Kolejne moje opo, tym razem całkowicie w świecie fantasy. Chwilowo sobie odpuszcze zamieszczanie kolejnych opo na stronce, ponieważ brak i zasobów i chcęci(oczywiście pomysły są). Standardowo miłej lektury i prosze nie czepiać się błedów interpunkcyjnych w miarę możliwości.
Złowroga ciemność rozciągała się nad puszczą „Trzech Jabłoni”. Gdyby wsłuchać się w szepty lasu, można by rozróżnić śpiewy poszczególnych duchów, kłótnie nimf, czy szelest strumieni. W nocy puszcza ta tętni życiem. Wszystkie zwierzęta budzą się i wychodzą ze swoich kryjówek na świeże powietrze. Prastare enty, wyruszają na kolejną wędrówkę pod osłoną nocy, chochliki walczą z laprechantami o każdy milimetr mchu.
Pomiędzy konarami drzew, pośrodku lasu „Trzech Jabłoni” odbywa się zebranie tajnej rady druidów. Strzegą oni puszczę od wieków, lecz tym razem zbliża się do nich zagrożenie, któremu mogą nie podołać. Istoty leśne bronią się nadzwyczaj zaciekle, ponieważ walczą o swój dom. Doświadczyły tego wszystkie rasy, a w szczególności ludzie, orkowie i gobliny, które ubóstwiają wyrąb drzew. Jednak tym razem w kierunku spokojnej puszczy, utulonej w ciemnościach nocy, zbliżało się niebezpieczeństwo, przed którym żaden śmiertelnik nie był w stanie się uchronić.
Od wschodu kroczyła nieustannie i nieubłaganie, sama śmierć, plaga ludzkości, legiony potępionych, rozjuszona armia nieumarłych. Ci, którzy w furii niszczą wszystko na swojej drodze. Bezmyślne istoty pełne agresji i żądzy mordu. Przynajmniej druidzi tak myśleli. Jednak wkrótce zostaną oświeceni.
Świetliki zamigotały. Narada się rozpoczęła. Jeden z druidów zebranych w kręgu, wstał. Ubrany w skóry po przewlekane licznymi, wielokolorowymi piórami. Ogolony na łyso, niedźwiedziej postury. Widać, że likantropia mu nie służy.
- Stoi przed nami zagrożenie z jakim nie mieliśmy do czynienia przez miliony lat. – odchrząknął, wziął głęboki oddech. Po chwili kontynuował. – Armia plugawych nieumarłych zbliża się w naszą stronę ze wschodu. Jak wiecie, przewyższamy ich intelektem, ponieważ oni są tylko bezmózgimi, potępionymi ciałami pchanymi ślepo ku zagładzie.- Stary druid znowu odchrząknął – Jednak możemy nie sprostać ich liczebności, choć wszystkie, nawet najmniejsze stworzenia leśne zadeklarowały swoją chęć do obrony puszczy. – starzec kaszlnął przeciągle i usiadł.
- Jeżeli opracujemy odpowiednią taktykę, to z urzyciem magii i starożytncych obrońców lasu – druid, tym razem długowłosy spojrzał się na drzewo stojące za nim, które powoli się ukłoniło – powinniśmy przepędzić bez problemu tą zakałę Matki Natury z naszych ziem.
Wszyscy zebrani zaczęli ze zrozumieniem kiwać głowami i szeptać coś pod nosem. Jednak ciche rozmowy przerwał kolejny, tym razem zakapturzony druid. Jego czarny jak noc kaptur spływał po ramionach przez co jego twarz nie była dostępna dla oczu innych.
- Nie doceniacie potęgi nieumarłych – zakapturzony druid wydał z siebie gardłowy odgłos, który ostatecznie uciszył wszelkie szepty i zmroził krew w sercach dotychczas pewnych siebie druidów. Nawet enty cofnęły się o pół kroku przed tajemniczą postacią.
- Kim jesteś, że śmiesz zabierać głos nie pytany i do tego nie w swojej kolejności. – powiedział podnosząc ton głosu opieszały, łysy i stary druid. Widocznie już mu nie zależało na życiu, albo jego egoizm wziął górę nad zdrowym rozsądkiem.
W gaju zapadła grobowa cisza. Świetliki zgasły, a pomniejsze stworzenia schowały się do swoich kryjówek. Enty zamarły w bezruchu, starając się wyczuć podejrzaną aurę nieznajomego. Jedno było pewne, to nie był druid. Ciszę znowu przerwał zakapturzony wędrowiec.
- Sądzicie, że jesteście w stanie podołać potędze, która się do was zbliża, chcecie walczyć z nieśmiertelnością, ze strażnikami równowagi?? Łudzicie się, że macie choćby cień szansy, żeby stawić im opór??
Z twarzy druidów zupełnie znikła pewność siebie, wędrowiec wlał do ich serc tyle strachu, że wszystko zaczęło się przelewać na inne narządy wewnętrzne. Jednak najstarszy i najodważniejszy, albo najgłupszy, to zależy od punktu widzenia, łysy druid postanowił po raz kolejny zabrać głos.
- To może oświeć nas wędrowcze, czego mielibyśmy się bać od bezrozumnych istot, nie posiadających planu i odpowiedniego przywódcy, który mógłby nimi pokierować? – zapytał starzec wyzywająco plując przy tym na swoich sąsiadów.
- Ślepy, bezmózgi głupcze czy naprawdę myślisz, że nieumarli są bezmyślnym mięsem armatnim, a może tym bardziej myślisz, że przebyli taką drogę, żeby zaatakować waszą nędzną puszczę. Powiedz myślałeś tak?
- Eee – druid w zakłopotaniu szukał słów adekwatnych do sytuacji, żeby nie wyjść na skończonego idiotę w oczach reszty zgromadzenia. – eee... – jednak nie znalazł.
- Właśnie tak myślałeś. Widzę, że mogę wam powiedzieć, gdzie zmierza armia nieumarłych i po co ich przemarsz ma się odbyć przez wasz las. Jeżeli jesteście tak głupi jak wasz przywódca to te informacje i tak wam na nic się nie przydadzą.
W tym momencie jeden z druidów powstał. Miał szare szaty, włosy sięgające do ramion, a na twarzy widoczne były liczne blizny. Opierał się na długiej drewnianej lasce, wokół której migotały nieustannie świetliki, a przynajmniej te, które nie uciekły. Długowłosy druid odchrząknął. Wędrowiec przekręcił się w jego kierunku dalej nie wychylając głowy zza kaptura.
- Cny wędrowcze. W imieniu naszej społeczności chciałbym podziękować ci za to że chcesz nam pomóc, mimo że nie wierzysz w nasze zwycięstwo. Wierzę, że przysyła cię dobra Matka Natura, aby po raz kolejny uchronić nas przed zagrożeniem – odchrząknął – ja jednak na początku chciałbym wiedzieć... – po krótkim zastanowieniu – jeśli można, jakie są motywy, które kierują armią,,, - z lekkim obrzydzeniem w głosie – nieumarłych.
- Dobrze, dobrze usiądź. Już mówię. – zakapturzona postać poprawiła kaptur i szatę. Dłonie miał okryte skórzanymi rękawiczkami. – Rzeczywiście, w pewnym sensie jestem wysłannikiem Natury. – powiedział zmieniając ton głosu na łagodniejszy. – Nieumarli są wiedzeni nie żądzą mordu, a koniecznością zachowania równowagi. Czy nigdy nie zastanawialiście się, dlaczego nieumarli mimo to, że są nieśmiertelni i nic nie jest w stanie stanąć im na drodze, zawsze wycofują się w cień. Nie zbierają podatków, w zdobytych grodach, nie torturują szpiegów, nie ma w nich chciwości, egoizmu, ani agresji w przeciwieństwie do ras żyjących. Czy widzieliście na mapie choćby jedno miasto, które jest dowodzone przez nieumarłych. Na pewno nie. Więc skąd mają przy każdym swoim ataku tak potężną armię? Ponieważ oni czekają, ukrywają się, obserwują i ochraniają was, zachowując równowagę. Wiecie, że za waszym lasem jest królestwo Firegold, które od wielu wieków nie cierpi na żadne plagi, niedostatek, głód, czy wojny. Panuje tam harmonia i wszyscy są szczęśliwi. Jednak nie wiecie, że przez zbyt dużą ilość szczęścia w tym pięciotysięcznym królestwie, muszą cierpieć miliony istnień na Rubieżach Wschodnich i Bagnach Brunatnych. Wybuchają tam epidemie, wojny, krew spływa po dziedzińcach i traktach. Po lasach walają się szczątki ciał, to ludzie którzy umarli z głodu lub zostali rozszarpani przed wygłodniałą zwierzynę leśną. Armia nieumarłych musi zniszczyć królestwo Firegold, poświęcić kilka tysięcy istnień, aby przywrócić pokój na tamtych ziemiach. Poza tym wkrótce urodzi się tam człowiek, który odbuduje zniszczone Firegold, połączy je z Bagnami Brunatnymi i Rubieżami Wschodnimi, dzięki czemu stworzy imperium rządzone przez jeden ród. Stworzy on podwaliny dzięki, którym jego następcy odeprą armię orków, która jest dużo gorsza niż armia nieumarłych i niesie za sobą dużo więcej zniszczenia i rozpaczy.
Po wysłuchaniu słów wędrowca, druidzi zamarli ze spuszczonymi głowami. Na ich twarzach malował się strach przed nieuniknioną śmiercią połączony ze zrozumieniem czynów nieumarłych.
- Dobrze, dziękuję – powiedział długowłosy druid obojętnym i zimnym głosem. – Ale po co chcą przejść przez nasz las, kto nimi dowodzi i kim ty jesteś?
- Żeby zasilić oddziały przed ostatecznym atakiem. Nawet nie wiecie, że armia nieumarłych dojdzie tu i zastanie płonący las, przed którym będą stali nieumarli druidzi. Na dwa pozostałe pytania jest jedna odpowiedź – JA.
Ostatnie słowo było dla zgromadzonych jak sztylet wbity w ich serca. Ostatnie świetliki, tańczące wokół laski długowłosego druida ukryły się między konarami drzew. Enty cofnęły się o kolejny krok. Już wiedziały co ich czeka. Zapanowała ciemność, a nagły chłód zaczął nieznośnie szczypać zgromadzonych. Wędrowiec poruszył się gwałtownie, ściągnął jedną rękawice. Okazało się, że okrywała ona dłoń. Nie było w niej nic nadzwyczajnego, no może poza brakiem skóry i mięśni. Oczom zgromadzonych ukazały się blade kości.
- Pozwólcie, że się przedstawię – rozległ się grzmiący, a zarazem niesłychanie spokojny głos wędrowca.
Podniósł nagą kościaną dłoń. Wszyscy zgromadzeni odruchowo się cofnęli. Podniósł rękę w okolice czubka kaptura. Zdjął go, ukazał twarz. Druidzi wiedzieli, że jego twarz będzie ostatnią rzeczą, którą było im dane zobaczyć w swoim życiu. Mylili się. Przecież nie było im dane umrzeć, nie mieli tyle szczęścia.
- Nazywam się Azgalor – kontynuował nadludzkim, chłodnym głosem – jestem dowódcą skromnego oddziału nieumarłych, który zmierza w naszą stronę – Azgalor wyszczerzył zęby, które były jedynym nie białym elementem jego nagiej czaszki, pomijając resztki skóry i oczy. – Na wasze nieszczęście jest we mnie jeszcze trochę człowieczeństwa, dlatego nie okażę wam litości. Będziecie wić się z bólu podczas przemiany w nieumarłych, a potem z moim imieniem na ustach będziecie mordować swoich pobratymców. A na koniec spalicie to co broniliście przez te wszystkie wieki. – dwa rzędy żółtych zębów znowu się wyszczerzyły w groteskowy uśmieszek.
Po tych słowach rozpoczęła się rzeź, zgromadzonych druidów ogarnęły oślepiające niebieskie płomienie, które wysysały z nich życie, deformowały ciało i zabijały duszę. Jęki i wrzaski dały się słyszeć w tą bezgwiezdną noc z wnętrza puszczy. Wkrótce druidzi zaczęli mordować resztę świty Obrońców Gaju. Rozgorzała bitwa, każdy, który padł martwy na ziemię, wstawał odmieniony, i mordował swoich pobratymców. Wkrótce płomienie zaczęły trawić las i zwierzęta w nim żyjące. Zadanie wykonane. Azgalor przed wschodem słońca czekał ze swoją nowo-zwerbowaną załogą na przybycie głównej armii. Puszcza płonęła. Azgalor milczał, druidzi milczeli, las umierał.
Złowroga ciemność rozciągała się nad puszczą „Trzech Jabłoni”. Gdyby wsłuchać się w szepty lasu, można by rozróżnić śpiewy poszczególnych duchów, kłótnie nimf, czy szelest strumieni. W nocy puszcza ta tętni życiem. Wszystkie zwierzęta budzą się i wychodzą ze swoich kryjówek na świeże powietrze. Prastare enty, wyruszają na kolejną wędrówkę pod osłoną nocy, chochliki walczą z laprechantami o każdy milimetr mchu.
Pomiędzy konarami drzew, pośrodku lasu „Trzech Jabłoni” odbywa się zebranie tajnej rady druidów. Strzegą oni puszczę od wieków, lecz tym razem zbliża się do nich zagrożenie, któremu mogą nie podołać. Istoty leśne bronią się nadzwyczaj zaciekle, ponieważ walczą o swój dom. Doświadczyły tego wszystkie rasy, a w szczególności ludzie, orkowie i gobliny, które ubóstwiają wyrąb drzew. Jednak tym razem w kierunku spokojnej puszczy, utulonej w ciemnościach nocy, zbliżało się niebezpieczeństwo, przed którym żaden śmiertelnik nie był w stanie się uchronić.
Od wschodu kroczyła nieustannie i nieubłaganie, sama śmierć, plaga ludzkości, legiony potępionych, rozjuszona armia nieumarłych. Ci, którzy w furii niszczą wszystko na swojej drodze. Bezmyślne istoty pełne agresji i żądzy mordu. Przynajmniej druidzi tak myśleli. Jednak wkrótce zostaną oświeceni.
Świetliki zamigotały. Narada się rozpoczęła. Jeden z druidów zebranych w kręgu, wstał. Ubrany w skóry po przewlekane licznymi, wielokolorowymi piórami. Ogolony na łyso, niedźwiedziej postury. Widać, że likantropia mu nie służy.
- Stoi przed nami zagrożenie z jakim nie mieliśmy do czynienia przez miliony lat. – odchrząknął, wziął głęboki oddech. Po chwili kontynuował. – Armia plugawych nieumarłych zbliża się w naszą stronę ze wschodu. Jak wiecie, przewyższamy ich intelektem, ponieważ oni są tylko bezmózgimi, potępionymi ciałami pchanymi ślepo ku zagładzie.- Stary druid znowu odchrząknął – Jednak możemy nie sprostać ich liczebności, choć wszystkie, nawet najmniejsze stworzenia leśne zadeklarowały swoją chęć do obrony puszczy. – starzec kaszlnął przeciągle i usiadł.
- Jeżeli opracujemy odpowiednią taktykę, to z urzyciem magii i starożytncych obrońców lasu – druid, tym razem długowłosy spojrzał się na drzewo stojące za nim, które powoli się ukłoniło – powinniśmy przepędzić bez problemu tą zakałę Matki Natury z naszych ziem.
Wszyscy zebrani zaczęli ze zrozumieniem kiwać głowami i szeptać coś pod nosem. Jednak ciche rozmowy przerwał kolejny, tym razem zakapturzony druid. Jego czarny jak noc kaptur spływał po ramionach przez co jego twarz nie była dostępna dla oczu innych.
- Nie doceniacie potęgi nieumarłych – zakapturzony druid wydał z siebie gardłowy odgłos, który ostatecznie uciszył wszelkie szepty i zmroził krew w sercach dotychczas pewnych siebie druidów. Nawet enty cofnęły się o pół kroku przed tajemniczą postacią.
- Kim jesteś, że śmiesz zabierać głos nie pytany i do tego nie w swojej kolejności. – powiedział podnosząc ton głosu opieszały, łysy i stary druid. Widocznie już mu nie zależało na życiu, albo jego egoizm wziął górę nad zdrowym rozsądkiem.
W gaju zapadła grobowa cisza. Świetliki zgasły, a pomniejsze stworzenia schowały się do swoich kryjówek. Enty zamarły w bezruchu, starając się wyczuć podejrzaną aurę nieznajomego. Jedno było pewne, to nie był druid. Ciszę znowu przerwał zakapturzony wędrowiec.
- Sądzicie, że jesteście w stanie podołać potędze, która się do was zbliża, chcecie walczyć z nieśmiertelnością, ze strażnikami równowagi?? Łudzicie się, że macie choćby cień szansy, żeby stawić im opór??
Z twarzy druidów zupełnie znikła pewność siebie, wędrowiec wlał do ich serc tyle strachu, że wszystko zaczęło się przelewać na inne narządy wewnętrzne. Jednak najstarszy i najodważniejszy, albo najgłupszy, to zależy od punktu widzenia, łysy druid postanowił po raz kolejny zabrać głos.
- To może oświeć nas wędrowcze, czego mielibyśmy się bać od bezrozumnych istot, nie posiadających planu i odpowiedniego przywódcy, który mógłby nimi pokierować? – zapytał starzec wyzywająco plując przy tym na swoich sąsiadów.
- Ślepy, bezmózgi głupcze czy naprawdę myślisz, że nieumarli są bezmyślnym mięsem armatnim, a może tym bardziej myślisz, że przebyli taką drogę, żeby zaatakować waszą nędzną puszczę. Powiedz myślałeś tak?
- Eee – druid w zakłopotaniu szukał słów adekwatnych do sytuacji, żeby nie wyjść na skończonego idiotę w oczach reszty zgromadzenia. – eee... – jednak nie znalazł.
- Właśnie tak myślałeś. Widzę, że mogę wam powiedzieć, gdzie zmierza armia nieumarłych i po co ich przemarsz ma się odbyć przez wasz las. Jeżeli jesteście tak głupi jak wasz przywódca to te informacje i tak wam na nic się nie przydadzą.
W tym momencie jeden z druidów powstał. Miał szare szaty, włosy sięgające do ramion, a na twarzy widoczne były liczne blizny. Opierał się na długiej drewnianej lasce, wokół której migotały nieustannie świetliki, a przynajmniej te, które nie uciekły. Długowłosy druid odchrząknął. Wędrowiec przekręcił się w jego kierunku dalej nie wychylając głowy zza kaptura.
- Cny wędrowcze. W imieniu naszej społeczności chciałbym podziękować ci za to że chcesz nam pomóc, mimo że nie wierzysz w nasze zwycięstwo. Wierzę, że przysyła cię dobra Matka Natura, aby po raz kolejny uchronić nas przed zagrożeniem – odchrząknął – ja jednak na początku chciałbym wiedzieć... – po krótkim zastanowieniu – jeśli można, jakie są motywy, które kierują armią,,, - z lekkim obrzydzeniem w głosie – nieumarłych.
- Dobrze, dobrze usiądź. Już mówię. – zakapturzona postać poprawiła kaptur i szatę. Dłonie miał okryte skórzanymi rękawiczkami. – Rzeczywiście, w pewnym sensie jestem wysłannikiem Natury. – powiedział zmieniając ton głosu na łagodniejszy. – Nieumarli są wiedzeni nie żądzą mordu, a koniecznością zachowania równowagi. Czy nigdy nie zastanawialiście się, dlaczego nieumarli mimo to, że są nieśmiertelni i nic nie jest w stanie stanąć im na drodze, zawsze wycofują się w cień. Nie zbierają podatków, w zdobytych grodach, nie torturują szpiegów, nie ma w nich chciwości, egoizmu, ani agresji w przeciwieństwie do ras żyjących. Czy widzieliście na mapie choćby jedno miasto, które jest dowodzone przez nieumarłych. Na pewno nie. Więc skąd mają przy każdym swoim ataku tak potężną armię? Ponieważ oni czekają, ukrywają się, obserwują i ochraniają was, zachowując równowagę. Wiecie, że za waszym lasem jest królestwo Firegold, które od wielu wieków nie cierpi na żadne plagi, niedostatek, głód, czy wojny. Panuje tam harmonia i wszyscy są szczęśliwi. Jednak nie wiecie, że przez zbyt dużą ilość szczęścia w tym pięciotysięcznym królestwie, muszą cierpieć miliony istnień na Rubieżach Wschodnich i Bagnach Brunatnych. Wybuchają tam epidemie, wojny, krew spływa po dziedzińcach i traktach. Po lasach walają się szczątki ciał, to ludzie którzy umarli z głodu lub zostali rozszarpani przed wygłodniałą zwierzynę leśną. Armia nieumarłych musi zniszczyć królestwo Firegold, poświęcić kilka tysięcy istnień, aby przywrócić pokój na tamtych ziemiach. Poza tym wkrótce urodzi się tam człowiek, który odbuduje zniszczone Firegold, połączy je z Bagnami Brunatnymi i Rubieżami Wschodnimi, dzięki czemu stworzy imperium rządzone przez jeden ród. Stworzy on podwaliny dzięki, którym jego następcy odeprą armię orków, która jest dużo gorsza niż armia nieumarłych i niesie za sobą dużo więcej zniszczenia i rozpaczy.
Po wysłuchaniu słów wędrowca, druidzi zamarli ze spuszczonymi głowami. Na ich twarzach malował się strach przed nieuniknioną śmiercią połączony ze zrozumieniem czynów nieumarłych.
- Dobrze, dziękuję – powiedział długowłosy druid obojętnym i zimnym głosem. – Ale po co chcą przejść przez nasz las, kto nimi dowodzi i kim ty jesteś?
- Żeby zasilić oddziały przed ostatecznym atakiem. Nawet nie wiecie, że armia nieumarłych dojdzie tu i zastanie płonący las, przed którym będą stali nieumarli druidzi. Na dwa pozostałe pytania jest jedna odpowiedź – JA.
Ostatnie słowo było dla zgromadzonych jak sztylet wbity w ich serca. Ostatnie świetliki, tańczące wokół laski długowłosego druida ukryły się między konarami drzew. Enty cofnęły się o kolejny krok. Już wiedziały co ich czeka. Zapanowała ciemność, a nagły chłód zaczął nieznośnie szczypać zgromadzonych. Wędrowiec poruszył się gwałtownie, ściągnął jedną rękawice. Okazało się, że okrywała ona dłoń. Nie było w niej nic nadzwyczajnego, no może poza brakiem skóry i mięśni. Oczom zgromadzonych ukazały się blade kości.
- Pozwólcie, że się przedstawię – rozległ się grzmiący, a zarazem niesłychanie spokojny głos wędrowca.
Podniósł nagą kościaną dłoń. Wszyscy zgromadzeni odruchowo się cofnęli. Podniósł rękę w okolice czubka kaptura. Zdjął go, ukazał twarz. Druidzi wiedzieli, że jego twarz będzie ostatnią rzeczą, którą było im dane zobaczyć w swoim życiu. Mylili się. Przecież nie było im dane umrzeć, nie mieli tyle szczęścia.
- Nazywam się Azgalor – kontynuował nadludzkim, chłodnym głosem – jestem dowódcą skromnego oddziału nieumarłych, który zmierza w naszą stronę – Azgalor wyszczerzył zęby, które były jedynym nie białym elementem jego nagiej czaszki, pomijając resztki skóry i oczy. – Na wasze nieszczęście jest we mnie jeszcze trochę człowieczeństwa, dlatego nie okażę wam litości. Będziecie wić się z bólu podczas przemiany w nieumarłych, a potem z moim imieniem na ustach będziecie mordować swoich pobratymców. A na koniec spalicie to co broniliście przez te wszystkie wieki. – dwa rzędy żółtych zębów znowu się wyszczerzyły w groteskowy uśmieszek.
Po tych słowach rozpoczęła się rzeź, zgromadzonych druidów ogarnęły oślepiające niebieskie płomienie, które wysysały z nich życie, deformowały ciało i zabijały duszę. Jęki i wrzaski dały się słyszeć w tą bezgwiezdną noc z wnętrza puszczy. Wkrótce druidzi zaczęli mordować resztę świty Obrońców Gaju. Rozgorzała bitwa, każdy, który padł martwy na ziemię, wstawał odmieniony, i mordował swoich pobratymców. Wkrótce płomienie zaczęły trawić las i zwierzęta w nim żyjące. Zadanie wykonane. Azgalor przed wschodem słońca czekał ze swoją nowo-zwerbowaną załogą na przybycie głównej armii. Puszcza płonęła. Azgalor milczał, druidzi milczeli, las umierał.