W Głębi Duszy...

Reynevan

de Tréville
Dołączył
30.10.2004
Posty
1999
W Głębi Duszy...

Nie spodziewam się, że ktoś to przeczyta. Ludzie mi współcześni raczej nie lubią takich tekstów, ale przyznam, że liczę na choć odrobinę wytrwałości z waszej strony i komentarze z ocenami. Będzie tego może kilka rozdziałów, może tylko jeden. Zobaczymy.
A zatem, do dzieła...

Rozdział I
Mroki i Zwątpienie

Chwile leciały ku swemu zatraceniu, omywając mnie z wszelkich doczesnych myśli. Mrok, jakiemu wydawałem swoją duszę, zdawał się być równie nikły, jak życie, które było tylko strzępem rzeczywistości. Wszelka radość, jaka kiedyś budowała moje życie swoimi pięknie zdobionymi kafelkami, teraz była niczym więcej, jak odległą przeszłością, do której nie miało się już zaufania. Abstrakcyjne pojęcia nie miały znaczenia, wobec ogromu nicości, jaka powoli, acz skutecznie wypełniała me serce. Kiedyś jeszcze z tym walczyłem, starałem się bronić. Teraz po tylu latach zmagań z samym sobą po prostu nie widziałem już w tym najmniejszego sensu. Pasmo porażek, rozczarowań i upadków doprowadziło mnie na skraj tego co się nazywa normalnością. Coś wydawało się zabijać światło wokół mnie, zanim je mogłem dostrzec. Stałem jakby w próżni, podczas gdy inni żyli ciesząc się z tego, czego ja już nie widziałem. Mój wyjałowiony umysł oddawał się ciągłym myślom o końcu, który jakże uparcie też się ze mnie naigrywał i przysparzał mi kłopotów. Ciężko mi było zrozumieć, co się ze mną dzieje, choć jakaś cząstka mnie chciała wrócić na słońce, to jednak coś mnie trzymało w ponurym otępieniu, nie dając odetchnąć zmęczonej jaźni. Niekończąca się noc zatruwała me myśli, które coraz bardziej zbliżały się tego, co nazywamy dnem psychicznym. Wszelkie marzenia, jakie kiedyś pobudzały mnie do życia, teraz martwe, leżały obok mnie, wpatrując się pustymi oczyma w niebo. Jedyne, co zostało z tamtych lat, to odwieczne pragnienie, którego chęć zrealizowania doprowadziła mnie do tego stanu. Wyczerpawszy worek argumentów teraz już została mi tylko ta pustka, która otaczała mój skrawek rzeczywistości. Ledwo dostrzegałem słońce, które zachodziło daleko stąd za morze. Czerwona tarcza powoli zanurzała się w krwawej wodzie, posyłając ostatnie miłosne spojrzenia ziemi. Szum fal wypełniał coraz bardziej mój umysł, wypierając wszystko inne, co jeszcze w nim było. Zostało mi tylko to, co było teraz. Przyszłość była przesądzona. Wyczekując momentu zmiany, czekałem tak naprawdę już tylko na wolność. Nic innego nie nadciągało, tylko bryza morska łagodziła ukryty pod warstwą apatii tlący się pożar bólu. Coraz bardziej utrwalałem się w przekonaniu, że ludzkie życie jest niczym wobec potęgi nieskończoności. W sumie to byliśmy tym drobnym pyłkiem na wietrze. Jak i wszyscy, tak każdy z osobna. Samotny w swym życiu, pełnym cierpienia, mającym zakończyć się śmiercią. Niewielu tak chciało. Walczyli odważnie. Lecz niektórzy upadali, jak ja, aby nie powstać już więcej i z zimnym spokojem oczekiwać rozstrzygnięcia. Kto był temu winien? Chyba sami ludzie. Pustynia na kanapie, nieprzebrany ocean przy stole. Rodzina. Jakże bliscy i dalecy od siebie. Sąsiedzi, jakże życzliwi i nienawidzący siebie nawzajem. Wszystko to przelatywało mi przez moje skołatane serce. Nic nie oddawało piękna i dobra zawartego w książkach. Prawda była ponura, nic nie dawało nadziei na lepsze jutro. Nawet choćby ten szum morza, który doprowadzał mnie na skraj rozpaczy. Zasłuchany w muzykę przyrody, siedziałem na piasku i patrzyłem w dal, starając się odnaleźć prawdę o sobie. Kluczem jest poznanie. Ja nie wiedziałem już nawet kim jestem. Wypierając się swoich dawnych postanowień, trwałem tak, kurczowo trzymając się chwili, która rozdzierała mi serce. Nie było już warto tak męczyć się dalej z rzeczywistością. Coś szeptało mi słodkim głosem, że lepiej znowu się zamknąć w sobie, wrócić do mieszkania i oddać się tam pustce. Nic zdrożnego. Po prostu niekończące się cierpienie. Rany były coraz głębsze. Walka ni stąd ni zowąd wybuchła we mnie, a jej zwycięzca pozostawał nieznany. Czułem tylko otaczający mnie chłód, i wielki chaos we wnętrzu. Nic już nie było mi wiadome. Wstałem i chwiejnym krokiem ruszyłem wzdłuż brzegu przy zapadającym zmroku. Jak krew, smutek wylewał się ze mnie, spadając na i tak już wystarczająco mokry piasek. Już tylko czekać. Czas podobno leczy rany, ale to bzdura. On je tylko pogłębia, a nawet jeśli zdaje się człowiekowi, że pojawiła się blizna, to i tak otworzy się ona nie raz, ukazując ogromną szczelinę w duszy. Zaczęło padać. Dziwne. Jakby mój nastrój udzielił się niebu. Zresztą.. to było już nie ważne. Krocząc tak bezmyślnie, zdążałem do mojej samotni. I już tylko czas, czas płynął ku nieznanemu portowi rozwijając swoje piękne, białe żagle. Płynął tak, aby już nigdy nie powrócić do domu...
 

Nekromanta Boom

Dzika Karta
Weteran
Dołączył
1.10.2004
Posty
3777
Dawno nie czytałem aż tak głębokiego opowiadania. Krótke ale dzieki tej tajemniczości długość nie odgrywa znaczącej roli. Jeżeli mogę zinterpretować twoje dzieło to wydaje mi się że narrator tego opowiadania czyli bohater mówi o pustce świata, że wszystko jest bezsensu, że kiedyś coś stracił a jego ból wyrażony tą utratą cały czas się pogłębia. Wydaje się też, że mówi o dłupocie świata. " Sąsiedzi lubią się jak i nienawidzą" Po prostu wszystko jest sztuczne i bez znaczenia. Ta osoba próbuje walczyć lecz nie za bardzo może. Ten "ktoś" kto przekonuje by zrezygnował to może rozsądek, ale nie wiem

Mam nadzieję, że w miarę trawnie zinterpretowałem to dzieło. Nie zdziwiłbym się gdybyś bohaterem tego opowiadania był ty. Ja również częśto mam uczucie bezsilności. Jednak takie jest życie, że trzeba trwać. Czasem zastanawiasz się po co żyjemy skoro cały czas praca i praca. Trudno jest jednak odpowiedzieć ta to pytania. To opowiadanie bynajmniej przybliża nam tą sprawę.

Oczywiście liczę na CD.
wink.gif
 

Shadow27

Member
Dołączył
26.10.2005
Posty
354
To było ... interesujące ... takie przejmujące i oddające nastrój bohatera ... wręcz wzruszające ... nie wiem jak to napisałeś ale moim zdaniem jest to świetne mimo iż nie ma widocznych wydarzeń to akcji jest więcej niż w wielu opowiadaniach ... mimo że nie ma jako takiej fabuły to jest coś czego się opisać nie da...

Bardzo mi się to podobało gratuluje i napisz CD bo mnie to bardzo zainteresowało

lubie coś z czego trzeba wyciągnąć sens coś co jest czymś więcej niż plątaniną słów
 

Reynevan

de Tréville
Dołączył
30.10.2004
Posty
1999
Rozdział II
Apatia, kochanka Stoicyzmu

Dotknąwszy dna, szedłem ulicami mojego miasta zalewanego sztucznym światłem latarni. Zatkawszy butelkę pełną goryczy, starałem się rozluźnić na tyle, na ile było to możliwe. Poruszające się w wieczornym korku auta przypominały mi ludzi, którzy pędzili w swoim kierunku i nie zwracali uwagi na drobnostki, które jakże nie raz mogłyby odmienić ich życie. Nie znalazłszy pocieszenia, pomimo usilnych jego poszukiwań, musiałem się już po prostu poddać. Te chwile rozrzewnienia nic nie dały, tylko jak zawsze – pogłębiły me rany. Spodziewałem się tego, aczkolwiek nie wykazywałem chęci obrony. Teraz, gdy wiedziałem co ze mnie zostało po fakcie, po prostu mogłem już tylko wrócić do zamknięcia się w sobie i milczenia. Załóż kaganiec na swe uczucia, przyczep je łańcuchem do ściany i idź dalej przez życie, wolny. Ale jaka to wolność? Wolałem dłużej się nad tym nie zastanawiać. Pytałem się siebie: „Kim jestem?”, „Po co żyję?”. Odpowiedzi nie było. Tak więc w milczeniu przemierzałem przecznice tej zaplutej miejscowości, gdzie każdy dąży do pieniędzy, resztę wrzucając w błoto. Gdyby tak pogrzebać w tej mazi, na pewno znalazło by się w niej niejeden klejnot, ale co z tego, jeśli ludzie już na piękno uwagi nie zwracali. Dobrnąwszy do wniosku, że świat jest beznadziejny, nie miałem już pomysłu na jakąkolwiek optymistyczną myśl. Wszystko zamknęło się nad moją głową, odcinając dopływ powietrza, jakim była nadzieja. Zmiany były potrzebne, ale jak jedna osoba może zmienić cały świat, aby mogła żyć szczęśliwie? Jak zmienić świat, aby inni też zaczęli żyć prawdziwie, przestali pędzić w nieskończoność? Przystanąłem na chwilę. Okrągłą kałuża rozlewała się przede mną, jako pamiątka po krótkim deszczu. Spojrzałem w swoje odbicie w niej. Patrzył na mnie człowiek, który był pozbawiony wszelkich uczuć, wyzbył się ich, gdyż nikt nie odwzajemniał tego, co on ofiarował. Jedynie myśli pozostały mu z tamtych lat. Ale i to powoli gasło, jakby dogorywało w jego sercu. Potrząsnąłem głową. To nie ma sensu – po raz kolejny tego wieczoru posłyszałem w głowie. Znad morza powiał zimny wiatr. Ruszyłem dalej. Od czasu do czasu me oczy przyklejały się na chwilę do jakiejś wystawy wypełnionej najróżniejszymi rzeczami. Śmieszne. Osiągnięcia cywilizacji. A jaka ta cywilizacja była? Pełna samotności, wyzuta z uczuć, z dobroci. Wstrząsnął mną dreszcz. Zdałem sobie sprawę, że ja sam już w sumie o nic nie dbam. Ani o nikogo. Lecz zaraz lodowaty głos w mojej głowie zaczął swoją kanonadę: „I dobrze! A ktoś zadbał o ciebie? A potrzebni ci są ludzie, którzy odrzucili cię wiele razy, abyś gnił nadal w tym swoim przeklętym mieszkaniu?...”. Nic już się potem nie ostało. Tylko zimno. Nic się nie liczyło, tylko płynący czas. Dotarłem wreszcie do drzwi prowadzących na klatkę schodową małego, zapuszczonego bloku, w którym mieszkałem. Były one pokryte różnymi koślawymi napisami. Wyrażanie uczuć.. też mi sposób! Sięgnąłem po klucze i powoli otworzyłem zamek. Powitały mnie stałe, nie zmienne zapachy moczu i świeżej farby, jakie dominowały na schodach. Jak dobrze być znowu w domu. Powoli wszedłem do środka i zacząłem się wspinać na czwarte piętro. Zamroziwszy w sobie wszystko, dobrnąłem na górę i wszedłem do swojej kawalerki. Jeden mały pokoik z kuchnią, oraz ubikacja. Zapaliłem światło, żarówka chwilę pomrugała, poczym zgasła. Super. Zamknąwszy drzwi, na oślep kierowałem się w kierunku szafki, po czym wydobyłem z niej świeczkę i zapaliłem ją jakąś zapałką potartą o ścianę. Pomieszczenie zalało słabe światło, a ja usiadłem na krześle, przyklejając woskową latarnię do stołu. Patrzyłem przez brudne szyby na ulicę, po której przechodzili mieszkańcy miasta. Wszyscy w ciszy, nikt się do nikogo nie odzywał. Jakby każdy z nich stanowił osobny fragment świata i nie potrzebował nikogo do pomocy. Podobnie ja, wpatrzony w nich, nie czułem do nich żadnego przywiązania. Trwając w zawieszeniu miedzy rzeczywistością a snem, powoli poddawałem się poleceniom mojego apatycznego przyjaciela, zamykając wszelkie furty do mego serca, a księżyc ze smutkiem patrzył się na mnie i nie mógł uwierzyć...
 

Jajo

Member
Dołączył
1.11.2005
Posty
55
masz talent do pisania opowiadan...koniecznie napisz ciag dalszy jesli ma on jeszcze byc...naprawde ciekawy pomysl na opowiadanie przedstawiajac tylko uczucia bohatera jestem pod wielkim wrazeniem pozdro
 

Jay_Kay

Magister vitae
Dołączył
22.10.2005
Posty
589
Po przeczytaniu opo cisnie mi się jedno sformułowanie: jestem pod wrazeniem
biggrin.gif
. Naprawde bardzo dobre, widać że masz talent do pisania. Błędów nie zauważyłem, czytało mi się dobrze, nawet się wciągnąłem. Gratulacje.
Oczywiście napisz c.d., byłoby grzechem gdybyś tego nie zrobił. Daję 9,5/10 - i nie mam żadnych wątpliwości.
 

Moozi

Member
Dołączył
23.10.2005
Posty
260
To już trzecie opo tego użytkownika które czytam ( przynajmniej tyle naliczyłem) i bardzo mi się podoba. Jest to następne godne uwagi i poświęcenia czasu opo które czyta się z łatwością i zainteresowaniem. Co będzie dalej??? Mam nadzieję że kolejna część równie piękna i fascynująca jak poprzedniczki. Choć piszesz opowiadania z małą ilością dialogów lub ich brakiem to i tak mi się podobają (tak prywatnie - zmieniłem poglądy co do opo bez dialogów i muszę przyznać że spodobały mi się). No i ocenka 9/10.
Pozdro all
biggrin.gif
 

Reynevan

de Tréville
Dołączył
30.10.2004
Posty
1999
Rozdział III
Odbicie Uczuć Na Dnie

Leżąc na łóżku wpatrywałem się w rozgwieżdżone niebo. Nie mogłem zasnąć. Zresztą ta niemoc była już dla mnie zwyczajem. Wszystkiemu winne było to moje przeklęte nienasycenie pojmowania samego siebie. Niby to śmieszne, ale z perspektywy lat coraz trudniej było mi zrozumieć wszelkie dziwne zachowania mojej psychiki, jakie wtrącały się w codzienność swym chaosem. Wiedziałem, że chłód, jaki panował wokół, był tylko złudzeniem. Lód, po którym się ślizgałem, paraliżował mnie swoim zimnem. Najgorszy jest ten mróz wewnętrzny, z jakim trzeba walczyć, choć jest to okropnie trudne. Wiedziałem już, że zabrnąłem na tyle nisko, że dalej jest już tylko śmierć. Pozostało mi wrócić, ponownie zacząć oddychać. Powoli zacząłem płynąć w górę tego jeziora topielców. Mijając mozolnie swoje myśli, powoli dostrzegałem odległy o mile promyk światła. Widziałem swoje wspomnienia, szczątkowe uczucia zaczęły wypełniać moje zdruzgotane serce, co doprowadziło mnie do płaczu. Wylewając z siebie zatajony ból drżałem w okowach strachu, wypełniając przestrzeń mrocznymi wizjami. Starałem się jednak nie zatracić tej odrobiny jasności, ku której się kierowałem. Coraz bardziej mój umysł zwijał się z rozpaczy, która tryskała na zewnątrz bez przeszkód. Płomyk świeczki niepewnie dygotał w przeciągu, jaki panował w mieszkaniu. Nigdy nie uszczelniono dokładnie okien, ani drzwi. Żółty język raz to pochylał się w lewo, raz w prawo, jakby chciał mnie tym rozbawić, trochę poprawić nastrój. Pomimo jego usilnych działań, nic się nie zmieniło. Teraz już tylko widziałem przeróżne obrazy, które przewijały się mi przed oczyma. Najpierw zobaczyłem moją Matkę. Stała na peronie kolejowym, patrząc w dal zmęczonym wzrokiem. Potem pojawił się ojciec. Szedł dziarskim krokiem ulicą, a wiatr rozwiewał mu poły starego płaszcza. Brat. Klęczał w ciszy w kościele, modląc się o powrót do zdrowia swojej żony. Potem ja, stojący na moście. Była zima. Biały puch pokrywał wszystko grubą warstwą, srebrząc się w promieniach słońca. Wiał lekki wiatr, który niósł na swoich podmuchach lekkie płatki śniegu, które leciały w nieznanym kierunku do miejsca swojego przeznaczenia. Rzeka zamarzła. Pokrywał ją gruby lód. Most dla pieszych był pusty, nikt nie zapędzał się tu przy takich mrozach. Pomimo to ja stałem tu i pozwalałem mojemu umysłowi do woli szybować nad tą lodową krainą, aby zmyć z siebie setki ciężkich myśli, które zatruwały mi serce. I egzystencja na chwilę zamierała, aby przerodzić się w coś innego, wtedy to pozostając sobą, byłem jednocześnie kimś innym. Ale wtedy, gdy tak stałem na tym moście, poczułem zmianę, coś innego się stało. Na jednym z jego końców pojawiła się jakaś osoba. Kroczyła rześko przez śnieg i zbliżała się powoli w moim kierunku. Patrzyłem tak, gdy nagle uniosła głowę. Pomiędzy grubą, wełnianą czapką z pomponem, a zielonym szalem dostrzegłem twarz, która na zawsze wryła mi się w pamięć. Potem obraz rozmył się i powrócił pokój i świeczka. Kuliłem się na łóżku, starając się powstrzymać drżenie ciała. Ogromny smutek, jaki mnie wypełniał, łączył się z drobną iskierką radości. Wreszcie powrócił człowiek. Dusza znowu żyła. Tylko rytmiczne uderzenia w rurach centralnego ogrzewania przypominały o upływie czasu. Powoli powracał zlepek myśli, które, będąc chaosem, powoli zaczynały się systematyzować. Występując im naprzeciw, starałem się skupiać tylko na nich i przywracać znikomą, ale zawsze – równowagę. Mozolną pracę utrudniały lepiące się powoli do siebie powieki. Pomimo to wciąż walczyłem o to, co było mi tak niezbędne – spokój. W końcu, podstawy zostały poukładane w odpowiednich szafkach, a zmęczony umysł powoli rozprężał się. Aż wreszcie chwiejące się oko świecy spoglądało na śpiącego człowieka.
 

Dark Shadows

Active Member
Dołączył
21.10.2005
Posty
1349
Przegapiłem te trzy części opa i dlatego teraz postanowiłem je przeczytać i ocenić. Bardzo fajne te opo napisałeś i mimo że to inne twoje opo bardziej przypadło mi do gustu to jednak nadal podoba mi się również i to. Całkiem fajnie napisane, bo nie ma w nim dialogów żadnych albo ja ich nie widzę w każdym razie w trzecim nie ma. Ale ocena twojego, opo. Więc daje ci, 8/10 bo super się czyta i jest tak głęboko napisane. Błędów raczej nie ma i łatwo czyta się teks. Według mnie dobre opo i czekam na kolejne.
 

Jay_Kay

Magister vitae
Dołączył
22.10.2005
Posty
589
Opo lepsze od poprzedniego. Nie ma błędów, wspaniale opisane uczucia bohatera, genialny wręcz monolog pierwszoosobowego narratora. Mało jest na tym forum takich głębokich opowiadań - oby było ich więcej. Zawarłeś dużo szczegółów - to tylko dobrze o tobie świadczy. Pełne jest głębokich myśli, a takie opa lubię czytać.
Daję 9,5/10, czekam na kolejną część z niecierpliwością.
 

Gothi

Pain Donkey
Weteran
Dołączył
22.8.2004
Posty
2717
Przecinków troszku brakuje, ale poza tym jest poprawnie [tak mnie się widzi]. Pod tym względem wiele się czepiać nie mogę.

Od opowiadania bije niechęć, a przynajmniej tak mi się wydaje. I jest to główne uczucie jakie udało mi się odczuć. Nie smutek, nie przygnębienie a niechęć do wszystkiego. Beznadziejnie prawdziwe w niektórych sytuacjach.

Podsumowując: opowiadanie ładne, choć bez wątpienia niewytrwałych ludzi zabiłaby pierwszymi zdaniami =]
 
Do góry Bottom