Samotny łowca

Boba Fett

Member
Dołączył
26.4.2005
Posty
334
Temat może zadziwić, ponieważ już taki istnieje. Jednak to nie oznacza, że piszę go jeszcze raz, by go rozreklamować i nabić posty. Otóż już wyjaśniam. Zamierzam napisać od początku tą historię, ale tak, jak miało byćna początku. Bowiem ta wersja, któa jest dostępna już na forum jest bardzo zagmatwana i według mnie źle napisana. Dlatego już zacząłem pisać poprawną wersję. Mam nadzieję, że zostanie ona przez was doceniona i oceniona, ponieważ tylko wasze komentarze mogą mi powiedzieć, czy mam dalej tu wklejać swoje opowiadania. Ale jednak wiem, że kilku fanów Samotnego Łowcy (pozdro Kacpx
wink.gif
) jeszcze się znajdzie... No więc, życzę jak zawsze miłej lektury...



Samotny Łowca



Prolog

Płynę właśnie na statku, który zmierza do wyspy zwanej Khorinis. Okręt przewozi w zasadzie tylko skazańców, którzy będą wydobywać magiczną rudę w Górniczej Dolinie. Prócz nich i marynarzy na pokładzie jest też kilka innych osób, w tym ja sam. Po co płynę na tą przeklętą wyspę? Słyszałem, że królestwo Myrthany jest oblegane przez Orki i zapewne niedługo przegra. Jedyne miejsce, prócz kontynentu, to Khorinis i Ertiros, z której właśnie płynę. Tam nie zostało już nic, co by mnie mogło zatrzymać. Mówi się, że robota dla Samotnego Łowcy znajdzie się wszędzie, ale to nieprawda. Sam nim jestem i wiem dobrze, kiedy dać za wygraną. Straciłem w zasadzie wszystko, a zyskuję tylko pieniądze... no może jeszcze szacunek wielu ludzi, ale to jest nic nie warte dla mnie. Tylko twarda gotówka może do mnie przemówić. Oczywiście jak każdy Samotny łowca i ja mam swoje zasady i honor. Jedną z tych zasad jest zakaz zabicia drugiego Łowcy, chyba, że w obronie własnej. W tych czasach prawie nikt już tego nie przestrzega, robią wszystko, by wyeliminować konkurencję. Ja także nie jestem bez winy. To, co się stało na Ertoris przesądziło o moim losie dostatecznie. Każdy dobry Samotny Łowca powinien analizować swoje błędy. I ja tak zrobię, dlatego płynę na Khorinis. Podczas naszej podróży jednak zajmę się czym innym. Nazywam się Drak i zaraz wyjawię ci moją historię...

Rozdział 1

Tej nocy, jak każdej innej, cała rodzina siadała do stołu, by spożyć kolację. Nie byle jaką, ponieważ Math, ojciec dziesięcioletniego Draka, samodzielnie zdobywał pożywienie. Przeważnie było to mięso ścierwojada, kretoszczura (to mniej smakowało, ale niekiedy tylko to było do jedzenia), wilka i kąsacza. Raz nawet Math upolował cieniostwora. Wtedy to urządzili wykwintny posiłek. Nawet dali chłopcu napić się piwa, które w swojej bimbrowni robił kuzyn matki, wujek Notorn. Ojciec Draka był dobrym myśliwym, ale nie wspaniałym. Brakowało mu treningu pod okiem kogoś z miasta. Nie bywali często w miejscowości, ponieważ było do niej około sześć mil. Ostatni raz wybrali się tam jakieś trzy tygodnie temu, by kupić ubrania dla młodzieńca. A rósł on jak na swój wiek dosyć szybko. W przyszłości chciał zostać jak ojciec myśliwym i być postrachem cieniostworów i bandytów, którzy na tej wyspie szerzyli spustoszenie. Jak na razie, rodzina Draka nie miała z nimi kłopotów. Żyli sobie spokojnie z dnia na dzień. Chłopcu przeszło nawet przez myśl, że ów zbrodniarze boją się jego ojca i dlatego tu nie przychodzą.
Ronda, matka dziesięciolatka, podawała właśnie na każdy z trojga talerzy duży kawał soczystego, pieczonego mięsa z kawałkiem sera i chleba. Po chwili do kubka męża nalała piwa, a do swojego i syna mleka. Spojrzała się i uśmiechnęła do Draka po czym spoczęła na swoim miejscu. Gdy już kolacja była w połowie zjedzona, zagadała do Matha.
- Jak tam poszło dzisiejsze polowanie?
- Jest coraz trudniej. Ta grupa przeklętych zębaczy ciągle zabija stada ścierwojadów. Niedługo zostaną same kretoszczury. – odpowiedział.
- A jeśli i ich zabraknie? – pytała dalej. Drak jak na razie ciągle siedział cicho i przysłuchiwał się rozmowie. – Czy nie będziemy musieli wybrać się do miasta, by zakupić żywność?
- Nie wiem. Dla mnie najważniejsi jesteście wy, i jeśli bym musiał, to i na cieniostwory zapoluję.
- Ale czy to nie za niebezpieczne? Zawsze mogę pójść do jakiejś pracy...
- Nie, nie chcę, by coś się w tym domu zmieniało. – powiedział stanowczo. – Na razie nie musimy się martwić na zapas.
- Zgadzam się z tobą, tato. – rzekł znienacka milczący chłopiec.
- Moja krew. – uśmiechnął się Math. – Kiedy jeszcze trochę podrośniesz, to pójdziemy razem na polowanie i... – przerwał nagle w pół zdaniu. – Czujecie ten swąd?
Zerwał się nagle z krzesła i wybiegł z domu. Już po niecałych dziesięciu sekundach wrócił, zamknął z trzaskiem drzwi i się na nich oparł.
- Cholerne szczury! Wiedziałem, że wreszcie nas zaatakują! Nie mam z nimi szans, jest ich za dużo. Musimy uciekać. – jego poważna mina mówiła, że jest naprawdę źle. – Drak, pójdź po mój łuk i strzały, mogą się przydać. Migiem!
Młodzieniec bez zadawania pytań wbiegł po schodach na wyższe piętro. Zauważył, że jest coraz więcej dymu. Najwyraźniej bandyci musieli zapalić dach płonącymi pociskami. Na górze skręcił w lewo i otworzył pierwsze drzwi, jakie przed nim były i porwał łuk ojca, który leżał obok szafy. W rogu ujrzał kilkanaście strzał. Bez wahania i je wziął, po czym jak najszybciej mógł zbiegł na dół. Akurat znalazł się na ostatnim schodku w momencie, gdy płonący sufit, który podtrzymywał jego pokój zwalił się na Matha. Wydarł z siebie niewyobrażalny wrzask. W jego oczach zaczęły pojawiać się łzy. Chciał podbiec do ojca i pomóc mu wydobyć się spod belek, ale to nie miało sensu. Całe palące się drewno zakryło mężczyznę, który już na pewno nie żył. Zauważył, że nigdzie nie ma Rondy. Ledwo się przemagając, Drak pobiegł do kuchni. W kuchennym okienku ujrzał zbliżającego się człowieka. Przed sobą trzymał miecz... Umysł dziesięciolatka powiedział mu od razu, by uciec czem prędzej, póki jeszcze może. Myślał, jak ojciec chciał się wydostać z domu... spojrzał w lewo. W miejscu, gdzie powinno być okno, były tylko jego szczątki, jakby zostało wybite. To była jego szansa. Nie mógł dłużej zostać w budynku, ponieważ dym coraz bardziej drażnił jego płuca. Podbiegł do otworu i zaczął przechodzić. Niemałe problemy mu to sprawiło, ale gdy już wyszedł, ujrzał przywiązaną do drzewa jego matkę. Patrzyła na niego smutnymi oczami. Nagle w jej serce wbiła się płonąca strzała. Drak nie potrafił powstrzymać łez, które niedawno przestały lecieć po stracie ojca. Rzucił na Rondę ostatnie spojrzenie i pobiegł w ciemny las, mając nadzieję, że nie ma tam kolejnych bandytów.

Następnego poranka szedł polną drogą. Nie wiedział, gdzie zmierza, ale chciał znaleźć jakąś osadę lub dom, by móc coś zjeść. W prawdzie miał łuk i strzały przy sobie, ale na niewielu mu się zdadzą, jeśli nie umie się posługiwać tą bronią. Przeszedł tak kilometr, aż ujrzał przed sobą oddział składający się z dwudziestu pięciu rycerzy. Nosili na sobie srebrne pancerze. Drak pierwszy raz widział tak odzianych ludzi. Podbiegł do pierwszego, pragnąc pójść z nimi, gdziekolwiek zmierzali.
- Zejdź nam z drogi, dzieciaku! – krzyknął Paladyn.
- Ale... proszę...
- Idziemy w bój. – powiedział bez zatrzymywania się. – Dlatego nie podążaj za nami. Ścieżka, którą szliśmy prowadzi do miasta... około ośmiu mil masz do przejścia.
- Dziękuję... – rzekł cicho chłopiec i ruszył dalej.
Po stracie obojga rodziców uważał, że gorzej być nie może. Głód mu doskwierał a osady nie było widać jeszcze długo. Powstrzymał płacz i maszerował bez wytchnienia. Po trzech godzinach podróży znów ujrzał grupę mężczyzn. Zmusił się do biegu. Tamci nie zauważyli go dopóty, dopóki nie był już przy nich. Pierwszy z brzegu wyjął miecz i walnął jego rączką w głowę Draka. W oczach chłopca zaległa ciemność...

C.D.N.



Początek trochę krótki, ale każdy rozdział będzie opowiadać o pewnym okresie z życia Draka, więc będą one różnej długości. Jednak obiecuję, że pierwsza część będzie długa, choć opowiada tylko o przeszłości Samotnego Łowcy. Dopiero w drugiej części będą jego przeżycia opisane tam, gdzie płynie w prologu.
wink.gif


Ps. Aha, nie zdziwcie się, jeśli dużo zdarzeń będzie podobnych do tych z pierwszej wersji Samotnego Łowcy... w końcu to po prostu poprawiona wersja, tylko, że lepiej napsiana.
biggrin.gif


Pozdrawiam

Boba Fett

Transaction to End...
 

Sługa Kruka

Member
Dołączył
12.12.2005
Posty
261
Opowiadanie fajne, a długość (lub raczej "krótkość"
smile.gif
) mi nie przeszkadza. Masz fajny i swobodny styl pisania oraz popełniasz mało błędów (jeśli w ogóle jakieś popełniasz. Ja w każdym razie nie zauważyłem). Przeczytałem tą pierwszą wersję, teraz drugą i powiem, że ta druga jest faktycznie lepsza. Ocena? Dam ci...8/10. Dałbym 9, ale, moim zdaniem, czegoś jeszcze tu brak. Pozdro!

Ps. Nie obraź się, że nie ma 9
smile.gif
. Może następnym razem?
 

Archimonde

Member
Dołączył
26.4.2005
Posty
544
No no, kolejne niezłe opo znanego pisarza.
biggrin.gif


Opowiadanie jest napisane przystępnym, prostym językiem, co bardzo cenię; dobre opisy, (chyba) zero błędów. Opo zapowiada się ciekawie i koniecznie napisz/zamieść kolejne części :]

+ Prosty język
+ Brak błędów
+ Nowy bohater, miejsca itd. (nie jest to kolejne opo o Lee, Gornie, Wrzodzie... )
+ Fabuła

- mogłeś się bardziej rozpisać
wink.gif

- więcej minusów nie dostrzegłem
wink.gif


5-/6

Pozdrawiam.
 
Do góry Bottom