Niop, tak sobie przeczytałem parę oposów i postanowiłem sobie też jakiegoś napisać. Starałem się, jak mogłem, żeby to było ciekawe. Ale co będę przynudzał. Oto rozdział pierwszy :
Rozdział I - Początek Wyprawy
W karczmie „Czarny Kruk” zawsze był duży ruch. Tego wieczoru było nie inaczej. W jednym kącie siedziało kilku krasnoludów, rozprawiających o czymś zawzięcie, a przy jednym ze stolików dwóch elfów rozmawiało ze sobą w swoim języku. Jednak powszechną uwagę zwracało na siebie dwóch żołnierzy, którzy przynieśli wieści z pola bitwy, bowiem na wschodzie kraju toczyła się zażarta wojna z orkami.
- Sytuacja wygląda nieciekawie – mówił jeden z żołnierzy – orkowie co prawda nie przedarli się przez naszą obronę, ale co jakiś czas przychodzą do nich posiłki od gdzieś od strony gór – wypił spory łyk z kufla, który stał przed nim, poczym ciągnął dalej – właśnie dlatego wysłano nas do stolicy, abyśmy niezwłocznie poprosili króla o dodatkowe wsparcie – dopił to, co mu pozostało i powiedział – Jutro rano wyruszamy w dalszą podróż. Mamy jeszcze szmat drogi do pokonania, więc wybaczcie, ale idziemy udać się na spoczynek. – to powiedziawszy wstał, a jego kompan bez słowa zrobił to samo. Kiedy znikli na schodach prowadzących do sypialń, prawie wszyscy zaczęli zaciekle dyskutować na temat wojny z orkami. Edan natomiast siedział spokojnie i przysłuchiwał się tym rozmową. Miał niewiele ponad dwadzieścia lat i już nieraz poważnie zastanawiał się, czy nie dołączyć do Królewskiej Armii, ale zawsze dochodził do wniosku, że nie odpowiada mu słuchanie cudzych rozkazów. Przestał rozmyślać i spojrzał na drzwi, za którymi rozciągał się już mrok. Na jutro zaplanował sobie polowanie i pomyślał, że lepiej już iść do domu wypocząć, bo czeka go ciężki dzień. Wstał od stołu, zapłacił barmanowi i wyszedł na świeże powietrze. Na zewnątrz panowała ciemność i cisza. Jedyny dźwięk dochodził teraz ze znajdującej się za nim karczmy. Ciepły wiatr ugodził go w twarz, dając poczucie odświeżenia. Ruszył rześkim krokiem w stronę swojej chatki, która znajdowała się na skraju lasu. Przeszedł przez wioskę, która teraz wydawała się nie zamieszkana. Wszystkie okiennice były zamknięte, ze środka domostw nie dochodził również żaden odgłos. Za ostatnim domem, skręcił w prawo i ruszył ścieżką, prowadzącą w głąb puszczy. Po krótkiej chwili doszedł do niezbyt dużej chatki, przy której leżał tylko niewielki stos drewna zapewne na opał. Zupełnie machinalnie podszedł do drzwi i pchnął je tak, aby móc wejść do środka. Rozejrzał się po izbie. W prawym rogu było średniego rozmiaru łóżko dla jednej osoby, a po drugiej stronie był kominek, w którym nic się jednak nie paliło, zaś pomiędzy stał stolik z jednym krzesełkiem. Na prawo od drzwi stały oparte o ścianę przybory myśliwskie, czyli łuk, kołczan ze strzałami i miecz w pochwie. A obok nich kufer wykonany z kiepskiego drewna. Edan westchnął i powlókł się do łóżka jednocześnie rozmyślając o swoim kiepskim życiu. Ile by dał, żeby móc żyć inaczej? Jedno było pewne. Za to, co teraz posiada na pewno lepszego życia nie kupi. Położył się na posłaniu, by po chwili zapaść w spokojny, niczym nie przerywany sen.
Kiedy się obudził, izbę wypełniało oślepiająco jasne światło słoneczne. Zmrużył oczy, wstał i wolnym krokiem poszedł w stronę kufra. Wyciągnął kawał smażonego mięsa i piwo. Nastrój mu się polepszył podczas śniadania także po chwili był już gotowy do polowania. Na zewnątrz było ciepło i wiał niewielki wiaterek. Chmury posuwały się leniwie w stronę północy, a i trawa zdawała się być bardziej zielona niż zwykle. W lesie panowała cisza, przerywana szumem drzew. Myśliwy postanowił na początek przeszukać okolice w poszukiwaniu zwierzyny, nadającej się do zjedzenia. Szedł teraz cicho, uważając, żeby nie spłoszyć czegokolwiek, co mogłoby być dzisiejszą kolacją. Łuk miał w pogotowiu, ale kiedy się tak skradał doszły do niego dziwne dźwięki. Jakby odgłosy walki. Nie zastanawiając się nad tym co robi, puścił się biegiem w stronę, z której dochodził dźwięk. Biegł tak chwilę, aż doszedł do małej polanki, a to co na niej zobaczył sprawiło, że stanął jak wryty. Przed sobą ujrzał cztery szkielety. Zamrugał szybko oczami, aby sprawdzić, czy to co widzi, jest prawdą. To nie mogło być nic innego. Chodzące szkielety. Tego tylko brakowało – pomyślał Edan. Ale to nie wszystko. Te potwory zdawały się zawzięcie atakować kogoś, a tym kimś był starzec z długą laską. Mimo podeszłego wieku zdawał się umiejętnie unikać ostrzy swoich przeciwników. Myśliwy szybko chwycił za strzałę i wystrzelił ją w najbliższą maszkarę. Strzał był celny, ale okazał się bezskuteczny. Pocisk zatrzymał się w czaszce, ale jej właściciel się tym nie przejął. Zamiast tego zwrócił się w stronę Edana i pobiegł do niego z mieczem trzymanym nad sobą, jakby chciał się zamachnąć. Człowiek natomiast wyczuł ten ruch i szybko wyciągnął swój miecz, jednocześnie odrzucając łuk. W ostatniej chwili uskoczył w bok i szybkim cięciem oddzielił czaszkę od reszty szkieletu. W tym samym momencie rozległ się donośny huk, a gdy obejrzał się, aby zobaczyć co to takiego, ujrzał owego starca, z wyciągniętą przed siebie laską, która dymiła się, jakby wydobywał się z niej ogień, ale żadnego ognia nie było, natomiast dwa szkielety padły w bezruchu. Ostatni z nich chyba wiedział co go czeka, bo rzucił się do ucieczki, ale nie pobiegł daleko, gdyż Edan pobiegł do niego i jednym, silnym cięciem pozbawił go kościanej głowy. To zdawał się być koniec walki, ale niespodziewanie zza drzew wyszła dziwna zjawa. Twarz skrywała się pod czarnym kapturem. Istota wycelowała w myśliwego dłoń, z której wystrzelił purpurowy płomień, godząc w swój cel, ale nie wyrządzając mu żadnej innej szkody. Tajemnicza postać natychmiast się zdematerializowała w tym samym miejscu, w którym stała. Zapadła głucha cisza, gdy po chwili rozległ się czyjś głos:
- Ty głupcze – był to głos stalowy i donośny, a jego właścicielem okazał się starzec. Twarz miał rozgniewaną, a oczy patrzały surowo spod krzaczastych brwi. – Czy ty wiesz, co zrobiłeś?
- Eeee... Uratowałem ci życie – odpowiedział niepewnie Edan, starając się, aby jego głos zabrzmiał normalnie. Doznał lekkiego szoku. Spodziewał się wdzięczności od tej osoby, może nawet nagrody, ale nie tego, co zobaczył i usłyszał. Wydawało się, że niepotrzebnie robił cokolwiek.
- Uratowałeś mi życie! – powtórzył nieznajomy ironicznym tonem – dałbym sobie radę, bez ciebie, a ty na dodatek dałeś się naznaczyć!
- Co!? – powiedział myśliwy zupełnie wytrącony z równowagi tym ostatnim zdaniem.
- Naznaczyć – powtórzył dobitnie obcy – to znaczy rzucono na ciebie zaklęcie naznaczenia.
- Niby w jaki sposób?
- Widziałeś, to co przed chwilą zniknęło? To była zjawa i to ona rzuciła na ciebie zaklęcie. – Gdy to mówił, coś poruszyło się złowieszczo w krzakach. Widocznie starca to zaniepokoiło, bo po chwili odezwał się ponownie, ale głos miał już spokojny – Straciliśmy już dość czasu. Teraz trzeba się zastanowić, co dalej uczynić.
- Dla mnie to oczywiste. Ty idziesz w swoją stronę a ja w swoją.
- Nie bądź niedorzeczny. Czy ty masz pojęcie co to znaczy? – na jego twarz znowu powrócił gniew. – Te szkielety będą cię ścigać, dopóki cię nie dopadną i nie zmiażdżą.
- Aha ... więc co proponujesz?
- Musimy dotrzeć jak najprędzej do Elgorast. Tylko tam znają się na tego rodzaju zaklęciach dostatecznie dobrze, aby je zlikwidować. Trzeba wyruszyć jeszcze dzisiaj wieczorem. Chcę cię widzieć w karczmie „Czarny Kruk” przed zachodem słońca – po tych słowach skierował się w stronę najbliższego krzaku, poczym po chwili zniknął w głębi puszczy z zadziwiającą szybkością. Edan natomiast stał po środku polanki z wyciągniętym mieczem. W jego głowie kłębiło się mnóstwo myśli. Walczył z ożywieńcami. Rzucono na niego jakieś dziwne zaklęcie, a na dodatek ma wyruszyć do Elgorast – największej osady elfów w tutejszych okolicach. To wszystko zdawało się nie mieć sensu, ale było w tym coś, co nakazało mu uwierzyć. Powoli, jakby pogrążony w jakimś dziwnym transie podszedł do swojego łuku i podniósł go, poczym puścił się biegiem do domu. W stosunkowo krótkim czasie dotarł na miejsce. Wszedł do środka i natychmiast podszedł do kufra. Wyciągnął stamtąd sakiewkę ze złotem i trochę prowiantu. Zapakował to wszystko w niewielki tobołek i wyszedł na dwór. Spojrzał na niebo. Słońce dopiero zaczęło chylić się ku zachodowi. Doszedł do wniosku, że lepiej zaczekać na miejscu spotkania, aż nieznajomy przyjdzie. Kiedy tym razem przechodził przez wioskę, tętniła życiem. Mieszkańcy chodzili to tu to tam, załatwiając swoje sprawy. Kilku spojrzało się na Edana, ale nikt się nie odezwał się do niego. On sam był rad, kiedy dotarł do karczmy. Wszedł do środka i zamówił sobie duże piwo, poczym usiadł sobie w kącie sali. Rozejrzał się, ale nigdzie nie dostrzegł starca. Siedział więc, a słońce chyliło się coraz bardziej ku zachodowi. Zaczął myśleć, że został oszukany, ale właśnie w tym momencie do środka wszedł postać w długiej, brązowej szacie i z laską w ręce. Nieznajomy gestem przywołał go do siebie, a gdy oboje znaleźli się na zewnątrz powiedział:
- Gotowy?
- Tak – odparł niepewnie Edan, niezbyt pewny swojej przyszłości.
- Tak więc ruszajmy... A tak przy okazji to mam na imię Morion. – powiedział starzec, poczym obaj udali się drogą przez wioskę. Następnie poszli starym traktem handlowym. Szli tą drogą parę godzin, poczym skręcili bardziej na wschód. Tutaj droga zaczęła się piąć w górę, za to drzewa rosły coraz bujniej, niekiedy zagradzając drogę. Zdążyło się porządnie ściemnić, zanim dotarli na szczyt, który okazał się płaskowyżem z dużą polanką po środku i drzewami rosnącymi na około. Chłopak podszedł do przeciwległej skarpy i ukazał się mu widok, który dosłownie zapierał dech w piersiach. Przed nim rozciągały się liczne góry i niziny. Wszystko było niesamowicie, wprost oszałamiająco zielone. A tam w oddali widać było dolinę, porośniętą drzewami i z wpływającą doń rzeką.
- Tak ... to jest dolina Elgorastu – powiedział Morion, który także patrzał w tamtym kierunku – właśnie tam musimy dotrzeć i jeżeli nie spotkamy po drodze żadnych niespodzianek, to za około trzy dni powinniśmy już wkraczać do doliny. – to powiedziawszy odszedł. Edan wciąż patrzył w tamtym kierunku przez dość długi czas. Kiedy odszedł, zaczął rozmyślać. Miał to, co chciał. Inne życie, wyprawy, przygody.
A jego przygoda miała się dopiero zacząć.
No, to już wszystko. Proszę o oceny i napisanie,co mogę zrobić, aby poprawić ewentualne błędy.
Pozdrawiam.
Rozdział I - Początek Wyprawy
W karczmie „Czarny Kruk” zawsze był duży ruch. Tego wieczoru było nie inaczej. W jednym kącie siedziało kilku krasnoludów, rozprawiających o czymś zawzięcie, a przy jednym ze stolików dwóch elfów rozmawiało ze sobą w swoim języku. Jednak powszechną uwagę zwracało na siebie dwóch żołnierzy, którzy przynieśli wieści z pola bitwy, bowiem na wschodzie kraju toczyła się zażarta wojna z orkami.
- Sytuacja wygląda nieciekawie – mówił jeden z żołnierzy – orkowie co prawda nie przedarli się przez naszą obronę, ale co jakiś czas przychodzą do nich posiłki od gdzieś od strony gór – wypił spory łyk z kufla, który stał przed nim, poczym ciągnął dalej – właśnie dlatego wysłano nas do stolicy, abyśmy niezwłocznie poprosili króla o dodatkowe wsparcie – dopił to, co mu pozostało i powiedział – Jutro rano wyruszamy w dalszą podróż. Mamy jeszcze szmat drogi do pokonania, więc wybaczcie, ale idziemy udać się na spoczynek. – to powiedziawszy wstał, a jego kompan bez słowa zrobił to samo. Kiedy znikli na schodach prowadzących do sypialń, prawie wszyscy zaczęli zaciekle dyskutować na temat wojny z orkami. Edan natomiast siedział spokojnie i przysłuchiwał się tym rozmową. Miał niewiele ponad dwadzieścia lat i już nieraz poważnie zastanawiał się, czy nie dołączyć do Królewskiej Armii, ale zawsze dochodził do wniosku, że nie odpowiada mu słuchanie cudzych rozkazów. Przestał rozmyślać i spojrzał na drzwi, za którymi rozciągał się już mrok. Na jutro zaplanował sobie polowanie i pomyślał, że lepiej już iść do domu wypocząć, bo czeka go ciężki dzień. Wstał od stołu, zapłacił barmanowi i wyszedł na świeże powietrze. Na zewnątrz panowała ciemność i cisza. Jedyny dźwięk dochodził teraz ze znajdującej się za nim karczmy. Ciepły wiatr ugodził go w twarz, dając poczucie odświeżenia. Ruszył rześkim krokiem w stronę swojej chatki, która znajdowała się na skraju lasu. Przeszedł przez wioskę, która teraz wydawała się nie zamieszkana. Wszystkie okiennice były zamknięte, ze środka domostw nie dochodził również żaden odgłos. Za ostatnim domem, skręcił w prawo i ruszył ścieżką, prowadzącą w głąb puszczy. Po krótkiej chwili doszedł do niezbyt dużej chatki, przy której leżał tylko niewielki stos drewna zapewne na opał. Zupełnie machinalnie podszedł do drzwi i pchnął je tak, aby móc wejść do środka. Rozejrzał się po izbie. W prawym rogu było średniego rozmiaru łóżko dla jednej osoby, a po drugiej stronie był kominek, w którym nic się jednak nie paliło, zaś pomiędzy stał stolik z jednym krzesełkiem. Na prawo od drzwi stały oparte o ścianę przybory myśliwskie, czyli łuk, kołczan ze strzałami i miecz w pochwie. A obok nich kufer wykonany z kiepskiego drewna. Edan westchnął i powlókł się do łóżka jednocześnie rozmyślając o swoim kiepskim życiu. Ile by dał, żeby móc żyć inaczej? Jedno było pewne. Za to, co teraz posiada na pewno lepszego życia nie kupi. Położył się na posłaniu, by po chwili zapaść w spokojny, niczym nie przerywany sen.
Kiedy się obudził, izbę wypełniało oślepiająco jasne światło słoneczne. Zmrużył oczy, wstał i wolnym krokiem poszedł w stronę kufra. Wyciągnął kawał smażonego mięsa i piwo. Nastrój mu się polepszył podczas śniadania także po chwili był już gotowy do polowania. Na zewnątrz było ciepło i wiał niewielki wiaterek. Chmury posuwały się leniwie w stronę północy, a i trawa zdawała się być bardziej zielona niż zwykle. W lesie panowała cisza, przerywana szumem drzew. Myśliwy postanowił na początek przeszukać okolice w poszukiwaniu zwierzyny, nadającej się do zjedzenia. Szedł teraz cicho, uważając, żeby nie spłoszyć czegokolwiek, co mogłoby być dzisiejszą kolacją. Łuk miał w pogotowiu, ale kiedy się tak skradał doszły do niego dziwne dźwięki. Jakby odgłosy walki. Nie zastanawiając się nad tym co robi, puścił się biegiem w stronę, z której dochodził dźwięk. Biegł tak chwilę, aż doszedł do małej polanki, a to co na niej zobaczył sprawiło, że stanął jak wryty. Przed sobą ujrzał cztery szkielety. Zamrugał szybko oczami, aby sprawdzić, czy to co widzi, jest prawdą. To nie mogło być nic innego. Chodzące szkielety. Tego tylko brakowało – pomyślał Edan. Ale to nie wszystko. Te potwory zdawały się zawzięcie atakować kogoś, a tym kimś był starzec z długą laską. Mimo podeszłego wieku zdawał się umiejętnie unikać ostrzy swoich przeciwników. Myśliwy szybko chwycił za strzałę i wystrzelił ją w najbliższą maszkarę. Strzał był celny, ale okazał się bezskuteczny. Pocisk zatrzymał się w czaszce, ale jej właściciel się tym nie przejął. Zamiast tego zwrócił się w stronę Edana i pobiegł do niego z mieczem trzymanym nad sobą, jakby chciał się zamachnąć. Człowiek natomiast wyczuł ten ruch i szybko wyciągnął swój miecz, jednocześnie odrzucając łuk. W ostatniej chwili uskoczył w bok i szybkim cięciem oddzielił czaszkę od reszty szkieletu. W tym samym momencie rozległ się donośny huk, a gdy obejrzał się, aby zobaczyć co to takiego, ujrzał owego starca, z wyciągniętą przed siebie laską, która dymiła się, jakby wydobywał się z niej ogień, ale żadnego ognia nie było, natomiast dwa szkielety padły w bezruchu. Ostatni z nich chyba wiedział co go czeka, bo rzucił się do ucieczki, ale nie pobiegł daleko, gdyż Edan pobiegł do niego i jednym, silnym cięciem pozbawił go kościanej głowy. To zdawał się być koniec walki, ale niespodziewanie zza drzew wyszła dziwna zjawa. Twarz skrywała się pod czarnym kapturem. Istota wycelowała w myśliwego dłoń, z której wystrzelił purpurowy płomień, godząc w swój cel, ale nie wyrządzając mu żadnej innej szkody. Tajemnicza postać natychmiast się zdematerializowała w tym samym miejscu, w którym stała. Zapadła głucha cisza, gdy po chwili rozległ się czyjś głos:
- Ty głupcze – był to głos stalowy i donośny, a jego właścicielem okazał się starzec. Twarz miał rozgniewaną, a oczy patrzały surowo spod krzaczastych brwi. – Czy ty wiesz, co zrobiłeś?
- Eeee... Uratowałem ci życie – odpowiedział niepewnie Edan, starając się, aby jego głos zabrzmiał normalnie. Doznał lekkiego szoku. Spodziewał się wdzięczności od tej osoby, może nawet nagrody, ale nie tego, co zobaczył i usłyszał. Wydawało się, że niepotrzebnie robił cokolwiek.
- Uratowałeś mi życie! – powtórzył nieznajomy ironicznym tonem – dałbym sobie radę, bez ciebie, a ty na dodatek dałeś się naznaczyć!
- Co!? – powiedział myśliwy zupełnie wytrącony z równowagi tym ostatnim zdaniem.
- Naznaczyć – powtórzył dobitnie obcy – to znaczy rzucono na ciebie zaklęcie naznaczenia.
- Niby w jaki sposób?
- Widziałeś, to co przed chwilą zniknęło? To była zjawa i to ona rzuciła na ciebie zaklęcie. – Gdy to mówił, coś poruszyło się złowieszczo w krzakach. Widocznie starca to zaniepokoiło, bo po chwili odezwał się ponownie, ale głos miał już spokojny – Straciliśmy już dość czasu. Teraz trzeba się zastanowić, co dalej uczynić.
- Dla mnie to oczywiste. Ty idziesz w swoją stronę a ja w swoją.
- Nie bądź niedorzeczny. Czy ty masz pojęcie co to znaczy? – na jego twarz znowu powrócił gniew. – Te szkielety będą cię ścigać, dopóki cię nie dopadną i nie zmiażdżą.
- Aha ... więc co proponujesz?
- Musimy dotrzeć jak najprędzej do Elgorast. Tylko tam znają się na tego rodzaju zaklęciach dostatecznie dobrze, aby je zlikwidować. Trzeba wyruszyć jeszcze dzisiaj wieczorem. Chcę cię widzieć w karczmie „Czarny Kruk” przed zachodem słońca – po tych słowach skierował się w stronę najbliższego krzaku, poczym po chwili zniknął w głębi puszczy z zadziwiającą szybkością. Edan natomiast stał po środku polanki z wyciągniętym mieczem. W jego głowie kłębiło się mnóstwo myśli. Walczył z ożywieńcami. Rzucono na niego jakieś dziwne zaklęcie, a na dodatek ma wyruszyć do Elgorast – największej osady elfów w tutejszych okolicach. To wszystko zdawało się nie mieć sensu, ale było w tym coś, co nakazało mu uwierzyć. Powoli, jakby pogrążony w jakimś dziwnym transie podszedł do swojego łuku i podniósł go, poczym puścił się biegiem do domu. W stosunkowo krótkim czasie dotarł na miejsce. Wszedł do środka i natychmiast podszedł do kufra. Wyciągnął stamtąd sakiewkę ze złotem i trochę prowiantu. Zapakował to wszystko w niewielki tobołek i wyszedł na dwór. Spojrzał na niebo. Słońce dopiero zaczęło chylić się ku zachodowi. Doszedł do wniosku, że lepiej zaczekać na miejscu spotkania, aż nieznajomy przyjdzie. Kiedy tym razem przechodził przez wioskę, tętniła życiem. Mieszkańcy chodzili to tu to tam, załatwiając swoje sprawy. Kilku spojrzało się na Edana, ale nikt się nie odezwał się do niego. On sam był rad, kiedy dotarł do karczmy. Wszedł do środka i zamówił sobie duże piwo, poczym usiadł sobie w kącie sali. Rozejrzał się, ale nigdzie nie dostrzegł starca. Siedział więc, a słońce chyliło się coraz bardziej ku zachodowi. Zaczął myśleć, że został oszukany, ale właśnie w tym momencie do środka wszedł postać w długiej, brązowej szacie i z laską w ręce. Nieznajomy gestem przywołał go do siebie, a gdy oboje znaleźli się na zewnątrz powiedział:
- Gotowy?
- Tak – odparł niepewnie Edan, niezbyt pewny swojej przyszłości.
- Tak więc ruszajmy... A tak przy okazji to mam na imię Morion. – powiedział starzec, poczym obaj udali się drogą przez wioskę. Następnie poszli starym traktem handlowym. Szli tą drogą parę godzin, poczym skręcili bardziej na wschód. Tutaj droga zaczęła się piąć w górę, za to drzewa rosły coraz bujniej, niekiedy zagradzając drogę. Zdążyło się porządnie ściemnić, zanim dotarli na szczyt, który okazał się płaskowyżem z dużą polanką po środku i drzewami rosnącymi na około. Chłopak podszedł do przeciwległej skarpy i ukazał się mu widok, który dosłownie zapierał dech w piersiach. Przed nim rozciągały się liczne góry i niziny. Wszystko było niesamowicie, wprost oszałamiająco zielone. A tam w oddali widać było dolinę, porośniętą drzewami i z wpływającą doń rzeką.
- Tak ... to jest dolina Elgorastu – powiedział Morion, który także patrzał w tamtym kierunku – właśnie tam musimy dotrzeć i jeżeli nie spotkamy po drodze żadnych niespodzianek, to za około trzy dni powinniśmy już wkraczać do doliny. – to powiedziawszy odszedł. Edan wciąż patrzył w tamtym kierunku przez dość długi czas. Kiedy odszedł, zaczął rozmyślać. Miał to, co chciał. Inne życie, wyprawy, przygody.
A jego przygoda miała się dopiero zacząć.
No, to już wszystko. Proszę o oceny i napisanie,co mogę zrobić, aby poprawić ewentualne błędy.
Pozdrawiam.