wszędzie agenci i cudem się im wyrwałem
- Psia ich mać – warknął – a ten człowiek, Kostrzenko?
- Nie pojawił się
Na chwilę zapadła cisza. Miałem wtedy okazję do rozglądnięcia się. W oknach wisiały zasłony, a umeblowanie pomieszczenia składało się w zasadzie tylko z biurka, papierów i mojego szefa...
- Będziemy musieli go namierzyć.
Kiwnąłem głową. Nie było dobrze, ale też nie było zaś tragicznie.
- Ja muszę zniknąć na parę dni, widziało mnie dzisiaj zbyt wiele osób – powiedziałem w końcu.
- Dobra, idź się zaszyj w swoim mieszkaniu, ale nie pij zbyt wiele.
Roześmiałem się.
- To aż tak tragiczną mam reputację? Zaplutego pijaka i pewnie.. dziwkarza?
- Nom...
Nie powiedziałem nic więcej. Facet mówił prawdę, ale taki byłem parę lat temu. Teraz już nie piłem tyle, a kobiety miałem niemal że gdzieś...
- Daj mi znać – powiedziałem stojąc w drzwiach
- Jeśli coś się stanie, to zjawi się u ciebie jakiś posłaniec z listem.
- Szlag by to... – nie dokończyłem, wolałem tego nie robić – dobra, na razie.
Wyszedłem szybko na zewnątrz i skierowałem się na pewną starą ulicę, gdzie mieszkały same wyrzutki społeczeństwa. Spotkałem się z ponurymi spojrzeniami leżących gdzieniegdzie lumpów. Miałem trochę rubli to im rzuciłem, aby poszli się upić. W końcu dotarłem do sporej kamienicy ze sczerniałymi ścianami. Niektóre okna były powybijane, podobnie szyba w drzwiach. Wydobyłem pęk kluczy i wcisnąłem jeden z nich do zapchanego zamka. Coś kliknęło i po chwili stałem na cuchnącym wódką i szczynami korytarzu.
- Jak dobrze być w domu – stwierdziłem z przekąsem.
- Pieniądze! – posłyszałem krzyk
- Cholera...
- Pieniądze du- -pku, gdzie opłata?
Z drzwi pod numerem pierwszym wypadł nieogolony, śmierdzący alkoholem facet.
- Dawaj sto rubli
- Jakie sto? Przecież czynsz wynosił 80...
- Sto albo wylotka!
- Dobra, masz – wydobyłem kasę z kieszeni i wręczyłem mu odpowiednią kwotę.
W końcu dobrnąłem do swojego mieszkania. Otworzyłem drzwi i zastałem wszystko porozwalane i porozsypywane.
- Kur....
No i świetnie, ktoś mnie sprawdza.
- Panie Michaile? – wrzasnąłem na właściciela, który całował właśnie zapłatę.
- Czego drogi pan sobie życzy? – spytał ,teraz zupełnie uprzejmie
- Czy widział pan kogoś wchodzącego do mojego lokum?
- Owszem, milicja
Psia krew...
- Dziękuję
- Nie ma za co, ja zawszę pomog...
Już go nie słuchałem. Wpadłem do środka, zamknąłem za sobą drzwi i od razu poleciałem do łazienki. Zacząłem stukać w kafelki położone za ubikacją. Na szczęście nie ruszone – pomyślałem.
- Ha, gnoje nic nie znaleźli. I dobrze, nieuki, partacze jedne...
I tak pomstując na agentów kontrwywiadu wydobyłem z jakiejś szafki butelkę wódki i kieliszek, następnie usiadłem na krześle, które podniosłem, gdyż je przewrócono i po prostu zacząłem spokojnie opróżniać butelkę...
CDN....