- Dołączył
- 1.10.2004
- Posty
- 3777
Dzień zaczął się dla niej jak zwykle. Wstała dokładnie o szóstej rano by jak zwykle pójść do sklepu i po powrocie zrobić śniadanie. Wpierw podniosła głowę, którą wbiła głęboko w miękką poduszkę, dalej przewróciła się na plecy, szeroko ziewnęła i przetarła powieki, pod którymi kryły się blade, zielone oczy. Następnie odrzuciła kołdrę i podnioswszy nogi z łóżka, włożyła stopy w szare, podarte kapcie. Zanim przeszła do łazienki, zdążyła jeszcze połknąć parę tabletek, które sobie wczoraj zostawiła i włączyć cicho radio. Odkręciła kran i nabrała wody w ręce by móc obmyć swą twarz. Gdy ostatnie krople spłynęły, wytarła się ręcznikiem i przyjrzał dokładnie swemu odbiciu w lustrze.
Znów zobaczyła to samo: mocno podkrążone oczy, suche usta i zmarszczki na policzkach i czole. Czuła się chora, choć nie miała żadnych objawów. Gdy już przestała się sobie przyglądać, odrzuciła blond włosy opadające jej na twarz i rozebrała się do naga. Jakby z zimna lub ze wstydu okryła swoje piersi dłońmi i weszła do kabiny prysznicowej. Jęknęła cicho, gdy strumień lodowatej wody uderzył ją w plecy, pełne siniaków i blizn. Zdołała jednak zdusić w sobie to niemiłe uczucie i po chwili podsunęła głowę i nabrawszy szamponu w dłonie, namydliła swoje włosy. Po namydleniu całego ciała wyjęła spryskiwacz ze stojaka i własnoręcznie spłukała z siebie całą pianę, zaczynając od włosów a na stopach kończąc. W końcu sięgnęła po wiszący niedaleko biały ręcznik i owinąwszy go wokół ciała pod pachami, wyszła z kabiny.
Wtedy raz jeszcze spojrzała w lustro. Skóra, choć wciąż pomarszczona, jakby odzyskała swą świeżość, siwe opuchlizny jakby trochę przyblakły, a suche dotąd usta stały się bardziej czerwone. Była całkiem piękna. Miała smukłą figurę z charakterystycznymi biodrami, które podobne były do dwóch połówek wazonu. Piersi, choć skrywał je ręcznik, były okrągłe i wisiały wysoko, a nogi były zgrabne, lecz niestety chude. I w końcu jej twarz. Lekko za okrągła, pulchna, z drobnymi dołeczkami.
Była rzeczywiście piękna. Lecz dla niej nie miało to znaczenia.
Wysuszywszy włosy starą suszarką, ubrała się w jasne, niebieskie jeansy i luźną koszulkę, na którą założyła sweter koloru wiśni. Raz jeszcze poprawiła włosy i przeszła do małego przedpokoju, gdzie ze zniszczonej szafki wyjęła czarne, skórzane buty na wysokim obcasie. Założyła je, zasuwając do końca maleńki suwak i otworzyła drzwi wejściowe. Po chwili zamknęła je na górny zamek i zeszła schodami na dół.
Zaczynała się wiosna. Z ulic zniknął śnieg, na drzewach pojawiły się liście, a słońce grzała coraz mocniej. Minęła szybko opustoszały plac zabaw, niefortunnie zbudowany między blokami i ruszyła w stronę parkingu, na którego końcu stał mały sklep spożywczy. Gdy do niego weszła, ujrzała dwie starsze kobiety, które podobnie jak ona kupowały żywność na śniadanie. Obie wyglądały mizernie, miały pomarszczone twarze, opuchnięte ręce, a na dodatek – garbiły się, co budzić mogło jedynie żal i litość. Minęła dłuższa chwila nim staruszki zapłaciły i wyszły ze sklepu.
- Co dla ciebie, Aniu? – zapytała troskliwie ekspedientka.
- To co zawsze, dziękuję – w odpowiedzi pokusiła się nawet o lekki uśmiech. Po paru sekundach przy kasie pojawił się nie krojony chleb i mleko w folii.
- Nic więcej?
- Nic, nic – Anna położyła na stole pięć złotych – Jestem winna za wczoraj – oznajmiła i spakowawszy produkty do torebki, wyszła ze sklepu i wróciła tą samą drogą do domu.
Już na korytarzu słyszała jego krzyki. Szybko więc otworzyła drzwi i nie zdjąwszy nawet butów, wbiegła do małego pokoiku naprzeciwko salonu. Tam, w kołysce, leżał mały chłopiec imieniem Krystian.
- No już, już – starała się go uciszyć, gdy ujrzała jego zapłakaną twarz. – Mamusia kupiła ci mleko.
Po paru minutach zagotowane mleko wystygło. Anna odcedziła więc je i przelała do małej buteleczki ze smoczkiem.
- No już, już – nawoływała. Przechyliwszy butelkę, wsadziła smoczek do jego słodkiej buzi. Tak też, trzymając go na rękach, karmiła go i przyglądała mu się. Twarz miał równie okrągłą jak ona, rączki rzecz jasna malutkie, a nosek kartoflasty. I tylko oczy, koloru czystego błękitu, miał po ojcu. Choć nie wiadomo kim on był.
- Chyba już starczy, co? – cieszyła się mama na widok promieniującego uśmiechu swego syna. W końcu odstawiła mleko. Maluch był niezadowolony, ale nie płakał. Rzucił tylko kilka niezrozumiałych jęków i wzniósł ręce by jeszcze raz się do niej przytulić.
- Chcesz iść na spacer? Chcesz? – podniosła go wysoko. Chłopiec jeszcze raz się uśmiechnął – No to chodźmy.
Nim zdążyła go przebrać i znieść wózek po schodach, minęło prawie pół godziny. Tym razem skręciła chodnikiem w prawo w stronę kolejnych ulic i bloków. Dziecko leżało nadzwyczaj spokojnie. Nie wierciło się jak zwykle i nie starało się wyjść spod małej kołdry. Annę bardzo to cieszyło, jako że mogła teraz spokojnie podziwiać uroki budzącej się przyrody.
Było nadzwyczaj cicho, nawet jak na ranek, dzięki czemu mogła usłyszeć najmniejsze nawet dźwięki. Słyszała gwar rozmów, wydobywających się z otwartego okna, przejeżdżające gdzieś samochody, a nawet szczekające psy, które nie wiadomo dlaczego nagle naszła ochota aby zakłócać innym spokój.
- Widzisz, Krystianku? – zapytała Anna gdy już skręcili w małą i wąską ścieżkę, prowadzącą do kolejnego osiedla – Widzisz ten budynek? To przedszkole. Za dwa lata będziesz tu przychodził i bawił się z innymi dziećmi.
Mały Krystian, choć rzecz jasna nie rozumiał jej słów, podniósł głowę najwyżej jak mógł i dostrzegł mały plac zabaw zbudowany tuż obok przedszkola. Były tam niewysokie drabinki, mała piaskownica i kilka połączonych ze sobą opon. Krystian zapragnął w głębi serca by te dwa lata minęły jak najszybciej. By mógł nareszcie zacząć się bawić jak inne dzieci.
W kilka minut później znaleźli się w kościele. Dość dużym, sam ołtarz miał szerokość blisko dwudziestu metrów, a sama kopuła, stanowiąca główny punkt widokowy budowli, liczyła ponad sto metrów. W jednym z pięknie rzeźbionych konfesjonałów ksiądz udzielał rozgrzeszenia. Był to ks. Józef, który od dawna przywykł do wczesnego wstawania i udzielania ludziom pokuty.
- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – przemówiła Anna klękając. Ksiądz Józef spojrzał znad okularów na okrągłą twarz kobiety i głośno westchnął.
- Na wieki wieków, amen.
- Ostatni raz u spowiedzi byłam we wtorek, pokutę odprawiłam i Pana Boga obraziłam następującymi grzechami – szybko odprawiła formułkę wpajaną jej od małego, lecz gdy to zrobiła nagle nie wiedziała co powiedzieć. – Ja... Józefie, ja.... ja zro....
- Spokojnie, Aniu, nie płacz – uspokajał ją ksiądz
- Znowu to zrobiłam – mówiła przez łzy – Było to w małym M2, tu niedaleko na Łukasiewicza.-
Ksiądz Józef przełknął gorzko ślinę. Jego twarz lekko poczerwieniała, a na skroni pojawiła się kropelka potu.
- Wstyd mi jest i żałuję okropnie, ale nie miałam wyjścia...
Byli sami. Aż słychać było szum silnego wiatru i mocno skrzypiące drzwi, w których to, akurat dzisiaj, musiał się popsuć zamek. Zresztą, praktycznie tylko ona przychodziła z samego rana i praktycznie tylko dla niej ksiądz Józef wstawał w każdy wtorek, środę i piątek, aby móc ją wesprzeć.
- Jak syn? – zapytał ksiądz po długiej ciszy. Annie zaczęły drżeć wargi.
- Byłam z nim w szpitalu. To wada serca.
Wtedy wybuchła jeszcze większym płaczem. Opuściła głowę.
- Anno spójrz na mnie... spójrz na mnie – mówił ksiądz, kładąc ręce na małej kracie – Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Módl się, Bóg cię wysłucha...
- I co z robi? – smutek ustąpił miejsca gniewowi – Pomoże mi? Uzdrowi mi syna?
- Anno, uspokój się i posłuchaj...
- Nie! Nie, Józefie, mam już dosyć oczekiwania na bożą pomoc, która nie nadchodzi i nigdy nie nadejdzie. Stale tylko modlę się, żyję w nędzy i nigdzie nie widzę bożej miłości.
Wstała i zarzuciwszy torebkę na ramię, podbiegła do dziecięcego wózka.
- Anno! Co ty wyprawiasz? – ksiądz Józef prędko wyszedł z konfesjonału – Nie udzieliłem ci pokuty.
- Nie chcę twojej cholernej pokuty!
- Anno, przestań bluźnić i wróć do mnie! Zaufaj mi, mogę ci pomóc...
- I co, pomodlisz się? – kpiła dalej – Lepiej zbierz na tacę i uzbieraj na jakiś dobry samochód.
- Anno! – wołał za nią, patrząc jak wychodzi.
Wyszła. Opuściła kościół, Józefa i w końcu samego Boga. Stała się jeszcze bardziej samotna niż to sobie kiedykolwiek wyobrażała. Leczy gdy to do niej dotarło, było już za późno. Pozostało jej tylko płakać.
Był już wieczór. Siedziała samotnie w małym, opuszczonym mieszkaniu na ulicy Miodowej. Były tu dwa pokoje, jeden mały, zdaje się dziecięcy, drugi większy, gdyby nie paskudnie obdarte tapety i zarastająca na ścianach pleśń można by go nazwać salonem. Wskazówki na zegarze dochodziły dziesiątej gdy Anna ubrała się w białą koszulę, czarny żakiet i krótką spódnicę, na nogach miała seksowne pończochy. Włosy były lśniące i rozpuszczone, paznokcie pomalowane na czerwono, a rzęsy przedłużone. Na stole postawiła kilka teczek i całkowicie zbędnych papierów, które stanowić miała tzw. „scenografię”. W końcu, gdy już wszystko było gotowe, usiadła na łóżku, założyła zgrabnie nogę na nogę i czekała.
Miała wrażenie jakby czas biegł wolniej, a duża wskazówka zegara co pewną chwilę hamowała. Szybko zaczęła się pocić ze stresu, choć czy to był stres czy raczej dziwne podniecenie, tego nie wiedziała.
Nagle usłyszała odgłos uderzających się o siebie kluczy. Nie wiedziała czy wstać, czy może dalej siedzieć, jednak strach nie pozwalał jej się ruszyć. Tak, to był strach. Raz po raz przełykała ślinę, gdy klucz przekręcał górny zamek. W prawo i jeszcze raz w prawo. Odchodzi. Zmiana klucza. Teraz dolny zamek. I znów w prawo. Nie wiedziała co robić. Może uciec? Którędy? Już za późno. Chwyta za klamkę. Była jak posąg. Piękny posąg, który jednak miał się stać przedmiotem jedynie czyjś osobistych pragnień. Żal musiałoby być artyście, który ją wyrzeźbił, słysząc, iż jego dzieło jest jedynie uciechą marnej jednostki.
Drzwi otworzyły się.
Znów zobaczyła to samo: mocno podkrążone oczy, suche usta i zmarszczki na policzkach i czole. Czuła się chora, choć nie miała żadnych objawów. Gdy już przestała się sobie przyglądać, odrzuciła blond włosy opadające jej na twarz i rozebrała się do naga. Jakby z zimna lub ze wstydu okryła swoje piersi dłońmi i weszła do kabiny prysznicowej. Jęknęła cicho, gdy strumień lodowatej wody uderzył ją w plecy, pełne siniaków i blizn. Zdołała jednak zdusić w sobie to niemiłe uczucie i po chwili podsunęła głowę i nabrawszy szamponu w dłonie, namydliła swoje włosy. Po namydleniu całego ciała wyjęła spryskiwacz ze stojaka i własnoręcznie spłukała z siebie całą pianę, zaczynając od włosów a na stopach kończąc. W końcu sięgnęła po wiszący niedaleko biały ręcznik i owinąwszy go wokół ciała pod pachami, wyszła z kabiny.
Wtedy raz jeszcze spojrzała w lustro. Skóra, choć wciąż pomarszczona, jakby odzyskała swą świeżość, siwe opuchlizny jakby trochę przyblakły, a suche dotąd usta stały się bardziej czerwone. Była całkiem piękna. Miała smukłą figurę z charakterystycznymi biodrami, które podobne były do dwóch połówek wazonu. Piersi, choć skrywał je ręcznik, były okrągłe i wisiały wysoko, a nogi były zgrabne, lecz niestety chude. I w końcu jej twarz. Lekko za okrągła, pulchna, z drobnymi dołeczkami.
Była rzeczywiście piękna. Lecz dla niej nie miało to znaczenia.
Wysuszywszy włosy starą suszarką, ubrała się w jasne, niebieskie jeansy i luźną koszulkę, na którą założyła sweter koloru wiśni. Raz jeszcze poprawiła włosy i przeszła do małego przedpokoju, gdzie ze zniszczonej szafki wyjęła czarne, skórzane buty na wysokim obcasie. Założyła je, zasuwając do końca maleńki suwak i otworzyła drzwi wejściowe. Po chwili zamknęła je na górny zamek i zeszła schodami na dół.
Zaczynała się wiosna. Z ulic zniknął śnieg, na drzewach pojawiły się liście, a słońce grzała coraz mocniej. Minęła szybko opustoszały plac zabaw, niefortunnie zbudowany między blokami i ruszyła w stronę parkingu, na którego końcu stał mały sklep spożywczy. Gdy do niego weszła, ujrzała dwie starsze kobiety, które podobnie jak ona kupowały żywność na śniadanie. Obie wyglądały mizernie, miały pomarszczone twarze, opuchnięte ręce, a na dodatek – garbiły się, co budzić mogło jedynie żal i litość. Minęła dłuższa chwila nim staruszki zapłaciły i wyszły ze sklepu.
- Co dla ciebie, Aniu? – zapytała troskliwie ekspedientka.
- To co zawsze, dziękuję – w odpowiedzi pokusiła się nawet o lekki uśmiech. Po paru sekundach przy kasie pojawił się nie krojony chleb i mleko w folii.
- Nic więcej?
- Nic, nic – Anna położyła na stole pięć złotych – Jestem winna za wczoraj – oznajmiła i spakowawszy produkty do torebki, wyszła ze sklepu i wróciła tą samą drogą do domu.
Już na korytarzu słyszała jego krzyki. Szybko więc otworzyła drzwi i nie zdjąwszy nawet butów, wbiegła do małego pokoiku naprzeciwko salonu. Tam, w kołysce, leżał mały chłopiec imieniem Krystian.
- No już, już – starała się go uciszyć, gdy ujrzała jego zapłakaną twarz. – Mamusia kupiła ci mleko.
Po paru minutach zagotowane mleko wystygło. Anna odcedziła więc je i przelała do małej buteleczki ze smoczkiem.
- No już, już – nawoływała. Przechyliwszy butelkę, wsadziła smoczek do jego słodkiej buzi. Tak też, trzymając go na rękach, karmiła go i przyglądała mu się. Twarz miał równie okrągłą jak ona, rączki rzecz jasna malutkie, a nosek kartoflasty. I tylko oczy, koloru czystego błękitu, miał po ojcu. Choć nie wiadomo kim on był.
- Chyba już starczy, co? – cieszyła się mama na widok promieniującego uśmiechu swego syna. W końcu odstawiła mleko. Maluch był niezadowolony, ale nie płakał. Rzucił tylko kilka niezrozumiałych jęków i wzniósł ręce by jeszcze raz się do niej przytulić.
- Chcesz iść na spacer? Chcesz? – podniosła go wysoko. Chłopiec jeszcze raz się uśmiechnął – No to chodźmy.
Nim zdążyła go przebrać i znieść wózek po schodach, minęło prawie pół godziny. Tym razem skręciła chodnikiem w prawo w stronę kolejnych ulic i bloków. Dziecko leżało nadzwyczaj spokojnie. Nie wierciło się jak zwykle i nie starało się wyjść spod małej kołdry. Annę bardzo to cieszyło, jako że mogła teraz spokojnie podziwiać uroki budzącej się przyrody.
Było nadzwyczaj cicho, nawet jak na ranek, dzięki czemu mogła usłyszeć najmniejsze nawet dźwięki. Słyszała gwar rozmów, wydobywających się z otwartego okna, przejeżdżające gdzieś samochody, a nawet szczekające psy, które nie wiadomo dlaczego nagle naszła ochota aby zakłócać innym spokój.
- Widzisz, Krystianku? – zapytała Anna gdy już skręcili w małą i wąską ścieżkę, prowadzącą do kolejnego osiedla – Widzisz ten budynek? To przedszkole. Za dwa lata będziesz tu przychodził i bawił się z innymi dziećmi.
Mały Krystian, choć rzecz jasna nie rozumiał jej słów, podniósł głowę najwyżej jak mógł i dostrzegł mały plac zabaw zbudowany tuż obok przedszkola. Były tam niewysokie drabinki, mała piaskownica i kilka połączonych ze sobą opon. Krystian zapragnął w głębi serca by te dwa lata minęły jak najszybciej. By mógł nareszcie zacząć się bawić jak inne dzieci.
W kilka minut później znaleźli się w kościele. Dość dużym, sam ołtarz miał szerokość blisko dwudziestu metrów, a sama kopuła, stanowiąca główny punkt widokowy budowli, liczyła ponad sto metrów. W jednym z pięknie rzeźbionych konfesjonałów ksiądz udzielał rozgrzeszenia. Był to ks. Józef, który od dawna przywykł do wczesnego wstawania i udzielania ludziom pokuty.
- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – przemówiła Anna klękając. Ksiądz Józef spojrzał znad okularów na okrągłą twarz kobiety i głośno westchnął.
- Na wieki wieków, amen.
- Ostatni raz u spowiedzi byłam we wtorek, pokutę odprawiłam i Pana Boga obraziłam następującymi grzechami – szybko odprawiła formułkę wpajaną jej od małego, lecz gdy to zrobiła nagle nie wiedziała co powiedzieć. – Ja... Józefie, ja.... ja zro....
- Spokojnie, Aniu, nie płacz – uspokajał ją ksiądz
- Znowu to zrobiłam – mówiła przez łzy – Było to w małym M2, tu niedaleko na Łukasiewicza.-
Ksiądz Józef przełknął gorzko ślinę. Jego twarz lekko poczerwieniała, a na skroni pojawiła się kropelka potu.
- Wstyd mi jest i żałuję okropnie, ale nie miałam wyjścia...
Byli sami. Aż słychać było szum silnego wiatru i mocno skrzypiące drzwi, w których to, akurat dzisiaj, musiał się popsuć zamek. Zresztą, praktycznie tylko ona przychodziła z samego rana i praktycznie tylko dla niej ksiądz Józef wstawał w każdy wtorek, środę i piątek, aby móc ją wesprzeć.
- Jak syn? – zapytał ksiądz po długiej ciszy. Annie zaczęły drżeć wargi.
- Byłam z nim w szpitalu. To wada serca.
Wtedy wybuchła jeszcze większym płaczem. Opuściła głowę.
- Anno spójrz na mnie... spójrz na mnie – mówił ksiądz, kładąc ręce na małej kracie – Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Módl się, Bóg cię wysłucha...
- I co z robi? – smutek ustąpił miejsca gniewowi – Pomoże mi? Uzdrowi mi syna?
- Anno, uspokój się i posłuchaj...
- Nie! Nie, Józefie, mam już dosyć oczekiwania na bożą pomoc, która nie nadchodzi i nigdy nie nadejdzie. Stale tylko modlę się, żyję w nędzy i nigdzie nie widzę bożej miłości.
Wstała i zarzuciwszy torebkę na ramię, podbiegła do dziecięcego wózka.
- Anno! Co ty wyprawiasz? – ksiądz Józef prędko wyszedł z konfesjonału – Nie udzieliłem ci pokuty.
- Nie chcę twojej cholernej pokuty!
- Anno, przestań bluźnić i wróć do mnie! Zaufaj mi, mogę ci pomóc...
- I co, pomodlisz się? – kpiła dalej – Lepiej zbierz na tacę i uzbieraj na jakiś dobry samochód.
- Anno! – wołał za nią, patrząc jak wychodzi.
Wyszła. Opuściła kościół, Józefa i w końcu samego Boga. Stała się jeszcze bardziej samotna niż to sobie kiedykolwiek wyobrażała. Leczy gdy to do niej dotarło, było już za późno. Pozostało jej tylko płakać.
Był już wieczór. Siedziała samotnie w małym, opuszczonym mieszkaniu na ulicy Miodowej. Były tu dwa pokoje, jeden mały, zdaje się dziecięcy, drugi większy, gdyby nie paskudnie obdarte tapety i zarastająca na ścianach pleśń można by go nazwać salonem. Wskazówki na zegarze dochodziły dziesiątej gdy Anna ubrała się w białą koszulę, czarny żakiet i krótką spódnicę, na nogach miała seksowne pończochy. Włosy były lśniące i rozpuszczone, paznokcie pomalowane na czerwono, a rzęsy przedłużone. Na stole postawiła kilka teczek i całkowicie zbędnych papierów, które stanowić miała tzw. „scenografię”. W końcu, gdy już wszystko było gotowe, usiadła na łóżku, założyła zgrabnie nogę na nogę i czekała.
Miała wrażenie jakby czas biegł wolniej, a duża wskazówka zegara co pewną chwilę hamowała. Szybko zaczęła się pocić ze stresu, choć czy to był stres czy raczej dziwne podniecenie, tego nie wiedziała.
Nagle usłyszała odgłos uderzających się o siebie kluczy. Nie wiedziała czy wstać, czy może dalej siedzieć, jednak strach nie pozwalał jej się ruszyć. Tak, to był strach. Raz po raz przełykała ślinę, gdy klucz przekręcał górny zamek. W prawo i jeszcze raz w prawo. Odchodzi. Zmiana klucza. Teraz dolny zamek. I znów w prawo. Nie wiedziała co robić. Może uciec? Którędy? Już za późno. Chwyta za klamkę. Była jak posąg. Piękny posąg, który jednak miał się stać przedmiotem jedynie czyjś osobistych pragnień. Żal musiałoby być artyście, który ją wyrzeźbił, słysząc, iż jego dzieło jest jedynie uciechą marnej jednostki.
Drzwi otworzyły się.