- Dołączył
- 1.10.2004
- Posty
- 3777
Od Autora:
Ostatnio bawię się w artystę. Bawię to dobre słowo, bowiem artystą nie jestem a jedynie go udaję.
I tak oto wyszło coś takiego. Nie wiem czy spodoba się tym, co czytali wcześniejsze moje opowiadania, ale mam nadzieję, że nie bedzie najgorzej. Jest to powiem kierunek w pisarstwie, który zamierzam teraz podjąć.
[SIZE=24pt]ZERO[/SIZE]
Moje odbicie.
Nawet nie wiem jak się tu dostałem, ale nie miało to teraz żadnego znaczenia. Siedziałem w fotelu pośród dziesiątek obcych ludzi oddających się przyziemnym rozkoszom i myślałem tylko o tym, aby stąd uciekać.
Czułem się jakbym dopiero co się obudził, a mimo to adrenalina całkowicie opanowała moje ciało, serce podskakiwało do gardła, a drżąca ręka nie potrafiła utrzymać nawet kieliszka z wódką.
W salonie panował półmrok. Lekko przygaszone światła były idealną aurą dla kilku par, które leżały na wielkim łóżku leniwie się obcierając. Było w nich jednak coć, co wywoływało we mnie obrzydzenie, więc prędko odwórciłem fotel w przeciwną stronę.
I zobaczyłem brudne lustro.
Zobaczyłem siebie, przerażonego, młodego chłopaka w schludnej, czarnej koszuli, który...
... uśmiecha się. Szydzi.
Nie wiedząc kiedy salon był już wypełniony gośćmi. Kilka kobiet o pięknych kształtach przechadzało się w różne strony jakby poszkując swego celu. Bałem się patrzeć w ich twarze. Z jednej strony młode i piękne, z drugiej potworne i przerażające. Włosy miały w połowie długie i lśniące, a w połowie skrócone i rozrzedzone, jakby ktoś wypalił je ogniem. I oczy nie zdradzające żadnych uczuć, symbolizujące przepaść jaką były ich myśli.
Jej oczy w moich oczach.
- Czy chcesz wybrać się na przejażdżkę?
Nawet dokładnie nie wiem co miał oznaczać ten uśmiech mojego odbicia. Czy był tylko oznakiem pogardy czy może faktycznie na ironiczny sposób odzwierciedlał moje obawy. Faktem jest jednak, że nie chciałem się uśmiechać.
I było w tym moim odbiciu coś, czego nie byłem w stanie pojąć. Bo oto w tych oczach zobaczyłem przepaść.
Pustka to samotność
Samotność to śmierć
Śmierć to bogobojność
Bogobojność to Bóg
A Bóg...
Bóg jest?
Pusty.
Tak jak ja!
Zjednoczony ze swoim szaleństwem zacząłem dostrzegać obrazy. Stosy zimnych, jakby martwych ciał, które wciąż obcierały się na łóżku, krew i kobiety, które jeszcze przed chwilą wydawały mi się odrażające, teraz żywiły się swoimi ofiarami niczym harpie.
To uczucie było nie do zniesienia, tak jak moje odbicie, które przypominało teraz szaleńca, po twarzy którego spływała krew. Złapałem się za włosy, pociągnąłem je do góry i zdjąłem twarz.
- Ja nigdy nie upadam.
Moja szczęka wydłużyła się nienaturalnie i opadła mi na pierś. Prawa strona twarzy stała się blada, jedną powiekę miałem pomalowaną na czarno, a połowa ust lśniła od czerwonej szminki.
Zdjąłem tą twarz.
- Ja nigdy nie upadam.
Zobaczyłem to samo.
- Obwiniasz mnie?
Lustro pękło.
- Obwiniaj siebie.
I zagrały światła każdej barwy i każdego odcienia, harpie przestały się żywić i upadły przede mną na kolana, podczas gdy ja dalej wpatrywałem się w pęknięte, brudne lustro.
Ona jest tą jedyną, tym, co potrzebuje. Na skarju mego umysłu. Jest moim jedynym...
...skarbem.
Ostatnio bawię się w artystę. Bawię to dobre słowo, bowiem artystą nie jestem a jedynie go udaję.
I tak oto wyszło coś takiego. Nie wiem czy spodoba się tym, co czytali wcześniejsze moje opowiadania, ale mam nadzieję, że nie bedzie najgorzej. Jest to powiem kierunek w pisarstwie, który zamierzam teraz podjąć.
[SIZE=24pt]ZERO[/SIZE]
Moje odbicie.
Nawet nie wiem jak się tu dostałem, ale nie miało to teraz żadnego znaczenia. Siedziałem w fotelu pośród dziesiątek obcych ludzi oddających się przyziemnym rozkoszom i myślałem tylko o tym, aby stąd uciekać.
Czułem się jakbym dopiero co się obudził, a mimo to adrenalina całkowicie opanowała moje ciało, serce podskakiwało do gardła, a drżąca ręka nie potrafiła utrzymać nawet kieliszka z wódką.
W salonie panował półmrok. Lekko przygaszone światła były idealną aurą dla kilku par, które leżały na wielkim łóżku leniwie się obcierając. Było w nich jednak coć, co wywoływało we mnie obrzydzenie, więc prędko odwórciłem fotel w przeciwną stronę.
I zobaczyłem brudne lustro.
Zobaczyłem siebie, przerażonego, młodego chłopaka w schludnej, czarnej koszuli, który...
... uśmiecha się. Szydzi.
Nie wiedząc kiedy salon był już wypełniony gośćmi. Kilka kobiet o pięknych kształtach przechadzało się w różne strony jakby poszkując swego celu. Bałem się patrzeć w ich twarze. Z jednej strony młode i piękne, z drugiej potworne i przerażające. Włosy miały w połowie długie i lśniące, a w połowie skrócone i rozrzedzone, jakby ktoś wypalił je ogniem. I oczy nie zdradzające żadnych uczuć, symbolizujące przepaść jaką były ich myśli.
Jej oczy w moich oczach.
- Czy chcesz wybrać się na przejażdżkę?
Nawet dokładnie nie wiem co miał oznaczać ten uśmiech mojego odbicia. Czy był tylko oznakiem pogardy czy może faktycznie na ironiczny sposób odzwierciedlał moje obawy. Faktem jest jednak, że nie chciałem się uśmiechać.
I było w tym moim odbiciu coś, czego nie byłem w stanie pojąć. Bo oto w tych oczach zobaczyłem przepaść.
Pustka to samotność
Samotność to śmierć
Śmierć to bogobojność
Bogobojność to Bóg
A Bóg...
Bóg jest?
Pusty.
Tak jak ja!
Zjednoczony ze swoim szaleństwem zacząłem dostrzegać obrazy. Stosy zimnych, jakby martwych ciał, które wciąż obcierały się na łóżku, krew i kobiety, które jeszcze przed chwilą wydawały mi się odrażające, teraz żywiły się swoimi ofiarami niczym harpie.
To uczucie było nie do zniesienia, tak jak moje odbicie, które przypominało teraz szaleńca, po twarzy którego spływała krew. Złapałem się za włosy, pociągnąłem je do góry i zdjąłem twarz.
- Ja nigdy nie upadam.
Moja szczęka wydłużyła się nienaturalnie i opadła mi na pierś. Prawa strona twarzy stała się blada, jedną powiekę miałem pomalowaną na czarno, a połowa ust lśniła od czerwonej szminki.
Zdjąłem tą twarz.
- Ja nigdy nie upadam.
Zobaczyłem to samo.
- Obwiniasz mnie?
Lustro pękło.
- Obwiniaj siebie.
I zagrały światła każdej barwy i każdego odcienia, harpie przestały się żywić i upadły przede mną na kolana, podczas gdy ja dalej wpatrywałem się w pęknięte, brudne lustro.
Ona jest tą jedyną, tym, co potrzebuje. Na skarju mego umysłu. Jest moim jedynym...
...skarbem.