Noo więc wrzucam tu moje "nowe stare" opko, niektórzy widzieli, niektórzy nie, co tam będe się rozpisywał. Aha, jeszcze 2 sprawy: primo: piszcie, czy się podoba, czy nie, bo nie wiem, czy pisac dalej (obecnie mam lepsze zajęcia i mało wolnego czasu), secundo: jak znajdziecie błędy to je też wypiszcie
Rozdział I
Kawaleria Pana szarżowała na zastępy Upadłych Aniołów, które znalazły schronienie w głębinach Otchłani. Cni Aniołowie, którzy nie opuścili swego Pana, ścigali heretyków, którzy odwrócili się od Niego. Małe diablątka, które miały trzymać wartę przy pierwszym z Dziewięciorga Wrót, w większości ocknęły się dopiero wtedy, gdy miecze i włócznie anielskie pozbawiały ich życia. Jednakże niektórym z owych impów udało się wzniecić alarm, który obudził czuwające zastępy diabelskich sługusów, uzbrojonych w krótkie miecze i pałki. Zza Trzecich Wrót rozlegały się ryki większych demonów, a kilkanaście diabłów, które żyły we względnym spokoju w Otchłani, pakowało kufry i walizki na najróżniejsze środki transportu, poczynając od zwykłych latających dywanów, a kończąc na spadriah, złoto-czarnych koniach o płomiennych grzywach, które poruszały się tworząc wokół siebie ochronną sferę, a następnie po prostu zapadając się w ziemię i udając się w wybranym kierunku.
Dirahal Nervonarol, jeden ze starszych oficerów Kawalerii, uniósł swój śpiewający miecz nad głowę i jednym pociągłym uderzeniem pozbawił głów kilka ze sługusów Lucyfera. Miecz, tnąc ciało i kości, zaśpiewał dudniącym basem:
Lecz jeśli ujrzycie Niebo,
I zawołają was przed Tron Pański
Pamiętajcie, by szacunek mieć, bo
Wtedy ujrzycie Ogród Rajski
-Coś ci, staruszku, nie wychodzą ostatnio te piosenki- krzyknął Dirahal do miecza.
-Przecież wiesz, że w bitwy zamęcie
Skoncentrować się tak łatwo, jak w Otchłani odmęcie- odśpiewał mu miecz
-To już ci niewiele lepiej wyszło – rzekł Anioł, ledwo uchylając się przed śmiertelnym ciosem w kark, i prawie jednocześnie rozrywając gardło karłowatego diabła sztyletem przypiętym do rękawicy.
Sytuacja Zastępów Pańskich nie poprawiała się, lecz ta bitwa nie miała być całkowicie wygrana. Jeden z jej głównych celów udało się osiągnąć: niewielki, liczący sobie zaledwie dwudziestu Aniołów, oddział przedarł się prawie niezauważony przez Czwarte Wrota, a stamtąd wyruszył szukać Upadłych Aniołów. Owi Upadli mieli zbyt wiele cennych informacji, by Archanioł Gabriel, mający w sumie rolę i obowiązki kogoś w stylu “burmistrza Nieba”, mógł pozwolić na to, aby wpadły one w ręce diabłów.
Dirahal, zauważywszy ruch przy jednej z opustoszałych kamieniczek, wstrzymał swoją grupę i samotnie, z mieczem, który nie zdradza śpiewem pozycji tego, kto go dzierży, ruszył w tamtą stronę. Gdy był już blisko przypadł do chropowatego muru, wykonanego najprawdopodobniej z czerwonego piaskowca. Oficer Nervonarol wychylił głowę zza zakrętu i... ujrzał stalowoszare skrzydła Upadłego, próbującego otworzyć drzwi po drugiej stronie uliczki. Dirahal wskazał oddziałowi, by zeszli z rumaków i ruszyli najciszej jak można za nim.
Anioł ruszył w stronę Upadłego, a gdy był juz blisko i słyszał, że dębowe deski (Skąd, u licha, dąb w Otchłani??- myśli Dirahala krążyły wokół absurdalnych tematów) zaraz puszczą, podciął drugiego Anioła i przyłożył mu sztylet do szyi. Tamten otworzył szeroko oczy, a potem, widząc beznadziejność sytuacji, spytał z lekko słyszalnym akcentem:
- Chcecie ode mnie czegoś konkretnego czy to po prostu nagonka na Upadłych?
- Chcemy wiedzieć, jak dużo o sprawach wewnętrznych Niebios wiecie -syknął mu do ucha Dirael, jeden z pozostałych żołnierzy.
- My, zwykli Upadli, nie wiemy nic o “tych sprawach”, jedyne informacje ma Hurodion, który jest gdzieś na poziomie Ósmych albo Dziewiątych Wrót.
Dirahal zaklął cicho. Sama myśl o dojściu na poziom Siódmych Wrót napawała większość żołnierzy grozą. Tu byli sami najdzielniejsi, a mimo to żaden z nich nie przeszedłby przez Dziewiąte Wrota. Ten poziom był mrocznym odpowiednikiem niebiańskiej Komnaty Tronu, gdzie stał Tron Pański i gdzie wstęp mieli tylko ci, którzy zostali wezwani oraz Serafinowie. Nikt nie wiedział zbyt wiele o Serafinach, może poza tym, że są dość dziwni. Za Dziewiątymi Wrotami czaił się sam Szatan.
- Dobra – powiedział głośno – Idziemy najdalej do Ósmych Wrót. Jeśli ten Hurocośtam...
- Hurodion -poprawił go machinalnie Upadły
- Niech będzie Hurodion – Dirahal spojrzał krzywo na leżącego Anioła- Jeśli Hurodion jest na poziomie Dziewiątych Wrót, to Antychryst -splunął z niesmakiem- pewnie już zna wszystkie możliwe informacje o nas. Ale teraz, drużyno, zbierajmy się. Teraz do Piątych wrót, stamtąd podobno jest skrót do Siódmych.
- Czy mogę iść z wami? - spytał nieśmiało Upadły, gdy go wypuszczono.
- Jak cię zwą, synu? - spytał Dirael zmęczonym głosem.
- Azeth
- Tak więc, młody Azethu, jeśli nie będziesz nam przeszkadzał, opóźniał marszu, utrudniał walki i tym podobnych, to zawsze możesz do nas przystać. Masz jakąkolwiek broń?
-Oczywiście, że tak, tylko że wszystkie rzeczy mam zamknięte za tymi... resztkami drzwi – wskazał kciukiem na smętnie zwisającą z zawiasów dębowa deskę, która razem z tymi leżącymi na bruku kiedyś była solidnymi drzwiami.
Rozdział II
Demon Zagłady Asmodeus rzucił wątłego Upadłego Anioła na granitową posadzkę. Hurodion, ów Upadły, powoli podniósł się z zimnej powierzchni, ocierając rękawem długiej szaty krew lecącą mu z nosa. Asmodeus uniósł do olbrzymią łapą za kołnierz i przycisnął do ściany, łamiąc ramę obrazu przedstawiającego Nierządnicę Babilońską na grzbiecie Siedmiogłowej Bestii ciałem Anioła.
- Zdradzać się zachciało, co? - ryknął mu do ucha.
- Nn-nie, ja tyl-lko chciałem wam po-po-pomóc w walce z Nie... -zaczął Hurodion, jąkając się.
- My, demony, nie potrzebujemy żadnej pomocy, a szczególnie ze strony podłych zdrajców! Sądziłeś może, że to, iż jesteśmy w Otchłani sprawia, że nie mamy ŻADNYCH zasad?! Tak sądziłeś?!?
- Ttto nie ttak...
- Odpowiadaj na pytania, bo i tak straciłem zbyt dużo czasu na wysłuchiwnie twych bredni. - cuchnący oddech demona dusił Hurodiona, lecz mimo to Anioł odparł:
- Nie, nnigdy bym nie sądził, że wy mmożecie nie mieć za-za-zasad, ja tylko chciałem...
- To dobrze, że TYLKO chciałeś. A teraz won stąd, bo i tak nie zostaniesz wpuszczony do Pana Mroku. A jeśli – tu demon po raz kolejny omiótł twarz Upadłego smolnym oddechem – jeśli znów cię tu znajdę, to wyjdziesz stąd w kawałkach. Zrozumiałeś?
Anioł nerwowo pokiwał głową. Asmodeus rzucił nędznikiem w bukowe drzwi prowadzące do magazynu, po czym wyszedł z budynku spokojnym krokiem. Szedł brukowanymi uliczkami aż do świątyni, gdzie córka demona, Alishja, odprawiała rytuał ku czci Mrocznego Pana.
Tymczasem w magazynie spod góry połamanych desek i rozrzuconych towarów powoli wyłoniła się głowa Anioła, potem skrzydła, ręce, tors i wreszcie nogi. Hurodion strząsnął z siebie pare tandetnych naszyjników z malowanych korali, które udawały perły, po czym również wyszedł z budynku, z tym że on skierował się do łaźni.
Pieprzony demon – pomyślał, ściskając nos, by zatamować krwawienie - Oczywiście musiał rzucić mną w skrzynię pełną zgniłych owoców. Fuj, śmierdzę gorzej niż wszystkie demony Dziewięciu Piekieł.
* * *
Adam Rawinsky, Brytyjczyk polskiego pochodzenia, pisał na komputerze raport dotyczący nowego rodzaju broni palnej wynalezionej przez Rosjan. Monotonny stuk klawiszy klawiatury był czasem przerywany szelestem kartek, gdy Rawinsky szukał w książce "Od dzidy po karabin, czyli historia broni wszelakiej" szczegółowych informacji na temat wynalazku Rusków i ich poprzednich dokonań. Zegar na wieży pobliskiego kościoła wybił pierwsza w nocy, gdy Adam poczuł dziwny chłód. Odszedł od fosforyzującego ekranu, przysunął krzesło do biurka i poszedł sprawdzić główne ogrzewanie. Nie wiedział, że w tym momencie całe jego życie wywróciło się do góry nogami.
Na stole w gustownie urządzonym salonie znalazł kopertę zaadresowaną A. Rawinsky. Nie sądził nawet, że po przeczytaniu treści kartki w środku będzie wolał zastrzelić się z opisywanej przez niego ruskiej broni niż żyć dalej. Adam podniósł nożyk do papieru i otworzył kopertę, po czym wyjął złożoną na czworo kartkę A4. Widniały na niej tajemnicze słowa, których Adam, bedąc ateistą, nie mógł zrozumieć:
Jutro, o 12:00
Pierwszy z Koni
Początek Apokalipsy
Inżynier Rawinsky bał się. Nie wiedział, co oznaczają wypisane maszynową czcionką wyrazy, nie wiedział, co zdarzy się jutro ani o jakie Konie chodzi. Rozpoznał natomiast jedno słowo: Apokalipsa. Uczepiwszy się tego tropu jak tonący brzytwy Adam pospieszył z kartką do proboszcza wiedząc, że ten miły i ufny w Bogu człowiek zawsze go przyjmie.
Gęsty deszcz oblał Adama, gdy tylko wyszedł z domu. Mężczyzna nie wrócił jednak do domu, ponieważ do kościoła było zaledwie kilkadziesiąt metrów. Średnio wysportowany mężczyzna puścił się sprintem godnym światowego mistrza, ponieważ tajemnicze słow aprzerażały go bardziej, niż cokolwiek, co dotąd zobaczył.
Rawinsky nie zauważył, że wszystkie krople mają rdzawy odcień. Jak krew.
Rozdział III
Wyłamane do reszty drzwi upadły na bruk ulicy. Resztki zdobionej framugi leżały na progu, gdzie po chwili zdeptały je ciężkie buty żołnierzy. Mieszkanie było gustownie urządzone jak na standardy (i możliwości) Otchłani. Azeth podbiegł do rozległego łoża stojącego w kącie pokoju i wyjął spod niego długi, zdobiony miecz, kolczugę oraz hełm. Upadły włożył kolczugę ze specjalnymi wycięciami na skrzydła, następnie hełm, a potem przypasał miecz. Dirael pośpieszył go gestem dłoni, na co Anioł zareagował jedynie pogardliwym prychnięciem. Dirahal zauważył, że na mieczy Upadłego są nie ornamenty, a runy ochronne. Wskazał palcem na jedną z nich i spytał:
- Shi-vashj? Po cholerę ci symbol odpędzający nieumarłych w Otchłani, gdzie są tylko demony?
- No wiesz... nigdy nic nie wiadomo – Upadły uśmiechnął się lekko.
- Możecie przestać się przekomarzać i wyjść stamtąd? Tracimy czas. - Dirael zaczął się niecierpliwić.
- Spokojnie, bracie Diraelu, oni na pewno wkrótce stamtąd wyjdą – Archanioł Quarion uspokajająco poklepał drugiego Anioła po ramieniu.
Essar, drugi z przedstawicieli Archaniołów, pokręcił z dezaprobatą głową. Quarion i Essar byli trochę wyżsi od pozostałych, prócz tego ich skrzydła mieniły się śnieżną bielą. Każdy z Wyższych Aniołów, jak byli też nazywani, posiadał specjalny talizman umożliwiający komunikowanie się z innymi. Każdy miał też miecz poświęcony przez Gabriela i Liliara. Liliar zwany też jest Ojcem Aniołów, ponieważ to on podsunął Panu pomysł stworzenia ich.
Nervonarol i Azeth przestąpili nad paroma deskami i mnóstwem drzazg, które kiedyś były solidnymi drzwiami. Dirahal wskazał reszcie Aniołów kierunek marszu, a Azeth dołączył na koniec kolumny, gdzie dwa Archanioły mierzyły go dość nieprzychylnym spojrzeniem.
* * *
Hurodion powoli wyszedł z łaźni mieszczącej się w obszernym, marmurowym budynku parę przecznic od nieszczęsnego magazynu. Jedną dłoń schował za pazuchą, gdzie kurczowo trzymał spoconymi dłońmi długi sztylet o płomienistej głowni. Anioł postanowił zemścić się na Demonie Zagłady, jednakże wiedział, że w bezpośrednim starciu z nim nie ma szans. Postanowił więc zabić jego córkę.
- Zarżnę tę sukę, ciosem w brzuch. Będe patrzył, jak się wykrwawia i błaga o litość, a potem podrzucę jej zmasakrowane ciało tatuńciowi. Taaak... - myśli Upadłego nie pozostawiały wątpliwości co do intencji jego wizyty w świątyni. Z duszą na ramieniu Anioł wszedł do przybytku Mroku, gdzie jego przyszła ofiara kończyła odprawiać wyczerpujący rytuał.
* * *
Odgłosy walki i krzyki dochodzace z tyłu kolumny wytrąciły Dirahala z zadumy. Obawiając się najgorszego Anioł wyciągnął miecz, spiął konia i pogalopował ku końcowi. Powstrzymał go widok pędzących żołnierzy z wyrazem przerażenia na twarzach. Azeth podbiegł do oficera i wydyszał:
- Dirahalu, dwa demony zaatakowały nagle tyły. Są ogromne i mają płomienne miecze, a Archaniołowie zaczęli z nimi walczyć. Kazali nam uciekac jak najdalej i krzyczeli coś o Samaelu, to chyba jeden z tych demonów.
- Jeśli Lord Demonów tam jest, to Quarion i Essar nie mają większych szans, a my faktycznie powinniśmy uciekać. - Nervonarol zawrócił konia, kazał Azethowi usiąść z tyłu i pocwałował ku reszcie żołnierzy, którzy stali na skrzyżowaniu ulic, nie wiedząc, gdzie iść. Oficer z grzbietu konia wykonał zamaszysty ruch mieczem w prawo, sygnalizując im, gdzie mają iść.
Gdyby Dirahal odwrócił się, zobaczyłby dwie sylwetki anielskie na tle dwóch wielkich demonów. Jeden z nich zauważył uciekających żołnierzy i zanotował sobie ten fakt w pamięci. Po paru minutach walki z Archaniołów pozostała kupka piór i popiołów oraz na wpół stopiony ekwipunek. Tylko miecze przetrwały w nienaruszonej formie. Po stronie demonów straty były mniejsze, ponieważ zginął tylko jeden. Nie był to Samael.
Dwa miecze wskazywały miejsce śmierci walecznego Essara i bardziej opanowanego Quariona, Płomienia Pańskiego.
Rozdział IV
Adam czekał niespokojnie w kancelarii parafialnej. Wyłożony boazerią pokój wypełniała namacalna atmosfera zbudowana na częstych modłach. Proboszcz, obudzony przez stróża nocnego, właśnie schodził z górnego piętra kościółka, gdzie mieściły się pokoje dla gości i dla rady parafialnej. Starszy mężczyzna usiadł za dębowym biurkiem, wypił łyk zimnej już herbaty, która stała niedopita na biurku, spojrzał życzliwie na Rawinsky'ego i spytał:
- A więc przyszedłeś po poradę, synu? Przedstaw siebie i sprawę, którą masz.
Inżynier przełknął ślinę i opowiedział całą swą historię. Ksiądz nie przerywał mu, a gdy skończył, chwilę grzebał w szufladzie, po czym wyjął nieco wytarty egzemplarz Pisma Świętego. Przywołał Adama gestem dłoni i wskazał mu pewien fragment, objaśniając:
- Wzmianka o Koniach i Apokalipsie kojarzy mi się z jednym, a mianowicie z pewnym fragmentem Apokalipsy według Świętego Jana:
[...] oto biały koń, a siedzący na nim miał łuk. I dano mu wieniec, i wyruszył jako zwyciezca, by jeszcze zwyciężać.[...]
- Jak sam widzisz, pierwszy z Koni Apokalipsy nie jest dla nas, ludzi taki straszny, bo, przynajmniej według mnie, jego Jeździec będzie jeszcze zwyciężał nad złem.
- Jak to "jeszcze"? - Adam słuchając słów księdza czuł się trochę zagubiony.
- Ano jeszcze, albowiem z tego jasno wynika, że niedługo zło zatriumfuje. Ale przyjrzyjmy się drugiemu z Koni:
[...] I wyszedł inny koń barwy ognia, a siedzącemu na nim dano odebrać ziemi pokój, by się wzajemnie ludzie zabijali – i dano mu wielki miecz [...]
- Czyli że po prostu nastanie czas wojen, gdy ludzie będa, zamiast się jednoczyć, zabijać. A Antychryst nie próżnuje, bo, jak wynika z dalszej części Apokalipsy... - zaczął proboszcz.
- Czy mógłby ksiądz kontynuować? Teraz mnie głównie te Konie obchodzą – Rawinsky był coraz bardziej zdenerwowany swoją sytuacją i jednocześnie spragniony nowej wiedzy.
- Dobrze, synu niecierpliwości. Następny Jeździec nie przynosi nam lepszej sytuacji:
[...] a oto czarny koń, a siedzący na nim miał w ręce wagę. I usłyszałem jakby głos w pośrodku czterech Zwierząt, mówiący: "Kwarta pszenicy za denara i trzy kwarty jęczmienia za denara, a nie krzywdź oliwy i wina!" [...]
- Dla mnie to jakiś bełkot... - powiedział powoli Adam, a widząc minę księdza dodał szybko: - Bez obrazy, oczywiście.
- Ten Koń to symbol głodu, widzisz? Te zmiany cen jęczmienia i pszenicy, a nie ruszanie oliwy i wina, w dzisiejszych czasach moglibyśmy zamienić na : Bochen chleba za dwadzieścia funtów, trzy bułki za dwadzieścia, rozumiesz chyba...?
- Ależ to horrendalne ceny! - oburzył się Adam.
- No właśnie, ceny żywności wzrastają niebotycznie, a za to ceny napojów w ogóle. Zajmijmy się ostatnim Koniem:
[...] oto koń trupio blady, a imię siedzącego na nim Śmierć, i Otchłań mu towarzyszyła. [...]
- Tego nawet mnie nie trzeba tłumaczyć - na widok słowa "śmierć" Adamowi przeszedł po plecach zimny dreszcz.
- Masz, synu – Ksiądz podsunął inżynierowi inny egzemplarz Pisma. Rawinsky wsunął go do kieszeni i spojrzał na zegarek.
- O cholera, już po pierwszej, a ja jutro na szóstą do pracy! - Adam szybko włożył kurtkę, pożegnał się z księdzem i wybiegł w mrok nocy.
Stary proboszcz wyjął z rzeźbionej szuflady biurka małą fajeczkę, w zamyśleniu napełnił ją tytoniem, ubił go i zapalił. Po chwili pokój wypełnił się gęstym dymem z fajki. Wtem otworzyło się okno i dziwna postać wpadła do pokoju. Był to najprawdziwszy demon z Otchłani. Złapał księdza za gardło, mocno ścisnął, aż chrupnęło, potem upuścił ciało na dywan. Przycisnął łapy do czoła z dwoma rogami i zostawił w pokoju kulę czerwonawego światła, niewidocznego dla ludzi.
- Wszyscy będą myśleli, że się zaczadził dymem ze swojej pieprzonej fajeczki – Samael był z siebie wyraźnie zadowolony.
Adam nie zauważył, że deszcz znów zaczął padać, ani że jego krople znów są krwiste.
Rozdział I
Kawaleria Pana szarżowała na zastępy Upadłych Aniołów, które znalazły schronienie w głębinach Otchłani. Cni Aniołowie, którzy nie opuścili swego Pana, ścigali heretyków, którzy odwrócili się od Niego. Małe diablątka, które miały trzymać wartę przy pierwszym z Dziewięciorga Wrót, w większości ocknęły się dopiero wtedy, gdy miecze i włócznie anielskie pozbawiały ich życia. Jednakże niektórym z owych impów udało się wzniecić alarm, który obudził czuwające zastępy diabelskich sługusów, uzbrojonych w krótkie miecze i pałki. Zza Trzecich Wrót rozlegały się ryki większych demonów, a kilkanaście diabłów, które żyły we względnym spokoju w Otchłani, pakowało kufry i walizki na najróżniejsze środki transportu, poczynając od zwykłych latających dywanów, a kończąc na spadriah, złoto-czarnych koniach o płomiennych grzywach, które poruszały się tworząc wokół siebie ochronną sferę, a następnie po prostu zapadając się w ziemię i udając się w wybranym kierunku.
Dirahal Nervonarol, jeden ze starszych oficerów Kawalerii, uniósł swój śpiewający miecz nad głowę i jednym pociągłym uderzeniem pozbawił głów kilka ze sługusów Lucyfera. Miecz, tnąc ciało i kości, zaśpiewał dudniącym basem:
Lecz jeśli ujrzycie Niebo,
I zawołają was przed Tron Pański
Pamiętajcie, by szacunek mieć, bo
Wtedy ujrzycie Ogród Rajski
-Coś ci, staruszku, nie wychodzą ostatnio te piosenki- krzyknął Dirahal do miecza.
-Przecież wiesz, że w bitwy zamęcie
Skoncentrować się tak łatwo, jak w Otchłani odmęcie- odśpiewał mu miecz
-To już ci niewiele lepiej wyszło – rzekł Anioł, ledwo uchylając się przed śmiertelnym ciosem w kark, i prawie jednocześnie rozrywając gardło karłowatego diabła sztyletem przypiętym do rękawicy.
Sytuacja Zastępów Pańskich nie poprawiała się, lecz ta bitwa nie miała być całkowicie wygrana. Jeden z jej głównych celów udało się osiągnąć: niewielki, liczący sobie zaledwie dwudziestu Aniołów, oddział przedarł się prawie niezauważony przez Czwarte Wrota, a stamtąd wyruszył szukać Upadłych Aniołów. Owi Upadli mieli zbyt wiele cennych informacji, by Archanioł Gabriel, mający w sumie rolę i obowiązki kogoś w stylu “burmistrza Nieba”, mógł pozwolić na to, aby wpadły one w ręce diabłów.
Dirahal, zauważywszy ruch przy jednej z opustoszałych kamieniczek, wstrzymał swoją grupę i samotnie, z mieczem, który nie zdradza śpiewem pozycji tego, kto go dzierży, ruszył w tamtą stronę. Gdy był już blisko przypadł do chropowatego muru, wykonanego najprawdopodobniej z czerwonego piaskowca. Oficer Nervonarol wychylił głowę zza zakrętu i... ujrzał stalowoszare skrzydła Upadłego, próbującego otworzyć drzwi po drugiej stronie uliczki. Dirahal wskazał oddziałowi, by zeszli z rumaków i ruszyli najciszej jak można za nim.
Anioł ruszył w stronę Upadłego, a gdy był juz blisko i słyszał, że dębowe deski (Skąd, u licha, dąb w Otchłani??- myśli Dirahala krążyły wokół absurdalnych tematów) zaraz puszczą, podciął drugiego Anioła i przyłożył mu sztylet do szyi. Tamten otworzył szeroko oczy, a potem, widząc beznadziejność sytuacji, spytał z lekko słyszalnym akcentem:
- Chcecie ode mnie czegoś konkretnego czy to po prostu nagonka na Upadłych?
- Chcemy wiedzieć, jak dużo o sprawach wewnętrznych Niebios wiecie -syknął mu do ucha Dirael, jeden z pozostałych żołnierzy.
- My, zwykli Upadli, nie wiemy nic o “tych sprawach”, jedyne informacje ma Hurodion, który jest gdzieś na poziomie Ósmych albo Dziewiątych Wrót.
Dirahal zaklął cicho. Sama myśl o dojściu na poziom Siódmych Wrót napawała większość żołnierzy grozą. Tu byli sami najdzielniejsi, a mimo to żaden z nich nie przeszedłby przez Dziewiąte Wrota. Ten poziom był mrocznym odpowiednikiem niebiańskiej Komnaty Tronu, gdzie stał Tron Pański i gdzie wstęp mieli tylko ci, którzy zostali wezwani oraz Serafinowie. Nikt nie wiedział zbyt wiele o Serafinach, może poza tym, że są dość dziwni. Za Dziewiątymi Wrotami czaił się sam Szatan.
- Dobra – powiedział głośno – Idziemy najdalej do Ósmych Wrót. Jeśli ten Hurocośtam...
- Hurodion -poprawił go machinalnie Upadły
- Niech będzie Hurodion – Dirahal spojrzał krzywo na leżącego Anioła- Jeśli Hurodion jest na poziomie Dziewiątych Wrót, to Antychryst -splunął z niesmakiem- pewnie już zna wszystkie możliwe informacje o nas. Ale teraz, drużyno, zbierajmy się. Teraz do Piątych wrót, stamtąd podobno jest skrót do Siódmych.
- Czy mogę iść z wami? - spytał nieśmiało Upadły, gdy go wypuszczono.
- Jak cię zwą, synu? - spytał Dirael zmęczonym głosem.
- Azeth
- Tak więc, młody Azethu, jeśli nie będziesz nam przeszkadzał, opóźniał marszu, utrudniał walki i tym podobnych, to zawsze możesz do nas przystać. Masz jakąkolwiek broń?
-Oczywiście, że tak, tylko że wszystkie rzeczy mam zamknięte za tymi... resztkami drzwi – wskazał kciukiem na smętnie zwisającą z zawiasów dębowa deskę, która razem z tymi leżącymi na bruku kiedyś była solidnymi drzwiami.
Rozdział II
Demon Zagłady Asmodeus rzucił wątłego Upadłego Anioła na granitową posadzkę. Hurodion, ów Upadły, powoli podniósł się z zimnej powierzchni, ocierając rękawem długiej szaty krew lecącą mu z nosa. Asmodeus uniósł do olbrzymią łapą za kołnierz i przycisnął do ściany, łamiąc ramę obrazu przedstawiającego Nierządnicę Babilońską na grzbiecie Siedmiogłowej Bestii ciałem Anioła.
- Zdradzać się zachciało, co? - ryknął mu do ucha.
- Nn-nie, ja tyl-lko chciałem wam po-po-pomóc w walce z Nie... -zaczął Hurodion, jąkając się.
- My, demony, nie potrzebujemy żadnej pomocy, a szczególnie ze strony podłych zdrajców! Sądziłeś może, że to, iż jesteśmy w Otchłani sprawia, że nie mamy ŻADNYCH zasad?! Tak sądziłeś?!?
- Ttto nie ttak...
- Odpowiadaj na pytania, bo i tak straciłem zbyt dużo czasu na wysłuchiwnie twych bredni. - cuchnący oddech demona dusił Hurodiona, lecz mimo to Anioł odparł:
- Nie, nnigdy bym nie sądził, że wy mmożecie nie mieć za-za-zasad, ja tylko chciałem...
- To dobrze, że TYLKO chciałeś. A teraz won stąd, bo i tak nie zostaniesz wpuszczony do Pana Mroku. A jeśli – tu demon po raz kolejny omiótł twarz Upadłego smolnym oddechem – jeśli znów cię tu znajdę, to wyjdziesz stąd w kawałkach. Zrozumiałeś?
Anioł nerwowo pokiwał głową. Asmodeus rzucił nędznikiem w bukowe drzwi prowadzące do magazynu, po czym wyszedł z budynku spokojnym krokiem. Szedł brukowanymi uliczkami aż do świątyni, gdzie córka demona, Alishja, odprawiała rytuał ku czci Mrocznego Pana.
Tymczasem w magazynie spod góry połamanych desek i rozrzuconych towarów powoli wyłoniła się głowa Anioła, potem skrzydła, ręce, tors i wreszcie nogi. Hurodion strząsnął z siebie pare tandetnych naszyjników z malowanych korali, które udawały perły, po czym również wyszedł z budynku, z tym że on skierował się do łaźni.
Pieprzony demon – pomyślał, ściskając nos, by zatamować krwawienie - Oczywiście musiał rzucić mną w skrzynię pełną zgniłych owoców. Fuj, śmierdzę gorzej niż wszystkie demony Dziewięciu Piekieł.
* * *
Adam Rawinsky, Brytyjczyk polskiego pochodzenia, pisał na komputerze raport dotyczący nowego rodzaju broni palnej wynalezionej przez Rosjan. Monotonny stuk klawiszy klawiatury był czasem przerywany szelestem kartek, gdy Rawinsky szukał w książce "Od dzidy po karabin, czyli historia broni wszelakiej" szczegółowych informacji na temat wynalazku Rusków i ich poprzednich dokonań. Zegar na wieży pobliskiego kościoła wybił pierwsza w nocy, gdy Adam poczuł dziwny chłód. Odszedł od fosforyzującego ekranu, przysunął krzesło do biurka i poszedł sprawdzić główne ogrzewanie. Nie wiedział, że w tym momencie całe jego życie wywróciło się do góry nogami.
Na stole w gustownie urządzonym salonie znalazł kopertę zaadresowaną A. Rawinsky. Nie sądził nawet, że po przeczytaniu treści kartki w środku będzie wolał zastrzelić się z opisywanej przez niego ruskiej broni niż żyć dalej. Adam podniósł nożyk do papieru i otworzył kopertę, po czym wyjął złożoną na czworo kartkę A4. Widniały na niej tajemnicze słowa, których Adam, bedąc ateistą, nie mógł zrozumieć:
Jutro, o 12:00
Pierwszy z Koni
Początek Apokalipsy
Inżynier Rawinsky bał się. Nie wiedział, co oznaczają wypisane maszynową czcionką wyrazy, nie wiedział, co zdarzy się jutro ani o jakie Konie chodzi. Rozpoznał natomiast jedno słowo: Apokalipsa. Uczepiwszy się tego tropu jak tonący brzytwy Adam pospieszył z kartką do proboszcza wiedząc, że ten miły i ufny w Bogu człowiek zawsze go przyjmie.
Gęsty deszcz oblał Adama, gdy tylko wyszedł z domu. Mężczyzna nie wrócił jednak do domu, ponieważ do kościoła było zaledwie kilkadziesiąt metrów. Średnio wysportowany mężczyzna puścił się sprintem godnym światowego mistrza, ponieważ tajemnicze słow aprzerażały go bardziej, niż cokolwiek, co dotąd zobaczył.
Rawinsky nie zauważył, że wszystkie krople mają rdzawy odcień. Jak krew.
Rozdział III
Wyłamane do reszty drzwi upadły na bruk ulicy. Resztki zdobionej framugi leżały na progu, gdzie po chwili zdeptały je ciężkie buty żołnierzy. Mieszkanie było gustownie urządzone jak na standardy (i możliwości) Otchłani. Azeth podbiegł do rozległego łoża stojącego w kącie pokoju i wyjął spod niego długi, zdobiony miecz, kolczugę oraz hełm. Upadły włożył kolczugę ze specjalnymi wycięciami na skrzydła, następnie hełm, a potem przypasał miecz. Dirael pośpieszył go gestem dłoni, na co Anioł zareagował jedynie pogardliwym prychnięciem. Dirahal zauważył, że na mieczy Upadłego są nie ornamenty, a runy ochronne. Wskazał palcem na jedną z nich i spytał:
- Shi-vashj? Po cholerę ci symbol odpędzający nieumarłych w Otchłani, gdzie są tylko demony?
- No wiesz... nigdy nic nie wiadomo – Upadły uśmiechnął się lekko.
- Możecie przestać się przekomarzać i wyjść stamtąd? Tracimy czas. - Dirael zaczął się niecierpliwić.
- Spokojnie, bracie Diraelu, oni na pewno wkrótce stamtąd wyjdą – Archanioł Quarion uspokajająco poklepał drugiego Anioła po ramieniu.
Essar, drugi z przedstawicieli Archaniołów, pokręcił z dezaprobatą głową. Quarion i Essar byli trochę wyżsi od pozostałych, prócz tego ich skrzydła mieniły się śnieżną bielą. Każdy z Wyższych Aniołów, jak byli też nazywani, posiadał specjalny talizman umożliwiający komunikowanie się z innymi. Każdy miał też miecz poświęcony przez Gabriela i Liliara. Liliar zwany też jest Ojcem Aniołów, ponieważ to on podsunął Panu pomysł stworzenia ich.
Nervonarol i Azeth przestąpili nad paroma deskami i mnóstwem drzazg, które kiedyś były solidnymi drzwiami. Dirahal wskazał reszcie Aniołów kierunek marszu, a Azeth dołączył na koniec kolumny, gdzie dwa Archanioły mierzyły go dość nieprzychylnym spojrzeniem.
* * *
Hurodion powoli wyszedł z łaźni mieszczącej się w obszernym, marmurowym budynku parę przecznic od nieszczęsnego magazynu. Jedną dłoń schował za pazuchą, gdzie kurczowo trzymał spoconymi dłońmi długi sztylet o płomienistej głowni. Anioł postanowił zemścić się na Demonie Zagłady, jednakże wiedział, że w bezpośrednim starciu z nim nie ma szans. Postanowił więc zabić jego córkę.
- Zarżnę tę sukę, ciosem w brzuch. Będe patrzył, jak się wykrwawia i błaga o litość, a potem podrzucę jej zmasakrowane ciało tatuńciowi. Taaak... - myśli Upadłego nie pozostawiały wątpliwości co do intencji jego wizyty w świątyni. Z duszą na ramieniu Anioł wszedł do przybytku Mroku, gdzie jego przyszła ofiara kończyła odprawiać wyczerpujący rytuał.
* * *
Odgłosy walki i krzyki dochodzace z tyłu kolumny wytrąciły Dirahala z zadumy. Obawiając się najgorszego Anioł wyciągnął miecz, spiął konia i pogalopował ku końcowi. Powstrzymał go widok pędzących żołnierzy z wyrazem przerażenia na twarzach. Azeth podbiegł do oficera i wydyszał:
- Dirahalu, dwa demony zaatakowały nagle tyły. Są ogromne i mają płomienne miecze, a Archaniołowie zaczęli z nimi walczyć. Kazali nam uciekac jak najdalej i krzyczeli coś o Samaelu, to chyba jeden z tych demonów.
- Jeśli Lord Demonów tam jest, to Quarion i Essar nie mają większych szans, a my faktycznie powinniśmy uciekać. - Nervonarol zawrócił konia, kazał Azethowi usiąść z tyłu i pocwałował ku reszcie żołnierzy, którzy stali na skrzyżowaniu ulic, nie wiedząc, gdzie iść. Oficer z grzbietu konia wykonał zamaszysty ruch mieczem w prawo, sygnalizując im, gdzie mają iść.
Gdyby Dirahal odwrócił się, zobaczyłby dwie sylwetki anielskie na tle dwóch wielkich demonów. Jeden z nich zauważył uciekających żołnierzy i zanotował sobie ten fakt w pamięci. Po paru minutach walki z Archaniołów pozostała kupka piór i popiołów oraz na wpół stopiony ekwipunek. Tylko miecze przetrwały w nienaruszonej formie. Po stronie demonów straty były mniejsze, ponieważ zginął tylko jeden. Nie był to Samael.
Dwa miecze wskazywały miejsce śmierci walecznego Essara i bardziej opanowanego Quariona, Płomienia Pańskiego.
Rozdział IV
Adam czekał niespokojnie w kancelarii parafialnej. Wyłożony boazerią pokój wypełniała namacalna atmosfera zbudowana na częstych modłach. Proboszcz, obudzony przez stróża nocnego, właśnie schodził z górnego piętra kościółka, gdzie mieściły się pokoje dla gości i dla rady parafialnej. Starszy mężczyzna usiadł za dębowym biurkiem, wypił łyk zimnej już herbaty, która stała niedopita na biurku, spojrzał życzliwie na Rawinsky'ego i spytał:
- A więc przyszedłeś po poradę, synu? Przedstaw siebie i sprawę, którą masz.
Inżynier przełknął ślinę i opowiedział całą swą historię. Ksiądz nie przerywał mu, a gdy skończył, chwilę grzebał w szufladzie, po czym wyjął nieco wytarty egzemplarz Pisma Świętego. Przywołał Adama gestem dłoni i wskazał mu pewien fragment, objaśniając:
- Wzmianka o Koniach i Apokalipsie kojarzy mi się z jednym, a mianowicie z pewnym fragmentem Apokalipsy według Świętego Jana:
[...] oto biały koń, a siedzący na nim miał łuk. I dano mu wieniec, i wyruszył jako zwyciezca, by jeszcze zwyciężać.[...]
- Jak sam widzisz, pierwszy z Koni Apokalipsy nie jest dla nas, ludzi taki straszny, bo, przynajmniej według mnie, jego Jeździec będzie jeszcze zwyciężał nad złem.
- Jak to "jeszcze"? - Adam słuchając słów księdza czuł się trochę zagubiony.
- Ano jeszcze, albowiem z tego jasno wynika, że niedługo zło zatriumfuje. Ale przyjrzyjmy się drugiemu z Koni:
[...] I wyszedł inny koń barwy ognia, a siedzącemu na nim dano odebrać ziemi pokój, by się wzajemnie ludzie zabijali – i dano mu wielki miecz [...]
- Czyli że po prostu nastanie czas wojen, gdy ludzie będa, zamiast się jednoczyć, zabijać. A Antychryst nie próżnuje, bo, jak wynika z dalszej części Apokalipsy... - zaczął proboszcz.
- Czy mógłby ksiądz kontynuować? Teraz mnie głównie te Konie obchodzą – Rawinsky był coraz bardziej zdenerwowany swoją sytuacją i jednocześnie spragniony nowej wiedzy.
- Dobrze, synu niecierpliwości. Następny Jeździec nie przynosi nam lepszej sytuacji:
[...] a oto czarny koń, a siedzący na nim miał w ręce wagę. I usłyszałem jakby głos w pośrodku czterech Zwierząt, mówiący: "Kwarta pszenicy za denara i trzy kwarty jęczmienia za denara, a nie krzywdź oliwy i wina!" [...]
- Dla mnie to jakiś bełkot... - powiedział powoli Adam, a widząc minę księdza dodał szybko: - Bez obrazy, oczywiście.
- Ten Koń to symbol głodu, widzisz? Te zmiany cen jęczmienia i pszenicy, a nie ruszanie oliwy i wina, w dzisiejszych czasach moglibyśmy zamienić na : Bochen chleba za dwadzieścia funtów, trzy bułki za dwadzieścia, rozumiesz chyba...?
- Ależ to horrendalne ceny! - oburzył się Adam.
- No właśnie, ceny żywności wzrastają niebotycznie, a za to ceny napojów w ogóle. Zajmijmy się ostatnim Koniem:
[...] oto koń trupio blady, a imię siedzącego na nim Śmierć, i Otchłań mu towarzyszyła. [...]
- Tego nawet mnie nie trzeba tłumaczyć - na widok słowa "śmierć" Adamowi przeszedł po plecach zimny dreszcz.
- Masz, synu – Ksiądz podsunął inżynierowi inny egzemplarz Pisma. Rawinsky wsunął go do kieszeni i spojrzał na zegarek.
- O cholera, już po pierwszej, a ja jutro na szóstą do pracy! - Adam szybko włożył kurtkę, pożegnał się z księdzem i wybiegł w mrok nocy.
Stary proboszcz wyjął z rzeźbionej szuflady biurka małą fajeczkę, w zamyśleniu napełnił ją tytoniem, ubił go i zapalił. Po chwili pokój wypełnił się gęstym dymem z fajki. Wtem otworzyło się okno i dziwna postać wpadła do pokoju. Był to najprawdziwszy demon z Otchłani. Złapał księdza za gardło, mocno ścisnął, aż chrupnęło, potem upuścił ciało na dywan. Przycisnął łapy do czoła z dwoma rogami i zostawił w pokoju kulę czerwonawego światła, niewidocznego dla ludzi.
- Wszyscy będą myśleli, że się zaczadził dymem ze swojej pieprzonej fajeczki – Samael był z siebie wyraźnie zadowolony.
Adam nie zauważył, że deszcz znów zaczął padać, ani że jego krople znów są krwiste.