Kreeg był teraz najszczęśliwszą osobą na świecie widząc wreszcie to na co tak czekał. Nareszcie zobaczył smoka. Prawdziwego smoka. Jego złote łuski odbijały złote światło, a skarby, które znajdowały się za nim były stokroć piękniejsze niż te, które Kreeg widział na dworach u swego pana.
„Tylko co teraz ?” pomyślał. Przybył tu po to aby zabić smoka i zabrać jego skarb. Wreszcie miałby za co kupić dom, swój własny dom, o którym tak marzył. Miał dosyć mieszkania i służenia swojemu panu. Stał by się władcą sam dla siebie. Wziąłby także smocze łuski i krew. Łuski użyłby do zrobienia wspaniałej zbroi, odpornej nawet na najsilniejszy oręż. Dzięki krwi wykułby miecz, który nie da szans żadnemu pancerzowi i tarczy.
Lecz te marzenia i plany rozwiewało sumienie. Może słabość? „Nie, prawdziwy wojownik nie wie co to litość” powtarzał sobie na okrągło. Bez skutku. Jakaś wewnętrzna siła hamowała go przed wyciągnięciem miecza. Smok był taki piękny...
Nagle zerwał się z pozycji, na której stał i z wyciągnął oręż. Z okropnym wrzaskiem wyskoczył na smoka.
- Kim jesteś człowieczku?- zapytał smok.
- Jestem Kreeg, syn Keragona, jestem tu... ekhm.. żeby...żeby cię...
- Mów wreszcie bo nie mam czasu.- syknął smok.
Kreeg cały czas nie wiedział co zrobić. Nie chciał zabijać tej pięknej istoty, która stała kilka, może kilkanaście metrów przed nim.
- Chyba nie chcesz mnie zabić?
- No, więc... tak naprawdę to po tu właśnie przyszedłem, ale...
- Ale co?- zapytał zniecierpliwiony smok.
- Ale jest mi cię żal.- powiedział niepewnie
- Ha , ha, ha! Jesteś pierwszym do tej pory człowiekiem, który nie chce mnie zabić bo się boi tylko dlatego, że go oczarowałem! Ha, ha, ha!
Kreeg szczerze zawstydzony schował miecz i powiedział:
- Wiem, że to może śmieszyć, ale nie będę robił nic przeciwko mojemu sumieniu.
Już chciał odejść nim smok zawołał:
- Czekaj no rycerzu! Za to, że jesteś prawy ofiaruję ci ten wspaniały miecz oraz zbroję, abyś nie lękał się sług twojego pana. Gdybyś czegoś potrzebował, wiesz gdzie mnie szukać.
- Ale...
- Żadnych ale.- powiedział smok.- Oto prezent. Pozwalam ci odejść.
- Ale mnie nie chodzi o prezent, ale o to skąd znasz mojego pana?- zapytał zdumiony Kreeg.
- Było już tu wielu takich jak ty- rzekł- mało komu udało się ujść z życiem...Paplali coś, że robią to dla swego potężnego władcy, który i tak kiedyś mnie dorwie. Takie dyrdymały.
- Wspominałeś, że mało kto przeżył. A jednak niektórzy przetrwali!?
- Tak, tak, ale twój pan kazał ich zabić.
- Dlaczego?
- Bo zobaczyli gdzie jest mój dom i skarb. Sam rozumiesz.
- Nie zupełnie...
- Chodzi o to, że te głupie niedobitki wypaplają moje miejsce zamieszkania.
- Cholera jasna to mnie też będą ścigać? – zapytał przestraszony Kreeg.
- Na to wygląda... ale po coś dałem ci ten ekwipunek.- powiedział wesołym głosem smok i oddalił się do swojej jaskini.
Kreeg odszedł żegnając smoka.
„Tylko co teraz ?” pomyślał. Przybył tu po to aby zabić smoka i zabrać jego skarb. Wreszcie miałby za co kupić dom, swój własny dom, o którym tak marzył. Miał dosyć mieszkania i służenia swojemu panu. Stał by się władcą sam dla siebie. Wziąłby także smocze łuski i krew. Łuski użyłby do zrobienia wspaniałej zbroi, odpornej nawet na najsilniejszy oręż. Dzięki krwi wykułby miecz, który nie da szans żadnemu pancerzowi i tarczy.
Lecz te marzenia i plany rozwiewało sumienie. Może słabość? „Nie, prawdziwy wojownik nie wie co to litość” powtarzał sobie na okrągło. Bez skutku. Jakaś wewnętrzna siła hamowała go przed wyciągnięciem miecza. Smok był taki piękny...
Nagle zerwał się z pozycji, na której stał i z wyciągnął oręż. Z okropnym wrzaskiem wyskoczył na smoka.
- Kim jesteś człowieczku?- zapytał smok.
- Jestem Kreeg, syn Keragona, jestem tu... ekhm.. żeby...żeby cię...
- Mów wreszcie bo nie mam czasu.- syknął smok.
Kreeg cały czas nie wiedział co zrobić. Nie chciał zabijać tej pięknej istoty, która stała kilka, może kilkanaście metrów przed nim.
- Chyba nie chcesz mnie zabić?
- No, więc... tak naprawdę to po tu właśnie przyszedłem, ale...
- Ale co?- zapytał zniecierpliwiony smok.
- Ale jest mi cię żal.- powiedział niepewnie
- Ha , ha, ha! Jesteś pierwszym do tej pory człowiekiem, który nie chce mnie zabić bo się boi tylko dlatego, że go oczarowałem! Ha, ha, ha!
Kreeg szczerze zawstydzony schował miecz i powiedział:
- Wiem, że to może śmieszyć, ale nie będę robił nic przeciwko mojemu sumieniu.
Już chciał odejść nim smok zawołał:
- Czekaj no rycerzu! Za to, że jesteś prawy ofiaruję ci ten wspaniały miecz oraz zbroję, abyś nie lękał się sług twojego pana. Gdybyś czegoś potrzebował, wiesz gdzie mnie szukać.
- Ale...
- Żadnych ale.- powiedział smok.- Oto prezent. Pozwalam ci odejść.
- Ale mnie nie chodzi o prezent, ale o to skąd znasz mojego pana?- zapytał zdumiony Kreeg.
- Było już tu wielu takich jak ty- rzekł- mało komu udało się ujść z życiem...Paplali coś, że robią to dla swego potężnego władcy, który i tak kiedyś mnie dorwie. Takie dyrdymały.
- Wspominałeś, że mało kto przeżył. A jednak niektórzy przetrwali!?
- Tak, tak, ale twój pan kazał ich zabić.
- Dlaczego?
- Bo zobaczyli gdzie jest mój dom i skarb. Sam rozumiesz.
- Nie zupełnie...
- Chodzi o to, że te głupie niedobitki wypaplają moje miejsce zamieszkania.
- Cholera jasna to mnie też będą ścigać? – zapytał przestraszony Kreeg.
- Na to wygląda... ale po coś dałem ci ten ekwipunek.- powiedział wesołym głosem smok i oddalił się do swojej jaskini.
Kreeg odszedł żegnając smoka.