Warcraft

Geezer

Member
Dołączył
9.9.2005
Posty
833
Rzecz dzieje się kilka miesięcy po wydarzeniach przedstawionych w The Frozen Throne...





***





Głód magii z każdą chwilą się nasilał. Wysoki elf zgiął się wpół trzymając brzuch obiema rękoma. Krzyczał, ale jednocześnie żaden dźwięk nie mógł wydobyć się z jego zamarzniętych ust. Na włosach zaczęły pojawiać się miniaturowe sopelki lodu, ręce stały się niebieskawo-fioletowe. Ból jaki odczuwał, paraliżował go i nie pozwalał zebrać myśli. Oprócz jednej.
Zemsta.
Mimo rozpaczy, głodu, pragnienia i wyczerpania, czuł zemstę. Ognistą, palącą od środka nienawiść, którą dawała mu siły by przetrwać. Tylko to nieśmiertelne uczucie pozwalało mu nie umrzeć na miejscu, na tym lodowym pustkowiu.
Jego towarzysze poginęli. Tylko garstka, która jakimś cudem nie dawała się ostatecznie kłującemu mrozowi i głodowi magii, trzymała się wraz z nim. Z niewielkiej armii jaką dowodził ostał mu się tylko nędzny oddział, najwyżej dziesięciu elfów. I to wszystko za sprawą żyjącej śmierci, chodzącego truchła...
Tak. Nadal pamiętał jego imię. Musiał pamiętać.
Do końca życia, choćby do teraz, nie zapomni swej tragedii i jej przyczyny. Nie zapomni zdrajcy, obłudnika i mordercy, który odebrał mu wszystko o co kiedykolwiek dbał i co kochał. Nie mógł zapomnieć...
Tym razem krzyk wydobył się z jego ściśniętej mrozem piersi. Był głośny, pełen gniewu i rozpaczy, nasączony nienawiścią tak głęboką i straszną, że aż demony by się go nie powstydziły. Wysoki elf zacisnął pięści i uderzył nimi z całą siłą w skutą lodem ziemię. Otworzył oczy, zaczął dyszeć. Mimo głodu magii i zbliżającej się śmierci poczuł moc, siłę.
Wystarczającą by przeżyć i się zemścić.
Powiódł wzrokiem dookoła. Widział tylko śnieg i górskie szczyty, wysokie na kilometry. Zauważył również swych towarzyszy leżących na ziemi, którzy powoli, acz nieubłaganie, zamarzali. Ważne jednak było, że jeszcze żyli.
Wysoki elf ledwo dźwignął się na nogi. Gdy ustawił się w jako takiej pozycji pionowej, załamały się pod nim kolana. Upadł na jedno i spróbował znów wstać. Zebrał w sobie siły i tym razem poszło mu dużo lepiej. Wokół niego konało dziesięciu wysokich elfów – magów, zbrojnych i niegdysiejszych jeźdźców smoczych jastrzębi. Niestety, nie miał teraz do dyspozycji tych potężnych stworzeń. Wszystkie zginęły w straszliwej bitwie pod...
Elf potrząsnął mocno głową.
Nie czas na to.
Zamiast rozmyślać o przeszłości, podszedł ciężkim krokiem do jednego ze swych oficerów i z wielkim trudem dźwignął go z ziemi. Jego towarzysz ledwo zipiał, ale uniósł powoli powieki, ukazujące błękitne oczy i spojrzał na swego dowódcę.
- Panie...
Wysoki elf przerwał mu szybko.
- Nic nie mów, Thanerze – widząc w jakim stanie jest jego oficer, nie chciał zadawać pytania, na które doskonale znał odpowiedź, lecz i tak spróbował – Jak się czujesz?
- Panie... ja... zamarzam...
Gniew jaki teraz wezbrał się w piersi młodego elfa spowodował, że nie czuł zimna, które dotychczas nęciło go nieustannie. Prawie upuścił swego oficera, gdy całe jego ciało zatrzęsło się.
To co zrobił memu ludowi... Zapłaci za to.
Nie tracąc czasu, postanowił działać. Nagle wstąpiła w niego wielka siła, spowodowana narastającą nienawiścią i troską o swych towarzyszy. Mimo iż głodu magii nie mógł się wyzbyć, nie czuł go już tak intensywnie.
Wziął swego oficera pod ramię i ruszył do przodu. Już wcześniej zauważył w górze dużą jaskinię, do której nie dostawał się śnieg, co było widać nawet mimo wielkiej zawieruchy toczącej się dookoła. Jaskinia ustawiona była pod takim kątem, że cała przestrzeń w środku była sucha. Tego elfowi było trzeba.
Poprzez śnieg, głęboki na kilkadziesiąt centymetrów, wysoki elf szedł ku schronieniu. Niosąc pod ramieniem swego towarzysza niedoli, myślał teraz tylko o tym, by uratować ostatnich elfów jakich miał do dyspozycji.
W końcu udało mu się przebrnąć na górę, był już tuż przed jaskinią. Ruszył.
Jego twarz zdradzała niesamowitą determinację, poświęcenie z jakim ratował...
Ostatnich ze swego ludu.
Krzyk był tak donośny, że obił się echem po okolicznych górach. Oczy młodego elfa zapłonęły tak wściekle, że mogły uchodzić z prawdziwy ogień. Po sinym policzku spłynęła pojedyncza łza.
Zapłaci...
Wysoki elf dotarł wreszcie do jaskini i spojrzał wgłąb niej. Teraz, od środka, wydawała się trzy razy większa niż z zewnątrz.
Doskonale - pomyślał.
Położył delikatnie swego oficera przy ścianie jaskini i wstał. Nim wyszedł z suchej pieczary na mróz usłyszał:
- Dzięki ci, Panie...
Nie odpowiadając, stanął przy wejściu i spojrzał w dół na pozostałych towarzyszy. Musiał się śpieszyć. Nie mógł pozwolić by poginęli ostatni, na których mu zależało.
Jeszcze raz rzucił okiem po konających z zimna elfach.
Zostało dziewięciu.
Niezwłocznie ruszył biegiem w dół...





***
 

Reynevan

de Tréville
Dołączył
30.10.2004
Posty
1999
Witam!

@wrażenia:
Hmmm... jak na opowiadanie inspirowane grą, to całkiem nieźle. Nie podoba mi się jednak to, iż czytelnik, który nie miał styczności z The Frozen Throne (jak np, ja) nie ma pojęcia o co chodzi. Oto jakieś pustkowie, zamieć i konające elfy, oraz ich wściekły przywódca. Widać, że chciałeś oddać jego pragnienie zemsty, a jedyne co zrozumiałem to, że chodzi o zniszczoną krainę.

@znalezione błędy:
Całkiem zgrabnie, nie jest tego dużo.
Powtórzenia: zemsta - zemstę
CYTAT
niebieskawo-fioletowe

- ? wiem o co chodziło, ale to brzmi do kitu Już lepiej by było, gdybyś po prostu napisał niebiesko, albo sino...
CYTAT
Tym razem krzyk wydobył się z jego ściśniętej mrozem piersi

- a co wydobyło się wcześniej?...
CYTAT
nie czuł zimna, które dotychczas nęciło go nieustannie

nęciło?...

@porady/uwagi:
Zrób coś własnego i pisz więcej...

@ocena opowiadania:
8/10 - błędy, jest spoko ;)
3/10 - pomysł, czyli zasadniczo jego brak.
7/10 - wykonanie, niezły klimat i styl, niemniej opowiadanko za krótkie...


Generalnie:
6/10
 

xenex

Member
Dołączył
13.3.2007
Posty
561
Wrażenia

Opowiadanie całkiem niezłe jednak o co tam chodzi? Nagle jakieś elfy konają na lodowym pustkowiu i co to za przyjemność czytania skoro nic nie wiemy oprócz tego że są elfy i była wojna?

Znalezione błędy

Mało tego, widać że wrzuciłeś do do worlda żeby literówek nie było, błędy znalazłem te same co Reynevan, jednak jeszcze jeden.
Otóż powtórzyłeś dwa razy prawie to samo zdanie a mianowicie.
CYTAT
Krzyczał,

CYTAT
Tym razem krzyk wydobył się z jego ściśniętej mrozem piersi


Początek i środek praktycznie to samo, mogłeś to zastąpić czym innym <_<

porady/uwagi:
Poćwicz a dojdziesz do perfekcji, przede wszystkim próbuj robić to w notatniku a nie w Worldzie(żeby popracować nad ortografią).

Ocena opowiadania

9/10. Prawie brak błędów
1/10.Temat oklepany jak nie wiem.
6/10. Dokończ te opowiadanie w najbliszym czasie a podniose ocene

Genralnie

6/10
 

Geezer

Member
Dołączył
9.9.2005
Posty
833
Ej no sory, ten kto nie grał w TFT za nic nie zrozumie fabuły, więc nie wypominajcie mi takich rzeczy <_<


a tutaj mam świeżutką częśc, trochę długą, jednak moje opo mam zamiar wydłużyć do kilkudziesięcu stron, więc nie da się wszystkiego opowiedzieć w 2-3 rozdziałach.



Po wiekowym lesie przebrnął dziki wiatr. Wśród starych drzew, wielkich i potężnych, grała muzyka, która koiła skonane uszy. Ptaki wyśpiewywały swe melodię nadając puszczy sielskiego klimatu, a okoliczne zwierzęta przeszukiwały krzewy i polany w poszukiwaniu pożywienia. Słońce stało w zenicie, toteż na brak ciepła nie można było narzekać. Lekka bryza przychodząca znad niedalekiego morza, chłodziła przyjemnie, gdy zrobiło się nazbyt gorąco. Las żył pełnią życia, jakby żadne nieszczęście nigdy go nie spotkało.
Malfurion westchnął ciężko, a na jego szarej twarzy zagościł lekki uśmieszek. Siedząc na gęstej trawie pośrodku małej polanki, z zamkniętymi oczyma wsłuchiwał się w szmer lasu. Słuchał jego opowieści, trosk, żalów i skarg, które nieustannie wypowiadał. Wiedział, że czasami drzewa po prostu za bardzo narzekały na swój los. Tym razem jednak miały powód.
Mimo iż puszcza, w której przebywał, wydawała się nietknięta przez zło, które nawiedziło krainę elfów stosunkowo niedawno, czuje ból lasów na południu. Tutaj, na północy, przy Wielkim Morzu, nie dało się uświadczyć spaczenia Płonącego Legionu toczącego swą zgniliznę, zaś w Ashenvale - już tak. Tam sytuacja była o wiele poważniejsza.
Uśmiech zniknął z surowej twarzy Malfuriona. Teraz pojawił się na niej grymas – chłodnej kalkulacji i lekkiego gniewu. Strażnik Gaju przypominał sobie zdarzenia sprzed ponad roku, próbując zadać sobie trud rozwikłania jednego zagadnienia: Czy mógł to szaleństwo powstrzymać?
Wiedział, że mógł, mimo iż przed kolejną inwazją Płonącego Legionu był pochłonięty do głębi w Szmaragdowym Śnie. Żałował, że nie był przebudzony przed przybyciem demonów, lub chociażby ludzi i orków, do Kalimdoru. Gdyby tak się stało, może jednak nie byłoby konieczne tragiczne w skutkach zniszczenie Nondrassila... Jednak zdarzenia potoczyły się inaczej. Malfurion zdawał sobie sprawę, że nocne elfy powoli zanikają. Po wielu tysiącach lat przebywania na tym świecie, w końcu nadchodzi ich zmierzch.
Jego sztuczka, która omamiła Archimonde’a, podziała i sprawiła, że demony na długi czas nie postawią swych ohydnych stóp na tym świecie. Jednak z drugiej strony, Płonący Legion do końca nie zawiódł. Spowodował , iż aby się uratować, nocne elfy zmusiły się do utraty swej nieśmiertelności i osłabienia mocy, co może mieć niewyobrażalne skutki w przyszłości. Jeżeli lud, który tyle razy powstrzymywał największą armię demonów, zniknie, to kto wie... Może gdy Płonący Legion po tysiącach lat znów przybędzie, nie będzie jak go pokonać? Może pojawi się nowa rasa, która będzie miała możliwości stawienia czoła demonom, a może świat Azeroth pozostanie bez ochrony i po prostu zginie?
Wiek Smoków dawno przeminął. Mimo iż Aspekty nadal żyły i żyć będą, to Malfurion jakoś nie dostrzegł ich obecności w ostatniej wojnie. Był rozdrażniony tym, że ci, którzy czuwają nad porządkiem tego świata, nie chronią go przed śmiertelnym niebezpieczeństwem. Dziesięć tysięcy lat temu może nie było inaczej, ale wtedy przynajmniej widać było ich wkład w pokonanie demonów. Co z tego, że był znikomy... Przecież liczyły się intencje, prawda?
Malfurion się skrzywił.
Aspekty irytowały go od dawna. Nie dość, że wydawały się tylko „doglądaczami” świata, gdy przestały być jego władcami, to jeszcze przez nie, Azeroth pogrążył się w kolejnym, niszczycielskim chaosie. Jeden z nich - Neltharion, Strażnik Ziemi - postanowił, że zawłaszczy go sobie. Przeobraził się w Skrzydła Śmierci i zaczął terroryzować wszelkie krainy swą potworną mocą. Zaprawdę, gdyby już podczas inwazji Legionu odwrócił się od innych Aspektów i przyłączył do demonów, ten świat nie wyglądałby tak jak teraz. Byłby tylko pustkowiem, martwą skorupą bez przyszłości.
Malfurion zaczął się zastanawiać, dokąd to wszystko zmierza. Z początku wydawało mu się, że Azeroth jest tylko pokarmem, kąskiem, który musi być pożarty przez demony, tak jak wiele innych światów. Planetą, jedną z tysięcy, przeznaczonych tylko do jednego celu. Później, po zwycięstwie nad Płonącym Legionem, Malfurion zdał sobie sprawę, że ziemia o którą tak ciężko walczył, musi mieć swoje przeznaczenie, jakąś perspektywę na dalszy los.
Oczywiście nie można przewidzieć przyszłości, nie potrafił tego nawet Cenarius, który okazał się kolejną ofiarą bezlitosnych demonów. Malfurion osobiście nie mógł uwierzyć w jego śmierć, lecz szybko się otrząsnął. Zamiast braku wiary, w jego sercu zagościło przerażenie. Koniec jego mentora uświadomił mu tylko, że moc demonów jest wielka i trzeba się z nią liczyć. Nawet teraz, w czasach pokoju.
Strażnik Gaju wiedział, że kiedyś demony powrócą. Żądni zemsty i krwi, z nienawiścią w pustych sercach, zaczną niszczyć to, co kiedyś stawiło im tak zaciekły opór. Teraz jednak, w Azeroth, nie ma tak wielkiego źródła mocy, aby demony zaczęły poczuwać głód magii, który zżera ich od środka. By go zaspokoić, szukają magicznych miejsc, nasyconych mocą tak wielką, by potrafiła ona uśmierzyć ich ból, który dręczy demony od wieków. Ostatnim takim źródłem w Azeroth był Nondrassil, Drzewo Życia, które wyrosło na miejscu zniszczonej ponad dziesięć tysięcy lat temu Studni Wieczności, która była pierwotnym źródłem mocy w tym świecie. Nocne elfy przygnane jej magicznym wezwaniem, osiedliły się wokół niej, budując wspaniałe miasto-klejnot, Zin-Azshari, nazwane na cześć dawnej królowej-zdrajczyni. Po pierwszej inwazji Płonącego Legionu, podczas panowania Sargerasa, Studnia wskutek obecności spaczonej mocy demonów i ich niszczycielskich poczynań, wybuchła. Malfurion nie pamięta tego wydarzenia zbyt dobrze. Było to coś... niezwykłego. W momencie wybuchu, nocne elfy osłabły do tego stopnia, że słabsi magowie umierali na miejscu z powodu wyczerpania i braku energii. Ci potężniejsi, jak na przykład Malfurion, wpadali w głęboki sen lub śpiączkę albo po prostu mdleli. Podejrzewano, że koniec Studni nie był spowodowany nasilającą się obecnością demonów i ich boga, Sargerasa, lecz że była to obrona przed nieuchronnym końcem świata. W tamtych czasach Legion był tak potężny, że nikt nie mógł mu się przeciwstawić, toteż krążą legendy i wyobrażenia, że to Elune – bogini Księżyca – widząc jak jej ukochana rasa ginie i wkrótce zagaśnie, postanowiła posłużyć się Studnią, by pokonać armię demonów. Moc uwolniona w momencie wybuchu, była tak potężna, że zniszczyła prawie całą hordę Sargerasa, jego samego nie niszcząc oczywiście, ale osłabiając na tyle, że musiał się wycofać ze świata Azeroth, by przez kilka tysięcy lat knuć plan powrotu w swym piekle. Nocne elfy, tak samo jak Płonący Legion, nie odzyskały swej dawnej potęgi i wkrótce po zwycięstwie były tylko cieniem najpotężniejszej rasy jaką kiedyś byli. Pokonanie demonów przypłacili wielce, jednak pokój w Kalimdorze panował przez wieki, i tylko to się liczyło. Wybuch Studni nie tylko osłabił rasę nocnych elfów i wygnał hordę Sargerasa do czeluści piekieł, ale spowodował również, że magia pojawiła się wszędzie, na całym świecie. Erupcja sprawiła, że deszcze mocy spadły na ziemie Lordaeronu, Northrend, Khaz Modan, Azeroth i Quel Thalas. W tej ostatniej krainie, zlokalizowały się największe, dosłownie, burze mocy. To tam Szlachetnie Urodzeni, słudzy Zin-Azshari, a później wysokie elfy, osiedlili się i założyli swe państwo, tworząc jakby analogię kraju nocnych elfów. Słabsza tysiąc razy, ale zawsze występująca jako źródło mocy elfów, Studnia Słońca, była centrum krainy.
Można śmiało powiedzieć, że wszystkie pomniejsze rasy zamieszkujące Azeroth, zawdzięczały magię nocnym elfom. Szkoda tylko, że nie mają o tym zielonego pojęcia. Tak dawnej historii nie da się przeczytać na zapisach historycznych, dokumentach czy kronikach. Jedynym źródłem prawdy są tylko i wyłącznie istoty z Kalimdoru, zapomnianej, a czasami w ogóle nie odkrytej, krainy.
Głębokie rozmyślania Malfuriona przerwał czyjś dotyk dłoni muskający jego szerokie ramię. Otworzył powoli oczy. Tutaj, w środku puszczy, która była jego sprzymierzeńcem, nie mógł to być wróg. Nie przekroczyłby progu lasu, a od razu drzewa i okoliczna fauna rozpoznałyby jego intencje.
To mogła być tylko jedna osoba...
Tym razem Malfurion dźwignął się gwałtownie na nogi i odwrócił się do przybysza. Ujrzał przed sobą wysoką, piękną, nocną elfkę, uzbrojoną w długi łuk, wysoki prawie jak ona i noszącą zbroję płytową, której części okalały jej klatkę piersiową i uda, zaś odkrywające płaski brzuch i smukłe ramiona. Jej oczy, uwodzicielskie i pełne miłości, wpatrywały się z rozbawieniem w Strażnika Gaju, którego mina świadczyła tylko o tym, że jest lekko głupkowaty, ale trzeba było również przyznać – ogromnie szczęśliwy. Lekki uśmieszek, tak zalotny, że każdy by na niego zwrócił uwagę, powodował w sercu Malfuriona przyjemne ciepło.
- Tyrande!
Nocny elf nie czekał na odpowiedź swej ukochanej, tylko porwał ją w ramiona. Tulił ją tak mocno, że powoli brakowało jej tchu. Ale choćby miał ją udusić, musiał poczuć wspaniałą woń jej bujnych, błękitnych włosów. Z zimnego i ogarniętego spokojem oraz rozwagą Strażnika Gaju, którym był przed chwilą, zmienił się w dziecko, które cieszy się na widok nowo zakupionej zabawki.
- Spokojnie, niedźwiedziu, bo jeszcze mnie udusisz!
Nie odpowiadając na jej zażalenia, potulił ją jeszcze trochę, po czym oderwał się od niej, nie puszczając jej jednak ze swych mocarnych rąk.
- Tak dobrze cię widzieć, ukochana...
- Daj spokój, Malfurionie – Tyrande roześmiała się – Nie było mnie tylko dwa miesiące!
I znów ten jej przepiękny uśmiech...
- Czyli stanowczo za długo – odpowiedział jej nocny elf, nie przestając się w nią wpatrywać – Dla mnie te dwa miesiące to była wieczność, kochanie...
Tyrande pokręciła z rozbawieniem głową.
- Przeżyłeś już dziesięć tysięcy lat, staruszku. Te dwa miesiące powinny być dla ciebie jak sekunda.
Powaga zagościła na twarzy Mafluriona. Potrząsnął zdecydowanie głową.
- Teraz, gdy jesteśmy śmiertelni, każda minuta rozłąki z tobą wydaje mi się miesiącem, rokiem...
- Gadasz głupstwa! – Tyrande przerwała mu unosząc palec. – Od kiedy stałeś się takim filozofem, niedźwiedziu? Chyba Cenarius zaszczepił w tobie tą chorobę.
- Ostatnio czas mi mija nad zarządzaniem pobratymcami i ciągłym filozofowaniem, Tyrande. – Malfurion skrzywił się – Nawet nie wiesz jak tu bez ciebie było nudno.
- Wyobrażam sobie – I znów się roześmiała, tym razem głośniej.
Ruszyli powoli przez polanę, trzymając się za ręce. Teraz, gdy Maflurion przejął obowiązki Cenariusa, po jego śmierci i stał się Władcą Lasów, każda część natury reagowała na jego zachowanie, ruch, oddech. Pojawienie się Tyrande sprawiło, że las zaczął swój śpiew, a w okolicy pojawiło się jakby więcej zwierząt. Zrobiło się przyjemniej, bryza znad morza jeszcze bardziej chłodziła twarze i ciała. Śladów po wojnie i śmierci towarzyszy nie było. Czas jakby stanął w miejscu.
- A jak twoje sprawy w Ashenvale, ukochana? – Malfurion w końcu spytał o wyprawę Tyrande na południe, która rozłączyła ich na te dwa długie miesiące – Udało się osiągnąć cel, uspokoić zwaśnione strony? I jak się miewa natura w tych częściach krainy?
- Jak zwykle za dużo pytań – Nocna elfka uśmiechnęła się do niego przelotnie, po czym znowu zajęła się spoglądaniem na wielki las, który rozciągał się wiele kilometrów przed nimi – Jest dobrze, tyle mogę powiedzieć. Skutki wojny widać gołym okiem, temu nie można zaprzeczyć, ale w okolicy Góry Hyjal panuje względny spokój. Przebyłam wiele drogi, by nieść potrzebującym dobrą nowinę od Elune. Mam tylko nadzieje, że zacznie nam się żyć lepiej do czasu, gdy wszyscy umrzemy...
Malfurion zauważył, że jego ukochana zwiesza głowę. Spojrzał na nią i dostrzegł wielki smutek malujący się na jej twarzy. Przystanął i zmusił ją, by na niego spojrzała.
- Hej, co się dzieje? – spytał od razu.
Tyrande odwzajemniła mu spojrzenie, lecz po chwili znów zwiesiła głowę.
- Nie, nic... Po prostu...
- Czy chodzi ci o naszą śmiertelność?
Kapłanka pokręciła stanowczo głową.
- Nie, nie oto... Ja po prostu nie mogę uwierzyć w to jak wycierpiał nasz lud. Może i inne rasy uważają nas za zamknięte na resztę świata i samolubne, egoistyczne... lecz ja wiem, że to my ponieśliśmy największe straty – Po chwili ciszy kontynuowała – Oczywiście, każdy na tym świecie odczuł splugawienie Legionu i cierpi z powodu zniszczeń, jakie spowodowały demony, ale ja...
Nie mogąc mówić dalej, przytuliła się mocno do Malfuriona. Strażnik Gaju objął ją czule, a ona zaczęła lekko szlochać.
- Spokojnie, ukochana... – szeptał jej cicho do ucha – Wszystko odbudujemy. Demony na długo nie postawią swych stóp na naszej ziemi, obiecuje ci to...
Tyrande w krótki czas uspokoiła się i odsunęła lekko głowę od piersi nocnego elfa. Przetarła pojedynczą łzę, spływającą jej po policzku i pociągnęła nosem.
- Tak, wiem...
Cisza przedłużyła się.
Tym razem to Malfurion chciał jej coś wyznać. Nie wiedział jak zacząć. Podumał chwilę, przygryzając lekko dolną wargę. Zwrócił swe srebrne, pozbawione źrenic oczy ku niebu i zaczął mówić coś bezgłośnie.
Tyrande, która była już w pełni opanowana po swym lekkim płaczu, zauważyła jego dziwne zachowanie. Spojrzała na niego twardym wzrokiem i zapytała:
- Co się dzieje, Malfurionie?
Wzrok nocnego elfa wrócił ponownie na ziemię. Strażnik Gaju patrzył długą chwilę na swą ukochaną, która wyczekująco wpatrywała się w niego, nie próbując zadawać kolejnych pytań. Druid jeszcze przez krótki czas wstrzymywał ciężko ciszę, po czym teatralnie westchnął.
- Tyrande, muszę ci coś powiedzieć...
- To już wiem – przerwała mu stanowczo nie spuszczając z niego swego przebijającego spojrzenia.
„Ostra, gdy trzeba” pomyślał z mieszaniną goryczy i rozbawienia Malfurion „I za to ją kocham”
W końcu nie mogąc dłużej wytrzymać, Kapłanka rzuciła:
- Długo jeszcze? Przecież wiesz o tym, jaka jestem niecierpliwa...
Malfurion postanowił przejść do rzeczy.
Podszedł do swej ukochanej i ujął jej lekkie jak piórko ramiona. Wiedział, że to tylko iluzja. Potrafiły one zabijać lepiej niż jego potężne zaklęcia.
Spojrzenie Tyrande złagodniało, lecz nie przestawało świdrować wizerunku, stojącego tuż przed nią druida.
- Gdy ciebie nie było... – zaczął z wahaniem - ... przez te miesiące, w pewnym momencie przy medytacji, dokładnie tutaj, odczułem bardzo silny impuls mocy.
Nocna elfka najwyraźniej nie wiedziała kompletnie o co chodzi jej ukochanemu, gdyż ciągle wpatrywała się w Mafluriona z ponurym wyrazem twarzy, ale – jakby się wydawało – z narastającym powoli niepokojem.
Strażnik Gaju widząc to, postanowił jednak kontynuować.
- Ten impuls mocy był tak potężny, że zwalił mnie z nóg. Straciłem przytomność i padłem na ziemię. Gdy leżałem tak kilka godzin nieruchomo, natura ponoć szalała wokół. Las opanował chaos.
- I nie powiadomiłeś mnie o tym? – spytała Tyrande z wyrzutem.
- Dasz mi dokończyć, kochanie? – Malfurion łagodnym, acz stanowczym wzrokiem spojrzał na nią.
Tyrande zmieszana, po chwili przytaknęła.
- A więc... – druid odchrząknął i kontynuował – Po przebudzeniu, uspokoiłem naturę, oznajmiłem jej, że nic mi nie jest, że była to tylko „chwilowa” niedyspozycja. I tak właśnie było, nie straciłem ani krztyny ze swej mocy. Jednak natura nie domyślała się tego co ja.
Na twarzy Malfuriona pojawił się lekki grymas bólu i smutku.
- Słyszałem o takich zasłabnięciach. Obserwowałem kilku elfickich magów, którzy zostali dotknięci przez takie impulsy mocy. Przez długi czas wydawało mi się, że to jakieś anomalie, naturalne w tym świecie, lecz później dowiedziałem się od pewnego druida zupełnie czego innego.
Przerwał i spojrzał w głąb puszczy. Z lasu wyleciał do niego mały, błękitny ptaszek, który zasiadł na jego lewym ramieniu. Zaćwierkał radośnie i zaczął się przyglądać Strażnikowi Gaju i Kapłance Księżyca.
Malfurion mówił dalej.
- Okazało się, że te impulsy mocy są powodowane przez śmierć kogoś bliskiego lub przez zerwanie silnego powiązania magią między osobą odczuwającą tego typu ból i tą która zrywa więź. Zależnie od mocy, czy siły woli, znane są różne reakcje na tego typu bodźce. Potężni magowie mają tylko lekkie zawirowania głowy, o wiele słabsi tracą nawet część swej mocy. Zależy też od istoty, która jest przyczyną.
Od razu, gdy się przebudziłem, po uspokojeniu natury, chciałem się z tobą skontaktować. Bałem się, że umarłaś lub umierasz, więc wysłałem ku tobie lekki pocisk mocy. Odczułaś go, prawda?
Tyrande pokręciła potwierdzająco głową.
- Tak, odczułam. Był to bardzo słaby impuls, lecz wiedziałem, że to od ciebie.
Malfurion pozwolił sobie na znikomy uśmiech. Odwrócił się od Tyrande i przeszedł kilka kroków po polance. Zamknął oczy, wciągnął mocno powietrze i skrzyżował ręce za plecami. Po chwili podjął ponownie swój monolog.
- Gdy okazało się, że to jednak nie ty jesteś powodem tego impulsu, kamień spadł mi z serca, lecz po chwili powróciłem ponownie do szukania przyczyny. Nawet w głębi Szmaragdowego Snu, poczułem silny ból, który odczułem po śmierci Cenariusa, więc teraz to nie mogło być to. Z wieloma nocnymi elfami nie byłem silnie powiązany mocą... Tylko ty, Tyrande, oddziaływałaś na mnie w ten sposób, również Cenarius... Zacząłem jednak przyswajać sobie okrutną prawdę...
Tyrande najwyraźniej domyśliła się już, o kim mówi Malfurion. Jej twarz przybrała teraz ponurego wyrazu, a lekki smutek okalał cały obraz Kapłanki. W głosie słychać było błagalną nutę.
- Chodzi o Illidana... prawda?
Słysząc, jak w głębi duszy pragnie otrzymać odpowiedź przeczącą, Malfurion jeszcze bardziej się skrzywił. Nie mógł od tego uciec w żaden sposób, więc tylko kiwnął potakująco głową. Tyrande spuściła lekko głowę.
- To musiało kiedyś nastąpić, ukochana...
Nocna elfka nie odpowiedziała, tylko dalej wpatrywała się w ziemię pod nią. Przechyliła głowę w bok i zaczęła obserwować ptaki, śpiewające na drzewie niedaleko nich.
- Tak, wiem...
Malfurion podszedł do niej i objął ją delikatnie. Ona bez żadnych oporów przytuliła się mocno do jego piersi.
- Nie mogliśmy mieć nadziei, że kiedyś powróci jako normalny, nocny elf – powiedział druid po chwili ciszy – Nawet gdyby jakimś cudem przestał pożądać magii i potęgi, gdyby wrócił tutaj, do nas, do ciebie i mnie... to i tak nasz lud nie pozwoliłby mu żyć.
Tyrande tylko westchnęła i przytaknęła. Patrząc ciągle na ptaki, podjęła po krótkiej ciszy:
- Pamiętasz nasze czasy dzieciństwa? – spytała, wcale nie oczekując odpowiedzi – Wtedy Illidan był wielki. Gdy byliśmy młodzi zawsze się mną opiekował, troszczył się o mnie. Szybko się domyśliłam, że mnie pragnie, zupełnie jak ty, ukochany... Obaj rywalizowaliście o moje względy i może gdyby twój brat nie zwrócił się ku demonom i gdyby nie został wtrącony do więzienia przez Maiev, to kto wie...
Malfurion prychnął głośno. Rozbawiło to Tyrande, która zawsze lubiła się z nim droczyć. Na jej twarzy zagościł uśmiech, a po chwili kontynuowała swą wypowiedź:
- Mógł stać się jednym z największych ze swego ludu. Gdyby nie demony i ich splugawiona złem moc, może by do dzisiaj świecił triumfy – radosne oblicze ustąpiło ponuremu grymasowi – Wiesz tylko co jest najgorsze? Że to nie on sam jest winien temu wszystkiemu... Od początku, pragnął tylko akceptacji i uznania ze strony swych pobratymców. Potęga demonów była tylko przymiotem, który miał w realizacji tego celu pomóc. Pragnął moich względów, pragnął chwały. Był po prostu zagubiony...

Był zły na siebie, że nienawidziłeś go, że zawiódł samego siebie. W konsekwencji pozostało mu tylko siać zniszczenie, a przez te dziesięć tysięcy lat kiedy siedział w więzieniu, jego nienawiść rosła.
W końcu zatracił się i zwrócił ostatecznie w stronę zła.
Zrozum, Malfurionie, że nie możesz go w pełni obwiniać za to co zrobił... Był dobrym, kochającym elfem, ale od momentu pojawienia się Legionu, jakiś demon opętał jego duszę. Dwa wymiary, zły i dobry, walczyły od tamtego czasu w jego wnętrzu. W końcu dusza demona wygrała, ale nie do końca... Przypomnij sobie jak kilka miesięcy temu, w krainie ludzi, ratowaliście mnie od nieumarłych, jak walczyliście ramię w ramię. Przecież on z całego serca chciał mnie ocalić, nie chciał mojej śmierci. To oznacza, że jakaś cząstka dobra w nim pozostała.
Malfurion słuchał ciągle swej towarzyszki życia, jednocześnie wspominając dawne i niedawne czasy. Jego ukochana miała rację, a wspomnienie dzieciństwa sprawiło, że poczuł nostalgię. Jego brat w istocie nie był zły, ale przez całe życie szukał swego miejsca w świecie. Szkoda tylko, że to miejsce musiało być powiązane z demonami.
Pojednanie między nimi było możliwe, lecz kiedyś, nie w dzisiejszym świecie...
Malfurion pragnął, by w końcu jego brat przejrzał na oczy. Że demony nie są przyszłością, tylko zgubą wszystkiego co żyje! Że moc jaką pragnął prowadziła go w ostateczne zatracenie!
- Tyrande... – szepnął.
Po chwili ciszy, Kapłanka uniosła głowę i z pytającym wzrokiem zaczęła wpatrywać się w niego.
- Muszę się dowiedzieć jak zginął i gdzie.
Nocna elfka nie powiedziała nic, tylko kiwnęła głową.
- Kiedy się rozstaliśmy w Lordaeronie, Illidan uruchomił jakiś dziwny portal... Z pewnością do innego świata. Ale gdy odczułem impuls, pochodził on stąd, z Azeroth. To oznacza, że mój brat powrócił i miał jakiś interes do załatwienia. Możliwe, że chodziło o zniszczenie Northrend i Plagi... A więc muszę się dowiedzieć, czy nie grozi nam jakieś niebezpieczeństwo, Tyrande. Możliwe, że na horyzoncie pojawia się nowy konflikt, który nam zagraża.
- I chcesz mnie zostawić? – jej ton głosu był prawie oskarżycielski – Nie pozwól byśmy się znowu rozstali!
- Jedź ze mną...
Kapłanka zdecydowanie potrząsnęła głową.
- Nie, Furionie... Muszę tu zostać. Jest jeszcze wiele do zrobienia.
Strażnik Gaju westchnął ciężko po czym powiedział:
- Nie muszę od razu wyruszać... Jeszcze zostanę tu, może z... dwa miesiące.
Uśmiechnął się tak czarująco, jak tylko mógł, by po chwili zbliżyć swe wargi do ust Tyrande. Całowali się namiętnie i długo, dłużąc ten moment jak tylko chcieli i mogli. Gdy Furion oderwał się lekko od Kapłanki, ta spojrzała na niego czule i rzekła:
- Nie chce byś odchodził, lecz jeżeli twoje odejście ma uchronić mnie i nasz lud, zgodzę się. Po prostu nie chce byś znowu uchodził za obrońcę świata. Zauważ, że wśród naszych pobratymców stajesz się autorytetem, wodzem. Ja nie mam zamiaru tak żyć. Póki trwa wojna, będę walczyć, lecz kiedyś chce po prostu odpocząć, rozumiesz?
- Oczywiście, kochanie – uśmiechnął się ponownie i znów ją pocałował – Obiecuję ci to.
W tym samym czasie, Furion odczuł, że ktoś zbliża się do granic puszczy, blisko nich.
Nocny elf.
- Ktoś idzie... – powiedział – Może posłaniec.
Czekali parę minut, stojąc obok siebie. Wpatrywali się w stronę skąd miał dobiec elf, który najwyraźniej miał im coś ważnego do przekazania.
Po chwili zza wysokich drzew wyłoniła się postać. Był to mężczyzna, uzbrojony w lekką zbroję, pozwalającą na szybki bieg bez problemów. Jego niebieskawa cera była bez skaz, urodę miał nieprzeciętną. Smukły, lecz nie muskularny, idealnie nadawał się na posłańca.
Gdy ujrzał dwie postacie nocnych elfów przed nim, podszedł do nich szybko.
- Witaj Kapłanko... – przywitał się z Tyrande – I ty, shan’do Stormrage – zwracając się do Malfuriona, skłonił się. Strażnikowi Gaju się to nie podobało. Nie lubił, gdy pobratymcy go wielbili i uważali za swego przywódcę, jednak nie miał na to wpływu. Jego działania mówiły same za siebie.
Gdy oboje już skończyli witać się z gońcem, ten oznajmił:
- Jestem Kelvar, posłaniec z Ashenvale – wypowiadając te słowa, patrzył ciągle na Tyrande – Przynoszę wieści dla ciebie, Kapłanko.
Nocna elfka spojrzała na Furiona z niepokojem, po czym zwróciła się do Kelvara stanowczo:
- O co chodzi?
- Kłopoty na południu, Kapłanko – odpowiedział goniec – Zwierzęta w tamtej okolicy zachowują się niespokojnie. Jedne nawet zaatakowały zwykły patrol, na szczęście nikt nie zginął. Potrzebujemy kogoś kto rozwikła, dlaczego tak się dzieje.
Tyrande westchnęła i wbiła wzrok w ziemię.
- Spaczenie Legionu będzie nas nękać jeszcze wiele lat... – powiedziała jakby do siebie. Spojrzała na Kelvara i powiedziała:
- Dobrze, wyruszam. Zaangażuje moje akolitki i udamy się do Ahenvale, by zbadać sprawę.
Odwróciła się od posłańca i zwróciła się do Furiona, który przyglądał się jej uważnie.
- Czas goni, ukochany. Widać nie dane nam jest odpocząć choćby na chwilę – słychać było w jej głosie smutek, ale także bezgraniczne zmęczenie – Może to dobry pomysł byś wyruszył. Ja w tym czasie zajmę się sprawami naszego państwa.
Malfurion podszedł do niej i szepnął tylko:
- Niech tak będzie.
Tyrande odwróciła się od niego i spytała gońca:
- Masz jakiś transport przewidziany?
Kelvar odpowiedział niezwłocznie:
- Na granicy lasu czekają dwie pantery, pani.
- Dobrze, ruszajmy.
Posłaniec ruszył w głąb lasu do panter, a Tyrande odwróciła się do Furiona.
- Niedługo znów się spotkamy.
Strażnik Gaju uśmiechnął się słabo:
- Uważaj na siebie, ukochana.
- Ty też, niedźwiedziu.
Odeszła, biegnąc szybko przez gęsty las. Po chwili nie było po niej śladu.
Malfurion został sam.
Nocny elf po długiej chwili rozmyślań, przywołał do siebie tego samego ptaszka, który siadł mu na ramieniu, gdy rozmawiali z Tyrande. Oglądał go, podziwiając jego delikatne pióra i niezwykłą barwę. Ptak zaćwierkał kilka razy radośnie, po czym wrócił na drzewo do gniazda.
Strażnik Gaju westchnął i rzekł sam do siebie:
- Najwyższy czas się zbierać...



***

enjoy
 
Do góry Bottom