- Dołączył
- 1.10.2004
- Posty
- 3777
SLUMSOWY ZABAWNIŚ
Miasto ogarnął chłód, zbliżała się zima. Śnieg już opanował ulice, zmuszając robotników do nie lada wysiłku, a dzieciom dostarczając radość. Kamienice w centrum połączone były siecią różnokolorowych lampek w krztałcie św. Mikołaja, Rudolfa czy bałwanka, a na murach wisiały banery, które informowały konsumentów o niewyobrażalnych promocjach i rabatach. A to właśnie puszyści brodacze byli główną atrakcją tego wieczora. Dzieci uwielbiały do nich podchodzić czy siadać na kolanach i rozmawiać. Oczywiście, że chodziło o prezenty, ale po to właśnie są św. Mikołajowie. Zawsze wręczają pluszowe króliczki, niedźwiadki, plastikowych ninja, miniaturowe samochody, a oprócz tego lizaki, cukierki i wszelkie inne łakocie. Śmieją się przy tym od ucha do ucha. Zupełnie jak by to robił prawdziwy św. Mikołaj.
Ale czy wszyscy byli tego dnia weseli i uprzejmi? Nie. W miejscu, gdzie nie słychać było radosnych śpiewów i dzwonków, gdzie nie było świecących lampek ani tym bardziej św. Mikołajów, ukrywało się kilku mężczyzn, jakby w odizolowaniu od świata. Każdy nosił na sobie długi skórzany płaszcz i kapelusz, który zakrywał twarz. Jeden z nich, o zapadniętych policzkach, wysunął trzymane dotąd w kieszeni ręce, wyjął paczkę po papierosach i wysypał z niego odrobinę białego proszku, poczym podał pudełko dalej.
Jeden raz. Wystarczył jeden raz, a radość i uśmiech zagościł i na jego twarzy. Spojrzał w wąska uliczkę i poczuł łaskotające wibracje, które ogarnęły jego ciało od stóp do głów. Mocno zacisnął pięści i pozwolił by przeszyła go energia. Nagle zaczął się unosić, czując rozkoszną słodycz jaką daje władza. Czuł się silny. Bardzo sliny. Czuł, że zdołałby pokonać cały świat, że mógłby złapać i zgnieść każdego, kto stanąłby mu na drodze. Wreszcie czuł się też najmądrzejszy i najwiękrzy spośród wszystkich tych, którzy kiedykolwiek się narodzili bądź narodzą.
Drugi był wyższy i lepiej zbudowany, a ponadto miał mocniej podkrążone oczy i jeszcze bardziej zapadnięte policzki. Choć był silniejszy zniósł to gorzej niż poprzednik. Złapał się za pierś, chcąc udobruchać walące jak młot serce i stłumić ból. W końcu i on poczuł energię. Wzniósł głowię ku niebu i złapał głęboki oddech. Nagle poczuł, że coś dotyka jego ciało. Zajrzał do kieszeni i wyjął mnóstwo monet, które wciąż przybywały za każdym razem gdy wypróżniał portfel. Tak wyrzucał ze szczęścia pieniądze, że aż sam zaczął w nich pływać, radując się ich pięknym blaskiem i dotykiem.
Następnym był starzec, który wyraźnie już podupadał na duchu. Nawet jego laska zdawała się być bezużyteczna, nie wiadomo jakim cudem utrzymująca ciężar jego ciała. Nabrał powietrza i począł rozkoszować się słodkim smakiem. Zamknął oczy, chcąc później lepiej pamiętać tą chwilę. Gdy je otworzył był smukłym młodzieńcem, wokół którego tańczyły i ganiały się nagie piękności. Wołały doń swym delikatnym głosem i podrygiwały biodrami, zachęcając do działania. Namiętność była rozkoszą, a rozkosz namiętnością.
Kolejna postać była kobietą, która nie lubiła się mądrzyć, ani nawet odzywać. Zawsze wolała stać na uboczu i po cichu wzdychać do obrazu swej najwiękrzej miłości. Gdy nabrała powietrze nosem, poczuła, że włosy stają jej dęba, a ciało pokrywa się gęsią skórką. Zobaczyła swego mężczyznę wraz z kilkoma kobietami i bezwłocznie podeszła bliżej. Najpierw były łzy i niepochamowany szloch. Zaraz potem doszedł krzyk, rozlegający się w uszach. Taka była jej decyzja, krew i śmierć na chodnikach. Wokół czuć było dym, dochodzący z leżącego na ziemi rewolweru.
Piątą osobą był chudzielec, którego dłonie ledwo urzymywały ciężar małego pudełeczka. Ciągle trząsł się z zimna, mając jednocześnie nadzieję na nagłą zmianę pogody. Wtedy, przez jego chude ciałko, przeszedł dreszcz, który szybko go omamił. Kości nabrały sił, a jego ciało tuszy. Znalazł się na wielkim bankiecie, gdzie to on był głównym gościem i dostawał wszystkie posiłki. Więc jadł, pił, pił i jadł, a jedzenia nie było końca, tak jak wciąż pusty był jego żołądek.
Następny mężczyzna był łysy, a na swoim zakrytym płaszczem ciele, miał wiele tatuaży, jeszcze z okresu, kiedy był w więzieniu. Szybko i ochoczo wziął to, do mu podano i niecierpliwie począł czekać na skutki i efekty. W końcu nadeszły. Spostrzegł, że jego ciało zaczyna drżeć, a żyły stały się bardziej widoczne. Oczy wyszły na wierzch, a zęby mocno się zacisnęły. Pojawił się pokój, w którym zobaczył kobietę, trzymającą dziecko. Kobieta krzyczała i bluźniła. Nie tracąc czasu wyjął broń i wymierzył w jej głowę. Dziecko zaś podniósł z podłogi i z dziką przyjemnością wyrzucił przez okno.
Siódmą już osobą był nastolatek o ciemnej cerze i bladych, suchych ustach. Minęło trochę czasu zanim się zdecydował, ale w końcu przemógł wątpliwości. Szybko poczuł narastającą przyjemność. Słodycz była nie do opisania, tysiące cukierków nie było słodszych niż ta jedna chwila zapomnienia. Był w domu. Wszyscy wokół sprzątali i pracowali, lecz nie on. Chłopak oglądał telewizję, rozłożywszy się na kanapie, a wszystkie posiłki niezbędne dla jego funkcjonowania przynosiła mu rodzina.
W końcu paczka doszła i do ostatniego osobnika, którym był meżczyzna w średnim wieku, ubrany w stary i podarty, siwy płaszcz. Wciąż odczuwał gniew po ostanim spotkaniu i chciał w oczywisty sposób odciąć się od problemów i doznać chwili spokoju. Lecz nagle uliczka, w której się znajdował, zmieniła się w długi i szeroki chodnik, nad którym świeciły latarnie. Mężczyzna postanowił pobiec na jej koniec, choć zdwał się on bardzo daleki i niewiadomym było, co tam może zastać. Krok po kroku zaczął odczuwać zmęczenie, a latarnie, ku jego ogromnemu przerarżeniu, zgasły, zostawiając go w nieskończonej ciemności. Był sam. Czuł jak mocno uderza w pierś jego serce i jak szybko krople potu spływają z jego ciała by spaść w nicość. Rozejrzał się wokół, lecz nic nie zobaczył. Usłyszał jedynie głos. Nie, płacz. Płacz małego dziecka. A zaraz potem subtelny głos kobiety, która ów dziecko przytula i uspakaja.
- Nie kłóć się ze mną! - doszedł go gruby krzyk jakiegoś mężczyzny - Znam się na tym lepiej niż ty!
Przeszło echo. Biegł dalej. Wciąż nie wiedział gdzie się znajduje i co ma znaczyć ta nagła ciemność. Było cicho. Nie słyszał nawet odgłosów swych stóp, jakby biegł w powietrzu.
- Oddawaj to! To moje, słyszysz, moje!
Znów echo, które powoli stawało się coraz głośniejsze i coraz głębiej wibijało mu się do głowy. Biegł dalej. Dalej wgłąb czerni, która zdawała się być nieskończoną pustką.
- Rozbieraj się! Chce cię teraz!
Poczuł, że krew zaczyna pulsować mocniej i mocniej, aż słyszał każde uderzenie. Pomimo zmęczenia nie przestawał biec, ciągle licząc, że coś znajdzie na końcu niewidocznej już drogi.
- Masz się do niego nie zbliżać, słyszysz?
Zmęczenie narastało, a oddech stawał się jeszcze głębszy. Choć nogi powoli odmawiały posłuszeństwa, wciąż nie dawał za wygraną. Biegł.
- Nie twój zasrany interes ile jem!
Jego usta stały się suche, a twarz pobladła z wysiłku. Nogi zaczęły się już plątać, a krew dochodziła do gardła. Lecz ciągle walczył. Ciągle biegł.
- Zamknij się do jasnej cholery!
Jego gałki oczne zaczęły wywijać się na wszystkie strony, a kolana przestały się zginać. Teraz człapał jedynie i wzdychał ciężko.
- Sama zajmij się dzieckiem!
Stanął, niewiedząc już co robić. Głowę spuścił w dół, a jego ręce bezwładnie opadły. Mimo to trzymał się na nogach. Jakby zapadł w głęboki sen.
- Zabiłeś je!
Otworzył nagle oczy i podniósł głowę. Ujrzał otwarte na oścież drzwi i wbiegł do środka. Przy ścianie leżała zalana łzami kobieta, która raz za razem wydawała z siebie krzyk, mrożący jego krew w żyłach.
- Zabiłeś je! Dlaczego, dlaczego je zabiłeś?
Z przerażeniem wbiegł do pokoju dziecięcego i zajrzał do kołyski, lecz zobaczył tylko plamę krwi. Nawet nie pisnał słowem. Zakrył jedynie twarz rękami.
- Zostaw nas! Zostaw nas!
Szybko oprzytomniał. Wybiegł z pokoju i skierował się do salonu. Drzwi były zamknięte, więc nabrał rozpędu i wywarzył je. Za późno. Kobieta i dziecko leżały martwe w kącie, a nad nimi stał nieznajomy mężczyzna. Gniew zawładnął nim całkowicie. Złapał intruza i obalił na ziemię, gdy jednak już miał zadać pierwszy cios poznał całą prawdę.
- Zaskoczony?
To był on sam. Dosłownie jego odbicie.
- Bierzesz, czy nie? - zapytał nastolatek, wyciągając w jego stronę paczkę. Ten jednak nie odpowiedział. Wybiegł z uliczki i depcząc zaspy śniegu skierował się w następne.
Otworzył drzwi mieszkania i wszedł do środka. Ku jego ogromnej radości dziecko bawiło się właśnie klackami, układając coś, co przypominało samochód. Wziął je na ręce i ucałował.
- Pierwszy raz tu wszedłeś - odezwała się kobieta stojąca u progu wejścia.
- Zmieniłem się - oznajmił w odpowiedzi.
- Tak? A z jakiego powodu?
Podszedł do niej i pocałował w usta.
- Bo was kocham. Na Boga, kocham was.
Miasto ogarnął chłód, zbliżała się zima. Śnieg już opanował ulice, zmuszając robotników do nie lada wysiłku, a dzieciom dostarczając radość. Kamienice w centrum połączone były siecią różnokolorowych lampek w krztałcie św. Mikołaja, Rudolfa czy bałwanka, a na murach wisiały banery, które informowały konsumentów o niewyobrażalnych promocjach i rabatach. A to właśnie puszyści brodacze byli główną atrakcją tego wieczora. Dzieci uwielbiały do nich podchodzić czy siadać na kolanach i rozmawiać. Oczywiście, że chodziło o prezenty, ale po to właśnie są św. Mikołajowie. Zawsze wręczają pluszowe króliczki, niedźwiadki, plastikowych ninja, miniaturowe samochody, a oprócz tego lizaki, cukierki i wszelkie inne łakocie. Śmieją się przy tym od ucha do ucha. Zupełnie jak by to robił prawdziwy św. Mikołaj.
Ale czy wszyscy byli tego dnia weseli i uprzejmi? Nie. W miejscu, gdzie nie słychać było radosnych śpiewów i dzwonków, gdzie nie było świecących lampek ani tym bardziej św. Mikołajów, ukrywało się kilku mężczyzn, jakby w odizolowaniu od świata. Każdy nosił na sobie długi skórzany płaszcz i kapelusz, który zakrywał twarz. Jeden z nich, o zapadniętych policzkach, wysunął trzymane dotąd w kieszeni ręce, wyjął paczkę po papierosach i wysypał z niego odrobinę białego proszku, poczym podał pudełko dalej.
Jeden raz. Wystarczył jeden raz, a radość i uśmiech zagościł i na jego twarzy. Spojrzał w wąska uliczkę i poczuł łaskotające wibracje, które ogarnęły jego ciało od stóp do głów. Mocno zacisnął pięści i pozwolił by przeszyła go energia. Nagle zaczął się unosić, czując rozkoszną słodycz jaką daje władza. Czuł się silny. Bardzo sliny. Czuł, że zdołałby pokonać cały świat, że mógłby złapać i zgnieść każdego, kto stanąłby mu na drodze. Wreszcie czuł się też najmądrzejszy i najwiękrzy spośród wszystkich tych, którzy kiedykolwiek się narodzili bądź narodzą.
Drugi był wyższy i lepiej zbudowany, a ponadto miał mocniej podkrążone oczy i jeszcze bardziej zapadnięte policzki. Choć był silniejszy zniósł to gorzej niż poprzednik. Złapał się za pierś, chcąc udobruchać walące jak młot serce i stłumić ból. W końcu i on poczuł energię. Wzniósł głowię ku niebu i złapał głęboki oddech. Nagle poczuł, że coś dotyka jego ciało. Zajrzał do kieszeni i wyjął mnóstwo monet, które wciąż przybywały za każdym razem gdy wypróżniał portfel. Tak wyrzucał ze szczęścia pieniądze, że aż sam zaczął w nich pływać, radując się ich pięknym blaskiem i dotykiem.
Następnym był starzec, który wyraźnie już podupadał na duchu. Nawet jego laska zdawała się być bezużyteczna, nie wiadomo jakim cudem utrzymująca ciężar jego ciała. Nabrał powietrza i począł rozkoszować się słodkim smakiem. Zamknął oczy, chcąc później lepiej pamiętać tą chwilę. Gdy je otworzył był smukłym młodzieńcem, wokół którego tańczyły i ganiały się nagie piękności. Wołały doń swym delikatnym głosem i podrygiwały biodrami, zachęcając do działania. Namiętność była rozkoszą, a rozkosz namiętnością.
Kolejna postać była kobietą, która nie lubiła się mądrzyć, ani nawet odzywać. Zawsze wolała stać na uboczu i po cichu wzdychać do obrazu swej najwiękrzej miłości. Gdy nabrała powietrze nosem, poczuła, że włosy stają jej dęba, a ciało pokrywa się gęsią skórką. Zobaczyła swego mężczyznę wraz z kilkoma kobietami i bezwłocznie podeszła bliżej. Najpierw były łzy i niepochamowany szloch. Zaraz potem doszedł krzyk, rozlegający się w uszach. Taka była jej decyzja, krew i śmierć na chodnikach. Wokół czuć było dym, dochodzący z leżącego na ziemi rewolweru.
Piątą osobą był chudzielec, którego dłonie ledwo urzymywały ciężar małego pudełeczka. Ciągle trząsł się z zimna, mając jednocześnie nadzieję na nagłą zmianę pogody. Wtedy, przez jego chude ciałko, przeszedł dreszcz, który szybko go omamił. Kości nabrały sił, a jego ciało tuszy. Znalazł się na wielkim bankiecie, gdzie to on był głównym gościem i dostawał wszystkie posiłki. Więc jadł, pił, pił i jadł, a jedzenia nie było końca, tak jak wciąż pusty był jego żołądek.
Następny mężczyzna był łysy, a na swoim zakrytym płaszczem ciele, miał wiele tatuaży, jeszcze z okresu, kiedy był w więzieniu. Szybko i ochoczo wziął to, do mu podano i niecierpliwie począł czekać na skutki i efekty. W końcu nadeszły. Spostrzegł, że jego ciało zaczyna drżeć, a żyły stały się bardziej widoczne. Oczy wyszły na wierzch, a zęby mocno się zacisnęły. Pojawił się pokój, w którym zobaczył kobietę, trzymającą dziecko. Kobieta krzyczała i bluźniła. Nie tracąc czasu wyjął broń i wymierzył w jej głowę. Dziecko zaś podniósł z podłogi i z dziką przyjemnością wyrzucił przez okno.
Siódmą już osobą był nastolatek o ciemnej cerze i bladych, suchych ustach. Minęło trochę czasu zanim się zdecydował, ale w końcu przemógł wątpliwości. Szybko poczuł narastającą przyjemność. Słodycz była nie do opisania, tysiące cukierków nie było słodszych niż ta jedna chwila zapomnienia. Był w domu. Wszyscy wokół sprzątali i pracowali, lecz nie on. Chłopak oglądał telewizję, rozłożywszy się na kanapie, a wszystkie posiłki niezbędne dla jego funkcjonowania przynosiła mu rodzina.
W końcu paczka doszła i do ostatniego osobnika, którym był meżczyzna w średnim wieku, ubrany w stary i podarty, siwy płaszcz. Wciąż odczuwał gniew po ostanim spotkaniu i chciał w oczywisty sposób odciąć się od problemów i doznać chwili spokoju. Lecz nagle uliczka, w której się znajdował, zmieniła się w długi i szeroki chodnik, nad którym świeciły latarnie. Mężczyzna postanowił pobiec na jej koniec, choć zdwał się on bardzo daleki i niewiadomym było, co tam może zastać. Krok po kroku zaczął odczuwać zmęczenie, a latarnie, ku jego ogromnemu przerarżeniu, zgasły, zostawiając go w nieskończonej ciemności. Był sam. Czuł jak mocno uderza w pierś jego serce i jak szybko krople potu spływają z jego ciała by spaść w nicość. Rozejrzał się wokół, lecz nic nie zobaczył. Usłyszał jedynie głos. Nie, płacz. Płacz małego dziecka. A zaraz potem subtelny głos kobiety, która ów dziecko przytula i uspakaja.
- Nie kłóć się ze mną! - doszedł go gruby krzyk jakiegoś mężczyzny - Znam się na tym lepiej niż ty!
Przeszło echo. Biegł dalej. Wciąż nie wiedział gdzie się znajduje i co ma znaczyć ta nagła ciemność. Było cicho. Nie słyszał nawet odgłosów swych stóp, jakby biegł w powietrzu.
- Oddawaj to! To moje, słyszysz, moje!
Znów echo, które powoli stawało się coraz głośniejsze i coraz głębiej wibijało mu się do głowy. Biegł dalej. Dalej wgłąb czerni, która zdawała się być nieskończoną pustką.
- Rozbieraj się! Chce cię teraz!
Poczuł, że krew zaczyna pulsować mocniej i mocniej, aż słyszał każde uderzenie. Pomimo zmęczenia nie przestawał biec, ciągle licząc, że coś znajdzie na końcu niewidocznej już drogi.
- Masz się do niego nie zbliżać, słyszysz?
Zmęczenie narastało, a oddech stawał się jeszcze głębszy. Choć nogi powoli odmawiały posłuszeństwa, wciąż nie dawał za wygraną. Biegł.
- Nie twój zasrany interes ile jem!
Jego usta stały się suche, a twarz pobladła z wysiłku. Nogi zaczęły się już plątać, a krew dochodziła do gardła. Lecz ciągle walczył. Ciągle biegł.
- Zamknij się do jasnej cholery!
Jego gałki oczne zaczęły wywijać się na wszystkie strony, a kolana przestały się zginać. Teraz człapał jedynie i wzdychał ciężko.
- Sama zajmij się dzieckiem!
Stanął, niewiedząc już co robić. Głowę spuścił w dół, a jego ręce bezwładnie opadły. Mimo to trzymał się na nogach. Jakby zapadł w głęboki sen.
- Zabiłeś je!
Otworzył nagle oczy i podniósł głowę. Ujrzał otwarte na oścież drzwi i wbiegł do środka. Przy ścianie leżała zalana łzami kobieta, która raz za razem wydawała z siebie krzyk, mrożący jego krew w żyłach.
- Zabiłeś je! Dlaczego, dlaczego je zabiłeś?
Z przerażeniem wbiegł do pokoju dziecięcego i zajrzał do kołyski, lecz zobaczył tylko plamę krwi. Nawet nie pisnał słowem. Zakrył jedynie twarz rękami.
- Zostaw nas! Zostaw nas!
Szybko oprzytomniał. Wybiegł z pokoju i skierował się do salonu. Drzwi były zamknięte, więc nabrał rozpędu i wywarzył je. Za późno. Kobieta i dziecko leżały martwe w kącie, a nad nimi stał nieznajomy mężczyzna. Gniew zawładnął nim całkowicie. Złapał intruza i obalił na ziemię, gdy jednak już miał zadać pierwszy cios poznał całą prawdę.
- Zaskoczony?
To był on sam. Dosłownie jego odbicie.
- Bierzesz, czy nie? - zapytał nastolatek, wyciągając w jego stronę paczkę. Ten jednak nie odpowiedział. Wybiegł z uliczki i depcząc zaspy śniegu skierował się w następne.
Otworzył drzwi mieszkania i wszedł do środka. Ku jego ogromnej radości dziecko bawiło się właśnie klackami, układając coś, co przypominało samochód. Wziął je na ręce i ucałował.
- Pierwszy raz tu wszedłeś - odezwała się kobieta stojąca u progu wejścia.
- Zmieniłem się - oznajmił w odpowiedzi.
- Tak? A z jakiego powodu?
Podszedł do niej i pocałował w usta.
- Bo was kocham. Na Boga, kocham was.